Wilk 5
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 22:16:07
Epizod V:

"Wściekły Wilk"



Poruszyłem się, nie otwierając oczu i częściowo zrzucając z siebie miłą w dotyku nagrzaną pościel. Do moich uszu dotarło echo mojego oddechu i nagle zdałem sobie sprawę z gorąca, jakie dotykało mojej nogi. Otworzyłem oczy, patrząc na leżącego na boku, przytulonego do poduszki chłopca. Jego udo dotykało mojego biodra i było rozkosznie ciepłe i miękkie.
Przyszła mi do głowy dziwna myśl, że już nie pamiętam, kiedy ostatnio obudziłem się przy kimś. Zazwyczaj było tak, że ten ktoś wychodził przed moim przebudzeniem, albo to ja się zmywałem. Przysunąłem się do Lucasa i przyjrzałem się jego pogrążonej we śnie twarzy. Wyglądał jak anioł z tymi opadającymi na zaróżowione policzki zmierzwionymi włosami i lekko rozchylonymi ustami o kolorze bladego różu. Mocno przytulał się do atłasowej poduszki, wciskając palce w miękki materiał. Wyciągnąłem rękę i ostrożnie odgarnąłem włosy z jego twarzy. Ktoś tak śliczny nie powinien być prostytutką... Zmarszczyłem brwi, zaskoczony tą myślą. Ostatnio przychodziły mi do głowy same dziwne pomysły. Większość miała związek z Lucasem... Chłopak poruszył się i wolno otworzył szmaragdowe, trochę senne jeszcze oczy. Przysunąłem się bliżej i pocałowałem go delikatnie w usta.

"Dzień dobry." - powiedziałem z łagodnym uśmiechem. - "Wyspałeś się?"

"Tak, proszę pana." - kiwnął głową, ku mojemu zaskoczeniu zdawał się być bardzo skrępowany.

"Proszę pana?" - zdziwiłem się. - "O ile pamiętam, wczoraj byłem Jack'iem..." - zauważyłem żartobliwym tonem.

"T...tak, Jack..." - zmieszany opuścił wzrok.

Nagle rozległ się przeciągły wibrujący sygnał. Odwróciłem się, lokalizując źródło hałasu w postaci leżącego na nocnym stoliku telefonu komórkowego. Obok stał elektroniczny zegarek. To właśnie na nim skupiły się oczy Lucasa, które rozszerzyły się nagle po odczytaniu godziny. Bez słowa zerwał się z łóżka i zaczął zbierać swoje ubrania. Popatrzyłem na niego trochę zaskoczony. Czyżby aż tak musiał przestrzegać "grafiku" ? Znowu rozległ się sygnał. Wstałem i odebrałem.

"Tak?" - rzuciłem do słuchawki niechętnie, przybierając taki ton, aby natręt wyraźnie zrozumiał, że dzwonienie do mnie o ósmej rano nie jest dobrym pomysłem.

"Przesłałem panu następne informacje." - usłyszałem znajomy głos Applegate'a, ostatni, który chciałbym usłyszeć o tej porze.

"I to jest powód, żeby mnie budzić?" - warknąłem lekko zirytowany. Facet ewidentnie zaczynał działać mi na nerwy swoim szarogęszeniem się. W końcu nie byłem chłopcem na posyłki tylko wykwalifikowanym skrytobójcą. To powinna być moja sprawa, kiedy i jak załatwiam zlecenia. Inną drogą, to faktycznie ludzie Applegate'a odwalali kawał brudnej roboty, chociaż ta najbrudniejsza i tak pozostawała dla mnie.

"Za piętnaście minut mam ważne spotkanie i nie miałbym jak pana powiadomić." - odparł lekko urażony. - "A wolałbym, żeby załatwił pan tę sprawę do południa..."

"Rozumiem." - odparłem na odczepnego i nie słuchając więcej, przerwałem połączenie. Odwróciłem się, jednak usłyszałem tylko szelest windy.





--------------------------------------------------------------------------------




Z wąskiej uliczki wybiegł blondwłosy chłopak, szybko przebiegł kilka metrów, w stronę niewielkiego placu naprzeciwko baru i w końcu zatrzymał się, opierając o ścianę budynku i gwałtownie łapiąc powietrze. Usłyszał stukot obcasów. W pierwszej chwili zesztywniał, jednak po przysłuchaniu się doszedł do wniosku, że nie ma zagrożenia. Przynajmniej nie takiego, jakiego się z początku spodziewał.
"Gdzieś ty był?" - usłyszał zniecierpliwiony głos. Podniósł wzrok, patrząc na zirytowanego nastolatka o białych, niezbyt krótko przyciętych włosach, które postrzępionymi kosmykami przykrywały jego szyję i policzki oraz o ciemnoniebieskich groźnie błyskających teraz oczach. Cały ubrany był w opięte czarne skóry.

"Wybacz, Risei..." - wydyszał Lucas. Chłopak postąpił krok, stukając obcasami wysokich do kolan butów.

"Miałeś być tu trzy godziny temu!" - ciągnął z nieukrywaną pretensją. - "Masz szczęście, że Czarnego Kondora dzisiaj nie było!"

Lucas pobladł lekko i przełknął nagłą suchość w gardle, która pojawiła się tam na wspomnienie zwierzchnika.

"Przepraszam, wynagrodzę ci to." - obiecał.

"No, ja myślę!" - obruszył się Risei. - "Dzisiaj zastąpię cię o te trzy godziny później! Idę do domu!" - oznajmił, odwracając się na pięcie i odchodząc w akompaniamencie stukotu obcasów.

Lucas westchnął i przeczesawszy palcami zmierzwione włosy oparł się wygodnie o mur. Marzył teraz o ciepłym prysznicu, jednak nie miał wyboru i musiał przejąć swoją zmianę. I tak miał szczęście, że Kondor się nie zjawił...




--------------------------------------------------------------------------------




Leżąca w pościeli różowowłosa dziewczyna poruszyła się i powoli otworzyła oczy. Na tle zasłoniętych żaluzji, przez które przezierało światło poranka dostrzegła poruszający się cień mężczyzny. Uniosła się, siadając na łóżku, a prześcieradło, którym była przykryta opadło, odsłaniając jej ramiona i małe jędrne piersi.
"Co ty robisz, Mike?" - zapytała, widząc, że chłopak kończy właśnie zapinać spodnie i zakłada koszulę.

"Obudziłem cię?" - zapytał cicho. - "Przepraszam." - rzekł, nie czekając na odpowiedź.

"Dokąd idziesz?" - westchnęła, chwytając prześcieradło i otulając się w nie.

"Jestem umówiony z Gregiem." - odparł krótko. - "Dzisiaj trenuję na poligonie, więc nie możemy cię zabrać." - wyjął z szuflady bluzę i szybko wciągnął ją przez głowę. - "Prześpij się jeszcze..." - dodał, kiedy drzwi zamykały się za nim. Miriam przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi, przewiercając je płonącym wściekle wzrokiem, po czym parsknęła ze złością, zawijając się w pościel i przeturlawszy na środek łóżka, ułożyła się wygodnie.




--------------------------------------------------------------------------------




Lucas przeszedł kilka kroków, kierując się w stronę dystrybutora z gazetami i magazynami i oparł się o brzeg stojącego obok starego klombu z kwiatami, a właściwie z usychającymi chwastami. Westchnął cicho, patrząc na nagłówki pierwszej strony umieszczonej za pancerną szybą gazety. "Bestialski mord!" - krzyczał jeden z nich. Artykuł był o kobiecie zamordowanej wczorajszego popołudnia w jej własnym mieszkaniu w jednym z Nowych Osiedli. Sprawcy nie złapano, a jedyny świadek zajścia, pięcioletnia córeczka ofiary, na razie nie jest w stanie złożyć zeznań. Lucas zmarszczył brwi. Codziennie gazety podawały informacje o nowych zabójstwach, tudzież nieszczęśliwych wypadkach. To zaczynało być podejrzane...

"Ooo, zguba się znalazła!" - drwiący głos wyrwał go z zamyślenia. Drgnął i odwrócił się, patrząc na podchodzących do niego trzech chłopców. Dwóch z nich było w wieku zbliżonym do Lucasa. Jeden - trochę starszy, ubrany w obcisłe wytarte dżinsy i białą koszulkę z udartymi rękawami. To właśnie jego głos usłyszał. - "A już myśleliśmy, że rzuciłeś robotę." - zakpił.

"Daj spokój, Rishka!" - obruszył się Lucas z zaczepnym błyskiem w oczach. - "Skąd te informacje?"

"Tak głosi plotka..." - odezwał się drugi z chłopców, przystojny jasny blondyn w krótkich spodenkach, lakierowanego skaju w czerwonym kolorze, w takiej samej kamizelce i butach sięgających połowy łydki. Podszedł bliżej, wyminął go i oparł się o dystrybutor, krzyżując ręce na piersi i taksując Lucasa wzrokiem. - "Ktoś cię szukał..." - oznajmił po chwili. Lucas spojrzał na niego pytająco, z wyczekiwaniem, a nawet z lekkim niepokojem. - "Zgadnij kto..."

"Nie wiem." - wzruszył ramionami.

"Gerard." - padła odpowiedź z ust Rishki. Lucas popatrzył na niego, potem wrócił wzrokiem do młodszego chłopca.

"Tak." - przyznał tamten w odpowiedzi na pytające spojrzenie Lucasa. - "Chciałem go obsłużyć, ale powiedział, że woli ciebie." - dodał, ukrywając ton porażki. - "Do diabła, Lucas! Co ty mu robisz, że on tak za tobą szaleje?" - wycedził z lekką irytacją, kładąc akcent na słowo "robisz" . Lucas zmarszczył brwi. Wydawał się być rozdrażniony tym tonem i tematem rozmowy.

"Odwal się, Kitsune !" - warknął.

"OK." - odparł chłopak, w obronnym geście unosząc ręce. Uśmiechnął się złośliwie. - "Rozumiem, tajemnica zawodowa..." - dodał jadowicie. Lucas zacisnął pięści i nabrał powietrza, żeby coś powiedzieć, jednak jego uwagę odwróciło spokojne pytanie Rishki:

"A tak w ogóle, to gdzie byłeś?"

Popatrzył na chłopaka i zamrugał powiekami, jakby jego pytanie było co najmniej dziwne.

"Ja..." - zaczął po chwili, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

"Lucas!" - usłyszał z oddali. Wszyscy odwrócili się, patrząc na podbiegającego do nich bardzo młodego chłopca o nastroszonych czarnych włosach, który pędząc co sił w nogach w końcu przypadł do Lucasa i przytulił się do niego, mocno go ściskając. Sięgał mu do piersi i miał zaledwie trzynaście lat, ale zawsze mówił, że ma prawie piętnaście. Tak kazał mu Kondor, co budziło u Lucasa współczucie dla tego chłopca i niejaką złość wobec zwierzchnika.

"Cześć, Nezumi !" - zawołał, mierzwiąc mu włosy. - "Co słychać?"

"Gdzie byłeś?" - zapytał bez ogródek, odsuwając się lekko i badając go wzrokiem.

"Też chciałbym w końcu się dowiedzieć..." - zauważył Rishka, siadając na brzegu klombu. - "Chyba nie z klientem?"

"Nie...niezupełnie..." - zmieszał się Lucas. Na twarzy Kitsune pojawił się dziwny uśmieszek.

"Więc u faceta?" - raczej to stwierdził, niż zapytał. Lucas poderwał się i szeroko otworzył oczy.

"Nie... on nie jest... moim..." - zaczął szybko się tłumaczyć.

"Więc jednak!" - zawołał triumfalnie Kitsune, zakładając ręce za głowę i odchylając ją do tyłu.

"Masz faceta?" - zdziwił się Nezumi i szeroko otworzył oczy. Rishka również badawczo przyjrzał się Lucasowi.

"Nie!... to nic takiego...ja..." - chłopak zaczerwienił się lekko, nie mogąc już ukryć zmieszania. Kitsune parsknął śmiechem.

"Tak, czy inaczej spędziłeś u niego noc." - zawyrokował Rishka. Wszyscy popatrzyli na niego z zaskoczeniem w oczach. Wyjątek stanowił Lucas, w którego spojrzeniu malowało się skrajne przerażenie. - "Spóźniłeś się i masz na sobie to samo, co wczoraj." - uzasadnił swoją tezę, a Nezumi zbliżył się do Lucasa i wciągnął głośno powietrze nosem.

"I pachniesz nim." - zauważył. - "Drogą wodą kolońską." - dodał z figlarnym uśmiechem.

Lucas zrobił zbolałą minę, a Rishka wstał ze swojego miejsca, wkładając ręce do kieszeni.

"No! Dajmy mu już spokój. To jego sprawa." - powiedział, ku wyraźniej uldze aktualnego przedmiotu zainteresowania.

"Niekoniecznie..." - odezwał się Kitsune, zwracając na siebie uwagę wszystkich, a w szczególności Lucasa. Rishka zmarszczył brwi i zmrużył brązowe oczy, co nadało dość groźnego wyglądu jego szczupłej, opalonej twarzy o ostrych rysach. - "Przez sprawy osobiste nie powinien zaniedbywać pracy." - stwierdził Kitsune. - "Spóźnił się i Czarny Kondor powinien się o tym dowiedzieć..."

"Kitsune... nie..." - odezwał się Lucas, patrząc na niego prosząco.

"Nie zrobisz tego!..." - zawołał z niedowierzaniem i pewnym oburzeniem Nezumi.

"A niby dlaczego mam mu nie mówić?..." - odparł z satysfakcją Kitsune. Rishka przymknął oczy i z dziwnym uśmiechem podszedł do niego.

"Nic nie powiesz." - oznajmił dobitnie, stając przed nim.

"Czyżby?" - odszczeknął butnie, patrząc w górę w zmrużone oczy Rishki.

"Uwierz mi, nic nie powiesz." - pochylił się i postąpił jeszcze krok, tak, że Kitsune cofnął się przywierając plecami do ścianki dystrybutora. Wciągnął powietrze i popatrzył na niego zuchwale, starając się ukryć swoją niepewność. - "Bo mamy wspólny pokój." - przypomniał Rishka.

"I...i co z tego?" - zapytał tonem, który wskazywał na to, iż wiedział, do czego ten zmierza.

"Więc jeśli chociaż piśniesz słówko..." - starszy chłopak zniżył głos, a uśmiech nagle znikł z jego twarzy. - "...to zrobi się bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnie... Szczególnie w nocy..." - zakończył pochylając się jeszcze niżej, tak, że ich usta zbliżyły się niebezpiecznie. - "Rozumiemy się?" - zapytał, a Kitsune kiwnął tylko głową. - "To świetnie." - podsumował chłopak, całując go powoli.

Nezumi roześmiał się triumfalnie.

"Lucas?" - na dźwięk swojego imienia chłopak drgnął i odwrócił się.

Popatrzył na mnie z ogromnym zdziwieniem i niepewnością. Podszedłem bliżej, a on ku mojemu zdumieniu cofnął się o krok. Omiotłem wzrokiem pozostałych chłopców. Dwóch przerwało pocałunek i popatrzyło na mnie z zainteresowaniem.

"C...coś się stało?" - zwrócił się do mnie Lucas.

"Nie zdążyłem ci zapłacić." - wyjaśniłem krótko, sięgając do kieszeni. - "Ile się należy za całą noc?"

Potrząsnął głową, unikając mojego wzroku.

"Nie chcę pieniędzy." - powiedział cicho. - "To nie była...moja zmiana, więc nie musisz mi płacić..."

"Lucas..." - zacząłem, lekko zniecierpliwiony jego postawą. Nie lubiłem nieuregulowanych rachunków. Jeśli dostawałem coś, co w pewnym sensie kupowałem, to chciałem za to też zapłacić. Byłem też odrobinę ciekaw, jak podchodził do naszej wspólnie spędzonej nocy. Czy byłem dla niego tylko klientem, czy może czymś więcej...

"Nie chcę pieniędzy!" - krzyknął na chwilę podnosząc głowę. Wtedy dostrzegłem w jego oczach łzy, co sprawiło, że zamarłem i zacząłem się zastanawiać, co było ich powodem.

"Proszę mu wierzyć." - wyrwało mnie z chwilowego zadumania. Popatrzyłem na najstarszego w tej gromadce. - "Jeśli mówi, że czegoś nie chce, to zazwyczaj tak jest naprawdę..."

"Szczerze mówiąc rozumiem go..." - odezwał się inny chłopiec, cały w czerwieni. Podszedł bliżej i przyjrzał mi się uważnie. Powoli powiódł wzrokiem po całym moim ciele, od stóp do głowy, zatrzymując się na dłuższą chwilę na okolicach paska moich spodni. Robił to w taki sposób, jakby oceniał to, co było pod ubraniem. Przygryzł na chwilę wargę, po czym zmysłowo oblizał usta. - "Sam dałbym ci za darmo..." - stwierdził w końcu, uśmiechając się wyzywająco. Lucas spiorunował go wzrokiem, a starszy chłopak parsknął śmiechem.

"Ty dałbyś każdemu za darmo, gdyby nie chciał zapłacić." - skomentował.

"Zamknij się!" - warknął rozzłoszczony adresat komentarza. Najmłodszy z chłopców nagle poderwał się i wskoczył na klomb, czujnie śledząc drugą stronę ulicy. Jego oczy zwęziły się na widok czarnego Ferrari Anakondy z przyciemnianymi szybami parkującego w pobliskim wąskim zaułku.

"Chłopaki, Czarny Kondor!" - zawołał po chwili, zeskakując i odbiegając w kierunku małej uliczki.

"Cholera!" - syknął najstarszy i nagle wszyscy chłopcy rozpierzchli się, odbiegając co sił w sobie tylko znanych kierunkach. Został tylko Lucas, który, zaczął rozglądać się niespokojnie. Nagle jego oczy rozszerzyły się i zesztywniał, patrząc w dal, przez moje ramię. Postąpił dwa kroki i przylgnął do mnie, przyciskając swoje usta do moich i zachęcająco odsuwając język. Skorzystałem z nagłego zaproszenia i pocałowałem go mocno i namiętnie. Oparł dłonie o moją klatkę piersiową. Był uległy, jednak cały spięty. Odsunąłem lekko głowę.

"Lucas..." - zacząłem.

"Nie przestawaj!" - wyszeptał szybko i na powrót wpił się w moje usta, zarzucając mi ręce na szyję i przyciągając głowę. Nagle usłyszałem zbliżający się stukot obcasów, który sprawił, że chłopak w moich ramionach jeszcze bardziej zesztywniał, całkowicie nieruchomiejąc. Kątem oka dostrzegłem jak obok nas powoli przechodzi jakaś postać, w miarowym akompaniamencie stukotu podkuć butów. Był to wysoki mężczyzna o długich czarnych włosach, cały odziany w czerń. Wyjątek stanowił wyhaftowany na jego pelerynie srebrno-biały ptak w locie. Kiedy nas wyminął Lucas rozluźnił się nieco, a gdy stukot oddalił się nieco, przerwał pocałunek. Pochylił głowę i cofnął się. - "Przepraszam." - wyszeptał.

"Za co?" - uśmiechnąłem się. - "Było bardzo przyjemnie."

"Przepraszam za wszystko." - odparł, siadając na brzegu klombu i odwracając się do mnie bokiem. Pochylił głowę, a włosy zakryły niemal całkowicie jego twarz. Zamknąłem oczy. A więc to był koniec tej rozmowy i tego epizodu. W końcu i tak nie spodziewałem się niczego innego. Sięgnąłem ręką do kieszeni i wyciągnąłem skórzany woreczek z kredytami.

"To ile mam ci zapłacić?" - zapytałem, wybierając kilka blaszek o dość pokaźnych nominałach. Zaprzeczył ruchem głowy. Zignorowałem to. - "Dwa razy tyle, co przedtem? Wtedy to nie była cała noc..." - spojrzałem na niego. Dostrzegłem, że jego sylwetka jest spięta, a dłonie zaciskają się na krawędziach klombu tak mocno, że aż z kostek palców odbiegła krew. - "Tyle za ciebie wystarczy?" - powiedziałem zdanie, o którym wiedziałem, że przeleje kielich. Gwałtownie odwrócił głowę, spoglądając na mnie szklącymi się od łez szmaragdami, w których pałała pretensja i żal.

"Już ci powiedziałem, że nie chcę twoich pieniędzy!!" - krzyknął, nie hamując już swojej złości.

"Dlaczego?" - zapytałem spokojnie, a on opuścił wzrok. Zagryzł wargi, jakby nie wiedząc, co odpowiedzieć, a może po prostu walcząc o panowanie nad głosem.

"Nie byłem wtedy... "w pracy" ..." - powiedział niepewnie. - "Poza tym po prostu nie chcę! Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym, żeby mi zapłacić?" - teraz to on postawił pytanie, z trudem kontrolując swój głos.

"Bo z tobą spałem." - odparłem krótko. Drgnął i zamarł w taki sposób, w jaki na ułamek sekundy nieruchomieje osoba przebita sztyletem, by po chwili osunąć się na ziemię... Wiedziałem, że to go zabolało. Musiało zaboleć i chyba chciałem, żeby tak się stało. Inaczej przecież udzieliłbym innej odpowiedzi. Lucas nie patrzył już na mnie. Opuścił wzrok i na moment utkwił go nieruchomo w chodniku, po czym powoli odwrócił głowę, wbijając spojrzenie w przeciwległą stronę ulicy. Nie wiedziałem jego twarzy, więc nie mogłem odgadnąć, co czuł. Usłyszałem tylko:

"Dwieście."

Bez słowa położyłem dwieście pięćdziesiąt kredytów na brzegu klombu i odszedłem.




--------------------------------------------------------------------------------




Gregory przechylił się przez barierkę, otaczającą położone pięć metrów niżej wielkie pole ćwiczebne i skupił swoją uwagę na biegnącym przez tor przeszkód młodym mężczyźnie. Michael właśnie przeskoczył przez półtorametrowy płotek i zaczął wspinać się po siatce z lin.
"Chcesz zrobić z niego Vipera?" - zapytał stojący obok Gregorego mężczyzna pod trzydziestkę. Miał brązowe włosy i trochę zmęczone, niebieskie oczy. Również bacznie obserwował ruchy trenującego.

"Chcę go po prostu dobrze wyszkolić." - odparł tamten z nutką irytacji w głosie.

"Jesteś pewien?" - uśmiechnął się lekko. - "Ten dzieciak ma talent. Załatw mu jeszcze tylko wzmocnienie kości i stawów włóknem szklanym i tytanem, a w ciele kilka drobnych przeróbek..."

"I umrze przed trzydziestką?..." - przerwał mu Gregory sarkastycznie.

"A tak..." - westchnął z łagodnym uśmiechem. - "Zapomniałem, że jesteś przeciwny zbiocybernetyzowanym żołnierzom..." - uniósł swoje dłonie i nagle końce jego małych palców poruszyły się, odsuwając się i ukazując lufy pistoletów laserowych. Przyjrzał się im z sentymentem, po czym opuszki palców wróciły na swoje miejsce. Opuścił ręce.

"Jaki z was pożytek, Falco, skoro padacie jak muchy z przeładowania waszych organizmów tymi cybercudami?" - rzekł Gregory z cieniem smutku w głosie. - " Po ukończeniu Akademii i wszystkich tych operacjach służycie najwyżej siedem lat, a potem zostajecie kalekami lub umieracie!"

Falco uśmiechnął się blado.

"Ale to bardzo intensywne siedem lat..." - rzekł zniżonym, melancholijnym głosem i odwrócił się na pięcie, odchodząc. Gregory patrzył na jego ruchy. Falco poruszał się z szybkością i zwinnością charakterystyczną dla Vipera. Jednak momentami dało się zauważyć sztywnienie stawów i towarzyszący im ból, które mężczyzna bardzo starał się ukryć. W końcu Falco miał już 28 lat. Dla niektórych to "tylko" , dla zbiocybernetyzowanych żołnierzy - "aż" ... Jako Viper-owi niewiele życia mu pozostało... Przeniósł wzrok na tor przeszkód i zaczął pilnie przyglądać się Michaelowi. Skoro Falco stwierdził, że szczeniak ma talent, to faktycznie musiało tak być. W końcu to on wybierał młodych ludzi do Akademii...




--------------------------------------------------------------------------------




Zapaliłem papierosa i energicznym krokiem przeszedłem przez ulicę. Sytuacja zaczynała mnie naprawdę irytować. Najpierw to spięcie z Lucasem, a teraz kłopoty z wykonaniem zadania. Najwyraźniej zbyt szybko pochwaliłem ludzi Applegate'a, ponieważ tym razem ich informacje nie okazały się wystarczająco dokładne i pewne. Moją kolejną ofiarą miał być trzydziestodwuletni urzędnik państwowy, niejaki William Bricks, zamieszkujący jeden z bardziej nowoczesnych domków w Starym Mieście. Okazało się jednak, że budynek ten stoi pusty od jakiegoś miesiąca. Po przeprowadzeniu drobnego śledztwa, dowiedziałem się, że jego niedawny właściciel siedem tygodni temu stracił pracę i teraz przebywał w tanim motelu w najbardziej zapuszczonej dzielnicy tej części miasta. Kiedy tam pojechałem, nie zastałem ani Bricksa, ani śladów jego bytowania. Mieszkanko wyglądało tak, jakby co najmniej przez tydzień nikogo w nim nie było. Dowiedziawszy się również, że mój cel od momentu utraty pracy często zagląda do kieliszka, rozpocząłem obchód po wszystkich knajpach w okolicy. A gdzie miałem go niby szukać? W muzeum? No, chyba, że browarnictwa...Westchnąłem, wchodząc do baru, w którym po raz pierwszy kupiłem Cordix. Rozejrzałem się. Nigdzie w okolicy nie widziałem mężczyzny o wyglądzie zbliżonym do Bricksa, a kogoś takiego trudno by było przeoczyć. Metr osiemdziesiąt siedem wzrostu, więc prawie mi dorównywał, czarne krótkie włosy i szare oczy osadzone w ziemistej, zmęczonej twarzy o ostrych rysach. To była szósta knajpa, którą odwiedzałem dzisiejszego popołudnia i zaczynałem wątpić w sens swoich poszukiwań. Nie miałem jednak wielkiego wyboru. Nie mogłem przecież wypytywać ludzi, czy nie widzieli gdzieś faceta z holozdjęcia, a potem go po prostu sprzątnąć. Niech no ja dorwę Applegate" a i tych jego "ludzi" , których tak wychwala. Zniechęcony podszedłem do baru. Skoro już tu byłem, mogłem ostatecznie się wreszcie czegoś napić. Jessie uśmiechnął się na mój widok. Swoją drogą nie byłem zdziwiony jego pogodnym nastrojem na widok klienta, który płacił mu okrągłe sumki za prochy.
"Co podać?" - zapytał uprzejmie.

"Whisky, czystą, bez lodu." - mruknąłem, a on szybko nalał trunek do szklanki o grubym dnie. Wypiłem łyk mocnego alkoholu o ostrym gorzkawym smaku palonego cukru i zdałem sobie sprawę, że barman wciąż mi się przygląda.

"Jesteś, panie, zadowolony z dostawy Cordix?" - zapytał.

"Tak." - kiwnąłem głową. - "Dziękuję. Przez jakiś czas pozostanę pańskim stałym klientem." - oznajmiłem i dostrzegłem, że oczy mu zabłysły.

"Zawsze do usług." - zawołał bardzo uszczęśliwiony. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Za prowadzącymi na piętro schodami i w specjalnych wnękach ścian też były stoliki, jednak żadna z siedzących przy nich osób nie przypominała mojej ofiary.

"Szukacie kogoś?" - usłyszałem głos Jessiego. - "Lucasa?..." - dodał ciszej, a ja popatrzyłem na niego, starając się, by na mojej twarzy nie pojawił się żaden wyraz jakiejkolwiek emocji.

"Skąd ten pomysł?" - zapytałem spokojnie, zachowując obojętny ton. Barman zmieszał się i szybko uciekł gdzieś wzrokiem.

"N-nie, znikąd..." - zawahał się. - "Ale gdybyś go szukał, panie, to pracuje dwie przecznice dalej." - oświadczył, akcentując słowo "pracuje" . W pierwszej chwili chciałem odpowiedzieć, że wiem, ale w porę ugryzłem się w język. Szybko dopiłem whisky i uregulowawszy należność wyszedłem z baru. Spojrzałem w niebo. Pomimo późnego popołudnia słońce wciąż niemiłosiernie grzało, a mnie czekało jeszcze parę godzin poszukiwań. Z reguły nie poddawałem się łatwo, ale jeśli do wieczora nie znajdę Bricksa, Applegate i jego ludzie na własnej skórze doświadczą, co to znaczy prawdziwy profesjonalista.




--------------------------------------------------------------------------------




Fioletowowłosy chłopak przebiegł przez zawieszoną na linkach wąską kładkę i podbiegł do stanowiska strzeleckiego. Szybko i pewnie załadował broń i strzelił pięć raz do tarczy. Rozładował broń i pędem ruszył do oddalonego o dwieście metrów stanowiska z karabinem. Zmęczenie dawało mu się we znaki i dokładnie czuł wszystkie mięśnie, których połowy nawet nie potrafiłby nazwać. Tylko dlaczego Gregory tak go szkolił? Co ten staruszek przygotowywał? Nic nigdy mu nie wyjaśniał, ale on ufał temu mężczyźnie i zniesie wszystko, byleby tylko mógł osiągnąć swój cel. Uklęknął przy stanowisku i załadował broń. Martwił się tylko o Miriam. Ostatnio poświęcał jej bardzo mało czasu, co na pewno odbije się niekorzystnie na ich związku. Kochał ją, ale nie mógł jej wszystkiego mówić. Tak było bezpieczniej dla niej. Lepiej, żeby nie widziała, co z Gregiem zamierzali. Przyklęknął na jedno kolano i wymierzył w stronę kolejnej, odległej tarczy. Pociągnął za spust. Już się nie mógł doczekać, kiedy w końcu dopadnie Wilka...




--------------------------------------------------------------------------------




Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy wściekły zmierzałem do mojego mieszkania. Bricksa nie znalazłem. Zmarnowałem dzień na bezsensowne włóczenie się po knajpach. Gdzie właściwie miałem go szukać? Mógł być dosłownie wszędzie... Mógł równie dobrze już nie żyć. O, to była interesująca koncepcja... Chociaż raz jakaś moja ofiara mogłaby wyświadczyć mi przysługę i na przykład popełnić samobójstwo, albo wpaść pod samochód... Zwolniłem kroku i wyciągnąłem papierosa, po czym włożyłem go do ust i nie zapalając, rozejrzałem się dookoła. Na ulicach wyludniło się i już tylko nieliczni przechodnie przemykali chodnikami z pomarańczowej kostki. Sprzedawcy zamykali swoje sklepy, a w niektórych oknach budynków paliły się światła. Znowu przyspieszyłem, zapalając papierosa i obmyślając tekst, jakim uraczę Applegate oraz kilka ciekawych lecz niezbyt miłych epitetów dla jego podwładnych. Byłem już w pobliżu budynku, w którym mieszkałem, kiedy nagle usłyszałem odgłos szamotania i cichy, stłumiony krzyk:

"Przestań!"

Zatrzymałem się i spojrzałem w stronę wąskiej uliczki, którą właśnie mijałem. Jej głębię spowijał mrok, jednak dostrzegłem zarys dwóch, stojących blisko siebie postaci. Uruchomiłem implanty i wyraźnie zobaczyłem Lucasa, przyciskanego do ściany przez jakiegoś mężczyznę. Wydawał mi się znajomy. Zmarszczyłem brwi i rzuciłem papierosa na chodnik, przydeptując go obcasem, po czym ruszyłem w ich kierunku.

"Za-zaczekaj..." - wyszeptał Lucas odsuwając się przed wilgotnymi pocałunkami mężczyzny.

"A na co mam niby czekać?" - obruszył się tamten. - "Zawsze to samo. Ciągle wymyślacie jakieś problemy, a i tak rozkładacie nogi na zawołanie..." - wycedził i objął go w talii, przyciągając do siebie. - Bądź więc dla mnie miły i pozwól mi zrobić to tak, jak lubię..." - wymruczał. Chłopak próbował wyswobodzić się z jego uścisku, jednak ręce mężczyzny były szybkie i wprawne, bez trudu wślizgiwały się pod koszulę Lucasa, chciwie badając jego delikatne ciało.

"Nie!" - zawołał chłopak, próbując odepchnąć go rękami. - "Mówiłem ci, że więcej ci na to nie pozwolę..."

Mężczyzna parsknął śmiechem.

"Posłuchaj mnie, ty dziwko, gówno mnie obchodzi, na co mi pozwalasz..." - wysyczał i przycisnął usta do szyi Lucasa. Chłopak wzdrygnął się, próbując odsunąć.

"Przestań!" - jęknął i uderzył mężczyznę pięścią w żebra, co nie zrobiło na potężnym napastniku najmniejszego wrażenia, który nie zwracając uwagi na opór zaczął rozpinać koszulę chłopca.? "William, proszę... Przestań!"

"Zamknij się, bo zerżnę cię tak, jak ostatnio!" - warknął zmuszając go do pocałunku i wciąż przyciskając Lucasa do ściany, częściowo rozpiął mu spodenki.

"Nie przeszkadzam?..." - zapytałem, podchodząc do nich. Chłopak popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami z wyrazem przestrachu, a może i pewnego zażenowania na twarzy. Mężczyzna odwrócił głowę i moje wcześniejsze podejrzenia potwierdziły się.

"Nie wtrącaj się!" - krzyknął do mnie. - "Znajdź sobie inną kurwę!... Bo tę zaraz rozedrę..." - wycedził z satysfakcją i znowu objął Lucasa, wbrew oporom i protestującym jękom chłopca, a na mnie nie zwracając już najmniejszej uwagi. To był błąd. Nie lubiłem być ignorowany. Postąpiłem krok i zamachnąłem się, z całej siły uderzając go brzegiem pięści w twarz. Cios odrzucił niczego nie spodziewającego się mężczyznę na przeciwległą ścianę. Lucas wciągnął głośno powietrze i popatrzył na mnie z zaszokowaniem, potem na wspartego o ścianę napastnika. Ja również wpatrywałem się w wysokiego mężczyznę o czarnych, krótko przyciętych włosach, który teraz rozmasowywał swoją szczękę. Tak. Oto więc miałem przed sobą Bricksa w całej okazałości. Stuosiemdziesięciosiedmiocentymetrową mało interesującą górę mięsa, która w dodatku przed chwilą w odrażający sposób dobierała się do bezbronnego dzieciaka.

"Czyś ty zwariował?!" - krzyknął do mnie, wyprostowując się i nagle znów, dla podtrzymania równowagi, opierając o ścianę. Chwiał się jednak nie z powodu mojego ciosu. Wionęło od niego alkoholem na odległość metra, musiał więc być naprawdę mocno wstawiony. Popatrzyłem na Lucasa. Spoglądał to na mnie, to na Bricksa, owijając się połami częściowo rozpiętej koszuli. Wyglądał na dość zdezorientowanego i niepewnego sytuacji. Powoli wróciłem wzrokiem do mężczyzny. Zmrużyłem oczy, czując jak rośnie we mnie wściekłość na samo wspomnienie, że ten facet obmacywał chłopca. Jak w ogóle śmiał dotykać w ten sposób Lucasa. Jasna cholera...z jaką przyjemnością ja zabiję tego drania!... Postąpiłem krok. Moje implanty działały na pełnych obrotach i widziałem go doskonale. Musiały też niesamowicie świecić w mroku, gdyż Bricks nagle cofnął się i zawołał:

"Co jest z twoimi oczami?"

"Nic. Wydaje ci się. Po prostu za dużo pijesz..." - wyszeptałem lodowato. Na szczęście Lucas stał zwrócony do mnie pod takim kątem, że nie widział błyszczących zielonozłotych tęczówek. - "Może to cię otrzeźwi..." - zadałem Bricksowi następny szybki, lecz niezbyt silny cios w twarz. Zachwiał się i postąpił krok do tyłu. Lucas podskoczył do mnie i chwycił mnie za rękę.

"Jack, nie..." - zawołał. Zamknąłem powieki i odwróciłem głowę w bok, kiedy się zbliżył. Nie chciałem, żeby widział moje oczy. Nie chciałem, żeby o cokolwiek potem pytał... Odsunąłem go łagodnie lecz stanowczo.

"Nie wtrącaj się." - rzekłem chłodno, otwierając oczy dopiero, gdy usłyszałem, że chłopak cofnął się pod ścianę. Popatrzyłem na mężczyznę. Starł z brody krew ściekającą z jego rozciętej wargi i popatrzył na mnie wściekle. Z zaskakującą dla jego stanu zwinnością doskoczył do mnie, wymierzając mi dwa ciosy, przed którymi bez trudu się uchyliłem, a jego pięści uderzyły tylko powietrze. Natomiast wyprowadzone przez mnie razy dokładnie trafiły w swój cel i zanim Bricks zdążył zareagować moja pięść z impetem wylądowała w okolicach jego żołądka dokładnie w miejscu splotu słonecznego. Kiedy z jękiem zaczął osuwać się w dół, chwyciłem go i przytrzymując uderzyłem po raz drugi, tym razem silnym hakiem w szczękę. Zatoczył się do tyłu i upadł na ziemię.

"Jack, przestań! Zabijesz go!" - krzyknął Lucas, znowu do mnie podbiegając. Dlaczego ten gówniarz jeszcze stąd nie poszedł? Odepchnąłem go po raz kolejny i ruszyłem w stronę podnoszącego się z trudem mężczyzny.

"Ty sukinsynu! Zapłacisz mi za to!" - zawołał wstając z ziemi.

"Oczywiście, że go zabiję..." - wyszeptałem, patrząc już tylko na mój cel . Byłem zdecydowany zakończyć tę zabawę, jakby na nią nie patrzeć mało interesującą i zabawną. Usłyszałem brzdęknięcie metalu i zobaczyłem błysk sprężynowego noża w jego dłoni. Bricks stanął w rozkroku, przybierając bojową pozycję. Uśmiechnąłem się rozbawiony, kiedy nagle ruszył do natarcia. Na wilka z takim scyzorykiem? Może na małego wilczka... ale w przypadku dorosłego wilka można się boleśnie pokaleczyć... o jego zęby. Bez trudu cofnąłem się przed jego atakiem i chwyciłem napastnika za nadgarstek, wytrącając mu nóż z dłoni. Odepchnąłem go, posyłając w stronę ściany tak, że z hukiem wpadł na nią. Nie stracił jednak werwy, natychmiast odbijając się od muru i rzucając na mnie z pięściami.
To nie było trudne... Zrobiłem unik i kopniakiem podciąłem mu nogi, chwyciwszy go błyskawicznie za głowę, ujmując podbródek i unosząc pod odpowiednim kątem. Resztę załatwiła grawitacja i impet szarży mężczyzny. Ja tylko przytrzymałem mocno jego głowę, a ciężar spadającego na ziemię potężnego ciała skręcił właścicielowi kark. Bardziej poczułem niż usłyszałem głuche chrupnięcie jego kręgów. Przytrzymałem go chwilę, kiedy przez ciało przebiegł skurcz pośmiertny, a następnie puściłem zwłoki, które zwaliły się z głośnym łomotem na ziemię. Wyprostowałem się i odwróciłem, wyłączając swoje implanty. Wtedy w mroku dostrzegłem Lucasa wciąż stojącego pod ścianą i wpatrującego się we mnie z przerażeniem.

"Coś ty mu zrobił?!" - krzyknął, przypadając do ciała Bricksa. Dotknął jego szyi, po czym gwałtownie się cofnął, spoglądając na mnie szeroko otwartymi oczami. - "Zabiłeś go!" Popatrzyłem z uwagą na chłopca. Nie rozumiałem, dlaczego tak się tym przejmował. Zwłaszcza śmiercią faceta, który przed chwilą próbował go zgwałcić. - "Jak mogłeś?" - wyszeptał wstając i podchodząc do mnie. - "Nic ci nie zrobił..."

"Ale tobie próbował coś zrobić!" - warknąłem rozzłoszczony. Myślałem, że kiedy zabiję tego faceta moja wściekłość opadnie. Że to on jest powodem mojego całodziennego rozdrażnienia. Ku mojemu zdziwieniu tak się jednak nie stało, a słowa Lucasa jeszcze bardziej podsycały mój gniew.

"No to co z tego?..." - syknął, a ja drgnąłem zaskoczony tymi słowami. Czy naprawdę absolutnie nie przejmował się tym, co klienci z nim robili? Czy wykonywał każde polecenie, bez względu na to, co to było? Skoro tak, to faktycznie był zwykłą szmatą i szkoda było mojego czasu. Wcześniej wydawało mi się, że ten dzieciak ma w sobie choć odrobinę godności... Spojrzałem mu w oczy i dostrzegłem, że lśniły w nich łzy. W ogóle go nie rozumiałem... Chwyciłem go za rękę i pociągnąłem w stronę wyjścia z uliczki.

"Ej!" - zaprotestował.

"Musimy porozmawiać." - wyjaśniłem, prowadząc chłopca w stronę jednego ze stojących w rzędzie białych budynków.

Wepchnąłem go brutalnie do windy, a on tylko oparł się o ścianę, wciskając w kąt i wciąż patrząc na mnie ze złością. Przesunąłem kartę identyfikacyjną przez czytnik, a dźwig wciągnął nas na trzecie piętro. Spodziewając się, że nie zechce sam wyjść z windy znowu ująłem jego ramię i wprowadziłem do mieszkania. Weszliśmy do sypialni, ponieważ tutaj zostawiłem komórkę, a musiałem powiadomić Applegate" a o wykonaniu zadania, jak sobie wielmożny pan zażyczył. Wysłałem krótki umowny sygnał i odłożyłem telefon, spoglądając na Lucasa. Chłopiec stał obok, z rękami skrzyżowanymi na piersi i zasępionym wyrazem twarzy. Zrzuciłem płaszcz i zanim zdążyłem się odezwać on pierwszy zawołał:

"Jak mogłeś go zabić!?" - spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

"Dobierał się do ciebie..." - mruknąłem, nie bardzo wiedząc, co mam mu na to odpowiedzieć. Nie mogłem mu przecież powiedzieć, że ktoś zapłacił za śmierć Bricksa. Westchnął, kręcąc z dezaprobatą głową.

"Jack, zabijesz każdego mojego klienta?" - syknął sarkastycznie. Spojrzałem na niego ze złością.

"A często pozwalasz sobie robić coś takiego?" - zawołałem, podchodząc do niego. Zerknął na mnie z ukosa, po czym szybko opuścił wzrok.

"Nie twoja sprawa." - bąknął pod nosem. Chwyciłem go za ramiona i przyciągnąłem do siebie, zmuszając do spojrzenia mi w oczy.

"Odpowiedz!" - huknąłem. Miałem tego wszystkiego dość! Tego marudzenia Applegate'a, szukania Bricksa, beznadziejnej bójki z nim i gierek Lucasa. Co szczeniak sobie w ogóle myślał? Wyrwał się, oswobadzając z mojego uścisku.

"Może to lubię!?" - zawołał zuchwale. - "Nie przyszło ci to do głowy?"

Uśmiechnąłem się krzywo. Więc wszystko już było dla mnie proste...

"Zatem szkoda na ciebie mojego czasu, ty kurwo!" - syknąłem, a niemal równocześnie ręka Lucasa przecięła powietrze i uderzyła mnie w policzek. Cios nie był mocny z racji wątłości chłopca, jednak rozwścieczył mnie. Jak w ogóle ten dzieciak śmiał podnosić na mnie rękę?! Zanim zdążyłem nad sobą zapanować oddałem Lucasowi. Nie użyłem całej swojej siły, jednak raz był wystarczająco potężny i nagły, żeby chłopiec stracił równowagę i upadł na brzeg łóżka. Kiedy lekko oszołomiony próbował wstać, chwyciłem go za rękę i wciągnąłem całego na posłanie. Popatrzył na mnie z wyrazem przestrachu na twarzy. - "Skoro to lubisz..." - zawiesiłem głos, a jego oczy rozszerzyły się nagle z przerażenia. Już wiedziałem co, chcę zrobić. Chciałem go ukarać za jego słowa. Skrzywdzić i pokazać mu, że to, co jak mówił lubi wcale nie jest takie przyjemne. Przyszpiliłem go sobą do łóżka, bez trudu radząc sobie z jego oporem i unikając uderzeń jego pięści. Czy naprawdę wierzył w to, że może mnie powstrzymać?

"Nie! Jack! Zostaw mnie!" - krzyknął, próbując się wyślizgnąć spod przygniatającego go mojego ciała. Wbrew usilnym protestom i towarzyszącej im dzikiej walce zdarłem z niego koszulę. Ująłem oba jego nadgarstki w jedną dłoń i przycisnąłem je do łóżka nad jego głową, po czym bez większych problemów zacząłem ściągać mu spodenki. Wierzgał i próbował mnie kopnąć, jednak z mizernym skutkiem. Po chwili, leżał pode mną zupełnie nagi.? "Przestań!!" - wysyczał przez zaciśnięte zęby i znowu się szarpnął, próbując wyswobodzić. Zmusiłem go do pocałunku i cofnąłem się gwałtownie, czując w ustach smak swojej krwi. Spojrzałem na chłopca. Jego rozchylone wargi również zroszone były rubinowymi kropelkami, oddychał szybko i nierówno, policzki były zarumienione z wysiłku, a jego oczy pałały wściekłością. Wyglądał pięknie...

"Dobrze..." - powiedziałem cicho. - "Jeśli chcesz, będzie bez pocałunków..." - przycisnąłem go sobą do łóżka, a on po raz kolejny próbował się ze mną siłować. Zaczynał mnie bawić jego opór, a świadomość posiadania nad nim władzy - niezwykle podniecać. Jednocześnie jego słowa i słowa Bricksa ciągle brzęczały mi w uszach, drażniły mnie. Nie panowałem już nad sobą. Opętały mnie wściekłość i pożądanie.

"Przestań!!" - krzyknął, słysząc, jak rozpinam spodnie. - "Nie! Przestań!" - znowu spróbował mnie kopnąć, kiedy rozsuwałem mu bardziej nogi. Jęknął z bezsilności, gdy przesunąłem rękę na jego plecy, a następnie rozwarłem pośladki. Przyciągnąłem go bardziej do siebie i jednym bezlitosnym ruchem wdarłem się w niego. Krzyknął, odrzucając głowę w bok, a jego spięte ciało wygięło się łuk i zadygotało z bólu. Był niesamowicie ciasny, a wszystkie jego mięśnie naprężone przez lęk i próbę obrony przede mną. Wysunąłem się lekko i wepchnąłem jeszcze głębiej, czując niesamowitą rozkosz, jaką już wcześniej mi dawał. Teraz jednak w jakiś sposób spotęgowaną. Lucas gwałtownie szarpnął się i z trudem złapał oddech, który odbierał mu ból. Znowu się poruszyłem, wciskając chłopca w łóżko. Zaszlochał z bezsilności i zacisnął mocno pięści. - "Proszę... przestań..." - załkał. Zamknąłem oczy i znowu poruszyłem się gwałtownie, wywołując jego kolejny szloch. Nie obchodziło mnie już nic. Ani to, czy płakał, ani to jak silny czuł ból. Teraz liczyła się dla mnie moja własna przyjemność. Nagle wyrwał jedną rękę z mojego uścisku i mocno uderzył mnie pięścią w bark. Poczułem ten cios, jednak zignorowałem ból i szybko chwyciłem jego nadgarstek drugą dłonią, odciągając jego rękę w bok i przytrzymując. Szarpnął się i znowu załkał. Nie przestawałem się poruszać, wdzierając się w niego raz po raz z całych sił. Rozkosz, jaką dawała mi jego ciasnota, była z pewnością współmierna do bólu jaki mu tym sprawiałem. Nagle odczułem, że chłopiec już nie walczy. Zupełnie niespodziewanie uspokoił się i tylko nierówno chwytał powietrze, które wyciskał mu z płuc okropny ból. Chyba zrozumiał, że im bardziej się broni, tym więcej cierpienia sam sobie sprawia. Poczułem, że teraz już tylko starał się nie wykonywać żadnych zbędnych ruchów i usiłował rozluźnić mięśnie. Zamknąłem oczy, oddając się już tylko zaspokajaniu swojej żądzy...

Przez chwilę leżałem, przyciskając go do łóżka i oddychając szybko. Czułem jak ogarnia mnie znużenie, a z ciała ucieka gorączka pożądania. W końcu podniosłem się i zapiąwszy spodnie, usiadłem na brzegu łóżka. Sięgnąłem po leżącą na nocnym stoliku paczkę papierosów i zapaliłem jednego. Zerknąłem na Lucasa. Wciąż leżał w bezruchu i tylko oddychał ciężko. Twarz miał zwróconą w drugą stronę, więc nie widziałem, co teraz czuł. Właściwie było mi to obojętne. Po kilku sekundach usłyszałem, jak podnosi się z trudem, pojękując z bólu.

"To chyba dla ciebie nie pierwszyzna, co?" - zakpiłem. W końcu sam mówił, że to lubi. Popatrzyłem na niego. Sięgnął po podartą koszulę i założył ją. Drżał.

"O czym mówisz?..." - zapytał cicho.

"Dobrze wiesz." - mruknąłem, wciąż lekko zirytowany.

"To mój drugi gwałt, nie licząc pierwszego razu..." - odparł głucho. Sam nie wiedziałem, dlaczego go o to pytałem.

"Jak to było?"

"Pierwszy raz był z alfonsem. Musiał sprawdzić, czy się nadaję do roboty. Był brutalny i zdawał się zupełnie nie przejmować tym, że nigdy wcześniej tego nie robiłem..." - wyznał. Usłyszałem, że wstał i zaczął się ubierać. - "Innym razem klient..."

"Bricks?" - zapytałem.

"Tak." - wyszeptał. Nie wiedziałem, w jakim celu prowadziłem to przesłuchanie. Nie miałem też pojęcia, dlaczego chłopak mi odpowiadał. Może po prostu się mnie bał. Może obawiał się, że zrobię mu coś jeszcze gorszego. W każdym razie, to wszystko nic mnie nie obchodziło.

"Wynoś się!" - syknąłem. Bez słowa ubrał się i po chwili usłyszałem szelest windy.

Zamknąłem oczy. Co za dzień. Chyba długo go nie zapomnę. Ktoś kiedyś powiedział mi, że nie powinni mnie nazywać Wilkiem, tylko raczej Bestią... Ktoś, na kogo oczach zabiłem bez skrupułów, z zimną krwią... Miał całkowitą rację... Nagle zdałem sobie sprawę, że pozwoliłem właśnie wyjść świadkowi dokonanego przeze mnie zabójstwa. Zerwałem się z łóżka i niespodziewanie poczułem palący ból w oczach. Syknąłem, opadając na kolana, chwytając się za skronie i zamykając mocno powieki. Zupełnie, jakby ktoś wbijał mi szpilki w źrenice. Zacisnąłem zęby i ostrożnie otworzyłem oczy. Pokój był zamazany, mroczny, mimo świecących się lamp. Podczołgałem się do płaszcza i wydobyłem z kieszeni strzykawkę z dawką Cordix, którą zawsze nosiłem przy sobie. Przycisnąłem aparat do aorty i nacisnąłem spust. Poczułem jak drobna igła przebija skórę, a narkotyk zostaje wtłoczony do tętnicy. Odetchnąłem, niemal natychmiast czując, jak nieznośny ból ustępuje. Rozluźniłem się, siadając na podłodze i plecami opierając się o łóżko. Odrzuciłem głowę do tyłu i pozwoliłem zbawiennej substancji działać na mój organizm. Jutro znajdę Lucasa i porozmawiam z nim. Ale jeśli nie będzie chciał współpracować, nie będę miał też wielkiego wyboru...