Zakazany owoc
Dodane przez Aquarius dnia Czerwca 30 2011 19:41:20
Rozłożył szkarłatne, lśniące skrzydła imponującej wielkości i cicho stanął na ciepłym, złocistym piasku. Rubinowe Słońce zanurzało się powoli w niezmierzonej, morskiej toni rozlewając po spokojnej tafli złociste jedwabie promieni. Anioł spojrzał na płonący horyzont i wziął głęboki oddech. "Jak tu cudownie..."
Na plaży, jak zwykle o tej porze panowała przyjemna dla ucha, niczym nie zmącona cisza. Tylko kołujące wzdłuż brzegu mewy wydawały z siebie wesołe popiskiwania.
Wokoło nie było nikogo. No, może prawie nikogo, nie licząc stojącego na niej teraz, bladego Anioła z kręconymi, mahoniowymi włosami opadającymi na smukłe alabastrowe ramiona. Anioł potarł dłońmi nieosłonięte ramiona, czując nadchodzący z nad morza chłodny wiatr i rozejrzał się wokoło.
Niedaleko brzegu leżała stara, duża kłoda , prawdopodobnie wyrzucona przez fale podczas sztormu.
Aniołowi szybciej zabiło serce. Na kłodzie siedziała skrzydlata istota. Od razu rozpoznał puszyste, szaro-błękitne skrzydła i niesamowicie długie, białe włosy Anioła Prawdy. Na widok znajomego przypomniał sobie tamtą pamiętną noc, po której byli zmuszeni rozstać się pod karą wiecznego cierpienia. Związek Anioła Prawdy i Anioła Grzechu nie mógł przecież istnieć...
Teraz podszedł cicho i usiadł na pniu obok znajomego.
- Zen?- Ciepły, głęboki głos zawirował w jego głowie.
- Witaj Aze...
Dopiero teraz białowłosy Anioł odgarnął włosy na ramiona i odwrócił do niego twarz, uśmiechając się ciepło. Zen siedział sparaliżowany. Nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
Aze zwrócił na niego duże, błękitne oczy, jednak jedyne co ujrzał, to obraz zachowany w pamięci. Aze był niewidomy.
- Boisz się mnie?- powiedział smutno.
- Nie...ja...po prostu...- Zen z zakłopotaniem spuścił wzrok.- kto Ci to zrobił...??
- Zen...jestem Aniołem Prawdy. Dopuściłem się podwójnego grzechu...stosunku z Tobą...i kłamstwa. Zostałem ukarany...
Szkarłatno- skrzydły Anioł westchnął ciężko i schował twarz w dłoniach.
- To wszystko przeze mnie...To moja wina...
Nagle poczuł na swoim ramieniu ciepły dotyk delikatnej anielskiej dłoni.
- Tak musiało być...już się z tym pogodziłem. To także moja wina. Dałem się uwieść.
Po chwili niespodziewanie przylgnął do niego ciałem.
- Ale nie żałuję...
Zen poczuł gorąco bijące od bliskości pożądanej istoty, istoty tak ukochanej i tak wytęsknionej, jednak zakazanej...Także w jego piersi wybuchnął znajomy żar...
Odwrócił się i spojrzał w duże, błękitne, niewidome oczy. Anioł Prawdy podniósł swoją smukłą dłoń i zaczął dotykać jego bladej twarzy. Delikatnie muskał palcami znajome policzki i gorące, wilgotne usta. Jego dłonie powoli podążały po karku, zatapiając się w puszystych, kręconych włosach. Na twarzy Aze widział delikatny, prawie niewidoczny uśmiech.
Zen nie wytrzymał tego napięcia i chwycił dłoń zaskoczonego Anioła. Przybliżył ją do swojej twarzy i pocałował jej wewnętrzną stronę. Aze poczuł, że wraz z tym gorącym pocałunkiem jego ciało przechodzi niesamowity dreszcz.
Ich głowy zbliżyły się do siebie na taką odległość, że niemal stykali się nosami. Trwali tak bez ruchu słysząc tylko swoje szybkie, miarowe oddechy...czując niebezpieczną bliskość ciał. Obydwaj wiedzieli co zaraz się stanie i obydwaj nie potrafili...nie chcieli tego uniknąć, chociaż wiedzieli, że to, co robią nigdy nie powinno się wydarzyć...
- Pod karą cierpienia...- w głowie Zena dał się słyszeć znajomy, nieprzyjemny głos.
Anioł przełknął ślinę i niewiele myśląc zbliżył swoje usta do spierzchniętych warg Aze. Długo, czule muskał je językiem by zaraz potem ich usta złączyły się w długim, namiętnym pocałunku.
Rozkrzyczane mewy umilkły oddalając się posłusznie, zostawiając na plaży dwa spragnione swej bliskości Anioły.
Nie przerywając, Zen ściągnął z Anioła koszulkę. Po chwili obydwaj półnadzy leżeli na nagrzanym przez błogosławione Słońce, złocistym piachu.
Zen położył się na białowłosym Aniele i pieścił ustami jego oliwkową skórę. Miała taki intensywny, słodki zapach przyprawiający podnieconego Anioła o zawroty głowy...Uległy Anioł Prawdy przymknął powieki i oplótł rękami biodra kochanka.
Słońce skryło się za horyzontem ustępując miejsca srebrzystemu obliczu Pana Nocy. Niebo zalśniło milionami połyskujących gwiazd. Co jakiś czas potężny heban nieboskłonu przecinały złociste warkocze spadających meteorów.
W mroku, na dzikiej plaży słychać było ciche, przepełnione pożądaniem westchnienia Aniołów...
Dwie, przecudnej urody istoty zatonęły w miłosnym szale okrywając rozpalone, nagie ciała wilgotnymi od podmywających brzeg fal skrzydłami.
Wpół świadomy, omotany w misterną sieć rozkoszy Zen wydał z siebie niezwykle kuszący jęk. Stało się. Teraz to on dał się zniewolić...
Długowłosy Anioł opadł bezsilnie na rozpalone barki Anioła Grzechu. Szaro- błękitne skrzydła lśniły w bladym świetle Księżyca sunącego dostojnie przez powłokę nocnego nieba. Kochankowie zasnęli w zakazanych objęciach korzystając z niewybaczalnej chwili bliskości.
Wraz ze wschodem Słońca, gdy niebo przybierało różowo- czerwone barwy od pierwszych promieni ogromnej gwiazdy, głowę śpiącego Zena przeszył niewyobrażalny ból.
"To jest kara"- usłyszał gdzieś z głębi zmęczonego umysłu. Otworzył oczy i spojrzał na śpiącego u jego boku, nagiego Anioła Prawdy. "Już czas..." Zen odwrócił twarz w stronę Słońca, a z jego piwnych oczu spłynęły duże, perłowe łzy.
Ciemność.
Anioł nieprzytomnie opadł na piasek.


Aze poczuł na twarzy przyjemne ciepło porannych promieni. Uniósł się na piasku i poczuł ogarniający go coraz większy niepokój. Wyciągnął przed siebie smukłą, obklejoną drobnymi, złocistymi ziarenkami rękę i powoli przesuwał nią po wilgotnym piasku wokół siebie, aż natrafił na leżące blisko siebie, chłodne pióro.
Jedno, drugie, trzecie...Aze zaczął na kolanach zbierać kolejne porozrzucane po plaży pióra.
Nagle gdzieś w oddali usłyszał płacz. Zerwał się na równe nogi i po chwili, już ubrany, szybkim krokiem szedł w stronę, skąd dochodził bolesny szloch. Nie musiał widzieć, żeby wiedzieć, czyj to był głos. Doskonale znał tę cudowną barwę.
Mimo iż był niewidomy, pewnie stawiał bose stopy na dużych, nabrzeżnych kamieniach. Odkąd stracił wzrok, ta pusta, nikomu nie znana plaża stała się jego dobrą przyjaciółką, a morskie fale- powiernikami najskrytszych myśli.
Gdy był już na klifie, poczuł znajomy, duszący, niezwykle słodki zapach pereł. Schylił się i po chwili trzymał w drżącej dłoni dwie, duże perły. Już wiedział...Gdy jego pozbawiono wzroku, z oczu spłynęły mu dwie łzy, które upadając na ziemię, zmieniły się w perły. Niestety jedna z nich z hukiem roztrzaskała się o kamień. Wiedział już, że na zawsze pozostanie tak, jak jest...że już nic nie powróci...
Te perły nie były jednak uszkodzone...


Zen cicho krzyknął z bólu, wyrywając sobie kolejne, szkarłatne pióro. Czując na swoim ramieniu czyjąś dłoń, odwrócił się gwałtownie, odrzucając zakrwawione pióro.
- Zen...to ja...
- Aze...?
Anioł zbliżył się do Zena i złożył na jego ustach delikatny, czuły pocałunek. Na jego spierzchniętych wargach poczuł metaliczny smak krwi. Ten jednak natychmiast brutalnie odepchnął go od siebie.
- Zen...- wyszeptał wystraszonym głosem.
- Zostaw mnie, słyszysz...?! Odejdź!! Zen odwrócił się skulony w stronę morza i okrył skrzydłami.
Aze bardzo dobrze wyczuł jego cierpienie.
- Zen, spójrz na mnie.- powiedział twardo, nie ruszając się z miejsca.
- Spójrz? Spójrz?! Jak?! Przecież jestem ślepy!!!
- ...Oczami wyobraźni...
- Shhh...Aze, jestem okaleczony! Co Ty mi tu pieprzysz?! Jestem...kaleką!
Po tych słowach zapadła niezręczna cisza. Anioł Prawdy opuścił głowę. Poczuł bolesne ukłucie w sercu.
- Kaleką, mówisz...aha...to przepraszam...zostawię Cię samego...Tylko nie wiem, czy będę potrafił sam zejść z tej skarpy...bo przecież...jestem kaleką.
Zen stał zakłopotany. Myśli kołatały w jego obolałej głowie. Zdał sobie sprawę, że zranił kogoś na kim tak bardzo mu zależało.
- Aze...Czekaj...ja nie to...Gdzie jesteś? Aze...?
- Tuż przed Tobą...- do jego uszu dobiegł cichy, smutny głos.
Anioł niepewnie przesunął nogą po kamieniu, zrobił kilka kroków, po czym potknął się i upadł na kolana. Z rezygnacją i wściekłością spuścił głowę. Po jego bladych policzkach spłynęły słone łzy.
- Nie mogę...nie potrafię...- rozpłakał się.
- Potrafisz.
- Nie...
- Chodź...chodź do mnie- powiedział spokojnie.
Zen rozpostarł zakrwawione, szkarłatne skrzydła i jednym, delikatnym ruchem pomógł sobie znów stanąć na nogach. Zrobił następny, mały krok. I jeszcze jeden...
- Tutaj, powoli...jestem tu...
Anioł wyciągnął przed siebie prawą rękę i szukał w powietrzu znajomego ciepła. Czuł, że jest już blisko. Zagryzł wargi i zrobił jeszcze jeden, tym razem zdecydowany krok.
Pod opuszkami palców poczuł gładką skórę. Gdy przyłożył do niej dłoń, wyczuł pod nią szybko bijące serce. Usłyszał miarowy, płytki oddech.
- Aze...- wyszeptał wtulając zalaną łzami twarz w długie włosy Anioła.
Gdy wreszcie znalazł się znów w jego ramionach, poczuł się tak dobrze i bezpiecznie. Zrozumiał, że właśnie tego potrzebuje. Jego obecności...jego bliskości...Puchu skrzydeł i tego spokojnego oddechu...
- Przepraszam...to wszystko...wszystko przeze mnie...nie powinienem...Anioł Grzechu zaczął się tłumaczyć.
- Ćśś...Chodźmy stąd.
- A...ale jak?
- Zaufaj mi...- wyszeptał mu do ucha.
Zen poczuł, że się czerwieni.
Aze wziął go za rękę i powoli, krok po kroku sprowadził ze skał.


Pozwalając, by zimne, morskie fale obmywały ich bose stopy, Anioły szły powoli wzdłuż plaży.
- Widzisz, jak tu pusto?
Zen przystanął.
- Jak to: widzisz?- spytał zdziwiony.
- Normalnie. Nie słyszysz głosów, nie czujesz zapachów. Więc co to może oznaczać? Dwie rzeczy. Po pierwsze, ze jest pusto. Po drugie, że wzrok wcale nie jest konieczny, żeby widzieć. Jest jeszcze tyle zmysłów...Dotyk...- Anioł przesunął dłonią po plecach Zena, który poczuł gorący dreszcz.
- Smak...- Aze pogładził palcami usta Anioła Grzechu i przyłożył do nich swoje wargi. Rozchylając jego usta, wsunął w nie swój język. Niespodziewanie Zen cofnął się.
- Skaleczyłeś się??- Anioł Grzechu wystraszony przyłożył dłoń do jego ust.
- To tylko kropla.- Uśmiechnął się.- Gdybyś widział, wcale byś jej nie wyczuł. Do tej pory Twoje inne zmysły przesłaniał wzrok. One dopiero teraz się budzą.
Nagle Zen usłyszał trzepot anielskich skrzydeł. Zdezorientowany i wściekły, że nic nie widzi, mocnym uderzeniem skrzydeł wzbił się w powietrze.
- Aze! Aze, gdzie jesteś? Odezwij się...!
Poranione skrzydła bolały go teraz tak bardzo, że ledwo wylądował. Leżał na wilgotnym brzegu, czując krew spływającą z przygryzionych boleśnie warg. "Czemu on mi to robi??" Wstając poczuł w powietrzu dziwny, słodki zapach. Powoli, wyciągając przed siebie otarte przez uderzenie ręce szedł w jego stronę.
Zapach był tak kuszący...i jakby znajomy...to był zapach Anioła!
Po chwili jego ręce zatrzymały się na znajomym jedwabiu skóry.
- Cudowne...- wyszeptał odnajdując usta Anioła Prawdy. Złość, którą do niego żywił w tej samej chwili rozpłynęła się gdzieś bez śladu.
- Czy nadal...jesteś kaleką?- spytał tamten przyciągając go pewnie do siebie i obejmując w pasie.
Anioł Grzechu westchnął tylko cicho i wpił długie paznokcie w jego gładkie, rozgrzane plecy.
- Choćbym miał popełniać niewybaczalny grzech przez całą wieczność i znosić za to najcięższe kary, wolałbym to, niż kolejne rozstanie z Tobą- powiedział cicho Anioł Prawdy okrywając ich splecione, nagie ciała ogromnymi, puszystymi skrzydłami.
- Świat bez obrazów naprawdę potrafi być cudowny- wyszeptał Zen.


- A gdybyś mógł z powrotem widzieć?
- Przecież wiesz, że to niemożliwe.
- Ale gdybyś mógł...chciałbyś tego?
- Dlaczego zadajesz mi takie pytanie??!- zdenerwował się Zen.
Aze wstał i po chwili wcisnął coś zdezorientowanemu Zenowi do ręki.
- Co...co to jest?- spytał gładząc niepewnie śliską powierzchnię małych kulek.
- Perły.
- Czemu mi je dajesz?
- Bo to...jest Twój wzrok.
Zen nic nie odpowiedział. Ścisnął tylko mocniej dwie małe perły i zagryzł wargi. Mocny ból skrzydeł, o którym zdążył już zapomnieć znów dał o sobie znać. Rozłożył je na piasku i ze spuszczoną głową siedział, wciąż ściskając w drżących dłoniach perły.
Stał na rozdrożu. Teraz wszystko zależało od niego. Mógł znów widzieć...
Anioł Prawdy siedział tuż obok niego, czekając na jego decyzję.
- Możesz znów widzieć.- Aze chciał żeby te słowa zabrzmiały radośnie, jednak Zen usłyszał w jego głosie nutę smutku.
To przeważyło.
Wstał i pewnym krokiem ruszył w kierunku morza. Gdy tylko poczuł na swoich stopach zimne, morskie fale, z całej siły rzucił lśniącymi perłami, które z pluskiem wpadły w bezkresną morską toń, by kiedyś, połyskując na dnie kusić swym pięknem młode syreny.
Anioł Grzechu znów poczuł wokół siebie duszący, słodki zapach. Odwrócił się i przesunął dłonią po plecach Aze.
- Czuję, że się uśmiechasz- wyszeptał Aze.
- Heh...przed Tobą nic się nie ukryje.


Plaża tonęła w krwistoczerwonych promieniach Słońca powoli zanurzającego swą koronę w morskich odmętach. Jak zwykle wokoło panowała pustka i niczym nie zmącona cisza.
Jedynie dwa, niesamowitej urody Anioły leżały na rozgrzanym złocie piasku, okrywając się przed wieczornym wiatrem ogromnymi, barwnymi skrzydłami...



Jednak najpiękniejsza nawet chwila szczęścia jest ulotna niczym anielskie pióro. A coś zakazanego nigdy nie pozostanie bezkarnie szczęśliwe.

Jak zwykle Zena obudziły słoneczne promienie nadające jego skórze złotawy odcień. Przyzwyczajony do ciemności, na którą został skazany, teraz poczuł niesamowicie jasne, ostre światło brutalnie wdzierające się przez zmęczone powieki. "Co się dzieje??" Zen zasłonił dłonią twarz i usiadł odwracając się tyłem do wschodzącego Słońca. "Czy to możliwe...??" Powoli unosząc powieki coraz wyraźniej widział zarysy otaczającej go przyrody. Z dużych, anielskich, piwnych oczu obficie płynęły połyskujące srebrzyście łzy.
- Ja widzę!!!- krzyknął jednym potężnym ruchem skrzydeł wzbijając się w powietrze.
- To niemożliwe! Tyle czasu!! Znów widzę!!
Anioł z niesamowitą euforią przecinał szkarłatnymi skrzydłami nadmorskie powietrze. Szczęście, które niespodziewanie owładnęło jego umysłem nie pozwalało mu choć na chwilę zatrzymać się w zmysłowym tańcu z wiatrem.
Anioł Grzechu narodził się na nowo.
Nagle jednak jakby przypominając sobie coś ważnego zatrzymał się w locie i spokojnie wrócił na ziemię. Gdy tylko dotknął stopami chłodnego piasku, na plaży dało się słyszeć jego dźwięczny głos.
- Aze!! Gdzie jesteś?! Słyszysz mnie?! Aze, odezwij się!
Odpowiedziała mu jednak głucha cisza. Anioł Grzechu stał zdezorientowany na środku plaży. Tak dawno nie widział, że teraz kiedy to się możliwe, nie potrafił skorzystać z tej łaski. Nie wiedział, w którą stronę iść. Jeszcze niedawno odnajdował przyjaciela kierując się zapachem. "Zapach...właśnie!" Anioł zamknął oczy i skupił się na tym, co najlepiej znał- słodkim, duszącym zapachu. Po jakimś czasie, gdy dotarł do znajomego klifu, w nozdrza uderzył go upragniony zapach.
"Jest..."
Białowłosy Anioł Prawdy siedział skulony z twarzą zwróconą w stronę spokojnego morza. Słysząc kroki odwrócił się i spojrzał w jego stronę pięknymi, błękitnymi oczami.
- Ty też...- wyszeptał łamiącym się głosem Zen.
Aze uśmiechnął się lekko, jednak Zen miał wątpliwości, czy jego uśmiech jest szczery. Anioł Prawdy jakby wyczuwając jego niepewność czym prędzej przerwał ciszę.
- Nic się nie zmieniłeś...Tak samo piękny, jak wtedy...- powiedział gładząc delikatnie jego twarz.
Anioł Grzechu odetchnął z ulgą i przytulił się do kochanka zatapiając palce w błękitno szarym puchu piór.
Aze smutno spojrzał przed siebie.
"Gdybyś tylko wiedział..."- pomyślał.


Teraz całymi dniami Anioły siedziały wpatrując się w falujące życiem morze, podziwiały promienie Słońca ślizgające się po falach, a w nocy leżały na nagrzanym za dnia piasku spoglądając w połyskujące milionami srebrzących się diamentów niebo.
Jedno tylko pozostało niezmienne. Wciąż mimowolnie zamykały oczy, gdy ich rozpalone pożądaniem ciała tonęły w miłosnym szale i scalały się w jedno. Do tego typu sytuacji dochodziło jednak coraz rzadziej. W miarę upływu czasu Anioł Prawdy stawał się coraz bardziej nieprzystępny.


Zen podszedł cicho do śpiącego na plaży Aze. Jego oliwkowa skóra połyskiwała teraz srebrzyście w poświacie Księżyca. Uklęknął przy nim i delikatnie odgarnął z przesłoniętej pajęczyną snu twarzy lśniące kosmyki włosów. Nachylił się i złożył czuły pocałunek na ustach kochanka.
Aze otworzył oczy i ku zdziwieniu Zena odwrócił twarz.
- Dlaczego?- wyszeptał zaskoczony.
Lecz ten nic nie odpowiedział. Spojrzał na niego tylko oczami pełnymi smutku.
- Zrobiłem Ci krzywdę?
- Nie rób tego więcej...
- Ale dlaczego?!- Zen spojrzał na niego z wyrzutem. - Już masz mnie dość?? Nie wystarczam Ci, czy jak?!
- Nie...to nie tak...- Aze spojrzał na niego z zakłopotaniem.
- Kocham Cię, ale...nie mogę...
- Jak to, nie możesz?? Powiedz mi wreszcie, o co Ci chodzi bo zwariuję!! Od dłuższego czasu nie pozwalasz mi się do siebie zbliżyć. Odtrącasz mnie za każdym razem, kiedy chcę Cię pocałować. Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć?
Aze wstał i spojrzał w srebrzącą się tarczę Księżyca.
- Ja...umieram- powiedział cicho a po jego policzkach spłynęło kilka małych łez.
W głowie Zena zawirowało. Piękny, młody Anioł stojący tuż przed nim, będący najważniejszą w jego anielskim życiu istotą mówi, że nadchodzi jego kres.
- Skąd...skąd wiesz??
- Zen...to jest kara. Myślałeś, że nam odpuścili? Że zapomnieli?? Oni zniszczą wszystko, co istnieje, mimo iż nie powinno.
- Nie...powiedz, że to nieprawda. Jakiś głupi żart. Powiedz!!
Anioł złapał Aze za chłodną rękę i przyciągnął do siebie. Gdy jednak z za zasłony białych włosów ujrzał jego wzrok, poczuł taki ból, jakby ktoś kawałek po kawałku wyrywał mu szponami serce z piersi. Uderzając skrzydłami o spokojne powietrze zerwał się do lotu. Nie oglądając się za siebie, pierwszy raz od dłuższego czasu opuścił plażę. Niewyobrażalny gniew tłukący się w jego głowie doprowadził go na zapomniany, wyłaniający się spośród starych drzew cmentarz.
Anioł wylądował bezszelestnie na jednym z porośniętych mchem nagrobków. Z jego piersi wydobył się pełen żalu i nienawiści szloch. Czysty, niczym płacz zranionego dziecka.
Skulony za zimnym granitem nagrobka rozdzierał długimi paznokciami wilgotną powłokę mchu.


Nagle poczuł na gorącym ramieniu lodowaty dotyk. Odskoczył z przerażeniem, przylegając plecami do pobliskiego drzewa.
Z mglistej, cmentarnej poświaty wyłaniała się sunąca ku niemu smukła, skrzydlata postać. Gdy była już na wyciągnięcie ręki Zen poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Niesamowicie biała, porcelanowa cera i ogromne, poszarpane, czarne skrzydła mogły należeć tylko do Niego...- Anioła Śmierci.
- Nie zbliżaj się do mnie...- wydyszał osłaniając się szkarłatnymi skrzydłami przed chłodem bijącym od Anioła.
- Boisz się?- Zaśmiał się złośliwie czarnowłosy Anioł.
Zen przygryzł tylko wargi.
- Demon chyba nie powinien obawiać się Anioła Śmierci...hm?

Źrenice Zena rozszerzyły się gwałtownie. Anioł Śmierci spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Nie powiedziałeś mu? A jak myślisz, czemu on teraz tak cierpi? Przecież jest Aniołem Prawdy. Oszukałeś go.
Anioł Grzechu spuścił wzrok.
- Skąd wiesz??- wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Wiem więcej niż Ci się wydaje. Jesteś jeszcze taki młody...Demonie Zniewolenia. Nie wiedziałeś, co się działo z Aniołami, które Ci się poddały, bo zawsze odchodziłeś. Ja byłem przy nich...
Anioł rozpostarł czarne skrzydła i nachylił się nad sparaliżowanym Demonem odgarniając z jego przerażonej twarzy kręcone kosmyki mahoniowych włosów.
- Przy tym jednak zostałeś...Czyżby seks z Aniołem Prawdy był aż tak przyjemny?- wyszeptał mu do ucha.
Rozwścieczony Zen uderzył go w twarz.
Anioł Śmierci uśmiechnął się tylko lekko i przytrzymując zimną dłonią jego gardło, wpił się czarnymi ustami w gorące wargi Demona. Zen poczuł, jak zapada się w mroczną otchłań ciemności. Osłabiony osunął się na ziemię. Anioł Śmierci wciąż nie wypuszczał go z lodowatych objęć.


. . .


Ciemność ustąpiła miejsca jasnemu światłu Księżyca otaczającego swą troskliwą opieką oddychającego resztkami sił Anioła Prawdy.


. . .

Anioł Śmierci otworzył oczy i odsunął się od Zena. Demon z trudem złapał oddech. Spojrzał ze strachem na spokojnego Anioła. Z jego piwnych oczu spłynęły duże łzy.
- Możesz tylko ulżyć jego cierpieniu. Nic więcej...- powiedział Anioł znikając wśród drzew.


Pod czułym spojrzeniem Księżyca umierał na plaży kolejny, zniewolony Anioł. Rozpostarte na piasku, szaro- błękitne skrzydła straciły już swoje znaczenie. Martwe pióra osypywały się z kości za każdym ruchem Anioła.
Zen schylił się nad leżącym bezładnie kochankiem i drżącą dłonią pogładził jego bladą twarz. Aze otworzył oczy.
- Zen...- uśmiechnął się prawie niewidocznie.
Zen załamał się. Widząc umęczonego Anioła znów zapomniał o swojej demonicznej naturze.
- To wszystko przeze mnie...Oszukałem Cię...Gdybym wiedział...
Aze resztkami sił uniósł się na piasku i otarł łzy z jego policzka.
- Aze...jestem Demonem Zniewolenia.
- Myślałem, że już nie przyjdziesz...- wyszeptał Aze zatapiając długie palce w jego włosach.
- Dlaczego mnie nie uderzysz?? Okłamałem Cię. Przeze mnie cierpisz!
Anioł Prawdy zamknął oczy i złożył na jego ustach długi, gorący pocałunek.
- Kocham Cię...- powiedział cicho.
- I niczego nie żałuję...
Obejmująca szyję Zena ręka bezwiednie bezładnie osunęła się na ziemię.


Zrozpaczony Demon wciąż trzymał w ramionach martwego Anioła. Podmuch wiatru znad morza rozsypał po plaży szaro- błękitne pióra.


* * *