Śnieg
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 13:48:43
Było zimno. Na domiar złego wiał przenikliwy, lodowaty wiatr. Wył w licznych zakamarkach i uliczkach, przenikał przez ubrania, sprawiał, że kostniały ręce i stopy. Lalef szczelniej owinął się szarym płaszczem. Odruchowo przylgnął do ściany. Nie lubił tej części Barelaw. W ogóle nie szalał za tym miastem, czy może raczej twierdzą. Wydawało mu się ordynarne i prostackie. Ale dzisiaj, teraz, gdy z nieba padał pierwszy tej zimy śnieg, nie duże, lepkie płatki, a drobny pyłek, wyglądający jak sproszkowane diamenty; gdy światło obudowanych latarni, zawieszonych wzdłuż większych ulic i w zaułkach było łagodnie rozproszone, nawet kanciaste, ciężkie budowle wydawały się piękne. Z prawdziwą przyjemnością oglądał tą cudowną grę świateł i cieni, mas rdzawych, tudzież szarych murów i ulic oraz kontrastującej z nim zwiewnej warstewki puchu.
Mógłby stać tak w nieskończoność, obserwować miękkie rozchodzenie się świateł, delikatne gradacje barw, łagodnie rozmyte krawędzie, subtelną grę blasku i mroku nadającą plastyczności najdrobniejszym nawet zakamarkom i budynkom. Ale nie tylko to go zachwycało. Przy każdym oddechu wypuszczał kłębek pary i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że zaraz zamarznie on w kryształ lodu, opadnie na ziemię roztrzaskując się na setki kawałeczków. A jednak znikał wśród tysięcy rozświetlonych drobinek… Dalekie wspomnienie ciepła. Pozostałość żywej istoty…
- Kim jesteś!?
Drgnął na dźwięk skrzeczącego a jednocześnie głębokiego głosu. Obrócił się w miejscu, starając się nie pokazywać ani strachu, ani wyniosłości. Hobgoblin zmierzył go wzrokiem od stóp do głów.
- Długouchy szpicel! - Zaskrzeczał jeden z golinów.
Inne pochwyciły hasło. Szczęknęła wyciągana broń. Lalef mimowolnie przycisnął się do ściany, jakby ta mogła zapewnić mu ochronę. Wolną ręką naciągnął kaptur opończy, starając się ukryć swą rasę.
- Jestem… - zaczął, i zamilkł, powstrzymany gestem zębatego dowódcy oddziału.
- Znam go! On jest nasz, należy do Białego Pana. Mówię, znam go! Schować broń, bo sam karki poprzetrącam! Do szeregu! - Warknął w stronę podwładnych. Ci błyskawicznie pochowali miecze, ustawili się w kolumnie. Niemniej jeden z drugim coś szeptali. Hobgoblin furknął cicho, ucinając dywagacje. - Co tu robisz, psie?
- Pan mnie wysłał. - Mógł oczywiście powiedzieć więcej, ale nie chciał. Śnieg wirował w powietrzu, osadzając się cienką warstewką na hełmach i tarczach żołnierzy.
- Chyba nie byś gapił się w niebo - zadrwił goblinoid. - Wracaj do niego, długouchy. Wracaj w trymiga, bo każdy inny uszy ci tu przytnie! Idź psie! Idź!
Ryknął, prezentując całą kolekcję niewiarygodnie ostrych zębów. Lalef ukłonił się nieznacznie i ruszył szybko przed siebie. Za nim pluton wartowników powoli oddalał się w kierunku kwater. Nie odwrócił się, by za nimi spojrzeć; nie przystanął nawet na chwilę. Piękno wieczoru przysłoniło mu na moment ponurą prawdę:, że w tej części twierdzy nie jest bezpiecznym. Że niewielu go tu zna, a wszyscy inni gotowi są zabić go jako szpiega, wroga bądź zbiega. Na szczęście uliczki były wyludnione.
Kilkoma skokami dopadł do najbliższych schodów i lekko, pomimo ich oblodzenia, wbiegł na górę. Znalazł się na niewielkim, owalnym placu. Krzyżowało się tu kilka szlaków. Starając się nie patrzeć na przechodniów przemknął pod ścianami domów, mimowolnie kryjąc się w cieniu. Po chwili kroczył kolejną wąską, ostro pnącą się w górę uliczką. Regularne bryły bruku pokrywała warstewka lodu. Przyprószony śniegiem wyglądał niczym szkło dymne, używane na najbogatszych dworach. Jednak tym razem nie dał się zwieść nagłej urodzie miasta. Nawet nie zwolnił. Choć mimowolnie podziwiał ostre zwieńczenia strażnic, gładkość murów, migotanie świateł w oknach i delikatny, zimny pył spadający z nieba. Świadomość, że wszystkie te domy oraz przejścia zostały wykute z jednej góry, wydarte rękami orkowych i goblińskich mistrzów przyrodzie i zmienione w twierdzę, tylko pogarszała sytuację.
W końcu dotarł do kolejnego placu i następnych schodów. Wąskich i tak stromych, że żaden koń by nie przejechał. Wbiegł na górę, przeskakując po trzy stopnie. Wyszedł wprost na dużą, szeroką arterię. Po jej przeciwległej stronie znajdowała się niewiele węższa, wygodna rampa; dalej kolejne schody i niewielki most. Łuk przęsła szczelnie przysłaniała migotliwa kryza sopli. Wyglądały jak obrus z najcieńszego batystu, miejscami sięgający ulicy pod spodem. By można było dołem przejść część lodu została wyrąbana.
Lalef niewiele zwalniając przeszedł srebrzystym mostem. Potem musiał pokonać jeszcze tylko jedne schody oraz krótki, wykuty w skale korytarz i już był na miejscu: owalnym, przypominającym studnię Trzecim Zewnętrznym Kręgu. Zdziwiło go, że zwykle zatłoczony dziedziniec jest niemal idealnie pusty. Tylko jeden, smętny ork przechodził pod przeciwległą ścianą, ale szybko znikł w którejś z bram. Szerokie płyty bruku pokrywała nietknięta stopą warstwa śniegu, nieoświetlona żadnym sztucznym blaskiem. Nie chcąc kalać jej niemal stalowej powierzchni ruszył tuż obok krawędzi, z zachwytem obserwując otoczenie. Mieszkał tu już rok niemal, a jeszcze nigdy to miejsce nie wydawało mu się równie czarownym. Niemal niechętnie uchylił ciężką kotarę, odgradzającą komnaty mieszkalne od placu.
Ruchem głowy odrzucił kaptur. Wolną ręką rozpiął zaponę płaszcza. Zsunął go na szeroką ławę.
- Już wróciłem, panie - oznajmił.
Siedzący na parapecie triforium elf nawet nie drgnął. Cały czas wpatrywał się w ocean.
- Tenzar powiedział, że dwa nie nadawały się do naprawy, więc pozwolił sobie na przetopienie ich i użycie materiału do poprawy wyważenia pozostałych - zrelacjonował, kładąc pakunek na stole. - Pochwę do Keusalla wykona na za tydzień. Ma dużo zleceń.
Zamilkł. Dopiero teraz poczuł przenikliwe zimno panujące w pomieszczeniu. Aż sam się wzdrygnął. Rozejrzał się po komnacie; w wielkim kominku tlił się ledwie nikły płomyczek. Było to o tyle dziwne, że koło paleniska piętrzyła się sterta równo porąbanych polan. Nasunęły one dziwne spostrzeżenie, że chyba znów ktoś wypełnił za niego obowiązki…
- Dlaczego, panie? Przecież zaraz sam bym to zrobił. Do tego płomień niemal wygasł, jeszcze trochę, a zamarzłbyś.
Dodał tonem łagodnej wymówki. Przykląkł i dorzucił drew, sprawiając, że ogień znów buchnął do góry, oświetlając łukowate sklepienie oraz nadając porcelanowej cerze jego pana ciepły poblask. Białowłosy zamrugał kilka razy powiekami, rozglądając się zdezorientowany dokoła.
- Lalef? Już wróciłeś? - spytał zdumiony. W półmroku jego czerwone oczy zdawały się płonąć własnym światłem. Zupełnie, jakby płynęła w nim krew demonów.
- Tak, panie - z trudem stłumił westchnienie; najwyraźniej znów go nie słuchał. - Broń położyłem na stole.
- Dobrze. Dziś nie będziemy walczyć, tylko przygotuj łaźnię do kąpieli - polecił cichym, dziwnie smutnym głosem. - Acha, coś do jedzenia znajdziesz przy wejściu. I zostaw mnie samego.
- Coś się stało, panie?
- Nie, tylko chcę być sam - uśmiechnął się blado.
- Rozumiem.
Wiedział, że nie ma sensu się pytać. Karin zwykle usta się nie zamykały, ale czasami wpadał w dziwną zadumę i nic nie mogło go zmusić do rozmowy. Szybko zszedł na dół, by przygotować pomieszczenie do użytku. Sprawdził, czy jest zapas mydła, czystych prześcieradeł i grubych płóciennych koszul, w jakie zwykle ubierał się białowłosy. O wodę nie musiał się troskać, podziemne gorące źródła zapewniały jej dostateczną ilość. Zapalił dodatkową lampę i wrócił na górę. Na ławie znalazł sutą, choć prostą kolację. Porcja była przeznaczona dla dwóch osób, czyli jego pan nic nie jadł. Chciał się nawet zapytać, czemu, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Po prostu zabrał swoją porcję i udał się do sypialni.
Siedzący elf nawet nie drgnął, zupełnie jakby był posągiem nieczułym na chłód czy wiatr. Cały czas wpatrywał się przez niczym nie zasłonięte okno w mętny, ciemnoszary ocean tłukący się o fundamenty wykutej w skałach twierdzy. Obserwował biały, przypominający opiłki srebra pył sypiący się z szarego nieba. Wyglądał niemal czarnej linii horyzontu i myślał. Wspominał. W białych, drobnych płatkach, w zimnym, przenikliwym wietrze, w łopocie fal uderzających o brzeg, słyszał i widział jedno. A koścista, bladosina dłoń mimowolnie zaciskała się na wyciągniętym ze szkatuły kawałku spłowiałej tkaniny.
W pierwszym, śnieżnym wieczorze nawet groźne Barelaw wyglądało czarownie; dziwnie spokojnie i wyciszająco. Sprawiało, że wspomnienia wracały…

Piastów, 18-19 stycznia 2006



Keusall - Pieśń Deszczu - jeden z trzech magicznych mieczy (pozostałe dwa to Alletril - Czarny Grom - i Rendel - Czekaj, myślę) należących do Karin. Wykuty przez elfy z Chmurnej Wyspy, może być używany tylko przez elfa czystej krwi. Do Karina trafił w jak na uczciwy sposób: jego właściciel, jeden z książąt elfickich, został zabity w pojedynku przez Bronga, ogryckiego oficera; zwycięzca zagarnął piękną broń, ale dość szybko przegrał ją w niezbyt uczciwym zakładzie (krótko mówiąc, założyli się kto trafi w środek tarczy. Ponieważ Karin nie umie strzelać z łuku ogryt chętnie przystał na warunki - nie zauważył, że nie określono broni jaką mają się posługiwać, a elf jest mistrzem w rzucaniu nożami).