Saga o poświęceniu 14
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 13 2013 12:57:26


Rozdział Trzynasty: Odkrycia

Na dobrą sprawę, stwierdził w myślach Harry, starając się przylgnąć jak najbardziej do ściany i nie wyjrzeć za wcześnie za róg korytarza, by zobaczyć, co robi Quirrell, mógłby wreszcie użyć jakiegoś cholernego zaklęcia, by obejść tego cholernego psa.
Harry spędził wiele nocy, śledząc Quirrella, i pod tymi drzwiami siedział piąty raz. Zaczynało go to nudzić. Blizna nie bolała go już od przebywania w obecności Quirrella, a ten nie wymykał się też do Zakazanego Lasu, by wypić krew jednorożca albo wykonać jakiś niesamowity rytuał na hipogryfie. Po prostu przychodził pod te drzwi i mówił albo krzyczał na siedzącego za nimi psa, póki ten nie zaczynał szczekać - co się powinno za chwilę zdarzyć - a to skłaniało mężczyznę do odwrotu.
Harry zaczynał się skłaniać ku myśli, że Quirrell nie był aż tak wielkim zagrożeniem dla Connora, jakim się z początku wydawał. Ostatecznie to nie on sprowadził tu Lestrange'ów i nie on opuścił osłony antyaportacyjne wokół boiska do quidditcha; Harry uważał, że gdyby Quirrell był do tego zdolny, to mógłby sprawić o wiele więcej kłopotów. A jeśli napił się krwi jednorożca... to z pewnością świadczyło o tym, że profesor był wariatem, ale przecież nikt nie powiedział, że tylko poplecznicy Voldemorta mieli wyłączność na szaleństwo.
Ale był też ten zimny głos, jaki przemówił w lesie, i to on był powodem, dla którego Harry nie ustawał w swoim śledztwie. Jego sny też naciskały, że coś jest nie tak, ale Harry im nie ufał. Nigdy nie miał talentu...
W korytarzu rozległy się odgłosy zbliżających się kroków. Harry pośpiesznie narzucił na siebie Zaklęcie Kameleona. Argus Filch nigdy go nie przyłapał, choć parę razy węszył w pobliżu.
Harry wyjrzał z ciekawością i wyczekiwaniem, widząc, jak zbliża się postać w czarnych szatach. Być może wreszcie pojawił się tajemniczy zdrajca Quirrella, chcąc mu udzielić pomocy. To by znacznie urozmaiciło obserwacje Harry'ego.
To był profesor Snape.
Harry zgrzytnął zębami. Nieznośny profesor eliksirów raczej nie zauważył, że ktoś zgrzyta na niego zębami, i oparł się o przeciwległą ścianę niedaleko Harry'ego. Chłopiec spojrzał na niego spode łba i zastanowił się, czy udałoby mu się uciec, gdyby teraz rzucił w niego jakąś klątwą. Pewnie nie. Ale Merlin jeden wiedział, że Snape sobie na to zasłużył za to, że przez kilka ostatnich dni na zajęciach z eliksirów traktował Harry'ego jak skrzata domowego.
Zastanowił się nad kilkoma klątwami, które mógłby rzucić, nie wydając dźwięku - mimo że Lily jeszcze nie zaczęła z nim omawiać zaklęć niewerbalnych - i bez natychmiastowego skutku, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie, tak jak to zawsze miało miejsce. Rozdygotany Quirrell wyszedł za róg, mnąc rękami naciśnięty głęboko na głowę turban.
Snape wyłonił się z cienia niczym obudzony nietoperz. Quirrell obrócił się, zobaczył go i zagapił się zaskoczony.
- S-Severus - wyjąkał, brzmiąc jak zawsze.
- Quirrell - powiedział Snape, celowo nie zająkując się, by, jak uznał Harry, brzmieć dużo groźniej. Nauczyciel eliksirów zrobił krok do przodu, sięgając do kieszeni szaty po różdżkę. - Co ty tu robisz, hmmm? Nigdy nie sądziłem, że okażesz takie zainteresowanie tą częścią szkoły. Przecież wiesz, co tam jest na dole.
Na dole? zastanowił się Harry. To możliwe, że pies strzeże jakiejś podziemnej komnaty, ale gdyby tak było, to czemu nie umieścili jej na parterze albo w lochach, gdzie mogliby zanurkować prosto pod ziemię?
Quirrell zaśmiał się i nawet to zabrzmiało fałszywie. Harry skoncentrował się, ale nie wyczuł od niego żadnej niebezpiecznej magii. Tym, co można było od niego wyczuć, był jedynie nieznośnie silny odór czosnku, który zawsze go otaczał.
- Ciekawość z-zawodowa, S-Severusie - powiedział. - D-Dobrze wiesz, ż-że lubię b-badać wszystko, co jest związane z moją p-profesją, choćby nie wiem jak odlegle. To w-wszystko.
- A w jaki sposób zwierzątko Hagrida mogłoby być związane z twoją profesją? - zapytał Snape, robiąc kolejny krok w jego kierunku. Harry zadrżał. Jeszcze nigdy nie widział takiej miny u Snape'a, ukazującej lekkie rozbawienie, ale poza tym zimnej i twardej jak stal. Podejrzewał, że taki wyraz twarzy przybierał Snape, kiedy jeszcze był śmierciożercą.
- Och - powiedział Quirrell. - T-To t-takie wspaniałe stworzenie. Z-Zastanawiałem się, k-kto je wyhodował, t-to wszystko.
- Doprawdy? - zapytał Snape, a jego głos stał się tak cichy, że Harry musiał zacząć nasłuchiwać. - A mi się wydaje, Quirrell, że dla dobra wszystkich powinieneś się trzymać z daleka od Kamienia. Wiesz, gdzie on jest. Wiesz, że jest dobrze chroniony. I dobrze wiesz, co można z niego zrobić. Więc o ile nie planowałeś przyrządzić Eliksiru dla własnych celów - a niby czemu miałbyś tego chcieć? - to nie ma powodu, byś chciał go zobaczyć albo badać. - Różdżka Snape’a wirowała w jego palcach, kręcąc się tak szybko, że Harry widział tylko końcówkę, poruszającą się jak czarna gwiazda.
Kamień? Eliksir? Harry zachował te słowa w pamięci do późniejszego rozważenia, podczas gdy Quirrell wydał z siebie odgłos, który w odruchu litości można było nazwać próbą prychnięcia.
- A t-ty cz-czego chcesz od K-Kamienia, S-Severusie? - zażądał. - Chciałeś się d-dowiedzieć, g-gdzie i j-jak jest schowany, ż-żebyś s-sam mógł zrobić s-sobie Eliksir?
W chwili prawdziwego zdenerwowania profesor zacinał się częściej niż zwykle, zauważył Harry, przez co jego próby zastraszania wyglądały śmiesznie. Oczywiście, należało pamiętać o zimnym głosie w lesie i nieprzerywanych jąkaniem wypowiedziach profesora, kiedy ten myślał, że jest sam. Więc wciąż mógł tylko udawać.
Jednakże jego pisk, gdy Snape złapał go za szatę i przycisnął do ściany, raczej nie był udawany. Mistrz eliksirów przyłożył różdżkę do gardła Quirrella i jego twarz kompletnie się uspokoiła, nie zawierała nawet tej, jakże naturalnej dla niego, nutki mrocznego uśmiechu.
Harry rozpoznał ten wyraz twarzy. Często widywał ją w lustrze zaraz po tym, jak Lily opowiadała mu, jakim koszmarem jest wojna. To była mina człowieka gotowego, by zabić.
- A teraz, Quirrell - powiedział Snape. - Zmusisz mnie do tego? Bo ja tego nie chcę. Przede wszystkim ciężko by mi było się z tego wytłumaczyć przed Albusem. Ale zrobię to, jeśli dasz mi jakikolwiek powód. Wiesz, jaki kiedyś byłem. - Zrobił gest w kierunku swojego lewego przedramienia, niedostrzegalny, jeśli się nie wiedziało, czego wypatrywać.
Quirrell nie mógł nawet nic powiedzieć, tylko wciągnął głęboko powietrze i wydał z siebie żałosny jęk. Snape obserwował go przez dłuższą chwilę, po czym pchnął go gwałtownie w bok, wypuszczając. Quirrell potknął się i niemal upadł, ale przytrzymał się ściany i obejrzał w kierunku Snape'a.
- Zmykaj stąd - powiedział cicho Snape. - Jeśli cię tu jeszcze raz zobaczę, to porozmawiam sobie na ten temat z Dumbledore'em.
- Idź d-do niego od r-razu, jeśli ch-chcesz - powiedział Quirrell, prostując się z godnością, która Harry'emu wydała się kompletnie niedorzeczna. - C-co mnie t-to obchodzi?
Snape roześmiał się i złośliwy uśmieszek ponownie wrócił do kącików jego ust.
- Nie - powiedział. - Milsza mi jest świadomość, że jesteś na mojej łasce i mogę cię zniszczyć, kiedy tylko zechcę. - Machnął w stronę korytarza. - Idź.
Quirrell odszedł na chwiejnych nogach. Snape zaczekał, aż zniknie z pola widzenia, po czym odwrócił się i skierował różdżkę w stronę Harry'ego.
- Finite Incantatem - wypalił.
Szlag, zauważył Zaklęcie Kameleona, pomyślał Harry, ale nie próbował uciec, kiedy czar się roztapiał. Spojrzał Snape'owi prosto w oczy, w których w pierwszej chwili widniało szczere zdumienie - kogo on tu się spodziewał zobaczyć? pomyślał Harry - a które zaraz potem pociemniały ze złości. Podszedł szybko i złapał Harry'ego za ramię.
- Jak wiele pan słyszał, panie Potter? - syknął.
- Wszystko. - Harry odpuścił sobie "proszę pana". Nie widział ku niemu powodów. Tutaj nie byli związani rygorami narzuconymi w klasie czy Slytherinie. Byli natomiast w trakcie czegoś dużo ważniejszego od tych restrykcji - wojny z Voldemortem, wojny, którą w planach Harry'ego Connor miał przeżyć.
Snape zaklął cicho pod nosem i rozejrzał się szybko po korytarzu. Następnie, dość zaskakująco, przykląkł przy Harrym i spojrzał mu w oczy. Chłopiec wytrzymał spojrzenie i znów poczuł to dziwne łaskotanie z tyłu głowy, które czuł czasem w czasie rozmów ze Snape'em. Czegokolwiek profesor eliksirów szukał, chyba to znalazł. Zamknął oczy i zacisnął na dłuższą chwilę palce u nasady nosa.
- Potter - powiedział wreszcie. - Powiem ci, o co tutaj chodzi, pod warunkiem, że więcej tu nie będziesz szukał kłopotów. Masz wrócić do pokoju wspólnego i przestać wałęsać się po szkole w czasie ciszy nocnej. Zrozumiałeś?
Harry przytaknął. Nie powiedział, że i tak planował chodzić po szkole, żeby znaleźć nieużywane miejsca w zamku, w których mógłby ćwiczyć bezróżdżkowe zaklęcia. Ostatecznie Snape nie zmuszał go do złożenia Przysięgi Wieczystej.
- Dumbledore trzyma w zamku pod pilną strażą Kamień Filozoficzny - powiedział cicho Snape. - Pilnuje go, by Czarny Pan go nie dorwał. Mam wrażenie, że Quirrell jest sługą Czarnego Pana, ale wiem, że w czasach, gdy byłem śmierciożercą, nigdy nie został naznaczony. Jednakże ty masz się trzymać od tej sprawy z daleka. To dla dorosłych. Rozumiesz?
- Doskonale, proszę pana - odparł Harry. Nie miał już powodów, by tu dłużej przychodzić. Wiedział, co sam zrobi z tą informacją. Nawet nie winił Snape'a za nieinformowanie Dumbledore'a o swoich podejrzeniach względem Quirrella. Chciał wykorzystać tę informację do znacznie lepszych celów.
Zagranie z trollem było niezręczne, to z Lestrange'ami - jeszcze gorsze. Ale tam musiałem się martwić bezpośrednim zagrożeniem życia Connora. Tutaj nie muszę. Tutaj mogę coś zaplanować.




- Postanowiłeś już, czy jedziesz ze mną do dworu na święta?
- Nie, jeszcze nie.
Draco milczał przez chwilę.
- A teraz?
- Wciąż nie.




- Harry?
Harry pośpiesznie wstał i schował książkę, którą czytał pod stołem. Nie dość szybko, by ukryć coś przed oczami Hermiony, oczywiście. Spojrzała na niego, po czym przerzuciła sobie torbę nad ramieniem i uderzyła nią ciężko o stolik. Nie podniósł się ani jeden pyłek. Przychodziła tu, do swojego prywatnego kącika w bibliotece, tak długo, że wyczyściła już cały kurz. Harry zauważył to kilka tygodni temu, ale zachował tę wiedzę dla siebie, ponieważ nie miał wtedy pojęcia, jak ją wykorzystać.
Teraz wiedział.
Uśmiechnął się nieśmiało do Hermiony.
- Hej, Hermiono. Wybacz. Szukałem sobie cichego kącika, w którym mógłbym poczytać, a ten wyglądał tak czysto i przytulnie. Nie wiedziałem, że to twój. Wybacz - powtórzył i spróbował wepchnąć wielką książkę, którą trzymał, do swojej torby.
- Co to? - zapytała Hermiona, po czym sapnęła z zaskoczeniem, kiedy zobaczyła fragment tytułu. Harry przygryzł wargę i spojrzał na ziemię, jakby zawstydzony, jednocześnie gratulując sobie w duchu. Hermiona była bystra, ale nie spodziewał się, że jego plan oddania Connorowi paru własnych osiągnięć będzie się tak łatwo rozwijał.
- Harry! - powiedziała, podnosząc głos ze zdenerwowania. - Najmroczniejsza Alchemia? Gdzieś ty to znalazł? Przecież to chyba powinno leżeć w Dziale Ksiąg Zakazanych? - Nabrała oskarżycielskiego tonu. - Czemu ty to w ogóle czytasz?
- To nie jest czarna księga, Hermiono, naprawdę - powiedział zdesperowany Harry, obserwując twarz dziewczyny. Jej usta były zaciśnięte i lekko wykrzywione, a w oczach błyszczało niedowierzanie. Na to właśnie liczył. - To coś w rodzaju książki historycznej.
- Ale czemu ją czytasz?
- Ponieważ mnie zainteresowała, to wszystko. - Harry wzruszył ramionami. - Zaciekawiło mnie coś, o czym niedawno na lekcjach wspomniał Snape.
Przez chwilę Hermiona wyglądała, jakby chciała się dać ponieść, rozproszyć i wypytać Harry'ego o wszystko. Jego nieoczekiwany talent na zajęciach z eliksirów bardzo ją zaskoczył i zirytował. Naprawdę ciężko pracowała, próbując go dogonić. Harry zauważył przy okazji, że wystające z jej torby książki mają tytuły związane z eliksirami.
Planował w dogodnej chwili skierować tor jej myśli z powrotem na główną kwestię, ale sama sobie z tym poradziła.
- Profesor Snape nic nie mówił o alchemikach - powiedziała, mrużąc oczy.
- Ee... - zająknął się Harry, jakby przyłapała go na gorącym uczynku. Podniósł swoją torbę, rozejrzał pośpiesznie, po czym rzucił: - No cóż, trzymaj się, Hermiono. Pa!
Skręcił z książką za pobliski regał i poczekał chwilę. Niebawem zobaczył głowę zaglądającej tam za nim Hermiony.
Obejrzał się w jej kierunku, dając dziewczynie dość czasu, by zdążyła uskoczyć z pola widzenia, po czym wcisnął książkę pomiędzy jakieś dzieła o diametralnie innej tematyce i poklepał jej grzbiet. Wyglądało to, jakby próbował ją tam schować - albo raczej podjął żałosną próbę jej schowania. Pośpiesznie wyszedł z biblioteki z torbą dyndającą u boku.
Nie miał wątpliwości, że Hermiona zajrzy do Najmroczniejszej Alchemii w chwili, w której on sam będzie już dostatecznie daleko. Znajdzie zagiętą stronę o Kamieniu Filozoficznym i jego ostatnim twórcy, Nicolasie Flamelu. Zacznie się nad tym zastanawiać. Pójdzie ze swoimi wątpliwościami do Connora. Jego własne podejrzenia dotyczące Harry'ego, który miałby się właśnie stawać Mrocznym Czarodziejem, podsycone uprzedzeniami Rona względem Ślizgonów, popchną ich do dalszego śledztwa. Była spora szansa, że odkryją, że Kamień jest schowany obecnie w szkole, a jeśli nie - przyjdą z pytaniami do Harry'ego. On będzie im dawał subtelne wskazówki, które poprowadzą ich we właściwym kierunku. Connor dowie się o Quirrellu - Harry będzie udawał, że był ślepy i nie zauważył, że profesor nieustannie urządza sobie wycieczki na trzecie piętro, albo był zbyt durny, by zrozumieć, co one oznaczają - po czym powie o nim Dumbledore'owi. Connor sam odniesie chwałę, a wszystko dzięki dobrej, starej szczerości Gryfonów, ciężkiej pracy, odwadze i podejrzeniom skierowanym w stronę oślizgłych Ślizgonów.
Harry był dość dumny z tak subtelnego planu. Oczywiście, niewątpliwie pomagał fakt, że stał w cieniu Connora, gotów, by go wspierać i pchnąć we właściwym kierunku albo rzucić jakieś odpowiednie zaklęcie, gdyby sprawy wymykały się spod kontroli. Ostatecznie najważniejszą sprawą było, by Connor przeżył. Ale jeśli Harry'emu udałoby się doprowadzić swojego brata do zwycięstwa, samemu nie rzucając się przy tym w oczy...
To nie był to taki zły układ.




- Harry.
Harry poderwał głowę, mrugając. Był tak zaabsorbowany robieniem notatek z zaklęć, że nie zauważył, kiedy Draco wyprosił wszystkich chłopców z pokoju. Nie słyszał nawet, żeby drzwi się otwierały i zamykały. Ale teraz byli sami i Malfoy usiadł na swoim łóżku, patrząc na Harry'ego tym swoim poważnym wzrokiem, zapowiadającym rozmowę, która się Harry'emu w ogóle nie spodoba. Odłożył na bok książkę, odwzajemnił spojrzenie i czekał.
Mimo to pierwszymi słowami, jakie powiedział Draco, były:
- Czemu nie chcesz pojechać ze mną na święta?
Harry westchnął.
- Draco, już o tym rozmawialiśmy...
Draco podniósł rękę.
- Wiem, że uważasz mojego ojca za zagrożenie. Ale naprawdę, Harry, on ci źle nie życzy. - W jego głosie było tyle bólu, że Harry nie miał serca go w tym momencie wyprowadzić z błędu, choć zorientował się, że powinien był to zrobić, gdy usłyszał, co Draco miał do powiedzenia w następnej kolejności. - Rozmawiałem z nim o pierwszym powstaniu Czarnego Pana. Biedny ojciec był pod Imperiusem od niemal pierwszych chwil, w których Czarny Pan zdobył swoją moc. Wiedział doskonale, że nie może pozwolić sobie na żywego Malfoya za swoimi plecami, ale zniewolenie ich było znacznie wygodniejsze od zabijania. Dziadek Abraxas dopiero co umarł. Ojciec był ciągle zajęty, niepewny swojego miejsca w świecie. I myślę, że to tylko o to chodziło. Służył Czarnemu Panu przez czas, kiedy nie mógł zwalczyć klątwy, ale jak tylko się z niej uwolnił, udał się do ministerstwa i złożył zeznania, które pomogły skazać innych śmierciożerców.
Harry patrzył na niego przez dłuższą chwilę. Draco odwzajemniał spojrzenie, przepełniony dumą, z błyszczącymi oczami, szczęśliwy. Niewinny w tym samym sensie co Connor, pomyślał Harry. Ta myśl sprawiła, że zrobiło mu się słabo.
Mógłby prawdopodobnie okłamać Dracona, podać mu inny powód, dla którego nie dałby rady pojawić się w jego dworze - choćby taki, że Connor nie zgodzi się na pomysł odseparowania ich na czas świąt. Ale nie chciał kłamać. Sam uważał to za głupie, ale zaczynał się przyzwyczajać do szczerości wobec Dracona i Snape'a. I tak nie pozwolą mu kłamać, więc czemu miałby to robić? W jakiejkolwiek sprawie?
W dodatku Draco się mylił i w pewnym momencie ta pomyłka mogła zagrozić Connorowi. Albo, jeśli pomyśleć o bardziej realnych i bliższych do sprawdzenia możliwościach, jego ignorancja mogła zagrozić Harry'emu, a jeśli Harry zginie, to kto będzie chronił Connora podczas nadchodzącej wojny?
- Draco - powiedział cicho. - Moja matka opowiadała mi historie o pierwszej wojnie z Voldemortem. - Draco się wzdrygnął i odsunął na łóżku z dala od niego. Harry nie przestawał. Draco chciał prywatności. Chciał poważnej rozmowy. No dobrze więc - dostanie obie te rzeczy. - Wiem, że chętnie używał Imperiusa, ale tylko na niektórych śmierciożercach. Nie musiał go używać na tych, którzy przyłączyli się do niego z własnej woli. - Zamilkł i poczekał, aż Draco uświadomi sobie w pełni gorzką prawdę, o której teraz mówił.
Draco zamrugał zaskoczony, po czym zbladł.
- Mój ojciec nie jest z własnej woli śmierciożercą - powiedział. - Nigdy nie był.
- Wytrenował cię, byś nienawidził mugolaków, Draco - powiedział Harry. - Słowo szlama przychodzi ci naturalniej od przepraszam.
- Malfoyowie nikogo nie muszą przepraszać - powiedział Draco, ale jego próba żartu była nieudolna i obaj o tym wiedzieli. Pokręcił głową. - Mylisz się, Harry. Musisz się mylić.
- Czemu? - zapytał Harry, słysząc, jak jego własny głos się pogłębia. - Ponieważ nie chcesz, żebym miał rację? Ponieważ nie chcesz mi uwierzyć? Wydawało mi się, że Malfoyowie powinni przynajmniej stawiać czoła rzeczywistości.
- Nie - szepnął Draco.
Harry wyprostował trzy palce swojej prawej dłoni.
- Pewnie jest ich więcej, ale o tych trzech wiem na pewno - powiedział. - Matka powiedziała mi, że Lucjusz Malfoy pomógł zabić braci Prewettów. To byli bracia Molly Weasley, mamy Rona. Wiedziałeś o tym?
- Nie - szepnął Draco.
Harry podejrzewał, że jednocześnie usiłował zaprzeczyć temu, co mówił Harry, oraz przyznawał się do niewiedzy. To nie miało znaczenia. Zagiął jeden palec. Pozostały dwa.
- Był również odpowiedzialny za atak na rodzinę mugolaków - powiedział. - Mugolscy rodzice i trójka dzieci, która uczęszczała do Hogwartu. Nascentowie. Torturował wszystkich, póki nie pomarli. Bellatrix Lestrange też tam była, ale rozpoznano styl tortur Lucjusza Malfoya.
- Mój ojciec nie ma stylu tortur - powiedział Draco bardzo słabym głosem. - Odwołaj to.
Harry zagiął drugi palec.
- Była jeszcze rodzina Bonesów - powiedział cicho. - Edgar Bones, jego żona i dziecko. To było niemowlę, Malfoy. Niemowlę, już ja z Connorem byliśmy starsi, kiedy Voldemort po niego przyszedł. A on ich tylko - tylko - zamordował, bo nie był pewien, czy poradzi sobie w pojedynku przeciw Edgarowi. A Edgar Bones był wujkiem Susan Bones. Ona chodzi teraz po szkole i tęskni za swoim wujem, ciotką i kuzynami. Och, i za dziadkami też, bo...
- Zamknij się! - krzyknął Draco.
Harry zagiął ostatni palec i obserwował. Draco ciężko dyszał, miał zaróżowione policzki i zmierzwione włosy. Wziął głęboki wdech, który zabrzmiał dla Harry'ego jak wielki szloch, mimo że Draco nie pozwolił sobie jeszcze na uronienie ani jednej łzy.
- To mój ojciec - powiedział Draco. - Mój ojciec. Kocham go. Nie zrobiłby czegoś takiego. Powiedziałby mi.
Harry pochylił się do przodu.
- O wszystkim można przeczytać w książkach historycznych - powiedział. - Możesz pójść do ministerstwa i sprawdzić. Są tam myślodsiewnie i rejestry sądowe. Oznajmił, że był pod wpływem Imperiusa, i wykupił sobie drogę na wolność. Ale on ich zabił, Draco. Zabił ich, a potem się śmiał, wychodząc na wolność...
Zamilkł. Draco go złapał i uderzył w twarz, słabo i niezdarnie, bo nie był to ani cios pięścią, ani z otwartej ręki. Harry'emu już gorzej się obrywało podczas bójek z Connorem, ale obserwował w ciszy, jak Draco wybiega z sypialni, trzaskając za sobą drzwiami.
Harry westchnął i podniósł swoją książkę od zaklęć. Czuł wielki smutek po utracie przyjaźni Dracona, ale to się nie mogło inaczej skończyć. W końcu jak długo można było ignorować przeszłość?
Poza tym moja lojalność zawsze będzie w pierwszej kolejności należała do Connora. Co by się stało, gdybym się w pewnej chwili zaprzyjaźnił ze Ślizgonem? Czy musiałbym między nimi wybierać?
Harry wzdrygnął się. Pewnie gdyby się postarał, to byłby w stanie wyobrazić sobie cięższą do zniesienia sytuację. Ale nawet nie chciał próbować.




Harry obudził się, mrugając. Wstał i wyszedł po cichu do toalety, słysząc wokół siebie oddechy i domyślając się dzięki temu, że inni chłopcy już od dawna śpią.
Zatrzymał się jednak, kiedy słabe światło Lumos pokazało mu, że łóżko Dracona wciąż było puste.
Harry zawahał się, po czym położył różdżkę na dłoni.
- Wskaż mi Dracona Malfoya - wymamrotał.
Różdżka obróciła się, wskazując na tereny leżące zdecydowanie poza domem Slytherina. Harry jęknął w duchu. Jedyne, czego w tej chwili pragnął, to wziąć prysznic i pójść spać. A Draco pewnie łazi teraz gdzieś po zamku i się dąsa albo siedzi w kwaterach Snape'a i narzeka, jak wielkim palantem jest Harry.
Mimo wszystko Harry poczuł, że jest odpowiedzialny za tę sytuację. Powinien był jakoś łagodniej wyjaśnić wszystko Draconowi. Naprawdę myślał, że Draco ma nieco większą świadomość świata polityki. Co z niego za dziedzic czystokrwistej rodziny?
Poszedł w milczeniu za wskazówkami różdżki, rzucając na siebie Zaklęcie Kameleona, jak tylko opuścił pokój wspólny. Różdżka wyprowadziła go z lochów, co zaskoczyło Harry'ego, bo nie sądził, żeby Draconowi chciało się tak daleko iść. Następnie wskazała na drzwi prowadzące na zewnątrz, te same, przez które na początku tego miesiąca wyszli Quirrell z Harrym.
Zaniepokojony Harry wyszedł na zewnątrz. Różdżka wskazywała spokojnie w stronę Zakazanego Lasu.
- O kurde.