艢CIANA S艁AWY | Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner


|
|
Witamy |
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
|
Coltaine |
Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e mog膮 was nu偶y膰 klimaty wojennne. Albo w og贸le nie interesowa膰. Ale ja je lubi臋, muhahaha! I tak, musz臋 was zmartwi膰, b臋d膮 si臋 pojawia膰.
Coltaine poprzez po偶ary
wlecze si臋 z cichym szcz臋kiem.
Wiatr turla ko艣ci 偶o艂nierzy,
nienawi艣膰 dostali w podzi臋ce.
Coltaine prowadzi sznur ps贸w
wci膮偶 k膮saj膮cych go w r臋k臋.
Coltaine krwaw膮 pi臋艣ci膮 toruje
drog臋 do domu przez m臋k臋.
Wiatr niesie s艂owa uchod藕c贸w,
pe艂n膮 wyrzutu piosenk臋.
Coltaine prowadzi sznur ps贸w
wci膮偶 k膮saj膮cych go w r臋k臋.
Malaza艅ska Ksi臋ga Poleg艂ych
Steven Erikson
Na szczycie wg贸rza sta艂 namiot. Gruby materia艂 艂opota艂 na wietrze a przyczepione do niego ko艣ci g艂o艣no szcz臋ka艂y. Obok niego na wbitej w such膮 ziemie wysokiej pice powiewa艂y flagi Zjednoczonych Kr贸lestw.
U st贸p wzg贸rza pojawi艂 si臋 pojazd, kt贸ry unosi艂 si臋 par臋 metr贸w nad ziemi膮. Siedzia艂o w nim dw贸ch m臋偶czyzn odzianych w 偶贸艂te szaty. Tu偶 za nimi sz艂a powoli samotna posta膰, kt贸r膮 spowija艂a mglista 艂una. Zatrzyma艂a si臋 na chwil臋, by odwr贸ci膰 si臋 w stron臋 tysi臋cznej armi, kt贸ra obozowa艂a w pobliskiej dolinie. Najwi臋kszej jaka kiedykolwiek powsta艂a.
Wn臋trze namiotu by艂o przestronne. Z sufity zwiesza艂y si臋 kolejne talizmany z ko艣ci i pi贸r a pod 艣cianami sta艂y pot臋偶ne kufry. Na jego 艣rodku sta艂 pot臋偶ny drewniany st贸艂 przykryty mapami, pod kt贸rymi kto艣 si臋 pochyla艂.
- Mamy wie艣ci.
M臋偶czyzna rzuci艂 przelotne spojrzenie osobom, kt贸re wesz艂y do namiotu. Zatrzyma艂 d艂u偶ej wzrok na trzeciej postaci, kt贸ra stan臋艂a nieruchomo w cieniu i zn贸w wbi艂 je w mapy.
Zwiadowca otrzepa艂 z贸艂ty materia艂 i podszed艂 bli偶ej wskazuj膮c na pobliskie lasy.
- Wrogie wojska pr贸buj膮 nas otoczy膰. Powinni by膰 gotowi jutro. Oko艂o trzech batalion贸w ko艂o Puszczy Aze艅skiej. Dwa oderwa艂y si臋 wczoraj i ruszy艂y na nasze ty艂y. Dwa kolejne pr贸buj膮 zamkn膮膰 kr膮g. - M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋 - Moi saperzy ju偶 zabezpieczyli tam teren. B臋dzie niez艂a jatka.
W贸dz pokiwa艂 powoli g艂ow膮 pytaj膮c cicho.
- Niebo?
Zwiadowca skrzywi艂 si臋 spogl膮daj膮c niepewnie na swojego towarzysza.
- Mamy problem.
Po jego twarzy przebieg艂 cie艅 strachu, gdy m臋偶czyzna powoli wyprostowa艂 si臋 wbijaj膮c w niego ciemne spojrzenie.
- To nie nasza wina! Wszystko zrobili艣my na czas. Tamci maj膮 wi臋cej maszyn!
Stoj膮ca w cieniu posta膰 poruszy艂a si臋 nieznacznie. W贸dz pokiwa艂 powoli g艂ow膮 omiataj膮c raz jeszcze mapy.
- Do艂膮czy do was klan Morrat贸w.
Zwiadowca przez chwil臋 wygl膮da艂 jakby chcia艂 zaprotestowa膰, lecz po chwili zasalutowa艂 i wyszed艂 bez s艂owa. Na zewn膮trz rozleg艂 si臋 trzask a nast臋pnie znajome dudnienie lataj膮cego pojazdu.
- To nie by艂o rozs膮dne.
Coltaine rozejrza艂 si臋 i po chwili podni贸s艂 z ziemi jaki艣 sto艂ek. Z sapni臋ciem usiad艂 na nim i przetar艂 d艂o艅mi twarz.
- Mam na g艂owie teraz wa偶niejsze sprawy ni偶 utarczki mi臋dzy klanami, Baltazarze.
Si臋gn膮艂 za siebie podnosz膮c dzban z winem. A raczej z p艂ynem, kt贸re przypomina艂o akohol jeszcze kilka miesi臋cy temu. Poci膮gn膮艂 pot臋偶ny 艂yk i otar艂 wierzchem d艂oni usta.
- Gdzie teraz jeste艣?
- W stolicy. Okoliczne miasta opustosza艂y. Wszyscy przenosz膮 si臋 tutaj.
Posta膰 na chwil臋 rozmy艂a jakby znajdowa艂a si臋 za tafl膮 wody.
- Maj膮 艣wietne zabezpieczenia, lecz obl臋偶enie nie powinno trwa膰 d艂ugo.
W贸dz odchyli艂 do ty艂u g艂ow臋 zamykaj膮c oczy. Po chwili wyszepta艂.
- Sprawd藕 gdzie ukrywa膰 si臋 b臋d膮 przyw贸dcy. Musimy ich dosta膰 偶ywych.
- Bed臋 przekazywa膰 informacje z obl臋偶enia. Tak powinno by膰...
- Nie - m臋偶czyzna przerwa艂 mu stanowczo - Wtedy masz by膰 w obozie.
- Rozumiem.
Baltazar uk艂oni艂 si臋 g艂臋boko. Jego posta膰 zacz臋艂a si臋 rozmazywa膰, by po chwili znikn膮膰 ca艂kowicie.
Nied艂ugo zacznie si臋 wojna, jakiej ta kraina nie widzia艂a od wiek贸w. Dok艂adnie od 261 lat, od kiedy przepad艂a Ksi臋ga Pokoju i na nowo rozpocz膮艂 si臋 chaos. Dawny sojusz rozpad艂 si臋 niezwykle szybko a stare rany pojawi艂y si臋 na nowo.
Kiedy艣 istnia艂y cztery wielkie pa艅stwa. P贸艂nocne Ziemie. Kraina bez w艂adc贸w, kt贸ra od zawsze wzbudza艂a strach. Zachodnie Kr贸lestwa, wiecznie n臋kane wojnami domowymi. Po艂udniowe Stepy gdzie 偶yli ostatni nomadowie. I wreszcie Nowy 艢wiat, pa艅stwo przebudzone po rewolucji uczonych. Wielkie puszcze zmienione w fabryki, gdzie konstruowano nowe, coraz to bardziej 艣mierciono艣ne bronie.
Isnieje legenda, 偶e kto艣 zdo艂a艂 ich zjednoczy膰. Jedni m贸wi膮, 偶e to bogowie st膮pili na ziemie przybieraj膮c ludzkie postacie. Inni, 偶e byli szarlatanami, kt贸rzy omotali umys艂y w艂adc贸w. S膮czyli jad do uszu przyw贸dc贸w, obiecuj膮c im bogactwo i przepych. M臋偶czyzna si臋gn膮艂 do piersi i zacisn膮艂 palce na jakim艣 przedmiocie schowanym pod bluz膮. Tak naprawd臋, nikt nie chcia艂 zna膰 prawdy. Liczy艂o si臋 tylko to, 偶e wojny przesta艂y n臋ka膰 ich kontynent. Nasz.
Pozosta艂y po tych czasach jedynie opowie艣ci. Zapomniani bohaterowie dawnych dni. Zbyt odleg艂ych, by uwa偶a膰 to wszystko za prawd臋.
Coltaine powoli przeszed艂 przez namiot i wyszed艂 na zewn膮trz. Spojrza艂 na rozci膮gaj膮c膮 si臋 przed nim pot臋偶n膮 armi臋, z艂o偶on膮 z dawnych wrog贸w. Kiedy to si臋 sta艂o? Jakim cudem zdo艂a艂 zebra膰 ze sob膮 tylu 偶o艂nierzy. Dlaczego czu艂, 偶e wszyscy rz膮dni s膮 krwi? Czasem mia艂 wra偶enie, 偶e r贸wnie偶 jego.
Zerkn膮艂 w bok na ciemnosk贸rego m臋偶czyzn臋 ochraniaj膮cego jego namiot. M臋偶czyzna z Klanu Ombry. Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, kiedy ich zwerbowa艂. Przecie偶 to spokojny klan. Jeden z nielicznych, kt贸re unika艂y k艂opot贸w. Kiedy to si臋 sta艂o?
Poczu艂 za sob膮 znajome poci膮gni臋cie. Niemal niewyczuwalne. Odwr贸ci艂 si臋 szybko i wszed艂 do namiotu. Na jego 艣rodku sta艂a znajoma posta膰, kt贸ra zsun臋艂a kaptur. Jego oczom ukaza艂a si臋 twarz starszego m臋偶czyzny o kr贸tkiej siwej brodzie. Baltazar uk艂oni艂 si臋 lekko.
- Nowy 艢wiat ma teraz pi臋ciu prezydent贸w, Panie. Ka偶dy z nim odpowiada za inn膮 cz臋艣膰 krainy. B臋d膮 ukrywa膰 si臋 w r贸偶nych miejscach, lecz znam lokalizacje.
Coltaine podszed艂 do niego i chwyci艂 go za podbr贸dek zmuszaj膮c by na niego spojrza艂.
- M贸wi艂em ci, 偶eby艣 si臋 przedemn膮 nie k艂ania艂.
Pochyli艂 si臋 i przesun膮艂 powoli palcem po policzku Baltazara a nast臋pnie dotkn膮艂 jego ust. Mag zrobi艂 krok w ty艂 i zn贸w si臋 pochyli艂.
- Nie powiniene艣, Panie.
- Wydajesz mi polecenia?
M臋偶czyzna spojrza艂 przestraszonym wzrokiem na Wodza k艂aniaj膮c si臋 jeszcze ni偶ej.
- Nie, nigdy.
Zacisn膮艂 mocniej palce na swoim kolanie.
- Dlaczego mnie odtr膮casz?
- M贸j status spo艂eczny nie pozwala, abym m贸g艂 ci臋 chocia偶 dotkn膮膰, Panie. Nie jestem tego godzien.
Coltaine opar艂 si臋 o st贸艂 i zapl贸t艂 r臋ce na piersi. Powiedzia艂 nieco podniesionym tonem.
- My艣l臋, 偶e sam b臋d臋 o tym decydowa艂. Nie pouczaj mnie, skoro stoisz ni偶ej!
Wci膮gn膮艂 g艂臋boko powietrze i odwr贸ci艂 si臋 patrz膮c na mapy. Przez chwil臋 w pomieszczeniu s艂ycha膰 by艂o tylko okoliczne wycie wiatru. Potem zak艂贸ci艂 t臋 cisz臋 szept.
- Wybacz... nie o to mi chodzi艂o.
Przejecha艂 palcami po mapie.
- Jeste艣 przy mnie zawsze, Baltazarze i... wci膮偶 mnie odtr膮casz. Od pocz膮tku tej wyprawy zostawia艂em moje pos艂anie dla ciebie. - U艣miechn膮艂 si臋 lekko - Po jakim艣 czasie nerwy potrafi膮 puszcza膰.
Coltaine odchyli艂 do ty艂u g艂ow臋 zamykaj膮c oczy.
- Przeka偶 przyw贸dcom klan贸w, 偶e dzi艣 w nocy zaatakujemy. Niech przygotuj膮 wojska. W艂adaj膮cy moc膮 niech pozostan膮 w tyle i obserwuj膮 wszystko z bezpiecznych pozycji. Bez mojego pozwolenia nie mo偶na im si臋 miesza膰.
M臋偶czyzna powoli wyprostowa艂 si臋 i ruszy艂 do wyj艣cia, lecz przystan膮艂 na chwil臋, gdy W贸dz doda艂.
- Sta艅 obok mnie podczas bitwy.
- Jak sobie 偶yczysz, Panie.
Coltaine spojrza艂 na niego smutnym wzrokiem.
- To nie by艂 rozkaz, tylko pro艣ba.
Chaos. Grzmoty dzia艂 i b艂yski wybuch贸w. Krzyki walcz膮cych i j臋ki umieraj膮cych. Brz臋ki stali i dudnienie maszyn.
Walka zacz臋艂a si臋 od wybuch贸w na ty艂ach obozu. 艁adunki, na kt贸re nadzia艂y si臋 wrogie oddzia艂y da艂y pocz膮tek kolejnej rzezi. Coltaine odwr贸ci艂 si臋 spogl膮daj膮c na po偶ar pobliskich las贸w i unosz膮ce si臋 nad nim jednostki lataj膮ce. Zacisn膮艂 pi臋艣膰. Na ziemi mieli przewag臋 i to spor膮. Lecz je艣li nie pozb臋d膮 si臋 tych przekl臋tych maszyn to mo偶e wygrana nie b臋dzie taka 艂atwa.
Zbudowane przez nich jednostki by艂y jedynie kopiami tych w艂adanych przez Nowy 艢wiat. N臋dznymi kopiami, kt贸re ledwo unosi艂y si臋 nad ziemi膮. Nie mia艂y prawa si臋 z nimi mierzy膰. Jednak uczeni nie doceniali nauki, kt贸r膮 dawno postanowili porzuci膰, nazywaj膮c j膮 "magi膮".
- Shilon.
Stoj膮ca obok niego kobieta kiwn臋艂a g艂ow膮 i unios艂a d艂onie. Nagle zza horyzontu pojawi艂y si臋 czarne chmury, kt贸re mnk臋n艂y w ich kierunku z nadnaturaln膮 pr臋dko艣ci. W kilka sekund obj臋艂y ca艂e niebo. Wraz z ich przybyciem nad lasem wzm贸g艂 si臋 wiatr. Korony drzew chwia艂y si臋 lekko, lecz wci膮偶 unosz膮ce si臋 na nimi maszyny wyra藕nie traci艂y panowanie nad sterami.
Coltaine 艣ci膮gn膮艂 z plec贸w olbrzymi top贸r i odwr贸ci艂 si臋 ruszaj膮c na schody. Kto艣 jednak zagrodzi艂 mu drog臋. Wbi艂 w niego szare oczy, w kt贸rych widoczna by艂a rz膮dza krwi.
- O co chodzi? Musz臋 przej艣膰 do moich odzia艂贸w.
Mag nie odezwa艂 si臋 opuszczaj膮 wzrok.
- Odejd藕 w takim razie.
M臋偶czyzna nie ruszy艂 si臋. Wzi膮艂 g艂ebszy oddech i nagle pad艂 na jedno kolano.
- Mog臋 przekaza膰 projekcj臋, nie musi Pan osobi艣cie schodzi膰.
Coltaine odchyli艂 g艂ow臋 unosz膮c brwi. O co mu chodzi? Nagle przypomnia艂 sobie poprzedni膮 bitw臋 i wojownika, kt贸ry stan膮艂 naprzeciw niego. Jednego z lepszych z jakimi walczy艂. Wygra艂, lecz zosta艂 ci臋偶o ranny. K膮ciki jego ust unios艂y si臋 delikatnie.
- Ciesz臋, 偶e si臋 o mnie martwisz- pochyli艂 si臋 k艂ad膮c d艂o艅 na jego barku - Lecz to za ma艂o, Balazarze.
Min膮艂 go zbiegaj膮c szybko po kamiennych stopniach. S艂ysza艂 ju偶 w oddali szcz臋k mieczy i odg艂osy wystrza艂贸w. Wie偶a w jakiej przed chwil膮 si臋 znajdowa艂, by艂a otoczona przez niedobitki batalion贸w, kt贸re jako pierwsze zosta艂y zaatakowane. Wypatrzy艂 w艣r贸d walcz膮cych barczystego m臋偶czyzn臋. Emanowa艂 si艂膮 i charyzm膮 jak膮 widywa艂 u dow贸dc贸w. Coltaine u艣miechn膮艂 si臋 pr膮c przed siebie z uniesion膮 broni膮. Walcz膮cy nie艣wiadomie schodzili mu z drogi. W oczach wodza b艂yszcza艂y szalone i gro藕ne b艂yski gdy znajdowa艂 si臋 na polu walki. Tylko w takich momentach do g艂osu dochodzi艂o jego wychowanie. Zwykle stara艂 si臋 trzyma膰 je na wodzy. Nie chcia艂 pope艂nia膰 b艂臋d贸w z przesz艂o艣ci.
Coltaine zrobi艂 ogromny zamach i uderzy艂 w przeciwnika, kt贸ry w ostatniej chwili si臋 odsun膮艂. Ostrze topora przeci臋艂o jednak niezwykle g艂臋boko rami臋 wrogiego dow贸dcy. W贸dz niemal natychmiast obr贸ci艂 w d艂oniach bro艅 i ponowi艂 atak. Przeciwnik zn贸w zrobi艂 unik, lecz tym razem by艂 lepiej przygotowany i odda艂 cios trzymanym w d艂oniach mieczem, kt贸re wbi艂o si臋 w brzuch m臋偶czyzny. Po chwili jednak zrozumia艂, 偶e to by艂 b艂膮d. Coltaine chwyci艂 r臋k膮 ostrze miecza i z u艣miechem uderzy艂 bokiem topora w jego g艂ow臋.
W贸dz wyci膮gn膮艂 powoli miecz z brzucha i wyrzuci艂 bro艅 na bok. Spojrza艂 na bluz臋 przesi膮kni臋t膮 krwi膮 a nast臋pnie wyprostowa艂 si臋 i zamkn膮艂 oczy ws艂uchuj膮c si臋 w odg艂osy bitwy. Przepi臋kne d偶wi臋ki. Brzd臋ki stali i odleg艂e wybuchy. Ah, czu艂 jak krew w jego 偶y艂ach zaczyna coraz szybciej p艂yn膮膰. Buzowa艂a, jakby pr贸buj膮c si臋 uwolni膰...
- Wodzu?
M臋偶czyzna spojrza艂 na 偶o艂nierza, kt贸ry cofn膮艂 si臋 w przera偶eniu widz膮c 艣mier膰 w jego oczach. Nagle Coltaine oprzytomnia艂.
- Melduj.
呕o艂nierz zawaha艂 si臋 przez chwil臋.
- Bataliony spod Puszczy rozbite. Niedobitk贸w goni膮 je藕dzcy. Wrogie oddzia艂y przegrupowuj膮 si臋 a kapitanowie podejrzewaj膮, 偶e pr贸buj膮 si臋 po艂膮czy膰 na naszych ty艂ach, gdzie tocz膮 si臋 najkrwawsze walki.
- Skieruj tam Klany Ga艂臋zi, S艂o艅ca, Wody i Wilka. R贸wnie偶 wszystkie pojazdy lataj膮ce. Niech do艂膮czy do nich Shiloh oraz Ghil.
Spojrza艂 jeszcze raz przed siebie i doda艂 twardo.
- Zabi膰 wszystkich.
Ch艂opak zasalutowa艂 i pobieg艂 przed siebie nikn膮c w t艂umie walcz膮cych.
Coltaine rozejrza艂 si臋. Wrogie barwy by艂y ju偶 ledwo widoczne. W niekt贸rych miejscach toczy艂y si臋 jeszcze potyczki, lecz by艂y one ma艂o znacz膮ce. Na p贸艂nocy wci膮偶 rozlega艂y si臋 wybuchy i k艂臋bi艂 si臋 czarny dym. Cz艂onkowie klanu Morrat贸w zawsze byli nieco szaleni i nie przejmowali si臋 w艂asnym 偶yciem. Sami m贸wili, 偶e oddychaj膮 prochem strzelniczym i pij膮 naft臋. By膰 mo偶e w艂a艣nie dlatego byli tak nieliczni? Ale sami wybrali taki los. Nie potrzebowali wsp贸艂czucia a jedyne czego wymagali to zatrudnienie.
Coltaine zastanawia艂 si臋 czy nie stan膮 si臋 oni p贸藕niej przypadkiem przeszkod膮 w jego dalszych planach. Gdzie b臋d膮 szuka膰 zarobku gdy sko艅cz膮 si臋 wojny? Chyba tylko w kopalniach.
Pochyli艂 si臋 i chwyci艂 za ko艂nierz wci膮偶 nieprzytomnego oficera. Eh, jego polowanie co艣 szybko si臋 tym razem sko艅czy艂o. Mo偶e to i lepiej? Ostatnio coraz cz臋艣ciej traci艂 nad sob膮 panowanie. Nawet nie chcia艂by wiedzie膰 co by mog艂o si臋 sta膰 gdyby dalej walczy艂.
- Panie! Co si臋 sta艂o?!
Coltaine rzuci艂 zdziwione spojrzenie na biegn膮cego w jego stron臋 maga. Westchn膮艂 ci臋偶ko i wszed艂 do namiotu siadaj膮c na pos艂aniu.
Baltazar podbieg艂 do niego i kl臋kn膮艂 obok podwijaj膮c r臋kawy.
- Mog臋...?
Powiedzia艂 to cicho, jak star膮 formu艂k臋, kt贸r膮 zawsze powtarza艂 gdy chcia艂 opatrze膰 m臋偶czyzn臋. Chyba robi艂 to nawet nie艣wiadomie. Tak bardzo przywi膮zywa艂 wag臋 do zasad swojego klanu.
- Nie.
Mag zesztywnia艂 w po艂owie odwi膮zywania sznur贸w z lekkiej zbroi Coltaina. Spojrza艂 na niego z niezrozumieniem.
- Ale rany...
- Je艣li spe艂nisz moj膮 pro艣b臋, to wtedy ci pozwol臋.
M臋偶czyzna bez wahania pokiwa艂 g艂ow膮. W贸dz czu艂 jak zbiera w nim moc. U艣miechn膮艂 si臋 w duchu wiedz膮c, 偶e wcale nie b臋dzie mu potrzebna.
- Poca艂uj mnie.
Baltazar cofn膮艂 si臋 spuszczaj膮c g艂ow臋.
- Nie mog臋...
- Wi臋c si臋 wykrwawi臋.
Mag spojrza艂 raz jeszcze na jego okropn膮 ran臋. Po chwili podni贸s艂 g艂ow臋 i zbli偶y艂 si臋 niepewnie. Coltaine siedzia艂 spokojnie patrz膮c jak Mag oblizuje wargi i nerwowo prze艂yka 艣lin臋. Po chwili przysun膮艂 si臋 jeszcze bli偶ej, sprawiaj膮c, 偶e ich twarze dzieli艂o tylko kilka centymetr贸w. Spojrza艂 w br膮zowe oczy Wodza, po czym przeni贸s艂 spojrzenie na jego wargi, a偶 wreszcie pochyli艂 si臋 po przodu, sprawiaj膮c, 偶e ich usta z艂膮czy艂y si臋.
- Ah, Panie, nie...
Mag po艂o偶y艂 d艂onie na piersi m臋偶czyzny, kt贸ry nagle powali艂 go na ziemi臋. Coltaine zawis艂 opieraj膮c si臋 na d艂oniach nad m臋偶czyzn膮.
- Prosz臋 nie....
- Dlaczego?
- Nie powinni艣my... - urwa艂 nagle odwracaj膮c wzrok.
- Nie obchodz膮 mnie m艂odsi m臋偶czy藕ni ani kobiety. - przejecha艂 palcami po jego policzku - By艂e艣 przy mnie tyle lat. W艣r贸d ciemno艣ci wojny tylko ty by艂e艣 prawdziwy. Tylko tobie ufam.
Na d艂u偶sz膮 chwile zamilk艂, jakby si臋 nad czym艣 zastanawiaj膮c.
- Panie, rana...
Coltaine nie zareagowa艂. Krew z jego brzucha powoli kapa艂a na szaty maga.
- Kochasz mnie?
- To nie ma znaczenia...
- Dla mnie ma!
Oczy m臋偶czyzny rozb艂yb艂y w艣ciek艂o艣ci膮. Chwyci艂 maga na nadgarstki i bole艣nie przygwo偶dzi艂 je do ziemi. Pochyli艂 si臋 ni偶ej i z艂owieszczo warkn膮艂.
- Odpowiedz.
Baltazar uchyli艂 usta lecz dopiero po chwili pop艂yn臋艂y z nich s艂owa. Niezwykle ciche s艂owa.
- Tak...
Coltaine odchyli艂 do ty艂u g艂ow臋 i u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Robi艂 to niezwykle rzadko a gdy ju偶 si臋 to sta艂o, wygl膮da艂 o dziesi臋膰 lat m艂odziej.
Pu艣ci艂 maga i powoli usiad艂 艂api膮c si臋 za ran臋. Baltazar le偶a艂 jeszcze oddychaj膮c g艂臋boko, jakby w艂a艣nie dokona艂 czego艣 niemo偶liwego. Mo偶e i by艂o w tym nieco prawdy.
Obr贸ci艂 si臋 na bok poprawiaj膮c szaty a nast臋pnie zn贸w powoli kucn膮艂 przed m臋偶czyzn膮. Lekko dr偶膮cymi palcami zacz膮艂 ponownie 艣ci膮ga膰 zbroj臋. Coltaine wpatrywa艂 si臋 chwil臋 w twarz m臋偶czyzny, by po chwili przenie艣膰 wy偶ej, na kogo艣, kto w艂a艣nie wszed艂 do namiotu.
Posta膰 by艂a pokryta sadz膮 i 艣mierdzia艂a siark膮. Zasalutowa艂a z szale艅czym u艣miechem i podesz艂a nieco bli偶ej.
- Rozbili艣my ich, wszystkich.
Coltaine zmarszczy艂 brwi.
- Tak szybko?
- U偶yli艣my nasze 艂adunki burz膮ce i og艂uszaj膮ce.
- Mieli艣cie zostawi膰 je na obl臋偶enie miasta.
Morrat przewr贸ci艂 oczami.
- Tak by艂o szybciej. I zabawniej.
Coltaine po艂o偶y艂 d艂o艅 i ramieniu Baltazara i delikatnie go odepchn膮艂. Powoli wsta艂 nie odrywaj膮c oczu od sapera.
- Czy nie zrozumieli艣cie rozkaz贸w?
Zapl贸t艂 r臋ce na piersi.
- Kaza艂em walczy膰 klanom. Wy mieli艣cie tylko zabezpieczy膰 nasz ob贸z od strony Puszczy.
Stan膮艂 kilka krok贸w od Morrata spog膮daj膮c na niego zimno. Nie ba艂 si臋, 偶e 偶o艂nie偶e nie b臋d膮 s艂ucha膰 jego rozkaz贸w. Pod膮偶ali za jego wizj膮, jak wyznawcy religii. Tylko saperzy pozostawali uparci. I niebezpieczni. Czy偶by jedyn膮 drog膮 jaka pozosta艂a mu, aby byli pos艂uszni, by艂 strach?
- Wybierz jednego ze swoich ludzi.
M臋偶czyzna spojrza艂 na niego zniezrozumieniem. Coltaine pochyli艂 si臋 ni偶ej cedz膮c przez z臋by.
- Wybierz jednego. Teraz. Potem go tu przyprowad藕.
Morrat spojrza艂 na Wodza spode 艂ba zaciskaj膮c usta. Po chwili wyszed艂 jednak bez s艂owa.
Coltaine powoli zn贸w usiad艂 na 艂贸偶ku. Zacisn膮艂 palce na naszyjniku pod bluzk膮. Baltazar spojrza艂 na niego k膮tem oka za nast臋pnie uni贸s艂 d艂onie nad jego ran膮.
- Nie r贸b tego, Panie. Nie tak blisko celu.
Zamkn膮艂 oczy i wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Po chwili jego d艂onie delikatnie rozb艂ys艂y. Coltaine spojrza艂 na jego zastyg艂膮 w skupieniu twarz. Mia艂 racj臋. Jak zwykle zreszt膮. Ale czy mia艂 wyj艣cie? Morratowie mog膮 zaprzepa艣ci膰 jego plany przez swoj膮 lekkomy艣lno艣膰. Zawsze m贸g艂 ich wyrzuci膰 z armii, lecz byli niezwykle przydatni, zw艂aszcza w zdobywaniu miast.
A pozostawienie ich bez 偶adnej nauczki czy przestrogi te偶 by艂o z艂ym wyj艣ciem. Jaki by艂by wtedy z niego przyw贸dca, gdyby pozwala艂 na tak niebezpieczne dla ca艂ej wyprawy akcje? Pu艣ci艂 naszyjnik.
- Czasem mam wra偶enie, 偶e droga jak膮 wybrali moi przodkowie jest za trudna.
Mag spojrza艂 na m臋偶czyzn臋, kt贸ry zas艂oni艂 d艂oni膮 twarz. Po chwili zawahania wyci膮gn膮艂 r臋c臋 w jego stron臋, lecz zaraz je cofn膮艂.
- Jestem pewnien, 偶e sobie poradzisz, Panie.
- Naprawd臋? - Coltaine spojrza艂 na niego zm臋czonym wzorkiem - Dlaczego tak s膮dzisz?
- Jeste艣 silnym i porywczym cz艂owiekiem przez swoje wychowanie. Lecz r贸wnie偶 dobrym i sprawiedliwym w g艂臋bi duszy dzi臋ki swojemu rodowodowi. To wspania艂e cechy.
M臋偶czyzna wyprostowa艂 si臋 odchylaj膮c do ty艂u g艂ow臋.
- Rodow贸d Paladyn贸w? Czasem zastanawiam si臋 jak uda艂o mu si臋 zjednoczy膰 narody bez rozlewu krwi. I dlaczego dopu艣ci艂, aby potem go z艂apano - M臋偶czyzna zacisn膮艂 palce w pi臋艣膰 - Przecie偶 m贸g艂 z 艂atwo艣ci膮 si臋 ukry膰.
Baltazar wsta艂 zakrywaj膮c zn贸w g艂ow臋 kapturem. Jego twarz niemal natychmiast znikn臋艂a w cieniu.
- Napewno mia艂 sw贸j pow贸d. Powinni艣my uszanowa膰 jego wyb贸r.
Uk艂oni艂 si臋 g艂eboko i odwr贸ci艂 w stron臋 wyj艣cia. Zatrzyma艂 si臋 jednak na kr贸tk膮 chwil臋, gdy m臋偶czyzna jeszcze doda艂.
- Naprawd臋 cie kocham, Baltazarze.
Cie艅 kaptura zakry艂 b贸l, jaki pojawi艂 si臋 w oczach maga. Wiem Panie - pomy艣la艂 - Dlatego 偶a艂uj臋 tego, co b臋d臋 musia艂 zrobi膰. Nawet nie wyobra偶asz sobie jak bardzo.
Wychodz膮c z namiotu min膮艂 si臋 z m艂odym ch艂opakiem 艣mierdzi膮cym prochem strzelniczym. Skierowa艂 si臋 w d贸艂 zbocza gdzie obozowali oficerowie. Pr贸bowa艂em trzyma膰 ci臋 na dynstans, Coltaine. 呕eby艣 potem nie cierpia艂. Odpycha艂em ci臋 na wszystkie sposoby, by艣 mi nie zaufa艂, lecz ty zrobi艂e艣 co艣 gorszego. Zakocha艂e艣 si臋 we mnie bez pami臋ci. Nawet nie wiesz jak trudno mi by艂o ci臋 ok艂amywa膰, ch艂opcze.
Oczy licznie zgromadzonych skierowa艂y si臋 na niego, gdy wszed艂 do namiotu.
- Baltazarze, ju偶 si臋 martwili艣my, 偶e nie przyjdziesz!
Wysoki oficer podszed艂 do niego i poklepa艂 go serdecznie po plecach. Mag skierowa艂 spojrzenie na Morrata, kt贸rego widzia艂 kilka chwil temu. Na jego ustach wci膮偶 go艣ci艂 szle艅czy u艣miech, chocia偶 w oczach kry艂a si臋 podej偶liwo艣膰. Nigdy mi nie ufa艂. I wcale mu si臋 nie dziwi臋. Im wi臋cej przebywam w towarzystwie naczelnego wodza, tym zaczynam mie膰 coraz wi臋cej w膮tpliwo艣ci. Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy to co powiedzia艂, gdy Coltaine powali艂 go na ziemi臋, by艂o do ko艅ca k艂amstwiem. Pokr臋ci艂 delikatnie g艂ow膮 odpychaj膮c od siebie te my艣li.
W namiocie byli niemal wszyscy kapitanowie. Przypomnia艂 sobie nagle wiersz, kt贸ry kiedy艣 us艂ysza艂 od jednego z 偶o艂nierzy. "Coltaine prowadzi sznur ps贸w wci膮偶 k膮saj膮cych go w r臋k臋." Oh, jak偶e by艂 on teraz prawdziwy.
- Mo偶e przejdziemy do rzeczy, skoro wszyscy ju偶 tu s膮?
Baltazar stan膮艂 w k膮cie obserwuj膮c ca艂e zgromadzenie. Pierwszy g艂os zabra艂 cz艂onek klanu Ombry.
- Musimy to zrobi膰 dzisiaj. Jutro mamy wyruszy膰 na stolic臋 Nowego 艢wiata a wtedy b臋dzie ju偶 za p贸藕no.
- Tak - odezwa艂 si臋 przysadzisty m臋偶czyzna o niezwykle jasnej karnacji - Jeste艣my wystarczaj膮co blisko, aby sobie teraz poradzi膰 bez naszego kochanego wodza.
- Heh, jego wizje i tak s膮 krety艅skie.
W namiocie rozleg艂 si臋 weso艂y szmer. Jedna z nielicznych kobiet powiedzia艂a nie ukrywaj膮c pogardy.
- Pok贸j? Kto go teraz chce?
- Jest nieop艂acalny.
- I nudny.
Baltazar przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie w milczeniu. Wizja Coltaina w za艂o偶eniu nie by艂a z艂a. Jej g艂own膮 wad膮 by艂o to, 偶e jest przestarza艂a. Sta艂a si臋 utopi膮, kt贸rej stworzenie by艂o niemo偶liwe. Tr贸jka heros贸w, kt贸rym uda艂o si臋 zjednoczy膰 kraje, 偶y艂a setki lat temu. Teraz czasy s膮 kompletnie inne. Wszyscy zarabiaj膮 na rozlewie krwi. Dostawcy broni i maszyn. Kupcy, ktorzy pobierali wysokie op艂aty za przew贸z towar贸w przez granice. O艣rodki szkolenia rekrut贸w. Wszyscy, opr贸cz zwyk艂ych obywateli. Ale kto si臋 nimi przejmowa艂?
- Musimy to za艂atwi膰 tak, jakby zabi艂 go kto艣 z naszych wrog贸w. Wi臋kszo艣膰 偶o艂nierzy jest w niego zapatrzona jak obrazek. Potem zrobi si臋 z niego m臋czennika.
Blady m臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋.
- Walka w imi臋 sprawiedliwej zemsty. Czy偶 to nie pi臋kne?
- Taaa. Kolejne kilkadziesi膮t lat konfliktu. W ko艅cu win膮 obarczy膰 mo偶emy ca艂e pa艅stwo. I ich sojusznik贸w.
Rozleg艂y si臋 pe艂ne zadowolenia g艂osy.
- Magu.
Wydawa艂o mu si臋, jakby te s艂owa sta艂y si臋 nagle wyrokiem. Skierowa艂 powoli spojrzenie na rozm贸wc臋.
- Wiesz co masz robi膰.
Po chwili zn贸w wszed艂 do namiotu Coltaina. Le偶a艂 on ju偶 na 艂贸偶ku, g艂臋boko oddychaj膮c. W贸dz pozwala艂 jedynie magowi podej艣膰 tak blisko gdy by艂 ca艂kowicie bezbronny. To jedna z nielicznych twoich wad, jakie odziedziczy艂e艣 po przodkach. Ufno艣膰. By艂 mo偶e ogroniczon膮, lecz gdy ju偶 raz zaufa艂e艣, to ca艂ym sercem.
Usiad艂 na skraju pos艂ania si臋gaj膮c po ma艂y pistolet, jaki nosili ze sob膮 偶o艂nierze Nowego 艢wiata. Nigdy nie s膮dzi艂, 偶e to on poci膮gnie za spust. Zawsze stara艂 si臋 trzyma膰 z boku, pozostawa膰 wzgl臋dnie neutralnym. Ale gdy tylko spiskowcy zauwa偶yli, jakimi wzgl臋dami Coltaine traktuje starca, od razu sta艂 si臋 numerem jeden w ich planach. Spojrza艂 na jego spokojn膮 twarz. Dlaczego, ch艂opcze? Dlaczego wybra艂e艣 w艂a艣nie mnie...?
Nagle gdzie艣 w oddali rozleg艂y si臋 krzyki i odg艂osy walki. Coltaine zerwa艂 si臋 z mieczem w d艂oni spogl膮daj膮c na maga pytaj膮co.
- Wr贸g nas atakuje, Panie.
- A ty tu sobie spokojnie siedzisz?! Przecie偶...
Ostatnie s艂owa uwi臋z艂y mu w gardle, gdy rozleg艂 si臋 g艂uchy wystrza艂. Coltaine po艂o偶y艂 d艂o艅 na krwawi膮cej piersi patrz膮c na niego z b贸lem. Jego cia艂o powoli osun臋艂o si臋 z powrotem na pos艂anie. Baltazar od艂o偶y艂 na bok bro艅 i pochyli艂 si臋 nad umieraj膮cym Wodzem Naczelnym.
- Wybacz, Panie. Nie by艂o innego wyj艣cia.
Oczy m臋偶czyzny wyra偶a艂y jedynie ogromny 偶al i zdziwienie. Mag podpar艂 d艂oni膮 brod臋.
- I tak oto umiera kolejny bohater dawnych dni. Staniesz si臋 legend膮, Panie. Jak twoi przodkowie.
Przerwa艂 na chwil臋, patrz膮c jak m臋偶czyzna powoli ga艣nie. Gdzie艣 w tle wci膮偶 rozlega艂y si臋 krzyki walk.
- Wieczny pok贸j nie ma racji bytu, Panie. Nigdy nie mia艂. By膰 mo偶e Paladyn tak偶e zda艂 sobie z tego spraw臋. Nie widzia艂 sensu walczy膰 o co艣 niemo偶liwego.
Spojrza艂 na wn臋trze namiotu.
- To smutne, 偶e wyprawa, kt贸ra mia艂a zako艅czy膰 rozlew krwi, sprawi, 偶e wojny toczy膰 si臋 b臋d膮 jeszcze d艂ugo. I to w twoim imieniu, Panie.
Coltaine zamkn膮艂 oczy. Po chwili jego klatka przesta艂a si臋 unosi膰.
- Przemoc rodzi przemoc. Synowie poleg艂ych ojc贸w b臋d膮 szuka膰 zemst. Setki lat temu stworzono pok贸j i jednolite pa艅stwo. Jednak natura ludzka zwyci臋偶y艂a. Wojny wr贸ci艂y. I wygl膮da na to, 偶e nie da si臋 ich pozby膰. Nigdy.
艁za sp艂yn臋艂a powoli po jego policzku. Nie, niemo偶liwe. Uni贸s艂 d艂o艅 i szybko otar艂 twarz. Nie mia艂 przecie偶 powod贸w by p艂aka膰. 呕adnych.
KONIEC CZ臉艢CI II
Chcia艂am napisa膰 kr贸tki epizod o Coltainie. Nie wiem czy mi wysz艂o, nie mam talentu w kr贸tkiej formie. Nie mam poj臋cia czy ju偶 mog臋 zako艅czy膰, czy nale偶y jeszcze co艣 doda膰. Ca艂o艣膰 podoba mi si臋 tak sobie, ale ju偶 nie chce niczego zmienia膰. Oczywi艣cie b臋d膮 jeszcze inne opowiadania z tego "cyklu". By膰 mo偶e w艂a艣nie w formie kr贸tkiej. Jeszcze nie jestem pewna.
Ale postaram si臋 sko艅czy膰 prace, kt贸re ju偶 zacz臋艂am. Zobacz臋 jak tam b臋dzie si臋 spisywa膰 moja wena
 |
|
Komentarze |
dnia pa糳ziernika 10 2011 21:09:41
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
NoName (smoczek_91@interia.pl) 21:12 03-07-2011
Opowiadanie jest ciekawe, wida膰 te偶 偶e 艣wiat jest dopracowany, a to dobrze. Postacie te偶 wydaj膮 si臋 mie膰 g艂臋bi臋, cho膰 w tak kr贸tkim opowiadaniu ci臋偶ko mi to stwierdzi膰. Mog臋 powiedzie膰 tylko jedno - pisz dalej, oby jak najwi臋cej
WuWu (Brak e-maila) 10:16 04-07-2011
Szkoda tylko, 偶e historia nie b臋dzie mia艂a ci膮gu dalszego...  |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem? Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.
Zapomniane has硂? Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze sta艂e, cykliczne projekty

|
Tu jeste艣my | Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰

|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|