The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 29 2024 17:23:57   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
My guardian angel 9
Ren wyszedł z domu, musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Zupełnie stracił głowę, nie miał pojęcia co robić w tej sytuacji. Miał do Reji żal, był na niego zły...ale to nie była już nienawiść, jaką darzył go kiedyś. Poczuł ukłucie winy. W końcu powinien był wtedy coś zauważyć, cokolwiek. Widział chorobliwy wygląd Reji, widział jego roztargnienie i to, że często opuszczał zajęcia. To nie było normalne...czemu więc tak łatwo przyjął zerwanie...czemu nie wydało mu się to dziwne. Teraz zaczął nienawidzieć siebie. Obwiniał się za nieuwagę i głupotę. Powinien był probować go zatrzymać, chcieć wyjaśnień, być bardziej nieustępliwym. A on tak po prostu go puścił.
Nim się obejrzał, był już koło starej szkoły. Spojrzał na budynek, i wszystkie wspomnienia zaczeły wracać, raniąc jeszcze mocniej. Ich wspólne chwile, te radosne i te smutne. Gdy wracali razem do domu, czy to zimą, kiedy Reji rzucał w niego śniegiem by sprowokować wrzucenie w zaspę, czy też latem, gdy zostawali w parku dlugie godziny, obserwując zachód słońca...i robiąc inne rzeczy. To były najszczęśliwsze czasy w jego życiu. Zawdzięczał wszystko Reji, dzięki niemu zabrał się do nauki, dzięki niemu zaparł się i chodził na wszystkie przesłuchania o których się dowiedział. To dzięki Reji w końcu go zauważono, to on sprawił, że Ren założył zespół i był na szczytach list przebojów.
Ren usiadł pod ich ulubionym drzewem i zamknął oczy, opierając się głową o jego pień. To tutaj spędzali każdą wolną chwilę między zajęciami. Reji zawsze zjadał jabłko, a on sam odrabiał w pośpiechu lekcje na kolejne przedmioty.
Na samo wspomnienie, Ren uśmiechnął się lekko. Tak, to zdecydowanie były wspaniałe czasy. Teraz Ren miał szansę odzyskać utracone szczęście...
I znów w jego umyśle zapulsowało imię niedawno poznanego boga. Asmodeusz, on tutaj był takim, niewielkim, problemem. Gdy Ren był już pewny tego, że chce wrócić do Reji i spędzić z nim resztę życia, on od razu zaczynał o sobie przypominać, świecił w głowie Rena jak neon.
Ren westchnął zirytowany, odrzucając od razu natrętne myśli. Tak, Asmodeusz był fascynującą i nieziemsko piękną istotą. Racja, potrafił rzeczy o których Renowi nawet się nie śniło. Ale to nadal było za mało. Nie znał go przez prawie całe swoje życie, nie dzielił z nim żadnych wspomnień. Nic, poza tym krótkim epizodem, ich nie łączyło. Byli z różnych światów, i Ren podświadomie czuł, że tak powinno być. Może darzyć Asmodeusza jakimś uczuciem...przyjaźnią, szacunkiem...może mieć do niego pewną słabość, ale to nigdy nie będzie miłość, a już napewno nie taka, jaka łączyła, i jak się okazało, nadal łączy, jego i Reji.
Musiał jeszcze tylko zadać Reji kilka ważnych pytań. Ale postanowił zrobić to za jakiś czas. Nie chciał narazie do niego wracać. Podjął decyzję, że zostawi go na trochę, chciał sprawdzić co z zespołem. Było mu odrobinę przykro, że chcą grać bez niego, bez założyciela. Jednak doskonale ich rozumiał, on sam również nie skończyłby kariery przez coś takiego...życie w końcu toczy się dalej, a zespół zasługuje na dalsze istnienie.
Ren westchnął i wstał, rozglądając się z namysłem. W końcu ruszył na peron, by złapać pociąg do Los Angeles, gdzie mieszkał od pewnego czasu.
Kupił tam spory dom, który kosztował go małą fortunkę. Miał nadzieję, że nadal go posiada. Cała jego banda mieszkała w okolicy, więc łatwo wszystkich odwiedzi. O ile nie wyjechali akurat w trasę...z nowym basistą.
Ren uwielbiał "Miasto aniołów", teraz wydało mu się to okrutną ironią. Ale nic nie mógł na to poradzić. L.A miało swój klimat, duszę. Jeśli mogłeś dać mu swój talent, ono odpłacało sowicie. Ren uważał, że nie ma lepszego miejsca na zrobienie kariery i stanie się kimś.
Jedynym minusem, były odrobinę za wysokie temperatury, to była oczywiście jego opinia.
Wsiadł do pociągu i zajął pusty przedział, z daleka od ludzi. Zamknął oczy i nim się spostrzegł, zapadł w sen. Znów otoczyły go wspomnienia. Reji...ciągle i wszędzie był on. Przy nim, zawsze obok. Wydawało się to takie naturalne...Dlatego gdy go zabrakło, Ren poczuł się jakby nagle zabrakło tlenu...Czuł się tak ciągle, tylko nauczył się odsuwać to gdzieś na bok, zająć się czymś innym.

Jechał długo, obudził się akurat kilka stacji przed Los Angeles, było już widno. Wyjrzał przez okno i uśmiechnął się, poznając znajome krajobrazy. Tęsknił za swoim domem, pracą i życiem.
Gdy tylko usłyszał komunikat, zapowiadający stację w L.A, zerwał się z miejsca i stanal przy wyjściu, przestąpując z nogi na nogę.
Gdy wysiadl z pociągu, poczuł jakby znowu żył. Z tym miastem wiązało się prawie wszystko co najlepsze. Bardzo tęsknił za swoim zespołem, za dwudziestoletnim Kato, wokalistą, obdarzonym niesamowitym głosem, za swoim, starszym o dwa lata, towarzyszem do butelki oraz drugim w duecie gitar elektrycznych- Nattem, za zawsze szalonym i narwanym osiemnastoletnim perkusistą Eve oraz oczywiście, nie dającym się nigdy w niczym pominąć, dominującym i terroryzującym zespół,najstarszym, bo już dwudziestopięcioletnim, drugim z duetu gitarzystą, Ayą.
Doskonale wiedział, że nie ma wiele czasu, i na pewno jego obserwatorzy nie są z tej wyprawy zadowoleni...ale to było silniejsze od niego. Musi mieć chwile na przemyślenie i poukładanie tych wszystkich, nowych faktów. I co najgorsze, teraz nie musi godzić się z Reji, ale z samym sobą, co jest jeszcze trudniejsze.
Wszystko nagle stanęło do góry nogami, teraz musiał odnaleźć ziemię, na której ponownie może stanąć.
Ruszył od razu w strone studia nagraniowego, o tej godzinie zespół był zwykle właśnie tam, przyparty do ściany przez walec drogowy, zwany też czasem managerem, którym był, słynny we wszystkich stanach, Achard Vain, który, zwłaszcza przed trasą koncertową, wyciskał z zespołu wszystkie soki. Nawet pijany zachowywał wrodzoną szlachetność i dumę. Złośliwie przezywany przez Eve od pijawek po wysysające-z-każdego-życie-zombie-bez-poczucia-humoru, w skrócie WKZ-ZBPH(Eve często ograniczał się tylko do drugiego bądź pierwszego członu, w zależności od sytuacji). Gdy Vain miał naprawde zły dzień, czyli wszelkim nieposłusznym, groziła powolna śmierć, nazywany był grabarzem albo jeźccem Apokalipsy, zależnie od poziomu "trucizny" w jego żyłach.
Bardzo łatwo można było przewidzieć kiedy jego humor będzie naprawde źły. Wystarczyło po prostu sprawdzić, kiedy jego cicha i "ukryta" miłość, od której wzieło się przezwisko pedofila(uke drogiego Veina miało ledwo lat siedemnaście, a wyglądało na góra piętnaście)miało wyjechać na koncert ze swoim zespołem, również prowadzonym przez Acharda. Wtedy humorki managera były najgorsze...ponieważ, jak twierdził spec od opuszczonych samców, Natt: "nasz ludzki pan, ma po prostu dwumiesięczną przerwe w tym co robi najlepiej". Skąd wie, że to manager robi najlepiej, to już jego tajemnica, w którą nikt nawet nie ma ochoty zaglądać.
Ren uśmiechnął się do siebie lekko. W jego życiu działo się naprawde wiele i nigdy się nie nudził...a teraz robi za niewidzialnego przyjaciela-stróża. Miał naprawde ogromną nadzieję, że uda mu się spełnić wszystkie warunki, których i tak nie zna, i będzie mógł wrócić do normalności.
Jedyne co mu się troche rozjaśniło, to te wszystkie dziwne sprawy, o wieloletnich zaginięciach i powrotach, lub nagłym odnalezieniu zwłok. Jemu to oczywiście było bardzo na rękę, naprawde nie chciał, by świat dowiedział się jak zginął obiekt czczci niemal całej ludzkości, uważany za autorytet(Ren sam nie wiedział skąd akurat to się wzięło),często prawie za bohatera...a jego śmierć nie była nawet w ułamku bohaterska czy chociaż nie poniżająca. Jedyne czego był w tej sprawie ciekaw, to to, kiedy będzie mógł ponownie żyć.

Zatrzymał się przed oszklonymi drzwiami obrotowymi studia "Vein"- nie żeby nie było wiadomo do kogo należy interes. Odetchnął głęboko i wszedł do środka. Od razu skierował się do sali numer 13, w której to znajdowała się siedziba Grim Cross. Wszedł do środka i....kompletnie zdębiał. Instrumenty były jak posiekane, dosłownie, szczątki gitar, perkusji walały się wszędzie. Co do żywej części zespołu, każdy siedział w jakimś kącie, oddzielnie od innych i co chwila zerkali na siebie wilkiem. Ren oddałby w tej chwili wszystko, by dowiedzieć się co do cholery tutaj zaszło. Nie musiał długo czekać, Aya jako najrozsądniejszy, w końcu chrząknął cicho i stanął w pewnej odległości od ściany.
- Słuchajcie, tak dalej nie może być...Ren na pewno nie chciałby byśmy z jego powodu narażali zespół na rozpad. Musimy wziąść się w garść, znaleźć innego basistę, bo przecież...
- A ty się za kogo, kurwa uważasz?!- wciął mu się w zdanie Natt.- Nie mam zamiaru grać z kimś z zewnątrz! On był częścią zespołu i tak ma zostać! Albo będziemy grali bez niego, albo wcale!- rzucil w Aya kawałkiem bębna. Ten w ostatniej chwili uniknął bolesnego uderzenia.- Wszyscy przysięgaliśmy, że wszystko pozostanie tylko nasze!
- Poza tym, nadal nie znaleziono jego ciała Aya, dopóki nie dostaniemy dowodu, że Ren nieżyje....- głos Kato pierwszy raz w historii się załamał.- Dopóki nie będzie dowodu, ja nie wyjdę na scenę!
- Właśnie...może porwał go jakiś psychopatyczny fan? I Ren siedzi teraz zamknięty w jakiejś norze....- oczka Natta powiększyły się od razu i zakrył szczupłymi, wręcz kobiecymi dłońmi, usta.
Ren słysząc to, westchnął ciężko. Zespół się walił, przez jego głupotę. Miał nadzieję, że Vein da wszystkim jeszcze troche czasu, że nie każe im się wynosić. Oparł się ciężko o ścianę i spojrzał w sufit.
- I co ja mam jeszcze zrobić, by wreszcie wrócić...?- mruknął zciskając bezsilnie powieki.
Po chwili, mignął mu przed oczami, obraz Reji. Czyżby to wszystko kręciło się właśnie wokół niego?
Ren potarł twarz dłońmi. Poczuł, że zostało mu już niewiele siły. Tutaj, w studio, do niczego się nie przyda. Wyszedł błagając w duszy, by wszystko jeszcze wytrzymało trochę czasu.
Nogi same zaniosły go pod drzwi jego domu na przedmieściach Los Angeles. Dom owinięty był żółtą policyjną taśmą, zapewne przeszukano go na samym początku, w poszukiwaniu ciała. Grunt, że stał pusty i nadal był Rena.
Wszedł powoli do środka, wszystko było nietknięte. Podszedł do swoich gitar wiszących w salonie. Dotknął delikatnie jednej z nich, żarówiasto pomarańczowej i uśmiechnął się lekko. To była jego ulubiona gitara i zarazem najstarsza. Była wiernym towarzyszem jeszcze przed założeniem zespołu.
Ren rozejrzał się i poszedł do sypialni, jedynego miejsca, w którym był zupełnie inny świat. Usiadł na swoim łóżku i rozejrzał się. Jego sypialnia nie odznaczała się niczym szczególnym, przy ścianie stało duże łóżko z czarnym kompletem pościeli, przy ścianach stały szafy i półeczki z książkami. Dokładnie przed drzwiami, na ścianie, wisiała gablotka z nagrodami i krążkami zespołu. Nad łóżkiem za to, wisiało coś, czego mimo wielkich chęci, nie był w stanie się pozbyć. Był to portret Reji, tego roześmianego, niewinnego i wręcz za dobrego na ten świat, dzieciaka, jakiego znał i jak się okazało, który nadal taki był. Ren uśmiechnął się lekko, stając na łóżku i przyglądając się obrazowi uważnie.
- Widać moje serce było mądrzejsze ode mnie...- dotknął obrazu, samymi opuszkami palców.- Chciałbym móc to wszystko odwrócić...spróbować od nowa. Pytanie, czy to kiedykolwiek będzie jeszcze możliwe...- westchnął ciężko.
Jeszcze chwilę powłóczył się po swoim domu, sprawdzając czy nic nie zniknęło. Kwiatki w salonie nadal były żywie, więc ktoś musiał regularnie tutaj zaglądać. Ren uśmiechnął się do siebie. Jedyną osobą jaka miała klucze do domu, był Natt, jego druch.
Ren poczuł się więc dużo lepiej po tym co widział, zmartwił go tylko stan zespołu ale na to, jak na wiekszość spraw, nie miał wpływu.
Postanowił więc się zdrzemnąć i wrócić do Reji pierwszym pociągiem następnego dnia. Miał zamiar zrobić co w jego mocy by odzyskać to co stracił.


***

Następnego dnia Reji pierwszy raz od dawna poprosił rodziców, by odwieźli go do szkoły. Zdawał sobie sprawę z tego, że wypadek zdażyć się może wszędzie...ale jakoś bezpieczniej czuł się w samochodzie.
Cały czas myślał o tym co stało sie poprzedniego dnia. Bał się, że Ren nie wróci, mimo tego co powiedział wychodząc. Ale ciągle miał nadzieję i za nic nie chciał jej stracić.
W szkole, tak jak podejrzewał, nie mógł się na niczym skupić. Miał to szczęście, że jako jeden z wzorowych uczniów, mógł sobie pozwolić na odpłynięcie raz na jakiś czas.
Jednak na jednej z lekcji, takie odpłynięcie nie wróżyło nic dobrego...
Chodziło oczywiście o geografię z Yuichim.
Reji od razu, gdy tylko zaczęła się lekcja, poczuł na sobie uważne spojrzenie nauczyciela i, czego naprawde żałował, ex kochanka w jednym. Udawał jednak, że nie zdaje sobie z tego sprawy i kartkował bezmyślnie podręcznik, sprawiając wrażenie zaczytanego. Do tego ciągle bazgrał w notesie, sam nie do końca wiedział co pisze, ale można było to uznać, z pewnej odległości, za robienie notatek.
Reji ciągle zastanawiał się gdzie może być teraz Ren. Westchnął po raz enty tego dnia, modląc się by wreszcie zadzwonił dzwonek. Widział w nim wybawiciela...ale niestety się pomylił.
Gdy tylko lekcja dobiegła końca, i Reji zerwał się pospiesznie z miejsca, upychając książki do teczki, stało się to, czego naprawde nie chciał.
- Reji, możesz zostać na chwilę?- Reji usłyszał głos Yuichiego i jęknął cicho.
- Oczywiście panie profesorze...- miał naprawdę ogromną ochotę, powiedzieć w tej chwili stanowczo "nie!" i uciec, ale zabrakło mu odwagi...jak zawsze.
Spakował się więc i podszedł do biurka. Postanowił sobie jednak, że wyjdzie stąd jak najszybciej.
- Coś się stało panie profesorze?- spojrzał na Yuichiego pytająco.
Ten westchnął, czując dystans jaki Reji narzucił, po czym przyjrzał mu się badawczo.
- Miałem zadać ci to samo pytanie Reji...nie uważałeś dzisiaj na lekcji zupełnie...Co jest?
- Zupełnie nic, mam po prostu gorszy dzień.- Reji wzruszył ramionami beztrosko.- Każdemu może się zdażyć, prawda?
- Tak...oczywiście...- Yuichi postanowił nie grać na zwłokę i od razu przeszedł do sedna sprawy.- Skąd ten dystans...?
Reji spojrzał na niego badawczo, po czym odwrócił spojrzenie.
- Od początku mówiłem, że to nie wypali...właśnie stąd jest dystans. A teraz, muszę już iść...dowidzenia.- okręcił się na pięcie z zamiarem opuszczenia sali.
Jednak Yuichi był szybszy. Złapał Reji lekko za łokieć i zatrzymał.
- Nie chodzi mi tylko o to co między nami było...Lubię cię tak po prostu i chciałbym spędzać z tobą trochę czasu. Niczego od ciebie nie wymagam.
Reji spojrzał na niego uważnie, nie bardzo wiedząc co na to odpowiedzieć.
- Profesorze...wolałbym utrzymać nasze stosunki na poziomie uczeń- nauczyciel...Oczywiście nie chcę popsuć pozytywnych uczuć...- spojrzał na nauczyciela smutno.- To i tak by nie wyszło...Przepraszam, naprawdę.
Yuichi westchnął spuszczając wzrok.
- Dobrze, nie będę naciskał...Mam nadzieję, że kiedyś będziemy przyjaciółmi,jak skończysz szkołę.
Reji uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
- Może, może...dowidzenia, naprawdę muszę iść...-wycofał się z sali, machając jeszcze Yuichiemu na pożegnaniu.
Yuichi odprowadził go smutnym wzrokiem, wiedział jednak, że nie będzie w stanie odzyskać Reji. Ale postanowił chociaż spróbować...
***
Asmodeusz stukał nerwowo palcem o blat stołu, patrząc uważnie w misę.
- Myślę, że nadszedł czas na spełnienie obietnicy...- spojrzał na Marduka pytająco.
- Tak, wydaje się, że Ren zrozumiał wszystko to, co powinien był zrozumieć.
- A skąd mamy mieć pewność, że zrozumiał?- odezwał się jak zwykle sceptyczny Abbadon.- Proponuję sprowadzić go do nas i przeprowadzić odpowiedni wywiad. To wszystko może być przypadkiem, bądź chwilowym napadem uczuć.
Asmodeusz i Marduk wymienili spojrzenia, po czym starszy westchnął ciężko.
- Dobrze...czy ktoś jeszcze zgadza się z Abbadonem?
Mężczyźni przeprowadzili szybką naradę i po chwili jeden z nich wstał.
- Co do tej sprawy...dla odmiany, zgadzamy się z Abbadonem.
- W takim razie...Asmodeuszu...proszę, sprowadź do nas Rena.
Młody bóg skłonił się lekko i uniósł dłoń nad misę, zamykając oczy i skupiając całą uwagę na Renie.

Ren, który właśnie pędził z Los Angeles do rodzinnego miasteczka, by spotkać się z Reji i wyjaśnić wszystkie nurtujące go kwestie, poczuł znajome szarpnięcie w okolicach pępka.
- Nie...co tym razem zrobiłem źle...- jęknął tuż przed tym, gdy został pociągnięty w górę.
Ren zatkał usta dłońmi, od tych podróży z gory na dół robiło mu się niedobrze. Na szczęście nie trwały one długo, więc nim mdłości zdołały osiągnąć niebezpieczny poziom, był już na miejscu.
- Ren! Jak miło cię widzieć!- Asmodeusz pomógł mu usiąść na swoim miejscu, widząc niezbyt ciekawy kolor jego twarzy.
- Zgaduję, iż nic się nie stało, skoro witasz mnie bez grobowej miny...- Ren uśmiechnął się do Asmodeusza lekko.
- Tak, masz szczęście...Przymkneliśmy na to oko, ponieważ ostrzegłeś Reji i wybrałeś się do L.A by sprawdzić jak mają się twoi przyjaciele.
- Hm...to drugie nie ma się najlepiej...- Ren westchnął.- Wszystko przez moją bezmyślność...
- Wreszcie zdałeś sobie z tego sprawę synu...- Marduk poklepał go po ramieniu z uśmiechem.- Jak miło widzieć cię rozsądnym a nie głupim...
- Ah, dzięki za podbudowanie...
- Ależ nie ma za co...- Marduk poklepał go jeszcze parę razy.- A teraz ważniejsze rzeczy mój drogi.
- Zamieniam się w słuch...tylko proszę, szybko, chcę porozmawiać z Reji i go przeprosić.
- Właśnie Reji jest tą ważną sprawą...Rada uzgodniła, iż powinnismy przeprowadzić stosowny wywiad z tobą, by ocenić czy przeszedłeś pomyślnie nasz test. Wtedy zdecydujemy czy możesz wrócić do Reji i swojego życia...czy też nie.
- Mam nadzieję, że tym razem interwencja tej...erm...- przerwał próbując sobie przypomnieć imię.
- Khm...Manat Ren...Manat...- mruknął cicho Asmodeusz.
- Ah, właśnie...interwencja Manat nie będzie konieczna byście zauważyli, że moje intencje, myśli i wszelkie czyny są czyste i dążą do przywrócenia dawnego ładu między mną i Reji.
Rada obruszyła się skrępowana uwagą.
- Dobrze powiedziane Ren! Jako jeden z nielicznych, którzy nie stracili wiary w Rena...śmię przypomnieć iż Manat ostrzegła byście więcej takich błędów nie popełniali...Jestem pewien, że gdy wszystko dokładnie przemyślicie, będziecie zdolni do wyciągnięcia poprawnych wniosków.- uśmiechnął się, patrząc na Abbadona.
- Ej, ej! Moglibyśmy przejść do rzeczy? Chciałbym ewentualnie wrócić jeszcze w tym stuleciu! Haloo?!- Ren zamachał rękoma przed nosem Asmodeusza.
- Spokojnie, spokojnie...jak wszystko będzie w porządku wrócisz pod wieczór.- młody bóg poklepał go uspokajająco po ramieniu.
- Tak, sądzę, że możemy zaczynać...- Marduk usiadł na swoim miejscu, to samo uczynił Asmodeusz, zganiając Rena, oczywiście nie bez protestów tego drugiego.
- Ren....czy dla powrotu do Reji, zrezygnowałbyś z kontynuowania dawnego życia?- spytał spokojnie Marduk.
Ren wciągnął głęboko powietrze.
- Tak, zrobiłbym to dla Reji...gdyby tylko o to poprosił.- kiwnął głową.
Rada wymieniła spojrzenia i Marduk ponownie wrócił uwagą do Rena.
- Ren, mamy dla ciebie propozycję...wiem,że to nie jest do końca fair...ale przemyśl ją.- Marduk milczał chwilę.- Postanowiliśmy dać ci szansę...i oddać ci na powrót twoje życie...ale, jeśli cokolwiek będzie się psuć i dojdziemy do wniosku, że to nie jest do końca naturalne...wrócisz tutaj...i to w miejsce, z którego Asmodeusz cię wyciągnął.
Ren przełknął ślinę. Był pewien uczuć do Reji...ale bał się próby czasu. Jednak postanowił dać z siebie wszystko i po prostu być ostrożnym.
- Zgadzam się!- uderzył pięścią w dłoń.- Chodźby nie wiem co, będę się starał by nam tym razem wyszło...i możecie wieszać nade mną najgorsze klątwy.


- Spokojnie Ren, nie będzie klątw...po prostu musisz się wykazać- Asmodeusz uśmiechnął się lekko.- Jeśli naprawde tego chcesz, to ci się uda.
- Mam nadzieję...
Ren westchną przecierając twarz dłonią.
- Więc, kiedy wracam?
- Hm...teraz?- Marduk uśmiechnął się złośliwie i po raz kolejny wepchnął go w otwór, bez zbędnych zapowiedzi.
Ren był już do tego tak przyzwyczajony, że nawet nie krzyknął. Zamknął oczy i poddał się sile ciążenia.
Wylądował w jakiś krzakach. Jęknął głucho, marudząc pod nosem.
- Musiały to być akurat pokrzywy? Zapomnieliście, że już mam co poparzyć?- zawarczał wygrzebując się z nich.- I właściwie gdzie ja...- zauważył tabliczkę z nazwą parku miejskiego w jego rodzinnym miasteczku.- Ah...domyślam się, że Reji jest gdzieś...- rozejrzał się uważnie.- tutaj.- zmrużył oczy i ruszył szybko w stronę Reji i Yuichiego.- Ah...teraz go uderzę...bo mogę..- zatarł dłonie i uśmiechnął się brzydko.

***

Reji po raz kolejny wracał do domu w towarzystwie Yuichiego. Ostatnio profesor zrobił się dość nieustępliwy, był wręcz straszny. Szli w milczeniu, obok siebie. Jednak Reji ciągle czuł na sobie badawcze spojrzenie. Przełknął ślinę i dyskretnie zerknął na Yuichiego. Ich spojrzenia oczywiście się spotkały. Reji nie mógł nic poradzić na to, że momentalnie oblał się rumieńcem.
Yuichi uśmiechnął się lekko i zatrzymał, łapiąc go za ramię.
- Uwielbiam gdy się rumienisz...- przysunął się niebezpiecznie blisko.
- C-co...?- Reji zamrugał uciekając od niego jak najdalej się dało.
- Daj spokój Reji...dobrze wiem, że nie masz nikogo innego...nie odrzucaj więc tego co masz.- obiął go w pasie i przycisnął do siebie.
- Profesorze!- Reji zatrzymał go na wyprostowanych ramionach.- Nie chcę, po prostu to nie to na co czekam...i mam kogoś.
- Nie bądź taki oficjalny...w końcu spaliśmy ze sobą.- pochylił się do ust Reji.- Może być jak dawniej, naprawdę.
- Właśnie! Chcę tego co było dawniej, na to czekam i nie zrezygnuję...a teraz puść mnie..proszę.
- Nie.
- Co...?- Reji nie wierzył w to co słyszy.- Opętało cię coś? Yuichi przestań...- ciągle odpychał go z całej siły.- To co było między nami....minęło, skończyło się, musisz to zrozumieć.
Yuichi uśmiechnął się tylko, strącił jego dłonie ze swojej piersi i pocałował go.
Reji zachłysnął się i zamarł, nie bardzo nadążając za wydażeniami.
- Ekhm...- usłyszeli za sobą natrętne chrząknięcie.- Wybaczcie, ale to miejsce publiczne...Takie sceny to tylko dla dziewczynek i chłopców...
Reji zamarł słysząc ten głos, za to Yuichi odwrócił się do natręta.
Nie zdążył nawet otworzyć ust, gdy Ren uderzył go mocno z pięści.
- ...a jeśli już, to nie z cudzym chłopakiem jeśli łaska...- uderzył go po raz kolejny tym razem mocniej i z precyzją, łamiąc doszczętnie nos.- Aj...wybacz...nie chciałem tak mocno...boli?- pochylił się nad Yuichim z wrednym uśmieszkiem.
- Ren!- Reji pisnął, blady jak kartka papieru.- Zostaw! Już dość....- złapał go za ramię i uwiesił się na nim, próbując odciągnąć Rena od Yuichiego.
- Ale to nie ma znaczyć, że wolisz jego niż mnie?- Ren stał nadal niewzruszony.
- Nie, oczywiście, że nie...- Reji miał już łzy w oczach.
- Aajj...nie płacz, tylko nie to...- Ren obiął go mocno i przytulił.- Już dobrze, nie bije go już...
- To ze szczęścia głupku...- Reji ocierał nerwowo nadal płynące łzy.
Ren przyjrzał się mu uważnie i uśmiechnął łagodnie.
- Chodzmy stąd...- wziął Reji na ręce.- Rany...pora chyba zrzucić parę kilo co Reji...?- uśmiechnął się i odszedł zostawiając oblanego krwią Yuichiego.
Reji wydął lekko usta i obiął go za szyję mocno.
- Czyli to naprawde byłeś ty...przez ten cały czas...prawda?- spytał niepewnie.
- Jasne, że ja...jaki inny wariat łaziłby za tobą będąc trupem...masz innego kochanka?
- Nie...A...jeśli byłeś martwy to jak...?
- Nie pytaj...sam tego nie rozumiem...za trudne...zdecydowanie.
- Cieszę się....że udało się nam wszystko wyjaśnić...- Reji przytulił się jeszcze mocniej.
- Tak, ja też...ale...Reji...dusisz mnie...
- Przepraszam....!- rozluźnił uścisk.
Ren zaśmiał się cicho i postawił go na trawniku przed domem.
- Dalej trafisz...?
- Co...?Nie idziesz...?- Reji złapał go za rękaw.
- Spokojnie, wrócę...pójdę tylko do rodziców...Z tego co widziałem, to nawet ołtarzyk zrobili na moją cześć...więc wyjaśnię sprawę.- zmierzwił Reji włoski.- Będę tak jak zwykle...- delikatnie odczepił jego dłoń od rękawa i ruszył do siebie.
Reji stał jeszcze chwilę i patrzył za nim, po czym pobiegł do domu, ponownie zalewając się łzami.
Gdy rodzice zobaczyli go w takim stanie, pierwsze co przyszło im na myśl to to, że znów ktoś go skrzywdził.
- Reji, kochanie...co sie stało?- matka od razu do niego dopadła.
- Hm...?Ah...nic,nic złego...- otarł szybko łzy i uśmiechnął się radośnie.- Ren...Ren wrócił!
Jakby na udowodnienie jego słów, u sąsiadów rozległy się wesołe krzyki.
Rodzice Reji popatrzyli po sobie i uśmiechnęli się z ulgą.
- Idę do siebie!- cmoknął rodziców w policzki i pobiegł na górę.
Rozejrzał się po pokoju i upchnął porozrzucane rzeczy po szafkach. Odrzucił niesforny kosmyk, rozejrzał się po raz kolejny, zadowolony z rezultatu uśmiechnął się i pobiegł do łazienki.
Wyciągnął z najgłębszych zakamarków kosmetyki i wziął długi, pachnący pomarańczami prysznic.
Reji spojrzał na krem do golenia nóg, przeliczył czas, po czym zabrał się za dokładne niszczenie wszelkich włosków przy użyciu samej golarki.
Całe posiedzenie zabrało mu około trzech godzin, ale Reji wreszcie zaczął przypominać siebie. Wrócił do pokoju i wygrzebał z szafy czyste ciuszki, które dodatkowo łatwo spadały...
Usiadł na łóżku i nie majac lepszego pomysłu, wziął do ręki książke...ale jakoś nie mógł sie na niej skupić, jego spojrzenie ciagle uciekało do uchylonego okna.

Ren siedział z rodzicami już od dłuższego czasu. Nie miał sumienia skłamać, że jest zmęczony i wymknąć się do Reji. Zresztą on również się za nimi stęsknił, przez liczne trasy koncertowe i nagrania, nie miał wiele czasu dla rodziny.
Teraz właśnie jedli na szybko przygotowaną kolację, rozmawiając o wszystkim, by odrobić czas. Na szczęście rodzice już się uspokoili, przestali płakać i wypytywać o to gdzie był, co się z nim działo...Ren nie mógł odpowiedzieć na te pytania, zrozumieli.
Z tego co opowiadali, niewiele się zmieniło od czasu jego ostatniej wizyty. Opowiedzieli mu trochę o Reji, Ren był im za to wdzięczny...za to niektóre informacje poraziły go, niektóre po raz pierwszy, inne, które już znał, po raz drugi.
Dowiedział się też, jak mówili o nim we wszystkich wiadomościach, że szukano go po całym świecie, aż na końcu opłakiwano gorzko. Ren nie mógł wtedy powstrzymać uśmiechu, na pewno zostanie przyjęty ponownie. Zapewne Vein każe opowiedzieć mu jakąś bajeczkę, którą wymyśli od razu po tym, jak dowie sie o odnalezieniu się jego zguby...i po tym jak już rozszarpie Rena na strzępy zarzucając go sumami jakie stracili.
Ren spojrzał na zegarek, było już grubo po północy. Ziewnął udawanie i uśmiechnął się do rodziców.
- Wybaczcie mi na dzisiaj...ale nie mam już siły, pójdę do siebie...- wstał, wycałował matkę i ojca, po czym udał się do siebie.
Po szybkiej wizycie w łazience, przebraniu sie w bokserki i jakas koszulkę, otworzył okno i szybko przemknął do pokoju Reji.
- Przetrzymali mnie, przepraszam, że tak późno...- usiadł ciężko na łóżku.
Reji oderwał się od książki i od razu rzucił ją niedbale na podłogę.
- Nieważne, grunt, że jesteś...- przytulił się do niego z uśmiechem.
Ren przycisnął go do siebie i pocałował w czoło.
- Muszę z tobą porozmawiać...
- Jutro....- jęknął Reji.
- Nie, to w sumie ważne...- Ren odsunął Reji odrobinę i spojrzał mu w oczy.- Chciałbym, żebyś pojechał ze mną do Los Angeles...do domu...
Reji patrzył na niego przez chwilę uważnie, po czym się uśmiechnął.
- No tak...twój zespół, całe życie...
- Nie, jeśli się nie zgodzisz...zostanę tutaj i nic mnie nie ruszy.
- Ren...oczywiście, że się zgodzę...- pogładził go dłonią po policzku.
- A twoja szkoła? Zupełnie zapomniałem...
- Zapiszę się do lepszej w L.A.- zaśmiał się.- Nie puszczę cię samego.
Ren uśmiechnął się radośnie i pocałował Reji, czując nagłą potrzebę. Ten zamruczał tylko i pociągnął Rena za sobą kładąc się na łóżku.
- Gdyby nie te głupie błędy...- westchnął przyjmując pocałunki na szyi.- Tyle straconego czasu...
- Widocznie nie było nam dane...- ułożył się wygodniej, ułatwiając Reji ściągnięcie mu koszuli.- To była próba czasu.- uśmiechnął się zdejmując z Reji bluzeczkę.
- Chyba nam się udało ją przetrwać...- mruknął przymykając oczy, skupiając się na ustach Rena brnących coraz niżej...
Ren odpowiedział tylko cichym pomrukiem. Nie widział już niczego poza drobnym, zupełnie niezmienionym, ciałem Reji, nie czuł niczego poza jego zapachem. Odkąd go stracił, nie przestawał marzyć o tej chwili.
Z ust Reji wymknął się cichy jęk, gdy Ren dotarł do jego czułych punktów. Jednak nie pozwolił mu zrobić więcej.
- Ren...chodź tu...- mruknął podciągając zupełnie już nieprzytomnego kochanka i oplótł go w pasie nogami.
- Ahm...- uśmiechnął się głupkowato i pocałował Reji namiętnie.
Reji wygiął się w łuk czując napływ podniecenia.
- Reen....- jęknął błagalnie.- ...nie baw się już dłużej...
- Wedle życzenia...- szybko wydostał się ze swoich bokserków i spojrzał Reji w oczy.- Chyba troche minęło....
- Wezmę to pod uwagę...- uśmiechnął się rozbawiony.
- Chodziło mi o ciebie...
- A...- zarumienił się.- Przecież już raz ze sobą byliśmy.
- Tamto to nie było to samo...Nie było do końca realne.
- Nieważne, nie przejmuj się tym.- Reji pocałował go łakomie i otarł sie o niego całym ciałem, zmuszając do działania.
Ren już dłużej nie zwlekał. Z wrodzoną sobie delikatnością naparł na Reji, uwalniając z jego gardła spragnione westchnienie.
Obaj zatracili się w sobie całkowicie. Ren poruszał się wolno, smakując każdy moment, każdy jęk, całą przyjemność.
Już świtało, gdy w końcu padli obok siebie, wycieńczeni. Od razu obejmując się mocno, jakby bali się, że wszystko nagle stanie się tylko snem, że gdy się obudzą będą samotni.


***
Ren stał przy oknie i wydzwaniał w różne dziwne miejsca. Minął już prawie tydzień odkąd wrócił. Jednak spędził go z rodziną i Reji. Nie chciał od razu się ujawniać. Teraz nadszedł czas powrotu do prawdziwego życia.
Vein zareagował zupełnie inaczej, niż Ren przypuszczał. Najpierw zdębiał na bite dziesięć minut...potem ucieszył się, że Renowi nic nie jest. Zaczął wypytywać, co się z nim działo...trochę się zawiódł gdy Ren nie mógł mu odpowiedzieć na pytania. Obiecał, że coś wymyślą jak tylko spotkają się w Los Angeles.
Reszta zespołu zareagowała z wrodzoną sobie szaleńczością, Ren niewiele zrozumiał z tego co mówili...bo było słychać tylko wrzaski i co chwilę wyrywali sobie telefon.
Reji wszedł do pokoju i podał mu kubek kawy.
- I jak?- spytał zaciekawiony.
- Jedziemy do L.A kochanie...- uśmiechnął się i pocałował go.
- Kiedy?
- Jak najszybciej...kiedy możesz?
- W każdej chwili...- objął go w pasie.
- Zatem jutro.- pogłaskał Reji po głowie i ponownie wrócił do rozmów przez telefon.
Reji westchnął cicho, bał się, że jeśli Ren wróci do zespołu...oddalą się od siebie ponownie.
Ren spojrzał na niego uważnie i odłożył telefon.
- Reji? Co jest?- spytał unosząc mu lekko główkę i patrząc mu w oczy.
- Nic...ale...martwie się, że nie będziesz miał dla nas czasu gdy wrócisz do swojego życia.- jęknął cicho.
Ren uśmiechnął się łagodnie.
- Jeśli tylko coś takiego zacznie się dziać...to od razu kończę z muzyką. Obiecuję ci...jesteś ważniejszy.
- Ufam ci.- uśmiechnął się już trochę pewniejszy.
- Nie zawiodę cię.- objął go i poprowadził do drzwi- Przejdźmy się...
Reji kiwnął głową i obaj zaśmiali się wesoło.

Do Los Angeles wyjechali trzy dni później, nie dało się wcześniej. Ren nie rozstawał się z Reji ani na chwilę. Najpierw pokazał mu dom, którym Reji był zachwycony, ale od razu zapowiedział same zmiany. Ren tylko słuchał propozycji, rozbawiony.
Potem przyszła kolej na poznanie szalonej gromadki i managera. Reji był strasznie zdenerwowany, chciał się pokazać z jak najlepszej strony.
Ren wprowadził go do studia i pokazał wszystkie nagrody porozwieszane w korytarzu.
- Nawet nie wiedziałem, że tego tyle macie…- przyglądał się wszystkim uważnie.
- Co z ciebie za fan! Wstydź się…- Ren pokręcił głową śmiejąc się.
- Nie śmiej się ze mnie!- uderzył go lekko w bok.
Ren roześmiał się jeszcze bardziej i pociągnął go do sali nagrań. Otworzył drzwi i od razu rozległy się dzikie krzyki.
- Ran stary draniu!- Natt dopadł do niego pierwszy i wysciskał, zaraz po nim dołączyła reszta.
Ren po przywitaniu przyjaciół wrócił do Reji.
- Chcę wam kogoś przedstawić...- przytulił Reji.- Poznajcie Reji, najważniejsza osoba w moim życiu.
Reji zarumienił się od razu, ale uśmiechnął lekko.
- Reji, to, po kolei, Kato nasz wokalista...Natti Aya gitarzyści, Eve perkusita...a potem poznasz Acharda Vain naszego managera...ja jak wiesz jestem basistą.
- Miło mi...- Reji uśmiechnął się lekko zmieszany.
- Nam również.- Aya podał mu dłoń w imieniu całego zespołu, żeby uniknąć zamieszania.- Na pewno będzie ci z nami dobrze, prawda?- spojrzał na resztę która zgodnie pokiwała głowami.
- Nie wątpię.- Reji zaśmiał się.
- Właśnie, zwłaszcza, że będziecie się ciągle widywać- Ren pociągnął Reji na kanape i usiedli razem.
Achard wkroczył chwilę potem zmachany, widać było, że śpieszył się by zobaczyć Rena.
Ren wstał od razu i z uśmiechami dopadli do siebie.
- Zawsze wiedziałem, że na mnie lecisz!- Ren uśmiechnął się z wyższością.
- Zawsze wiedziałem, że powinienem cię zabić osobiście...- dał Renowi przez łeb.
Gdy ten zwijał się jęcząc, Achard podszedł do Reji.
- Achard Vain...miło mi poznać osobę o której Ren nie przestaje mówić.- skłonił się lekko i pocałował Reji w dłoń, na co ten zaśmiał się niepewnie.
- Mi również miło poznać kogoś, kogo Ren szanuje...a takich osób jest niewiele...
- Szanuje? To ciekawe...

W studio zostali aż do późnego wieczoru, Reji naprawdę polubił wszystkich, a z młodziutkim Eve zżył się najbardziej. Wreszcie poczuł, że żyje.
Gdy wracali do domu, spojrzał na Rena, który uśmiechał się lekko, patrząc przed siebie w zamyśleniu. Reji przytulil się do niego i również uśmiechnął z ulgą.
Wreszcie wszystko wróciło do normy.

Asmodeusz uśmiechnął się z ulgą i odrobiną smutku, zdążył się przywiązać do Rena. Cieszył się jednak jego szczęściem...











 


Komentarze
Aquarius dnia padziernika 10 2011 13:26:44
Komentarze archiwalne przeniesioneprzez admina

Moony (ktoskogonieznasz@op.pl)
14:19 15-02-2006
E, fajnesmiley). Troszkę za mało akcji w niektórych moemntach i Reji zbyt płączliwy ale ok. Ja jak zwykle najbadziej lubie postac poboczną, tzn Asmodeusza smiley)No i Rena też
asjana (asjana@gmail.com)
22:57 15-02-2006
hej fajne tylko czemu juz koniec jak moglas zatrzmac w takim momencie ale cos mi sie wydaje ze to skutek wyoadku ktory przezylas i mam nadziej ze tu podobnie sie slkaczy czyli nic nikomu sie nie stanie
An-Nah (Brak e-maila) 22:17 16-02-2006
Musze powiedzieć, ze trudno mi ocenić to opowiadanie. Najpierw skrzywiłam się na widok charakterystyk bohaterów poprzedzajacych właściwą treść. Potem pierwszy rozdział przykuł moją uwagę poprawnym stylem (poza parymi wpadkami w stylu "Jego brzuch i tors zamieniły się w krwawą melasę, ale nie miał teraz na to czasu"smiley i ciekawie zapowiadajacą się fabułą. Drugi rozdizał też był interesujący. Trzeci zabił mi klina - co za szalony panteon wymyśliłas, meiszanina bóstw asyryjsko-babilońskich, egipskich i upadłych aniołów... Potem czwary i piąty - interesująco zcharakterysowani bohaterowie i ich wzajemne stosunki ("Czemu ty żyjesz a ja nie, co? Czy to jest sprawiedliwe? To ty zasługujesz na śmierć,a nie ja."smiley. Czuję się skołowana. Generalne zastrzeżeń mam niewiele - podstawowe to wątpliwosci dotyczące miejsca akcji - japońskie imiona, angielskie nazwy miast i ulic, dziwaczny panteon... Zastrzeżenia mam tez do charakterystyk na początku historii (postaci powinien czytelnik poznawać w toku akcji) i nielicznych wopadek językowych w rodzaju nieszczęsnej "krwawej melasy". Dziwi mnie też, czemu Reji'ego, chodzącego przecież w ubraniu różowym i butach na koturnie, tak zaskoczył makijarz Rena... ale to już drobiazg. Opowiadanie jest napisane przyjemnym, ładnym stylem, postaci jakoś wybijają się z ogólnojaojowego tłumu - moze to zasługa stylu, nie wiem. Czyta się przyjemnie i ogólnie mi się podoba.
em2ka (em2ka@interia.pl)
22:57 19-02-2006
O matko! Prawie dostałam zawału! Co dalej?! Co dalej?! >_< Napisz następną część jak najszybciej, błagam!!! Opowiadanko bardzo mi się podoba ^^ Tylko tak dalej!
Schensi (Brak e-maila) 16:11 24-02-2006
mooore, aj nid mooorrrrrr
Deed (Brak e-maila) 22:04 25-02-2006
Przerywanie w takich momentach powinno być karalne =.= I to bardzo surowo!
sintesis (Brak e-maila) 21:09 23-03-2006
ja chce wiecej wiecej wiecej ladnie prosze ... najladniej na swiecie smiley
lukger (Brak e-maila) 18:50 24-03-2006
w pełni popieram Deed proszę szybko o następne części...PROOOSZĘ!!!!!
Deed (Brak e-maila) 16:06 01-04-2006
Nyuuuuuuuuuuuuu.......... T_T Tego za mało było, nyuuuuuuu............ Jeeeeeeeszcze, błaaaaagam ;_;
lollop (lollop@op.pl)
16:09 01-04-2006
No było za mało... ale skończyło się naprawdę ładnie smiley
sintesis (Brak e-maila) 21:27 06-04-2006
eee i to juz koniec?
Azira (Brak e-maila) 21:06 07-04-2006
To nie koniec,jeszcze nie koniecsmileyAle kiedyś nastąpi zapewne. Dziękuję za Wasze opinie!
Postaram się dostarczyć kolejną część niebawem.
Raisa (wega21@op.pl)
15:12 20-04-2006
Uwielbiam cie!!! To było piikne!!!!!
Shadow (nightangell16@wp.pl)
21:15 27-04-2006
Cudo jakich malo bardzo mi sie podoba, kiedy nastepna notka?
=)
Shadow (nightangell16@wp.pl)
21:16 27-04-2006
Cudo jakich malo bardzo mi sie podoba, kiedy nastepna notka?
=)
Katarina (Brak e-maila) 21:53 27-04-2006
Uuups... wybacz Aziro.. Byłam pewna, że twoje opowiadanie jest skończone... Jak dorwę Fu, to jej przekaże, chyba, że zrobisz to wcześniej..
Wybacz... ^^'
Katarina2 (Brak e-maila) 22:26 27-04-2006
O... i już Fu poprawiła ^^
Azira (Brak e-maila) 15:53 28-04-2006
no no!bez takich mi tu...szczęście,że mnie tu nie byłosmiley moje opko będzie jeszcze troche żyłosmiley ale nie ma sprawy,nie obrażam się!smiley
sintesis (Brak e-maila) 22:19 30-04-2006
ulalal jak fajnie kolejna czesc... wciaz na nowo rozbudzasz moja zadze czytania wiecej i wiecej ... ale to dobrze mam po co zyc smiley
Azira (Brak e-maila) 04:20 14-05-2006
skonczył się mój zapas dziateczki...teraz musicie uzbroić się w cierpliwość.
I oczywiście wspierajcie mnie opiniami!!
Einthel (Brak e-maila) 14:47 14-05-2006
< jeeeszczeeee ... jeeszczeee siebie< przed rączki i ślina cieknie słupki, w oczy zombie,>
spragnionaa <3 (Brak e-maila) 11:59 19-07-2006
Aziro, błagamy, pospiesz sięę z nastepna częściąąą
to jest przecudnee <3
jak nja mam bez Twojergo opowiadania normalnie funkcjonować? smiley
Azira (Brak e-maila) 03:40 23-07-2006
Pracuje nad kolejną częścią dla was!!Ale póki co jak widzę, aktualki się opóźniają..może i lepiej,bo a nóż zdążę skonczyć!
Alexik (Brak e-maila) 13:28 05-08-2006
ja chce dalej ja chce dalej tylko szybko smiley
Ms. Katz (deadly-kitty@o2.pl)
22:00 01-09-2006
Nie każ nam tak długo czekać! Ja tu zawału dostane. Ale bede czekać cierpliwie. [Tylko pliz pospiesz się]
Black Raven (ellune@wp.pl)
22:32 13-11-2006
Piękne ale mam wrażenie że to juz koniec a ja chce jeszcze ^^ no cóż wciągnełem sie ^.^ Jeszcze, jeszcze, chcemy jeszcze =)
Schensi (Brak e-maila) 23:28 14-11-2006
Cuuudo, uwielbiam to opo i wkuncy wiem jak sie konczy xDDDDDDD
Mosa (Brak e-maila) 09:40 08-08-2007
1. Czy to już koniec?
2. Jeśli nie, ile to będzie miało cześci?
3. Mam nadzieje, że planujesz więcej takich opowiadanek.
Proszę oodpowiedź. Z góry dziękuje i pozdrawiam.
Nefren (nephren@o2.pl)
01:46 10-12-2007
Ufff. W końcu przebrnęłam przez te 9 części. Czy to już koniec? Bo z opisu wynika, że opko jest "w trakcie", ale z z traści to już chyba jest zakończone.
Trudno mi jest ocenić. Historia milutka, trochę naiwna, ale to wcale nie przeszkadza. Styl niestety kuleje. Opisy, szczególnie te na początku, jakby zbyt przeładowane ruchem, a za mało obrazami (mam nadzieję, że wszyscy rozumieją, o co mi chodzi). Nie pozwala to się wczuć w klimat i czytelnik się gubi. Wiele rzeczy jest niedopracowanych. Widać, że tworzone na chybcika. Z doświadczenia wiem, że warto swoje dzieło pozostawić na miesiąc i wrócić do niego ponownie. Wyłapuje się wtedy wiele głupich błędów.
Azira (Brak e-maila) 03:19 17-01-2008
Hoo, nie wchodzilam na komenty przez czas pewien i prosze ile sie ulęgło!
Nefren, dzięki za twój koment, to dużo daje jesli ktoś powytyka blędy!smiley Wiem,ze opko nie bylo doskonale ale to w sumie moje pierwsze bo to drugie co tu jest sie nie liczy...więc ja się ciągle uczę i wogole mam tendencje do rzucania prac po paru stronach, wiec niewiele udaje mi sie konczyc. Jak pisalam to...mialam baaardzo duzo wolnego czasu, wiec siedzialam nad nim dniami i nocami. Inne będą lepsze, postaram się o to!
Reszcie bardzo dziękuje za cieple słowa, mile widziane PO przeczytaniu tych batówsmiley Póki co pracuję nad anglojęzycznym opkiem które znajdziecie pod opcją'obcojęzyczne' w spisie alfabetycznym. I nie chce robic nikomu nadziei alee...mam w odleglych planach część drugą do tego opeczka, ta jest w każdym bądź razie skończona..ale doprosic sie o zmiane statusu nie mogę!smiley
Wiec poki co zapraszam do przeczytania 'La suite' z mojego angielskiego opowiadaniasmiley Moze nie jest to 100% czysty angielski ale szlifuje go..bo muszę!
Piszcie do mnie, będę odpisywać!
renfri (renfri@vp.pl)
19:30 08-04-2008
Bardzo jestem szczęsliwa,ze przeczytałam Twoje opowiadanie, bo bardzo wczułam się w przezycia bohaterów i teraz cieszę się,ze skoczylo sie szczesliwiesmiley Moze troszeczkę za bardzo przewidywalne,ale milo bylo pzeczytacsmiley))
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum