Co z Oliwierem nie tak 5
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 24 2018 10:45:38



Rozdział 8: Gejowska Mekka Krakowa


- A ty znowu w tym telefonie. - Nawet nie oderwałem wzroku od ekranu, tylko dokończyłem pisać wiadomość, wysłałem ją, a później zapchałem sobie usta kanapką. - Jak było dzisiaj na uczelni? - Gradobicia pytań ciąg dalszy.
- Spoko - odpowiedziałem, wzruszyłem ramionami i położyłem telefon na stole, tuż obok talerza, żeby widzieć kiedy Łukasz odpisze. - Nic szczególnego. Beznadziejni wykładowcy zdający sobie sprawę z beznadziejności kierunku i beznadziejni studenci z nadzieją, że kulturoznawstwo to wrota sukcesu.
Alicja zamarła. Widziałem jej zdezorientowanie, a później wysiłek, który włożyła w wymyślenie odpowiedzi. Albo raczej następnego pytania, będącym jedynie preludium do całej masy innych, pogrążających mnie pytań.
- Więc ci się nie podoba?
- Dokładnie tak.
- To po co na to poszedłeś?
No i tu pies pogrzebany. Po co poszedłem? Czy to nie jasne?
- Z braku innych opcji?
Westchnęła ciężko, wyraźnie załamana moim podejściem. Chyba właśnie zdała sobie sprawę z tego, co ja powtarzam od naprawdę bardzo dawna - jak to możliwe, że jestem jej synem? Ona, kobieta idealna. W latach szkolnych zawsze pasek na świadectwie, później studia weterynaryjne w Olsztynie ukończone z wyróżnieniem, najlepsza na roku. Praca magisterska również wyróżniona, a następnie, gdy się urodziłem, wcale nie przystopowała z samorozwojem - zabrała się za doktorat.
Ktoś naprawdę podmienił mnie w szpitalu.
- Nie masz żadnych ambicji? - Zawód w jej głosie był wyraźnie słyszalny. Zaraz pożałowałem, że potrafiłem czytać z niej jak z otwartej księgi.
- No... mam. Jasne, że mam - skłamałem. - Tak właściwie to całkiem mi się to kulturoznawstwo podoba.
Posłała mi sceptyczne spojrzenie, ale o nic więcej już nie zapytała. Chyba nie chciała dalej się nade mną załamywać, bo złapała za puszkę karmy dla kota i jakby nigdy nic, nasypała do miski. Nie trzeba było długo czekać, żeby dźwięk chrupek uderzających o metalowe dno zwabił samego zainteresowanego. Czasem mam wrażenie, że ten pchlarz ma słuch absolutny, bo zawsze - ale to naprawdę zawsze - wie kiedy ktoś wsypuje mu żarcie. Wielka ruda kluska zaraz pochyliła się nad jedzeniem, wpychając je w siebie tak, jakby nie jadł przynajmniej przez tydzień.
- Jutro jak wrócisz, posprzątaj w łazience. - No, to chyba temat studiów mam z głowy na najbliższy czas. Kiwnąłem głową, nie zamierzając się z nią sprzeczać. Niech biedaczka chociaż taki ma ze mnie pożytek.
Zabierałem już się za drugą kanapkę, wsłuchując się w odgłosy kota wylizującego miskę, kiedy ze schodów zbiegł ojciec. Popatrzyłem na niego, zdziwiony jego pośpiechem - wieczorami zawsze się relaksował. Siadał albo w salonie, albo w sypialni i czytał książki. Wieczory były jego odskocznią od dnia i nawału pracy, jaki spotykał go w gabinecie.
- Coś się stało? - zapytała mama, niemniej zaskoczona niż ja.
- Muszę jechać - powiedział, w locie zakładając kurtkę i jednocześnie sięgając po kluczyki do samochodu, które zawsze leżały na szklanym stoliku w przedpokoju. - Klient właśnie dzwonił... - mówił, wyraźnie zdenerwowany. Od razu rzuciło mi się w oczy drżenie jego rąk i głosu, a to naprawdę nic normalnego w jego przypadku. Tata był najbardziej opanowaną osobą, jaką znałem.
- Dobrze... - Alicja zdążyła tylko odpowiedzieć, ale ojciec dawno już wyszedł. Dźwięk zamykanych drzwi rozniósł się po domu, a po chwili okna kuchni rozświetliły reflektory samochodu.
- Coś się stało? - zapytałem, zerkając na mamę. Zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała i albo mi się wydawało, albo znała odpowiedź. Ostatecznie wzruszyła jedynie ramionami.
- Pewnie jakiś ważny klient - odparła tylko i ruszyła w stronę schodów.

***

Drzwi tramwaju zamknęły się, a ja sięgnąłem do pomarańczowej rury, drugą ręką łapiąc za telefon. Kolejny piękny dzień okraszony krakowskim smogiem, który aż unosił się tuż nad asfaltem Kapelanki. Przez moment zapatrzyłem się na gęstą mgłę zalewającą wszystko dookoła: samochody, budynki, drzewa, a nawet ludzi. Momentalnie przypomniał mi się serial, dla którego zarwałem poprzednią noc - ?Mist?. Kraków w samym środku jesieni idealnie nadawałby się na Polską wersję tego horroru, serio. Nawet nie trzeba byłoby specjalnie ulepszać tła graficznie.
Oparłem głowę o szybę, telefon wrzuciłem do kieszeni kurtki. Łukasz nie odpisał, a ja jak zwykle zaczynałem się niecierpliwić. Tramwaj sunął dalej przedzierając się przez smog, aż do następnego przystanku. Kobierzyńska, jak oznajmił komputerowo wygenerowany głos. Mimowolnie zerknąłem w stronę drzwi, szukając za nimi pewnej niskiej postaci. Parę osób wsiadło do tramwaju, jednak żadna z nich nie była niskim, rudym okularnikiem.
I co z tego, że nie była? Na Boga, co mnie ten dziwak obchodził!? Dobrze, że nie jechał ze mną, przynajmniej nikt nie będzie mnie wąchać! I, do cholery, nikt nie będzie mi mówić, że śmierdzę.
Co z tego, że dzisiaj rano specjalnie wziąłem prysznic i wylałem na siebie połowę perfum, które dostałem od Alicji na urodziny. To zdecydowanie nie miało żadnego związku z tym co powiedział mi tamten dziwak w kiblu. Żadnego.
Już miałem irytować się dalej na kogoś, kogo nawet dzisiaj nie zobaczyłem, kiedy poczułem brzęczenie w kieszeni. Od razu sięgnąłem po telefon, jak oparzony.
Łukasz. Idealnie w punkt, lepiej myśleć o Łukaszu niż o jakimś psycholu z roku.
?Jesteś na uczelni??
?Właśnie na nią jadę? - napisałem szybko.
?Za 5 minut będę na Ruczaju, masz czas, żeby się spotkać? Chociaż na chwilę.?
Topię się. Rozpływam powoli, aż wreszcie ląduję na brudnej, zapewne nie raz obrzyganej podłodze tramwaju.
Dobra, nic takiego się nie dzieje, bo wszystko straciłoby swój romantyczny wydźwięk przez wymiociny na podłodze, ale naprawdę na moment ugięły się pode mną kolana. Miałem wrażenie, jak coś ciężkiego (tak przyjemnie ciężkiego) osadza mi się na piersi, a ja musiałem poczekać chwilę, żeby się uspokoić.
Łukasz chciał się spotkać. Łukasz sam do mnie napisał i sam to zaproponował.
Zawsze mówiłem, że miłość jest totalnie przereklamowana, ale cały mój światopogląd nagle uległ zmianie. Bo w sumie fajnie się z kimś tak docierać i krok po kroku poznawać. Naprawdę mógłbym nigdy nie wyjść z tego całego haju emocjonalnego.
?Jasne. Będę za chwilę. Pod budynkiem chemii?? - odpisałem, nawet nie spoglądając na zegarek. Trudno się mówi, jedno spóźnienie na zajęcia w tą czy tamtą świata nie zbawi.

***

Czekał na mnie w swoim samochodzie - i albo mnie zdrowo powaliło, albo wydawał mi się przystojniejszy niż ostatnio. Zdawałem sobie jednak sprawę, że prędzej powinienem brać pod uwagę pierwszą opcję, bo Łukasz nie był typem modela z okładek czasopism. Chociaż tyle trzeźwego myślenia we mnie pozostało.
- Hej - rzuciłem, kiedy wsiadłem do jego samochodu, rozrywany od wewnątrz całą masą emocji.
- Hej - odpowiedział z uśmiechem, ale nic nie zrobił, odpalił jedynie samochód, po czym oznajmił: - Mam ochotę cię pocałować, a tutaj jest za dużo ludzi.
Chyba nie muszę wspominać, że to jedno zdanie omal nie przyczyniło się do mojego przedwczesnego zejścia na zawał? Uśmiechnąłem się tylko głupio do Łukasza, kiwnąłem głową i wcale nie myśląc o filozofii, która zaczynała się dokładnie za pięć minut, pozwoliłem mu porwać się kilka kilometrów dalej, na Zakrzówek. Całe szczęście, że ustronnego miejsca wcale nie musieliśmy daleko szukać, bo mieliśmy je tuż pod nosem. O tej porze roku mało kto wybierał się nad ten słynny krakowski zalew. A my z tego bardzo dobrze skorzystaliśmy.
Łukasz odwiózł mnie pod uczelnię dokładnie dwadzieścia minut później, ignorując wszystkie protesty, jakie w jego stronę skierowałem. Wiadomo, chłopaka w moim wieku nie zaspokoi kilka mlaśnięć językiem. Nie obraziłbym się, gdybyśmy poszli parę kroków dalej, ale i tu Łukasz mnie zaskoczył.
- Nie przyjechałem dla seksu - powiedział, kiedy moja ręka już wylądowała na jego kroczu. - Po prostu chciałem się z tobą zobaczyć. - Przez moment aż nie wiedziałem jak zareagować - to dobrze, że facet tak mówił, czy źle? W końcu, cholera, jesteśmy mężczyznami, mamy swoje potrzeby. Nie przekroczyłem jednak granicy jaką mi wyznaczył, chociaż nie ma co ukrywać - na chwilę poczułem się jak największy zboczeniec świata. Może nawet większy niż Okularnik, a ja przecież nic złego nie zrobiłem! Nie mam fetyszy opartych na wąchaniu!
- Mogłeś mi mówić, że masz zajęcia - sapnął wyraźnie zły Łukasz, kiedy zatrzymał samochód pod budynkiem Instytutu Studiów Międzykulturowych.
- Oj nic się nie stanie. - Przewróciłem oczami i odpiąłem pas. - To tylko filozofia.
- Jak następnym razem zachce mi się z tobą rano zobaczyć, najpierw będziesz musiał wysłać mi plan - burknął. - No już. I tak masz już prawie pół godziny spóźnienia!
- To może lepiej nie iść? Przecież ćwiczeniowca może się wkurzyć i... - Popatrzyłem na Łukasza, ale kiedy zobaczyłem jego wyraz twarzy, momentalnie odpuściłem. Łukasz faktycznie był zły. W takim wypadku może lepiej udać, że te studia interesują mnie trochę bardziej niż zeszłoroczny śnieg? - Okej, idę - powiedziałem i nie czekając na nic, szybko pochyliłem się do niego, pocałowałem w policzek, a później wyskoczyłem z samochodu.
Chociaż raz udam przykładnego studenta.

***

Pewnie złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi, przerywając Rynkiewicz w połowie zdania. Momentalnie przybrałem najbardziej pokorny wyraz twarzy na jaki mnie było w tamtej chwili stać, uśmiechnąłem się ze skruchą i powiedziałem:
- Bardzo przepraszam za spóźnienie.
Rynkiewicz tylko spojrzała na zegar, ale nie zapowiadało się na to, żeby za chwilę miała zacząć prawić mi jakieś morały, czy - gorzej - poprosić o nazwisko, a później zapamiętać je aż do momentu zaliczeń.
- No, masz za co przepraszać. Usiądź - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie lekko, żeby zaraz kontynuować przerwany temat. Nie chcąc się dłużej narażać, szybko rozejrzałem się po sali w poszukiwaniu miejsca. Oczywiście na tylne ławki nie miałem co liczyć, pozostawały więc miejsca z przodu, a to oznaczało, że musiałem natychmiastowo podjąć decyzję, żeby przypadkiem nie usiąść obok tego dziwaka.
Chwila zastanowienia, otaksowanie ludzi wzrokiem i już wiedziałem - Oskara nie ma. Bez skrępowania usiadłem więc w drugiej ławce tuż obok jakiegoś chłopaka, którego znałem tylko z widzenia. I pomimo naszej mało wylewnej znajomości, już na kilometr śmierdział mi gejostwem, ale co zrobić - na kulturoznawstwie to chyba sami branżowi.
- Zapisaliście się już wszyscy? - zapytała w pewnym momencie Rynkiewicz, kiedy Patrycja, gwiazda naszego roku, podała jej jakąś kartkę. - Ach, jeszcze ty - zwróciła się do mnie. - Jak masz na nazwisko?
- Sarnicki - odpowiedziałem od razu, patrząc na nią uważnie i nie bardzo wiedząc o czym właśnie była mowa.
- Z tego co widzę, wszyscy już się dobraliście...?
- Ani nie ma - odezwała się Patrycja. - Ale ją tam zapisałam ze sobą.
Obejrzałem się na naczelną gwiazdę pierwszego roku kulturoznawstwa, jak gdyby to miało mi w jakikolwiek sposób pomóc w zrozumieniu sytuacji.
- Dobrze. - Rynkiewicz pokiwała głową. - Mówimy o prezentacji - powiedziała wykładowczyni, uporczywie wczytując się w listę sporządzoną przez studentów. - Chciałam, żebyście dobrali się dwójkami, ale chyba będziemy musieli zgodzić się na jedną trójkę.
Kiwnąłem głową, nawet nie chcąc jej zaprzeczać. W końcu trzyosobowa grupa oznaczała mniejszą nakład pracy niż dwuosobowa - biorę bez zastanowienia.
- O, ale przecież mamy jednego nieobecnego.
Co?
- Zupełnie zapomniałam.
Rozejrzałem się dookoła.
Mówiła o Oliwerze, co nie?
- Oliwera Leśnego nie ma dzisiaj z nami - To musiał być żart. Nie ma innej opcji, przecież takie sytuacje zdarzają się tylko w bardzo kiepskich komediach. Albo w słabych horrorach gore, w których to jeden student okazuje się psychopatą, a później rozczłonkowuje ciało drugiego. I je wącha. Boże drogi, dlaczego ta wizja nagle stała się tak bardzo realna? - Nie masz nic przeciwko?
Nie mam nic przeciwko? Pracować nad projektem z jakimś świrem? No jakżebym śmiał. W odpowiedzi tylko jednak uśmiechnąłem się słabo i wzruszyłem ramionami. Jestem stanowczo zbyt mało asertywny, kurwa mać.

***

Nie pojawił się na uczelni przez cały dzień, na co oczywiście nie narzekałem. W całości oddałem się wymianie wiadomości z Łukaszem, praktycznie zapominając o Oliwerze. Na nieszczęście nie mogłem zapomnieć o innych ludziach z roku, którzy naprawdę zaczynali działać mi na nerwy. O ile jednak ich wszystkich jakoś bym jeszcze przełknął, o tyle paplającą o wszystkim Elkę naprawdę miałem ochotę wrzucić do kibla i spuścić... albo chociaż zatkać jej czymś gębę. Zadziwiające, że ta dziewczyna w ogóle się nie męczyła gadaniem, nawijała w kółko o jakichś kompletnie nieistotnych rzeczach i najwidoczniej nie przeszkadzało jej, że cały czas tkwiłem z nosem przyklejonym do telefonu.
Zajęcia wreszcie jednak dobiegły do końca, a ja mogłem szybko zmyć się do domu. Nawet droga z przystanku minęła mi całkiem przyjemnie, chociaż zawsze przeklinałem rodziców za kupno działki na totalnym zadupiu. Mimo że teraz to już środek miasta (prawie, bo do przystanku wciąż miałem daleko), kiedyś niewiele można było tu znaleźć. Szedłem jednak zadowolony, całkowicie zapomniawszy o projekcie z filozofii (chociaż chyba po prostu nie chciałem o nim pamiętać), w końcu oprócz tego nieprzyjemnego incydentu, nie mogłem na nic dzisiaj narzekać. Do domu dotarłem z zaprzątającym mi myśli Łukaszem. Jak zawsze wszedłem, trzaskając za sobą drzwiami i tym samym naraziłem się na mordercze spojrzenie Alicji.
- Cicho! - syknęła do mnie, wychylając się z kuchni. - Tata śpi!
Zmarszczyłem zaskoczony brwi.
- Śpi? - Zerknąłem na zegarek przy piekarniku, aby upewnić się, czy przypadkiem nie doznałem jakiegoś paranormalnego przesunięcia w czasie. - Jest czwarta.
- Tak, miał ciężką noc. Wrócił dzisiaj w południe.
Popatrzyłem na nią jeszcze bardziej zaskoczony niż wcześniej. Nie wrócił na noc? Ojciec, facet wciśnięty pod pantofel matki?
- Był gdzieś?
- No przecież jechał do klienta wczoraj - sapnęła poirytowana, że nie kojarzę faktów.
- I wrócił od niego dzisiaj w południe? - zapytałem tak sceptycznym tonem, na jaki tylko było mnie stać. To nie mój mąż, ale na miejscu Alicji zaczęłoby mi tu coś śmierdzieć.
- Tak, to był ciężki przypadek.
- Nigdy nie miał tak ciężkich przypadków, żeby siedzieć u kogoś całą noc i wrócić na drugi dzień w południe.
Mama przewróciła oczami i machnęła ręką, a ja na moment aż osłupiałem. Moja mama jest najbardziej zaborczą kobietą jaką znam i naprawdę wcale jej nie obchodziło, że mąż spędził noc poza domem?
- Mówię. To był ciężki przypadek.
Wzruszyłem ramionami, bo skoro ona nie widziała w tym niczego złego, ja tym bardziej. W końcu trzecia osoba nie powinna się wciskać w interesy dwójki ludzi, nawet jeśli chodziło tu o ich syna.
- Skoro tak mówisz. - Zrzuciłem plecak na podłogę i ruszyłem do lodówki. - Co na obiad?

***

Następnego dnia pojawił się na zajęciach, jednak o dziwo w ogóle nie kręcił się już obok mnie, o wąchaniu nie wspominając (dzięki Bogu!). Wydawałoby się, że trzymał pewien dystans, nawet nie przyłapywałem go na spoglądaniu w moją stronę. Wybierając miejsca w salach wykładowych, siadał na drugim końcu sali, a zdarzyło się też, że podczas rozmowy z Elką i Andżeliką, odszedł od razu, gdy tylko znalazłem się w pobliżu. Nie powiem, po ostatnim tygodniu nie przywykłem do czegoś takiego, ale postanowiłem nie narzekać. Czy w końcu jedyne czego nie chciałem, to spokoju?
Zajęcia dłużyły się niemiłosiernie, ale wreszcie dobiegły końca. Kontakt z Łukaszem ograniczył się jedynie do paru SMS-ów ze względu na jakąś kontrolę, którą miał tego dnia w firmie. Nic więc dziwnego, że do samego wieczora chodziłem jak struty, dopiero koło dziewiętnastej odżyłem za sprawą jednego telefonu.
Nie znaliśmy się nawet tydzień, a ja już byłem beznadziejnie zakochany. Co ze mną, do cholery, nie tak?
- Hej. Jak tam? Przeżyłeś jakoś ten dzień?
?Ledwo? - chciałem odpowiedzieć, ale ugryzłem się w język. Lepiej nie zdradzać się z takimi rzeczami i nie przyznawać otwarcie, jak bardzo zdążył mnie od siebie uzależnić.
- Jasne, nudne zajęcia, ale wytrwałem - powiedziałem, odkładając wszystko, co właśnie robiłem, na bok. A że wiele w moim życiu się nie działo, to na bok poszedł jedynie laptop z zastopowanym serialem.
- Słuchaj, tak myślałem... mówiłeś, że piątek masz wolny?
- Na to wygląda - odpowiedziałem, aż się prostując na samą myśl, że może znów spędzę noc w jego mieszkaniu.
- Co powiesz na wyjście na miasto? Piątek akurat teraz też mam wolny. Możemy zajrzeć do Coconu, a później wrócimy do mnie.
Nerwowo zwilżyłem usta. Dokładnie o taką propozycję mi chodziło - wieczór w klubie gejowskim, a później noc u Łukasza. Czy w ogóle mógłbym odmówić? Uśmiechnąłem się szeroko jak głupi, ciesząc się jednocześnie, że Łukasz nie mógł tego zobaczyć.
- Jasne! - powiedziałem i zdałem sobie sprawę, że chociaż Łukasz nie widział mojego debilnego wyrazu twarzy, to przecież ton głosu słyszał wyraźnie. Nim jednak zdążyłem chociażby poczuć zażenowanie, szybko dodałem: - Myślałem, że nie lubisz imprez w takich miejscach jak Cocon.
- Nie lubię tego, że tam ludzie idą tylko po jedno - odpowiedział tym swoim seksownym, niskim, zmęczonym po pracy głosem. - Ale my możemy tam pójść po to, żeby sobie wypić i się pobawić, nie?
Już czułem, jak bardzo bolą mnie policzki od tego ciągłego głupiego uśmiechania się do siebie.
- Jasne.
- Spotkajmy się o dwudziestej drugiej na Kazimierzu. Pójdziemy coś wypić, a później zajrzymy do Coconu.

***

Dla niektórych czwartek to prawie piątek, więc nic dziwnego, że Kazimierz, miejsce imprezowania tych, którzy znają Kraków trochę lepiej niż przeciętny turysta, tętnił życiem. Zupełnie jak pierwszego dnia weekendu, wszystkie stoliki w barach były pozajmowane, a o czymkolwiek wolnym w Pijalni Wódki i Piwa mogliśmy od razu zapomnieć.
- Myślałem, że będzie trochę luźniej - powiedziałem, kiedy wszedłem z Łukaszem do jednego lokalu, żeby zaraz go opuścić ze względu na brak miejsca.
- Też tak myślałem - odparł z lekkim uśmiechem, cały czas na mnie zerkając. - Jak nie, to chyba zostaje nam piwo nad Wisłą?
- Czyli wciąż tkwi w tobie studencki duch? - zapytałem z rozbawieniem, kiedy przechodziliśmy obok Okrąglaka, przeciskając się przez ludzi czekających na zapiekanki.
- Dogorywa, ale czasem się jeszcze odezwie. - Znów błysnął w moją stronę zębami. - Dobra, mam propozycję: szybkie piwo w Pijalni, jak nic się w międzyczasie nie zwolni to opcja Wisła?
- Lepszy taki plan niż żaden - odpowiedziałem zaraz, czując się dziwnie szczęśliwy i lekki, a przecież byłem całkowicie trzeźwy! Ten wieczór naprawdę zapowiadał się naprawdę dobrze. Byłem przekonany, że nic już nie może go zmienić. No bo hej, zaraz się trochę podpijemy, a później ruszymy w stronę Coconu, gejowskiej Mekki Krakowa! I co najważniejsze - nie szedłem tam już sam. W cztery litery mogą mnie pocałować te wszystkie ciotki szukające dymania, miałem przecież Łukasza. Sam fakt posiadania kogoś u boku sprawiał, że czułem się od nich o wiele lepszy.
Dokładnie z takim nastawieniem też tam wszedłem. Łukasz, jak na dżentelmena przystało, zapłacił za naszą wejściówkę, zostawiliśmy jeszcze kurtki w szatni i od razu ruszyliśmy do sali głównej. Cały parkiet zapełniony był tańczącymi ludźmi: parami męsko-męskimi, damsko-damskimi, a nawet męsko-damskimi. Chociaż wiele rzeczy w Coconie mi się nie podobało (w szczególności ciasne, śmierdzące kible), to ten aspekt był całkiem przyjemny. W takich miejscach jak ten klub nikt nie zastanawiał się, czy to co robi zostanie dobrze odebrane. Panowała wszelaka dowolność.
No i właśnie przez tę dowolność zaraz złapałem Łukasza pod ramię, żeby mi przypadkiem żadna ciotka nie próbowała go odbić. Łukasz, czego mogłem się zresztą po nim spodziewać, nie zamierzał jednak przejmować się innymi ludźmi. Pierwszy raz czułem się tym najważniejszym - cała reszta dookoła mogłaby nie istnieć. Nie wiem, czy zawinił tu alkohol, czy Łukasz naprawdę patrzył tylko na mnie, ale nikt nigdy nie był tak mną zainteresowany.
Gdy znaleźliśmy się w środku, Łukasz nie czekał na nic, tylko od razu pociągnął mnie w stronę rozbawionego, podpitego tłumu. A trzeba przyznać, że dużo rzeczy w życiu nie lubię, od kuchni mamy, przez horrory, a na niedawno wspomnianych kiblach w Coconie kończąc. Nic więc dziwnego, że nie lubiłem też tańczyć, bo miałem wrażenie, że w ruchu wyglądam jak taka dygocząca galaretka. Wszystko mi się trzęsło: podbródek, brzuch, a nawet tyłek (tylko niestety nie w tak seksowny sposób, jakbym sobie tego życzył). Dlatego też zawsze omijałem parkiet szerokim łukiem, nie chcąc się ośmieszać. Tej zasady trzymałem się zawsze podczas pobytów w klubach, jednak kiedy Łukasz przyciągnął mnie do tańca, nie mogłem odmówić. Oczywiście w pierwszym momencie się opierałem i nawet chciałem zawrócić nas w kierunku baru po kolejne tego wieczoru piwo (chociaż zdecydowanie wypiliśmy już za dużo), ale bezskutecznie. Jak można się spodziewać, Łukasz lubił tańczyć. I, cholera, nawet poruszanie się w rytm radiowych hitów wychodziło mu całkiem nieźle, chociaż zawsze ruchy ludzi tańczących do tego typu muzyki kojarzyły mi się prędzej z atakiem padaczki niż prawdziwym tańcem. Nic więc dziwnego, że po jednym utworze sam się wkręciłem, koncentrując swoją uwagę tylko na Łukaszu. Cała reszta nie miała żadnego znaczenia.
- Nienawidzę tańczyć! - krzyknąłem do Łukasza, kiedy już postanowiliśmy odetchnąć i zamówić coś do picia.
- Przed chwilą wyglądało to całkiem inaczej! - odpowiedział głośno, nachylając się do mnie, żebym mógł go usłyszeć. Zaśmiałem się, na chwilę zapatrując się w jego czerwoną od tańca i alkoholu twarz.
- Nigdy wcześniej nie tańczyłem w klubie - wyznałem.
- Więc jesteś rozdziewiczony - stwierdził z uśmiechem, stając w kolejce do baru. Zamarłem na chwilę, wpatrując się w niego jak to ciele w malowane wrota. W jednej chwili do ust cisnęły mi się słowa, których nigdy nie powiedziałbym na trzeźwo.
Kocham cię.
Nie komuś, kogo znam ledwie tydzień! Byłem jednak tak pijany, że naprawdę w tamtej chwili mogłem powiedzieć wszystko (i z pewnością bym tego pożałował), więc postanowiłem się ewakuować. Nacisk na pęcherz ułatwił sprawę.
- Wiesz co, skoczę do toalety - krzyknąłem.
- Okej, a co chcesz do picia?
- Zamów mi jakiegoś bardzo słabego drinka - powiedziałem jeszcze, uśmiechnąłem się szybko i z ogromnymi wypiekami na twarzy ruszyłem w kierunku tych nieszczęsnych toalet. Serce waliło mi w piersi, zupełnie jakby miało zaraz z niej wyskoczyć.
Rany boskie, powiedziałbym to. O mały włos, a naprawdę bym powiedział!, myślałem gorączkowo, stając w dość długiej kolejce do toalet. W tamtym momencie miałem wyznanie na końcu języka, nawet nie chciałem się zastanawiać, jak Łukasz by na nie zareagował po paru dniach znajomości. Naprawdę jestem kretynem. Skończonym idiotą.
- Ej! To nie darkroom! - krzyknął ktoś na samym początku kolejki, zaczynając walić pięściami w drzwi toalety. - Ja jebie! Co za pedały, wytrzymać nie mogą! - sapnęła wychudzona dziewczyna, marszcząc swoje grube, tinderowe brwi i ze złością wydymając usta. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem i nie komentując niczego, już miałem sięgnąć po telefon, żeby napisać Łukaszowi o kilometrowej kolejce, gdy poczułem na sobie czyjś wzrok. Świdrujący na wylot, tak nieprzyjemny, że po plecach aż przebiegły mi dreszcze. Podniosłem głowę, a kiedy zobaczyłem tuż przed sobą uroczą twarz, przysłoniętą do połowy okularami a'la Harry Potter, zamarłem.
- Co tu robisz?!