Jeżeli jesteś gotowy 11
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 06 2011 22:59:15
Rozdział jedenasty: Sądny dzień


- Nie panikuj. - Mówi.

Przelotnie zastanawiam się, jak zdołał tak szybko odzyskać głos. I wtedy przypominam sobie, że to nie on stawia czoła nieuchronnej destrukcji życia, które budował ponad dwadzieścia lat. Nie, biednemu Harry'emu Potterowi prawdopodobnie wytatuuje się słowo "ofiara" zaraz obok blizny na czole. Moja głowa natomiast wyląduje na palu w Hogsmeade jako przypomnienie, co dzieje się z ludźmi, którzy zabawiają się z ulubieńcami Dumbledore'a. Albo ich pieprzą.

Nie panikuj, jasne.

Widzę, jak ostrożnie podchodzi do iskrzącej się obrzydliwości, jak gdyby oczekiwał, że w każdym momencie tort zmieni się w Dumbledore'a. - Jest liścik - mówi, podając mi lekko oszronioną kopertę jako dowód. - Do ciebie.

Po chwili straconej na przypomnienie sobie, jak się oddycha, podchodzę do stołu. Waham się, zanim przyjmuję list. Ogromne, zielone "S" widnieje na przedzie koperty, która ani nie syczy, ani nie gryzie. To dobry znak. Albo i nie. Nie, dyrektor wolałby mnie zabić twarzą w twarz. Tak zawsze robią dobrzy czarodzieje. Odwracam się tyłem do przepraszającego wyrazu twarzy Pottera. Łamię pieczęć i wypuszczam wstrzymywany oddech z ulgą, kiedy spostrzegam tylko kawałek nieszkodliwego pergaminu, pokrytego starannym pismem Dumbledore'a.

S- proszę wracajcie. Knut na torcie to świstoklik. Współrzędne są podane; trzeba tylko nastawić czasomierz. Aportuj się. Oczekuję cię w moim biurze o pierwszej po południu. Poczęstujcie się ciastem. Jak sobie przypominam, zawsze lubiłeś cytrynę. Wszystkiego najlepszego. D.

Gapię się na notkę zaskoczony. Nie wygląda na to, żeby był świadkiem jak tyłek ulubionego człowieka- tarczy czarodziejskiego świata, został poturbowany przez mistrza eliksirów, którego wszyscy uwielbiają nienawidzić. Język jest dyskretny i niejasny, jak gdyby Dumbledore obawiał się, że list mógłby zostać przechwycony. Co oznacza, że zapewne wysłał go skądinąd. Albo był zbyt wściekły, żeby być elokwentnym. Staram się wydedukować jakieś inne znaczenie dla "zawsze lubiłeś cytrynę".

- Co napisał?

Podaję mu list i ciężko opadam na fotel. Moje serce zaczyna bić z werwą, jak gdyby zdało sobie sprawę z tego, że wolno mu bić i chce pokazać, że poradzi sobie z zadaniem. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego musimy wracać. Nie możemy być w śmiertelnym niebezpieczeństwie, bo inaczej kazałby nam wracać natychmiast. Ulga, która zaczyna do mnie napływać, maleje znacząco, kiedy zadaję sobie pytanie, czemu uznaje za konieczne, żeby nas rozdzielić. Może daje nam czas, żeby się pożegnać. Nie, to absurdalne.

Prawda?

- Więc... nic nie wie?

- Pewnie oferuje mi ciasto jako ostatni posiłek przed egzekucją. - Wolałbym butelkę szkockiej, ale w zasadzie tort jest na urodziny Pottera. Dwie pieczenie. Jeden ogień. Zabite.

- Czemu musimy się wynosić?

Spoglądam na niego. Jego oczy są łagodne i stara się ukryć rozczarowanie. Mój żołądek zapada się, gdy nadzieja, którą nie wiedziałem, że mam, rozpływa się. Pomimo ogłupiającej białości tego okropnego miejsca, dobrze się bawiłem w czasie mojego krótkiego pobytu tutaj. Jestem przerażony, gdy zdaję sobie sprawę, że moje zadowolenie związane jest tylko z jego obecnością. I zaniepokojony faktem, że cieszyłem się na myśl, iż spędzę tu resztę wakacji. Z nim.

Z całą siłą odpycham od siebie tę wiedzę. - Wiesz tyle samo, co ja Potter.

- Och. - Patrzę, jak zapanowuje nad swoim wyrazem twarzy i odchodzi do kuchni. - Może kawałek tortu, profesorze? - Mrożący krew w żyłach głos i puste spojrzenie wprawiają mnie w zakłopotanie. Analizuję ostatnich kilka chwil, by znaleźć tę, która nakłoniła go, żeby się ode mnie odciąć. Uświadamiam sobie, że nazwałem go Potter. A później dochodzi do mnie, że nazywałem go Potter w moich myślach. Podejrzewam, że nagła zmiana między Potterem a Harrym ma coś wspólnego z tym, że jestem ubrany. Albo, że on jest ubrany. Tak. Goły: Harry. Ubrany: Potter. Zupełnie logiczne rozróżnienie.

- Profesorze?

Patrzę na niego. Jego brwi są podniesione oczekująco. Ach. Ciasto. - Nie dziękuję. Wolę, kiedy moja zgorzkniałość jest nie zasłodzona. - Uśmiecham się drwiąco, żeby wprowadzić trochę humory i zlikwidować chmurę napięcia, które wisi między nami. Nie odpowiada. Nawet się nie rusza. Gapi się na mnie.

Cholera. Zdaję sobie sprawę, że nie pozwoli mi przejść przez to bez szwanku. Będziemy musieli odbębnić tę rozmowę. Nagle żałuję, że Dumbledore nie stawił się, żeby mnie zabić. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale raptem dochodzi to mnie, że nie wiem, co. Wydaje mi się, że wszystko, co powinno być powiedziane, zostało powiedziane już wcześniej. Zaczynam czuć się tym wszystkim przytłoczony. Granice, zasady, wiek, etyka... pieprzenie, zwykłe pieprzenie.

To nie moje życie.

- Słuchaj, czy możemy ominąć moment, kiedy mówisz mi, że to, co zrobiliśmy było złe i przejść od razu do tego, że to się więcej nie zdarzy?

Unoszę brwi. Nie jestem pewny, czy powinno mi ulżyć, że zdajemy się myśleć tak samo, czy nie. - Wydaje mi się, że już o tym mówiliśmy. Na nic się to nie zdało, prawda?

Uśmiecha się. Zdecydowanie nie powinienem być mu za to wdzięcznym.

- Mówię serio. Ja nie będę żałował tego, co zrobiliśmy... nigdy.. ale...

Urywa, a moje jestestwo zaczyna wisieć na ostatnim spójniku. Czekam, obserwując, jak stara się złożyć wywarzoną odpowiedź. To może mu trochę zająć. Wzdycha zrezygnowany, idąc w kierunku stołu i siada w krześle obok.

- Ty już tego żałujesz, prawda?

Mam zamiar powiedzieć "tak", ale słowo zostaje rozpłaszczone o mój język, kiedy " nie wiem" ucieka z ust w szalonym pędzie. Dziwna rzecz do powiedzenia na głos. Oczywiście, że wiem. Nie powinienem był tego robić. Zagubiłem się. Zatraciłem.

Podobało mi się.

Cholera.

- Bo, jeżeli tego żałujesz... to czuję się winny. Nie dlatego, że to się stało. Ale dlatego... że cię zmusiłem.

- Do niczego mnie nie zmusiłeś.

Prycha drwiąco. - Och, daj spokój. Praktycznie zaciągnąłem cię do łóżka.

- Jak sobie przypominam... - Zaczynam mówić, ale od razu zdaję sobie sprawę, że wspominanie tego to nie jest najmądrzejszą rzeczą. Obraz jego rozciągniętego zapraszająco na środku materaca przykleja się do mojej głowy jak zdjęcie z kolorowego magazynu. Kręcę się na krześle. - Zwykłem sam odpowiadać za moje poczynania. Czy tego żałuję, czy nie, nie ma teraz znaczenia. Jedyne, co teraz musimy przedyskutować to co dalej.

Nie. O tym też nie musimy rozmawiać. To oczywiste. Spieprzam stąd. Jak najdalej.

- Naprawdę chcesz o tym rozmawiać czy już zadecydowałeś?

Uzmysławiam sobie z nagłym przerażeniem, że kiedy ja analizowałem jego charakter, stając się w tej kwestii ekspertem, Potter robił dokładnie to samo. Oprócz Dumbledore'a nikt w moim dorosłym życiu nie był w stanie mnie poznać. Jakaś część mnie wkurza się, że na to pozwoliłem. Inna, bezmyślna część, biega w kółko, machając rękoma z przerażeniem. Krzywię się, kiedy nowa porcja goryczy wpływa na mój język.

- Ostatnia profesjonalną rzeczą, jaką mogę zrobić, to zrezygnować.

Kolor odpływa z jego twarzy, a usta otwierają się. - Nie możesz tego zrobić. - Mówi chrypiącym szeptem, a na jego twarz wkrada się niewypowiedziane poczucie winy. Jakimś cudem to mi wystarcza. Pomysł rezygnacji prześlizguje się przez pęknięcia w czymś, co niegdyś było solidnymi etycznymi podwalinami. Powiedziałem pęknięcia? Miałem na myśli przepaść.

- Co proponujesz? - Kąśliwość, z którą miałem zamiar powiedzieć to zdanie zostaje zastąpiona czymś, co bardziej przypomina beznadzieję.

Ściąga brwi, wzdychając głęboko. Zaciskając mocno powieki, mówi - Zrobimy tak, jak napisałem w liście. Powiem Dumbledorowi, że zajęcia dodatkowe się skończyły. Zatrzymaj moją pelerynę... - Urywa i przełyka. Przez chwilę zastanawiam się, co jeszcze chciał powiedzieć.

Kiwam głową, zwalczając nagłą falę... czegoś. Odchrząkuję i mówię - To jedyne wyjście. - Staram się samemu w to uwierzyć.

Zmusza się do uśmiechu i odpowiada - Wiem - Po chwili jego uśmiech wykrzywia się w drwinie. - Ale, kiedy skończę szkołę, musimy to powtórzyć.

Jestem zbyt zajęty zastanawianiem się, czy przeżyje do tego czasu, żeby odpowiedzieć. Otrząsam się z zamyślenia, gdy jakaś ręka chwyta moją, prowadząc ją do tych perfekcyjnych, miękkich, różowych ust. Zamykam oczy, starając się nie myśleć o niesprawiedliwości i, że muszę pożegnać się z tymi ustami tak szybko po odkryciu ich potencjału.

- Będę za tobą tęsknił, wiesz?

Słowa "idź i spakuj się" przeciskają się przez gulę w moim gardle. Dłoń opada bezwładnie, nadal mrowiąc tam, gdzie naznaczył mnie swoimi ustami. Słyszę, jak odchodzi i zwalczam ochotę, by go przywołać. Kiedy już w końcu zepchnąłem w głąb siebie całe to dziwne i irytujące uczucie, zaczynam szykować się do drogi.

***

Stoję w korytarzu prowadzącym do biura Dumbledore'a, gdzie McGonagall kazała mi poczekać. Ten bardziej logiczny proces przetwarzania informacji podpowiada mi, że dyrektor nie może wiedzieć o tym, co się stało. Ciasto na pewno było wysłane prze świstoklik, tak, jak inne rzeczy. Dumbledore nie odszedł by sobie ot tak po prostu, pozwalając nam skończyć. Sam pomysł jest co najmniej niedorzeczny.

Jednak nadal nie mogę pozbyć się zaniepokojenia. Dopóki nie zobaczę jego twarzy nie mogę być pewny, że mi się upiekło. Gderliwy głos w mojej głowie ciągle powtarza "a co jeśli..?".

No, boże, po prostu mnie wyrzuci. Prawdziwe dobrodziejstwo w przebraniu. Szczególnie po wypowiedzi Pottera: [i]Wiesz, już nigdy nie będę w stanie patrzeć na ciebie, nie przypominając sobie, jak leżysz nago i mówisz, że chcesz mnie przelecieć.[/i] Zdecydowanie przeżyłbym bez takiej wiedzy. Czy zdołam przebrnąć przez zajęcia bez rzucania wściekłych spojrzeń? Longbottom jest w tej klasie. Jasna cholera. Uczenie z ustawiczną erekcją z pewnością będzie nowym wyzwaniem.

Zostaję wyrwany z zadumy, kiedy otwierają się drzwi. Szczęka mi odpada, gdy spostrzegam Syriusza Blacka patrzącego na mnie wściekle. - Chce cię widzieć - wyszczekuje.

Jako że nadal jestem w jednym kawałku, dochodzę do wniosku, że o niczym nie wie. Odprężam się i patrzę na niego drwiąco, kiedy jakaś mało ważna część mnie podśpiewuje Przeleciałem twojego chrześniaka dziecinnym głosikiem.

W jednej chwili przestaję czuć wyrzuty sumienia. Wręcz przeciwnie, jestem z siebie całkiem zadowolony.

Wymijam Blacka, który dzięki bogu nie podąża za mną. Wchodząc do biura, odpływa ze mnie ostatnia fala niepokoju. Dumbledore uśmiecha się do mnie łagodnie. Tak nie wygląda twarz człowieka, który ma zamiar mnie zniszczyć. Czuję się całkowicie pokrzepiony i już prawie zaczynam wierzyć, że los zmienił się na moja korzyść. I wtedy zauważam, że ktoś podnosi się z krzesła stojącego naprzeciwko Dumbledore'a.

Wszystkie dobre rzeczy szybko się kończą. Ale dlaczego aż tak szybko?

Remus Lupin spogląda na mnie i mój dobry humor zmienia się nie do poznania.

- Cześć Severusie - uśmiecha się.


W opinii ludzi uchodzę za okropnego człowieka i dlatego zawsze, jeżeli kimś gardzę, staram się to okazać. Zrujnowałem temu człowiekowi karierę. Jak on może się do mnie uśmiechać? Patrzę na niego spode łba.

- Dziękuję Remusie. Zobaczymy się jutro.

Uściskuje dłoń dyrektorowi i wychodzi szybko mijając mnie. Skóra mi cierpnie pod wpływem jego bliskości. Nagle mam jakieś dziwne przeczucie, że powinienem jeszcze raz przemyśleć moją decyzję o rezygnacji. Uzmysławiam sobie, że zostałem przywołany, by wysłuchać corocznej gadki n a temat "zachowuj się przyzwoicie w stosunku do nauczyciela obrony przed czarną magią". Wmawiam sobie, że Zarząd Szkoły nie zezwoli na przyjęcie wilkołaka. Ale zaraz przypominam sobie, że Dumbledore ma swoje sposoby na wszystko. Pozwalamy mu na to, ponieważ ma ogromną moc.

Drzwi za mną zamykają się cicho, a ja jednym ruchem przemierzam pokój i siadam naprzeciwko Dumbledore'a uzbrojony w swoje spojrzenie.

- Cześć Severusie.

Kiwam głową na przywitanie, czekając z zaciśniętą szczęką aż przejdzie do sedna. Już prawie go słyszę. Musiałem cię przywołać, żeby zaoferować twoje doświadczenie w robieniu niesamowicie trudnego i zabierającego czas eliksiru, by pomóc człowiekowi, który próbował cię zabić.

- Wszystko w porządku?

- W najlepszym. Mówże o co chodzi.

Marszczy brwi. - To dobrze. Jeżeli nie masz nic przeciwko, że spytam Severusie, dlaczego tu jesteś?

W jednej chwili jestem zdezorientowany jego pytaniem. Nagle czuję się, jakbym ześlizgnął się z wysokiego uskoku. To niesamowite, że proste pytanie może znaczyć tak wiele.

- Ty ... napisałeś list. - Mój głos urywa się. Jednak to ostatnie z moich zmartwień.

Jego wyraz twarzy zmienia się w kamień, bez zwyczajnego śladu rozbawionego, migocącego spojrzenia. Wygląda, jakby chciał coś zabić. Kogoś. Mnie. - Severusie? Gdzie jest Harry?

- On... świstoklik. Ciasto. Albusie, wysłałeś list. - Nie radzę sobie z logicznym mówieniem, więc wyciągam pergamin jako dowód. Nie wygląda na przekonanego. Przyjmuje list z mojej drżącej dłoni i czyta go. Jego rysy twardnieją i nabiera więcej powietrza.

Zabiłem go. Przeleciałem go, a później wysłałem na śmierć.

- Nie wiesz, gdzie zabrał go świstolkik?

Bezgłośnie kręcę głową. Nie ma go. Zabiją go. To moja wina. Słowo "przepraszam" wypada z moich ust i prawię zaczynam się śmiać z samego siebie. Nieadekwatne przeprosiny do przypadkowego zniszczenia świata.

Zawsze wiedziałem, że pisane mi było zrobić coś imponującego. Ale nie wiedziałem, że będzie to coś tak imponująco głupiego.

Uświadamiam sobie, że zostaje mi wciśnięta w dłonie herbata. Przyjmuję ją i pozwalam porcelanie parzyć mnie w skórę, wdzięczny za falę rzeczywistego odczucia. Dochodzi do mnie, że Dumbledore coś mówi. Staram się skoncentrować na jego słowach, ale one tylko przelatują obok mnie. Na próżno próbuję się znaleźć sposób, żeby cofnąć to, co zrobiłem.

Cieniutki głosik mojego instynktu obronnego szepce, że to nie moja wina. Że przecież nie miałem zielonego pojęcia. Ten głos jednak zostaje zdeptany przez znacznie głośniejszy wrzeszczący Co ty do jasnej cholery zrobiłeś?

- Severus?

Patrzę na niego. Spogląda na mnie cierpliwie, z zaniepokojeniem. Wolałbym, żeby mnie nienawidził. Wrząca herbata rozlewa się po moich dłoniach. Ból zaskakuje mnie, a moje zmysły wyostrzają się. Oziębłość przewala się falą przeze mnie, zabierając ze sobą panikę i sentyment. Czuję, że zaczynam panować nad sobą.

- Nie możemy stracić nadziei. Może mu się uda.

Kiwam głową, nie będąc pewnym, czy mogę zaufać głosowi. Mężczyzna wstaje i podchodzi do kominka.

- Minevro, czy mogłabyś znaleźć Syriusza i przysłać go do mnie?

O, świetnie. Jednak mnie zabiją.

***

- Syriusz, usiądź proszę. - Black przemierza pokój, spoglądając na mnie z podejrzliwością. Choć raz jego podejrzliwość jest uzasadniona. Moje usta są wykrzywione w codziennym uśmieszku i mimo że trzymam całe moje poczucie winy na dystans, to nie mogę się zdobyć, żeby rzucić mu kąśliwe spojrzenie.

- Syriuszu, mamy podstawy, żeby sądzić, że Harry został porwany. - Przyklaskuję dyrektorowi za jego chłodne oświadczenie, pozwalając sobie na szybkie spojrzenie w stronę Blacka. Zaskakuje mnie to, że prawie mu współczuję. Ma otwarte usta i zbladł znacznie. Widzę strach czający się w jego oczach.

Strach, który zmienia się w rządzę mordu, kiedy spogląda na mnie. Spinam się w sobie, a moja prawa ręka szykuje się do obrony. Powstrzymuję ją, decydując, że nie będę walczył, jeśli on zaatakuje. Śmierć będzie miłosierną ucieczką od życia wypełnionego żalem, który musiałbym znieść.

- Co się stało? - pyta przez zaciśnięte zęby. - Co on ma z tym wspólnego?

Dumbledore bierze głęboki wdech i mówi spokojnie. - Severus opiekował się Harrym, odkąd opuściłeś loch.

- Zamknąłeś Harry'ego z tym? - Wymachuje w moją stronę. Nagle wszelkie pozory współczucia jakie czułem pod jego adresem rozmywają się. Znajdowanie się w takiej bliskości do chodzącej głupoty, sprawia, że moje siły wzrastają. Zabójcze spojrzenie powraca. - Co mu zrobiłeś? - warczy, prawie się pieniąc.

Zastanawiam się, czy się go nie zapytać, czy dostał wszystkie szczepionki, ale gryzę się w język. - No wiesz. Czy ty naprawdę uważasz, że jak bym mu coś zrobił, to siedziałbym tu? - W zasadzie, to coś z nim zrobiłem, ale to nie ma teraz znaczenia.

- Syriusz, zapewniam cię, że to nie jest wina Severusa. Dostał list od kogoś, kto podawał się za mnie. Postąpił według rozkazów, które myślał, że pochodzą ode mnie.

- I nie wpadłeś na to, żeby je potwierdzić? - pyta, jak gdybym to ja był idiotą w tej rozmowie.

Zaciskam zęby i zmuszam się do spokojnego tonu. - Nie. Ponieważ Albus był jedynym, który wiedział o naszym miejscu pobytu, nie doszukiwałem się podwójnego dna w jego instrukcjach.

- Widocznie Voldemort też wiedział, gdzie jesteście. Zabawne, że nadal tu jesteś. - Jego oskarżenia studzą mnie. Mrużę oczy wyzywająco.

- Syriusz... - zaczyna Dumbledore, ale przerywam mu.

- Co sugerujesz Black? - Zrobiłem i zaryzykowałem więcej w walce z Voldemortem niż Black i jego wszyscy przyjaciele razem wzięci. Prędzej będę wyklęty niż pozwolę temu tłukowi oskarżać mnie o bycie po stronie Czarnego Pana. Bezgłośnie prowokuję go, żeby to powiedział.

Odpowiada mi uśmieszkiem przepełnionym nienawiścią. - To raczej interesujące, że Voldemort wziął Harry'ego, a ciebie nie. Zdradziłeś go, a mimo wszystko pozwolił ci odejść. Nie sądzisz, że to zagadkowe? Chyba że, to nie Voldemorta zdradziłeś. Powiedz mi Snape, jaki jest procent za niewinnego chłopaka?

Moja ostatnia nitka samokontroli pęka. Sięgam po różdżkę. On też. Jestem szybszy.

- Wystarczy - wydziera się Dumbledore, wstając.

Zaciskam usta na moim zaklęciu. Nie zabiłbym go; po prostu rozpuściłbym mu język.

- Nie pozwolę na te głupoty. Przypominam wam, że jesteście dorosłymi ludźmi. - Nie. Ja jestem dorosły. On to zwykły kundel.

Black naiwnie opuszcza różdżkę i odwraca się ode mnie. Kiedyś wykorzystałbym jego błąd. Może teraz też bym to zrobił, gdyby nie to, że Dumbledore oszołomiłby mnie i związał, zanim wypowiedziałbym zaklęcie. Rozczarowany, zniżam różdżkę. Tak się cieszyłem na myśl, że zobaczę jak mnie wyklina bez języka.

- Syriusz, chcę, żebyś przeszukał boisko centymetr po centymetrze. Jest szansa, że Harry się aportuje.

- Aportuje? On..

- Był przeszkolony. Proszę idź.

Rzucając mi ostatnie wściekłe spojrzenie, zmienia się w swoją inteligentniejszą formę i odbiega. Staram się zapanować nad własną wściekłością, która przekształca się we wstyd, gdy spostrzegam minę Dumbledore'a. Jakim cudem on dalej sprawia, że czuję się jak szkolny łobuz?

- Masz jakiś pomysł jak Voldemort odkrył wasze miejsce pobytu? - Jego oczy skanują mnie w sposób, w jaki tylko one potrafią. Pozwalam na to. Jeżeli ma jakąkolwiek wątpliwość w moją lojalność, chcę, żeby zniknęła. Może jestem nieprofesjonalny, nieetyczny, o słabej woli, ale będą mnie oskarżać o zdradę.

- Nie. Sam nie wiem, gdzie byliśmy.

Kiwa głową i widzę, że mi wierzy. Powstrzymuję się przed bezwładnym opadnięciem na krzesło. Zatapia się w kontemplacyjnej ciszy, a ja nagle przypominam sobie sen Pottera. Mimo że wątpię, ażeby informacja, że Voldemort miział się z dementorem była ważna, jestem zobowiązany, powiedzieć mu wszystko, co wiem.

- Albus, nie wiem, czy to ma znaczenie... ale chłopak miał kolejny atak wczoraj w nocy. Później miał sen o.... - Urywam. Od razu rozumiem niechęć Pottera, żeby opowiedzieć mi o śnie. To brzmi absurdalnie. - Śniło mu się, że Voldemort ... zadawał się z dementorami.

Analizuję jego reakcję. Wydaje mi się, że widzę zaniepokojenie na jego twarzy, ale neutralizuje je szybko. Kiwa głową. - Powiedziałeś, że miał ten sen później.

- Tak. Nie spał, kiedy blizna zaczęła boleć. Przyszedł, żeby mnie obudzić. W pewnym momencie stracił przytomność, prawdopodobnie z bólu. - Odpycham impuls ukrycia tego, że zemdlał w moim łóżku. To naprawdę nie jest teraz ważne.

- Mówiąc zadawał się, masz na myśli całował?

Moje usta wykrzywiają się w obrzydzeniu. - Tak.

- Rozumiem. - Jego głos jest nierozpoznawalnie poważny i niski. Zaskoczenie wkrada się do jego oczu, a zaraz za nim coś, co wygląda jak gorycz przegranej.

- Myślisz, że to była wizja? Co Voldemort by robił..

- Podejrzewam, że jego sen nie był ani snem, ani wizją. Jednakże, nie ma sensu rozmawiać o tym dopóki nie będę pewny. A nie będę pewny, dopóki nie porozmawiam z chłopakiem. - Wzdycha ciężko, kręcąc głową. Widzę, że jego wyraz twarzy robi się pusty i z doświadczenia wiem, że to koniec rozmowy. Prawie go przeklinam. Nie jestem w sytuacji, gdzie mógłbym kogokolwiek przeklinać.

- Dobrze Severusie. Prosiłbym cię, żebyś poszedł do swoich komnat i zaczekał tam. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, że tu jesteś.

- Albus, nie możesz oczekiwać, że..

- Dam ci znać, jeśli czegokolwiek się dowiem. Masz go nie szukać, czy to jasne, Severusie?

Patrzę się na niego wściekle. Nie, żebym w ogóle wiedział, gdzie mam zacząć szukać. Bez zaklęcia wykrywającego na czarnym znaku, nie wiedziałbym, gdzie iść, nawet gdyby czarny znak zaczął śpiewać. Nie mam żadnych szans, żeby uratować głupiego chłopaka.

Wstaję, mając zamiar wyjść drzwiami, ale zatrzymuje mnie. Wrzuca trochę proszku Fiuu do kominka, a ja z niechęcią wchodzę. Zanim zostaję wciągnięty w wir, żałuję, że mój piękny, zimny, ciemny loch stał się teraz moim więzieniem.

***

Zamiast siedzieć w lochach i zamartwiać się nieuchronnym losem tego przeklętego chłopaka, staram się doedukować na temat jego stanu. Siedzę przy biurku zakopany w stercie woluminów z mojej ogromnej biblioteki o czarnej magii. Jako że nieśmiertelność nigdy do mnie nie przemawiała w jakikolwiek sposób, nie jestem w tej kwestii obyty. Dlaczego ktokolwiek chciałby żyć wiecznie jest dla mnie nie do pojęcia. Sto albo więcej lat, które będę zmuszony przeżyć, jest dla mnie wystarczającą karą. Oczywiście, próba zrozumienia dlaczego Voldemort robi to, co robi przyniesie taki sam skutek jak próba zmuszenia Dumbledore'a, żeby wszystko dokładnie wytłumaczył.

Gardzę nimi obydwoma.

Przypuszczam, że nie powinienem być zaskoczony, że żadna z moich książek nie zawiera żadnych informacji na temat rytuału, który przeszedł Voldemort. Zakładając, że szanse na przeżycie są jakie są, nie dziwne jest, że nie ma żadnych informacji. Gdybym nie był uziemiony w swoim pokoju, wybrałbym się do biblioteki, żeby tam poszukać jakiś ciekawostek. Pokonany, zwracam się do mojego barku w poszukiwaniu odpowiedzi.

Moje zapasy się kurczą, zauważam z niesmakiem. Niedokończona butelka szkockiej mruga do mnie zachęcająco, a mój żołądek kurczy się, kiedy łączę ją z nim. Staram się nie zastanawiać, czy jeszcze żyje, czy też nie. Jestem tu już od pięciu godzin. Każda uciekająca sekunda kradnie nadzieję, którą wiązałem z tym, że uda mu się uciec.

Omijam szkocką, wybierając nienaruszoną karafkę brandy, tłumacząc sobie, że jeżeli wróci, zużyjemy ją, aby oblać jego kolejną cudowną ucieczkę. Jakaś część mnie krytykuje mój naiwny optymizm. Specjalnie ignoruję tę cześć na korzyść nowo znalezionej, ślepej wiary w jego zdolność do regeneracji sił.

Siadam w tym krześle z alkoholem w ręku i czekam. Wróci. Byłoby mi za wygodnie bez niego, mieszającego w moim życiu.