Eliksir słodko-gorzki 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 08 2011 14:13:40
"Kot"




Produkuje kilka ziewnięć, by wymigać się od trzeciej partii szachów z Ronem i iść do dormitorium, chociaż nie jest jeszcze wcale tak późno. Większość gryfonów nadal nie śpi.
Zaciągam kotary wokół łóżka, a o poduszkę opieram kieszonkowe lusterko, które dostałem od Hermiony. Biorę głęboki wdech i próbuje zmienić się w ptaka. nic się nie dzieje. Czy dar już się wyczerpał? A może to był tylko jakiś dziwny sen? Super by było stać się sokołem i móc szybować w powietrzu...
Nagle strząsam z siebie zmięty stos ubrań i obracam głowę bokiem, by moc się przejrzeć w lusterku. Jestem sokołem! szaro-czarnym, z białym zygzakiem na czole. Nie jestem podobny do żadnego konkretnego osobnika, którego widziałem w zoo, czy w książkach, jednak definitywnie przybrałem formę sokoła. przypuszczam, że czarne pióra wynikają z mojego koloru włosów.
Nie mogę się doczekać, by wypróbować coś innego, więc myślę o kocie. Znowu nic. Wygląda na to, że myślenie ogólnie o rodzaju zwierzęcia nie wystarcza. wyobrażam, więc sobie kota o dość mocnej budowie, półdługim futrze i (tylko, żeby się przekonać czy potrafię) z białymi łatkami na łapce i klatce piersiowej. Natychmiast staje się czarnym kotem, dokładnie takim jak chciałem. Poruszam moimi białymi pazurkami i podziwiam w lusterku perfekcyjna białą łatkę w kształcie rombu. Na czole nadal mam zygzak. chyba już nigdy nie pozbędę się tej blizny! Wyobrażam sobie dodatkową białą gwiazdkę, która natychmiast się pojawia, zlewając się jakby z blizną i tworząc jedną całość.

Przechadzam się po łóżku zdumiony tym, jak komfortowo czuje się w tym ciele. Chodzenie na czterech łapach wydaje mi się zaskakująco naturalne. Ktoś w pokoju wspólnym śmieje się głośno, a moje uszy natychmiast obracają się w kierunku dźwięku. Przeglądam się w lusterku celowo poruszając uszami w przód, w tył i znowu w przód. Jakież dziwne są kocie uszy! Zauważam, że oczy mam nadal zielone - ale co to?! Odskakuje do tyłu, kładę uszy po sobie, wpatruje się nerwowo w swoje łapy. Co to było? Poczułem się niemal... zagrożony? Jak to możliwe, przecież to tylko moje odbicie w nieszkodliwym mugolskim lusterku.
Ostrożnie próbuje się zbliżyć i przejrzeć po raz drugi. Widzę swoje uszy - na razie nieźle. Podchodzę jeszcze trochę. Ukazuje się czubek mojej głowy. Przysuwam się bliżej i patrzę prosto w swoje zielone oczy. Zamieram, niepewny czy atakować lustro, czy też może uciekać. Moje łapy decydują za mnie. Podskakuje, praktycznie spadam z łóżka, przebiegam pełnym pędem przez pokój wspólny i wypadam do hallu.
Wędruje korytarzem trzymając się blisko ścian. wszystko wydaje się dziwne i fascynujące. Sufit jest tak strasznie wysoko, a kamienne podłogi, latami używane, pokrywa siateczka wypukłości i wgłębień. to, co brałem za zwyczajne, czarne listwy przypodłogowe, okazuje się być ozdobione skomplikowanym, spiralnym wzorem. Widzę przelatującą obok ćmę. Instynktownie skacze za nią - uczucie dziwnie przypominające latanie - płynne i naturalne. Ćma wymyka mi się i leci w stronę schodów. W pogoni za nią zeskakuje po pięć stopni naraz i daje susa. Czuje, jak moje zęby zaciskają się na jej małym, drżącym ciele. Pomimo, że jest trochę jakby... przykurzona, smakuje zadziwiająco dobrze.
Nagle słyszę kroki i spoglądam w górę.
O nie! Snape! Idzie prosto na mnie!
W pierwszym odruchu chce uciekać, ale potem uświadamiam sobie, że on nawet na mnie nie patrzy. Nie ma pojęcia, że to ja, jestem dla niego zwykłym kotem.
Przyczajam się, gdy się zbliża. jego szaty falują. Pokusa staje się zbyt silna... gdy mnie mija, błyskawicznie rzucam się na niego. Chybiam i ląduje na podłodze. Zbieram się w sobie i skacze znów, tym razem wczepiam się pazurami w krawędź jego szaty, którą on natychmiast mi wyszarpuje, kopiąc mnie jednocześnie w bok. Przewracam się, wstaje, biorę głęboki wdech i ruszam za nim. Tym razem udaje mi się wskoczyć na jego stopę. Chwytam się mocno przednimi łapami i gryzę go w kostkę. Nagle czuje jak coś we mnie trafia, niczym niewidzialna poduszka - ześlizguje się bezradnie - dostałem jakimś zaklęciem.
Gdy jego działanie z wolna ustępuje, zaczynam gramolić się niezdarnie, jakby podłoga była pokryta lodem. W końcu wstaje, twarzą do pustej ściany. Odwracam się ostrożnie i widzę jak Snape odchodzi w przeciwnym kierunku.
Ponownie zbieram się w sobie. Zajmuje mi to chwilek, wiec Snape sporo mnie wyprzedza. Biegnę za nim, najszybciej jak potrafię i udaje mi się wskoczyć od tyłu na jego nogę.
Nie spodziewał się chyba, że spróbuje znowu - potyka się. Boksuje jego stopę tylnymi łapkami i ponownie gryzę w kostkę. Tym razem udaje mi się przebić przez szatę i spodnie, jednakże moje zęby zatrzymują się ze zgrzytem na jego butach ze smoczej skory. Czuje dreszcze wywołane tym dźwiękiem.
Następną rzeczą, z której zdaje sobie sprawę, to fakt, że jestem trzymany na odległość reki za fałd skóry na karku.
Syczę i usiłuję się uwolnić, skóra napina mi się nieprzyjemnie. Snape przygląda mi się przez chwile podejrzliwie, a potem rzuca na mnie Zaklęcie Przywracające. Nie mam nawet czasu zacząć panikować, bo już jestem skapany w niebieskim świetle. Nic się jednak nie dzieje. Przypuszczam, że Snape nie wierzy, w oscul-dhnelgenzina ani odrobinę bardziej niż początkowo Hermiona, bo nie zadaje sobie trudu, by rzucić czar anty-maskujacy.
Przez chwile się zastanawia, a potem uśmiecha się baaardzo nieprzyjemnie. "cóż, jesteś tylko zwykłym kotem, nieprawdaż?"
Owija mnie szybko swoją peleryną, tak ciasno, że nie mogę się poruszyć i niesie mnie do lochów. Całą drogę buczę na niego. W co ja się wpakowałem? Przecież on najprawdopodobniej zamierza mnie torturować, lub testować na mnie jakiś okropny eliksir, a ja nie mam nawet różdżki by się bronić!
Wchodzimy do komnaty, drzwi zatrzaskują się głośno za nami. Mam jedynie odległe wrażenie kamiennych ścian, słabego światła świec i niewyraźnego zapachu drewna sandałowego. Zostaje rzucony na czerwoną, aksamitną sofę.
"petrificus totalus!"

Nie mam nawet czasu usiąść. Jestem spetryfikowany leżąc na boku, łapy rozrzucone w rożnych kierunkach. Snape coś robi, ale nie jestem w stanie odwrócić głowy, by na niego spojrzeć. Po chwili kładzie na stoliczku przede mną małą, skórzaną walizeczkę. Jest otwarta, ukazując równy rządek metalowych narzędzi. Zakraplacz, nożyczki, skalpel, coś długiego z ostrym zakrzywionym końcem, a za tym puste miejsce... O cholera.
Snape klęka na podłodze przede mną. W ręce trzyma małą, otwartą kopertę.
- Nie bądź taki przerażony - mówi cicho tonem, od którego cierpnie mi skora - nie zamierzam przeprowadzić na tobie wiwisekcji, choć z całą pewnością na to zasługujesz.
Nachyla się nade mną trzymając coś metalowego tuż przy mojej twarzy. Nie mogę uciec, nie mogę nawet zebrać się jakoś w sobie w oczekiwaniu na torturę. Czuje krotki, ostry ból w pyszczku, ale szybko przechodzi. Snape metalową pincetką wkłada mój wąs do koperty i kilkakrotnie powtarza całą operacje z obu stron. Nim kończy, nos boli mnie już bardzo. W końcu, ku mojej ogromnej uldze, widzę jak odkłada pincetkę i zamyka walizkę. Pieczętuje kopertę, odkłada ja na biurko i siada obok mnie.
- No, to, komu mam zabrać punkty? - chwyta mnie pod brodę i unosi mi głowę do góry. Jego twarz jest praktycznie przy mojej, oczy mu błyszczą. Otwiera mi na chwile pyszczek i unosi górną wargę. Potem jego ręka wędruje do moich uszu. Dotyk ten powoduje fale dreszczy. Nie miałem pojęcia, że kocie uszy są tak wrażliwe. Teraz egzaminuje moje łapy, a potem chyba kończą mu się pomysły. Wygląda na nieco rozczarowanego. Jego ręka spoczywa na moim boku. Po chwili wstaje i zdejmuje ze mnie Petrificusa.
Rozpłaszczam się na sofie sycząc na niego.
- Daj spokój, nie zrobiłem ci nic gorszego niż ty mi.
Gestem dłoni wskazuje na drzwi, które natychmiast się otwierają. Korzystam z okazji i rzucam się do ucieczki. Całą drogę do wieży gryffindoru pokonuje biegiem i pędem wpadam prosto do łóżka. Ukrywam się tam, nadal spanikowany, czujnie nasłuchując, ale jedyne, co słyszę, to szum krwi w uszach i chrapanie Neville'a. Powoli oddech mi się wyrównuje i przybieram ludzką postać. Owijam się ciasno kocem i całą wieczność gapie się w ścianę, aż w końcu udaje mi się zasnąć