Alter ego 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 23:10:39
Silne męskie dłonie w białych rękawiczkach ujęły gruby sznur, który naprężył się mocno.
- Z prochu powstałeś...w proch się obrócisz! Przyjmij, Panie, do siebie duszę naszej drogiej zmarłej... - ciągnął podniosłym tonem ksiądz. Trumna została powoli opuszczona w głąb zimnego, mrocznego dołu i poczęto ją zasypywać.
Młody mężczyzna o soczyście zielonych oczach z nieruchomym wyrazem twarzy patrzył jak grudy ziemi stopniowo przykrywają lakierowaną powierzchnię. Po chwili podniósł wzrok, napotykając szare beznamiętne spojrzenie mężczyzny pod pięćdziesiątkę. Nie odnalazł w nich porozumienia... Może nawet go tam nie szukał... Zamknął powieki, pozwalając łzom wymknąć się spod nich.



* * *



Gorący strumień kawy wypełnił białą filiżankę.
- Powinieneś być na stypie, Carl... - powiedziała szczupła brunetka o brzoskwiniowej cerze, odstawiając imbryk.
- Przyjąłem kondolencje na pogrzebie... - odrzekł smętnie wysoki szatyn, biorąc swoją filiżankę. - A nie chcę się z nim spotkać! - dodał wypijając łyk i parząc sobie przy tym usta.
- Carl, to twój ojciec! - westchnęła, dolewając sobie śmietanki. - Powinieneś...
- Proszę cię, Rose, chociaż ty mi nie mów, co powinienem a czego nie! - przerwał jej lekko zniecierpliwionym tonem. Popatrzyła na niego zdumiona, jednak umilkła. Carl sięgnął do krawata i poluźnił węzeł. Od kilku dni coś ciągle uciskało go w gardle. A od momentu pogrzebu to wrażenie nasiliło się. Odstawił swoją kawę na stolik, odchylając się wygodnie w fotelu i zamykając oczy. - Mój ojciec to sukinsyn! - stwierdził sucho. Kobieta również przestała pić kawę. Popatrzyła na przystojną, lecz teraz mocno pobladłą twarz mężczyzny. Jego oczy były zaczerwienione i mocno podkrążone, a kosmyki czarnych związanych w kucyk włosów wymykały się z uwięzi i opadały na czoło oraz twarz. - Wczoraj oświadczył mi przez telefon, że jedzie ze swoją nową żoną w podróż poślubną! - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Szlag mnie trafia! Rose! Ciało matki jeszcze dobrze nie ostygło, a on... - uderzył pięścią w oparcie fotela i opanował się nieco. - To, że miał romans wiedzieliśmy... w końcu dlatego się rozwiedli, ale chyba jest jej winien odrobinę szacunku?! - warknął. Rose wstała i podeszła do niego, przysiadając na oparciu. Przysunął się do niej, a ona objęła jego głowę i rozpuściła mu włosy. Przymknął powieki, wdychając zapach jej perfum, woń kościoła i topionego wosku. Poczuł, jak wsuwa palce w jego włosy, delikatnie masując skórę głowy, przeczesując pasma. Rozluźnił się nieco i odetchnął.
- Do tego jeszcze jego pasierb ma zostać u mnie przez kilka tygodni... - dodał półgłosem - Bo zlecił w swojej willi generalny remont i nie chce, żeby dzieciak się kręcił po domu.- Prychnął.
- Zostałeś niańką? - Uśmiechnęła się lekko, nie przestając bawić się jego włosami.
- Na to wygląda... - mruknął niechętnie.
- Nie przejmuj się... wszystko jakoś się ułoży... - pochyliła się, całując go w czoło.


* * *



Dzwonek do drzwi rozbrzmiał kolejny raz. Zaspany Carl, tylko w spodniach od pidżamy dowlókł się do drzwi.
- Co tam? - mruknął, otwierając drzwi. Wtedy też znieruchomiał i zamrugał, patrząc na odzianego w dżins około dziewiętnastoletniego chłopaka. Nieznajomy miał związane w krótki kucyk jasne jak len włosy i spory plecak na ramieniu. - Słucham? - zapytał Carl. Chłopak uśmiechnął się niepewnie.
- Ojczym chyba wspominał ci, że się zjawię... - zaczął. - ...ale widzę, że nie powiedział, o której... - wymownie zmierzył wzrokiem jego pidżamę.
- TY jesteś William?! - wydusił zaszokowany. Gość kiwnął głową.
- We własnej osobie.
- Ranny z ciebie ptaszek - ocenił Carl, otwierając szerzej drzwi. - Proszę wejdź! - wpuścił go.
- Przepraszam, że tak wcześnie, ale rodzice jechali akurat na lotnisko i podrzucili mnie. Nie bardzo miałem gdzie się podziać... - uśmiechnął się przepraszająco. Carl sposępniał nieco na wspomnienie podróży poślubnej jego rodziciela.
- Nic nie szkodzi... - odrzekł beznamiętnie. - I tak czeka mnie praca - ruszył w kierunku kuchni. - Rozgość się! Napijesz się kawy? - zapytał wychylając się zza pozbawionego drzwi wejścia, a gdy William skinął głową, wyciągnął z szafki dwie filiżanki. - Myślałem, że będziesz młodszy... - wyznał, włączając ekspres.
- Moja matka jest młodsza od twojego ojca tylko o dwa lata... - powiedział, rzucając na kanapę plecak i rozglądając się po obszernym salonie. Duża kanapa, dwa fotele przy stoliku do kawy i 26-calowy telewizor na wprost nich. Do tego jasna tapeta oraz nieco ciemniejszy dywan na bukowej, świeżo wypastowanej podłodze, duże okno z gęstą firaną, a na parapecie kwiatki w doniczkach. - Ładnie tu! - ocenił.
- Taaak... Dzięki... - bąknął pod nosem mężczyzna, przypominając sobie swoje zdumienie, kiedy się dowiedział, że nowa wybranka jego ojca nie jest, jak to miał w zwyczaju, dwudziestokilkuletnią siksą, tylko tak zwaną kobietą dojrzałą. Wszedł do salonu, niosąc dwie filiżanki z kawą. Postawił je na stoliku i usiadł w fotelu. Przez moment przypatrywał się swojemu gościowi.
- Przygotowałem ci pokój... - oświadczył. - W korytarzu po prawej, na wprost łazienki.
- Dzięki! - powiedział, biorąc swoją kawę. Carl wstał i odszedł do swojej sypialni. Po paru chwilach wrócił i położył pęk kluczy na ławie. William podniósł wzrok.
- Klucze od domu - wyjaśnił Carl, siadając w fotelu.
- Aż tak bardzo mi ufasz? - zapytał zdumiony chłopak.
- Cóż... jesteśmy w końcu rodziną...
- Niezupełnie... - odrzekł Will, a widząc pytające spojrzenie mężczyzny kontynuował: - Jestem dla twojego ojca tylko pasierbem. Czyli nie łączą nas żadne więzy krwi. Wyłącznie więzi prawne...
- Mniejsza o to... - mruknął, biorąc swoją filiżankę. - Nie będę cię przecież więził w domu, ani kazał warować pod drzwiami, aż wrócę z pracy!
- Dzięki! - uśmiechnął się lekko. Przez chwilę pili kawę w milczeniu.
- Uczysz się? - zapytał nagle Carl.
- Po wakacjach idę na studia... na socjologię... - odparł. - A ty czym się zajmujesz?
- Jestem projektantem...budynków. - upił łyk. - Czasami muszę pracować w domu.. tak jak dzisiaj... - westchnął.
- Zawalona sobota, co? - podsunął.
- Zgadza się! - mruknął kwaśno. - W zasadzie nie potrzebuję absolutnej ciszy do pracy...
- Bez obaw! - chłopak uśmiechnął się. - Nie będę siedział ci na głowie... Zaraz wychodzę! - z tymi słowami wstał. - Umówiłem się z kumplami w Gracelin... - powiedział, a Carl niemalże zachłysnął się kawą na te słowa. Popatrzył z niedowierzaniem na Williama.
- Przecież to bar dla ee... homoseksualistów! - zauważył. Chłopak uśmiechnął się tylko, wyciągając z plecaka portfel i przekładając go do kieszeni kurtki:
- No właśnie! - przyznał, uśmiechając się dziwnie. Carl uniósł w zdumieniu brwi.
- Jesteś gejem? - zdumiał się.
- Tak... przeszkadza ci to? - popatrzył na niego bacznie. Mężczyzna wzruszył ramionami.
- W zasadzie nie... tylko trochę się zdziwiłem. Czy mój ojciec, a twój ojczym o tym wie? - zapytał podejrzliwie, a Will parsknął śmiechem.
- Co to za gadka, Carl? - zawołał rozbawiony.
- On zawsze nienawidził gejów... - z tymi słowami odstawił filiżankę.
- Ale jego pasierb nim jest i musiał się z tym pogodzić... Inaczej mojej mamie, która popiera mniejszości seksualne by się to nie spodobało! - chłopak mrugnął do niego porozumiewawczo. - Jest spoko! Zaaklimatyzował się! Poznał nawet kilku moich kumpli i nie miał nic przeciwko nim... - z tymi słowami wziął klucze i ruszył do drzwi. - Do zobaczenia!
- Na razie! - odkrzyknął wciąż zaszokowany. Zaaklimatyzował? Niewiarygodne! Kiedy był dzieckiem jego ojciec wściekał się na każdy przejaw niemęskich zainteresowań u Carla. Miał czasem za złe za to ojcu. Nie mógł być taki, jak chciał... Westchnął, sięgając znowu po kawę. Upił łyk i popatrzył na ciemną ciecz w taki sposób, jakby ktoś dosypał mu tam cykuty. Za słodka!


* * *



Usłyszawszy, że ktoś otwiera drzwi, William podniósł wzrok znad książki. Do korytarza wszedł Carl i nie ściągnąwszy butów, jak w jakimś transie podążył do kuchni, nawet nie spoglądając na chłopaka. Był bardzo blady, a wzrok miał szklisty i nieruchomy. Will zmarszczył brwi i wstał, zmierzając do kuchni. Kiedy wszedł, Carl akurat wyciągał z szafki jakąś fiolkę z tabletkami.
- Carl? - odezwał się niepewnie chłopak. - Wszystko w porządku?
- Mhm... - mruknął, wysypując jedną białą tabletkę i ruszając do salonu. Po drodze chwycił butelkę niegazowanej wody, po czym spoczął na kanapie i połknął pigułkę, popijając płynem.
- Co się stało? - zaniepokoił się Will.
- Nic takiego... - westchnął. - Ból głowy. Od lat cierpię na migreny... - zamknął oczy, przyciskając dłoń do czoła. - Od trzynastego roku życia.
- Jezu...a co na to lekarze? - na twarzy chłopaka odmalowało się współczucie.
- Nic. Że to spadek po matce. Też całe życie miała migreny... - odrzekł, uśmiechając się blado. Wstał, marszcząc się z bólu. - Położę się na chwilę - ruszył w stronę swojego pokoju. - Mógłbyś wyłączyć telefon z gniazdka? - poprosił, zamykając za sobą drzwi.


* * *


Ekspres wyłączył się i Carl wyciągnął dzbanek, nalewając sobie kawy do filiżanki.
- Dzień dobry! - powiedział William, wpadając do kuchni. Rozejrzał się szybko i jako pierwszy cel, wyznaczył lodówkę.
- Zaspałeś? - odgadł mężczyzna, sięgając po drugą filiżankę i nalewając mu kawy.
- Odrobinkę! - przyznał, obkładając suchą bułkę plasterkami szynki. Ugryzł dwa kęsy i skinieniem głowy podziękował za kawę, której upił łyk i wybiegł z kuchni szybciej niż się w niej znalazł.
- Odrobinkę, co? - mruknął rozbawiony Carl, słysząc, jak zatrzaskują się drzwi do łazienki. Rozległ się szum wody, a mężczyzna poczuł ten szum gdzieś w prawej skroni. Pochylił lekko głowę, dotykając placami czoła. Jęknął z bólu i zaklął pod nosem. Jeśli to znowu ma być migrena, to dostanie szału. Jego szefowa również, gdy zadzwoni z prośbą o kolejny dzień wolny... Jęknął cicho. Przez kilka sekund ból łomotał mu w czaszce, bał się poruszyć, czy chociażby odetchnąć głębiej. Po chwili ku jego zdumieniu ból ustąpił. Upił łyk kawy i skrzywił się z niesmakiem. Słodka jak diabli! Odstawił kubek, kiedy akurat William już uszykowany do wyjścia wparował do kuchni. Sięgnął po swój kubek z kawą i wypił kilka szybkich łyczków, zagryzając bułką. Mężczyzna przez moment przypatrywał się mu, po czym podszedł stając obok niego tak, że ocierali się biodrami. Chłopak powoli podniósł wzrok.
- Carl... o co chodzi? - zapytał niepewnie, odsuwając się nieco i spoglądając uważnie na niego. Na twarzy mężczyzny odmalował się dziwny uśmieszek.
- Nie jestem Carl... - padło z jego ust. William znieruchomiał na te słowa, a jego oczy rozszerzyły się.
- Nie? - zapytał z wahaniem. - Więc kim jesteś?
- Co kim jestem? - zapytał Carl z wyrazem szczerego zdumienia na twarzy. Chłopak drgnął.
- Carl? - zdziwił się.
- O co ci chodzi, Will!? - jęknął mężczyzna, a spostrzegłszy, że stoją zadziwiająco blisko siebie, odsunął się szybko i podszedł do aneksu kuchennego. - Zachowujesz się jakoś dziwnie... - osądził, machinalnie szukając czegoś w szafce.
- Ja?! - wyrzucił z siebie William, odstawiając kubek do zlewu. - No nie! - jego wzrok padł na zegarek. - Ktoś tu świruje i to na pewno nie jestem ja... - ruszył szybko przed siebie.
- Jassssneee... - mruknął, patrząc, jak chłopak wychodzi z kuchni. Sięgnął po kubek z kawą i upił łyk. Skrzywił się. Spojrzał na stojącą na aneksie cukiernicę i po zastanowieniu dosłodził łyżeczkę.


* * *



William wszedł do mieszkania i zamknął drzwi. Spojrzał na kurtkę na wieszaku i buty na podłodze.
- Carl? Już wróciłeś? - zawołał z korytarza, wchodząc do salonu. - Carl? - rozejrzał się. - Jak tam twój ból głowy? Carl? - nie słysząc odpowiedzi powoli ruszył do pokoju mężczyzny. Zapukał w uchylone drzwi i ostrożnie otworzył je bardziej. W pokoju panował mrok, ponieważ kotary zostały zasunięte. William wszedł i odnalazł wzrokiem siedzącego na obrotowym krześle mężczyznę, który patrzył na niego w milczeniu. W jego postawie i wyglądzie było coś dziwnego. Miał na sobie skórzane spodnie i koszulkę z udartymi rękawkami, a także rozpuszczone włosy. Carl nie na co dzień tak wyglądał. - Tu jesteś! - odezwał się William. - Co powiedział lekarz? - zainteresował się, podchodząc bliżej. Mężczyzna nie odrzekł nic, tylko przyglądał się bacznie chłopakowi. - Carl? - nacisnął Will.
- Nie ma tu Carla... - odparł. Na te słowa chłopak znieruchomiał, a zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Carl! Nie wygłupiaj się! - zmarszczył groźnie brwi. Mężczyzna na krześle uśmiechnął się lekko i odgarnął z twarzy kosmyk włosów.
- Nie wygłupiam się... Carla tutaj nie ma...
- Więc gdzie jest? - zapytał ostrożnie William, zwracając się do mężczyzny jak do chorego psychicznie człowieka.
- Zrobił sobie przerwę... - wstał energicznie i podszedł do chłopaka. Ten cofnął się odruchowo, jednak "nieCarl" chwycił go za podbródek i przyciągnął lekko. - Ja... jestem Johnny... - wyszeptał, patrząc mu w oczy. William wyrwał się z uścisku.
- Mam dosyć! Przerażasz mnie! Gdzie jest telefon do jego...do TWOJEGO doktora!? - zawołał zniecierpliwiony.
- Pewnie gdzieś w jego notesie... - mruknął, kierując się w stronę kuchni. - Nie wiem, ale ten porządniś chyba powinien mieć wszystko na swoim miejscu, nie? - dodał. - Naturalnie poza klepkami... - zaśmiał się półgłosem. - Kupiłeś piwo? - zapytał, zaglądając do lodówki. William z wyrazem szoku na twarzy obserwował Carla...czy raczej Johnny'ego. Ocknął się i podszedł do biurka. Szybko przetrząsnął papiery i wszelkie możliwe terminarze. Nie znalazł nic. Podbiegł do kurtki i wydobył z wewnętrznej kieszonki mały notes z telefonami. - Jak on się nazywa? - rzucił w stronę kuchni.
- Kto? - dobiegło.
- Twój lekarz?!
- Nie chodzę do lekarzy...jestem zdrowy jak koń! - oświadczył całkiem poważnie Johnny-Carl.
- Dureń! - burknął pod nosem chłopak i przewertował notes. Znalazł tylko miejsce po wyrwanej kartce...na literce "C". Spojrzał w stronę kuchni. Wszedł, kiedy mężczyzna włączał właśnie gaz w palniku kuchennym.
- Zimne piwo, czy ciepła herbata? - zapytał, wypijając łyk z puszki. - A może grzane piwo? - uśmiechnął się, spoglądając na Williama.
- Brakuje kartki w notesie. - oświadczył ten grobowym głosem.
- Czyżby? - Johnny-Carl skutecznie upozorował zdziwienie. - Tej? - uniósł wyrwany kawałek papieru. - Doktor Carrington... Konował! - mruknął i zanim chłopak zdążył zareagować, rzucił kartkę na palnik.
- Co ty wyprawiasz!? - William podbiegł do niego, jednak cienki papier natychmiast zajął się i spopielił. Johnny pochwycił chłopaka w ramiona, gdyż ten wykonał ruch, jakby chciał wyciągnąć kartkę z ognia.
- Bez takich ekscesów, dobrze? - mruknął.
- Ekscesów? I kto to mówi?! - wychrypiał William, a mężczyzna zaśmiał się krótko. Wciąż obejmował towarzysza.
- Więc, skoro nikt już nam nie będzie przeszkadzał, może w końcu zajmiemy się sobą? - zapytał mrużąc oczy.
- O czym ty gadasz? - chłopak drgnął i spróbował się cofnąć, jednak uniemożliwiły mu to silne ramiona Johnny'ego.
- Podobasz mi się... - wymruczał.
- Oszalałeś?! Jesteś hetero!
- Poprawka! To Carl jest hetero... ja niekoniecznie...kotku...a z tego co wiem, ty na pewno nie... - uśmiechnął się.
- Że co?!
- Nie bądź nieczuły...staram się ciebie poderwać od paru dni... Nie moja wina, że ten dupek mi w tym przeszkadzał...
- Masz na myśli Carla? Jak ci przeszkadzał?
- Brał te cholerne psychotropy czy inne proszki na ból głowy. Nie masz pojęcia jak ciężko jest się przez to przedrzeć i dojść do głosu... - rozluźnił uchwyt i wypił łyk piwa.
- Masz rację, nie mam pojęcia... - William odsunął się ostrożnie.
- Dokąd to?! - zawołał mężczyzna, chwytając go za rękę i przyciągając do siebie. Uśmiechnął się kącikami ust, patrząc mu uważnie w oczy. Na twarzy spłoszonego chłopaka malowała się niepewność. - Powiedz mi, Will... - zaczął szeptem Johnny. - ...podoba ci się to ciało? - puścił go i rozłożył na boki ręce. - Bo ja sądzę, że jest całkiem niezłe! - na jego ustach pojawił się zmysłowy uśmieszek. - I zamierzam je wykorzystywać lepiej, niż robił to Carl! - zakończył, obejmując chłopaka wpół i znowu przyciągając do siebie.
- Przestań! - krzyknął William, wyswobadzając się stanowczo z jego ramion i odwracając na pięcie ruszył w stronę drzwi.
- Ok! To chcesz herbaty, czy piwa? - zakrzyknął za nim niczym nie zrażony mężczyzna.


* * *



Will siedział na kanapie i nerwowo przerzucał kartki w notesie.
- Jeśli robisz mnie w balona, dowcipnisiu... - mruczał pod nosem, szukając jakiś wskazówek w spisie nazwisk.
- Nie wiem, czego tam możesz szukać! - wzruszył ramionami, wchodząc z kuchni do salonu. W ręce trzymał kubek z grzanym, pachnącym cynamonem piwem.
- Kim jest Rose?! - zapytał nagle Will.
- Nie znam żadnej Rose! - burknął niezadowolony, rozsiadając się w fotelu. Położył nogi w oficerskich butach na ławie i pociągnął łyk piwa.
- Carl! - huknął na niego chłopak.
- Will! - zawołał podobnym tonem. - Nie jestem Carl! - popatrzył mu bystro w oczy. Chłopak westchnął i chwycił za telefon. Wybrał numer, wciąż spoglądając nieufnie na mężczyznę.
- Rose? Witaj, Rose... Wybacz, że dzwonię o tak późnej porze... Pewnie nie wiesz nawet, kim jestem, ale chodzi o Carla...


* * *



Zadzwonił dzwonek do drzwi. William zerwał się z kanapy i rzuciwszy jeszcze jedno baczne spojrzenie nie-Carlowi, poszedł otworzyć drzwi. Johnny uważnie patrzył w kierunku korytarza i przysłuchiwał się przyciszonej rozmowie: powitanie, zapoznanie się, kilka słów mętnego wyjaśnienia. Mężczyzna wzruszył ramionami i dopił do końca piwo. Po chwili do salonu wrócił Will z jakąś piękną kobietą, którą Johnny określił w swoich myślach, jako "elegancka lala".
- Carl? Co się dzieje? - zapytała, podchodząc wolno. Na jej twarzy malowała się prawdziwa troska.
- Aaaa... Rose! - zawołał Johnny, zrywając się z miejsca i puszczając do dziewczyny oko.
- Poznał cię...? - wyrwało się z ust Willa, jednak brzmiało to jak stwierdzenie, a nie pytanie.
- Co tu się dzieje? - zapytała niepewnie kobieta.
- Spokojnie, dziecino... - Johnny uśmiechnął się. - Will panikuje...
- Dziecino? - powtórzyła lekko urażona kobieta. - A kim ja jestem? Dziewczyną harleyowca? - oburzyła się. - Co się z tobą dzieje, Carl? Co to za cyrk?
- Żaden cyrk! - zaprzeczył mężczyzna, podchodząc do niej. Ujął jej rękę i skłonił się w pół, całując ją w dłoń. - Pani pozwoli, że się przedstawię. Jestem Johnny... - powiedział oficjalnie. Rose drgnęła i wyrwała rękę z jego uścisku.
- Carl? Co ty wyprawiasz?! - krzyknęła teraz bardziej przestraszona, niż zirytowana. Mężczyzna mrugnął do niej.
- Chodźmy gdzieś wszyscy razem! - zaproponował. - Poszalałbym! W końcu uwolniłem się od tego sztywniaka... Muszę to oblać!
- Carl! - krzyknęła kobieta. Johnny popatrzył na Williama.
- Idziesz, Will? - zapytał. Zaszokowany chłopak tylko pokręcił głową.
- Trudno! Pójdę sam! - postanowił, wzruszając ramionami.
- Nigdzie nie pójdziesz! - mruknęła Rose. Oczy mężczyzny błysnęły złowrogo.
- To się okaże... - odrzekł i ruszył w kierunku drzwi, ściągając po drodze kurtkę z wieszaka.
- Carl! - krzyknęła. Nie zareagował. - Johnny! - podbiegła do niego, tarasując mu drogę. Popatrzył na nią przekornie i uśmiechnął się.
- Pani wybaczy! - powiedział i wykonując teatralny gest skłonił się w pas. Zanim zdążyła zareagować chwycił ją pod kolanami i podcinając nogi, podniósł na rękach, następnie obrócił się, stawiając ją po drugiej stronie korytarza. Patrzyła na niego z otwartymi ustami i nie mogła wykrztusić ani słowa. Mrugnął do niej, po czym wyszedł.


* * *



Zamek w drzwiach szczęknął. Podskoczyli na równe nogi, wlepiając spojrzenia w korytarz i czekając. Ciemnowłosy mężczyzna wszedł i odwiesił kurtkę na wieszak. Dostrzegłszy Rose uśmiechnął się lekko i podszedł do niej. Cmoknął lekko w policzek, po czym skierował się jak we śnie do kuchni.
William i kobieta popatrzyli po sobie, niemalże jednocześnie ruszając za Carlem.
- Carl! Gdzie byłeś? - zawołał Rose.
Popatrzył na nich z wyrazem szczerego zdumienia na twarzy.
- Jak to, gdzie byłem? - wzruszył ramionami. - W pracy...
- W pracy? - huknął Will. - Carl, do cholery! Spójrz na zegarek! - powiedział. Mężczyzna wykonał polecenie i zdębiał.
- Niemożliwe... - wychrypiał. - Gdzie? Gdzie ja byłem tyle czasu? - zapytał, spoglądając na nich.


* * *



Siwowłosy mężczyzna w eleganckim garniturze i ze stetoskopem na szyi wyszedł z sypialni Carla i przeszedł do salonu. Will i Rose wstali, patrząc z wyczekiwaniem na lekarza.
- Cóż... - zaczął doktor Carrington. - Wydaje mi się, że to faktycznie jest rozdwojenie osobowości.
Na te słowa William usiadł z powrotem na kanapę.
- Ale dlaczego ujawniło się teraz? - wydusiła pobladła Rose.
- Może zbyt wiele traumatycznych wydarzeń... - zastanowił się. - Rozumie pani, śmierć matki, ponowny ślub ojca i złość na niego... Wszystko to kumulowało się w Carlu, aż...
- Ale skąd ta druga osobowość?! - niedowierzała.
- Tego nie wiem i nie potrafię stwierdzić - pokręcił ze smutkiem głową. - Skontaktuję Carla z moją znajomą. Specjalizuje się w hipnozie i diagnozowaniu osobowości wielorakich.


* * *



Pokój był zaciemniony, a ciemnowłosy, pogrążony w drzemce mężczyzna siedział wygodnie w dużym głęboki fotelu.
- Johnny? - odezwała się szczupła kobieta w schludnym koku i dopasowanej garsonce. Mężczyzna podniósł powieki i popatrzył na nią leniwie.
- Bingo... - rzekł ochrypłym szeptem, uśmiechając się zmysłowo. Rozsiadł się wygodniej, kładąc nogi na szklanej ławie. - Widzę, że kochany Will zorganizował posiłki... - ocenił, wodząc wzrokiem po gabinecie i zatrzymując go na kobiecie. - Psycholog? Psychiatra? Kapłanka voodoo? - zgadywał.
- Psychiatra... specjalistka od hipnozy! - odrzekła nieco szorstko.
- O! Wspaniale! - ucieszył się. - Czy mogłaby pani coś zrobić, żeby Carl sobie poszedł?! - zapytał z teatralnym rozrzewnieniem.
- Co? - wykrztusiła zaskoczona.
- Okrutnie przeszkadza mi w życiu... - wyznał.
- Zaraz... - zajrzała do swoich notatek. - To Carl jest tym właściwym, prawda? - wydusiła.
- Oni tak uważają... - mruknął kwaśno Johnny i przeciągnął się leniwie.
- A Ty uważasz inaczej... Johnny?
- Ma się rozmieć! - wyszczerzył równe zęby. Kobieta usiadła wygodnie w swoim fotelu, wzięła na kolana duży notes.
- Opowiesz mi o tym? - zapytała.


* * *



Carl obudził się i powoli otworzył oczy. Bardzo powoli... czuł straszny ból głowy i o dziwo nie miał on nic wspólnego z migreną. Czuł się tak, jakby miał najzwyklejszego kaca... Właściwie nie był to zwykły kac. To był kac gigant! Dziadek... pradziadek wszystkich kacy!
- Jezuuuu... - ostrożnie podniósł się do pozycji siedzącej i wnętrzności fiknęły mu koziołka. Zerwał się, ruszając biegiem do łazienki.


* * *



William zapukał do drzwi, słysząc za nimi szum płynącej wody.
- Carl? - zawołał. - Wszystko w porządku?
- Nie wiem... - dobiegł go stłumiony głos. - Chyba wyrzygałem wątrobę... - jęknął. - I woreczek żółciowy... - dodał po chwili zastanowienia.
- Mogę wejść? - zapytał.
- Co? Pewnie... skoro musisz...

Chłopak otworzył drzwi, spoglądając z troską na siedzącego na brzegu wanny i opierającego ramię na brzegu umywalki Carla.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Jakby mnie coś potrąciło... - burknął. - A potem wrzuciło wsteczny i przejechało jeszcze raz... Co mi jest?
- Nie pamiętasz?
- Co mam pamiętać?! - zirytował się, spoglądając na niego.
- Właściwie... nicccc... - odrzekł, wycofując się z łazienki. - Zrobię ci herbaty... - poinformował.
- Dzięki! - wstał i odkręcił wodę, umył zęby, twarz i ręce. Właśnie spłukiwał mydło z dłoni, kiedy coś zakłuło go w zgięciu łokcia. Spojrzał i znieruchomiał. A potem zamrugał i popatrzył jeszcze raz.
- William!!! - krzyknął, ruszając pędem do kuchni. Wpadł jak burza, pochodząc energicznie do chłopaka. Pokazał mu zgięcie łokcia. Na delikatnej skórze widniały ślady po ukłuciu. - Co to JEST?! - huknął. - To jego sprawka, prawda?! To przez niego mam kaca!! - chwycił się za głowę. - Jezu, żeby to był tylko kac... to jest głód ponarkotykowy... Pieprznięty narkoman! - wrzasnął. - Co on brał?! - popatrzył na Willa. Chłopak wzruszył bezradnie ramionami.
- Skąd mam wiedzieć? Nie mam pojęcia...
- Sukinsyn mnie czymś zarazi... albo uzależni... - opadł na krzesło. - Jezuuuuu.... Niech mnie ktoś zamknie, żeby ten idiota nie zrobił mi krzywdy... - ukrył twarz w dłoniach.
- Spokojnie, Carl... - powiedział łagodnie chłopak, kładąc przyjacielowi dłoń na ramieniu. - Przecież pracujecie nad tym, żeby się nie pojawiał...
- Jak możesz być taki spokojny? - popatrzył na niego w zdumieniu. - Jak możesz w ogóle mieszkać z takim wariatem? Nie boisz się go...? To znaczy... mnie?
William zawahał się.
- Właściwie... - zaczął, siadając na krześle obok. - Czasem jest nieobliczalny... ale wydaje się niegroźny...
- Większość psychopatów taka się wydaje na początku! - stwierdził zjadliwie. - A potem znajdują cię w wannie pociętego w kosteczkę...
- Wydaje mi się, że odrobinę panikujesz... - zauważył. - Dla mnie jest miły... Może nawet za bardzo... - dodał i popatrzył z przestrachem na Carla.
- Co takiego? - zaciekawił się.
- Nic! - wstał gwałtownie. - Herbata! - podbiegł do czajnika. Mężczyzna nie spuszczał z niego oczu.
- Will... co ty miałeś na myśli? - nie ustępował. - Czy on...? Czy on się do ciebie DOBIERA?! - niedowierzał. Chłopak zmieszał się.
- Nie nazwałbym tak tego... - wydusił.
- Matko! Też jest gejem? - przetarł spocone czoło.
- Twierdzi, że jest biseksualny... - odrzekł Will.
- A! No to skoro już takie zwierzenia były, to ja się nie zdziwię, jak niedługo wylądujecie w łóżku! - warknął.
- Nie przesadzaj! - odparł chłodno chłopak.
- Nie przesadzam! To jest moje ciało! Nie zgadzam się na takie jego wykorzystanie! - krzyknął, wstając.
- Carl! - huknął William. - To nie moja wina, że masz rozdwojenie osobowości! Przestań się czepiać! Ja nie mam na to wpływu! Ani na niego! - postawił herbatę na stole i wyszedł z kuchni.


* * *



Carl podszedł do drzwi i uniósł rękę. Zawahał się przez moment, po czym zapukał. Odpowiedziała mu cisza.
- Will! - zawołał niepewnie. - Mogę wejść?
- Proszę! - rozległo się przytłumione po drugiej stronie. Mężczyzna otworzył drzwi i wszedł wolno do sypialni. Popatrzył na siedzącego na łóżku chłopaka. William nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Carl westchnął i usiadł obok chłopaka.
- Przepraszam! - powiedział. - Nie miałem prawa na ciebie naskakiwać... - westchnął i objął go ramieniem.
- Spoko! - William wzruszył ramionami. - Nie ma o czym mówić.
- Na pewno? - mężczyzna przemknął dłonią po jego włosach.
- T...tak... - odparł niepewnie Will.
- Nie chciałbym, żebyś miał do mnie żal... - wyszeptał Carl, całując go w policzek, następnie jego usta skierowały się w stronę warg chłopaka. William odepchnął go nieznacznie i popatrzyli sobie w oczy.
- Johnny? - jęknął, a usta Carla rozciągnął diabelski uśmieszek.
- A kogo się spodziewałeś?! - naparł na chłopaka ciałem zmuszając go do położenia się na łóżku.
- Ej! - zawołał, wierzgając. - Złaź!
- Zróbmy to... - wyszeptał, przyciskając go mocniej.
- W życiu! - mruknął, spychając mężczyznę z siebie i zrywając się z łóżka. Johnny westchnął z rezygnacją, podkładając sobie ręce pod głowę.
- Dlaczego jesteś taki nieprzystępny? - mruknął z wyrzutem, patrząc w sufit. - Nie podobam ci się?! - zapytał, siadając energicznie. Chłopak zawahał się.
- Nie, to nie to... - odwrócił wzrok.
- A co?! - Johnny zmarszczył brwi, a nagle jakby coś do niego dotarło. - Zaraz... - wstał z łóżka i podszedł do Williama. - Byłeś kiedyś z facetem? - zapytał. Chłopak spłonął czerwienią.
- To chyba nie jest twoja sprawa?! - burknął. Mężczyzna odsłonił w uśmiechu zęby.
- Owszem... jest moja, jeśli mam szansę cię rozprawiczyć! - zripostował. Na twarzy Willa odmalowała się złość.
- Odwal się! - warknął, wychodząc z pokoju. Johnny odprowadził go uśmiechem, po czym popatrzył na wielkie lustro, w którym odbijała się jego seksowna sylwetka.
- Trochę się wkurzył, co? - powiedział do swojego odbicia.
- To mój brat! - odrzekł surowo Carl.
- Przyrodni... i to w dodatku nie do końca... - Johnny wzruszył ramionami. - I jest naprawdę seksy... W dodatku dziewica... Lubię być nauczycielem... - uśmiechnął się lubieżnie.
- Trzeba było skończyć więcej niż podstawówkę i zostać pedagogiem! - syknął złośliwie Carl, ale Johnny puścił to mimo uszu.
- Dogodzimy mu z tym ciałkiem, co?! - chwycił się za krocze i mrugnąwszy do własnego lustrzanego odbicia wyszedł z pokoju.


* * *



- Johnny? - zapytała terapeutka. Mężczyzna leniwie podniósł powieki i popatrzył na nią.
- We własnej, diabelnie przystojnej osobie! - odsłonił w uśmiechu białe zęby.
- Porozmawiamy dzisiaj o przeszłości Carla... Dobrze, Johnny? - poprosiła.
- Jak pani chce, ale proszę mnie nie winić, jak zaśnie pani w połowie. To straszny nudziarz! - westchnął. Powiercił się chwilę w fotelu. - Ludzie! Co ten facet nosi!? - burknął, poluźniając krawat i szarpiąc desperacko za kołnierzyk.


* * *



William patrzył z niedowierzaniem na Carla, a w tej chwili Johnny'ego i jego nowego towarzysza - wysokiego, naprawdę dobrze zbudowanego blondyna około trzydziestki.
- Chcesz mi powiedzieć, że... - popatrzył na gościa i poczerwieniał lekko na twarzy.
- Skoro ty nie chciałeś, mój drogi Willu, musiałem znaleźć sobie inne towarzystwo... - uśmiechnął się, podchodząc do mężczyzny i ściskając lekko jego pośladek.
- Carl nie będzie zadowolony! - ocenił chłopak.
- To jego problem! - odciął się Johnny, spoglądając tęsknie na dobrze zbudowanego towarzysza. Jego uśmiech stał się bardzo, ale to bardzo wymowny. - Ja będę! - stwierdził pewnie i wykonawszy zapraszający ruch głową, ruszył do sypialni.


* * *



Ekspres do kawy wyłączył się, a William podniósł wzrok, gdy usłyszał, jak drzwi do sypialni Carla otwierają się.
- Już na nogach? - powiedział zdumiony do wchodzącego do kuchni nieco wymiętego mężczyzny.
- Wywabił mnie z łóżka zapach kawy... - mruknął. - Dostanę kubek, kochanie? - uśmiechnął się lekko do chłopaka. Will drgnął zaskoczony.
- Johnny?
- Co w tym dziwnego? - jęknął, przecierając czoło. - Mój łeb!
- A dobrze ci tak! Zazwyczaj ty znikasz i to Carl ma kaca. Cierp za własne grzechy!
- Nie ma co! Miły jesteś! - popatrzył na niego z wyrzutem. - A ja wbrew pozorom nie jestem taki straszny... - rzekł, siadając na krześle. Skrzywił się z bólu. William przez moment taksował go spojrzeniem, lecz kiedy mężczyzna popatrzył na niego, szybko odwrócił wzrok. Wydawał się być nieco zmieszany. Johnny zignorował to i ciągnął: - Nie chciałem, żeby obudził się obok jakiegoś mężczyzny... - westchnął, przysuwając sobie kawę i wdychając jej aromat. - Obawiam się, że to byłby dla niego zbyt duży szok.
- Taaa... - zgodził się. - Twój znajomy zje z nami śniadanie? - zapytał nieco chłodno.
- On? - uniósł w zdumieniu brwi. - Nie, chyba nie...
- Kto to właściwie jest?! - zapytał zniecierpliwiony Will.
- Kto? - zapytał półprzytomnie.
- Johnny! Pobudka! - huknął chłopak. - Ten facet, z którym spędziłeś noc! - wskazał na korytarz prowadzący do sypialni.
- A! - na ustach mężczyzny pojawił się dziwny uśmieszek. - Nie mam pojęcia...- padło. William znieruchomiał. Przez moment przypatrywał się towarzyszowi.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie znasz nawet jego imienia? - wykrztusił.
- Mhm! - Johnny kiwnął głową, podpierając brodę na dłoni. Jego oczy błyszczały łobuzersko.
- Jesteś niemożliwy... - jęknął chłopak, wstając i podchodząc do szuflady. Wyciągnął stamtąd dwie łyżeczki do herbaty.
- Dlaczego? - zdumiał się. - Wiesz... może ty nie masz o tym pojęcia... - uśmiechnął się wymownie do chłopaka. - I nie wiesz, jak to jest... - poprawił się na krześle, krzywiąc lekko z bólu. - ...ale seks to coś, do czego znajomość imion nie jest kluczowym elementem - ocenił. - Chociaż, jakby na to spojrzeć pod kątem wykrzykiwania imion w trakcie orgazmu... - zastanowił się. - Nie, dziękuję! Nie słodzę! - powiedział, kiedy William podał mu łyżeczkę i podsunął cukiernicę.
- Naprawdę? - zdumiał się. - Carl słodzi... Dwie łyżeczki...
- O trzy za dużo! Paskudztwo! - mruknął mężczyzna i wypił łyk kawy. - Kawa ma być mocna, czarna i gorzka... - rzekł z zadowoleniem. - Wtedy czujesz, że pijesz kawę!
- Jak możecie być tak różni? - westchnął William, a Johnny tylko wzruszył ramionami.
- Po prostu jesteśmy... O szczegóły pytaj naszą panią doktor! - uśmiechnął się szeroko. Chłopak wywrócił oczami i posłodził sobie kawę.
- Dziwię się, że ona z wami wytrzymuje... - mruknął.
- Ty nie miałbyś z tym problemu, prawda? - zapytał nagle mężczyzna.
- Z czym? - popatrzył na niego z niezrozumieniem. Oczy Johnny'ego błysnęły.
- Z wykrzykiwaniem mojego imienia w czasie orgazmu... W końcu je znasz! - uśmiechnął się.
- Johnny! - krzyknął zbulwersowany, a mężczyzna skulił głowę.
- Nie wrzeszcz! - jęknął. - Co: "Johhny"? Znowu tu był? - Carl z rezygnacją popatrzył na chłopaka.
- T...tak... - wydusił William zaszokowany taką nagłą zmianą.
- Co tym razem zmalował? - zainteresował się, upijając łyk kawy. Skrzywił się i sięgnął po cukier.
- Nic...szczególnego... - odrzekł z wahaniem, a usłyszawszy, że otwierają się drzwi od sypialni, zerwał się z miejsca i ruszył biegiem do korytarza.