Bliskość poza planem 45
Dodane przez Aquarius dnia Listopada 02 2013 12:03:53


Rozdział 45 – Prezent od serca




Ciche westchnienie wydobyło się z ust Filipa, kiedy śledził wzrokiem chudego księdza, odchodzącego od ołtarza w kierunku krzesła, aby zasiąść na nim i wraz z wiernymi zacząć doniośle śpiewać kolędę Bóg się rodzi. Msza zmierzała ku końcowi, i kiedy tylko skończy się pieśń, duchowny pobłogosławi wszystkich i będą mogli odejść. Filip czekał na to niestrudzenie, tak jak zawsze, kiedy wraz z rodzicami wybierał się do kościoła w Święta Bożego Narodzenia. Nigdy nie opuszczając pasterki w Wigilię. Przybrało to już formę tradycji, bo jeszcze ani razu ten rytuał nie został zakłócony. Składało się na to wszystko, co wiązało się ściele ze świętami, zaczynając od przygotowań dwa tygodnie wcześniej, a kończąc na odpowiednim ubraniu. Filip zatem nie nosił swoich skórzanych kurtek, na tą okazję mając elegancki, wełniany płaszcz, zapinany na dwa rzędy guzików, z podstawionym kołnierzem, za którym, wokół szyi owiązany miał szary, prążkowany szalik.
Otwierał usta, ale żaden dźwięk nie wydobywał się z nich. Znał słowa kolędy na pamięć, każdą kolejną zwrotkę, nie chciał jednak śpiewać wraz z resztą ludzi zgromadzonych w kościele pod wezwaniem Św. Stanisława Kostki. Nie należał do tej części wiernych, którzy w jakikolwiek sposób przeżywali przebieg mszy, spowiedź czy przyjęcie komunii. Było to raczej coś wyuczonego, przejęte od rodziny, czemu musiał się poddawać dla swojego świętego spokoju, by nie mieć potem problemów z rodzicami czy dziadkami, którzy przyjeżdżali na święta.
Pomasował chłodne palce rąk, mając ochotę po prostu wsunąć je do kieszeni płaszcza, ale szybko zgoniłby go wzrokiem ojciec, stojący tuż obok niego. Po mszy matka wypomniałaby synowi, że mógł się powstrzymać i nie robić im wstydu. Poruszał więc dalej leniwie wargami, zmarznięty, otoczony chórem przeróżnych głosów, przesiąknięty zapachem kadzideł.
Martyny z nimi nie było, jakimś sposobem udało się jej wyłgać od uczestniczenia w pasterce. Filip nie wiedział jak, bo kiedy się zorientował, jego siostry już nie było. Nie marudził rodzicom, chociaż ogarnęła go złość, że jej na to pozwolili. Humor szybko mu się poprawił, kiedy ku swojemu zaskoczeniu zobaczył Krzyśka, który nie wiadomo jak pojawił się przy jego matce, jemu rzucając tylko uśmiech. Filip żałował, że nie stanął obok niego, ale może to lepiej, bo zapewne ciężko byłoby mu skupić się na przebiegu mszy. Miał tylko nadzieję, że jego rodzicielka po wszystkim nie zacznie wypytywać jego przyjaciela o temat, którym męczyła i jego, dotyczący wiary oraz orientacji seksualnej. Niedawno, tuż przed świętami, kiedy pomagał jej przy lepieniu pierogów, zagadała go o to, ciekawa jak Krzysiek radzi sobie z godzeniem tych dwóch kwestii. Ciężko było mu odpowiedzieć, bo nigdy z nim tego tematu nie poruszał, a przynajmniej nie na tyle, aby w tamtej chwili odpowiedzieć na wszystkie pytania matki. Co innego jednak go w tym zaniepokoiło, bo pod koniec zasugerowała, że mógłby podejść do religii jak Krzysiek, żyć w zgodzie ze swoją naturą, jak i wiarą. Filip nie był do tego przekonany, bo od przyjaciela różniło go to, że nie był zagorzałym wyznawcą, nie uważał się za katolika, kwestii związane z tym nigdy nie zgłębiając.
Odetchnął kiedy pieśń dobiegła końca i ksiądz wraz z ministrantami zaczęli rzędem opuszczać prezbiterium, znikając za drzwiami zakrystii. Musiał jednak poczekać aż ostatnia nuta kolędy zamilknie i wtedy uklęknąć na chłodnej, marmurowej posadce, odmówić modlitwę, tym razem czekając, aż rodzice uniosą się pierwsi, otrzepać ciemne dżinsy i skierować się w stronę drzwi, wcześniej czyniąc znak krzyża w stronę ołtarza.
Na zewnątrz panował nieprzyjemny chłód i Filip zacisnął zęby, szybko wyciągając z kieszeni płaszcza czapkę. Było już po północy i mróz nieprzyjemnie szczypał skórę, zmieniając oddechy w kłęby pary. Wszyscy wierni wysypali się na pustą ulicę, omijając warstwy świeżego śniegu, który zdążył napadać przez czas trwania nabożeństwa. Ludzie kierowali się w stronę domów, czy samochodów.
Filip uśmiechnął się do Krzyśka, ciesząc się z jego widoku, zadowolony, że przyjaciel ma teraz do niego bliżej, niż wtedy, gdy mieszkał na Nowym Bemowie. Z Kabat na Plac Wilsona, gdzie mieścił się kościół, a mieszkał Filip, jechało się góra półgodziny metrem.
– Filip nie wspominał, że też się z nami wybierzesz na pasterkę – zaczął ojciec, zwracając się do przyjaciela syna, kiedy na powitanie uścisnęli sobie ręce. Stanęli tuż przy ciemnym Volkswagenie, zaparkowanym nieco dalej od kościoła, tuż przy chodniku, który na szczęście zostało odśnieżony.
– Bo nic mi nie powiedział – odparł szybko Filip, wciskając ręce w kieszenie płaszcza, czując jak mroźne powietrze przenika jego wełniane odzienie i sweter, wprost do ciała.
– Do końca nie byłem pewien, czy właśnie tutaj się wybiorę, ale pogoda dopisała – odparł Krzysiek, śląc sympatyczne uśmiechy do rodziców przyjaciela. Kosmyki jasnych włosów wymykały mu się spod czapki, którą wcisnął niedbale na głowę po wyjściu z kościoła. Dawno nie czuł się tak wzniośle jak teraz, chwilę po mszy, mając głowę i serce pełne podniosłych pieśni, radości, wiary i pokrzepienia.
– Zapalisz? – spytał ojciec Filipa, wyciągając w jego stronę sztywną paczkę Marlboro.
– Dziękuję – odmówił Krzysiek, uśmiechając się kurtuazyjnie do matki Filipa, w międzyczasie puszczając jeszcze oczko samemu Filipowi, marznącemu wyraźnie i zniecierpliwionemu. Ojciec chłopaka zaciągnął się z przyjemnością, delektując się dymem i chłodem świątecznej nocy.
– Krzyś, a może ty jutro do nas wpadniesz, co? – Matka Filipa uśmiechnęła się do niego ciepło karminowymi ustami, strzepując z srebrnego futra niewielkie płatki śniegu, które zawędrowały tam z pobliskiego drzewa.
– Bardzo jest pani uprzejma, ale podziękuję. Myślę, że święta należy spędzać w rodzinnym gronie i z całym szacunkiem dla państwa, ale czułbym się nieswojo – odparł grzecznie, z cieniem uśmiechu na ustach, prezentując się dosyć ubogo obok ojca Filipa, ubranego w czarny, długi płaszcz w jodełkę, spod którego rękawów co rusz błyskała złota spinka do koszuli, kiedy mężczyzna podnosił papierosa do ust, kontemplując niebo.
– Widziałeś dziś pierwszą gwiazdkę, Krzysiek? – spytał ojciec, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Mimo że był od niego odrobinę niższy, chłopak i tak czuł się speszony jak w szkole przy tablicy.
– Nie, chociaż zdarzyło mi się wyjrzeć za nią przez okno – zaśmiał się, naciągając na dłonie polarowe, czarne rękawiczki. Trochę za cienkie, jak na taką pogodę, ale zawsze jakieś.
– Wiemy, że jesteś sam, nie wstydź się, bez problemu znajdzie się u nas miejsce dla niespodziewanego gościa – zakpił sympatycznie, posyłając mu szczere spojrzenie. Żal mu było chłopaka. Uważał, że żadne dziecko nie powinno być samo w taki dzień jak dziś, nawet jeśli kończyło już studia i samo na siebie zarabiało. Nadal przecież był dzieckiem, którym ktoś powinien się opiekować.
– Rozumiem, ale naprawdę nie ma o czym mówić. Bardzo państwu dziękuję za propozycję – skinął poważnie głową, całym sobą szykując się już do odwrotu. Cieszył się tylko, że chociaż zobaczył Filipa.
Przyjaciel złapał go za rękaw kurtki, zatrzymując i posyłając mu specyficzne spojrzenie, zerkając tylko jak rodzice wsiadają do samochodu.
– Mogę do ciebie iść? – spytał, nie wyobrażając sobie, że zobaczy się z nim dopiero po świętach.
– Fifi – westchnął Krzysiek, samemu będąc zaskoczonym, ile czułości w to włożył, zupełnie podświadomie patrząc na niego jak w obrazek. – Chcesz być moim niespodziewanym gościem? – zlizał z ust płatek śniegu, który osiadł na nich, uśmiechając się lekko. Było mu w miarę ciepło, czuł się szczęśliwy, a noc była jakoś szczególnie piękna.
– No pewnie. – Serce Filipa zabiło z przejęcia, zalewając go od środka żarem, który przy okazji nieco go rozgrzał. Nie namyślając się długo, chłopak podskoczył do drzwi samochodu od strony pasażera i poinformował rodziców, że wraca z Krzyśkiem. Nie mieli nic przeciwko, ale prosili, aby syn wrócił na popołudniowy obiad świąteczny następnego dnia i jeśli mu się uda, zabrał również i Krzyśka. Nie mógł tego obiecać, wiedząc, że nie powinien naciskać na niego w tej kwestii. Wrócił szybko do przyjaciela, przy okazji ściskając w ręku niewielką reklamówką, kryjącą w sobie coś większego. Prezent, którego na szczęście nie zdążył zabrać do domu, zostawiając w samochodzie na tylnym siedzeniu.
– Do metra?
– Jasne, chodź. – Krzysiek roześmiał się serdecznie, łapiąc go za dłoń i ciągnąc w stronę stacji, biegnąc kilka metrów ośnieżonym chodnikiem, pod niebem głęboko granatowym, z którego z rzadka jeszcze sypał puszysty śnieg. Chmury rozrzedziły się nawet, ukazując sierp cienkiego, żółtego księżyca, wiszący już wysoko na niebie, całego w lisiej czapie zwiastującej dalsze opady. Krzysiek zadarł głowę do góry, patrząc na księżyc i dysząc kłębami gorącego powietrza w mroźną, grudniową noc. Na jego jasnej cerze rumieniec wykwitł jak namalowany. – Patrz, będzie jednak gwiazdka! – pokazał palcem niebo, ciesząc się dziecinnie z nic nie znaczącego zjawiska. Śnieg skrzypiał pod ich stopami, kiedy zmierzali zasypanym chodnikiem, skrząc się i opalizując, i Krzysiek miał wrażenie, że chyba jeszcze nigdy nie było tak pięknie, że nie pamięta ani jednej tak pięknej zimy, tak zjawiskowej nocy jak ta, kiedy prowadził Filipa do swojego domu, na swoją własną wieczerzę, na swoje święta, trzymając go za rękę, śmiało, pewnie, niosąc w sercu tak wielkie szczęście, że niczego się już nie bał.
Filip zaśmiał się serdecznie, nie mogąc oderwać wzroku od przyjaciela, sycąc się tym widokiem, tak rzadko widywanym. W jednej chwili zatrzymał go w miejscu i nie przejmując się gdzie są, czy ktoś ich widzi, złapał usta Krzyśka w gorącym pocałunku, czując jak chłodne są w dotyku.
– Ty jesteś moją gwiazdką – mruknął, ściskając żarliwie jego ręce, patrząc na zaczerwioną twarz i szkliste oczy.
– Ha ha, Fifi, nikt nie uwierzy w twój romantyzm – odparował Krzysiek, trącając jego policzek swoim lodowatym nosem. Przedziwne było to, że nie czuł zupełnie zimna. – Co tam masz w tej siatce? Mama ci bigosu dała na drogę? – zażartował, idąc z nim ramię w ramię opustoszałym miastem, zerkając na niego co chwila, jakiś rozmarzony, zamyślony, odrobinę nieobecny.
– Zobaczysz w mieszkaniu, ha! – Filip w pewnej chwili ruszył biegiem przed siebie, doskonale wiedząc, że za chwilę znajdą się w metrze i przez ten kawałek nieco się rozgrzeją. Zaśmiał się, słysząc za sobą, że Krzysiek również zaczął biec.

***


W mieszkaniu Krzyśka było przyjemnie cicho i ciepło, kiedy obaj roześmiani wsunęli się w półmrok przedpokoju, który za chwilę rozświetliło blade światło lampy. Filip tupnął nogami, czując jak chłód powoli schodzi z niego jak zbroja, która wręcz wczepiła mu się w skórę, małymi, lodowatymi haczykami.
– O kurwa, ale zimnica. Ja pierdolę, jak w Grenlandii – prychnął, pociągając czerwonym nosem i ściągając z głowy czapkę.
– Fifi, przecież ty nie masz pojęcia, jak jest na Grenlandii – zaśmiał się Krzysiek cały rozbawiony, wesoły, zadowolony jak dawno. – Ty nawet nie wiesz jak wygląda zima w Suwałkach, w Warszawie jest minus dziesięć i książątko się dziwi, że zwykli ludzie do pracy chodzą, co? – zmierzwił mu włosy, odwieszając swoją kurtkę na haczyk, by skopać buty i udać się w samych skarpetach w głąb mieszkania. Nie miał papci, bo szkoda było mu pieniędzy na coś tak bzdurnego. A poza tym od czegoś przecież były skarpetki.
– O matko, a ty na pewno wiesz Krzych, po prostu na logikę tam musi mocniej piździć. – Filip podążył za nim, ubrany bardzo elegancko w ciemny wełniany sweter, a pod spodem w białą koszulę z krawatem.
– Wiecznie rozdrażniony Filip – mruknął pod nosem Krzysiek, napuszczając wody do czajnika. Postawił go na gazie, od razu sięgając po metalową puszkę z czarną herbatą. Jodłowe gałązki wetknięte w plastikową butelkę imitowały najwyraźniej choinkę. Miły, żywiczny zapach unosił się nad nimi. Na blacie leżała porzucona siatka mandarynek i opakowanie pierników. Tak wyglądały właśnie święta według Krzyśka. – Dobrze ci pod krawatem. Może powinieneś tak częściej – rzucił mimochodem, przypatrując mu się z uśmiechem. Para wydobywała z czajnika ciche piski, które w połączeniu z tykaniem zegara na ścianie sprawiały, że łatwo było poczuć się tu domowo. Umiarkowany bałagan również w tym poczuciu pomagał.
– Seksowny jestem w stylu pana poważnego? – Filip przysunął się do niego i cmoknął go w jeszcze chłodną skórę na karku, wciągając zapach, zmieszany wyraźnie z sosnowym zapachem gałązek. – Wcierałeś w siebie ten choinkowy zapach? – mruknął, nie odsuwając się, ręką luzując krawat.
– Tak, rany, od samego rana z dwoma drwalami w lesie, nago, a sarenki patrzyły – zarechotał, zerkając na niego szczerymi, śmiejącymi się oczyma. Rzadko zdarzało się widywać takiego Krzyśka. – Nie czujesz żalu, że nie jesteś teraz z rodzicami? Powinieneś z nimi być – szepnął, odruchowo się do niego przysuwając. Mimo wszystko, zawsze najlepiej odnajdywał się w uległej roli. Potrzebował kogoś silnego, kto byłby w stanie go prowadzić, zarówno w życiu, jak i w łóżku.
Ciemne brwi Filipa zmarszczyły się, a w jego głowie pojawiła się myśl: I znowu gada o rodzinie. Nie miał jednak pretensji do niego o to, ale jak wspominał o tym tyle razy, zaczynało robić się to nużące. Objął przyjaciela w pasie, z chęcią przysuwając go do siebie, gładząc czule go po plecach.
– Ale jestem z tobą, po drugie oni pójdą spać, więc z tego bycia to by tyle właśnie wyszło – odparł, przytulając go do siebie, urzeczony jego obecnością przy sobie. – Pobiegałbym z tobą po tym lesie...
– Doceniam to, że chciało ci się ze mną iść w tą piździawę, chociaż jak widzisz nie posiadam dwunastu dań, żeby prawidłowo cię ugościć. Mogę dać ci mandarynkę – zaśmiał się w jego ramię, wtulając w nie twarz, nagle umęczony i rozespany, zmianą temperatury, przemarznięciem, ciszą, ciepłem, spokojem. Westchnął w materiał swetra, czując, że jeszcze moment, a zaśnie na stojąco. Było aż za dobrze. – To chyba moja pierwsza Wigilia bez awantur, wiesz? Co roku ojciec robił jatkę z okazji świąt – otworzył leniwie oczy, wspominając to, co jeszcze nie tak dawno go dotyczyło, a teraz stanowiło już przeszłość.
– Mmm... głupi chujek – westchnął Filip, ściskając go w troskliwym geście, nadal masując po plecach i zaczynając kołysać, rozleniwiony całą tą atmosferą, ciepłem przyjaciela, przyjemnym dla ucha głosem. – Nasza pierwsza Wigilia razem – szepnął, opierając policzek na jego karku. – Spokojne, bez awantur.
– O rany, nie mów tak, bo jeszcze przyjdzie mi do głowy się przyzwyczaić – zakpił Krzysiek, odsuwając się od niego, kiedy czajnik rozgwizdał się na dobre. – Czekaj, woda – mruknął, wyłączając gaz i już po chwili zalewając dwie, mocne herbaty. Postawił je na stole obok małej, metalowej cukiernicy, zerkając na Filipa badawczo. Wszystko zdawało się jakieś inne, i nie wiedział, czy to zasługa niezwykłego święta, bajecznej, zimowej nocy czy też czegoś innego, co było między nimi, do bólu ckliwe i nieznośnie słodkie, z czym czekał cierpliwie na dalszy rozwój wypadków. – Siadaj Fifi. Pierniczka chcesz?
– Ciebie chcę. – Filip uśmiechnął się szeroko, po czym niespodziewanie podniósł reklamówkę i wyciągnął z niej papierową torbę ozdobioną świątecznym wzorem choinek i reniferów. – Prezent, prezent dla ciebie. – wyciągnął pakunek w stronę Krzyśka, patrząc na niego z przejęciem.
– O rany, Fifi, zwariowałeś? – Krzysiek aż się uniósł, patrząc na niego wielkimi oczyma. Nie przywykł do otrzymywania prezentów, a jakoś wcześniej Filip również nie objawiał u siebie takich zapałów. – Też mam coś dla ciebie w sumie – mruknął, wychodząc na chwilę z kuchni. Wrócił po paru sekundach, z małą, papierową torebką z logo MediaMarkt. Minę miał absolutnie nietęgą. – Wybacz, że nie zapakowałem. Jakoś... nie pomyślałem o tym – podał mu do rąk prezent, modląc się w duchu, żeby był trafiony. Nazwy tego zespołu nie potrafił nawet wymówić, nie mając bladego pojęcia o muzyce, jakiej słuchał Filip. Po prostu skojarzył ją wizualnie z tym, co widział u niego w pokoju, a że płyta wydana była zaledwie miesiąc wcześniej, były szanse, że Filip jej nie ma. Chociaż, znając przyjaciela, mogło być różnie.
– Na coś ty wybulił kasę, he? – Przyjaciel posłał mu zaciekawione spojrzenie, a w duchu aż go skręciło, że Krzysiek mógł wydać kasę, aby go zadowolić, chociaż mu się nie przelewało. Zaczął rozpakowywać prezent, cały zafrapowany, co też dostał. Otworzył szeroko oczy zaskoczony widokiem płyty Miyavi, singlem, który wyszedł parę tygodni temu. – Kurwa, Krzych, przecież to musiało cię majątek kosztować, ja pierdolę! – uśmiechnął się, w ogóle nie spodziewając się takiego prezentu.
– Myślę, że rozmowy o kasie są dzisiaj nie na miejscu. Skoro pracuję, muszę mieć z tego trochę przyjemności, hmm? – odparł, przyglądając mu się z oszczędnym uśmiechem. Rozerwał siatkę z mandarynkami i zaczął obierać sobie jedną, zupełnie flegmatycznie i niespiesznie, pryskając na prawo i lewo sokiem. Zapachniało intensywnie, świątecznie. Bardziej chyba cenił sobie ich zapach, niż smak.
– Oj no wiem, przepraszam, no. Kurewsko mi się podoba, buziak?
– Wyglądasz jakbyś miał przed chwilą wielokrotny orgazm – zakpił Krzysiek, szturchając go lekko w klatkę piersiową, by po chwili nachylić się do jego ust i cmoknąć je krótko swoimi, smakującymi mandarynkami i gorzką herbatą.
– A ty nie otworzysz? – Filip oblizał wargi, i kiwnął głową na swój prezent, który zakupił dla przyjaciela. Miał nadzieję, że mu się spodoba.
– Mmm, tak – mruknął, nagle speszony, nie wiedząc za bardzo, jak się zachować. Ciężko było mu przewidzieć własną reakcję i bał się, że Filip nie będzie usatysfakcjonowany. Ostatnio z prezentami miał do czynienia kiedy żyła jeszcze jego babcia, w czasach wczesnej podstawówki. Wziął paczkę do rąk, patrząc na nią z ledwo skrywanym powątpiewaniem, nim zaczął ostrożnie rozklejać papier. Nawet do głowy mu nie przyszło, żeby go zedrzeć. W środku pokazało się płaskie, białe pudełko z tłoczonej tektury. Westchnął przez nos, nawet nie próbując patrzeć na Filipa. Nie chciał widzieć jego miny. Zdjął powoli wieczko, a jego oczom ukazał się... sweter. Granatowy, z niewielkim kołnierzem przy szyi i warkoczowym splotem widocznym z boku. Wyciągnął go z pudełka, zauważając, że sweter jest duży, długi. Dokładnie tak, jak lubił.
– Fifi, o rany, no... Dzięki – powiedział płasko, stojąc jak sierotka pośrodku kuchni, z rozchylonymi w zdziwieniu ustami wyglądając jeszcze młodziej i nieporadniej niż zwykle.
– Bez dziur – rzucił z nutką rozbawienia Filip do końca nie wiedząc, jak ma sobie tłumaczyć jego minę oraz reakcję, z której również było ciężko cokolwiek wywnioskować. – Podoba ci się? – spytał, spięty jak jeszcze nigdy wcześniej, z obawy, że jednak źle odczytał upodobania przyjaciela co do ubioru.
– Bez dziur... – powtórzył w zamyśleniu, odkładając go pieczołowicie do pudełka i składając przez chwilę w milczeniu papier w skrupulatną kostkę. – Jasne, że mi się podoba. Fifi, no, zrozum, czuję się jak Tarzan w świecie ludzi cywilizowanych. Ale to minie – dodał, odkładając wszystko na kuchenną szafkę i biorą porządnego, długiego łyka herbaty, która zdążyła już dosyć przestygnąć. – Ty cały jesteś jak taki prezent – powiedział, zerkając na niego z twarzą schowaną w kubku.
Filip usiadł naprzeciwko niego, całkowicie pozbywając się krawata, przewieszając go przez oparcie krzesła, zastanawiając nad ostatnim zdaniem przyjaciela.
– Jestem jak cywilizacyjny cud techniki w rękach Tarzana? – spytał z rozbawieniem, odkładając swój prezent na stół i biorąc się również za jedną z mandarynek, ściągając z zapałem pomarańczową skórkę.
– Ty jesteś raczej... kociakiem – uśmiechnął się pod nosem do swoich niewypowiedzianych na głos myśli, śledząc w zastanowieniu odblask światła na powierzchni herbaty, wsłuchując się w ciszę mieszkania, dziwnie zamyślony. – Wiesz... Chyba nigdy nie miałem tak wiele, jak mam teraz. Tyle spokoju... – westchnął, błądząc nieobecnym wzrokiem po stole. – Chyba nikt nie okazał mi tyle wyrozumiałości, co ty. Wiem, beznadziejnie babsko to brzmi, no, ale nie umiem tego inaczej ująć.
Filip zassał się na pierwszej cząstce mandarynki, wciągając słodki sok z delikatnej otoczki, delektując się znanym smakiem. Uniósł lekko brwi, czując jak miąższ spływa mu po palcach, szybko złapał go jednak językiem i zlizał ze skóry. Nie wiedział do końca jak ma zrozumieć słowa Krzyśka, ale musiał przyznać, że wywołały w nim coś przyjemnego.
– No wiesz, lata praktyki – rzucił z rozbawieniem, nawiązując do ich pięcioletniej znajomości. – I nie kociak, tylko jak już, to zajebista pantera Tarzana – dodał ze śmiechem, żeby przerwać ten wybuch ziewnięciem.
– Myślę, że jednak kompletny kociak. Nawet jesz jak zwierzątko – zaśmiał się cicho Krzysiek, mając ochotę położyć się do łóżka, w ciepłą pościel, rozkręcić kaloryfer i patrzeć na śnieg sypiący za szybą. – Co, ząbki i do spania? – spytał, podnosząc się leniwie z krzesełka. Szary sweter, za duży na niego chyba ze trzy rozmiary, wisiał mu nisko, zakrywając tyłek w spranych, czarnych dżinsach. Strzyknął stawami palców, odstawił kubek do zlewu, nie spiesząc się nigdzie, bo i po co. – Leć Fifi do kibla, goście sikają dziś pierwsi – zażartował, składając ścierkę do naczyń w ładny, równy kwadrat. Bałagan na meblach jakoś mu nie przeszkadzał.
– A dasz swojemu kociakowi buziaka? – zamiauczał Filip, niespodziewanie pojawiając się za nim i dotykając jego karku lepiącymi się od soku wargami. Senność i jego ogarniała, zmęczonego po całym dniu, jaki przeznaczył na rodzinne świętowanie.
– W łóżku – odparł Krzysiek, wyswobadzając się z jego objęć. Zaśmiał się, rozbawiony kwaśną miną chłopaka, nie powiedział jednak nic, kręcąc jedynie głową. Chciał ogarnąć odrobinę pokój, nim się położą. Zdawał sobie sprawę, że bałagan jest zbyt duży nawet jak na standardy ich relacji.
Otworzył nawet na chwilę okno, wpuszczając do środka mroźne powietrze i kilka zabłąkanych płatków śniegu. Kołdra, jak zawsze nieziemsko skopana, leżała na podłodze, książki walały się po niej również, otwarte w różnych miejscach i pozaznaczane papierkami po jedzeniu. Rozebrał się od razu do majtek, czekając, aż Filip wróci z łazienki, zadowolony, że wziął prysznic po południu. Teraz już by mu się nie chciało.
Filip wrócił po paru minutach bez swetra, trzymając go w ręku, w białej, rozpiętej do połowy koszuli, z lekko wilgotnymi kosmykami włosów. Oczy lepiły mu się ze zmęczenia, i nawet opłukanie twarzy chłodną wodą ani trochę tego stanu nie odsunęło.
– Grenladnię robisz, że otworzyłeś okno? – powiedział, odczuwając wyraźnie jak w pokoju zrobiło się chłodno.
– Mmm, już zamykam – mruknął przyjaciel, odrywając się od grubego, popularnonaukowego tomiska o historii podboju kosmosu, które wypożyczył z biblioteki. Każdą wolną chwilę poświęcał na czytanie, znajdując w tym jakiś sposób na ucieczkę od szarej, często bolesnej dla niego rzeczywistości. Opuścił rolety, zagapiając się chwilę na Filipa w milczeniu. Odchrząknął, odrobinę zmieszany. – Kładź się, teraz ja skoczę – mruknął pod nosem, jedną nogą będąc już na korytarzu.
Filip odprowadził go spojrzeniem, nieco zdziwiony jego dzisiejszym zachowaniem. Przyjaciel wydawał mu się jakiś inny, ale nie umiał tego ubrać w konkretne słowa. Odłożył sweter na jedno z krzeseł stojących przy drzwiach, na nim również układając spodnie i koszulę.
– Matko, jak w iglo – prychnął, wsuwając się pod chłodną kołdrę, mając nadzieję, że szybko się rozgrzeje. Palce u stóp miał prawie lodowate.
Krzysiek spędził w łazience dobre piętnaście minut, szorując pieczołowicie zęby, myjąc się pobieżnie, w żółwim wręcz tempie, zamyślony tak szalenie, że nawet wrzątek, który chlusnął na niego z kranu początkowo nie został przez niego zarejestrowany. Chwilę kontemplował wnętrze umywalki, zastanawiając się, czy zdąży jeszcze w starym roku z grypą. Grypa musiał być zaliczona, zimą dopadała go co roku, i minęło ładne kilka minut nim otrząsnął się z miałkich rozmyślań i wrócił do pokoju, wiedząc, że tak naprawdę chodzi tylko o to, że chce odwlec to, co obiecał sobie, kiedy Filip zdecydował się przyjść dzisiaj do niego, że nie potrafi się zmobilizować, rozwlekając oczekiwanie w nieskończoność.
– Tak bardzo zmarzłeś? – spytał, widząc przyjaciela z kołdrą naciągniętą wysoko, po przysłowiowe uszy. Stał chwilę bezczynnie w drzwiach, nim zebrał się, by się położyć. Umościł się wygodnie na boku, przodem do Filipa, obserwując zarys jego głowy i ramienia na tle okna.
– Wychłodziłeś tu jak w lodówce – zaburczał chłopak, ciesząc się, że ciepło już przyjemnie rozlewało mu się po ciele. Uśmiechnął się do Krzyśka przymykając oczy i odruchowo sięgając dłonią do jego twarzy, żeby przysunąć się i zniwelować granicę jaka ich dzieliła, składając na chłodnych ustach przyjaciela pocałunek.
– No żeby się lepiej spało przecież. Fifi... – odetchnął, dotykając jego boku pod kołdrą, dużą, gorącą dłonią, niesamowicie delikatnie, co wynikało poniekąd z tego, jak niepewnym siebie był facetem. Przysunął się do niego bliżej, roześmiał, kiedy poczuł, jak zetknęli się kolanami. – Lubisz, jak tak cię dotykam? Ja bardzo to lubię – powiedział, sunąc dłonią na jego plecy, coraz niżej, po linii kręgosłupa i po wrażliwych, miękkich bokach, których biel mógł sobie tak łatwo wyobrazić. Skóra Filipa faktycznie była chłodna, pokryta gęsią skórką, ścierpnięta, najwyraźniej musiało mu być naprawdę zimno.
Przyjaciel zamruczał w jego usta, kiedy ponownie cmoknął go z cichym westchnieniem, czując jak dreszcze przechodzą mu po skórze od ciepłego dotyku palców.
– Lubię, bardzo, i jak mi ulegasz, i jak ja tobie ulegam – szepnął sennie, dłonią wodząc po karku Krzyśka, leniwie sunąc po jego ramieniu i obojczyku.
– Jesteś taki ładny... Nie mogę się na ciebie napatrzeć – powiedział Krzysiek, przesuwając dłonią po jego pośladku, aż po szczupłe udo i z powrotem, wpatrując się w półmroku w jego usta, przymknięte powieki, włosy w kompletnym nieładzie opadające mu na czoło. – Rany, takie leżenie z tobą to fabryka endorfin – zażartował lekko, kładąc drobne pocałunki na jego nosie i policzkach. – Rozespany jak prawdziwy kociak, a ja myślałem, że sobie z tobą pogadam jeszcze – dodał cicho, widząc, że przyjaciel wyraźnie już odpływa.
– Nie no, jak chcesz, to mów, słucham. – Filip automatycznie rozwarł powieki i podniósł do siadu, wiedząc, że z policzkiem wtulonym w poduszkę szybko uśnie, a nie chciał, aby się to stało kiedy Krzysiek zacznie coś do niego mówić. Zadrżał mimowolnie, czując jak chłód opada mu na ramiona wywołując gęsią skórkę. – Teraz nie zasnę – zaśmiał się, głaszcząc Krzyśka po włosach z czułością.
Chłopak odetchnął przez nos, automatycznie wręcz reagując na bliskość jego krocza przy swojej twarzy. Zanurzył głowę pod kołdrę, dopadając ustami jego brzucha, wdychając gorący, intymny zapach. Chyba nigdy nie miał tego dosyć. Dotknął go ustami, językiem przez materiał bokserek, stymulująco napierając, cały chętny i gotowy pomimo duchoty, jaka panowała pod przykryciem, nim Filip ściągnął je z niego. Ścisnął dłonią udo chłopaka, nie wiedząc jak i kiedy się tak zagalopował. Nie miało tak przecież być.
Na ustach przyjaciela wykwitł szeroki uśmiech, a żar zalał jego podbrzusze. Nie umiał być obojętny na dotyk Krzyśka. Odetchnął przez nos, oblizując dolną wargę i patrząc z ożywieniem na niego, na jasne kosmyki włosów, które przesuwał między palcami.
– O tym chciałeś gadać? – zaśmiał się z czułością, drugą dłonią drapiąc delikatnie jego ramiona, na których układał się cień jego sylwetki.
– Chciałem... – westchnął ciężko Krzysiek, nie mogąc zdecydować się, czy mówić z nim, czy wrócić do namiętnego całowania jego podbrzusza, czując rosnące podekscytowanie jego bliskością. Dźwignął się do siadu, znajdując się z nim nagle twarzą w twarz. Mimo chłodu pokoju było mu niezwykle gorąco. Wcałował się mokro w jego usta, pożądliwie, sentymentalnie prawie, nie umiejąc odnaleźć jednej, prostej drogi między własnymi pragnieniami, nie zaprzestając intensywnego masażu na jego penisie. – Chciałem powiedzieć, że wydaje mi się, że cię kocham – wydusił w końcu z wielkim trudem, chowając twarz w jego szyi, speszony i skrępowany, co dorównywało chyba tylko jego podnieceniu. Odchrząknął, czując się wybitnie głupio. Nie tak wyobrażał sobie taką chwilę.
Filip zamarł, zaprzestając nawet żarliwego dotyku, porażony dogłębnie jego wyznaniem, które mocno wbiło mu się w serce, wywołując cudowny ból. Zacisnął palce na plecach przyjaciela, zagarniając go w ramiona i przyciskając zdecydowanie do siebie. Radość mieszała się w nim wraz z zaskoczeniem. Był całkowicie nieprzygotowany na taki prezent gwiazdkowy.
– O ja pierdolę – zdołał jedynie powiedzieć, wtulając nos w zagłębienie szyi Krzyśka.
– Fifi, coś nie tak? – spytał w jego włosy, opierając się o niego klatką piersiową, przytulony jak duży miś, nie mając większej możliwości manewru. – Wiem... że byłem niefajny momentami. Długo zajęło mi uporanie się z pewnymi sprawami. Ale już jest ok – powiedział, cmokając go krótko w czoło.
– O kurwa, Krzyś – zaśmiał się ciepło Filip, ściskając go coraz mocniej, nie potrafiąc opanować szczęścia, jakie go ogarnęło, mogąc w końcu usłyszeć z jego ust tych parę słów, o których mógł wcześniej tylko pomarzyć. – Aż kurwa nie wiem, co powiedzieć – przyznał, odnajdując usta przyjaciela i całując je żarliwie, żeby po chwili zwolnić tempo do leniwego pocałunku. Chłopak wyprostował plecy, przymykając oczy, wpatrując się w twarz Krzyśka. – Kocham cię do szaleństwa.
– Aż tak bardzo nie było tego widać? – Krzysiek prychnął pod nosem, ciągnąc Filipa, żeby położył się normalnie, dopiero teraz odczuwając skutki zbyt intensywnego wietrzenia pokoju. – Niesamowite z ciebie kochanie. Nic tylko przytulanki i kurwowanie do ucha na dobranoc – zażartował, patrząc na niego z zadowolonym uśmiechem.
– A co? Za mało romantycznie? – Filip z westchnieniem przyjął ogarniającego ciepło kołdry oraz drugiego ciała.
– Wiesz, jaki ze mnie romantyk od siedmiu boleści. Szczególnie, jak jesteś tak blisko, mąci mi się w głowie o tych, wiesz, romantycznych uczuć – zaśmiał się, przyciskając go do siebie zaborczo, cały chętny na kontynuację tego, co zaczęli. Pogładził go czule po tyłku, całując delikatnie w usta. Jakoś ciągle nie miał go dosyć.
– To zamiast gadać, kochanie, to trzeba działać – zamruczał Filip gardłowo, wsuwając się na pierś przyjaciela, czując, że sen dawno odszedł, a na jego miejsce wstąpiło podniecenie, które rosło z każdą chwilą. Złapał jego dolną wargę ustami i przygryzł, zassysając się na niej. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co dziś się stało, a przede wszystkim w to, co w końcu usłyszał i było to jak miód na jego serce. Tylko mój, myślał gorączkowo, wsuwając palce we włosy Krzyśka , ocierając się torsem o jego tors.
– Kochanie – prychnął Krzysiek, jak zwykle dając się gładko zdominować, chętny jego dłoni, ciała, dotyku, wilgotnych ust. Nie miał pojęcia, czy robi dobrze, mówiąc mu coś takiego, kiedy nie miał pewności co do własnych uczuć, nieustannie zagubiony we własnych pragnieniach, w gęstwinie myśli, widząc jednak radość na jego twarzy, jego szczęśliwy uśmiech, minuta po minucie tą pewność zyskiwał, coraz stabilniej osiadając w nowo poznanym poczuciu bezpieczeństwa, zupełnej akceptacji, miłości. Zdawał sobie sprawę, że tak wiele, jak od Filipa, nie dostał nigdy od nikogo, i wiedział również, że nie wolno mu tego zaprzepaścić, że byłoby wielkim błędem nie ulec temu, kiedy uczucie samo się o niego dopominało. Miał tylko nadzieję, że jeśli jeszcze kiedyś nie będzie czegoś pewien, a będzie musiał wybrać, wybierze słusznie. Jak tej właśnie nocy.