Jeżeli jesteś gotowy 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 22:27:06
Rozdział czwarty: Z twojej własnej woli.



Siadam przy Stole Głównym i staram się nie zauważać, że gapi się na mnie; jego oczy, zazwyczaj puste, przepełnia teraz zdrada. Zaczynam obawiać się lekcji eliksirów z piątoroczniakami z dobrze znaną mi intensywnością. Minął miesiąc odkąd całkowicie zerwałem kontakt z chłopakiem i wygląda na to, że jeszcze się z tego nie otrząsnął. Dwie pierwsze lekcje były zdecydowanie najgorsze i miałem problem w udowodnieniu mu, kto właściwie tutaj rządzi. Jednakże cztery pełne atrakcji noce z Filchem utemperowały jego charakter. Zmiana, która w nim zaszła nie była aż tak ciężka do strawienia jak impuls, by zetrzeć zmartwienie z twarzy Granger i Weasley'a. Jak gdyby chłopak potrzebował ich współczucia. Czy oni sobie nie zdają spawy, że tylko pogarszają sytuację?

Przestań. Cholera. Ochronny instynkt, który narodził się we mnie względem chłopaka, jest naprawdę irytujący. Zostawiłem moją mapę w biurze, żebym nie przyglądał się noc po nocy jak szwęda się pomiędzy półkami w bibliotece, gdzie Dumbledore zamyka go, by był bezpieczny. To i tak nie powstrzyma chłopaka przed wpędzeniem się w załamanie nerwowe, myślę gorzko, natychmiast zaczynając się denerwować, że kolejny raz wpadłem w ten ciąg myślowy.

To nie jest twój problem.

On nie jest twoim problemem.

Z zamyślenia wyrywa mnie dzwonek, sygnalizujący południową przerwę, więc wstaję z niechęcią od kolejnego nie zjedzonego posiłku. Idąc do lochów, przygotowuję się po raz kolejny na czekającą mnie konfrontację z chłopakiem. Pociesza mnie tylko fakt, że powiew sentymentalizmu obecny po śmierci Hagrida zdecydowanie się zmniejszył. Publiczne pokazywanie emocji powinno być zabronione. A ci, którzy mają czelność szlochać na moich zajęciach, powinni mieć zaszyte kanaliki łzowe raz na zawsze. Musiałem się mocno powstrzymywać, żeby nie kazać im rozbić eliksiru, który miałby dokładnie takie skutki.

Ludzie powinni wiedzieć, że okazywanie uczuć nie ma racji bytu poza ich prywatnymi czterema ścianami. Ja opłakiwałem tego wielkiego gamonia tak, jak na to przystało - szklaneczką portera i szczerymi życzeniami wszystkiego dobrego w następnym życiu w ogromnym zoo zwanym rajem. Za Hagrida! Niech od czasu do czasu ugryzie go smok, tuląc do snu.

Zatrzymuję się na chwilę w gabinecie, żeby pozbierać potrzebne mi rzeczy, po czym wpadam jak burza do klasy. Uczniowie wciąż wchodzą, więc odwracam się do tablicy i zapisuję składniki potrzebne do zrobienia eliksiru na porost włosów. Zastanawiam się, kogo wybrać jako królika doświadczalnego. Jeden Gryfon i jeden Ślizgon, żeby było sprawiedliwie. Już dłużej nie zniosę wysłuchiwania McGonagall, że uczepiłem się jej uczniów.

Ale kogo wybrać tym razem? Nie mogę napoić jakąś bogu ducha winną osobę eliksirem Longbottoma. Obiecałem, że nie będę zabijał uczniów, jeśli można temu zapobiec. Co do mojego własnego domu: Malfoy nie grzeszy doświadczeniem w tej kwestii, ale mój mały biedny Śmierciożerca, pobiegłby zaraz do swojego ojca, który z pewnością starałby się mnie wywalić, aby mógł mnie własnoręcznie dostarczyć przed oblicze Czarnego Pana z czerwoną kokardką zawiązaną na moim tyłku. Crabbe i Goyle już bez doświadczeń wyglądają wystarczająco żałośnie. Parkinson - biedna dziewczyna, nawet ja nie jestem aż tak okrutny. Wzdycham i decyduję się na Thomasa i Notta.

Właśnie skończyłem zapisywanie ostatniego składnika na tablicy, kiedy zdaję sobie sprawę z jego obecności. Wzdrygam się, wyczuwając rozgoryczenie bijące od niego, które stało się nieodzowną częścią jego osoby. Zanim zdążam się jednak odwrócić, on już na mnie nie patrzy. Podąża wzrokiem za Finniganem. Zauważam, że gapi się na tyłek chłopaka i, co więcej nawet, nie sili się na dyskrecję. Wykrzywiam się, odchrząkując. Oczy wszystkich skupiają się na mnie. Wszystkich oprócz jego.

- Dzisiaj sporządzicie eliksir na porost włosów. Parkinson, ty będziesz testowała swoją na panu Nottcie. Panie Potter - jego wzrok pada na mnie, a moje oczy zwężają się. Uśmiecham się złowieszczo, a on nie spuszcza wzroku. - W związku z tym, że miał pan prawdziwy kłopot z oderwaniem spojrzenia od pana Finnigana, pozwolę panu na pokazanie obiektowi pana uczuć tego, co jest pan w stanie zaoferować.

Otwiera szeroko usta, by natychmiast je zamknąć. Ślizgoni chichocą, a Gryfoni odwracają się, by spostrzec, z jaką nienawiścią się we mnie wpatruje. Kątem oka widzę Finnigana, który czerwieni się wściekle. Weasley szarpie Pottera za szaty, żeby odciągnąć jego uwagę, a ten po chwili odwraca wzrok. Klasa uspokaja się, przygotowując eliksir, a ja staram się zwalczyć dziwną, nieznaną falę żalu.

Zdradziłem tego chłopaka - odzyskując tytuł Zgryźliwego, Gnoja Bez Serca. Zdradziłem go, zaprzepaszczając noc, kiedy wyznał mi swój sekret.

***

Siedzę w gabinecie, pochylając się nad górą testów, które zrobiłem zaskoczonym uczniom podczas popołudniowych zajęć, pod wpływem mojej konfrontacji z Potterem. Mojego ataku na Pottera, poprawiam się. Staram się sobie wmówić, że postąpiłbym tak samo z każdym uczniem, wodzącym wzrokiem za innym w tak oczywisty sposób. Ale to nieprawda. Już jakiś czas temu podjąłem świadomą decyzję, żeby nie zwracać uwagi na deklaracje miłosne uczniów. Wolę zużyć czas i energię krytykując nie wiadomej treści mikstury, które te niedołęgi starają się mi wcisnąć.

Na moja ofiarę wybrałem Pottera. Niesprawiedliwie. Jak zawsze zresztą. Przepełnia mnie kolejna fala poczucia winy. Wbrew rozsądkowi zaczynam grzebać w swojej przeszłości, szukając powodu, dla którego tak chętnie wyżywam się na chłopaku. Nie muszę szukać zbyt długo.

James. Tak, zgadza się. Nienawidziłem chłopaka z powodu Jamesa - był punktem kulminacyjnym w zdradzie jego ojca. Ale to nie ma nic wspólnego z tym, co stało się dzisiaj. Już dawno temu nauczyłem się gardzić Harry'm Potterem za jego własne przewinienia. Jak na przykład za jego zadziwiające podobieństwo do mężczyzny, który zamienił twoje życie w piekło na ziemi. Przestań!

Fakt faktem nie jestem święty, ale czuć się winnym z powodu jakiejś uszczypliwej uwagi to już przesada. I na pewno nie będę się w to zagłębiał. To było całkowicie normalne. Chłopak powinien był mi dziękować. Jeśli chce zachować swoją seksualność w sekrecie, nie powinien gapić się na cudze tyłki. Inni uczniowie z pewnością przypisali mój komentarz do etykietki wrednego, zgryźliwego pajaca, za jakiego mnie uważają. Nie zrobiłem nic złego.

Z całych sił staram się skupić na zwojach pergaminu porozwalanych na stoliku. Mój umysł ogarnia błogi spokój, kiedy maczam pióro w czerwonym atramencie. Dziką satysfakcję sprawia mi ocenianie wypocin drugiego roku Hufflepuff/ Ravenclaw za ich brak przygotowania. W połowie sprawdzania słyszę pukanie do drzwi. Spoglądam na zegarek, zastanawiając się, komu dałem szlaban tym razem.

- Wejść - nie podnoszę wzroku znad pergaminów. Ta technika jest niezawodna w pozbawianiu rezonu studentów, którzy zebrali w sobie wystarczająco odwagi, by w ogóle zapukać. Zazwyczaj po niezręcznej chwili ciszy(niezręcznej dla nich, zabawnej dla mnie) decydują się na ciche: " Profesorze Snape?". Poznaję ich po głosie i nie zaszczycam spojrzeniem.

Po chwili ciszy dłuższej niż zazwyczaj warczę zniecierpliwiony. - O co chodzi? - W momencie, kiedy wypowiadam te słowa wiem, kto stoi u drzwi. Moje serce zaczyna bić wściekle i czuję płynącą w mych żyłach adrenalinę. Walka albo ucieczka.

Walka. - Jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć, czy zamierzasz gapić się na mnie przez całą noc Potter?

- Już nawet nie możesz na mnie spojrzeć, prawda?

Mechanicznie przybieram obojętną pozę i spoglądam na niego. Jego wyraz twarzy przypomina mój, ale w zielonych oczach płonie złość. Staram się, by moje też zapłonęły z taką intensywnością, ale jedyne na co mnie stać, to odrobina poczucia winy. Poddaję się.
- Więc? Nie przypominam sobie, żebym dawał ci szlaban. Po co tu przyszedłeś?

Jego szczęki zaciskają się mocno, ale nic nie wychodzi z jego ust. Pod spojrzeniem chłopaka czuję się nieswojo. - Jeśli nie ma pan nic do powiedzenia panie Potter, proszę mi wybaczyć.

Ucieczka. Wstaję i zaczynam zbierać przypadkowe zwoje pergaminu z biurka. Przychodzi mi na myśl, że powinienem być zamknięty w swoich komnatach, spędzając noc na pogrążaniu się w alkoholowym zapomnieniu. Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Mijam go i otwieram drzwi, dając mu do zrozumienia, że musi już iść - nie żebym był na tyle głupi wierząc, że to zrobi.

- Nie. - Jego głos jest niebezpiecznie niski i zimny jak lód. Mogłoby to zrobić na mnie wrażenie, gdybym nie był tak strasznie zajęty błaganiem w duchu, żeby w końcu sobie poszedł.

- Co "nie"?

- Nie profesorze, nigdzie nie idę. - Jego samokontrola pęka i zaczyna wrzeszczeć. - Jak do cholery mogłeś mi to zrobić? Zaufałem ci!

Nawet nie przyszło mi na myśl, żeby zbesztać go za język. Staram się zwalczyć poczucie winy, z którym tak dobrze poradziłem sobie wcześniej. Uspokajam oddech i mówię:
- Być może od teraz pomyślisz dwa razy, zanim poślesz lubieżne spojrzenie kolejnemu koledze.

- Zazdrosny? - wysyczał. Słowo wślizguje się pod skórę, zaczynam drżeć rozwścieczony.

Brzmi zadziwiająco znajomo, prawda? - Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru. A teraz wynoś się Potter!

- Tylko dwadzieścia? Czemu nie pięćdziesiąt? Albo lepiej, niech pan weźmie wszystkie punkty. Gówno mnie to interesuje!

- Idź - mówię albo chcę powiedzieć, bo słowa więzną mi w gardle, uciekając z niego jako urywany charkot umierającego człowieka. Chłopak siada w krześle naprzeciw biurka i ukrywa głowę w dłoniach. Zamykam drzwi na wypadek, gdyby zaczął znowu krzyczeć. Tylko tego brakuje, żeby reszta uczniów dowiedziała się, że pozwalam mu na takie zachowanie. Mój żołądek kurczy się ze wstrętem.

- Czego chcesz, do cholery, Potter? Przyszedłeś po przeprosiny? Naprawdę jesteś aż taki naiwny, żeby wierzyć, że ci ich udzielę?

- Chcę wiedzieć, dlaczego się zmieniłeś? - mówi głosem pełnym urazy.

- Powiedz mi, jak się zmieniłem? Czy w ciągu czterech i pół roku, odkąd tutaj jesteś, traktowałem cię dużo inaczej od tego, jak potraktowałem cię dzisiaj? Z pewnością nie jesteś na tyle głupi, żeby sądzić, że kilka chwil w cztery oczy zmieni mój stosunek do ciebie?

Przez moment mi się przygląda i widzę, że się zastanawia. Rozpoczyna spokojnie.

- Masz rację. Nigdy nie byłeś dla mnie miły na lekcjach. - Ha! Już prawie uwierzyłem, że zdołałem zakończyć ten nonsens, kiedy mówi dalej: - Ale ja nie jestem moim ojcem profesorze. - Cała krew odpływa mi z twarzy w jednej sekundzie. Uświadamiam sobie, że chłopak niczego nie wie i robi z siebie błazna, próbując być spostrzegawczym. Tak czy siak dobrze mu idzie, dochodzę do wniosku urażony. - Zawsze mnie nienawidziłeś z powodu jakiś porachunków z moim ojcem. Ale czasami zapominasz mnie nienawidzić, a co wkurza cię jeszcze bardziej to to, że ja... nie jestem nim, i nie masz za co mną pogardzać.

Mój język przylepił się jakimś cudem do podniebienia i uniemożliwił natychmiastową odpowiedź. Jak na osobę, która nie ma zielonego pojęcia, o czym mówi, doszedł całkiem blisko sedna. Oczywiście, o tym się nie dowie. Odklejam język i mówię: - Bzdura Potter. Mam miliony powodów, żeby cię nienawidzić. Pozwól się zapewnić, że moje uczucia do ciebie są spowodowane wyłącznie przez ciebie. - Drwię triumfująco.

Śmieje się. To nie śmiech osoby, która właśnie przegrała bitwę - suchy i smutny. Coś, co powiedziałem widocznie go rozśmieszyło. Zastanawiam się nad jego poczytalnością. - Właściwie to dzięki - mówi rozbawionym tonem. - Pamiętasz, jak powiedziałem, że mnie uspokajasz? To była bzdura. Doprowadzasz mnie do szaleństwa. - Nie zdążam zatrzymać pogardliwego prychnięcia. I przeklinam gnojka, że jest taki wyczulony na moje inwektywy. Chłopak kontynuuje dalej. - Ale kiedy nie jesteś zajęty udawaniem, jaki to ty nie jesteś niedostępny....

- Potter...

- Daj mi skończyć, dobrze? Zaraz sobie pójdę. - Zaciskam usta, a on zbiera przez chwilę myśli. - Może i jesteś straszny. Ale to nie jesteś cały ty. I teraz, kiedy już o tym wiem, nie chcę cię więcej nienawidzić. Możesz mi próbować wmówić, że mnie nienawidzisz i upokarzać mnie na forum klasy, ale w głębi duszy wiem, że wcale tak nie czujesz. Ja... nie chcę dłużej z tobą walczyć. Proszę. Ja... już nie potrafię.

Jego przemowa zaczyna się, jakby ją dobrze przećwiczył, ale mogę się założyć, że kiedy ją układał nie przewidywał, że zakończy ją tak desperacko. Amator. - Skończyłeś? - kiwa głową, wstając. - Pozwolisz mi odpowiedzieć? - Spogląda na mnie ostrożnie, wzdychając ciężko i siada. Moja mowa jest gotowa zanim jego tyłek dotyka poduszki i, na pewno, nie zakończy się takim żałosnym akcentem.

- Jest mi całkowicie obojętnie, czy mnie nienawidzisz, czy też nie. To nie moje zmartwienie. Jednakże moim problemem jest to, że jest pan, panie Potter, moim uczniem. I wymagam, żebyś zachowywał się tak, jak na ucznia przystało. Nie jest w moim stylu zaprzyjaźnianie się z osobami, które uczę. Jeśli nie zstąpisz na ziemię i nie przestaniesz sobie wmawiać, że coś takiego jak przyjaźń jest możliwe, że w głębi duszy jestem ciepłym i współczującym człowiekiem, uprzedzam cię, że srodze się zawiedziesz. Innymi słowy, chłopcze, doradzałbym ci, żebyś dalej mnie nienawidził, dla swojego własnego dobra. - Wyprostowuję się, patrząc na niego wilkiem. Jestem pod wrażeniem swojego czarującego występu.

- A jeżeli tego nie zrobię? - Ty mały, irytujący, nietaktowny gówniarzu. Po prostu spuść głowę i idź!

- W takim razie jesteś głupcem, który powinien się nauczyć, żeby słuchać rad mądrzejszych.

- A niby dlaczego? Kogo ty się starasz uchronić Snape? - Nas obydwu, ty głupi szczylu!
- Ja nie chcę, żebyś mnie chronił. Nie ty. Jeżeli nie chcesz mnie widzieć, po prostu mi to powiedz. Tym razem miej odwagę, żeby mi to powiedzieć twarzą w twarz, a nie wysyłając Dumbledore'a, żeby odwalił za ciebie brudną robotę. To było żałosne, nawet jak na ciebie. I nie udawaj, że zrobiłeś to dla mojego dobra. To gówno prawda. Czuję się normalnie, tylko kiedy jestem przy tobie! - Stoję całkowicie zszokowany intensywnością emocji w głosie chłopaka. Bierze głęboki oddech, pocierając dłońmi twarz. - Przepraszam. Nie chciałem. Chyba już pójdę.

Wstaje i idzie w kierunku drzwi, które, nie zdając sobie sprawy, blokuję. Patrzy na mnie, a ja uciekam wzrokiem. W głowie mam całkowita pustkę. Powinienem coś powiedzieć, wyjaśnić mu, że jedynym wyjściem było pozbycie się go z moich komnat. Że to nie w porządku, iż tak się ode mnie uzależnił. Od nikogo nie można się tak uzależniać, to niebezpieczne. Sięga po klamkę, a ja zatrzymuję jego dłoń swoją.

- Masz rację. Sam powinienem był cię uprzedzić o zmianach. -Nie! Wyjaśnij, a nie usprawiedliwiaj się ty gamoniu!

- Wiesz, podejrzewam, że rozmawianie z nastolatkiem niestabilnym emocjonalnie nie jest niczym łatwym. - Przekomarza się.

Jakaś część umysłu dochodzi do siebie i podsuwa odpowiedź. - Poradzisz sobie? - Cholera! Nie ta część!

- Przeboleję - przygląda się tenisówkom. - A co z tobą?

Pytanie wprawia mnie w osłupienie. To nie ja pogrążałem się w rozpaczy w jego gabinecie. Ze mną jest wszystko w porządku. - Napiłbym się czegoś.

Zaraz. Naprawdę to powiedziałem? Cholera jasna!

Uśmiecha się szelmowsko. - Ja też. - Odsuwam się, przywracając mu dostęp do drzwi. Otwiera je, uśmiechając się delikatnie. - Dobranoc profesorze. Przepraszam.

- Potter - po prostu pozwól mu odejść - możesz się przyłączyć, jeśli chcesz. - Mogę się założyć, że do moich uszu dochodzi jakieś jęknięcie.


- Profesor Dumbledore na mnie czeka.

- Jestem pewien, że będzie wiedział, gdzie cię znaleźć. - Z twojej własnej woli. Jasne. Mam dziwne wrażenie, że zagrałem dokładnie tak, jak dyrektor tego oczekiwał. Pieprzyć go jeszcze raz za jego wiarę w moją dobrą stronę.

Chłopak wygląda na zmartwionego. Marszczy brwi i oddycha głęboko. - Chciałbym. Naprawdę. Ale... czy ty? Bo powiedziałeś...

- Doskonale wiem, co powiedziałem, panie Potter.

Zamykając drzwi do gabinetu, zerkam na chłopaka, zanim skręcam w głąb pokoju. Słyszę, jak podąża za mną z wahaniem i przypominam sobie słowa Amerykańskiego Mugolskiego poety.

Czyż sam sobie zaprzeczam? I cóż z tego? Po prostu sobie zaprzeczam( jestem wielki, składam się z mnogości).

***

Wychylam resztkę zawartości karafki, kończąc sprawdzanie prac. Zegar wybija kwadrans po pełnej godzinie i jestem zupełnie zaskoczony, kiedy odkrywam, że jest już po trzeciej. Chłopak wkrótce powinien się zbierać do siebie. Wstaję od biurka i ruszam w kierunku zawiniątka leżącego na fotelu. Tuli do siebie na wpół wypitą szklankę szkockiej. Zabieram ją, a on przekręca się, wzdychając. Stawiając szkło na stole obok butelki, zauważam, że jest ona znacznie bardziej pusta, niż kiedy ją zostawiałem. Ale z pewnością chłopak nie...

- Potter - staram się go nie dotykać. Kiedy nie odpowiada, przybliżam się. -Potter obudź się.- Otwiera sennie oczy, obdarzając mnie głupkowatym uśmiechem.

- Właśnie mi się śniłeś - szepce. Cuchnie od niego szkocką i mówi jak pijak. W jednej chwili jestem zatrwożony, zły i rozbawiony. Wyciąga rękę i odgarnia pukiel włosów z mojej twarzy. Odsuwam się szybko. Za szybko.

- Już czas na ciebie. - Moje zdenerwowanie znajduje swoje ujście.

Odpowiada przeciągłym jękiem, zakrywając twarzy ramionami. - A było tak przyjemnie - narzeka w kierunku swoich łokci.

Odciągam jego ramiona i nakazuję.- Potter wstawaj natychmiast!- Patrzy na mnie, próbując wyostrzyć wizję. Po chwili daje sobie spokój i zamyka oczy.

- Proszę profesorze, nie mogę tutaj z panem spać? - błaga sennie. - Znaczy nie z.....och, pieprzyć to. - Parska śmiechem, a ja kręcę głową, oceniając jego szanse na dojście do dormitorium. Prawdopodobieństwo jest nikłe. Powinienem potępić siebie samego za danie mu alkoholu, ale tego nie robię. Zasłużył sobie, żeby się zalać.

- Jak chcesz Potter.

- Chciałbym, żebyś mówił do mnie Harry - odpowiada, pojękując głośno. Obserwuję jego język wędrujący po zaróżowionej dolnej wardze. - Och, boże....to jest...och. - Otwiera szeroko oczy, które niemal natychmiast uciekają w tył głowy. Patrzę na niego zaskoczony i rozbawiony jak rozchyla usta w ekstazie. Na początku przychodzi mi na myśl, że to skutki upojenia alkoholowego, dopóki nie słyszę - Mmmmm...palce.

Jasne. Przeklęte krzesło. - Potter wyłącz to! - warczę zniecierpliwiony.

- Co? - Znowu otwiera oczy. - A tak...ale...mhm.. Harry. - Przyglądam się mu, jak odzyskuje resztki świadomości, a następnie wysyła mi czarujący uśmiech. Żenujący chłopak. - Chyba za dużo wypiłem - bełkoce. Staram się wyglądać groźnie, pomimo uśmiechu wpełzającego na moje usta.

- Idź do łóżka.

Wykorzystując ostatnie pokłady skoncentrowania, podpiera się o oparcie fotela i wstaje z trudnością. Kolebiąc się na boki, wysuwa ręce w przód, szukając równowagi. W końcu decyduje się na krok i...łapię go w ostatnim momencie. Spogląda na mnie zaniepokojony, po chwili jednak jego rysy łagodnieją, a on prostuje się. Uświadamiam sobie, że chłopak urósł całkiem sporo, ale nie jestem pewien od kiedy. Przechyla głowę i przygląda mi się, a mój oddech staję się nierówny. Robię krok w tył, podtrzymując go za ramię. Marszczy brwi zdziwiony.

- Chodź Potter - mówię łamiącym się głosem, prowadząc go przez salon, zbyt szybko, żeby nadążył za mną, nie potykając się przy tym. Powinienem zwolnić, ale mam dziwne przeczucie, że czym prędzej odprowadzę go do łóżka, tym lepiej. Kiedy wchodzimy do sypialni, chłopak siada na materacu, szarpiąc się z guzikami szaty, zanim opada na plecy zrezygnowany. Wychodzę do łazienki, żeby przebrać się w piżamę.

Wchodząc do sypialni, obserwuję jak gramoli się z kałuży ciuchów, które najwyraźniej rozpiął tylko połowicznie. Uśmiecha się do mnie pełen dumy, a ja wykrzywiam się drwiąco, rzucając mu koszulę, która spada na kupkę ciuchów, zaraz koło jego stóp. Zaczyna rozpinać jeansy. Nagle czuję ogromny kamień osiadający w moim brzuchu i decyduję się wycofać do salonu w celu przygotowania kanapy na kolejną bezsenną noc. Mam wystarczające problemy z zaśnięciem bez obrazu młodego, nagiego, pijanego chłopaka wyświetlającego się przed oczami. Wyciągam dodatkowy koc z szafki, kiedy słyszę "Whoooa!", a potem głośne dudnięcie. Odwracam się i widzę Pottera siedzącego na podłodze, zataczającego się ze śmiechu. Zapomniał zdjąć butów, zanim próbował usunąć spodnie. Przyrzekam sobie, że nigdy więcej nie dam mu alkoholu.

Rozścielając koc na sofie, przygotowuję się na kolejne zadanie: wydobycie chłopaka z jego ciuchów. Próbuje usiąść na podłodze, a ja klękam naprzeciw, posyłając mu wściekłe spojrzenie. Po kilku próbach opada na plecy i rozciąga się na podłodze.

- To żenujące - warczę, mocując się z tenisówkiem.

- Przykro mi - szepce, ale jego uśmiech go zdradza. Wcale nie jest mu przykro. Ale z pewnością będzie. Ciskam butem ze złością i zabieram się za kolejnego.

- O czym ty do cholery myślałeś, kiedy zdecydowałeś się wypić pół butelki szkockiej?! - pytam, rzucając kolejnym trampkiem. Wzdycham i, przeklinając się w duchu za pozostawienie alkoholu przy podatnym nastolatku, zabieram się za zdejmowanie spodni.

- Chciałem się upić - wyjaśnia wesoło.

- Świetnie ci poszło!

Wstaję i zawieszam jeansy na poręczy łóżka. Gdy odwracam się z powrotem staję jak wryty, będąc pod wrażeniem obrazu przed oczami. Leży na podłodze z koszulą w połowie podwiniętą ku górze, odsłaniającą szczupły, twardy brzuch i ścieżkę włosów prowadzących do czerwonych, krótkich spodenek, gdzie...kurwa mać!

Moje oczy wystrzeliwują ku jego twarzy, wargi zaciśniętej między zębami, i widzę, że mnie obserwował. Dopiero po chwili wpadam na to, żeby zamknąć usta. Zaciskając oczy, biorę głęboki, uspokajający oddech i wyciągam rękę, żeby pomóc mu wstać z podłogi. Radziłem sobie z różnego rodzaju pożądaniem, kiedy na przykład uczniowie wpadali na pomysł, że jedyne, czego potrzebuje ich wredny, zrzędliwy profesor, to odrobina miłości. Nigdy jednak, nie byłem postawiony w tak intymnej sytuacji ani nie byłem z tego powodu tak silnie pobudzony.

Pieprzyć to.

Podciąga się ku górze i staje niebezpiecznie blisko mnie. Staram zmusić się, żeby się odsunąć, ale za bardzo przeszkadza mi fakt, że cienki materiał koszuli nie zakrywa mojego stwardniałego członka. Modlę się, żeby był zbyt pijany, aby zauważyć. Zaciskając zęby, odsuwam się. Przybliża się, wyglądając nadzwyczaj trzeźwo. Mój penis ociera się o jego brzuch i nie mogę powstrzymać jęku. Dochodzi mnie echo drugiego stęknięcia.

Uświadamiam sobie, że nadal trzymam jego ręce, kiedy unosi je do góry i delikatnie muska wargami. Otwieram usta w proteście, ale nie wypływa z nich żaden dźwięk. Całe moje ciało sztywnieje w jednym momencie. Spogląda na mnie, uśmiechając się, a później puszcza moje dłonie, splatając swoje ręce na moich ramionach. Czuję jak drży... ale zaraz...to ja. Cholera! Staje na palcach, przylegając do mnie. Szepce tak blisko moich ust, że prawie mogę go posmakować. - Znowu o panu dzisiaj śniłem profesorze.

Jego usta ocierają się o moje, a słowo "Profesor" dzwoni mi w uszach, rozbudzając resztki skostniałej moralności. Zdyszany odrywam się od niego, a on mało się nie przewraca.

- Potter. Idź do łóżka.

Zabiera mu chwilę, żeby na nowo zorientować się w zaistniałej sytuacji. Mruga oczami i kręci głową. - Ale ja nie chcę. Nie sam.

Gdybym nie był całkowicie zszokowany brakiem wstydu w jego głosie, na pewno bym się wściekł. Teraz jednak, stoję zupełnie zbity z tropu, zapominając się oddalić, kiedy on przybliża się do mnie po raz kolejny. Ujmuje moją dłoń i prowadzi mnie w kierunku łóżka. Z każdym krokiem coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, gdzie mnie zabiera. Siada na materacu, a ja wyłamuję się z jego uścisku.

- Jesteś zalany. Idź spać.

- To dlatego nie...Bo jestem pijany?

- Jest wiele powodów, panie Potter. Powodów, które zapewne staną się dla ciebie oczywiste za kila godzin, więc daruję sobie ich wyliczanie. Dobranoc.

Obracam się i ruszam w kierunku sofy, przeklinając swoje priorytety i to, że prawie o nich zapomniałem. O czym ja, do jasnej cholery, myślałem? Nie myślałeś. A niby czemu, do jasnej cholery, nie?

Słyszę, jak bezwładnie opada na łóżko. - Profesorze? - Czuję ulgę, rozpoznając niepewność w jego głosie.

- Co?

- Znowu zamierzasz się mnie pozbyć?

- Potter idźże spać! - mówię, z trudnością łapiąc oddech. Mija dłuższa chwila, zanim słyszę jego spokojny oddech. Obawiam się, że mój oddech nigdy nie wróci do normy. Przeklinam chłopaka z głębi mojego szaleńczo bijącego serca.