Untitled
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 30 2011 18:54:15
Zainspirowane "Procesem" Kavki i "Sonatą księżycową". Choć inspiracje zaiste wielkie, efekt marny.
Napisane, by zapomnieć.




I
Nie pamiętam, jaki to był dzień. Może czwartek, może sobota. Nie wiem, czy świeciło słońce. Ani jak świeciło. Nie wiem, czy wstałem rano czy po południu. Może wyszedłem na spacer, a może miałem z kimś się spotkać. A może znudził mnie dom i chciałem choć na chwilę go opuścić. Nie pamiętam, jakich ludzi mijałem. Co też mnie to wszystko obchodzi.
Ważne, że kiedy wróciłem do domu zastałem w nim kogoś zupełnie mi obcego. Był niski i drobny. Ubrany w rzeczy tak zwykłe, że aż przyciągały uwagę. Zresztą ubiór doskonale do niego pasował. Wyglądał po prostu jak każdy inny. I to właśnie czyniło go wyjątkowym. Niemal tak właśnie wyobrażałem sobie stereotyp współczesnego mężczyzny. Jednak zwykle, gdy ustalamy jakąś normę, okazuje się, że nikt do niej w pełni nie pasuje. A on jej w zupełności odpowiadał. Miał długie jasne włosy. Zza prostych okularów spoglądały na mnie szare oczy. Siedział chwilę na fotelu i powiedział:
-Napisz mi tekst.
Myślałem, że się przesłyszałem. Patrzyłem na niego i zupełnie nie rozumiałem całej tej sytuacji. Czekałem po prostu na to, co się stanie dalej. Zupełnie, jakbym nie uczestniczył we własnym życiu, a był jedynie jego obserwatorem. Tymczasem chłopak rozsiadł się wygodnie i wpatrzył w podłogę.
-Co ty tu w ogóle robisz? - wypaliłem nim zorientowałem się, że na to pytanie nie otrzymam sensownej odpowiedzi.
-Napisz mi tekst.
-Przecież jedyne co w życiu napisałem to kilka prac o nerwicach!
-I dlatego chcę, żebyś napisał dla mnie tekst - uśmiechnął się - moje już mnie znudziły.
Poszedłem do drugiego pokoju. Kiedy wróciłem, już go nie było. Czy to tylko złudzenie? Próbowałem wmówić sobie, że to wszystko przez przemęczenie. Podświadomie wiedziałem jednak, że przed chwilą widziałem człowieka z krwi i kości. Co więcej, chciałem się z nim spotkać jeszcze raz.

Czas włóczył się dalej. Mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Miałem tak dużo pracy, że nawet zapominałem czasem, że nie lubię tego, co robię. Rodzice bezwzględnie chcieli, żebym został lekarzem jak oni. Nie chciałem, broniłem się przed tym, jednak codzienne wielogodzinne namowy sprawiły, że się poddałem. I tak zarzuciłem swoje marzenia o anglistyce na rzecz leczenia psycholi. A podobno medycyna otwierała dla mnie drogę do świetlanej przyszłości. Przepisywanie proszków uważającym się za wysłanników boga albo szatana. Bardziej to jednak przypomina ślepy zaułek niż jakąkolwiek drogę.
Kompletnie zapomniałem już o tych dziwnych odwiedzinach. Właściwie to zapomniałem o całym swoim życiu. Nie było zresztą specjalnie czego pamiętać.
I właśnie wtedy, kiedy już nawet wyparłem ze świadomości moją niechęć do wszystkiego, co robię, znowu się pojawił. A wraz z jego przyjściem wróciło całe poczucie beznadziei. On przypomniał mi o wszystkim.
-Napisz mi tekst - powiedział.
-Nie było cię. Długo.
-Wiem, byłem zajęty - zmieszał się.
-Napisz mi tekst.
-Jaki znowu tekst?
-Jaki chcesz. Taki, żebym ułożył do niego muzykę.
-A co ci po moim tekście? - zacząłem się irytować.
-Mówiłem ci już. Napisz, a dam ci spokój. Obiecuję.
Podszedłem do niego. Obchodziłem go i oglądałem niczym obiekt w muzeum. A on stał nieruchomo, jakby zupełnie mnie nie dostrzegał. Dotknąłem jego włosów. Wodziłem palcami po jego cienkiej jasnej skórze. Przypominała ona nieco płatki jaśminu. Była niemal biała i tak delikatna, że bałem się, iż mocniejsze dotknięcie może ją skaleczyć. Wreszcie chłopak poruszył się. Podniósł głowę i uśmiechnął się. Założył mi ręce na szyi i zaczął całować. Podczas gdy ja nie rozumiałem, co się właściwie dzieje, on zdawał się skądś znać tę sytuację. Sprawiał wrażenie, jakby od początku wiedział, co się stanie. Chłonąłem każde jego spojrzenie i gest. Chciałem mieć każdą komórkę jego ciała.

Od tamtej pory zjawiał się u mnie dość często. Zdarzały się oczywiście dłuższe przerwy. Zdawało mi się wtedy, że postradam zmysły, bałem się, że nie wróci. I zawsze kiedy przestawałam już wytrzymywać, on znów się pojawiał. Sama jego obecność sprawiała, że czułem się lepiej. Za każdym razem kiedy przychodził, wręcz uderzała mnie świadomość mojego zmarnowanego życia. Pojawiło się też coś jeszcze. Kiedy miałem go przy sobie, beznadzieja, która mnie dotyczyła, nie miała absolutnie żadnego znaczenia.
Zawsze kiedy odchodził, panicznie wręcz bałem się, że to był ten ostatni raz i więcej go już nie zobaczę. Zawsze pytałem go, dlaczego idzie i kiedy wróci. Zawsze odpowiadał jednym zdaniem: "Napisz mi tekst". Właściwie nic o nim nie wiedziałem, nawet jak ma na imię. Dlatego nazwałem go po prostu K.

Zacząłem pisać. Obsesyjnie. Słowa niemal kipiały mi w głowie, ciągle przychodziły nowe pomysły. Zachwycałem się każdym wyrazem. Przypomniałem sobie moją pasję z młodości. Znów zacząłem wierzyć, że w językach zawarte jest wszystko to, czego w życiu pragnę. Zdarzało mi się, że pisałem całą noc i nie przychodziłem do pracy. Chciałem stworzyć coś idealnego. Obiecałem przecież, że napiszę tekst. W całym moim mieszkaniu pełno było zapisanych kartek. Zupełnie zapomniałem o rzeczywistości. Nie obchodziło mnie już, co dzieje się z moim życiem. Jedyne, co miało znaczenie, to świat na kartce.

II
Przerwał pisanie i poszedł do drugiego pokoju. Tam niespodziewanie zastał K.
-Pisałeś - stwierdził chłopak.
-Długo tu jesteś?
-Nie wiem. Trochę. Napisałeś mi tekst?
K. podszedł do okna i zdawał się podziwiać zasypiającą Warszawę. Uwielbiał duże miasta. Tkwił w nich jakiś nieodparty urok, chociaż czasem napawał K. niepokojem. A później zarzucił mu ręce na szyję i było tak jak zawsze. I jak zawsze w końcu odszedł.

III
Czas mijał, pisałem, traciłem kontakt z rzeczywistością. Czekałem. Czekałem na niego. Pracowałem, chciałem stworzyć coś, czego jeszcze w literaturze nie było. Chciałem czegoś wyjątkowego dla K. Chciałem, by ten tekst był taki jak K. Z początku wydawało mi się to nonsensem. Jak mogę w tekście odzwierciedlić człowieka, którego imienia nawet nie znam? Im więcej jednak pisałem, tym bardziej byłem przekonany, że jestem tego bliski. Nie przychodził. Nie zjawiał się. Zupełnie jakby wiedział, że pracuję. Potrzebowałem go jednak. Coraz bardziej. Traciłem siły. Nie spałem, pisałem, piłem litry kawy. Nie mogłem już wytrzymać, potrzebowałem K. jak powietrza. Wtedy przyszedł. Nie słyszałem, gdy wchodził. Byłem zagubiony w swoim świecie. Zajrzał mi przez ramię akurat gdy skończyłem pisać.
-To jest dobre - powiedział.
-Nie, nie jest dobre. Jeszcze nie.
-Napisałeś, dziękuję - uśmiechnął się i zapatrzył się w jakiś punkt przestrzeni. Nigdy nie widziałem go tak zamyślonego.
-Czy możesz mi coś powiedzieć? - zapytałem.
-Hm?
-Jak masz na imię?
-K. - uśmiechnął się.
Został ze mną jeszcze trzy dni. Najlepsze w moim życiu. Nigdy tak długo ze mną nie był, zwykle zostawał tylko na noc. Kiedy wyszedł, poczułem pustkę.
IV
Nie czekałem już. Wiedziałem, że nie wróci. Obiecał dać mi spokój, jeśli napiszę tekst.


Nie pamiętam, jaki to był dzień. Może czwartek, może sobota. Nie wiem, czy świeciło słońce. Ani jak świeciło. Nie wiem, czy wstałem rano czy po południu. Może wyszedłem na spacer, a może miałem z kimś się spotkać. A może znudził mnie dom i chciałem choć na chwilę go opuścić. Nie pamiętam, jakich ludzi mijałem. Co też mnie to wszystko obchodzi.
Ważne, że kiedy wróciłem do domu, zastałem go pustym.