Jeżeli jesteś gotowy 9
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 22:49:51
Rozdział dziewiąty: Zmiana scenerii



Przybywam do nowego, wciąż nieujawnionego miejsca dzięki świstoklikowi i od razu zamykam oczy z powodu przenikliwej jasności. Ostrożnie otwieram je ponownie, by znaleźć się w czymś, co można tylko nazywać antytezą mojego zimnego, zaciemnionego, przytulnego lochu. Moje oczy napełniają się łzami, więc mrużę je, by dostrzec mugolską kuchnię. Niekończąca się biel jest rozproszona przez porozstawiane co jakiś czas metalowe pudełka. Lipcowe słońce wlewa się przez ścianę zrobioną całkowicie z okien, z których roztacza się widok na jezioro. Krzywię usta w obrzydzeniu.

Albus Dumbledore oficjalnie wtrącił mnie do piekła.

Uświadamiam sobie, że ktoś mówi po francusku i kieruję się w stronę dźwięku. Za przepierzeniem dostrzegam coś, co najwyraźniej jest salonem, na środku którego stoi srebrne pudełko z obrazem mężczyzny w środku. Jak przez mgłę przypominam sobie, że uczyłem się o tym niedorzecznym przedmiocie podczas zajęć z mugolistyki. Podchodzę bliżej, by się przyjrzeć i dostrzegam Pottera siedzącego na kanapie(białej! Jezu Chryste) i wpatrującego się w pudełko, jak gdyby objawiało tajemnicę wszechświata.

- Nie wiedziałem, że znasz francuski - mówię, a on prawie wyskakuje ze skóry.

- Boże! Nie możesz robić hałasu jak chodzisz? - łapie się za klatkę.

- No, mógłbym, ale nie przynosiłoby to tak dobrych efektów podczas straszenia ludzi. - Drwię, a on odwraca wzrok. Wstydu, którego przez ostatnie trzy tygodnie oczekiwałem, że zobaczę na jego twarzy, nie ma tam. Jestem zaskoczony, łagodnie mówiąc, że widzę gniew. Spostrzegam butelkę ze złotym płynem, prawdopodobnie szkocką, stojącą przed nim na stole. Ściska na wpół wypitą szklankę w dłoniach.

- Widzę, że już świętujesz swoją ucieczkę w jasność. - Popija ze szklanki, kontynuując wpatrywanie się w pudełko. Tracę cierpliwość. - Celowo mnie ignorujesz?

Rzuca mi rozwścieczone spojrzenie. Nie odzywa się.

- Jeżeli to jest nagroda, jaką mam otrzymać po poświęceniu kolejnych wakacji dla twojego dobra, to może powinienem powiedzieć Dumbledore'owi, żeby lepiej zamknął cię w tych przeklętych lochach.

- Nie prosiłem cię, żebyś cokolwiek dla mnie poświęcał. Powiedz Dumbledore'owi co chcesz. Już ci powiedziałem, że nie chcę cię więcej widzieć. - Jego rozżalony ton irytuje mnie, a kłucie w piersi rozwściecza mnie nawet bardziej.

- Tak, jakże wzruszające poświadczenie de l'amour. Na nieszczęście dla nas obydwu, już wcześniej, zanim otrzymałem list zgodziłem się cię pilnować, naiwnie wierząc, że docenisz zmianę lokalizacji. Gdybym wiedział, że otrzymam jakże elokwentne wyznanie miłości -

- Wiesz co, cofam to. Wszystko. Napisałem to zanim wiedziałem, że byłeś... - Ucina i wypija resztę tego, co ma w szklance.

Spinam się. Kolejne uderzenie Blacka, domyślam się. Mogę sobie wyobrazić, co naopowiadał Potterowi. Mrużę oczy. Nie patrzy na mnie. - Zanim wiedziałeś, że byłem... kim dokładnie?- Mój głos jest zimny i niski i nie zdradza niczego o dużej, pustej dziurze w piersi.

Stawia szklankę na stoliku i wstaje. - Po prostu... zostaw mnie w spokoju. - Zaczyna odchodzić.

- Nie. Powiesz mi o tym, co ci się wydaje, że wiesz.

- Nic, do cholery nie wiem, jasne? - Idzie wzdłuż korytarza, a ja za nim.

- Co do tego, panie Potter, nie mam najmniejszych wątpliwości. Ale mimo wszystko, chciałbym wiedzieć o oskarżeniach, jakie twój ukochany ojciec chrzestny wystawił przeciwko mnie. - Znam oskarżenia. Prawie słyszę, jak rzuca mi je w twarz. Miałem nadzieję, że wyrosłem z tych głupot.

- On nic nie powiedział. Po prostu zostaw mnie w spokoju! - Skręca w stronę pokoju, a ja zatrzymuję drzwi, zanim ma szansę je zamknąć. Rzuca się na łóżko twarzą w dół, a ja jestem kompletnie zszokowany tym dziecinnym gestem. Ale niby dlaczego? On jest dzieckiem.

- Przepraszam Potter. Byłem pod błędnym wrażeniem, że zdajesz sobie sprawę z tego, że są dwie strony medalu. Przeceniłem twoją dojrzałość. Błąd, którego, zapewniam cię, już więcej nie popełnię. - Wychodzę z pokoju, zwalczając w sobie impuls by trzasnąć drzwiami. Nie pozwolę sobie na takie infantylne zachowanie. Postanawiam poszukać lochu, gdzie planuję usiąść w uspokajającej ciemności i wkurwiać się na siebie za to, że wierzyłem, iż chłopak mógłby być czymś więcej niż tylko synem swojego ojca.

***

- Co robisz?

Jego głos ściąga mnie na ziemię ze spokoju, jaki znalazłem w letnim wieczorze, obserwując kolory nieba odbijające się w jeziorze i pijąc w nieskończoność. Właściwie, to bardziej prawdopodobne jest, że znalazłem swoje zapomnienie na dnie butelki brandy, którą ze sobą przyniosłem. Odkrywszy, że nie ma w tym więzieniu żadnego lochu, przeniosłem się na taras, by uciec przed porażającą jasnością domu.

- A na co wygląda? - odpowiadam zimno.

- Zachlewasz się na śmierć.

- Bardzo dogłębna obserwacja, panie Potter. Jak na to wpadłeś? Ach, zapomniałem. Jesteś mistrzem w rozwiązywaniu zagadek, prawda? Wybacz, ale staram się zapomnieć, że istniejesz, a twoja obecność tutaj jest pewnym utrudnieniem w moich zmaganiach.

Siada w krześle obok mnie, a ja wstaję z impetem. - Potter... - zamierzam powiedzieć coś złośliwego, ale mój mózg jest zbyt zajęty przyzwyczajaniem się do nowej, stojącej pozycji. Decyduję się na: - Spadaj. - Zaczynam schodzić po schodach, z trochę bardziej zachwianą równowagą niż bym chciał, a następnie idę w kierunku jeziora.

- Powinieneś był mi powiedzieć, wiesz! - woła do mnie. Gdybym był w lepszym stanie, może zignorowałbym go, ale w mojej teraźniejszej kondycji, jestem aż za chętny, żeby go zniszczyć.

- Błagam, powiedz mi, o czym niby powinienem był ci powiedzieć? - Odwracam się szybko i patrzę na niego. Prawdopodobnie nie najlepsza decyzja. Okręcanie.

- Że byłeś zakochany w ...moim ojcu. Wiesz, jakie to było dla mnie dziwaczne?

Śmieję się, potrząsając głową. Dziwne dla niego, jaasne. Nagle od patrzenia na niego zaczyna kręcić mi się w głowie, więc siadam, porzucając moją siłę do bycia nieprzystępnym. Nikt nie może być onieśmielającym, kiedy siedzi na trawie. To niemożliwe. Tak samo, jak stanie w tej chwili. Zwracam twarz ku jeziorze, modląc się by nagle powstało i zabrało mnie w ciemną otchłań.

Słyszę, jak schodzi po schodach i staje za mną. - To był on, prawda? Ten, kto pozwolił ci zrozumieć, że jesteś gejem? Mówiłeś o moim ojcu, prawda? A później nie chciał cię z powrotem, więc starałeś się, żeby go wywalili.

Śmieję się znowu, tym razem gorzko. Całkiem blisko prawdy. Gdyby prawda była w Chinach. Ale kimże jestem, by roztrzaskać obraz szanownego Jamesa Pottera? Utrzymałem w sekrecie jego tajemnicę przez prawie trzydzieści lat... kilka więcej nie zrobi różnicy. Tak. Z chwilą, kiedy ostatni z Potterów uda się na wieczny spoczynek, plugawa historia ujrzy światło dzienne. Napiszę bestseller - Upadek wielkich czarodziejów - i przejdę na emeryturę, patrząc, jak mnożą się moje galeony. Nie żebym ich potrzebował. A pieprzyć to. Trochę więcej nie zaszkodzi.

- Profesorze - Jego głos wyrywa mnie z zamyślenia; próbuję patrzeć na niego ostro. Zapomniałem, że tu jest. Zaczynam się śmiać. Oczywiście, że tu jest. Gdzie indziej mógłby być, jeśli nie w koszmarze, którym jest moje życie? Kładę się na ziemi i zamykam oczy.

- Wow. Naprawdę się napiłeś. - Mówi. Siada obok mnie i jakimś cudem sprawia, że cały świat zaczyna wirować. Otwieram oczy i obserwuję, jak rozgwieżdżone niebo staje się bardziej wyraźne. Leżenie, dochodzę do wniosku, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Niestety, nie jestem w stanie znaleźć wyjścia z tej sytuacji właśnie teraz.

- Nie zakochałem się w twoim ojcu. - Słyszę, jak mówię i pochwalam tę część mojego ja, która była świadoma na tyle, by podążyć za tematem rozmowy. Jestem zdumiony, jak nieskończenie utalentowany jestem.

- Ale go lubiłeś.

Uświadamiam sobie, że nastolatkowie nie rozgraniczają miłości i przyjaźni w ten sam sposób co dorośli. W ciągu bycia wieloletnim, niechętnym świadkiem niezliczonych romansów młodzieży nauczyłem się, że lubienie kogoś, w żargonie niedorostków, opisuje sytuację między motylkami w brzuchu, a mało prawdopodobną trzecią randką. Po tym słowo "miłość" zostaje rzucane na wiatr jak poduszki podczas zajęć z zaklęć. Trzymając się opisu Pottera, prawdopodobnie byłem zakochany.

- Żałuję, że mi nie powiedziałeś. - Duka.

Spada na mnie fala trzeźwości. - Czy zdarzyło ci się pomyśleć, że nie chciałem o tym z tobą rozmawiać dla twojego dobra? Albo chciałem ochronić idealny, błyskotliwy obraz jaki masz o swoim ojcu? To ty powiedziałeś, że nie chcesz słyszeć o nim niczego okropnego, prawda? Ale całkiem chętnie chciałeś posłuchać, że byłem.... jakie było przezwisko Blacka na mnie?... a tak, obleśny, tłustowłosy cham, który próbował uwieść biednego, bezbronnego Jamesa. Tak, uwiodłem chłopaka, który znał mnie, tak dobrze, jak ja sam, chłopaka, który był prawie nałogowcem, jeżeli chodziło o branie udziału w jakichkolwiek czynnościach, gdzie grał główne skrzypce. To prawda, uwiodłem Jamesa Pottera. Łatwiej uwierzyć w to, niż w odwrotność, prawda? To by było takie w typie obrzydliwego Ślizgona, jak ja, który zachwycał się czarną magią, żeby zaczarować doskonałego, ukochanego bohatera Quidditcha. James Potter był wszystkim co dobre i czyste na świecie. Ja byłem jego antytezą, tak? - Śmieję się z całą, wstrzymywaną przez lata goryczą. Jak bardzo chcę powiedzieć światu, jaki naprawdę był James Potter. Ale wiem, że tego nie zrobię. Nie mogę. - Czasami ludzie zakopują prawdę, Potter, ponieważ prawda powoduje za dużo zbytecznych szkód.

Ryzykuję i przenoszę spojrzenie z nieba na jego twarz. Chwilę zajmuje mu, zanim jego zaskoczenie ujawnia się. Jestem zaskoczony jego reakcją, więc próbuję przejść jeszcze raz przez wszystko, co powiedziałem. Przypominam sobie, że powiedziałem dość dużo. Nagle dochodzi do mnie, że być może powiedziałem za dużo.

- Ty...whoa.. - Jego usta otwierają się i zamykają jakby łykał powietrze albo chciał zwymiotować. Nie... to ja. Och, kurwa. Szukam po omacku, czegoś, dzięki czemu mógłbym się podciągnąć. Myślę, że to całkiem ludzkie, ale jestem za bardzo zajęty uspokajaniem żołądka, żeby się nad tym głębiej zastanawiać. Na moment wciskam głowę między kolana. Gdy tylko doszedłem do porozumienia z grawitacją i rotacją ziemi, spoglądam na niego.

Jest w szoku. Najwyraźniej przeceniłem to, co powiedział mu Black. - Kurwa - przeklinam pod nosem, kiedy panika wnika do mojego już i tak wystarczająco rozchwianego brzucha. Czego bym nie oddał za zmieniacz czasu. Zamykając oczy, mamrocę - Jak dużo wiedziałeś?

- Yyy... - Mruga i śmieje się cicho - Najwidoczniej nic. Syriusz powiedział mi tylko, że myślał, że lubiłeś mojego ojca. Wow. Yyy... ja...wow.

Pieprzony Black. Jakimś cudem to jego wina. I chłopaka. I Jamesa. Kurwa

W zasadzie wszystko sprowadza się do eliksiru. Są dwa składniki: ja i chłopak. Te dwa składniki tworzą stabilny eliksir. Uspokajający eliksir, można powiedzieć. Środek usypiający. W momencie, kiedy alkohol pojawia się w pobliżu, można zaplanować na najbliższe godziny zeskrobywanie resztek z sufitu.

- Ty... przeleciałeś mojego ojca?

Ach. My nadal o tym, prawda? Kurwa - Ja...my. - Kurwa, kurwa, kurwa. Składam głowę na kolanach, mając nadzieję, że wtedy moje myśli przestaną rozbryzgiwać się dookoła i pozwolą uformować mi jedno logiczne zdanie. - Byliśmy dziećmi Potter. Twój ojciec...on...- Żeby opowiedzieć jakąkolwiek część, będę musiał zrelacjonować kilka stuleci historii. W tym stanie nie mogę zaufać sobie, że nie powiem czegoś, czego będę później żałował. Wystarczająco już powiedziałem. - Oboje byliśmy ciekawymi chłopcami i znaliśmy siebie wystarczająco dobrze, żeby ulec naszej ciekawości. - Proszę, niech to się wreszcie skończy.

- Dobra... Muszę to zrozumieć, bo całkowicie odjechałem, kiedy Syriusz powiedział mi, że lubiłeś mojego ojca. A teraz powiedziałeś mi, że on cię uwiódł...ale .... obydwoje byliście ciekawi. Więc, ty i mój tata zrobiliście bóg wie co, a później, nie wiadomo dlaczego, znienawidziliście się? - Wydziera się. Ma prawo. Chciałbym tylko, żeby nie robił tego tak blisko mojej głowy.

- Mogę zmodyfikować twoją pamięć - oferuję, nie mając zbyt wielkiej nadziei, że się zgodzi. Opada na ziemię.

- Boże. Moje życie jest dziwne.

Prycham drwiąco. Nie ma zielonego pojęcia. Zakopuję myśl, jak bardzo jego życie jest spaprane, zanim ten sekret ma szansę ujrzeć światło dzienne.

Przez dłuższą chwilę pozostaje cicho. Jestem mu za to wdzięczny. Wykorzystuję ciszę na przygotowanie bardziej wyważonych odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Jestem zaskoczony, kiedy słyszę jak się śmieje. Patrzę na niego.

- To zabawne, prawda? Znaczy, lubiłeś mojego ojca, który był normalny. Prawie normalny. A później pojawiłem się ja... przypominając ci o nim ..i.....podobasz mi się...To jest...

- Ironiczne.

- Taa. Jezu, a ja myślałem, że moje życie jest dziwne. - Zaczyna się śmiać, a ja odczuwam dziwne zadowolenie, że rozumie ironię. - To musi być dziwne, mieć mnie non-stop wokół siebie, skoro tak bardzo ci o nim przypominam. - Wydaje mi się, że wyczuwam niezadowolenie w jego głosie, ale ponieważ zniszczyłem perfekcyjny obraz jego ojca, nie wrzucam mu z tego powodu.

- Nie przypominasz mi jego. - Mówię. Zaraz uzmysławiam sobie, że kłamię, a on wcale tego nie kupuje. - Wyglądasz jak on- sprostowuję - ale...- przypominasz mi siebie samego. Nie. Nie chcę przerazić go jeszcze bardziej niż do tej pory. - irytujesz mnie w zupełnie inny sposób.

- Ha, ha - szydzi, siadając. - Więc, czy to znaczy, że nie chcesz mnie przelecieć? - Uśmiecha się krzywo.

- Nie! - Wyrzucam z siebie i nagle zdaję sobie sprawę, że znowu palnąłem bez zastanowienia. Cholera. Chichoce, kiedy ja próbuję rozpracować pytanie. - Sprytne - mamrocę.

- Nie martw się, nie jestem wystarczająco pijany, by spróbować. Jeszcze. - Mówi dalej, zanim mam szansę przeanalizować, co miał na myśli mówiąc "jeszcze". - Słuchaj, o ile nie chcesz tłumaczyć mi wszystkich szczegółów dotyczących ciebie i ojca przez całą noc muszę się napić. I tym razem mi w tym nie przeszkodzisz.

Zaczynam się zastanawiać jaki bałagan trzeba będzie posprzątać, jeżeli dwa składniki eliksiru będą przesiąknięte alkoholem. Wzdrygam się na samą myśl, ale nie mogę zdecydować, czy rezultat byłby gorszy od bycia przesłuchiwanym na temat mojej podejrzanej przeszłości. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Albo przynajmniej nie najgorzej.

Wstaje oferując mi dłoń. Przyjmuję ją po nieudanej próbie wstania o własnych siłach. Wkładam cały wysiłek w dojście do domu. Zostaje blisko mnie w razie gdybym potrzebował pomocy. Zapamiętam, żeby się za to wstydzić jutro.

Idziemy do salonu, a on nastawia jedno ze srebrnych pudełek. Muzyka zaczyna cicho grać. Klasyczna muzyka, zauważam.

- Pomyślałem, że ci się spodoba.

Kiwam głową. Nie dokładnie to, co ja bym wybrał, ale obleci. Jako że stałem się nierozerwalną częścią sofy, nie do mnie należy narzekanie. Siada obok mnie i nalewa sobie drinka.

- Profesorze?

- Hm.

- Przepraszam, że spanikowałem wcześniej.

- Można było się tego spodziewać.

Wzdycha i wbija się głębiej w sofę. Jego ramię dotyka mojego. - Powinienem był posłuchać cię dziś popołudniu. Ja po prostu... chyba byłem zazdrosny. - Śmieje się a ja spoglądam na niego. Jego policzki są czerwone, a nie sądzę, że wypił wystarczająco, by zwalić to na alkohol. - No bo, lubiłeś go. To głupie, wiem.

Odburkuję w odpowiedzi. Nie mam serca, żeby się go czepiać i tłumaczyć, czemu to jest "głupie". Alkohol w moim systemie w kombinacji z orkiestrą brzęczącą w salonie wprawiła mnie w stan całkowitego odrętwienia. Mógłbym się już nigdy nie ruszyć.

Mówi bez przerwy, a ja zadowalam się słuchaniem. - Syriusz warczy podczas snu - śmieje się - Nawet gdybym nie cierpiał na bezsenność i tak nie pozwoliłby mi zmrużyć oka. Ale na pewno ucieszy cię, że skończyłem pracę domową z eliksirów. - Wychyla resztkę płynu ze szklanki, po czym stawia ją na stole. - Profesorze?

Obracam głowę w jego stronę. Spogląda na mnie, rzucając zakłopotany uśmiech. - Czy ty...znaczy...miałbyś coś przeciwko, żebym..... posłuchał jak śpisz?

Odmawiam się przypisania słowa czarujące do jego pytania. Ponieważ jednak nie potrafię znaleźć lepszego przymiotnika, śmieję się. Chłopak chichoce nerwowo. - Jestem wariatem, prawda?

- Z pewnością. - Nie zamierzałem powiedzieć tego tak czule.

Wzdycha i kładzie głowę na moim ramieniu. Mimo że zaskoczył mnie ten gest, bardziej zdumiewa mnie to, że nie odskoczyłem w panice. Całą winę zwalam na brandy.

- Myślałem, że próbowałeś przezwyciężyć swoje uzależnienie do mnie.

- Nie jestem - zaczyna protestować - Zacznę, zaraz po wakacjach.

- Mówisz jak prawdziwy nałogowiec. - Uśmiecham się krzywo.

- Kretyn - mówi. Czuję jak obejmuje mnie ramieniem. Próbuję się spiąć, ale jedyne co robię, to wpadam głębiej w sofę. Zaczynam się zastanawiać, czy sofa nie jest zaczarowana tak samo ja to krzesło. Nie, już dawno poczułbym palce.

- Wiem, że nie chcesz tego słyszeć, ale stęskniłem się za tobą.

Zaciskam usta w samą porę zanim "Ja też za tobą tęskniłem" ma szansę z nich uciec. Ma rację. Nie chciałem tego słyszeć. Albo przynajmniej nie chciałem chcieć usłyszeć.

***

- Profesorze.

Jego pełen napięcia głos wybudza mnie ze snu; patrzę na jego sylwetkę, stojącą u boku łóżka. Wcale mnie nie dziwi, że kolejny raz odnalazł drogę do mojej sypialni. Robił to każdej nocy, odkąd tu przybyliśmy. Zazwyczaj jestem przytomny i udaję, że śpię, kiedy wkrada się ze swoją poduszką i kocem, i układa się przy łóżku. Jeszcze nigdy nie próbował mnie obudzić. Pada na kolana i to mnie niepokoi.

- Potter?

Kwili cicho, pocierając czoło o brzeg materaca. Rozkazuję mu się położyć, podciągając za ramiona. Wciska głowę w poduszkę, leżącą obok mnie. Słyszę jego stłumione jęki, zastanawiając się nad moją bezradnością w tej sytuacji. Nie mogę nic dla niego zrobić. W końcu zaczynam głaskać jego plecy, ponieważ siedzenie i gapienie się głupkowato nie wydaje się przynosić żadnego efektu.

Patrząc, jak zmaga się z agonią, zastanawiam się, co robi Voldemort. Być może uczta tortur o północy. Ale nie, wiedziałbym gdyby zwołał spotkanie. Znamię na moim ramieniu milczało od miesięcy. A może odkryto, gdzie się ukrywa. I teraz walczy z aurorami. Pomysł, jakkolwiek niedorzeczny, czepia się mojej głowy, a serce kurczy się za strachu. Jeżeli go zabiją....

Nie. Zwalczam tę myśl, koncentrując się na uspokajającym, przerywanym oddechu Pottera. Mimo że przerywany, przynajmniej oddycha. Moje ręce wędrują wzdłuż jego pleców, wygładzając spięte mięśnie i wystające kości - jak gdyby robienie tego miało sprawić, że tutaj zostanie. Przypuszczam, że później dotrze do mnie, żeby być przerażonym, że leży w moim łóżku i go dotykam. Ale teraz jestem zbyt zaniepokojony, by przeszkadzała mi jego bliskość. Zamykam oczy, próbując uśmierzyć strach. To nic nadzwyczajnego, wmawiam sobie. Nic mu się nie stanie. Mgliście tylko zdaję sobie sprawę, że zacząłem modlić się do bezimiennych bóstw, żeby pozwolili Voldemortowi przeżyć. Mógłbym się roześmiać z absurdalności sytuacji, gdybym nie był tak szczery w moich prośbach.

Jęczy głośno, a ja odpycham od siebie niedorzeczny impuls rzucenia się na niego, by go ochronić. Ze wszystkich rzeczy. Ostatnie pięć lat spędziłem na chronieniu go przed zabójstwem. Przypuszczam, że teraz to kwestia odruchu. Ale przed tym zagrożeniem nikt go nie uchroni. Nie mogę zrobić nic, tylko czekać aż przejdzie.

Czuję, jak sztywnieje na ciele i wstrzymuję oddech. - Potter?- szepcę po chwili. Spierając się na łokciu, mówię do niego jeszcze raz. Nie odpowiada. Moja ręka przestaje się ruszać na jego plecach i wzdycham z ulgą, gdy wyczuwam, że oddycha płytko. Stracił przytomność.

Opadam na plecy i zmuszam serce do zwolnienia tempa. Trzymam dłoń na jego plecach na wszelki wypadek. Może to jeszcze nie koniec. Mógł zemdleć z bólu. Albo z niedotlenienia, ponieważ jego twarz nadal jest ukryta w poduszce. Przekręcam jego głowę i obserwuje zaspane oblicze.

Gdy tylko jestem pewny, że przeżyje tę noc, zamykam oczy. Zamiar obudzenia go i odesłania do swojego łóżka ginie tak szybko, jak się narodził. Pomysł, że to ja powinienem się przenieść też nie zdobywa mojej aprobaty. Kiedy śpi jest nieszkodliwy. Ja także.

Minęły miesiące, odkąd dałem sobie spokój z tłumieniem informacji, jaką przekazał mi Dumbledore. Nie udało mi się. Nigdy nie żałowałem czegoś bardziej, niż teraz. Rutyną stało się już, że przesadnie reaguję na wybuchy gniewu Voldemorta. Rozważam powód mojej chęci bronienia go. Wcześniej robiłem to z poczucia obowiązku - z powodu Jamesa, długiej historii łączącej nasze rodziny. Niedobrze mi, kiedy uświadamiam sobie, że moje poczucie obowiązku uległo zmianie. Już nie ochraniam Harry'ego Pottera. Teraz ochraniam Harry'ego.

Nie mogę tego kontynuować, wmawiam sobie. Dla naszego dobra muszę skończyć z tym szaleństwem. Muszę przyjąć do wiadomości, że pewnego dnia odejdzie na zawsze. I nie ma niczego, co mógłbym zrobić, żeby temu zapobiec. Muszę powstrzymać się przed zbliżaniem się do niego.

Byciem jeszcze bliżej niego.

Cholera.

Pojękuje cicho, a ja nieruchomieję, udając, że mnie to nie obchodzi. Uświadamiam sobie, że moja dłoń nadal leży na jego plecach, kiedy zaczyna drżeć. Zaciskając szczęki, szybkim ruchem zabieram rękę. Przewracam się na plecy i wcale nie odczuwam ulgi, kiedy wzdycha, a jego drżenie ustępuje. To mnie nie dotyczy. Jego ręka opadająca na moją pierś, głowa wtulająca się pod ramię, Jego oddech delikatnie piszczący moją szyję.... żadna z tych rzeczy nie ma dla mnie znaczenia. Wcale nie jestem wdzięczny, że nie jest pod kocem.

Boże, to żałosne.

Unoszę jego ramię i odsuwam się najdalej jak mogę, dziękując, że łóżko jest takie wielkie. Zamykam oczy i po godzinie albo dwóch, w ciągu których wykląłem każdego kogo znam i kto ma cokolwiek wspólnego z sytuacja w jakiej się znajduję, zasypiam.

***

Poranne słońce wdziera się przez zasłony, powoli wybudzając mnie ze snu. Wzdycham cicho, otwierając oczy i zauważam, że zielone oczy zamykają się szybko. Prze chwilę udaje, że śpi, ale na jego ustach czai się uśmiech. Otwiera ostrożnie oczy i zaczyna się śmiać.
- Dzień dobry.

- Jak długo się na mnie gapiłeś?

- Niedługo? - mówi uśmiechając się lekko. Zresztą i tak nie chcę znać prawdziwej odpowiedzi.

- Dziękuję - szepce.

- Za co? - szepcę w odpowiedzi i od razu zaczynam się zastanawiać po jaką cholerę to robię.

- Za to, że pozwoliłeś mi tu spać.

- No wiesz, nie miałem wyjścia, prawda? Powiedz co się stało.

Odwraca wzrok i kręci się niespokojnie. Jego noga ociera się o moją, co boleśnie przypomina mi, że jesteśmy razem w łóżku i, że w pewnym momencie wpełznął pod koc. Staram się, żeby mój uspokajający oddech nie stał się zbyt oczywisty.

- Nie wiem. Naprawdę. Nie spałem, kiedy zaczęło boleć...Ale...

- Ale?

- Już po wszystkim....miałem sen ..yy...nie wiem, czy to cokolwiek znaczy, ale śniło mi się, że....boże to naprawdę dziwne.

Tracę cierpliwość. - Potter po prostu mi powiedz. Nie obchodzi mnie jak dziwne może się to wydawać. - Doskonale zdaję sobie sprawę, że moje kąśliwość jest znacznie zmniejszona przez fakt, że jestem w piżamie i w dodatku z nim w łóżku. Już mam mu powiedzieć, że skończymy tę rozmowę gdzieś indziej, ale zaczyna mówić.

- Szczerze, to nie wydaję mi się, żeby to była jakaś wizja. Znaczy, na pewno nie była. Śniło mi się, że Voldemort ....całował Dementora. - Śmieje się, a moje serce staje ze strachu. - To trochę dziwne, co? Po pierwsze... fuj. A po drugie, przecież straciłby duszę, nie?

- Nie sadzę, żeby to była wizja - zaczynam delikatnie, a moje usta wykrzywiają się w obrzydzeniu - aczkolwiek, jeżeli Voldemort złączył siły z Dementorami... - to mamy przejebane - Byłoby to pewną przeszkodą. A co do jego duszy... - nagle mam lawinę pytań do Dumbledore'a. Powstrzymuję drżenie i odpycham od siebie wszelkie myśli. - Powinniśmy wstać, w razie gdyby dyrektor postanowił wpaść z wizytą. Nie chciałbym zobaczyć jak najpotężniejszy żyjący czarodziej umiera na zawał.

Kiwa głową, ale się nie rusza. Nasze spojrzenia spotykają się i mój oddech zaczyna być urywany. Staram się zapamiętać, że postanowiłem, że już nie pozwolę mu na mnie wpływać. Niestety, nie mam w tej kwestii nic do powiedzenia.

- Profesorze? - szepce.

- Co? - mamroce prawie przerażony.

- Yyy ... - czerwieni się, zaciskając oczy - Czy mógłbyś....wstałbyś pierwszy? Proszę.

- Dlaczego? A tak. Jasne. - Schodzę z łóżka zdecydowanie za szybko, przeklinając rumieniec wpełzający na moją twarz. Zakładam szlafrok i słyszę jak pędem opuszcza łóżko i wybiega z pokoju. Kolejny raz jestem wdzięczny, że przeszedłem już przez okres dojrzewania.

***

Gdy schodzę po schodach wita mnie zapach tostów. Niosę naręcze paczek, które zostałem zobowiązany dostarczyć na jego urodziny. Stawiam je na stole, po czym siadam. Zdążył już przygotować herbatę - jak dobry skrzat domowy, którym się stał. Nabijam się ze swoich własnych myśli. Widocznie okropnie potrzebuję kofeiny.

- Co tam przyniosłeś? - pyta, niosąc talerz wypełniony tostami.

- Przypuszczam, że to prezenty od tych, którzy nalegają na celebrowanie twojej niekończącej się egzystencji.

Uśmiecha się, siadając naprzeciwko mnie i zabierając się za rozdzieranie największej paczki. - Nie spodziewałem się niczego... w zamknięciu.

- Pewnie dyrektor maczał w tym palce.

Przestaje rozrywać papier i spogląda na mnie spod zmarszczonych brwi. - Kiedy są twoje urodziny?

- W każdym cholernym roku - odpowiadam. Wywraca oczami. - Czwartego stycznia, jeśli musisz wiedzieć. Dawno temu. I stworzyłem zasadę z oszołomienia każdego, kto mi o nich przypomina.

- Więc, nadal byliśmy w lochach.

- Hm. Tak. Wszystkiego najlepszego profesorze, jestem gejem. - Dławi się herbatą i kaszle. - Całkiem niespodziewany prezent, muszę powiedzieć. - Popijam herbatę.

- Ciągle go nie rozpakowałeś. - Mówi pod nosem i teraz to moja kolej, żeby się zadławić. Chichoce z własnej pomysłowości i rozpakowuje prezent. - To od Rona - tłumaczy, jak gdyby mnie to obchodziło, a następnie wyciąga czerwone, metalowe pudełko. Potrząsa nim, a w środku coś zaczyna stukać. - Wygląda jak....sejf... albo coś. Potrzebuje różdżki, żeby to otworzyć. - Spogląda na mnie i wzrusza ramionami. - Będzie musiało poczekać, dopóki nie wrócę.

Odkłada pakunek na bok, a ja zajmuję się rozprowadzaniem dżemu na toście. Wyciąga kolejny i zaczyna się śmiać. - To na pewno jest od Hermiony. - Spoglądam i widzę zapakowaną książkę. Prycham drwiąco, przełykając złośliwy komentarz. W końcu to jego urodziny. Obrażę jego przyjaciół innym razem.

Rozdziera papier i przygląda się z lekkim zainteresowaniem. Czyta napisy na okładce i jęczy żałośnie.

- Co to?

- Książka.

- W rzeczy samej. - Unoszę brew. Uśmiechając się, podaje mi książkę.

Odczytuje tytuł: Pomiędzy mężczyznami: Wybór gejowskiej poezji dwudziestego wieku. - Interesujący wybór - drwię. - Nie podejrzewałem cię o czytanie poezji. - Wykrzywia się, potrząsając głową. - Czy mam rozumieć, że powiedziałeś przyjaciołom?

Mruży oczy. - Ja nie. Ty powiedziałeś.

Jasne. Moja zdrada. Jestem draniem.

Odkładam książkę na bok, zapamiętując, by przejrzeć ją później. Przechodzi do kolejnej paczki, a ja od razu odczuwam potrzebę, by.... znaleźć się gdzie indziej. Szybko wychodzę do łazienki. Jedyne czego bardziej nienawidzę od dawania prezentów to znoszenie wylewów wdzięczności, kiedy jakiś daję. Robi mi się wtedy niedobrze.

Decyduję się na prysznic, żeby wytłumaczyć jakoś moje niezwłoczne odejście. Odkręcam wodę i rozbieram się, zanim wchodzę pod strumień gorącej wody, która atakuje moją skórę z niezwykłą siłą. Wzdycham z radością. Kiedy już jestem całkowicie pewny, że Potter miał wystarczająco dużo czasu, żeby otrząsnąć się z szoku na mój prezent - który w zasadzie jest bardziej gestem - zakręcam wodę. Gdy tylko wychodzę spod prysznica, słyszę pukanie do drzwi. - Chwilkę - mówię i zaczynam się osuszać. Puka kolejny raz, tym razem bardziej niecierpliwie. Wzdycham z niedowierzaniem, oplatając ręcznik wokoło bioder. Spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Jest żałosne. Nikt nie może posłać wściekłego spojrzenia, kiedy jest mokry i na wpół nagi. Otwieram drzwi i wytykam głowę.

- Co?

- Chciałem tylko...yyy...

- To twoja peleryna Potter. Nie masz powodu, by mi dziękować. - Wypuszcza z rąk pelerynę, która opada na podłogę i kładzie obok niej pudełko z proszkiem Fiuu, które mu dałem. Patrzy na mnie, a ja zastanawiam się, dlaczego jest zły.

- Wcale ci nie dziękuję. - Mówi twardo, ściągając usta. - Jesteś draniem, wiesz? - Zaskakuje mnie i wchodzi do łazienki a ja....

Jestem nagi! Trzymam ręcznik jakby moje życie od tego zależało. Równie dobrze może tak być. - Mógłbyś? - dukam. Dostrzegam jak jego oczy wędrują po moim ciele i jestem zszokowany jego bezczelnością. Kiwa głową, odwracając wzrok.

- Przepraszam.. Oczywiście. - Litościwie odwraca się do mnie plecami, a moje spojrzenie rzuca się z tęsknotą w kierunku szaty, która zwisa z uchwytu na wieszaki, stojącym naprzeciw niego. - Ty... - mamroce - boże! Czy ty w ogóle czytałeś mój list?

- Potter, czy możemy o tym porozmawiać za pięć minut? KIEDY NIE BĘDĘ NAGO!!

- Nie. Czekałem pół godziny... a teraz jesteś w pewnym sensie bezbronny... więc..- Spogląda szybko przez ramię. Próbuję posłać mu mordercze spojrzenie, ale moja władcza natura wisi na wieszaku razem z szatą, a żeby wziąć ubranie musiałbym.... Kurwa mać. Próbuję przejść obok niego, ale stanowczo łapie mnie za ramię i stajemy twarzą w twarz. Jestem uwięziony pomiędzy nim a umywalką. Nagle uświadamiam sobie, że powinienem był opuścić łazienkę i pójść do swojego pokoju. Z żalem spoglądam na drzwi.

- Po prostu posłuchaj.

Biorę głęboki oddech i próbuję sobie siebie wyobrazić całkowicie ubranego, pastwiącego się nad przerażonymi pierwszoroczniakami. Zdecydowanie uspokajający obraz.

- Ja... - Zaczyna, spotykając moje spojrzenie. Widzę, jak na jego policzki wpełza rumieniec. - Lepiej się ubierz. - Mówi zdyszany.

Genialny pomysł. Jednakże, zapomniał mnie puścić i zrobić mi miejsce, żebym mógł przejść. Zamierzam mu to wytknąć, kiedy zostaję oczarowany językiem, wędrującym po jego wargach, a następnie zastygam w przerażeniu, gdy pojękuje i kładzie czoło na mojej piersi. Gołej piersi.

- Nie mogę. - Jego oddech pada na moją skórę. - Muszę wiedzieć, co myślisz. Wszystko mieszasz jak jasna cholera. - Jego słowa atakują mój tors, wysyłając wibracje po moim ciele. Drżę. Mówi dalej. - Powiedziałem ci...co czuję i dlaczego nie mogę, nie powinienem... - Urywa.

Odchrząkuję i używając wolnej ręki odsuwam go od siebie. Staram się nie poczuć jego niezwykle twardej klatki pod moją dłonią. - Potter, wyjaśniłem ci w liście, że jeżeli będziesz kiedyś chciał przyjść do moich komnat, propozycja jest otwarta. Nie jesteś zobligowany, żeby wrócić. Po prostu dałem ci wybór. Z chęcią go cofnę, jeżeli nalegasz. - Nagle żałuję, że nie posłuchałem podświadomości i kiedykolwiek mu na to pozwoliłem. Staram się zapamiętać, jak usprawiedliwiłem mój gest. Mój mózg jednakże wydaje się być chętnym do pozostania tu i teraz.

- Czy chcesz mnie tam? - Przechyla głowę, by spojrzeć na mnie. Zmuszam się, by wytrzymać jego spojrzenie.

- Jeżeli chcesz tam być, jesteś mile widziany. - Resztką sił sprawiam, że mój głos jest równy i niewzruszony. Kolejny raz próbuję przejść obok niego, ale zatrzymuje mnie delikatnym ruchem ręki i przybliża się.

- Odpowiedz - mruczy, kładąc dłonie na mojej piersi.

- Potter przepuść mnie. - Panika naznacza mój głos, ale ja też jestem zbyt spanikowany, by o to dbać. Chcę moje ciuchy. Chcę moje spojrzenie. Do jasnej cholery.

Jego dłonie przenoszą się na moje ramiona, a jedna idzie dalej, zatrzymując się na karku. Odwracam twarz, wzmacniając uścisk na ręczniku, który teraz wrzyna się tak bardzo, że grozi odcięciem dopływu krwi do dolnej połowy ciała. Co byłoby zdecydowanie dobrą sprawą.

Czuję jak dotyka mojej szyi ustami i każde zakończenie nerwowe w moim ciele krzyczy z podniecenia. Oddech ucieka z zaciśniętego gardła przyjmując formę cichego jęku.

- Potter - chrypię.

- Harry - słowo pieści linię mojej szczęki i zduszam w sobie żałosny pisk.

- Proszę - decyduję się na błaganie, mając nadzieję, że wtedy mnie pożałuje.

- Chcesz mnie tam? - pyta kolejny raz, jednak oceniając po jego tonie mógłby równie dobrze powiedzieć " Przelecisz mnie teraz?" Boleśnie oczywista reakcja zachodzi pod ręcznikiem. Jego ręka przekręca moją twarz w jego stronę, a ja naiwnie patrzę mu w oczy. Czysty, niepohamowany głód, który w nich widzę oszałamia mnie natychmiast. Nawilża usta oczekująco, a mój oddech więźnie w gardle.

- Harry... ja...my...

Staje na palcach i przyciska swoje usta do moich, desperacko trzymając moją twarz, jak gdybym miał siłę, żeby się wycofać. Czuję jak jego usta rozchylają się i język wędruje chwilę po moich wargach; moje usta otwierają się zdradziecko. Pojękuje prosto w moje usta, zarzucając ramiona na szyję.

Zatrzymam to, mówię sobie. Tylko jeden pocałunek.... doskonale słodki, zakazany pocałunek i przestanę. Opanuję się. Sprawię, że zrozumie. Sprawię, że ja zrozumiem.

Mój język muska jego wargi i wnętrze ust. Dotyk ten sprawia, że wypuszczam oddech, który nie wiedziałem, że wstrzymuję. Moje postanowienie ucieka razem z nim. Moje ręce zjeżdżają w dół, by przyciągnąć go bliżej. Czuję jego twardość przez materiał jeansów i mój umysł wyrzuca ostatnie świadome protesty jakie miałem. Pojękuje w moje usta i napiera biodrami w moją wątle zasłoniętą erekcję. Jego usta wygłodniale wędrują po moich -ssąc, liżąc i gryząc i och....Uświadamiam sobie, że jedyną rzeczą trzymającą ręcznik na miejscu jest jego ciało, a jeśli będzie ....o, bogowie ...ruszał się w ten sposób...

Szybko odsuwam go od siebie, a dłoń zabezpiecza ręcznik. Gapi się na mnie, jego oczy świeca się dziko, jego wargi czerwone, spuchnięte i mokre....kurwa.

- Och... wow - wzdycha. - Mój żołądek kurczy się, gdy poczucie wstydu powraca w zemście. Przechodzę obok niego, sięgając po szaty. Podąża za mną, a jego dłonie oplatają mój tors. Całuje mój kark i szepce - Wiem, co masz zamiar zrobić....i nie pozwolę ci na to tym razem.