Odzyskane szczęście 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 10:37:52
Carl nie pojawił się u mnie już od tygodnia, jednak wcale za nim nie tęskniłem. Wręcz przeciwnie, wolałbym już nigdy nie widzieć go na oczy. Oglądałem właśnie wieczorne wiadomości, gdy drzwi pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Obróciłem się by zobaczyć, kto przyszedł i spojrzałem prosto w ciemne oczy Alvareza.
- Danielu...- zaczął cicho - wybacz mi moje zachowanie ostatnim razem. Przepraszam. Nie chciałem zrobić ci krzywdy - mówiąc to podszedł do mnie i delikatnie przytulił. Powoli całował mnie jednocześnie zdejmując ze mnie ubranie. Tej nocy po raz pierwszy seks z nim sprawiał mi prawdziwą przyjemność. Jak chce, to potrafi, pomyślałem zasypiając w jego ramionach. Kiedy się obudziłem, Carla już nie było. Przyszedł wieczorem, jak zwykle tylko po to, by się ze mną kochać. Jednak dzisiaj nie był już taki czuły i delikatny. Dzisiaj tak jak zazwyczaj, po prostu nie sprawiał mi bólu, nic więcej. Dni mijały jeden po drugim. Byłem tu dopiero niecały miesiąc, a miałem wrażenie, że od mojej ostatniej rozmowy z opiekunką z domu dziecka minęło, co najmniej pół roku. Ten dzień nie różnił się niczym od poprzednich. O dziesiątej śniadanie, o czternastej obiad, a o dziewiętnastej kolacja. Odłożyłem czytaną książkę i spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwudziesta trzecia. Zrzuciłem ubranie i poszedłem pod prysznic - Carl już chyba dzisiaj nie przyjdzie - pomyślałem odkręcając wodę. Oparłem się rękami o ścianę pozwalając by gorące strumienie wody spływały po moich plecach. Kiedy skończyłem kąpiel i zamierzałem wyjść z kabiny pojawił się Carl.
- Sądziłem, że dziś już nie przyjdziesz - stwierdziłem cicho. Oberwałem w twarz. W ustach poczułem metaliczny smak krwi.
- Zamknij się! Pytałem cię o coś?! - warknął, obracając mnie tyłem do siebie. Przyparł mnie do ściany, jednocześnie kolanem rozpychając mi nogi. Zawyłem z bólu, gdy bez żadnego nawilżenia wepchnął we mnie palce - Krzycz, sobie krzycz. Dzisiaj nie będę ci w tym przeszkadzał - szepnął mi jadowicie do ucha. Nagle wyjął palce i rozchylił mi pośladki. Wszedł we mnie gwałtownym pchnięciem, przygniatając moje biodra do mokrych kafelków. Wdzierał się we mnie brutalnie, nie przejmując się moim krzykiem, płaczem ani bólem. Spazmatycznie łapałem oddech, starając się myślami być gdzie indziej, ale nie dało się. Ból był zbyt silny. Nagle zdałem sobie sprawę, że coś powolutku spływa po wewnętrznej stronie moich ud. Nie miałem czasu zastanowić się, co to może być, bo Carl mocniej zacisnął dłonie na moich biodrach i naparł na mnie jeszcze gwałtowniej. Jego ciało naprężyło się i moje wnętrze zalała fala jego spełnienia. Odsunął się ode mnie, ciężko dysząc. Zupełnie niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, osunąłem się na kolana. Starłem lepką ciecz ze swojego uda i wpatrywałem się tępo w swoją dłoń. Była na niej jego sperma i moja krew. Miałem cichą nadzieję, że to już koniec, że sobie pójdzie. Myliłem się.
- Daniel maleńki, zrób mi dobrze - usłyszałem jego lekko zachrypnięty głos. Nie miałem siły wstać. Podczołgałem się do niego, chwycił mnie za włosy i szarpnięciem podniósł na kolana. Oparłem dłonie na jego biodrach i posłusznie robiłem to, co mi kazał. Jak zwykle tuż przed spełnieniem, siłą przytrzymał mnie przy sobie - Jesteś cudowny - stwierdził z uznaniem i wyszedł z kabiny. Półprzytomny z bólu osunąłem się na podłogę i zacząłem wymiotować. Po chwili udało mi się podnieść na, tyle, że dosięgnąłem kurek i odkręciłem ciepłą wodę. Leżałem tak dobrą godzinę nim wreszcie udało mi się pozbierać. Dowlokłem się do łóżka i po wielu trudach zasnąłem. Minął tydzień. Jakoś doszedłem do siebie. Przez ten czas mój oprawca nie pojawił się ani razu. Fabian twierdził, że znalazł sobie kogoś. W sobotę po obiedzie Carl wreszcie sobie o mnie przypomniał.
- Ubierz to - stwierdził rzucając na łóżko ubranie - Tylko się pospiesz.
Poszedłem do łazienki się przebrać. Kiedy wróciłem do pokoju Alvarez chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Wyszliśmy na korytarz i zeszliśmy na parter. Po raz pierwszy od ponad miesiąca byłem poza murami swojej sypialni. Weszliśmy do salonu. Było tam około dwudziestu mężczyzn w różnym wieku.
- Masz być grzeczny i robić to, czego zażyczą sobie goście. Jasne?! Inaczej tak cię stłukę, że popamiętasz.
Usiadłem w najciemniejszym kącie pokoju mając nadzieję, że nikt się mną nie zainteresuje. Pomyliłem się. Już wkrótce pojawił się mężczyzna koło trzydziestki. Przedstawił się jako Kurt i podał mi drinka. Później zapytał czy z nim zatańczę. Kręcił się przy mnie przez całe przyjęcie. Po imprezie Carl znów zamknął mnie w sypialni. Nie przychodził przez cały tydzień, co było mi bardzo na rękę. Próbowałem przekonać Fabiana żeby pomógł mi uciec. Odmówił mówiąc, że boi się Carla. Alvarez pojawił się w sobotę tuż po obiedzie.
- Ubierz to - powiedział rzucając na łóżko ubranie - Przyjdę za piętnaście minut.
Pojawił się równo po piętnastu minutach i wyszliśmy z pokoju. Zeszliśmy na dół i wyszliśmy przed dom. Wsiedliśmy do czarnego mercedesa.
- Dokąd jedziemy? - spytałem nieśmiało.
- Zobaczysz - odparł uśmiechając się tajemniczo.
Po jakimś czasie samochód zatrzymał się przed okazałą willą. Weszliśmy do środka. Kolejna impreza. Tylko, dlaczego Carl zabrał mnie ze sobą - pomyślałem - Nigdy tego nie robił.
- Pamiętaj, masz być grzeczny - upomniał mnie mężczyzna i zniknął w tłumie gości. Przez dobre dwie godziny nic się nie działo. Większość tego czasu spędziłem na tarasie. Wchodząc do pokoju wpadłem na jakiegoś faceta.
- Przepraszam - rzuciłem.
- Nic się nie stało - odparł, lekko się uśmiechając.
Ma miły głos, taki ciepły - pomyślałem - Nie to, co Carl.
- Daniel!!!- dobiegło mnie wołanie Alvareza. Wypatrzyłem go w tłumie i ruszyłem w jego stronę. Obok niego dostrzegłem Kurta.
- Chciałeś, żebym go przyprowadził - zwrócił się Carl do mężczyzny - Oto on, jest twój, zrób z nim, co chcesz.
- Dzięki, to znaczy, że mogę go zabrać do domu?
- Tak, mnie już się znudził.
- Chodź mały, zabawimy się - powiedział Kurt chwytając mnie za ramię.
- Dokąd idziemy? - spytałem zdezorientowany.
- Na górę.
- Puść mnie! Złamiesz mi rękę, to boli!
- To przestań się wyrywać - warknął.
Mężczyzna zaciągnął mnie na piętro. Wepchnął do jednego z pokoi i zamknął drzwi na klucz, opierając się o nie plecami. Zacząłem się cofać. Kurt ruszył w moją stronę. Dotarłem do rogu pomieszczenia. Nie miałem już, dokąd uciec. Mężczyzna podszedł do mnie i przyparł mnie swoim ciałem do ściany.
- No skarbie, bądź grzeczny i oddaj mi się dobrowolnie, inaczej wezmę cię siłą.
- Kurt, zostaw mnie! - krzyknąłem próbując go odepchnąć.
- Czyli mam cię wziąć siłą - stwierdził uśmiechając się paskudnie, jednocześnie mocno chwytając mnie za biodra.
- Przestań!
- Nic z tego kochanie. Carl powiedział, że mogę zrobić z tobą, co chcę i zamierzam to wykorzystać. Zresztą od dzisiaj jesteś mój i tylko od ciebie zależy jak będę cię traktować.
- Przeeestaaań!!! - wrzasnąłem jednocześnie kopiąc go kolanem w krocze. Kurt jęknął cicho puszczając mnie. Podbiegłem do drzwi i przekręciłem klucz w zamku. Co za idiota - pomyślałem.
- Wybierasz się dokądś? - warknął mężczyzna odciągając mnie od drzwi.
- Puść mnie...proszę...
- Już ja cię nauczę posłuszeństwa, gówniarzu! - krzyknął Kurt uderzając mnie wierzchem dłoni w twarz. Kolejny cios sprawił, że wylądowałem na ziemi - Wstawaj! - chwycił mnie za włosy próbując doprowadzić do pionu.
- Puść...to boli... - jęknąłem.
- Sam jesteś sobie winien, trzeba się było nie stawiać - stwierdził mężczyzna ciągnąc mnie w stronę łóżka - a to tak na wszelki wypadek - zachichotał kopiąc mnie w żołądek.
- Za co? - pomyślałem zwijając się w kłębek - Najpierw Carl a teraz on. To niesprawiedliwe. Nagle do moich uszu dobiegł jakiś dziwny szmer. Nie miałem jednak odwagi podnieść się z podłogi by zobaczyć, co się dzieje.
- Jesteś cały, możesz wstać? - usłyszałem nad sobą ciepły, spokojny głos. Gdzieś go już słyszałem, nie mogłem jednak dojść gdzie - Ej, mały, słyszysz mnie? - mężczyzna lekko dotknął mojego ramienia.
- Nic mi nie jest - odparłem cicho powoli wstając. Ostry ból gdzieś między żebrami sprawił, że zatoczyłem się lądując w czyiś objęciach.
- Właśnie widzę, jak nic ci nie jest - rzekł mój wybawca z rozbawieniem. Uniosłem głowę by wreszcie zobaczyć, kto mi pomógł.
- To ty...
- Co ja? - zdziwił się.
- To na ciebie wpadłem wychodząc z tarasu.
- A no tak. Masz na imię Daniel, prawda?
- ...- skinąłem głową w odpowiedzi.
- Ja jestem Martin - przedstawił się mężczyzna podając mi rękę - Chodź, zabiorę cię stąd - mówiąc to ruszył powoli w stronę drzwi wciąż nie wypuszczając mnie z objęć. Zeszliśmy na dół i skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Nie niepokojeni przez nikogo wsiedliśmy do samochodu i opuściliśmy teren posiadłości.
- Dokąd jedziemy? - spytałem cicho.
- Na lotnisko. Nie bój się - dodał po chwili widząc moją niepewną miną - już nikt cię nie skrzywdzi, obiecuję.
Bezmyślnie gapiłem się we własne dłonie. Spojrzałem w okno, właśnie mijaliśmy wysokie biurowce w centrum miasta.
- Dokąd jedziemy?
- Już ci mówiłem, na lotnisko.
- A potem?
- Polecimy do Chicago. Mam dom na przedmieściach. Zobaczysz, spodoba ci się - uśmiechnął się lekko.
Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Zatrzymaliśmy się przed wypożyczalnią samochodów, tuż koło portu lotniczego. Martin załatwił formalności i weszliśmy do budynku. Przeszliśmy przez hol i udaliśmy się do jednego z wyjść. Wyszliśmy na pas startowy, gdzie stał mały samolot odrzutowy. Chwilę później byliśmy już na pokładzie. Usiedliśmy w fotelach i zapięliśmy pasy. Samolot zaczął kołować, po czym wzbił się w powietrze. Z niepokojem spojrzałem na oddalający się budynek lotniska. Dopiero teraz do mnie dotarło, że jestem na pokładzie samolotu z obcym człowiekiem i nie mam pojęcia, co się ze mną stanie.
- Wszystko w porządku? - zapytał Martin z niepokojem - Pierwszy raz lecisz samolotem?
- Tak - odparłem cicho.
- Rozłóż sobie fotel i spróbuj się przespać. Lot potrwa jakieś półtorej godziny.
Zrobiłem, jak zaproponował. Z początku sądziłem, że nie dam rady zasnąć, jednak już po chwili Morfeusz wziął mnie w swoje objęcia.
- Daniel, obudź się. Zaraz lądujemy.
- Która godzina? - spytałem nieprzytomnie.
- Dochodzi dwudziesta druga - odparł ciepło, zapinając pas.
Przed lotniskiem czekał na nas samochód z kierowcą. Jechaliśmy przez puste o tej godzinie ulice na obrzeżach miasta. Po jakiś dwudziestu minutach samochód zatrzymał się przed dużą kutą bramą, która po chwili rozsunęła się bezszelestnie i wjechaliśmy na teren posesji. Budynku majaczącego w oddali za drzewami na pewno nie można było nazwać domem ani nawet willą. To była rezydencja. Boże, ten facet musi być koszmarnie bogaty - pomyślałem. Kierowca zatrzymał się przed samym wejściem. Wysiedliśmy i weszliśmy do środka. Znaleźliśmy się w przestronnym holu. Po lewej stronie, tuż przy ścianie, biegły schody. To właśnie w tę stronę skierował się Martin. Niepewnie podążyłem za nim. Weszliśmy na piętro. Mężczyzna otworzył jedne z wielu drzwi i przepuścił mnie przed sobą zapalając jednocześnie światło. Pokój okazał się być sypialnią.
- Nie mam w tej chwili dla ciebie przygotowanego żadnego pokoju - rozległ się za mną głos Martina - więc tej nocy będziesz spać w moim łóżku.
- Nie chcę!… - zaprotestowałem gwałtownie - …nie możesz!…obiecałeś!…dlaczego?…
- Daniel, uspokój się…
- Obiecałeś…- przerwałem mu nie mogąc już powstrzymać łez napływających do oczu -…nie chcę spać z tobą…
- Daniel, uspokój się i posłuchaj. Powiedziałem, że będziesz spać w moim łóżku a nie ze mną. Ja się prześpię na kanapie w pokoju obok - uśmiechnął się lekko i podał mi chusteczkę.
- … - patrzyłem na niego niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, tak jakby wymówił to zdanie w języku chińskim albo zgoła starocerkiewno litewskim.
- Dan…wszystko w porządku? - spojrzał na mnie a w jego piwnych oczach dostrzegłem zaniepokojenie.
- Tak, przepraszam…ja…jestem zmęczony i…
- Nie przepraszaj, nic się nie stało. Jesteś zdenerwowany to zrozumiałe. Ostatnio w twoim życiu wiele się wydarzyło. Zaraz znajdę ci coś do przebrania i możesz iść spać - mówiąc to otworzył drzwi jednej z szaf i po chwili podał mi granatową, jedwabną piżamę - Tam jest łazienka - wskazał ręką drzwi w głębi pokoju. Uśmiechnął się lekko i wyszedł. Z przyjemnością zrzuciłem z siebie ubranie i wszedłem pod prysznic. Gorąca woda działała bardzo uspokajająco. Wytarłem się jednym z ręczników i założyłem piżamę. Gumkę przy spodniach musiałem zawiązać na supełek inaczej zsunęłyby mi się z bioder. Rękawy i nogawki również były za długie. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, w końcu Martin był wyższy ode mnie o ładnych kilka centymetrów. Wszedłem do sypialni i wsunąłem się pod puszystą kołdrę powleczoną frotową powłoką. W tym momencie dotarło do mnie, że muszę wstać, żeby zgasić światło. Usiadłem na łóżku i wtedy pojawił się ciemnowłosy.
- Przyniosłem ci gorącego mleka, ponoć to dobre na sen - podał mi kubek i zapalił lampkę przy łóżku - Dobranoc Dan - powiedział ciepło i wyszedł gasząc górne światło. W pokoju zapanował przyjemny półmrok. Wypiłem mleko i położyłem się, pstrykając wyłącznikiem kinkietu. Długo nie mogłem zasnąć zastanawiając się, co mam teraz zrobić. Przecież nie mogłem tu zostać. Nie chciałem. Ale dokąd pójdę. Znalazłem się w obcym mieście, wśród obcych ludzi. Jedyny plus tego wszystkiego był taki, że byłem z dala od Carla i jego kumpli. Skąd jednak mam mieć pewność, że Martin jest inny, że nie wykorzysta mnie tak jak Alvarez. Pewności nie miałem, jednak gdzieś w głębi duszy wierzyłem w to, co powiedział w drodze na lotnisko: "Nie bój się. Już nikt cię nie skrzywdzi, obiecuję." Uczepiwszy się kurczowo tej myśli, wreszcie zasnąłem.