Cienie
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 21:14:25
Dwa pokoje i kuchnia. Cała przestrzeń życiowa mieściła się w odległości sześciu i pół kroku od drzwi wejściowych, czterech do okna i kolejnych czterech potrzebnych, żeby znaleźć się w kuchni. Tam miejsca na krok już nie było, więc by się stamtąd wydostać pozostawało wycofać się tyłem lub zrobić obrót (bardzo ostrożnie, bo na wysokości głowy była półka, na wysokości ramienia suszarka, na wysokości kolan taboret). Potem jeszcze łazienka szeroka na dwa i ćwierć kroku. Przy drzwiach sedes, naprzeciwko pralka, zmora wysokich przedstawicieli rasy ludzkiej. Na sedesie należało usiąść, rozkroczyć nogi tak, by nie przyciskać ich do pralki, zgrabnie upchniętym sięgało się do klamki i drzwi można było zamknąć. Zazwyczaj się ich nie zamykało, stary mechanizm często szwankował, więc by nie zginać śmiercią głodową, uwięzionym we własnej toalecie drzwi zamykać nie należało.

Ten dość przygnębiający obraz potęgował tylko fakt, iż w całym mieszkaniu nie było żadnych mebli, tylko na białych ścianach widniały ich ciemniejsze zarysy. Zielony dywan zwinięty zgrabnie i równo, stał pod ścianą.

Adam klęczał nago, na środku swojej sypialni i szorował mocno podłogę, aż klocki w podłodze zaczęły się poruszać, źle przyklejone jeszcze za PRL-u. Mechanicznie wykonywał wszystkie ruchy, do góry, w dół i skręt ciała w lewo, zimna brunatna woda w wiadrze pachnąca Ludwikiem i kurzem. Chirurgicznie dokładny zabieg skończył o 3 minut 6 sekund 49. Przeszedł do łazienki (zdawać by się mogło, że mamy do czynienia z lunatykiem, ale Adam nie spał) i stanął przy umywalce, w wannie moczył się telewizor i gibał się sennie, od fal wywołanych sąsiadem z góry i sąsiadką z dołu, która przemknęła się dwa piętra wyżej. Głośno i nieartykułowanie wyrażała właśnie zadowolenie z tegoż przekradania.

Adam wymył dokładnie twarz i dłonie szarym mydłem, założył koszulkę, wciągną na siebie dżinsy. Omiótł martwymi oczami ściany, w których mieszkał od lat i gdzie echem odbijały się wspomnienia niemal całego jego życia.
Wychodząc nie zamknął drzwi.



***



O tej porze już właściwie nic nie jeździło po ulicach. Adam podszedł na skraj mostu i wychylił się za krawędzi oceniając wysokość. Przełknął ślinę i przymykając oczy przerzucił prawą nogę na druga stronę. Uchwycił mocniej spoconymi rękoma rurki, bo nie chciał się ześlizgnąć za wcześnie, zaczepić gdzieś nogą, albo zrobić coś, cokolwiek co zepsułoby wcześniej ułożony plan. Druga noga dołączyła do pierwszej i już nic nie dzieliło go, od połyskującej na dole rzeki, która w świetle księżyca wyglądała jak ociężały, powolny wąż o srebrzystej, migoczącej skórze. Jeszcze chwila, jeszcze dwa, wdechy, jeszcze jeden i..

- Ej, co ty wyprawiasz?

No i masz ci los. Spacerowicz o 3. 30.

- Padło ci na mózg?! - Wrzeszczał wciągając Adama z powrotem przez barierkę. Upadli oboje na chodnik, Adam oddychał ciężko, z trudem walcząc o kolejne oddechy. Zakręciło mu się w głowię i wszystkie wnętrzności w nim zaprotestowały, skręcając się boleśnie, wstrząsając nim gwałtownie. Nieznajomy podtrzymywał mu głowę, kiedy wymiotował spazmatycznie. Podał mu chusteczkę, a sam wyciągnął paczkę papierosów.

- Aleś mnie wystraszył. Myślałem ze chcesz skoczyć!

- Bo chciałem.

- A to przepraszam, trzeba było nie ratować, nie wciągać! - Warknął z sarkazmem, a ręka, która trzymała papierosa drżała mu znacznie.

Milczeli jeszcze tak przynajmniej pół godziny, aż niebo rozjaśniło się nieco na wschodzie.

- Dobra zbieraj się, bo za chwile któryś z tych śmigających tędy radiowozików zatrzyma się, co by sprawdzić, jak bardzo dziś zabalowaliśmy.

Adam wstał powoli, ale nogi nadal miał miękkie jak z waty i po przejściu kilku niepewnych kroków poczuł, jak chłopak chwyta go pod ramię.

- Gdzie mieszkasz? - Spytał zrezygnowany - Nie zostawię cię w takim stanie. Z resztą znów coś ci padnie na łeb i postanowisz spróbować znowu, tyle że teraz pod samochód bo szybciej, łatwiej, a jak przeżyjesz to ci może odszkodowanie wypłacą.

- Na Krowodrzej 13.

- Mariusz. - Chłopak uścisnął rękę Adama, przypominając sobie, że jeszcze się nie przedstawił.

- Adam.

- Tutaj? - Wskazał ręką na obskurną kamienicę.

-Tak, trzecie piętro.

- No i jesteśmy. Coś ty zrobił z meblami? Posprzedawałeś żeby spłacić długi karciane?! - Mariusz rozejrzał się za miejscem gdzie mógłby się usadowić.

- Rozdałem - Wyjaśnił Adam opierając się o framugę drzwi. Po chwili zastanowienia przewrócił zrolowany dywan i wskazał go gestem ręki. Mariusz usiadł wzruszając ramionami.
Adam zniknął w kuchni i wyszedł po chwili z dwiema porcelanowymi filiżankami i imbrykiem pełnym parującego płynu.
Siadł na podłodze, naprzeciwko Mariusza i z czcią godną boskich relikwii rozlał herbatę do filiżanek.

- Meble rozdałeś, ale to zostawiłeś - Wskazał podbródkiem delikatną porcelanę.

Adam uśmiechnął się łagodnie.

- Nie miałem serca, to pamiątka po dziadku. Wszystko zależy od oprawy. Herbata pita w ten sposób nabiera zupełnie innego smaku. W moim domu to był taki mały rytuał.

Mariusz patrzył na niego podejrzliwie. - A ty w ogóle to coś tam robił na moście. Co ci tak życie zbrzydło, że się pchałaś w łapska tej rzeki?

Adam wzruszył ramionami, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Chyba chciałem złożyć osobistą skargę do Boga.

- Na zwykłe wiadomości nie dostawałeś odpowiedzi? - Zażartował

- Można tak powiedzieć.

Mariusz podszedł do okna i zapalił znowu.

- Palenie zabija - Zauważył Adam.

- Co ty nie powiesz? Skakanie z mostu też.

- Rzuć to świństwo, poczujesz się lepiej. Ja się poczułem. Wyraźniej czuć potem smak wszystkich potraw, jakby ci ktoś zdjął folie z języka.

Mariusz roześmiał się. Śmiał się ładnie, żywo, młodzieńczo, aż miło było słuchać. Błyskał rzędem białych zębów.

Adam wstał i podszedł do okna. Nie mając nic do stracenia, więc wyciągnął papierosa z pomiędzy palców Mariusza, wyrzucił niedopałek za okno i kładąc twarz na jego policzku przyciągnął jego twarz do swojej. Usta Adama przylgnęły do Mariusza, drżąc w oczekiwaniu. Nie zawiódł się.

Dywan okazał się równie wygodny jak najdelikatniejsze łoża. Leżeli skóra przy skórze, dłoń przy dłoni, karmiąc się nawzajem swoimi sercami. Adam dziękował szeptem za to, że był na moście, za to, że chwycił go za dłoń, a potem oboje obudzili sąsiadów u góry i u dołu, a nawet w mieszkaniu po przeciwnej stronie klatki. Chichotali jak dzieci, gdy pomyśleli o sfrustrowaniu obudzonych zbyt wcześnie mieszkańców, leżących w łóżkach i przysłuchującym się dźwiękom dzikiej radości.


***



Mariusz przebiegł na drugą stronę ulicy i zakręcił do piekarni. Kupił sześć bułek na śniadanie, a po namyśle w sklepie obok kupił też dwa talerze. Z pakunkami w rękach szedł zamaszyście, wystawiając twarz do przedpołudniowego słońca. Wstąpił jeszcze do kwiaciarni i wybrał bukiet róż. Jak patetycznie, ale cóż, zakochanym to nie przeszkadza. Na pytanie kwiaciarki czy to dla narzeczonej, kiwnął radośnie głową, że owszem i rechocząc, wyszedł.
Na pasach uderzył w niego czerwony maluch. Siła uderzenia podrzuciła go jak szmacianą lalkę i rzuciła nim o asfaltową drogę kilka metrów dalej. Brzęk tłuczonego szkła, nie zagłuszył charakterystycznego dźwięku łamanych kości. Czaszka roztrzaskała się i natychmiast głowa Mariusza otoczyła się aureolą z krwi, noga wygięła się w przeciwną stronę, a kość rozszarpała skórę i wydarła się na zewnątrz, przynajmniej na trzy centymetry. Wokół upadały róże. Cały bukiet róż.


***


Adam siedział na dywanie jak zniecierpliwione dziecko, które nie może się doczekać, kiedy będzie mogło rozpakować swój prezent. Gdyby w mieszkaniu było krzesło pewnie siedziałby na nim i przebierał radośnie nogami. Obiecał sobie, że będzie tu krzesło i fotel, koniecznie fotel, jeszcze łóżko, stół i biurko. W kuchni gotowała się woda.
On zaraz wróci. Powiedział, że zaraz wróci. Zjemy śniadanie i usta przy ustach kładąc opowiemy, jak bardzo jest, po co żyć.


Nikt nie powiedział mu o śmierci Mariusza. Nigdy nie dowiedział się, co się z nim stało...