Pierced WING 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 22:08:33
part I
Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi z donośnym trzaskiem. Nic dziwnego, w takim hałasie był to jedyny sposób zwrócenia uwagi na to, że zjawił się ktoś nowy. Tego typu spotkania do cichych nie należały. W wielkiej, piętrowej willi panował wszechobecny chaos. Goście zeszli się zaledwie godzinę temu, a już w powietrzu unosił się wyraźny zapach alkoholu. Drogę do salonu zdobiło kilku pijanych demonów, którzy rozłożyli się ostentacyjnie na ziemi tak, że trudno było się o któregoś nie potknąć. Poza tymi, dla których impreza zakończyła się po wypiciu kolejnego z rzędu kieliszka wysokoprocentowego napoju, cała reszta najwyraźniej świetnie się bawiła. Radosne śpiewy i śmiech dało się słyszeć już z daleka.
Lucyfer westchnął, wchodząc do salonu. Wszystkie kanapy i fotele były już zajęte, ale przecież dla władcy mrocznej części zaświatów zawsze znajdzie się jakieś miejsce. Fransis, gospodarz domu i organizator tego całego zamieszania, wstał, aby powitać go osobiście. Fransis był szlachetnie urodzonym demonem czystej krwi i bardzo rozrywkową osobą. Właściwie imprezowanie było całym jego życiem i można by odnieść wrażenie, że poza dobrą zabawą nie liczyło się dla niego nic. Jednocześnie napomnieć należy, że był mężczyzną nieprzeciętnie przystojnym, z gładkimi, kasztanowymi włosami, zazwyczaj upiętymi na karku i niespotykanymi, wiecznie wesołymi seledynowymi oczami. Kiedy szedł w kierunku Lucyfera jego zwiewna, turkusowa szata powiewała za nim niczym ogon jakiegoś barwnego ptaka. Dwie skąpo ubrane demonice, które zajmowały miejsca po obu jego stronach, odprowadziły go tęsknym wzrokiem.
-Długo kazałeś na siebie czekać.- uśmiechnął się, mrużąc oczy.
-Daj spokój, gdybym miał takie beztroskie życie, jak ty, czas nie miałby dla mnie żadnego znaczenia.- spojrzał z góry na niższego od siebie o głowę przyjaciela. Fransis zaśmiał się, obdarzając go typowym dla siebie wyrozumiałym spojrzeniem.
-Ale twoja ulubiona część ceremonii jeszcze przed nami.- tym razem to Lucyfer uśmiechnął się z aprobatą. Wystarczył jeden gest, żeby do salonu wkroczyły piękne służebne anielice z dzbanami najlepszego wina.
Kielichy gości zostały błyskawicznie napełnione i towarzystwem wstrząsnęło wyraźne poruszenie. Każdy wiedział, co teraz nastąpi. Fransis podszedł do dużych, rzeźbionych drzwi i otworzył je, ukazując znane stałym bywalcom jego domu miejsce. Duży pokój obstawiony był drewnianymi stołami, pozbawionymi jakichkolwiek obrusów czy zastawy. Wszyscy z jednakowo wielkim entuzjazmem weszli do środka, kierując wzrok na inne, mniejsze drzwiczki, które po chwili także zostały przez pana domu otwarte.
-No, dalej, wychodzić.- ponaglił pewnym głosem i do pokoju wkroczyły trzy istoty o śnieżnobiałych skrzydłach.
-Anioły!- jęknął z podziwem ktoś w tłumie.
Faktycznie, każdy z tych trzech chłopców, otoczonych teraz przez stado napalonych demonów, był aniołem. Ich skrzydła nie przypominały jednak monstrualnych, pierzastych żagli, a raczej skorupy, którymi próbowali uchronić się przed pożądliwymi spojrzeniami. Na darmo. Nikt nie czekał na instrukcję, wszyscy doskonale znali tę część spotkania. Dwa wysokie, barczyste demony chwyciły pierwszego z nich, przerażonego dzieciaka. Wyglądał na góra 16 lat, młodzieńczą twarz okalały delikatne, jasne loczki. Nie ważne, co jeszcze przed chwilą miał na sobie. Wystarczyło kilka sekund, żeby znalazł się na stole, całkiem nagi i bezbronny. Jeden z gości od razu wsunął nos we włosy chłopca, wdychając zapach rumiankowego szamponu. Inny nie ukrywał przyjemności, jaką dawało mu obślinianie torsu niewolnika, kiedy gorący, wilgotny język sunął jak oszalały po mostku, piersiach i żebrach. Trzeci z demonów wolał przejść do rzeczy. Powietrze przeciął przeraźliwy krzyk anioła, kiedy para silnych rąk brutalnie rozsunęła jego uda. Fransis i Lucyfer, rozłożeni wygodnie w dużych, obitych atłasem fotelach, tradycyjnie rozkoszowali się widowiskiem, sącząc krwistoczerwone wino z kryształowych kieliszków.
-Wiesz, Fransis, nie masz czasem wrażenia, że nie bawimy się nawet w połowie tak dobrze, jak oni?- fale kruczoczarnych włosów opadały na jedno ramię władcy demonów, a jego purpurowe oczy bacznie obserwowały każdy ruch mężczyzny połączonego w seksualnym akcie z jęczącym w niebogłosy bachorem. Przyjaciel spojrzał na niego z nieukrywanym rozbawieniem.
-Znaczy się, przeleciałbyś sobie jakiegoś aniołka?- wyszczerzył zęby w podstępnym uśmiechu.
-Nie JAKIEGOŚ tam aniołka... Kogoś... Kogoś z klasą.- myśli demona wyraźnie krążyły wokół konkretnej osoby, którą Fransis za wszelką cenę chciał poznać.
-Słuchaj, wiesz, że jestem gotów zrobić dla Ciebie wiele...Ale tych szmaciarzy nikt nie szuka, nie mają rodziny, znajomych... Nawet jeśli ktoś zauważy, że znikli, nie przejmie się tym zbytnio. Z arystokracją to nie wypali.- zmarszczył brwi, przenosząc wzrok na Lucyfera.
-Hm... Pozwól, że tym razem to ja załatwię nam towarzystwo na sobotni wieczór, dobrze?- uśmiechnął się tajemniczo, zadowolony z pomysłu, który krążył gdzieś po jego głowie. Fransis wzruszył ramionami.
-Jak chcesz. Ale pamiętaj, nie chcę tu kłopotów.-
-Jasne.- odpowiedział szybko i zdecydowanie, jak gdyby powiedziano mu właśnie najbardziej oczywistą rzecz na świecie. -Żadnych kłopotów.-

end of part I