Gdybym mówił językami ludzi i aniołów 11
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 21:58:19
XI Miłość

Od kilkunastu lat w pałacu Eternali nie panowała taka cisza, jak tego dnia. Wszyscy strażnicy, pracownicy, służby porządkowe oraz paladyni przywdziali czarne zbroje, a wszelkie dostępne oddziały w stolicy postawiono w stan najwyższej gotowości. Kondolencje spływały do miasta z wszelkich możliwych części globu, we wszystkich wiadomościach mówiono wyłącznie o jednym, a Wielkie Miasta pogrążyły się w smutku i żałobie. Generałowie nie przesiadywali w sali audiencyjnej, zajęcia w Akademii zostały zawieszone, a kadetom polecono przygotować się do pogrzebu. Wielki Lord Adarian Eternal zmarł w nocy. Z testamentu otworzonego trzy minuty później, który został odczytany w obecności jego syna oraz wszystkich generałów, znajdujących się wtedy w pałacu wynikało, że całkowitą władzę przekazał on swojemu pierworodnemu: Silwanasowi Eternalowi. Legat był więc na swoim miejscu, razem z trzema innymi kapłanami odprawiał ostatnie obrządki namaszczenia zwłoki zmarłego. Silwanas nie opuszczał pokoju ojca odkąd przybył do niego razem z Eeriisem. Młodzieniec co chwila spoglądał na nowego Wielkiego Lorda, który pogrążony w niemej rozpaczy siedział na fotelu, cały czas patrząc na łoże, na którym leżało ciało Adariana. W pomieszczeniu ilości kapłanów dorównywała tylko liczba strażników. Gdy tragiczna wieść rozeszła się po świecie, Jonatan i Akjustus natychmiast zajęli się sprawami bezpieczeństwa oraz organizacją pochówku swojego byłego przewodnika. Gdy Eeriis zakończył odmawiać wszystkie modlitwy, poczuł się niesamowicie zmęczony. Cały obrządek trwał w końcu dwanaście godzin, a kapłani zmieniali się równo co trzy. Chłopak podszedł do siedzącego w fotelu Silwanasa i powiedział mu, że wszystko już gotowe.
- Dziękuję przyjacielu - odparł Silwanas, cały czas tępo wpatrując się w ciało swojego ojca leżące na łożu.
- Chodź ze mną - zaczął ponownie legat - pora żebyśmy coś zjedli, czeka nas bardzo długi i męczący dzień - dodał, po czym położył rękę na ramieniu młodego mężczyzny.
- Nie - odparł Silwanas - Ja… Ja tu jeszcze trochę posiedzę.
Eeriis ukłonił się przed nim, a następnie polecił kapłanom i strażnikom opuścić pomieszczenie, co też wszyscy uczynili. Chłopak wyszedł jako ostatni. Nie miał najlepszego humoru, tym bardziej że nic nie mógł zrobić, bezczynność zawsze bardzo mu dokuczała. Na korytarzu aż roiło się od lojalnych oficerów, strażników pałacowych oraz paladynów. Legat miał się udać do jadalni aby coś zjeść, jednak gdy tylko wyszedł z pokoju odechciało mu się spożywania posiłku. Zamiast tego podszedł do okna i spoglądając w niebo pomyślał: "Zabrałeś mu jednego, czas żebyś oddał drugiego" - zaabsorbowany chłopak nawet nie zorientował się, że ktoś do niego podchodzi. Z zamyślenia wyrwała go dopiero ręka, która znalazła się nagle na jego ramieniu. Eeriis nie był przyzwyczajony do takich podchodów, więc już po chwili tuż przed szyją stojącego za nim chłopaka znalazł się srebrny sztylet.
- A ty się dziwisz że wam, kapłanom, trudno jest sobie znaleźć sojuszników - zaczął mentat, który pojawił się praktycznie znikąd, ze sztyletem na szyi jednak nie miał zamiaru się poruszać. Strażnicy nie wiedzieli co mają robić, stojąc na korytarzu przyglądali się całej sytuacji oczekując jak dalej się ona potoczy. Eeriis schował po chwili sztylet za pas, tuż pod swoją płachtę.
- Do mnie nie powinieneś się tak zakradać - zaczął kapłan patrząc na mentata swoimi zmęczonymi oczyma, z którymi dość ciekawie komponowała się jego lekko zdegustowana zachowaniem chłopaka mina - Chciałeś mnie o coś zapytać? - zaczął po chwili ponownie odwracając się w stronę okna - Myślałem, że tylko zrobisz to, co masz zrobić i odlecisz.
- Troszczę się o Silwanasa - powiedział białowłosy, po czym stając obok kapłana także zaczął przyglądać się temu, co działo się przed pałacem - Jak on … się czuje? - zapytał w końcu po chwili milczenia.
- Porównaj to do uczucia, które ogarnęło tobą po tym jak dowiedziałeś się, że twój mistrz nie żyje - odpowiedział kapłan, kładąc ręce na ramionach Adariela i dodając - Wybacz, nie miałem prawa.
- Cóż, za to wydaje mi się że trafiłeś w samo sedno - odparł chłopak, po czym odwrócił twarz w stronę kapłana i posłał mu ciepły uśmiech, przepełniony jednak smutkiem - Czas już.
- Tak. Już czas - powtórzył Eeriis, przyglądając się jeszcze przez chwilę, jak Adariel znikał równie szybko, jak się pojawił.



Liczbę strażników podwojono, jednak nie tylko w samym pałacu, jak przyuważył Adariel, w szpitalu i klinice przypałacowej wręcz potrojono ich liczbę. O ile wejście do szpitala nie nastręczało żadnych problemów, o tyle dostanie się do pokoju numer dwadzieścia trzy takowy stanowiło. Wiedział już wcześniej jak do niego dojść, jednak gdy znalazł się w odpowiednim korytarzu usłyszał rozmowę kilku mężczyzn.
- Pięciu gwardzistów przy jednych drzwiach - mówił jeden z nich - Albo komuś odbiło, albo w pokoju za nami leżą zapasy diamentów całej Europy - dodał śmiejąc się.
- Głupi jesteś - odezwał się drugi z nich - Nie wiesz kto tam jest? - zapytał pierwszego strażnika, a gdy tamten kręcąc głową oznajmił że nie wie, powiedział - Tam jest Śpiący. Pierwszy kochanek Silwanasa Eternala, naszego nowego lorda.
Po tych słowach na korytarzu zapadła niezręczna cisza, może niewielu wiedziało, gdzie leży ten chłopak, ponieważ była to jedna z pilniej strzeżonych tajemnic Avalonu, ale każdy wiedział co stało się tego pamiętnego dnia, podczas zamachu na Wielkiego Lorda i jego syna. Wszyscy byli wdzięczni temu młodzieńcowi ponieważ gdyby nie on, dzisiaj tron Eternal stałby pusty. Adariel nie miał jednak czasu na słuchanie dalszych rozmów strażników. Palcem lewej ręki rozrysował na wewnętrznej stronie prawej łezkę otoczoną liśćmi, następnie wysunął rękę w stronę korytarza i przystawiając do niej usta delikatnie w nią dmuchnął. Nie minęła chwila, gdy jeden z żołnierzy zaczął się zbliżać w jego kierunku, na co chłopak tylko uśmiechnął się pod nosem, następnie usłyszał głos gwardzisty:
- Hej, czujecie ten słodki za… - nie dane mu było ukończyć zdania, ponieważ już po chwili osunął się na ziemię, jego koledzy patrzyli na niego jeszcze przez moment, a następnie dołączyli do niego zapadając w bardzo głęboki sen. Mentat wyszedł na korytarz i starając się ominąć gwardzistów podszedł do drzwi mówiąc:
- Słodkich snów - tak jak został poinformowany, drzwi były chronione zamkiem magnetycznym o mocy dwóch ton. Trzeba by więc albo użyć czołgu żeby dostać się do środka, albo odrobiny magii. Adariel nie mógł od razu przenieść się do środka ponieważ włączyłby się specjalny alarm, którego zablokowanie gwarantowało tylko i wyłącznie otwarcie drzwi. Chłopak potarł więc ręką o rękę powtarzając sobie ciąg słów w zapomnianym już prawie przez wszystkich języku, a następnie złapał za metalowy uchwyt i pociągnął lekko.
- Ani drgną - powiedział sam do siebie - Trzeba więc użyć trochę więcej siły, byleby tylko ich nie wyrwać - dodał, po czym lekko szarpiąc zaczął dopasowywać swoją siłę do zamka. Gdy wyczuł dokładną ilość pociągnął pewniej, a drzwi zaczęły powoli ustępować i już po sekundzie stały przed nim otworem. Młodzieniec wszedł do środka i podszedł do łóżka, na którym leżał chłopak. Mentat delikatnie usiadł przy nim i pochylił się tuż nad twarzą Selfiela. Jego ręka zaczęła wodzić po twarzy śpiącego, a następnie skupiła się na pewnym punkcie znajdującym się na samym środku czoła tuż nad brwiami. Adariel używał już dwóch palców, delikatnie zataczając kręgi w wybranym przez siebie miejscu po to, by po chwili jednym stanowczym ruchem dotknąć wyznaczonego punktu. Obecnie mentat znajdował się w innym świecie, krainie snów i marzeń sennych, która była o tyle niebezpieczna, że jeżeli ktoś zaczął mylić ją z rzeczywistością, już nigdy nie chciał się obudzić. Adariel już wcześniej był tutaj i wiedział co jest powodem tego, że chłopak się nie budzi. Chociaż jego przyszłość malowała się jednak w trochę odmiennych barwach niż on sam to widział. Bo mieszkanie z Silwanasem w domku na wsi, uprawianie z nim ogródka oraz codzienna sielanka i zabawy raczej nie wchodziły w grę. Tym bardziej teraz, gdy młody generał miał zostać koronowany na Wielkiego Lorda. Aczkolwiek był szczęśliwy, i to tak bardzo, że nie chciał opuszczać tego snu. Tak bardzo nie chciał się z niego przebudzić, że jego własna wola przeszkadzała mentatowi w dotarciu do tego miejsca. Na szczęście dla Adariela wola i sen działały oddzielnie. Senna istota była pod kontrolą woli, ale to tylko ona mogła ją zniszczyć. Mentat już raz miał do czynienia z takim przypadkiem, a i wcześniej zapoznał się z opisującymi podobne rzeczy annałami, które znajdowały się w Katedrze. Chłopak zamienił się w kota i opadł powoli na murek, który ogradzał niewielki domek z ogrodem. Cesarskie korony i datury były kwiatami, które górowały nad pozostałą florą. Cel natomiast spacerował właśnie alejką podlewając rośliny i rozmawiając z nimi. Nagle zobaczył kota, przechadzającego się po murze i uważnie mu się przyglądającego. Zaciekawiony chłopak podszedł go niego i zapytał:
- Cześć kotku, co tutaj robisz? - spytał swoim niezwykle aksamitnym głosem i uśmiechnął się do zwierzątka. Kot zatrzymał się tuż przed chłopakiem, a następnie skoczył na niego przewracając go na ziemię, sprawiło to jednak tylko to, że zaczął on się śmiać - Niedobre z ciebie zwierzątko.
- Tak - zaczął kot schodząc z chłopaka - Bardzo niedobre, zło tego świata i pomiot behemota.
- Kotku - zaczął zdziwiony chłopak, uważnie przyglądając się spacerującemu zwierzęciu - Ty mówisz?
- Mówię, piszę, gram w piłkę nożną nooo, tylko kankana nie zatańczę - odparł kot przysiadając i machając ogonem - Wiesz, nie te nogi co kiedyś.
- Kim ty właściwie jesteś? - zapytał wreszcie wielce skonsternowany chłopak.
- Oj, faktycznie. Nie przedstawiłem się. Gdzież moje maniery - wymamrotało zwierzątko, które powoli zaczynało rosnąć, by po chwili stać się człowiekiem, młodzieńcem potrząsającym bujnymi włosami, właściwie to wyglądał on tak, jakby przechodziły po nim dreszcze. Mentat, już w swojej postaci, podał Selfielowi rękę i pomógł mu wstać.
- Mam na imię Adariel i jestem jednym z długowiecznych, a właściwie ostatnim z białych mistrzów, ale o tym nie wszyscy muszą wiedzieć - dodał, gdy Selfiel stał już na własnych nogach.
- No dobrze, ale co ty tutaj właściwie robisz? - chłopak sam już nie wiedział jak się zachować, uciekać, czy też pozostać z przybyszem? Na wszelki wypadek jednak zrobił krok w tył.
- Przybyłem tu, żeby cię uwolnić - powiedział spokojnie mentat, po czym wyciągnął rękę w stronę chłopaka - Chcę żebyś przestał być więźniem własnych marzeń i wreszcie się obudził.
- Nie rozumiem cię - odparł Selfiel, jednak zatrzymał się, ponieważ podświadomie nie znajdywał kłamstwa w słowach młodego mężczyzny - Co chcesz zrobić?
- Ty śpisz Selfielu, śpisz i śnisz o szczęściu - odpowiedział Adariel wyciągając obie ręce w stronę chłopaka - Leżysz w pałacowym szpitalu, w śpiączce w którą zapadłeś po zamachu na lorda Silwanasa. A jego życzeniem jest, abyś się wreszcie obudził.
- Chcesz powiedzieć, że wszystko to jest snem? Tworem mojej wyobraźni? - dopytywał się z niedowierzaniem chłopak, powoli zbliżając się jednak do mentata, ale nadal nie biorąc go za ręce.
- Tak Selfielu. Dotnij moich rąk, a się obudzisz. Jest jednak jeszcze coś o czym musisz wiedzieć.
- Co takiego?
- Musisz tego naprawdę chcieć, inaczej na zawsze już pozostaniesz własnym więźniem.
- Chcę - powiedział chłopak, po czym podchodząc do Adariela wziął go za ręce. Po chwili cały świat zawirował, a oni obaj przemierzali bezkres myśli i krańce wszechświata. Selfiel poderwał się na szpitalnym łóżku, zrzucając przy tym na ziemię zaskoczonego mentata.
- Żwawa z ciebie istota, nie ma co - zaczął Adariel podnosząc się z posadzki. Nie zdążył jednak nawet złapać ręką za poręcz łóżka, a chłopak już klęczał przy nim i pomagał mu się podnieść.
- Dziękuję ci bardzo - powiedział przez łzy, które szybko popłynęły z jego oczu - Gdyby nie ty…
- Nic nie musisz mówić - odparł mentat, po czym przytulił do siebie młodzieńca. Nie zdążył on jednak dodać niczego innego, ponieważ chłopak już wyrwał się z jego objęć i zaczął biec w stronę korytarza.
- A ty dokąd? - dogoniły go słowa Adariela, po których przystanął - Chyba nie chcesz wejść do sali tronowej w piżamie szpitalnej? - zapytał uśmiechając się lekko i pokazując chłopakowi strój ceremonialny wiszący przy łóżku.
- Eee, faktycznie - skonstatował Selfiel, po czym podszedł do munduru i zaczął się przebierać - Myślisz, że Silwanas ucieszy się, że mnie widzi? Chyba umarł jego ojciec - dodał od niechcenia podtrzymując rozmowę.
- Dzisiaj będziesz słońcem, które rozjaśni mrok jego duszy - powiedział Adariel, po czym podejrzewając, że chłopak jest gotowy wyszedł z nim z pomieszczenia. Po chwili obaj zaczęli biec do sali tronowej, gdzie właśnie odbywała się koronacja.



Koronację nowego lorda przeprowadzano natychmiast po śmierci poprzednika, nie czekając na żałobę, na którą przyjdzie czas po innych ceremoniach. Kontynent nie mógł pozostawać bez władcy, a generałowie musieli zostać jak najszybciej zaprzysiężeni nowemu Wielkiemu Lordowi. Miało to na celu uniknięcie wszelkiego rodzaju buntów oraz ewentualnych puczów, które mogły zostać wywołane przez zdrajców, szczególnie po tym, co stało się ostatnio. Silwanas klęczał przed tronem, na którym jeszcze wczoraj zasiadał jego ojciec. Tuż przed nim stał Eeriis ubrany w ceremonialną białą szatę, trzymający w rękach diadem dynastii Eternali. Diadem był symbolem najwyższej władzy, a także kluczem do sekretów systemu EOS. Legat odprawił już całą ceremonię, teraz w ciszy podchodził do klęczącego Silwanasa, aby założyć mu go na głowę. Chłopakowi wyraźnie trzęsły się ręce, nie bardzo wiedział czy dla tego, że po raz pierwszy mianował Wielkiego Lorda, czy też dla tego, że diadem wyglądał niezwykle delikatnie, a Eeriis nie chciał go zgnieść. Wszystko jednak przebiegło zgodnie z planem, a Wielki Lord powstał po chwili z kolan i podchodząc do tronu, odwrócił się do zgromadzonych i zasiadł na nim. Legat, który zajął miejsce po jego prawicy wykrzyknął:
- Wielki Lordzie Silwanasie Eternal. Niech twoim rządom przyświeca Jasność, a sprawiedliwość niech panuje po wszystkie czasy.
Gdy tylko ceremonia zakończyła się, wszyscy generałowie oraz wyżsi oficerowi po kolei, w zależności od stanowiska, podchodzili do tronu i klękając mówili:
- Jam twój brat. Mój miecz, twoim mieczem. Moja tarcza, twoją tarczą. Życie moje, twoim życiem.
Wreszcie padło na Akjustusa, za którym stał szlochający Jonatan. Gdy młody generał przyklęknął przed Silwanasem i zaczął wymawiać sekwencję, drzwi sali otworzyły się gwałtownie, a do środka wbiegło dwóch długowłosych młodzieńców, po chwili wszyscy usłyszeli głos jednego z nich:
- Silwanasie! Silwanasie! - krzyczał przez łzy. Wielki Lord powstał z tronu, a wszyscy z jego otoczenia zaczęli przyglądać się zaistniałej sytuacji. Straże nie reagowały, więc nie było żadnego zagrożenia. Nie minęła nawet chwila, a Silwanas także zaczął biec w jego stronę. Serafiel uśmiechał się lekko pod nosem, ponieważ, jako jeden z nielicznych został powiadomiony o tym co miał zrobić Adariel. W następnej sekundzie wszyscy byli świadkami tego, jak obaj wpadli sobie w ramiona, a zgromadzeni zaczęli klaskać i wiwatować na ich cześć. Mentat niezauważenie pojawił się za plecami Eeriisa i powiedział:
- Amen.
- Amen - odparł legat potwierdzającym tonem i uśmiechnął się.