The Cold Desire
   Strona G艂贸wna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsy艂ania prac WYDAWNICTWO
Wrze秐ia 16 2025 03:14:42   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Sk贸rki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
艢CIANA S艁AWY
Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner





Witamy
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
Tort i fili偶anka herbaty
Z podzi臋kowaniami dla Rademenes za wspania艂膮 bet臋 i og贸lne wsparcie moralne.




Moje oczy otwieraj膮 si臋 nagle, gdy zostaj臋 bezceremonialnie przywr贸cony do przytomno艣ci. Serce wali, pr贸buj膮c nadgoni膰 i bior臋 uspokajaj膮cy oddech, gdy m贸j umys艂 si臋ga po wyja艣nienie powodu tego nag艂ego wyrwania z obj臋膰 Morfeusza. My艣li z wci膮偶 niezapomnianym instynktem w臋druj膮 w kierunku lewego ramienia, ale by艂oby nareszcie niemo偶liwo艣ci膮, by znak powr贸ci艂 do 偶ycia. Nie czuj臋 偶adnych znacz膮cych wibracji wywo艂anych ha艂asem, 偶adnych nie daj膮cych spokoju obaw, kt贸re sugerowa艂yby koszmar, nie ma 偶adnego logicznego wyt艂umaczenia dla mojego nag艂ego wybudzenia. Patrz臋 na zegar, by stwierdzi膰, 偶e jest wp贸艂 do dwunastej.
Dziwne. Zazwyczaj bezsenno艣膰 pojawia si臋 w ci膮gu roku szkolnego, gdy jestem zmuszony oddycha膰 tym samym powietrzem, co te zidiocia艂e bestie, przez reszt臋 populacji zwane czule dzie膰mi. Sama obecno艣膰 ich ignorancji w zamku wystarcza, by utrzymywa膰 m贸j m贸zg w stanie sta艂ej irytacji, kt贸r膮 z艂agodzi膰 mog膮 tylko najlepsze trunki. Ale 偶e obudzi艂em si臋 teraz, w przyjemny letni wiecz贸r - c贸偶, to raczej niezwyk艂e. Niewyt艂umaczalne. I cholernie irytuj膮ce.
Bezskutecznie pr贸buj臋 przekona膰 samego siebie, 偶eby zn贸w zasn膮膰. Namawiaj膮c g艂ow臋, by bardziej zapad艂a si臋 w poduszk臋, przekonuj膮c mi臋艣nie, aby wtopi艂y si臋 w mi臋kk膮 艣wi臋to艣膰 艂贸偶ka. Na pr贸偶no. Poddaj臋 si臋, zrzucaj膮c z irytacj膮 cienk膮 ko艂dr臋 i podnosz膮c si臋 z 艂贸偶ka, ze stanowczym postanowieniem skierowania swojego bezsennego gniewu na... c贸偶, na milcz膮ce kamienne 艣ciany mojej sypialni.
Niech to szlag trafi.
Postanawiam w ko艅cu wznowi膰 szkoln膮 rutyn臋 przemierzania korytarzy prawie do utraty przytomno艣ci z czystego znudzenia. Przeklinaj膮c, narzucam na siebie szlafrok i zak艂adam kapcie, po czym wypadam ze swych komnat jak burza, jakbym m贸g艂 znale藕膰 przyczyn臋 mojej pobudki za drzwiami. Nie ma jej tam. Nic tam nie ma. Odwracam si臋, nie zwracaj膮c uwagi na kierunek, i zaczynam i艣膰. Szybko i z determinacj膮. Je艣li mam rzeczywi艣cie wznowi膰 ten zwyczaj, zrobi臋 to w ca艂ej odpychaj膮cej pe艂ni mego stylu. Poza faktem, rzecz jasna, 偶e jestem w stroju przeznaczonym do spania.
Gdy tak przemierzam w ciszy pusty zamek, m贸j gniew ch艂odnieje do poziomu zwyczajnej, nie skierowanej na nikogo konkretnego goryczy i odrobin臋 zwalniam tempo. Pod nieobecno艣膰 k艂opotliwych uczni贸w, nawet Irytek nie kr臋ci si臋 po zamku nocami. Filch wyjecha艂 ze swoj膮 coroczn膮 wizyt膮 do pana Norris (tajemnica, kt贸rej z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie mam ochoty odkrywa膰) i nawet Hagrid uda艂 si臋 na lato do swojego domu we Francji, bior膮c ze sob膮 dyrektora, aby starzec m贸g艂 sp臋dzi膰 wi臋cej czasu z t膮 wielk膮 besti膮, kt贸r膮 ma za chrze艣niaka. Oczywi艣cie reszta grona pedagogicznego r贸wnie偶 rozkoszuje si臋 wakacjami poza Hogwartem. Wype艂niaj膮 sw贸j czas rodzin膮 i przyjaci贸艂mi, z kt贸rymi s膮 rozdzieleni przez dziesi臋膰 miesi臋cy w roku. Ja zostaj臋 z tego prostego powodu, 偶e oni nie.
Bycie samemu, w otoczeniu ciszy i spokoju, w jedynym miejscu, jakie kiedykolwiek uznawa艂em za sw贸j dom, jest moj膮 wizj膮 na idealne wakacje. Odpr臋偶a mnie lepiej ni偶 jakakolwiek utrudniaj膮ca 偶ycie wycieczka za granic臋, gdzie oczekiwano by ode mnie zachowywania si臋 jak t臋py turysta i gapienia na cuda tego 艣wiata. Nie. Zostawcie mnie samego z moimi kamiennymi 艣cianami i moj膮 cisz膮.
I tak jest odk膮d zacz膮艂em uczy膰, tysi膮c lat temu. Przypuszczam, 偶e jedynym powodem, dla kt贸rego kontynuuj臋 to obrzydliwe zaj臋cie, jest w艂a艣nie te dwa i p贸艂 miesi膮ca, kiedy to mog臋 wreszcie usi膮艣膰 wygodnie i cieszy膰 si臋 spokojem i samotno艣ci膮, kt贸re ta szko艂a mo偶e zaoferowa膰 po oczyszczeniu z ustawicznego chichotu zidiocia艂ych sierot. Te dwa i p贸艂 miesi膮ca, kiedy zamek jest ca艂y m贸j.
Albo by艂by, gdyby nie ta druga osoba, kt贸ra upiera si臋, by zajmowa膰 moj膮 przestrze艅.
Gdy us艂ysza艂em, 偶e zostaje, uda艂o mi si臋 utrzyma膰 okrzyk protestu za zaci艣ni臋tymi z臋bami. Ma takie samo prawo do tego miejsca jak ja, powiedzia艂em sobie. W ko艅cu ono nie jest *naprawd臋* moje.
Ale do ci臋偶kiej cholery. Ja by艂em tu pierwszy.
Moj膮 uwag臋 zwraca przy膰mione 艣wiat艂o pochodni na ko艅cu korytarza. Przystaj臋 na moment, by zda膰 sobie spraw臋, 偶e ca艂y czas szed艂em w stron臋 kuchni. Skrzaty domowe s膮 na nogach niezwykle p贸藕no. Zaczynam si臋 zastanawia膰, czy to czasem nie one s膮 odpowiedzialne za moje przebudzenie.
Postanawiam rozerwa膰 si臋 mo偶liwo艣ci膮 wystraszenia tych ma艂ych stworze艅 do szale艅stwa. Mo偶e to uciszy m贸j niepok贸j. A p贸藕niej napij臋 si臋 herbaty.
Poruszam si臋 bezd藕wi臋cznie, z zamiarem wzi臋cia ich z zaskoczenia, by m贸c p贸藕niej wr贸ci膰 do sypialni z komicznym wspomnieniem oczu wielkich jak talerze wygl膮daj膮cych z g艂贸w wielko艣ci spodk贸w, zanim odzyskaj膮 na tyle przytomno艣ci umys艂u, aby zacz膮膰 krz膮ta膰 si臋 wok贸艂 mnie, pada膰 przede mn膮 na twarz i oferowa膰 mi gwiazdy z nieba, gdybym tylko by艂 na tyle okrutny, by ich za偶膮da膰.
Podchodz臋 do uchylonych drzwi i zagl膮dam do 艣rodka, chc膮c podejrze膰 z ukrycia nie podejrzewaj膮ce niczego i swobodne skrzaty. Cho膰 by艂by to rzeczywi艣cie rzadki widok, ten, kt贸ry objawia si臋 moim oczom, jest jeszcze bardziej niespotykany.
Harry Potter siedzi na jednym ze sto艂贸w, wpatrzony z zamy艣lonym wyrazem twarzy w co艣, co wygl膮da mi na tort urodzinowy. W 艣wietle 艣wiec cienie k艂ad膮 si臋 na jego z艂ocisto po艂yskuj膮cej sk贸rze. Odarty z pretensjonalno艣ci, wolny od buntu, wyzwolony z ogranicze艅 swej roli, jest nieruchomy i pogr膮偶ony w my艣lach.
Nowy niepok贸j, inny od tego, z kt贸rym si臋 obudzi艂em, budzi si臋 w moim wn臋trzu, mieszaj膮c co艣 w rodzaju oboj臋tnego wsp贸艂czucia z nut膮 podziwu. Zachwycam si臋 prywatno艣ci膮 tej chwili. Wyrazem czystej, niezafa艂szowanej samotno艣ci i smutku na jego zwykle o偶ywionej twarzy. Ale jestem pewien, 偶e nie musi 艣wi臋towa膰 swoich urodzin samotnie.
Najs艂awniejszy ch艂opiec - m臋偶czyzna, przypominam sam sobie - czarodziejskiego 艣wiata jest zalewany uczuciami, podarunkami i 偶yczeniami od swojej wielbi膮cej publiczno艣ci i lojalnych przyjaci贸艂. Nie m贸wi膮c ju偶 o tym jego obdartym ojcu chrzestnym i chrzestnym *wilko艂aku*. Harry Potter nie jest samotny. Ju偶 sam ten pomys艂 jest 艣mieszny.
Gdzie艣 w zamku zegar wybija p贸艂noc. Ka偶dy ton jest przyt艂umiony i wprowadza dziwny rodzaj niepokoju. Przypomina, 偶e powinienem by膰 teraz w 艂贸偶ku, a nie szpiegowa膰 swojego by艂ego ucznia, teraz koleg臋 po fachu, kt贸ry ma absolutne prawo, by wpatrywa膰 si臋 w 艣wieczki na swoim torcie o ka偶dej porze, jak tylko mu si臋 zamarzy. W艂a艣nie mam si臋 odwraca膰, gdy s艂ysz臋 wyra藕ny odg艂os branego wdechu. Wybija ostatni ton i Potter wypuszcza powietrze, kieruj膮c je w stron臋 migoc膮cych p艂omyk贸w i zdmuchuj膮c wszystkie 艣wieczki.
- Wszystkiego najlepszego, Harry - szepcze do nikogo.
Gapi臋 si臋 t臋po przez chwil臋, rozdarty mi臋dzy pragnieniem ucieczki a ch臋ci膮, by brutalnie przerwa膰 ten dziwny moment. Wbrew zdrowemu rozs膮dkowi wybieram to ostatnie.
- Pomy艣la艂e艣 jakie艣 偶yczenie? - pytam, przeci膮gaj膮c samog艂oski, i zapominam cieszy膰 si臋 z jego zaskoczenia. Nie pami臋tam r贸wnie偶, by czu膰 zadowolenie na widok zak艂opotania, kt贸re pojawia si臋 na jego twarzy w miejsce chwilowego przestrachu. Wchodz臋 do kuchni i przywo艂uj臋 dzbanek rumiankowej herbaty.
- Ja... - zaczyna, rumieniec na jego policzkach pog艂臋bia si臋. - To jakby... tradycja. Odk膮d by艂em dzieckiem... - wzdycha i potrz膮sa g艂ow膮. - Niewa偶ne.
Kiwam sztywno g艂ow膮.
- Przepraszam, 偶e przerwa艂em rytua艂. Ja... - "obudzi艂em si臋 przez twoje urodziny", g艂upio przychodzi mi do g艂owy. Dzi臋ki bogom m贸zg przechwytuje t臋 my艣l, zanim dociera ona do ust. - Wst膮pi艂em tylko po herbat臋. Wezm臋 j膮 do siebie komnat i zostawi臋 ci臋 z twoimi 偶yczeniami.
Odwracam si臋, by wyj艣膰.
- Ma pan ochot臋 na kawa艂ek ciasta, profesorze? - pyta szybko, gdy si臋gam do klamki, przeklinaj膮c si臋 za zak艂贸canie jego odosobnienia - nie wiedz膮c w艂a艣ciwie, dlaczego powinienem czu膰 si臋 tak 藕le z tego powodu. W ko艅cu to m贸j zamek. Odwracam si臋 w jego stron臋.
- To czekoladowy tort wi艣niowy - kontynuuje. - Pani Weasley go przys艂a艂a. - Posy艂a mi troch臋 krzywy u艣miech, kt贸ry m贸wi o g艂臋bszej nostalgii, ni偶 by艂by sk艂onny przyzna膰 na g艂os. Nie 偶ebym chcia艂 tego wys艂ucha膰.
- Nie. Dzi臋kuj臋. Ja...
Wyraz jego twarzy zmienia si臋 odrobin臋 i nie potrafi臋 doko艅czy膰 odmowy. Zrzucam tego win臋 na czysty spok贸j mi臋dzy nami, rozcinaj膮cy zwyk艂y ch艂odny profesjonalizm, z jakim pracowali艣my razem przez ostatni rok.
- Nie przepadam za czekolad膮 - k艂ami臋, po czym id臋 w stron臋 sto艂u, by usi膮艣膰 na krze艣le obok ch艂opaka. Ignoruj臋 b艂ysk wdzi臋czno艣ci, widoczny w jego oczach.
Odkraja cienki kawa艂ek i k艂adzie go na talerzu. Odrobina bitej 艣mietany spada w wykrojon膮 tr贸jk膮tn膮 przestrze艅. Powstrzymuj臋 dziwn膮 ch臋膰, bez w膮tpienia zrodzon膮 w umy艣le dziecka, kt贸rym, jak niejasno pami臋tam, kiedy艣 by艂em, aby zebra膰 palcami pozostawiony krem.
Powstrzymuj臋 t臋 ch臋膰. Harry Potter, cho膰 o rok starszy, jeszcze nie ca艂kiem wyr贸s艂 z dziecinnych zachowa艅.
W ge艣cie, kt贸ry zacz膮艂 si臋 jako 艣miesznie niedojrza艂y, a ko艅czy jako jawnie obsceniczny, si臋ga palcem wskazuj膮cym i zatapia go w bia艂ej chmurce bitej 艣mietany, po czym poch艂ania ten palec, pokryty kremem, by po chwili powoli wyj膮膰 go z ust, zlizuj膮c s艂odkie pozosta艂o艣ci.
Gdy u艣wiadamiam sobie, 偶e obserwowa艂em ca艂膮 t臋 scen臋, odwracam wzrok.
- Na pewno nie ma pan ochoty?
Obserwuj臋 go, gdy nabiera wi臋cej ordynarnej substancji na czubek palca i zlizuje j膮 wij膮cymi si臋 lubie偶nie ruchami swojego lekko wysuni臋tego, niemo偶liwie r贸偶owego j臋zyka. Bior臋 艂yk nagle ma艂o satysfakcjonuj膮cej rumiankowej herbaty i potrz膮sam g艂ow膮, by odegna膰 my艣l, 偶e z rado艣ci膮 dzieli艂bym jego tort urodzinowy, gdyby karmiono mnie nim w taki spos贸b.
Spostrzegam lec膮cy w moim kierunku talerz.
- C贸偶 - m贸wi ch艂opak. - Dam panu kawa艂ek. Nie musi pan go je艣膰, je艣li pan nie chce. Ale przynajmniej b臋dzie to wygl膮da艂o, jakbym dzieli艂 ten tort z kim艣.
Zatapia n贸偶 w cie艣cie i przytrzymuje kawa艂ek, u偶ywaj膮c p艂askiej powierzchni no偶a i tego samego palca, kt贸ry przed chwil膮 oblizywa艂. Gdyby ktokolwiek inny w jakiejkolwiek innej chwili demonstrowa艂 takie nieokrzesanie i ra偶膮cy brak manier, zapewne mia艂bym na tyle przytomno艣ci umys艂u, by t臋 osob臋 zbeszta膰. Teraz jednak, moje ostatnie przytomne my艣li skierowane s膮 na ten palec, kt贸ry popycha kawa艂ek tortu na talerz, by po chwili powr贸ci膰 do wilgotnych r贸偶owych ust, kt贸re ponownie wyli偶膮 go do czysta.
I odmawiam my艣le膰 o lepkiej s艂odyczy, kt贸ra pokrywa teraz ten j臋zyk.
Rumianek, zdaj臋 sobie w ko艅cu spraw臋, raczej mnie dzisiaj nie uspokoi. Podejrzewam, 偶e nic s艂abszego ni偶 Wywar 呕ywej 艢mierci nie b臋dzie w stanie z艂agodzi膰 nag艂ego, natarczywego niepokoju, kt贸ry wype艂nia moje wn臋trze.
Bior臋 g艂臋boki oddech i u偶ywaj膮c tych niewielu wci膮偶 dzia艂aj膮cych w m贸zgu klepek, mamrocz臋:
- Widz臋, 偶e nie straci艂e艣 nic ze swej przekl臋tej wytrwa艂o艣ci, Potter.
Odsuwam na bok fili偶ank臋, by zrobi膰 miejsce dla jego dekadenckiej propozycji.
- Widz臋, 偶e pan wci膮偶 jest niemo偶liwym dupkiem - ripostuje.
Spogl膮dam na niego nie bez zaskoczenia. Wybucha 艣miechem i sam mam ochot臋 parskn膮膰, ale zauwa偶am ewidentny brak jakichkolwiek sztu膰c贸w.
- Czy mam rozumie膰, 偶e mam to je艣膰 z r贸wnym brakiem przyzwoito艣ci co ty?
Wzrusza ramionami.
- Torty urodzinowe smakuj膮 lepiej bez przyzwoito艣ci.
Wzbudza moje kolejne rozbawione parskni臋cie. A niech go. Jak tak dalej p贸jdzie, by膰 mo偶e przyznam, 偶e uwa偶am ch艂opca, kt贸ry nie chce przesta膰 偶y膰 za czaruj膮cego. Tak, to by rzeczywi艣cie by艂a interesuj膮ca odmiana.
Z szoku wyci膮ga mnie widok Pottera, nabieraj膮cego kawa艂ek ciasta trzema palcami, by po chwili unie艣膰 je i wepchn膮膰 wszystkie trzy do czekaj膮cych, otwartych ust. Potrz膮sam g艂ow膮 i dochodz臋 do wniosku, 偶e bez wzgl臋du na to, co zrobi臋, b臋dzie to nic w por贸wnaniu ze spektaklem, jakie on robi z jedzenia.
Wzdychaj膮c z rezygnacj膮, wyci膮gam w艂asny palec wskazuj膮cy i przeje偶d偶am nim przez bia艂y pasek bitej 艣mietany, oddzielaj膮cy dwie warstwy czekoladowego biszkoptu, zwracaj膮c uwag臋, by zgarn膮膰 przy okazji troch臋 syropu wi艣niowego.
- Je艣li pi艣niesz cho膰 s艂owo na ten temat, nast臋pn膮 rzecz膮, jakiej b臋dziesz 艣wiadom, b臋d膮 te palce, wepchni臋te na wieczno艣膰 do twojego gard艂a - ostrzegam.
Szczerzy si臋 w u艣miechu i otwiera usta, jakby chcia艂 co艣 powiedzie膰. Jestem zaintrygowany na widok rumie艅ca na jego policzkach. Odchrz膮kuje i opuszcza wzrok na sw贸j talerz. Ja zamykam oczy i poddaj臋 si臋 dziecinnym impulsom, bez opami臋tania wsuwaj膮c pokryty kremem palec do ust i zgarniaj膮c z臋bami s艂odycz. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie my艣l臋 o tym, 偶e moje usta smakuj膮 teraz jak jego.
Otwieram oczy, by zobaczy膰, jak odwraca wzrok.
- To chyba najbardziej ludzka rzecz, jak膮 kiedykolwiek widzia艂em w pa艅skim wykonaniu - m贸wi z u艣miechem.
Dociera do mnie, 偶e powinienem by膰 z艂y za tego typu uwag臋. Nawet oburzony. Ale ton, z jakim zosta艂a wypowiedziana, by艂 tak zwyczajny, 偶e Potter r贸wnie dobrze m贸g艂 komentowa膰 wzorek na mojej fili偶ance.
- Hm. Przypuszczam, 偶e rezerwuj臋 swoje bardziej ludzkie odruchy na czas po p贸艂nocy.
Jego 艣miech po chwili przemija, pozostawiaj膮c nas w wygodnej ciszy, kiedy to obaj oddajemy si臋 przyjemno艣ci jego rytua艂u jedzenia tortu urodzinowego jak dzikusy. Zdecydowanie zbyt wcze艣nie patrz臋 na ostatni kawa艂ek ciasta na swoim talerzu. Niech臋tny, by go doko艅czy膰, jak gdyby mia艂o to by膰 sygna艂em do zako艅czenia tego jak偶e niesamowitego spotkania, unikam ciasta na korzy艣膰 herbaty, popijaj膮c ch艂odny p艂yn, kt贸ry neutralizuje s艂odycz na j臋zyku. Odsuwam fili偶ank臋 od ust tylko po to, by zobaczy膰 chwytaj膮ce j膮, usmarowane ciastem palce.
- Mog臋? - pyta, nawet gdy wyci膮ga naczynie z mojej d艂oni i wiedzie je do w艂asnych lepkich ust. Ten gest jest prawie intymny, my艣l臋 sobie. Patrz臋 z niedowierzaniem, jak jego jab艂ko Adama podskakuje przy prze艂ykaniu. Jestem nawet bardziej zszokowany, 偶e ca艂y ten akt nie budzi we mnie obrzydzenia.
- Dzi臋ki - odpowiada na wydechu, po czym oblizuje wargi i u艣miecha si臋. Jego oczy zmierzaj膮 w kierunku mojego talerza, gdzie ostatni kawa艂eczek tortu czeka na skonsumowanie. Pod膮偶am za jego wzrokiem.
- Nie ma pan zamiaru doko艅czy膰? - pyta cicho. Zbyt cicho jak na tak neutralne pytanie. Ten ton zmusza mnie, bym na niego spojrza艂.
- Raczej nie - odpowiadam w r贸wnie nieodpowiedni spos贸b. Zn贸w si臋 u艣miecha, jakby doskonale rozumia艂. Mam dziwn膮 ochot臋 uwierzy膰, 偶e tak jest w rzeczywisto艣ci.
- Ma pan... - Oblizuje palec i pociera nim k膮cik moich ust. Wstrzymuj臋 oddech i uciekam wzrokiem do swojego prawie pustego talerza. - Kawa艂ek wi艣ni - ko艅czy cicho, po czym 艣mieje si臋. - To by艂o... Przepraszam... Ja... przepraszam.
Spok贸j, kt贸ry nas do tej pory otacza艂, zostaje zabity przez jego przeprosiny, subtelne przyznanie, 偶e to by艂o co艣 wi臋cej mi臋dzy nami, ni偶 tylko tort i fili偶anka herbaty. Czuj臋 si臋 teraz zmuszony do odej艣cia. Moja d艂o艅 l膮duje na talerzu, gdzie palce krusz膮 ostatni mi臋kki br膮zowy kawa艂ek, kt贸ry trzyma nas razem.
- Nie - jego g艂os jest czystym szeptem, a r臋ka porusza si臋, by unieruchomi膰 moj膮. Pozwalam okruchom opa艣膰, a on prowadzi moj膮 d艂o艅 do swoich warg. Rozchylam usta, gdy wylizuje moje palce, pozwalaj膮c im zag艂臋bia膰 si臋 w mi臋kkie, wilgotne gor膮co. J臋zyk wije si臋, manewruj膮c, oblizuj膮c ka偶d膮 powierzchni臋 moich palc贸w, a偶 prawie mog臋 dotkn膮膰 jego gard艂a. Jego w艂asna r臋ka si臋ga z powrotem do ciasta, zgarniaj膮c trzema palcami kawa艂ek z kremem i syropem wi艣niowym, by zaoferowa膰 go mnie, wpychaj膮c ten s艂odki ba艂agan mi臋dzy moje wargi. Wstrzymuje oddech z zaskoczenia, gdy przyjmuj臋 jego ofert臋.
Wszystkie powody, dla kt贸rych nie powinienem tego z nim robi膰, roztapiaj膮 si臋 wraz z lukrem i czekolad膮 na moim j臋zyku, pozostawiaj膮c za sob膮 jedynie 艣lady s艂odkiej rezygnacji. Natomiast wszystkie te, dla kt贸rych to musia艂o si臋 wydarzy膰, wype艂niaj膮 powietrze wok贸艂 nas: poniewa偶 jest prawie pierwsza nad ranem ostatniego dnia lipca; poniewa偶 obudzi艂em si臋 i bezwiednie sta艂em 艣wiadkiem jego smutnego urodzinowego rytua艂u; poniewa偶 nawet rumianek wywo艂uje dziwny rodzaj intymno艣ci.
Ale przede wszystkim, poniewa偶 tort urodzinowy smakuje lepiej bez przyzwoito艣ci.
Jego palce wycofuj膮 si臋 z moich ust i opadaj膮 do szarfy mojego szlafroka. Wyci膮ga j膮, jednocze艣nie podchodz膮c bli偶ej i siadaj膮c mi okrakiem na kolanach, po czym mia偶d偶y swoimi s艂odkimi wargami moje usta, by po chwili karmi膰 mnie szczodrze j臋zykiem. M贸j w艂asny zach艂annie przyjmuje prezentowane smaki. Wp艂ywaj膮cym w moje usta niczym melasa j臋kom, odpowiadaj膮 moje w艂asne odg艂osy zach臋ty. Zaczynam gmera膰 przy guzikach jego koszuli w niezwykle ma艂o charakterystyczny dla mnie spos贸b, kt贸ry mo偶e i m贸g艂bym poprawi膰, gdyby nie fakt, 偶e jego usta przesuwaj膮 si臋 w d贸艂, by ucztowa膰 teraz na mojej szyi, wzbudzaj膮c niezno艣n膮 potrzeb臋, kt贸ra mo偶e zosta膰 zaspokojona tylko w jeden spos贸b.
Porusza si臋, wpychaj膮c swoj膮 ukryt膮 za materia艂em spodni erekcj臋 w m贸j brzuch i ko艂ysz膮c biodrami nad moim w艂asnym cz艂onkiem, kt贸ry pr贸buje przebi膰 si臋 przez nocn膮 koszul臋, by dotkn膮膰 tego cudownego gor膮ca, kt贸re go dra偶ni. Nareszcie, i nie bez znacz膮cych stara艅 z mojej strony, jego koszula jest rozpi臋ta, a sk贸ra ods艂oni臋ta; wygl膮da znacznie bardziej smakowicie ni偶 tort, kt贸ry doprowadzi艂 nas do tego punktu. Wsuwam r臋ce pod jego po艣ladki i wstaj臋, sadzaj膮c go na stole, by zahaczy膰 palcami elastyczny pasek jego spodni i 艣ci膮gn膮膰 je razem z bokserkami. Odsuwam si臋 o krok i pozbywam reszty w艂asnego przyodziewku, wykorzystuj膮c chwil臋, aby zebra膰 wystarczaj膮c膮 ilo艣膰 samokontroli, kt贸ra pozwoli uspokoi膰 nami臋tno艣膰, z kt贸rej nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e jest jeszcze mo偶liwa.
Patrz臋 na niego, na zarumienion膮 twarz, na spuchni臋te i rozchylone usta, oczyszczone teraz ze slodkiej polewy. Te szmaragdowe oczy, kt贸re nigdy wcze艣niej nie robi艂y na mnie wra偶enia, nagle wydaj膮 si臋 posiada膰 nawet bardziej idealn膮 barw臋 ni偶 ziele艅 mojego domu. Jest to ziele艅, kt贸ra po艂yskuje niezale偶nie od jakichkolwiek 藕r贸de艂 艣wiat艂a. Jego sk贸ra jest g艂adka, z艂ocista i zarumieniona, napr臋偶ona na ko艣ciach i drgaj膮cych ekscytuj膮co mi臋艣niach. Jest za chudy, za niski i zbyt niezdarny. Jest pi臋kny.
Widz臋 co艣 jakby powr贸t 艣wiadomo艣ci na jego twarzy. Spodziewam si臋, 偶e wreszcie za艂apa艂, co si臋 dzieje i co si臋 stanie. Co chwieje si臋 w艂a艣nie na granicy tera藕niejszo艣ci i przesz艂o艣ci. Dociera do mnie, 偶e powinienem da膰 mu mo偶liwo艣膰 do zatrzymania si臋, ale jest doros艂ym m臋偶czyzn膮, kt贸ry potrafi sam decydowa膰, czego chce. A je艣li te rozchylone usta, to spojrzenie utraconego opami臋tania, ten pr臋偶膮cy si臋 dumnie cz艂onek mog膮 by膰 jak膮kolwiek wskaz贸wk膮 - chce mnie.
- Kolejna tradycja? - u艣miecham si臋 drwi膮co i w艣lizguj臋 pomi臋dzy jego rozchylone uda.
- Tamta zosta艂a z艂amana w chwili, gdy do mnie do艂膮czy艂e艣 - m贸wi cicho, z u艣miechem przyci膮gaj膮c mnie bli偶ej i zsuwaj膮c si臋 na kraw臋d藕 sto艂u. Jego usta poruszaj膮 si臋 wzd艂u偶 mojego obojczyka, delikatnie, niespiesznie.
- Nie s艂ysz臋 zawodu w twoim g艂osie. - Moje r臋ce w臋druj膮 po jego plecach, muskaj膮c odstaj膮ce ko艣ci 艂opatek, zsuwaj膮c si臋 po wyrostkach kr臋gos艂upa.
- Nowa oprawa dla starej ceremonii - szepcze, nim po raz kolejny przyci膮ga do swoich warg moje usta, w poca艂unku nie mniej s艂odkim przy absencji lukru. Nie mniej nami臋tnym, mimo braku po艣piechu.
- Mo偶e powinni艣my przenie艣膰 si臋 z tym w jakie艣 inne miejsce - proponuj臋 troch臋 dr偶膮co w jego w艂osy. Wtedy dociera do mnie, 偶e jest ju偶 nieco za p贸藕no na tego typu sugestie, bior膮c pod uwag臋, 偶e obaj jeste艣my nadzy.
- Nie sko艅czy艂em swojego tortu - odpowiada. Czuj臋, 偶e jego wargi na mojej szyi wyginaj膮 si臋 w u艣miechu, a figlarny ton g艂osu niesie si臋 wibracjami wprost do mojego cz艂onka, kt贸ry nagle o偶ywia si臋, by pos艂ucha膰. - Na st贸艂 - rozkazuje ch艂opak.
Bardziej zaskakuj膮ce ni偶 jego polecenie jest to, 偶e wype艂niam je, nawet si臋 nie zastanawiaj膮c. Odpycham od siebie nag艂膮 my艣l, 偶e sam doprowadzi艂em do sytuacji, w kt贸rej w艂asny by艂y ucze艅 rozstawia mnie po k膮tach. By艂a zmora mojej egzystencji. Aktualna zmora mojej egzystencji.
Siadam obok niego na d艂ugim, d臋bowym stole i odchylam si臋 do ty艂u, podpieraj膮c na 艂okciach. On kl臋ka przy mnie i si臋ga r臋k膮 w ty艂, by nabra膰 pe艂n膮 gar艣膰 ciasta. M贸j 偶o艂膮dek wywija salto w nag艂ym objawieniu. Bior臋 g艂臋boki oddech dok艂adnie w chwili, gdy zaczyna rozsmarowywa膰 mieszank臋 czekolady, wi艣ni i bitej 艣mietany na moim torsie. Opadam na plecy i nie potrafi臋 nawet zdoby膰 si臋 na to, by odczu膰 dyskomfort, w jaki wprawia mnie wbijaj膮ca si臋 w kr臋gos艂up d臋bina.
Zamykam oczy i skupiam si臋 na dotyku d艂oni, pokrywaj膮cych moj膮 pier艣 i brzuch. Nie zastanawiam si臋 nad ba艂aganem czy lepko艣ci膮; licz膮 si臋 jedynie jego r臋ce, a potem j臋zyk, gdy mlaszcze z entuzjazmem 偶ar艂oka. Czuj臋 palce na swoich wargach i przyjmuj臋 swoj膮 porcj臋 z r贸wn膮 gorliwo艣ci膮.
Smakuje ka偶dy cal mojego cia艂a. Omywaj膮c s艂odkim j臋zykiem m贸j sutek, bierze go mi臋dzy z臋by, jak gdyby niepewny, gdzie ko艅czy si臋 tort a zaczynam ja. Nie czuj臋 w sobie ch臋ci, aby go u艣wiadomi膰. Wstrzymuj臋 oddech, gdy mnie poch艂ania, lecz po chwili przypominam sobie o obowi膮zku wyczyszczenia r臋ki, kt贸ra mnie karmi. Manewruj臋 j臋zykiem, by zebra膰 pozosta艂o艣ci spomi臋dzy jego palc贸w. Chwytaj膮c go za nadgarstek, odci膮gam palce, by rozpocz膮膰 wylizywanie wn臋trza d艂oni. J臋czy w m贸j p臋pek, by po chwili po艂o偶y膰 si臋 na mnie, 艣lizgaj膮c si臋 na lepkim ba艂aganie, jaki po sobie zostawi艂.
Otwieram oczy, by ujrze膰 jego twarz, pokryt膮 czekolad膮 i bit膮 艣mietan膮. Ka偶dy inny wygl膮da艂by 艣miesznie, i mo偶liwe, 偶e on r贸wnie偶 by si臋 tak prezentowa艂, gdyby nie ten paskudny u艣miech, z kt贸rym spogl膮da na mnie z g贸ry. Zagryza doln膮 warg臋, a po chwili zbli偶a swoj膮 twarz do mojej, przeje偶d偶aj膮c lukrowanym j臋zykiem po moich ustach. Podnosi g艂ow臋 i patrzy na mnie przez chwil臋, obserwuj膮c moj膮 twarz, moje oczy.
- Gdzie艣 ty, do diab艂a, by艂 w zesz艂ym roku? - 艣mieje si臋. - Powinni艣my byli zrobi膰 to ju偶 wieki temu.
Zanim mam szans臋 przypomnie膰 mu, 偶e jeszcze godzin臋 temu nie by艂em w stanie nie skrzywi膰 si臋 kwa艣no na sam膮 wzmiank臋 o Harrym Potterze, on znowu mnie ca艂uje. Przypuszczam, 偶e od tej pory gorycz b臋dzie ostatni膮 rzecz膮, jaka pojawi si臋 na moim j臋zyku, je艣li to imi臋 jeszcze kiedy艣 przejdzie mi przez usta. Odsuwa si臋 i zn贸w zmierza w d贸艂 mojej piersi, wylizuj膮c 艣cie偶k臋 w g臋stym, kleistym ba艂aganie, jaki zrobi艂 z mojego torsu i brzucha. Nie jestem w stanie za bardzo narzeka膰 na obr贸t sprawy i nie zdobywam si臋 nawet na okrzyk protestu, gdy czuj臋, jak kolejna gar艣膰 ciasta i bitej 艣mietany jest rozsmarowywana na moim cz艂onku. Zach艂ystuj臋 si臋 powietrzem na odczucie pokrywaj膮cego mnie nagle ch艂odu i patrz臋 w d贸艂, by ujrze膰 tego ma艂ego 偶ar艂oka, jak w艂a艣nie otwiera usta. Powietrze ucieka ze mnie nagle, gdy jego j臋zyk zlizuje kawa艂eczek wi艣ni z czubka, a kiedy zanurza si臋 z ca艂ym entuzjazmem dziecka, ciesz膮cego si臋 swoim urodzinowym tortem, nie daj臋 ju偶 rady w og贸le oddycha膰.
Jego j臋zyk pracuje zawzi臋cie, by wyczy艣ci膰 ba艂agan, kt贸ry sam zrobi艂, atakuj膮c gorliwie ca艂膮 powierzchni臋 mojego cz艂onka. Jego imi臋 wymyka mi si臋 z ust, za co nagradza mnie mi臋kkim pomrukiem, kt贸ry penetruje moj膮 wra偶liw膮 sk贸r臋 i wysy艂a szale艅cze wibracje przez ca艂e cia艂o. Gdy w ko艅cu wylizuje ostatnie okruszki z mojego wdzi臋cznego narz膮du, jestem bliski, by zaoferowa膰 dodanie w艂asnego elementu do tej lepkiej mieszanki.
R臋ce 艣lizgaj膮 si臋 po wewn臋trznej stronie moich ud, lekko klej膮c si臋 do nielicznych w艂osk贸w. Rozchyla szerzej moje nogi, a偶 stopy spoczywaj膮 na kraw臋dzi sto艂u. Bierze do ust moje j膮dra, wymuszaj膮c tym zduszony j臋k spomi臋dzy moich warg. Pokryte czekolad膮 palce odszukuj膮 ostro偶nie moje wej艣cie. Odrywam umys艂 od tych s艂odkich my艣li, nakazuj膮c, by skupi艂 si臋 na czym艣 znacznie mniej przyjemnym. Na przyk艂ad suszone figi abisy艅skie i 艣wi艅skie wn臋trzno艣ci. Albo oko traszki. Cokolwiek, co mog艂oby powstrzyma膰 mnie przed poddaniem si臋 tej uwodzicielskiej s艂odyczy jego ust i d艂oni.
Dr偶臋 pod t膮 tortur膮, dr偶臋 od ataku na moj膮 sk贸r臋, kt贸ra nie zazna艂a podobnej stymulacji od tak dawna, 偶e nawet nie mam ochoty si臋 nad tym zastanawia膰. Wreszcie podnosi si臋 spomi臋dzy moich n贸g, staje na pod艂odze i patrzy na mnie z g贸ry wzrokiem, w kt贸rym desperacja miesza si臋 z po偶膮daniem.
- Severus - dyszy ci臋偶ko. Jego j臋zyk zlizuje z ust moje imi臋 i ch艂opak u艣miecha si臋.
- Co?
- Er... - Szczerzy si臋 i rumieni. Jestem zdumiony, ze ma jeszcze tyle skromno艣ci, by czerwieni膰 si臋 po tym wszystkim, co w艂a艣nie zrobi艂. - Chcesz przelecie膰 mnie czy wolisz, 偶ebym ja przelecia艂 ciebie? - pyta ze 艣miechem.
Takie pytanie, z tych ust, zadane tak swobodnym tonem...
Jestem rozdarty mi臋dzy ochot膮, aby go wy艣mia膰, a pragnieniem, by przygwo藕dzi膰 go do sto艂u i r偶n膮膰, dop贸ki nie zacznie krzycze膰. To chyba odpowied藕 na jego pytanie.
Podnosz臋 si臋 do siadu, czuj膮c si臋 nieco 艣miesznie, gdy moja sk贸ra marszczy si臋 i skleja. Tak. Zosta艂em ju偶 wystarczaj膮co skonsumowany. Najwy偶sza pora, by odpowiedzia艂 za swoje czyny. Przyci膮gam jego twarz do swojej i widz臋, jak oczy dostosowuj膮 si臋 do zmiany odleg艂o艣ci. Bez s艂owa zsuwam si臋 ze sto艂u. On pr贸buje si臋 odsun膮膰, by zrobi膰 mi miejsce, ale unieruchamiam go, po czym staj臋 za nim. Bez oci膮gania odpowiada na bezs艂owne polecenie mojej r臋ki mi臋dzy 艂opatkami. K艂adzie si臋 na stole, opieraj膮c na 艂okciach.
Opuszkami palc贸w wyznaczam 艣cie偶k臋 wzd艂u偶 krzywizny jego kr臋gos艂upa, by zako艅czy膰 na ko艣ci ogonowej. Wygina si臋 pod dotykiem, wstrzymuj膮c oddech z oczekiwaniem. Nie daj臋 mu tego, czego chce. Odsuwam si臋 na chwil臋, by zebra膰 nieco smutno ju偶 teraz zniekszta艂conego ciasta i wr贸ci膰 do poprzedniej pozycji. Mi臋艣nie jego ramion spinaj膮 si臋, gdy czuje ch艂贸d na sk贸rze karku. Widz臋, jak napi臋cie rozprzestrzenia si臋 po jego ciele, gdy prowadz臋 m贸j lepki szlak w d贸艂, ku 艣rodkowi plec贸w. Zmienia pozycj臋, k艂ad膮c si臋 p艂asko na stole, z policzkiem przyci艣ni臋tym do drewna. Przesuwam si臋 i staj臋 przy jego boku, g贸ruj膮c teraz nad jego plecami. Pierwsze li藕ni臋cie na starcie nowo stworzonej przeze mnie trasy wywo艂uje jego j臋k. Zabieram si臋 do pracy, wylizuj膮c 艣cie偶k臋, jedn膮 r臋k膮 g艂adz膮c jego po艣ladki, podczas gdy drug膮 trzymam go przyci艣ni臋tego p艂asko do sto艂u.
- Bo偶e... - dyszy. - Jeste艣 niesamowity... twoje usta...
Jego wyszeptane zach臋ty gro偶膮 utrat膮 kontroli, kt贸r膮 upar艂em si臋 utrzyma膰. Zdecydowanie wo艂a艂bym prowadzi膰 to powoli, ale je艣li si臋 nie zamknie, b臋d臋 chyba zmuszony zmieni膰 strategi臋. Pozwalam, by m贸j palec w艣lizn膮艂 si臋 w szczelin臋 mi臋dzy po艣ladkami, g艂adz膮c dra偶ni膮co jego wej艣cie. To wystarczaj膮co go ucisza.
Zn贸w staj臋 za nim i kontynuuj臋 na ni偶szej partii jego plec贸w. Po chwili wreszcie szlak jest poch艂oni臋ty i mog臋 ukl臋kn膮膰 za nim, wylizuj膮c ostatki z jego ko艣ci ogonowej. S艂ysz臋, jak dyszy, i pozwalam swojemu j臋zykowi ze艣lizn膮膰 si臋 ni偶ej, musn膮膰 jego otw贸r, z zadowoleniem s艂uchaj膮c nag艂ego okrzyku. Jego biodra podskakuj膮 do mojej twarzy. Chwytam je d艂o艅mi i rozchylam po艣ladki, by torturowa膰 go j臋zykiem, podczas gdy on stara si臋 wyzwoli膰 z imad艂a moich r膮k.
- Tak... oooch - wzdycha. Mi臋kki pomruk jego dysz膮cych reakcji na moje wyczyny wzbudza we mnie ten rodzaj g艂odu, kt贸ry nie mo偶e zosta膰 zaspokojony tortem. Penetruj臋 j臋zykiem jego wn臋trze, smakuj膮c go; lukier przechodz膮cy w ten unikalny smak jego samego. Jego s艂odkie s艂owa zmieniaj膮 si臋 w ostrzejsze b艂agania o wi臋cej. Wk艂adam palec w otw贸r, powoli przepychaj膮c go przez ciasn膮 obr臋cz mi臋艣ni, wci膮偶 robi膮c, co mog臋, by lukrowan膮 艣lin臋 uczyni膰 lubrykantem. Dociera do mnie, 偶e je艣li mamy kontynuowa膰, b臋d臋 potrzebowa艂 czego艣 bardziej skutecznego, by u艂atwi膰 sobie drog臋.
Kwili, gdy dodaj臋 drugi palec, nadal stymuluj膮c jego pomarszczony otw贸r j臋zykiem. Woln膮 r臋k膮 w艣lizguj臋 si臋 pomi臋dzy jego nogi, by zacz膮膰 go powoli g艂adzi膰. J臋ki staj膮 si臋 coraz bardziej stanowcze i z ca艂膮 pewno艣ci膮 bardziej wokalne.
- Prosz臋... Severusie... Ja musz臋, Bo偶e. Kurwa.
Wpycham palce g艂臋biej w wibruj膮ce gor膮co jego wn臋trza, pieprz膮c go, rozci膮gaj膮c. Nie jestem ju偶 tak ca艂kiem pewny, czy zachowam zdrowe zmys艂y, je艣li b臋d臋 kontynuowa艂. Rzeka przekle艅stw i pochwa艂 wylewa si臋 z jego ust, i najwyra藕niej sp艂ywa wprost do mojego cz艂onka, kt贸ry podryguje przy ka偶dej wyj臋czanej sylabie. Wyjmuj臋 palce i wstaj臋, oddychaj膮c r贸wnie ci臋偶ko, jak on. Rozgl膮dam si臋 dooko艂a w poszukiwaniu jakiego艣 rodzaju oleju, kt贸ry b臋dzie musia艂 pos艂u偶y膰 za lubrykant, gdy偶 jestem raczej pewien, 偶e nie zdo艂a艂bym p贸j艣膰 do mojego magazynu z eliksirami i wr贸ci膰 tu w wystarczaj膮co kr贸tkim czasie. Na jednej z p贸艂ek dostrzegam du偶膮 plastikow膮 butl臋 czego艣, co wygl膮da mi na olej do sma偶enia.
- Nie ruszaj si臋 - rozkazuj臋 i id臋 na drugi koniec kuchni, 偶eby przynie艣膰 butelk臋. Patrzy na mnie, gdy wracam, z tym ch艂opi臋cym szerokim u艣miechem, kt贸ry tak cz臋sto mia艂em ochot臋 zetrze膰 z jego twarzy. Tym razem jednak mam inne plany, 偶eby si臋 go pozby膰.
Otwieram butelk臋 i wylewam nieco oleju na d艂o艅, by zaraz rozsmarowa膰 go na swoim cz艂onku, ustawiaj膮c si臋 jednocze艣nie w odpowiedniej pozycji. Wsuwam dwa 艣liskie palce w jego wej艣cie, kontynuuj膮c to, co zapowiada si臋 na kr贸tkie przygotowanie. Gdy patrz臋 na niego, jak si臋 wije, jak jego biodra podskakuj膮, by spotka膰 ka偶d膮 pieszczot臋 moich palc贸w, jak jego r臋ce przesuwaj膮 si臋 bez艂adnie po powierzchni sto艂u, moja cierpliwo艣膰 si臋 wyczerpuje. Nagle to wszystko przestaje mie膰 cokolwiek wsp贸lnego z po偶膮daniem. To jest potrzeba. Musz臋 poczu膰 go, jak zaciska si臋 wok贸艂 mnie. Musz臋 us艂ysze膰, jak walczy o ka偶dy oddech, gdy wbijam si臋 w niego brutalnie. Potrzebuj臋 jego krzyku, gdy b臋dzie eksplodowa艂 w mojej d艂oni.
Musz臋 przesta膰 my艣le膰 w ten spos贸b, bo sko艅cz臋, zanim jeszcze na dobre zacz膮艂em.
Decyduj臋, 偶e jest gotowy. Wysuwam palce i u艣miecham si臋 lekko, s艂ysz膮c jego rozczarowany j臋k. Gdy m贸j cz艂onek dotyka jego wej艣cia, on nabija si臋 na mnie, zanim mam szans臋 na powolny wjazd. Krzyczy, kiedy czubek wnika do 艣rodka, a ja zduszam w艂asny j臋k zaskoczenia. 艁api臋 go stanowczo za biodra, by uniemo偶liwi膰 dalsze ekscesy.
- Nieco gorliwi jeste艣my, czy偶 nie? - zauwa偶am, pr贸buj膮c z艂apa膰 oddech i wzi膮膰 w karby podniecenie na tyle, by m贸c kontynuowa膰.
- To twoja wina - odpowiada, na wp贸艂 si臋 艣miej膮c.
Wbijam si臋 g艂臋biej, by go ukara膰.
- Bezczelny jak zawsze.
Zaczynam ko艂ysa膰 biodrami, bardziej by ukoi膰 w艂asn膮 t臋sknot臋, ni偶 da膰 mu, czego chce, desperacko pragn膮c si臋 poruszy膰, zanurzy膰 kompletnie. Wywo艂uj臋 tym fal臋 niesp贸jnych j臋k贸w z jego gard艂a.
- Masz... zamiar... odebra膰. Punkty - dyszy, zanim s艂owo "kurwa" po raz kolejny nie wydobywa si臋 z jego ust. Odpowiadam burkni臋ciem, jako 偶e nic lepszego nie przychodzi mi do g艂owy teraz, gdy postanowi艂 zabawi膰 si臋 w prowokacj臋, zaciskaj膮c mi臋艣nie wok贸艂 mnie i wyciskaj膮c ze mnie zdrowy rozs膮dek. Moje w艂asne "kurwa" nadchodzi jak echo.
- Bezczelno艣膰... - warcz臋, przyci膮gaj膮c jego biodra do swoich i wje偶d偶aj膮c w niego po sam trzon. Mo偶e i by艂bym zadowolony z jego okrzyku b贸lu, gdyby nie to, ze m贸j umys艂 jest tymczasowo kompletnie obezw艂adniony przez nag艂y przyp艂yw ekstazy. Przesuwam r臋ce na jego ramiona i opieram si臋 na nich, walcz膮c z po偶膮daniem o odzyskanie kontroli. - ...nie ujdzie bez kary - udaje mi si臋 po chwili doko艅czy膰.
- Cholera. Przypomnij mi, 偶ebym by艂 bezczelny cz臋艣ciej - 艣mieje si臋 s艂abo.
- Czy istnieje jaki艣 spos贸b, by unieruchomi膰 ten tw贸j j臋zor?
- Tak. R偶nij mnie. Mocno.
Niezwyk艂a ostro艣膰 g艂osu zmusza, by ulec jego 偶膮daniu. Wysuwam si臋 prawie ca艂kowicie, by po chwili z ca艂ym impetem wjecha膰 z powrotem, trac膮c po drodze ostatnie pozosta艂o艣ci kontroli. Zanim wszystkie 艣wiadome my艣li zaczynaj膮 skupia膰 si臋 w moim cz艂onku, si臋gam, by g艂adzi膰 jego w艂asny. J臋zyk mu faktycznie zamiera, g艂os staje si臋 bezkszta艂tny. Zmieniam lekko ustawienie, by m贸c bezlito艣nie d藕ga膰 jego prostat臋 z ka偶dym pchni臋ciem, zach臋cany przez coraz g艂o艣niejsze okrzyki rozkoszy. S艂ysz臋, jak jego gard艂o zaciska si臋 wok贸艂 j臋ku w tym samym momencie, gdy czuj臋, 偶e jego penis nabrzmiewa. Zwi臋kszam tempo, a on krzyczy, eksploduj膮c w mojej d艂oni. Gdy ju偶 wycisn膮艂em z niego ostatnie resztki esencji, podnosz臋 si臋 i 艂api臋 go mocno za biodra, przyci膮gaj膮c silnie do siebie.
- Kurwa, tak. Chc臋 czu膰, jak we mnie dochodzisz, Severusie. Dojd藕 dla mnie...
Jego j臋zyk zn贸w wkracza do akcji, ju偶 nie zaprz膮tni臋ty w艂asn膮 przyjemno艣ci膮, kibicuj膮c mi i dzia艂aj膮c jako narz臋dzie, by 艣cisn膮膰, i tak ju偶 bole艣nie napr臋偶ony, o艣rodek przyjemno艣ci. Jego gadanina przeprowadza mnie przez bramy ogrodu rozkoszy. Ca艂e cia艂o napina si臋, gdy katapultuj臋 swoj膮 przyjemno艣膰 w jego mi臋kkie wn臋trze. Przez moment jestem sparali偶owany sam膮 si艂膮 w艂asnego orgazmu. Po up艂ywie wieczno艣ci zn贸w mog臋 oddycha膰 i opadam na jego plecy, wyczerpany i nieruchomy.
- Severusie?
- Hm - odpowiadam. Jeszcze nie wr贸ci艂a mi zdolno艣膰 mowy.
- Dr臋twiej膮 mi nogi - 艣mieje si臋.
Prze艂ykam j臋k skargi i podnosz臋 si臋, a m贸j cz艂onek wysuwa si臋 z niego przy tym poruszeniu. On odwraca si臋 i opiera o st贸艂, rozci膮gaj膮c si臋 z bolesnym wyrazem twarzy. Ja natomiast staj臋 kawa艂ek dalej, obserwuj膮c go i czekaj膮c na nieuchronn膮 niezr臋czno艣膰 i zak艂opotanie, kt贸re z pewno艣ci膮 nadejd膮.
Podnosi na mnie wzrok, kt贸rym po chwili zaczyna w臋drowa膰 po moim ciele. Szczerzy si臋 w u艣miechu.
- Wygl膮dasz strasznie. - I wybucha 艣miechem. Coraz g艂o艣niejszym. A na deser ewidentnie chichocze.
Robi臋, co mog臋, by moje ci臋偶kie spojrzenie otrze藕wi艂o go z histerii, ale on wcale na mnie nie patrzy, wi臋c nic z tego.
- Czy mog臋 zapyta膰, co w twoim mniemaniu jest tak zabawne?
Odchrz膮kuje i pr贸buje si臋 uspokoi膰, po czym odpycha si臋 od sto艂u i podchodzi do mnie, k艂ad膮c r臋ce na moich biodrach.
- Przepraszam. Ja... Nigdy sobie nawet nie wyobra偶a艂em, 偶e mo偶esz wygl膮da膰 tak... lepko. - U艣miecha si臋, a mi nasuwa si臋 podejrzenie, 偶e "lepko" raczej nie by艂o s艂owem, kt贸re pierwsze przysz艂o mu na my艣l. "Pozbawiony godno艣ci" wydaje si臋 bardziej adekwatnym opisem. - S膮dz臋, 偶e... Znaczy si臋, gdyby kt贸ry艣 z twoich uczni贸w m贸g艂 ci臋 takiego zobaczy膰, mia艂by problemy z kuleniem si臋 ze strachu na twoich lekcjach.
- Wi臋c mamy doprawdy szcz臋艣cie, 偶e nie istnieje cho膰by cie艅 szansy, by kt贸ry艣 z nich mnie takim zobaczy艂. - Odsuwam si臋 i odwracam, by zebra膰 z pod艂ogi swoj膮 nocn膮 koszul臋. I, mam nadziej臋, swoj膮 dum臋.
- C贸偶, ja si臋 ciesz臋, 偶e widzia艂em. Znaczy si臋, teraz. Chyba nie chcia艂bym tego jako tw贸j ucze艅. Zapewne stopi艂bym wi臋cej kocio艂k贸w ni偶 Neville - 艣mieje si臋 cicho.
Nie odpowiadam. Wci膮gam koszul臋 nocn膮 na lepki ba艂agan, kt贸rym sta艂a si臋 g贸rna po艂owa mojego cia艂a. Opada na nas ci臋偶ka cisza. Odwracam si臋, by zobaczy膰, 偶e ch艂opak wsuwa na siebie spodnie, a potem pozwalam oczom skierowa膰 spojrzenie na mieszank臋 okruch贸w, lukru i bitej 艣mietany na stole.
- Powinni艣my posprz膮ta膰 - mamrocz臋 i podchodz臋, by zacz膮膰 zbiera膰 resztki.
- Nie. Pozw贸l mi to zrobi膰. W ko艅cu to moja wina.
Ignoruj臋 go i dalej robi臋 swoje. Czuj臋, jak staje za mn膮 i s艂ysz臋 wymamrotane:
- Ramassio.
W zaciszu w艂asnego umys艂u przyklaskuj臋 mu za posiadanie r贸偶d偶ki, po czym ruszam w stron臋 mojego opuszczonego krzes艂a, by wzi膮膰 z niego szlafrok. Odwracam si臋, by zobaczy膰, 偶e ch艂opak mnie obserwuje. Bior臋 g艂臋boki oddech i spuszczam wzrok, jakbym m贸g艂 znale藕膰 gdzie艣 na pod艂odze s艂owa, kt贸re odegnaj膮 t臋 ci臋偶k膮 atmosfer臋. Ostatni wymi臋ty fragment mojego udzia艂u w jego urodzinach patrzy na mnie z talerza. Znowu spogl膮dam w g贸r臋.
- Zadziwiaj膮ce, jak szybko sytuacja mo偶e przej艣膰 z idealnej w bolesn膮, czy偶 nie? - m贸wi, zaskakuj膮c mnie po raz kolejny. Wpatruj臋 si臋 w niego, jakbym widzia艂 go po raz pierwszy. To nie jest ten g艂upi dzieciak, kt贸ry n臋ka艂 mnie przez siedem lat kariery zawodowej. Nie jest to r贸wnie偶 ten sam irytuj膮cy g艂upiec, kt贸ry wprowadzi艂 si臋 tu ostatniego lata, obejmuj膮c posad臋, na kt贸rej otrzymanie straci艂em nadziej臋 ju偶 dawno temu. To jest m臋偶czyzna, kt贸rego nigdy wcze艣niej tak naprawd臋 nie spotka艂em. Kompletnie obcy.
- S膮dz臋, 偶e po prysznicu 艣wiat wr贸ci do normy - odpowiadam wymijaj膮co. Rozgl膮dam si臋 za swoimi kapciami.
- M贸g艂bym do ciebie do艂膮czy膰 - u艣miecha si臋 szeroko. - Klej臋 si臋 w miejscach, kt贸rych nie mog臋 dosi臋gn膮膰.
Rozbawiony ton jego g艂osu nie jest pozbawiony nuty nadziei, albo mo偶e po prostu niech臋ci, by pozwoli膰 tej nocy si臋 zako艅czy膰. Potrafi臋 zrozumie膰 ten sentyment. Kiwam g艂ow膮.
- Przypuszczam, 偶e skoro to cz臋艣ciowo moja robota, jestem zobligowany do pomocy - u艣miecham si臋 drwi膮co.
- Dobra. Tw贸j prysznic czy m贸j?
- M贸j jest bli偶ej, poza tym zaczyna mnie ju偶 sw臋dzie膰.
Odprawia r贸偶d偶k膮 pozosta艂o艣ci ba艂aganu i podnosi z pod艂ogi swoj膮 pi偶am臋. Ja gasz臋 pochodnie, gdy opuszczamy kuchni臋. Potem w wygodnej ciszy idziemy do moich komnat, kieruj膮c si臋 od razu do 艂azienki, gdzie bierzemy prysznic, z minimalnym jedynie, cho膰 nie nieprzyjemnym, zak艂贸ceniem w trakcie. Po wysuszeniu si臋 stajemy przed kolejn膮 decyzj膮 - co dalej.
Przeskakuj臋 przez wahanie, czy zaprosi膰 go do pozostania ze mn膮 tej nocy. Nie jestem tak zaskoczony, jak chyba powinienem by膰, gdy je przyjmuje. Po raz drugi w ci膮gu nocy zapadam si臋 w mi臋kki luksus materaca, tym razem z obcym ci臋偶arem u mego boku. Obcy ci臋偶ar mo艣ci si臋 i przysuwa bli偶ej.
- Severusie?
I m贸wi.
- Hm - burcz臋.
- Dzi臋kuj臋. Za t臋 noc. Chyba b臋d臋 musia艂 rozpocz膮膰 now膮 tradycj臋 - u艣miecha si臋 w moj膮 klatk臋 piersiow膮.
- Prosi艂bym, aby艣 nast臋pnym razem wybra艂 co艣 艂atwiejszego do zmycia.
Po chwili ciszy, wystarczaj膮co d艂ugiej, by doprowadzi膰 mnie do granicy snu, znowu si臋 odzywa. Mam ochot臋 go przekl膮膰.
- Pomy艣la艂em 偶yczenie, wiesz.
Znowu wydaj臋 z siebie burkni臋cie. Tym razem z irytacj膮, maj膮c nadziej臋, 偶e ten ton b臋dzie wystarczaj膮c膮 sugesti膮, by si臋 wreszcie, do ci臋偶kiej cholery, zamkn膮艂.
- 呕yczy艂em sobie ciebie - 艣mieje si臋, a ja si臋 spinam. - Tylko... wtedy jeszcze o tym nie wiedzia艂em.
Wzdycha i ca艂uje mnie w policzek, by po chwili znowu umo艣ci膰 si臋 na swoim miejscu, przyci艣ni臋ty do mojego boku. Wyczuwam, jak jego oddech powoli przyjmuje regularno艣膰 snu. Skupiam si臋 na tym d藕wi臋ku, na cieple jego cia艂a przy moim, na mi臋kko艣ci pode mn膮, w kt贸r膮 si臋 zapadam.
I jeste艣my nieruchomi.


Komentarze
mordeczka dnia pa糳ziernika 19 2011 10:04:23
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Aki-chan (Brak e-maila) 03:33 01-04-2006
Ach Boskie... Wi臋cej takich fik贸w, kt贸re a偶 tak t臋tni膮 erotyzmem... super
Leaf (leaf2@interia.pl) 12:35 01-04-2006
Piekne, Harry jest wr臋cz przesycony niewinno艣ci膮, cudownie dopracowana posta膰. A Sev..Kiedy mozemy liczy膰 na dalsze cz臋艣ci? ^^
Lelwani (Brak e-maila) 04:08 03-04-2006
Dalszych cz臋艣ci nie ma, to jest one-shot. I na tym polega jego urok smiley.
Luna (Brak e-maila) 18:50 04-04-2006
Tak czy siak, pi臋kne bo dzia艂a na zmys艂y. A to najbardziej lubi臋 smiley.
"- Czy mam rozumie膰, 偶e mam to je艣膰 z r贸wnym brakiem przyzwoito艣ci co ty?
Wzrusza ramionami.
- Torty urodzinowe smakuj膮 lepiej bez przyzwoito艣ci."
Po tym fragmencie jedzenie tortu ju偶 zawsze b臋dzie mi si臋 nieprzyzwoicie kojarzy膰 ;P!

Kathy (Brak e-maila) 17:49 25-05-2006
KAWAII opowiadanko!!!...heh...ale najbardziej dobija mnie to, 偶e siedz臋 w艂a艣nie przy kompie z tortem na talerzyku ^^ Herbatk臋 tesh mam, ale nie rumiankow膮, tylko mi臋tow膮 (co mi przypomina inne opowiadanko o takim samym pairingu ^^''smiley. Opowiadanko suuuper!! Apeluj臋 o wi臋cej takich!!
IsabellRaven (Brak e-maila) 15:34 12-09-2006
sliczne.... smiley
deavi (Brak e-maila) 22:13 04-12-2006
smaczne... powiedzia艂abym ^.^
Morgana (Brak e-maila) 01:02 25-01-2007
Uau! Cude艅ko i to bardzo s艂odkie smiley Podoba mi si臋 smiley
Nimphadora (Brak e-maila) 20:19 20-05-2008
Sliczny ya. nogdy nie czyta艂am lepszego thx Helciu z ataki zajefajny ya. Snape i Portier to 艣wietne po艂azcznie, wi臋cej takich!!!
Dodaj komentarz
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa U縴tkownika

Has硂



Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem?
Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.

Zapomniane has硂?
Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze sta艂e, cykliczne projekty



Tu jeste艣my
Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemno艣ci膮 艣ledz臋 Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpud艂a :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, je艣li kto艣 tu zagl膮da i chce wiedzie膰, co porabiam, to mo偶e zajrze膰 do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z r贸偶nych przyczyn staram si臋 by膰 optymist膮, wi臋c b臋d臋 trzyma艂 kciuki 偶eby uda艂o Ci si臋 odtworzy膰 to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro s艂ysze膰, Jash. Wprawdzie nie czyta艂em Twojego opowiadania, ale szkoda, 偶e nie doczeka si臋 ono zako艅膰zenia.

Archiwum