Bo piekło niebem nie jest 1
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 30 2011 18:55:38
Pożoga patrzy na mnie, jakby starał się odczytać moje myśli. Siedzę na murku otaczającym miejski klomb i odruchowo bardziej niż ze świadomości głaszczę czarną szyję. Dwa rzędy ostrych jak noże kłów mam na wysokości oczu, odrobinę powyżej pałające krwią ślepia zaskakująco inteligentne i, mimo wewnętrznego ognia, przerażająco zimne. Patrzy na mnie, jakby mówił 'Zbieraj się, pora do domu'. Wzdycham. Wstaję w końcu, przeciągam się i odwracam. Tam gdzie przed chwilą był tylko pas trawy upstrzonej żółtymi mleczami tkwią dwuskrzydłowe czarne wrota. Wyobrażone na nich twarze nie są rzeźbami - poruszają się, jęczą, wykrzywiają usta. Roszą pozostałe łzami. Potępieni. Kąciki ust same unoszą mi się lekko, gdy widzę to cierpienie. Pożoga robi krok naprzód i warczy głucho. Od zgrzytu w jego krtani nawet mnie przechodzą dreszcze. Wrota otwierają się z hukiem, strażnik kłania mi się nisko - jego biała broda kładzie się na ziemi. Nie ośmiela się podnieść twarzy kiedy przechodzę. Brama piekieł zatrzaskuje się za mną z potężnym hukiem. Nie odwracam się nawet. Okute zelówki dudnią na połyskującej diamentami czarnej posadzce, kiedy odmierzam czterysta siedemdziesiąt trzy kroki korytarza Bardo. Łapy Pożogi nie wydają najcichszego szmeru. Nie patrząc wyciągam rękę i opieram dłoń na jego kłębie. Ot tak tylko, żeby sprawdzić, czy jest. Jest, jak zawsze. Cofam dłoń.
Zatrzymuję się przed gładką, wypolerowaną jak lustro ścianą. Korytarz za mną tonie w mroku. W gładzi widzę jedynie odbicie własnej twarzy i dłoni. I pałające oczy Pożogi. Myślę o szóstym przedpieklu i czynię krok naprzód. Zamiast rozbić sobie nos o marmur przechodzę przez niego jak przez taflę wody. W twarz bije mi potworne gorąco. Osłaniam ramieniem oczy, zanim przyzwyczają się do łuny ognia. Pożoga trąca mnie pyskiem między łopatki, tracę równowagę i żeby nie opaść na kolana podbiegam krok - o to mu chodziło. Powtarza manewr tak długo, aż szybkim krokiem nie ruszam w kierunku swoich kwater. Czasami się zastanawiam, który z nas jest panem w tym układzie. Mijane demony kłaniają mi się nisko, nie mam jak odpowiedzieć na pozdrowienia, wciąż zmuszany przez Pożogę do szybkiego marszu, niemal biegu. Mógłbym wydać mu rozkaz żeby przestał, ale gdyby nie posłuchał mój autorytet ucierpiałby, a tego wolałem uniknąć. Pozwalam się więc prowadzić krętymi korytarzami aż do drzwi. Zatrzymuje się z ręką opartą na klamce, przedramieniem ocieram pot z czoła, kiedy wracam z Pomiędzy zawsze trudno mi się przyzwyczaić do tutejszego klimatu. Pożoga warczy na mnie, więc naciskam klamkę i wchodzę do komnaty. Przepycha się za mną. Jest tak duży, że mam wrażenie, że jego obecność wysysa przestrzeń - kiedy kładzie się w poprzek dywanu brakuje miejsca żeby zrobić krok. Zamykam drzwi i opieram się o nie plecami. Czerwone oko łypie na mnie, jakby mówiło, że choćbym chciał nie ruszę stąd Pożogi ani o centymetr. Wzdycham i próbuję przekroczyć potężne cielsko. Podnosi się, kiedy jestem w połowie, czuję się jakbym siedział na koniu, ale tylko przez chwilę, bo sekundę potem ląduję na twarzy
- Niech cię szlag cholerny kundlu! - wciąż leżąc wymierzam mu kopniaka, ale jest ode mnie szybszy. Ostre jak noże zęby zaciskają się na cholewce buta tuż powyżej kostki. Pożoga lekko rusza głową przyciągając mnie bliżej. Nogę wykręconą mam pod nieprawdopodobnym kątem, staw biodrowy protestuje, boli jak cholera, na nogawkę spodni spada mi lepka kropla psiej śliny - Wybacz - syczę przez zęby -To się więcej nie powtórzy... - I wtedy mnie puszcza. Odruchowo łapię się za bolące miejsce i siłą woli powstrzymuję od próby kolejnego kopnięcia. Jeżeli do tej pory miałem jakieś wątpliwości, już nie mam. Pożoga potrafi pokazać kto jest silniejszy. Wolę nie myśleć co by się stało, gdyby zacisnął szczękę odrobinę mocniej. Podnoszę się i kuśtykając ruszam w stronę izby łaziebnej. Z ulgą stwierdzam, że czerwone oczy zamykają się - teraz będzie spał. Zamykam za sobą drzwi i rzucam wiązanką najbardziej plugawych przekleństw jakie cisną mi się na usta. Dlaczego akurat mnie przypadł Pożoga? Inne harty są karne i zdyscyplinowane - on nie. Inne słuchają swoich dowódców - on nie. Inne nie łapią dowódcy za kostkę i nie przeciągają na plecach wzdłuż szpaleru podwładnych - on tak. Do tej pory krążą anegdoty jak to Pożoga - hart piekielny niepełnej krwi powycierał podłogę swoi własnym dowódcą - Malkiarem - Dowodzącym Ósmej Plagi - mną... Cholerny kundel... Ze złością zrzucam ubranie i ciskam nim w płomienie ogrzewające łaźnię. Ktoś z służących zadbał już aby w wannie znalazła się bardzo gorąca woda, pachnąca ciężkimi duszącymi olejkami. Wchodzę do niej z westchnieniem. Nabieram powietrza do ust i zanurzam się razem z głową. Nie ruszam się dopóki ból w płucach nie stanie się nie do zniesienia. Tym razem nie ruszam się nawet, kiedy ciśnienie chce je rozsadzić. Kamiennie spokojny na zewnątrz, walczę z sobą w środku, żeby się nie wynurzyć. Słyszę w skroniach rozpaczliwe tętnienie pulsu, zaciskam palce na brzegach wanny, ale nie podnoszę się. Kiedy nie jestem już w stanie dłużej się kontrolować i otwieram usta, dzieje się coś dziwnego. Woda, która zalała mi gardło nagle znika, świat wywija kozła i uderza mnie w głowę. Łapczywie chwytam powietrze, przewracając się na bok. Półleżę na lodowato zimnej marmurowej podłodze, dyszę szybko, próbując nadrobić długi bezdech.
- Założę się, że znasz setkę bardziej wyrafinowanych sposobów popełnienia samobójstwa, niż topienie się we własnej wannie, Malkiarze... - dobiega mnie rozbawiony, miękki głos
- Niech cię szlag, Rieene - udaje mi się wykrztusić. Podnoszę się powoli i, mam nadzieję, z godnością. jestem zupełnie nagi i mokry. Woda spływa mi z włosów na twarz. Odgarniam je, czując teraz zimne stróżki spływające po plecach. Zakładam ręce na piersi i wbijam w mężczyznę złowrogie spojrzenie. Uśmiecha się do mnie szeroko. Siedzi za długim stołem, rozparty na rzeźbionym krześle. Nogi, w wysokich oficerkach oparł o blat, postukuje lekko w kolano skórzaną szpicrutką.
- Nie patrz tak na mnie - śmieje się - Mam ci coś do powiedzenia.
- I to coś nie mogło poczekać aż wyjdę z wanny i się ubiorę? - prycham. Podchodzę do stołu i siadam na jednym z krzeseł.
- Jeszcze kilka sekund i nigdy byś z niej nie wyszedł, co się ostatnio z tobą dzieje, stary?
- Więc co było aż tak ważnego? - ignoruję jego pytanie. Czuję jak podmuchy przeciągu przelatują mi po plecach. Muszę uważać żeby nie zacząć się trząść. Jestem wściekły, nie chcę widzieć poszerzającego się uśmiechu na twarzy Rieene. Szpicruta z trzaskiem uderza o polerowne drewno.
- Dziś w nocy zostaniesz nominowany - oznajmia
- Wiem o tym - wzruszam ramionami. Kłamię. Wiedziałem, że wcześniej czy później mnie nominują, ale nie przypuszczałem, że tak wcześnie. Odkąd Vangaaw zginął ósma plaga nie miała dowódcy. Mianowali mnie kapitanem i przydzielili do tymczasowej służby. Dzisiaj dostanę nominację. Złość mija. Uśmiecham się w duchu. Wiem dobrze, że nikt tak nie zasługuje na szarżę generała szarańczy, jak ja. Wszystko idzie zgodnie z planem.
- Twoja pewność siebie jest porażająca - śmieje się Rieene - Skończysz jak Vangaaw. Wierz mi, druhu, skończysz jak ten stary dureń.
- Jestem na to o wiele za mądry - odcinam się - To wszystko? Mogę już iść?
- Zaiste, to byłby ciekawy widok. Przyszły generał Ósmej Plagi nago spacerujący korytarzami przedpiekla. Odeślę cię Malkiarze.
- Zbytek łaski - mruczę, ale nie ruszam się z miejsca. Ma rację, muszę dbać o swoją reputację.
- Swoją drogą... - rzuca jakby od niechcenia - Zastanawiam się czy założysz mundur po tym wszystkim...
- Oczywiście - wzruszam ramionami - Szarfę również.
- Rada odebrała ci przywilej noszenia szarfy - mruży oczy, po czym poznaję, że sili się na spokój. Czyli to jest prawdziwy powód niespodziewanego "zaproszenia". Chce wybadać, jak zachowam się na ceremonii. Chce wiedzieć czego się spodziewać.
- Rada nie jest już moim zwierzchnikiem. - ucinam krótko
- Ale.
- Żadnych ale! - uderzam dłonią w stół, pochylając się w jego stronę - Vangaaw był głupcem, co sam przed chwilą przyznałeś. Był pionkiem. Pieskiem na smyczy Eser Ha-Makot. Ja nie mam zamiaru. Pierwszym co zrobię, jak otrzymam czerń będzie oficjalne zerwanie przymierza z radą. To jedyne wyjście. Wiesz o tym tak dobrze jak ja - cedzę przez zęby - zastanawiasz się nad tym od lat, a twoje Ciemności dziadzieją w zbytku i luksusie. Nie to jest naszą misją. Nie to, Rieene. Zastanów się dobrze po której chcesz być stronie. Dla przegranych nie będzie miłosierdzia. - twarz mu blednie, usta zaciskają się w wąską kreskę - Nie myśl o tradycji. - dodaję jeszcze - Nic nie wróci przeszłości. - szach i mat.
Milczymy obaj dłuższą chwilę. Niemal widzę trybiki obracające się w jego umyśle. Obaj wiemy, że rada skończyła się dawno temu. Tylko on wciąż nie chce przyjąć tego do wiadomości. Dureń.
- Rieene. Odeślij mnie - mówię wreszcie - Zobaczymy się na ceremonii.
Bez słowa wyciąga dłoń i powietrze wokół mnie gęstnieje do konsystencji lodu. Mrugam i ląduje tuż przed pyskiem Pożogi. Dupek! Wie jak nienawidzę tego zwierzęcia. Jedno płonące czerwienią ślepię przez kilka sekund przygląda się kpiąco jak podnoszę się z podłogi. Potem opada. Na całe szczęście.