Collonney Garden 11
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 14:18:54
Minęło kolejnych parę dni. Na sesjach milczałem. Nie dawałem się w żadne dyskusję, nie odzywałem się wcale i nie dawałem się do tego prowokować. Muszę przyznać, ze podziwiam Peter'a za jego wytrwałość i cierpliwość. W dalszym ciągu się nie poddawał i starał się doprowadzić do choćby krótkiej wymiany zdań. Cały czas chowałem tabletki, co jakiś czas oddając całe valium jakie miałem Ian'owi. Nie potrafiłem mu tego odmówić. Szczerze mówiąc, to chyba dlatego, ze wolałem go na haju, niż buchającego agresją wobec Matt'a, czy Michael'a, na których się najczęściej wtedy wyżywał. Ian bardzo często robił aluzję, co do mojej "rozwiązłości", o której lubił często mi przypominać. Dziś cały nasz oddział miał jechać do miasta na lody. Wydawało mi się to trochę śmieszne. Większość z nas było dorosłymi facetami, ale wszyscy cieszyli się, jak dzieci z podstawówki, jadące na jakąś wycieczkę. Pod budynek Collonney Garden podjechał autokar i po wcześniejszym sprawdzeniu stanu wszystkich pacjentów, wsiedliśmy do środka. Usiadłem najdalej, jak mogłem od kierowcy, przy oknie. Jak mogłem się tego spodziewać dosiadł się do mnie Ian. Jechaliśmy dobrą godzinę, a podróż upłynęła w względnym spokoju. Ian tylko pokładał się na mnie, niby to chcąc popatrzeć przez okno. Jednak gdy zaproponowałem, żebyśmy zamienili się miejscami, odmówił i spojrzał na mnie, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.
Gdy dotarliśmy na miejsce ustawiono nas w pary i kazano złapać się za ręce. Skrzywiłem się, owszem jesteśmy świrami, ale nie małymi dziećmi. Ian jednak bardzo chętnie chwycił moją dłoń i uśmiechnął się do mnie zachęcająco. Czasem zgrywał niewiniątko, co dobrze mu wychodziło, aczkolwiek nie raz miałem przez to dreszcze. Idąc przez miasto w ten sposób, czułem na sobie wzrok przechodniów. Z jednej strony im się nie dziwiłem, mimo wszystko był to niecodzienny widok, ale z drugiej strony chciałem, żeby zniknęli, bądź przynajmniej się nie gapili. Ian widocznie to zauważył, bo po chwili, albo pokazywał im język, albo środkowego palca, robiąc przy tym dziwaczne miny, tym samym wywołując na mojej twarzy uśmiech. W końcu dotarliśmy do kawiarenki. Ian, trzymając mnie cały czas za rękę, przepchnął się do kasy i uśmiechnął się do młodego kasjera. Zerknął kątem oka na mnie, a potem zwrócił się do mężczyzny.
- Słuchaj…- przychylił się przez ladę i chwycił w palce jego broszkę z imieniem.- …Carl. Zrobisz mi loda?- spytał z wymuszoną niewinnością, oblizując usta.
Josh i ja nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy się głośno śmiać. Jednak ja przestałem, gdy zauważyłem czujnie przyglądającego się mi Peter'a. Młody mężczyzna zamrugał zdziwiony i otworzył usta, jakby chciał cos powiedzieć. Spojrzał na Iana i odchrząknął.
- Oczywiście.
- Zatem…- zaczął Ian. Zauważył wiśnie w koszyczku koło kasy i wziął jedną. Zaczął ja oblizywać, niby to namyślając się, czego właściwie chce.- … Chce śmietankowe… polane czekoladą… A na to…- zaczął wodzić wiśnią po swoich lekko rozchylonych ustach.-… dużo bielutkiej, trzepanej i jeszcze ciepłej śmietanki…- Kasjer zrobił się czerwony widocznie się zakłopotał, a Ian uśmiechnął się lubieżnie.- a na czubku wisienkę.- zakończył i schował do kieszeni na piersi mężczyzny wiśnię, którą się bawił.
Wstrzymywałem śmiech jak tylko mogłem. Mina kasjera wyryła się w mojej głowie na resztę moich dni. Złożyliśmy zamówienia i udaliśmy się na nasze miejsca. Mieliśmy zarezerwowany rząd stolików pod ścianą. Gdy do nich szliśmy zauważyłem kątem oka dwie znajome postaci. Odwróciłem w ich stronę głowę i czułem jak blednę. Przy jednym ze stolików siedziała żona pamiętnego psora i ich córka. Natychmiast odwróciłem głowę i skuliłem się w sobie, modląc się o to, żeby mnie nie zauważyły. Nie miałem pojęcia, co one robią w takiej małej mieścinie, jednak nie chciałem się tego dowiedzieć. Od razu przepchnąłem się jak najszybciej do stolika w kącie, jak najdalej od nich i usiadłem od strony ściany. Naprzeciw mnie usiadł Ian, wyraźnie zaciekawiony moim zachowaniem, obok niego Josh, a obok mnie Ben. Dostaliśmy nasze lody i zajęliśmy się jedzeniem. Siedziałem w ciszy, przysłuchując się tylko rozmowom chłopaków. Oparłem łokieć o stół i grzebałem w swojej miseczce, gdy stało się to, o co się obawiałem.
- Cris Mosby… Cóż za nieoczekiwane spotkanie…- usłyszawszy głos żony mojego byłego profesora, uniosłem na nią oczy. Stały tam. Ona i jej córka, przyglądając mi się z źle skrywaną nienawiścią.
- Dzień dobry…- mruknąłem cicho.
Chłopaki wyglądali na niezwykle zaciekawionych.
- Co u Ciebie, chłopcze?- spytała jadowicie.
Domyślałem się już do czego zmierzała. Nie odpowiedziałem więc, mając nadzieję, ze sobie odpuści i odejdzie, zostawiając mnie w spokoju. Jednak nadzieja jest matką głupich…
- Oh, jakież głupstwo palnęłam.- zaśmiała się.- Pytać o takie rzeczy, kogoś chorego psychicznie.
Drgnąłem i zmrużyłem oczy, a ona ciągnęła dalej.
- Uważam, ze słusznie odseparowano Cię od społeczności… -spojrzała na mnie z wyższością.- Mam nadzieję, ze tam zgnijesz. Zasłużyłeś na to, niszcząc życie moje i mojego męża.
Odwróciłem wzrok, a wtedy moje oczy napotkały na oczy Ian'a. Przyglądał mi się zainteresowany i wyraźnie podekscytowany całą sytuacją.
- Te! Cris, to żonka psorka?!- wypalił w końcu wyraźnie ucieszony.
- Jakiego psorka?- zapytał Josh, a Ben patrzył to na mnie, to na Iana, to na kobietę.
Mimowolnie na nią zerknąłem. Zmarszczyła wściekle brwi i zacisnęła usta w bladą kreskę.
- Widzę, ze chwalisz się swoimi podbojami.- warknęła.- Mam nadzieję, że zdechniesz w tym zakładzie!
- Spieprzaj lafiryndo.- rzucił Ian znudzonym głosem.
Spojrzałem na niego zdziwiony, mrugając powiekami, jak kretyn. Blondyn bawił się łyżeczką w swoich lodach. Kobieta zrobiła oburzoną minę.
- Nie mówię do Ciebie, więc się nie wtrącaj.- syknęła do niego przez zaciśnięte zęby.
- Paniusiu, plujesz na mnie, to się wtrącam.- odparł, patrząc jej prosto w oczy. Widziałem w nich ten przerażający chłód. Byłem jednak tak oczarowany jego zachowaniem, ze nie wiedziałem, jak zareagować.- A zresztą o co tu się pieklić? Zrobił twojemu facetowi laskę- puścił do mnie oczko.- Oh, jakie to, kurwa, straszne…!- zaakcentował, jakby rzeczywiście była to wielka rzecz.- Jestem pewien, ze twój mężuś o to błagał... pewnie i tak ma cieniutkiego jak ołówek.- pokazał jej palec, jakby zastanawiając się, czy nie jest za gruby.
Kobieta otworzyła szeroko oczy i usta, zresztą jej córka uczyniła to samo. Patrzyłem na Ian'a z niedowierzaniem. Dopiero teraz dotarło do mnie to, ze on mnie bronił.
- Jak śmiesz?! Ty…!
- Ej! Jedna rada…- przerwał jej.- … Nie zaczynaj ze świrami…
Spojrzał na nią i… szczeknął. Zamurowało mnie po raz wtóry. Zaszczekał jeszcze parę razy, a kobieta wytrzeszczyła na niego oczy. Po chwili zabawę podchwycił Josh, Ben, a potem wszyscy inni. Teraz obie, ona i jej córka zaczęły patrzeć na nich przerażone. Cofały się. Ja początkowo, nie wiedzący co robić, wybuchnąłem śmiechem. Nie mogłem się uspokoić, więc śmiałem się najgłośniej, jak potrafiłem.
- Spokój!- krzyknął Peter i pstryknął Ian'a w ucho.
Kobieta fuknęła na Peter'a i odeszła. On natomiast westchnął ciężko i kazał nam szybko kończyć nasze lody. Ja patrzyłem cały czas na Ian'a. Chciałem go zapytać dlaczego to zrobił. Dlaczego stanął w mojej obronie. Nigdy wcześniej nie widziałem, by zrobił cos takiego dla kogoś innego. Nasze oczy się spotkały. Uśmiechnął się do mnie i przechylił przez stół, nachylając się do mojego ucha.
- Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek Cię tykał.- wyszeptał i wrócił na swoje miejsce.
Spojrzałem na niego w pełnym szoku i gdy otworzyłem usta, by o cos zapytać przyłożył palca do swoich ust, uciszając mnie tym.
- Jeśli chcesz jeszcze o tym pogadamy…- mruknął, zanim zdążyłem się odezwać, po czym jakby stracił mną zainteresowanie, zajął się swoimi lodami.
Ian zaimponował mi swoim zachowaniem. W tej chwili byłem nim niemal oczarowany. Mimo iż przez chwilę pojawił się w jego oczach ten przerażający błysk, nie mogłem oderwać od niego oczu w tamtej chwili. Nigdy nie pomyślałbym, że ogarnie mnie takie dziwne uczucie względem niego. Nie potrafiłem tego nazwać… ale nie śpieszno mi było do tego… nie szukałem nazwy dla tego uczucia, czekając aż sama objawi się w moim umyśle...