Odmienny stan świadomości
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 21:22:14
Rzucam palenie. Nadszedł ten dzień, godzina zero, przyrównać to można tylko do małej apokalipsy. Prawie pełna paczka L&M'ów wylądowała w koszu. Patrzyłem na nią żałośnie niemal przez pół godziny, ale nie wyciągnąłem. Z opakowania straszył mnie napis, że umrę młodziej. Gdyby nie to, że wiedzę na ten temat wciskano mi do gardzieli siłą, od początku mojego życia, gotów byłbym nie uwierzyć i zgłośnić się do producentów papierosów, że to wszak wierutne kłamstwo, a papieros jest najlepszym przyjacielem człowieka. Coś jak pies tylko bez karmienia i sprzątania wymiocin. Tak oczywiście nie jest, a ja niestety zdawałem sobie z tego sprawę.

Unikając więc swoich myśli i tej paczki leżącej między sczerniałą, obślizgłą skórką od banana, a mokrą torebką herbaty, udałem się do kawiarni na rogu. Zamówiłem kawę i siadłem w kącie czytając książkę. Było jeszcze wcześnie, więc nikogo w środku nie było, oprócz barmana, mojego starego, dobrego znajomego. Tak, tak przyznaję, mieliśmy krótki romans, ale szybko minął, bo obojgu nam pasował bardziej układ przyjacielski niż partnerski.
Gdyby wszystkie związki mogły się kończyć tak pozytywnie. Bez krzyków, przykrości, ogromnego wzburzenia, pakowania naprędce swoich rzeczy i tych niedorzecznych nieporozumień, które powstają przy okazji.

Wracając do kawiarni i jej chłodnego wnętrza. Czytałem książkę, Adam pałętał się gdzieś u góry, zdrapując ze stolików zaschnięty wosk i klnąc przy tym nie gorzej od szewca. Powieść była wyjątkowo nudna, akcja wlekła się niemiłosiernie, przerywana co chwila kilkustronicowymi opisami. Właściwie to mogłem wyjść, ale za oknem padał deszcz ze śniegiem, a na ulicach i chodnikach leżała brudna breja, skutecznie zniechęcająca do opuszczenia tego miejsca.

Zamknąłem oczy żeby nuda, która urosła przez ostatnią godzinę nie przytłoczyła mnie, ciągnąc do ziemi mojej głowy, jakbym u szyi miał uwieszoną kulę. Czułem jak czas przetacza się przeze mnie leniwie i ciężko, wciskając mnie coraz głębiej pomiędzy stolik a krzesło.
Powieki zadrgały, czoło się zmarszczyło. W powietrzu zaczęły się pojawiać chaotycznie, kolejne części składowe przeciętnego ciała ludzkiego: ucho, oko, język, kciuk i na zakończenie całego procesu tworzenia, usta pękły jak dojrzały owoc, pokazując szereg równych, białych zębów. Od dzieciństwa posiadałem tę niezwykłą zdolność, stwarzania iluzorycznych postaci. Ostrożnie, nie ruszając zbyt gwałtownie głową, ani też nie rozwierając zanadto powiek, spojrzałem w stronę mężczyzny.
- Dawno się nie widzieliśmy Dawidzie - Można by go uznać za zniewalająco przystojnego. Kanciasta, symetryczna szczęka, lekki zarost, gęste brwi i kasztanowe oczy. Ideał mężczyzny, marzenie każdego geja.
- Cześć. - Przywitałem się, spoglądając na niego przez przymknięte powieki.
- Samotność ci urosła na karku jak druga głowa. Musisz sobie kogoś znaleźć.
Kiwnąłem głową na potwierdzenie.
- Miłość - zaczął mężczyzna z typowym dla siebie uniesieniem.- to uczucie, które napędza cały świat.
Można się było po nim spodziewać wypowiedzi w tym tonie. Był personifikacją bardziej romantycznej części mojej duszy.
- Wiem, ale jak już uda mi się coś chwycić, przytrzymać kogoś tylko dla siebie, to zawsze to co nas łączyło ucieka przez place i rozdrabnia się między wszystko inne.
- Bo się nie zakochałeś, tak naprawdę nigdy - Stwierdził filozoficznie.
Nie wiem czy to, co między nami się odbywało można nazwać dialogiem, bowiem mężczyzna siedzący naprzeciwko, był jedynie tworem mojego znudzonego umysłu. Monolog chyba będzie odpowiedniejszą nazwą. Monolog skończył się, zdawało mi się, dość prędko. Otworzyłem oczy, głowę opierałem na dłoni spoglądając tępo w przestrzeń przed sobą, a następnie nad sobą. Sklepienie krzyżowe, sufit kiedyś biały, teraz brudno szary.
- Nie powinieneś tyle pić. - upomniał mnie Adam znad zlewu. Spojrzałem na stół, na którym w równym rzędzie stały trzy kieliszki. Każdy z nich pusty. Przy zlewie Adam też jakieś czyścił, a klientów nie było przecież żadnych.
Chyba znowu mi się to zdarzyło, że jestem i mnie nie ma jednocześnie. Trzeci raz teraz, jeśli dobrze liczyłem.
Zebrałem rzeczy, otuliłem się szczelnie szalikiem, pożegnałem się z Adamem pocałunkiem w policzek. Jedyny mój były, z którym praktykuje ten zwyczaj, reszta albo się do mnie nie odzywa, albo mnie unika.

Wyszedłem, deszcz już nie padał, za to wiało mocno, mróz przeszywał aż do kości. Świat mijał mnie obojętnie, a może to ja go mijałem, beznamiętnie rejestrując jego fragmenty. Kałuża, chodnik, biegnąca para, latarnia, krzyż, zdezelowana ławka. Trochę się trzęsąc, trochę się zataczając dotarłem na dworzec. Wybrałem peron trzeci, siadłem na ławce z rękoma w kieszeni. W okolicy kręcił się tylko jeden, krępy mężczyzna, ale po bełkocie z głośników zbiegł schodami do tunelu podziemnego o wdzięcznej nazwie "Magda".
Naturalnym, wypracowanym przez lata ruchem, sięgnąłem do kieszeni płaszcza, spodziewając się natrafić na paczkę zielonych L&Mów. Oczywiście ich tam nie znalazłem, zostało mi tylko wyobrażać sobie jak odpalam papierosa, słysząc ten charakterystyczny dźwięk, gdy zaczyna się żarzyć, a nieskazitelna bibułka czernieje i znika, napełniając moje płuca dymem. Chciało mi się palić, tak bardzo, że aż wszystko mi się w środku skręcało, a ręce trzęsły tyle, że nie wiedziałem już czy to z zimna, czy głodu nikotynowego. Połykałem ślinę mając nadzieję, że uspokoi to ssanie w żołądku, ale nie uspokajało, wręcz przeciwnie. Wielki wir rozrastał się i dokuczał, niemal boleśnie, wwiercając się w kolejne narządy.

Wstałem, mówiąc sobie, że odchodzę dlatego, że za zimno na siedzenie na dworcu. Przecież nigdzie i tak nie odjadę. Zawsze przychodzę, myśląc: tak to teraz, pociąg się pojawi ja wsiądę. Wszystko zostanie za mną, to będzie jak swoisty, oczyszczający rytuał, zmyje z siebie lęki, koszmary i zabijające powoli przyzwyczajenia. Nowy, czysty zacznę żyć od nowa w innym miejscu.
Pociąg nigdy nie nadjeżdża, ja nie wsiadam.

Taplałem się ponownie w tej śniegowej breji, aż dotarłem do celu. Już na dole było słychać muzykę, niezawodny znak, że klub był już otwarty. Przy barze siedziało kilka osób, po za tym w czerwonej sali, jakieś dwie dziewczyny zajmowały się sobą, nie zauważając reszty otoczenia. Podszedłem do baru i zamówiłem wódkę. Zastanowiłem się przelotnie, która to już dzisiaj, ale tamtych poprzednich nie pamiętałem.
Albo wypije, albo zapalę. - pomyślałem.
Wypiłem od razu przy barze i wziąłem jeszcze piwo. Zgrabnie ominąłem stoliki i siadłem w kącie, ale tak, że przez wejście widziałem tańczącego blondyna. Chłopak był dość niski, podskakiwał i wirował z zamkniętymi oczami. Szansa, że się o kogoś obije była znikoma, bo nie było nikogo więcej na parkiecie. W końcu zauważył, że się na niego patrzę, widziałem jak uśmiechnął się lekko i od tamtej chwili tańczył już tylko dla mnie. Kręcił zgrabnie tyłkiem i zerkał by się upewnić, czy nie odwróciłem wzroku. Patrzyłem. Po dziesięciu minutach przysiadł się do stolika. Przedstawił się od razu, zagadał o jakieś głupoty. Widać było na pierwszy rzut oka, że zaćpał, ale mi to nie przeszkadzało. Wystarczyła mi świadomość, że dziś nie będę spał sam.

Było już po dwunastej, kiedy dotoczyliśmy się do mojego mieszkania. Na dość długo utknęliśmy przed wejściem, kiedy to próbowałem włożyć kluczyk do zamka. Słyszałem za plecami jak sąsiadka podczłapała do judasza i gapiła się na nas. Akurat w chwili, w której blondyn zniecierpliwiony (i nieświadomy wzroku sąsiadki) zaczął obłapiać mnie od tylu, zamek ustąpił i wtoczyliśmy się do środka. Na pożegnanie wystawiłem środkowy palec sąsiadce i zatrzasnąłem drzwi z hukiem. Blondynek (Jak on miał na imię? Zapomniałem) zaczął ściągać ze mnie ubranie już w przedpokoju, a i ja nie pozostałem bierny, więc gdy dotarliśmy w okolice łóżka, nic już na sobie nie mieliśmy. Po kilku podejściach udało nam się wgramolić na łóżko.
Pamiętam, że był nawet niezły.

Kiedy się obudziłem rano, już go nie było, jak również srebrnego świecznika, zawartości portfela i kilku płyt CD.
Kac minął stosunkowo szybko. Byłem w stanie nawet coś przełknąć. W kuchni omiotłem groźnym spojrzeniem paczkę papierosów, leżącą nadal w koszu. Nie mogąc znieść sam siebie, ubrałem się i wszedłem.

Dziś na dworcu kręciło się mnóstwo ludzi, wszyscy mnie potrącali jakbym był niewidzialny. Przycupnąłem na ławeczce i spojrzałem na ziemię, a kiedy podniosłem wzrok na peronie już nikogo nie było. Obok mojej stopy leżał zduszony trup papierosa, kciuk i palec wskazujący pachniał dymem.

Słyszałem z oddali gwizd i stukot pociągu, ale nie wiedziałem czy dopiero tu jedzie, czy już odjechał.