The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 20 2024 01:37:00   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Zapomniane Imris 2
2. Skrzydła ognia, skrzydła wiatru
Akzariel leżał na plecach, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Nie, wcale nie był zadowolony z tego, co zrobił. Nirishee... Byłby nawet skłonny usiąść i z zamyśloną miną wpatrywać się w oczodoły czaszki, powtarzając bez końca „Zabić go, czy nie zabić”. I byłby to zrobił, gdyby z góry nie zakładał, że czaszka i tak mu nie odpowie. Nie miał pojęcia, dlaczego właśnie do niej Hamlet zwracał się ze swoimi problemami egzystencjalnymi. Czaszki są przecież tak samo rozmowne jak byle ściana, gałązka czy dzban wina w karczmie.
Chociaż sam znaczył dla demona zero-nic (albo i mniej, jeśli to możliwe), wyganiał z siebie natrętną myśl, że czeka go coś znacznie gorszego, jeśli nie wypełni zadania, które dał mu Metatron. Obrócił się na bok i skulił. Właśnie, jakie będą konsekwencje nieposłuszeństwa? (to było pytanie retoryczne, nie oczekiwał i właściwie wcale nie chciał odpowiedzi) Popatrzył na martwego pegaza, który próbował swoim dawnym zwyczajem skubać trawę. Niestety, jako duchowi szło mu to przynajmniej fatalnie.
- Miałeś na imię Dafnoss, prawda? – odezwał się do pegaza.
Zwierzę podniosło głowę i podeszło do leżącego anioła. Podstawiło mu pysk do głaskania. Tak, to z pewnością był Dafnoss. Tylko on lubił głaskanie. Pegazy z natury są agresywne i każdego, kto nie ma bata, chętnie kopią i uderzają skrzydłami. Akzariel przypuszczał, że pomimo szczerych chęci, jego dłoń przeniknie pysk Dafnossa. Nie ukrył zdziwienia, kiedy palce pewnie oparły się na zimnej sierści. Pegaz ani trochę nie przypominał konsystencją standardowego ducha.
- Grzywa ci się skołtuniła – zauważył.
Zaczął rozdzielać kosmyki palcami. Bardzo starał się nie patrzeć na strzałę przechodzącą na wylot przez szyję wierzchowca, ani tym bardziej na zaschnięte strugi krwi. Obok niego pojawił się Mordad. Wskoczył na grzbiet swojego pegaza. Zawrócił go i już miał zamiar odjechać, ale Akzariel sprawnie złapał za uzdę Dafnossa.
- Nie pozwolę ci odejść bez słowa! Masz mi powiedzieć, co się dzieje!
- Nic się nie zmieniłeś... – w duszy anioła zabrzmiał spokojny, łagodny głos Mordada. – Obiecaj mi coś, Aniołku. – wziął jego rękę w swoją dłoń. – Przyrzeknij, że się stąd nie oddalisz. Przyrzeknij!
- Ty mi kiedyś obiecałeś, że spotkamy się po bitwie. Nie dotrzymałeś słowa.
- Rozumiem. Zrób, co uważasz za słuszne.
- Nie! Czekaj! O co chodzi... – urwał.
Dafnoss wzbijał się do lotu. Akzariel nie wiedział, czy to łomot jego kopyt i szum skrzydeł zagłuszyły słowa, czy Mordad po prostu nie chciał słuchać.
* * *

Nirishee nie musiał długo czekać. Na wzgórzu wylądował upiór.
- Zamierzasz straszyć teraz w tej okolicy? – zakpił, mierząc wzrokiem zmasakrowane ciało ducha.
- Po co tu przyszedłeś? – pytanie odbiło się od zakamarków duszy demona.
- Mam prośbę. Nie odzywaj się więcej, bo to strasznie nieprzyjemne uczucie. Jakby mi w środku drgały rzeczy, których pewnie nie chciałbym zobaczyć zaraz po posiłku.
- Jak śmiesz... – zasyczał wściekle Mordad.
Ale demon w ułamku sekundy dobył miecza. Gdyby był tu Akzariel, zaraz rozpoznałby zdobienia i rubiny. Wokół ostrza owijały się spiralami runy w innym zapisie, tworzące inny tekst. Miały teraz kolor jasnego błękitu.
Okoliczni ludzie rozejrzeli się niepewni, czy rzeczywiście usłyszeli grzmot pioruna. Niebo było nieskazitelnie czyste, kompletny brak chmur, zupełnie jasna, spokojna noc. Przesłyszało im się... Na dowód błędnego stwierdzenia zaraz rozległy się następne dwa grzmoty. Ludzie rozeszli się do domów. Takie zjawiska nie są bezpieczne. Tylko jedna sylwetka nie biegała w kółko i nie wrzeszczała jak opętaniec. Przyspieszyła nawet. Dostała się na wzgórze. Zamarła.
Nirishee i Mordad ciskali w siebie wzajemnie zaklęciami. Płonęło kilka drzew. Najwyraźniej czary jak na razie nie dosięgły celu. Saffaim zobaczył Akzariela. Podbiegł do niego i trwożnie przytulił się do jego nóg. Zielone oczy rozszerzało przerażenie. Pisnął cicho i stulił uszy. Akzariel zrozumiał. Wymierzyli w siebie bezbłędnie. Musiałby się zdarzyć cud, żeby zaklęcia nie trafiły.
I cud się stał...
Nirishee wiedział, że użył zaklęcia przeciwko niematerialnemu ciału. Nie wiedział, co zrobi z ciałem materialnym.
Mordad wiedział, że użył zaklęcia raniącego materialne ciało. Wiedział, jak działa...
Akzariel leżał na ziemi. Powoli przypominał sobie wszystko, co wydarzyło się przed uderzeniem obu czarów. Szum w głowie bynajmniej nie ułatwiał mu tego zadania. Uniósł się na łokciach i nieprzytomnie rozejrzał dookoła. Bok bolał go, jakby ktoś rwał mu ciało rozżarzonymi obcęgami (co było jedną z ulubionych tortur średniowiecznego pospólstwa, sami torturowani zdecydowanie propagowaliby ideę humanitarnego obchodzenia się z więźniami, gdyby tylko byli trochę bardziej żywi). Ponieważ jednak obecność jakiegokolwiek osobnika z rozżarzonymi obcęgami mijałaby się nie tylko z prawdą historyczną, ale również ze zdrowym rozsądkiem, anioł stwierdził gorzko, że zaklęcia narobiły sporo zamieszania w jego organizmie.
- Kre... Kretyni!... – wycharczał z trudem. – Myślicie... że pozwolę... wam się tak po prostu... pozabijać?...
Wszystko wokół wirowało. Wypowiedzenie jakichkolwiek dłuższych słów stało się praktycznie niemożliwe. Rozłożone morderczym wysiłkiem skrzydła, uznając, że prawa fizyki w tej chwili mają nad nimi większą władzę niż Akzariel, opadły na bok, pociągając anioła za sobą. Trawa była wilgotna, bynajmniej nie od rosy. Ciekawe, Akzariel nie miał siły uśmiechnąć się nawet do własnych myśli, co ja takiego mam po prawej stronie pod żebrami?... No, teraz to już pewnie będą jakieś szczątkowe strzępy organów wewnętrznych. Albo i mniej.
A potem znieruchomiał. Dla postronnych mogło to wyglądać jak sen. Dla postronnych nie byłoby wielkiej różnicy pomiędzy snem, utratą przytomności czy śmiercią. Ale Mordad i Nirishee nie zaliczali się do postronnych.
Nie należało oczekiwać, że demon zna zasady fair play. A nawet jeśli by znał, to z całą pewnością absolutnie nie zamierzałby ich przestrzegać. Zasady wymyślono po to, żeby demony mogły je łamać. Przynajmniej w mniemaniu Nirishee. Dlatego nie zagrał czysto. Skorzystał z chwili nieuwagi i błyskawicznie zaatakował Mordada. Przygnieciony do ziemi upiór nie miał najmniejszych szans. I wiedział o tym. Ta siła... Podrzędny demon nie ma takiej siły! Jeszcze raz szarpnął się wściekle, ale mocny uścisk ani myślał zelżeć.
- Odeślij mnie. Odeślij mnie, ale potem ocal Akzariela.
- Skąd pewność, że zaraz po tym, jak wtrącę cię do zaświatów, nie dobiję go? – Nirishee uśmiechnął się podle.
- Ja wiem. Wiem, że go nie skrzywdzisz.
- Jesteś strasznie pewny siebie... Wiesz, że im bardziej się przy tym upierasz, tym bardziej mam ochotę zrobić ci na przekór?
- Pospiesz się. Z każdą sekundą on jest bliżej Granicy. Potem może być już tylko za późno.
- Nie bój się. Tacy jak my nie mają wyrzutów sumienia! – demon roześmiał się pogardliwie.
* * *

Wszystko płonęło. Akzariel rozchylił powieki ciężkie jak worki z piachem. Nie miał nawet sił, by zakrztusić się dymem. Słyszał biegających wszędzie ludzi. Próbowali gasić ogień (bo prawdopodobnie to jeden z wcześniejszych grzmotów uderzył we wzgórze i skrzesał iskrę na suchej trawie, ale to tylko oni nie dopuszczali do siebie myśli, że pożar roznieciło potężne zaklęcie). Anioł widział ich sylwetki.
Naraz zobaczył idącą ku niemu postać. Z ciemnego konturu wyróżnił tylko dwa długie rogi, palce zakończone pazurami, nienaturalnie wielkie skrzydła z poszarpanymi błonami i wijący się z tyłu cienki ogon, z całkiem niezłym skutkiem próbujący upodobnić się do bata. Świetnie, teraz sam diabeł zabierze moją duszę na wieczyste męczarnie, pomyślał anioł.
- Nishee... – wyszeptał bezgłośnie.
Tak chciałby, żeby ktoś teraz przy nim był. Ktokolwiek, poza tym maleńkim kotkiem. Mógłby to być nawet on. Nawet Nirishee. Bał się umrzeć. Bał się tego, co go czeka. A potem zemdlał. Sam nie był pewny, czy z bólu, czy też dlatego, że nie chciał oglądać własnej śmierci.
Nie usłyszał radosnego miauknięcia Saffaima. Kotek wybiegł przybyszowi na spotkanie.
* * *

Anioł ponownie otworzył oczy. Nie spodziewał się, że będzie mógł to zrobić. Poznał nad sobą sklepienie z desek. Był z powrotem w gospodzie. Ostrożnie przekręcił się na bok. Leżał na swoim łóżku w pokoju (tylko z jego siennika tak wyłaziły kłujące słomki, więc poznał od razu). Z drugiego końca pomieszczenia spoglądały na niego dwie pary oczu – zielone i czerwone. Nirishee i Saffaim całkiem wygodnie ułożyli się na drugim posłaniu, czekając, aż anioł się obudzi.
- Jak się czujesz? – zapytał beztrosko demon.
- Daj, przywalę ci zaklęciem, to będziesz wiedział jak – syknął boleśnie Akzariel, obracając się na wznak; zdecydował, że jednak nie ma ochoty patrzeć na Nirishee.
- Nie musisz być taki niegrzeczny – obruszył się demon. – Nie poluzuj opatrunków. Jak otworzysz ranę, to nam podłoga spłynie krwią.
- Same miłe wiadomości po przebudzeniu... – mruknął niechętnie Akzariel.
Zapadła cisza. Nie na długo.
- Mogę być wścibski i nietaktowny? – zapytał Nirishee.
- Nooo... Ale lepiej, żeby to pytanie nie wzbudziło we mnie przemożnej chęci uduszenia cię.
- Ten anioł-upiór musiał być za życia całkiem ładny. Łączyło cię z nim coś więcej? – demon mocno zaakcentował dwa ostatnie słowa.
Akzariel zachłysnął się powietrzem. Odwrócił głowę w stronę Nirishee trochę zbyt gwałtownie, czym dało o sobie znać ciche pyknięcie w karku. Anatomia anioła nie była przystosowana do Takich Pytań. Psychika tym bardziej.
- Mordad był moim przyjacielem i nic więcej. Ja nie jestem homoseksualny.
- Ty w ogóle jesteś aseksualny – Nirishee nie byłby sobą, gdyby podarował sobie tę uwagę.
- Akurat – prychnął Akzariel.
- Możesz mi udowodnić – uśmiech demona był słodki jak kilo cukru.
- Głupi jesteś – skwitował anioł. – Myślisz, że taki tekścik wystarczy i rzucę się w twoje ramiona?
- Jak na razie już się raz rzuciłeś. I przez parę dni nawet nie myśl o wstawaniu. Aha, tego twojego Mordada odesłałem w zaświaty. Poprosił mnie, żebym ci powiedział, że chciałby, żebyś nosił jego krzyżyk. (- powiedział Nirishee, udowadniając światu, że zasadę gramatycznego układania zdań traktuje jak zbyteczny wymysł)
Cisza zapadła kolejny raz. Akzariel już zaczynał mieć nadzieję, że może uda mu się zasnąć, gdy znowu odezwał się demon.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Ton, jakim wypowiedział te cztery słowa, zmroził Akzariela. Instynktownie poczuł, że nie powinien zbywać rozmówcy. Instynktownie poczuł, że zaraz dowie się czegoś, przez co prawdopodobnie nie będzie mógł dziś w nocy spać. Instynktownie poczuł, że mimo wszystko powinien go wysłuchać.
- No?
- Nazywam się Niri Share Shee, skrócone do Nirishee – zaczął demon.
- Zgaduję, że ten skrót nie jest bezcelowy.
- W naszym języku Nirishee znaczy Niewinność. (No to wyjątkowo ci pasuje..., pomyślał z przekąsem Akzariel) Ale Niri Share Shee to Smok Piekielnego Ognia. – po chwili demon podjął opowieść. – Jest nas tysiąc. Tyci ułamek wszystkich demonów. Powiedziałem ci, że jestem podrzędny. Udało mi się do końca nie skłamać. Cały tysiąc, wszystkie Smoki są podrzędne tylko wobec jednego demona. Wobec Lucyfera.
- Lucyfer nie przysłałby tu jednego ze swoich demonów-Smoków na wycieczkę krajoznawczą. Coś tu jest, w tej zatęchłej, zapomnianej przez cywilizowany świat dziurze. Coś jest w Imris, prawda?
Nirishee skinął głową.
- Istnieje pewna... pewna rzecz. – demon bardzo ostrożnie ważył słowa. – Jestem tu po to, żeby tę... rzecz znaleźć. Niebawem ma do mnie dołączyć inny z mojego rodu. Póki co, mam dwa, może trzy dni zapasu. Przez ten czas mogę odsyłać stąd anielskie upiory.
- Rozumiem – odpowiedział po chwili zastanowienia Akzariel. – Jak się będzie nazywał ten Smok?
- Espee Share Ron. Po skróceniu Espeeron.
- I to pewnie też skrót nie bez znaczenia.
- Owszem, Espeeron to Słodycz. Espee Share Ron to Smok Płonącej Gwiazdy.
- A... A to w ogóle jest męskie czy żeńskie imię?
- A wiesz... Nie mam zielonego pojęcia.
Akzariel uśmiechnął się. To był jego naturalny, niewymuszony uśmiech. Anioł wyglądał na zadowolonego (chociaż niektórzy, widząc opatrunki wokół jego talii, śmieliby w to mocno wątpić).
- Ślicznie się uśmiechasz – zauważył Nirishee. – No i co się tak czerwienisz? To było stwierdzenie faktu, a nie komplement – dodał złośliwie. – Nie wyobrażaj sobie.
- Co ty nie powiesz?... – Akzariel starał się zapanować nad piekącymi go policzkami.
- Nazwałeś mnie wtedy Nishee.
- Wtedy? Na wzgórzu? Wiesz... I co z tego? Majaczyłem, modliłem się o proszki od bólu i powstrzymywałem od wymiotowania (co jest normalnym skutkiem wstrząsu mózgu, chociaż mózg Akzariela nie przyznawał się do żadnego wstrząsania).
- Nie, to było bardzo miłe. Brzmiało tak miękko i przyjemnie.
- Wybacz, ale ja położę się teraz spać. Za dużo nowości jak na pięć minut. Dobranoc. – z trudem, żeby nie urazić owiniętych bandażem miejsc, naciągnął na siebie kołdrę.
- Dobranoc.
Akzariel swoim zwyczajem chciałby to wszystko dokładanie przemyśleć. Teraz jednak zmęczenie wzięło górę. Anioł zapadł w sen, zanim zdążył spostrzec, że tylko jakimś niesamowitym przypadkiem był na tyle przytomny, by zrozumieć Nirishee i nie zasnąć wpół słowa.
* * *

Spał na tyle głęboko, że nawet wystrzał armatni nie mógłby go obudzić. Pochylała się nad nim postać, którą ledwie pamiętał z ogarniętego płomieniami wzgórza za Imris. Szpony ostrożnie odgarnęły jasne kosmyki włosów opadające na czoło śpiącego anioła. Istota zbliżyła usta do jego ucha i wyszeptała cichutko:
- Podobasz mi się, Aniołku. Podobasz mi się.
Usta rozciągnęły się w uśmiechu. Efekt spokoju i łagodności psuły długie kły opierające się na dolnej wardze demona. Błoniaste, poszarpane od lotu skrzydła zaszumiały lekko. Ogon poruszył się. Pazury najdelikatniej jak umiały pogładziły policzek anioła.
Czerwone ślepia z wąskimi szparkami źrenic spoczęły na krzyżu. Poświata księżyca lśniła na medalionie. Albo to sam medalion emanował tym lekkim światłem. Uśmiech demona stał się dużo bardziej drapieżny. Oczy zmrużyły się.
- I kto tu niby nie gra czysto, co? – zamruczał. – Wiesz, gdybym to ja był ledwie utrzymującym swoją egzystencję, obrzydliwie pokiereszowanym duchem, to też umieściłbym cząstkę siebie w tym krzyżyku. Masz pewność, że jest bezpieczny w rękach anielątka. – demon wyraźnie wyciągnął pazury w kierunku medalionu, jednak po głębszym zastanowieniu cofnął je. – Zabawniej będzie zmusić cię do ujawnienia się. Chcesz go chronić? Dobrze, postaram się, żebyś miał okazję... – zaśmiał się cicho, wyszczerzając wszystkie kły.
Medalion drgnął. Demon zignorował go. Znajdował się w stanie pomiędzy przybraniem całkowitej postaci ludzkiej i całkowitej postaci Smoka. W takiej formie pozwalał się oglądać jedynie Saffaimowi (który uwielbiał dla zabawy gonić koniec długiego, elastycznego ogona, zakończonego skrzącą się na czerwono strzałką, idealną do łapania dla małego kotka).
Akzariel. AkZARIel. Zari. Piórko. Zari znaczy po prostu Piórko.
* * *

Anioł ocknął się. Czuł się obserwowany. Czuł się też poturbowany i czuł się fatalnie, co w jego obecnym stanie nie powinno dziwić. Minęła chwila, zanim mgiełka zniknęła mu sprzed oczu i mógł już rozróżnić szczegóły izby. Kark bolał go jednak nadal niemiłosiernie i nie mógł unieść głowy. Przyćmione bólem i zmęczeniem powróciły do niego obrazy, jakby ze środka nocy, gdy ktoś pochylał się nad nim i coś mówił. Gdyby nie rwący ból pod żebrami, Akzariel spokojnie mógłby stwierdzić, że czuje się jakby poprzedniego dnia zapił trzeciego z rzędu kaca tym samym, po czym go dostał. Zwykle w okolicach drugiego dnia bowiem już nie wstaje się z łóżka.
Coś jednak go niepokoiło. W pokoju ktoś był. Jego zmysły, zbyt przytępione po wielu godzinach urywanego, męczącego snu, do tego nadal osłabione po ciosie zadanym przez zaklęcia, nic mu nie podpowiadały.
- Nirishee? – zapytał słabym głosem, którego brzmienie przerażało swoją wiotkością.
„Nie ma go tu.”
- A jednak ty jesteś, Saffaim. Sam? – odezwał się ponownie.
„Nie. Nie jesteśmy sami.”
Anioł, z trudem łapiąc powietrze (w płucach coś mu dziwnie charczało; nie był w ogóle pewien, czy jeszcze ma płuca), podciągnął się parę centymetrów do góry. Zakaszlał.
- Pomóc? – zapytało coś zielonego, co nagle znalazło się obok niego. Akzariel zamrugał oczyma, myśląc: „O cholera!”.
- Ma... Maktiel?! – wyjąkał – Ty?
- Zgadza się. Ja i Akhibel. Akhibel Milczący, oczywiście. Do usług jaśnie pana. – zaśmiał się perliście, delikatnie podciągając rannego na poduszki, do pozycji niemal siedzącej.
Anioł poczuł się niemal jak w domu.
Wielkie okno było otwarte na oścież, ukazując rosnące przy nim drzewo. Na zewnątrz wiał silny, orzeźwiający wiatr. Wygrywał szeptem melodie na zielonych strunach, jak to kiedyś ujął Maktiel. Ostatnie promienie słońca błyszczały na drewnianej posadzce. Na parapecie, jedną nogę podciągając pod siebie, a drugą opierając o podłogę, siedział anioł. Ciemne, lśniące granatem, włosy opadały mu prawie na ramiona. Oczy miał przymknięte, ale Akzariel wiedział, że lśniły jak komety na sierpniowym, pogodnym niebie. Był dobrze zbudowany, szeroki w barkach. Ubrany w elegancki, czerwony płaszcz. Drugi anioł był praktycznie cały zielony. Miał zielone włosy, sięgające pasa, jedwabiste i lśniące, i zielone oczy, ocieniane długimi rzęsami. Był ubrany w zielone spodnie, i zieloną koszulę, rozchełstaną na piersiach. Miał też zielone paznokcie u rąk i bosych stóp. Skórę miał jednak normalnego koloru, jasną, lekko nawet bladą, z różowymi policzkami i ustami. Dłonie o długich palcach. Był smukły, smuklejszy nawet od Akzariela. Twarz miała delikatne rysy. Uśmiechał się pogodnie i Akzariel pomyślał, że nie bez powodu Maktiel jest uważany za najbardziej niewinnego i najśliczniejszego spośród całego ich Kręgu.
- Co wy tu robicie? – zapytał, z trudem hamując rozpaczliwą radość mieszającą się ze skrywanym głęboko niepokojem.
- Jak to co, Einsteinie? – odpowiedział mu pytaniem Zielony Anioł. – Kiedy Metatron się dowiedział, że dostałeś się w sam środek tego bałaganu i jesteś zdrowo poturbowany, kazał nam cię stąd zabrać, żeby ten demon przypadkiem cię nie dobił.
Akzariela zatkało. Albo źle oceniał Metatrona przez te wszystkie tysiąclecia, albo coś tu śmierdziało na kilometr.
- Jak to? – zdziwił się. – Nie ma mi za złe, że nie zabiłem Ni... demona?
- Jasne, że nie! – Maktiel potrząsnął głową. Z jego włosów posypały się liście. – Gdy się dowiedział, że ten demon jest Smokiem Lucyfera, to nie mógł sobie wybaczyć, że wysyła cię na pewną śmierć. Natychmiast nas po ciebie przysłał.
Anioł spojrzał na niego, drapiąc się po głowie, z błękitnymi oczyma rozszerzonymi ze zdziwienia. Że co? – pomyślał ze zgrozą – Metatron wie, że Nirishee jest Smokiem? Jako to możliwe, skoro ja się dopiero niedawno dowiedziałem? – ogarnął go niepokój.
Pomysł był lekko szalony, ale anioł czuł, że musi go zrealizować.
- Więc macie mnie stąd zabrać? – zapytał, a gdy pokiwali głowami, oznajmił: – Chłopaki, to nie jest dobry pomysł. Ten demon coś ukrywa, a ja już zdobyłem jego zaufanie, i jestem blisko odkrycia, o co chodzi. Niech góra da mi trochę czasu. Proszę. – spojrzał Maktielowi prosto w piękne, zielone jak trawa na wiosnę, oczy. – Dam sobie radę. On nie zrobi mi krzywdy.
- No co ty gadasz? Oszalałeś? Jesteś ledwo żywy.
- Dam sobie radę. On mnie nie skrzywdzi, wierz mi.
- Odwaliło ci. Jakbym ja był tym demonem, to roztrzaskałbym ci łeb na kawałki. Bez urazy, oczywiście – odezwał się Akhibel Milczący, a zaraz potem złapał się za głowę, jakby popełnił straszny błąd.
Akzariel zmrużył oczy.
- Taaa. To zawsze była jawna ściema, to twoje udawanie, że jesteś niemową. Śmieszne, że udało ci się nabrać pół naszego Kręgu.
- Ja jestem za zostawieniem go tu – prychnął Akhibel – Dajmy mu dwie doby. Metatron to zrozumie. Chyba.
W końcu Maktiel zgodził się ze swoim towarzyszem. Akzariel spuścił powietrze, z długim, świszczącym odgłosem, zaraz, gdy opuścili izbę, wylatując przez otwarte okno. Kamień spadł mu z serca.
„Gratuluję głupoty” odezwał się Saffaim, dotychczas siedzący na szafie w milczeniu. Anioł popatrzył na niego spode łba. W spojrzeniu było pytanie.
„Aż tak ufasz Nirishee?” kontynuował kociak, wpatrując się w puste okno. „Wiesz przecież, że gdyby on chciał, mógłby cię zabić, i to zaraz? Sądzisz, że tego nie zrobi?”
- Nie – odparł ranny, lekko kręcąc głową na boki. – Nie, nie sądzę. Owszem, wiem, że on może to zrobić. Może mnie zabić, kiedy chce. Ale łatwiej byłoby mu to zrobić wczoraj, nie uważasz?
Saffaim uśmiechnął się po kociemu, wpatrując się w koniuszek swego ogona. Nagle stwierdził: „On jest tarthy.” „Tarthy” było słowem, którego Akzariel nie znał i nie rozumiał. Instynktownie poczuł jednak, że bezpieczniej nie pytać, co to znaczy. Odwrócił się na bok z bezmyślnym uśmiechem i zasnął płytkim snem.
* * *

Ocknął się, gdy tylko usłyszał skrzypienie drzwi. To był Nirishee. Stanął w drzwiach i przez chwilę przyglądał się aniołowi. Akzariel z dziwnym niepokojem zdał sobie sprawę, że spojrzenie demona spoczęło na jego klatce piersiowej, a dokładniej – na medalionie od Mordada. Potem podniósł wzrok na jego twarz i w nozdrza rannego uderzył zapach śmierci.
- Czyżbyś spotkał któregoś z moich? – zapytał po chwili.
Nirishee, zamiast odpowiedzieć, przeszedł szybkim krokiem do okna, wzbijając obłoczki kurzu z podłogi. Stukanie cholew o drewno odbiło się w głuchej ciszy. Zdawało się, że nie zauważył kilku małych, zielonych liści, tuż przy łóżku anioła. Oparł się o parapet i zaraz znalazł się przy nim Saffaim, niczym domowy kociak domagający się pieszczot. Demon jakby od niechcenia podrapał go za uchem.
- Niski, krępy, krótko obcięty, rudy – opisał. – Kolczyk w prawym uchu.
- Nisroc. Anioł uwolnienia, jeśli dobrze pamiętam. Był w oddziale Mo...
- Mordada, jak się domyślam – przerwał mu demon wpół słowa, uśmiechając się krzywo.
Chwilę milczał, po czym sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął małą, oprawioną w skórę księgę o poszarzałych ze starości stronach. Akzariel patrzył na to w milczeniu. Zareagował dopiero, gdy demon rzucił ją w jego kierunku. Złapał książkę szybkim ruchem, w obie dłonie, wzbijając chmury pyłu. Zaczął kaszleć.
- Przyniosłem ci, żebyś się nie nudził – wyjaśnił Nirishee, powstrzymując się od śmiechu.
- Wielkie dzięki – wycharczał anioł – Co to w ogóle jest... – spojrzał na stronę tytułową. – O! Dzięki. Dante – skrzywił się – Tylko Dantego mi tu do szczęścia potrzeba.
- Nie lubisz Dantego?
- Czytałem go po sto razy w każdym stuleciu. Przejadł mi się, jak miętówki. Ale dzięki za dobre chęci. Skąd go wytrzasnąłeś?
- Z kaplicy.
Akzariel podniósł na niego zaniepokojone oczy.
- W Imris nie ma kaplic, demonie – nagle jakby zorientował się, że jego głos brzmi za poważnie i spuścił z tonu. – Poza tym to profanacja! Kraść książki z kaplic.
Nirishee nie zwrócił jednak uwagi na drugą część wypowiedzi.
- Ależ owszem, jest kaplica, już prawie w lesie, rozpadająca się, zniszczona. Tam spotkałem tego Nisroca, czy jak mu tam. Demolował wnętrze. Jak z nim skończyłem, to znalazłem wejście do piwnicy. A tam tę książkę. Pewnie jakiś nawiedzony mnich poświecił całe życie, żeby ją przepisać – dodał z krzywym uśmiechem i odwrócił się plecami do niego.
Rzeczywiście, rękopis; pomyślał anioł, wertując nowy nabytek. Wtem z ulicy dobiegły ich, przez otwarte – nadal na oścież – okno, odgłosy zabawy i głosy dzieci. Akzariel uśmiechnął się na sam ten dźwięk. Reakcja demona była zgoła inna.
- Bachory – prychnął, patrząc w dół. – Moment, zaraz jakiegoś...
- Co ty wyprawiasz? – zapytał anioł, bezgłośnie kładąc bose stopy na podłodze. Coś, gdzieś pod prawym żebrem, boleśnie ostrzegało go przed tak gwałtownymi ruchami. Coś wyżej, w głowie, ostrzegało go przed wykonywaniem jakichkolwiek ruchów w obecności Nirishee.
- Nienawidzę bachorów – rzucił demon przez ramię. – Tak bardzo ich nienawidzę. Zaraz im pokażę parę ciekawych efektów świetlnych...
Akzarielowi ciarki przeszły po plecach, gdy poznał inkantację. Na koniuszkach palców smoka formowały się zielonkawe kule energii. Ranny zdobył się na ogromny wysiłek, naprężył mięśnie. W ułamku sekundy znalazł się przy Nirishee, mocno ściskając jego nadgarstek.
Demon spojrzał na niego, szczerze zaskoczony. Jego oczy jarzyły się krwiście czerwono. Dzieci odbiegły spod okien gospody, kopiąc kawałek skóry, imitujący piłkę. Gdzieś w oddali niebo zaczęło barwić się zachodem słońca. Anioł mimo woli poczuł silne emocje emanujące od demona. Nie mógł jednak zupełnie określić ich zabarwienia. To było jeszcze gorsze.
- Wiesz, że nie powinieneś się wtrącać?
Anioł przytaknął, w milczeniu, zagryzając dolną wargę.
- Wiesz, że w zasadzie jesteś teraz zdany na moją łaskę i niełaskę?
Cisza. Saffaim klepał ogonkiem o parapet.
- I pewnie wiesz, że gdybym chciał cię zabić, nie byłbyś w stanie się obronić? – wysyczał. I znowu kiwnięcie głową. Anioł błądził oczami po framudze okna. – Więc, z łaski swojej, panuj nad sobą.
Akzariel przełknął głośno ślinę, myśląc, że tego nie można nawet nazwać upadkiem na dno. To jest napieranie na dno od spodu. Żeby on, dawny pogromca demonów...
Nirishee wyciągnął dłoń i koniuszkami długich, zaopatrzonych w ostre paznokcie, palców dotknął miękkiego policzka anioła. Ten podniósł na niego wielkie oczy, pełne niezrozumienia. Demon poczuł, jak pod jego dotykiem Akzariel drży. Zmarszczył brwi i gwałtownie odsunął rękę, równocześnie obracając się na pięcie w kierunku drzwi. Wyszarpał nadgarstek ze słabego uścisku rannego. Ruszył żwawym krokiem przez izbę.
Cholera, pomyślał demon, czy mam mu powiedzieć o tym, że wyczułem gdzieś w Imris dwa inne anioły?
Cholera, pomyślał anioł, czy mam mu powiedzieć, o wizycie, jaką mi złożyli Maktiel i Akhibel?
Nirishee odwrócił się do Akzariela w drzwiach. Zauważył strużkę krwi spływająca z policzka zaszokowanego anioła i zdał sobie sprawę, że przez przypadek go zranił. Przez chwilę milczał, po czym oznajmił:
- Jutro przybywa Espeeron. Pomyśl jakoś nad tym, jak wyjaśnisz swoją obecność tutaj! – i wyszedł.
- To chyba też częściowo twój problem, nie uważasz?! – wrzasnął za nim Akzariel, ale nie otrzymał odpowiedzi. Usłyszał jeszcze odgłosy pośpiesznego zbiegania po schodach.
* * *

Nocne niebo było ciemnogranatowe, rozjaśniane przez pojedyncze gwiazdy. Wiatr szumiał w ciemnych liściach drzewa za otwartym oknem. Saffaim czuwał, zwinięty w kłębuszek na szafie. Akzariel wtulił głowę w poduszkę, ale nie umiał zasnąć. Gdy mu się to udawało, zaraz się budził, z dziwnym uczuciem lęku w środku. Czuł się, jakby stworzenie zwane „strachem”, czy też „nocną marą” na przemian to go dusiło, to rozrywało mu żołądek od wewnątrz. Suszyło go i chyba miał wysoką gorączkę. Mimo iż leżał twarzą do ściany, błyszcząc oczami w mroku, nie musiał się odwracać, aby wiedzieć, że posłanie Nirishee jest puste.
W nocy lasy były przerażające. Zwłaszcza lasy Imris, pełne zabłąkanych dusz i odległych głosów, przebrzmiewających w mroku. Siwa mgiełka wlokła się pomiędzy drzewami. Znad brzegu stawu cała puszcza zdawała się być jedną, wielka, czarną masą, wydającą dziwne, przerażające dźwięki. Cieniutki sierp księżyca odbijał się w mętnej wodzie, nie rozjaśniając jednak zbyt okolicy. Demon siedział na dużym kamieniu, wyszlifowanym niegdyś przez płynącą wodę. Wiatr łopotał jego skrzydłami o poszarpanej błonie. Długi ogon luźno zwisał wzdłuż ciała. Nirishee puszczał kaczki na wodzie, próbując oczyścić myśli.
W oddali wyły wilki. Obaj je słyszeli.
* * *

Gdy Akzariel obudził się, miał już w głowie ułożony plan działania. Wziął się jakby znikąd. I jak większość „planów znikąd” był w rzeczywistości do niczego. Anioł postanowił jednak się tym nie przejmować, tylko przejść do czynu. Przełamując ból w stawach wstał, schylił się i wyciągnął spod łóżka swój długi, błękitny płaszcz, podszyty futrem. Sztucznym, naturalnie. Delikatnie otrzepał go z kurzu, kaszląc przy tym. Saffaim, dotychczas śpiący na szafie, podniósł łebek.
„Nirishee wspominał, że anioły są nienormalne. Co ty robisz?” zapytał.
- Zabieram się stąd – odparł anioł, z trudem wciągając płaszcz. Saffaim wstał, przeciągnął się, ziewając, i zeskoczył z szafy na ziemię.
„Można wiedzieć, dokąd? W tym stanie i tak daleko nie zalecisz.” Kotek wskoczył na siennik Nirishee i wygodnie ułożył się na gładkiej poduszce.
- W sumie... – Akzariel zmierzył kotka wzrokiem – Ten idiota, demon, i tak nie rozumie słowa z tego, co próbujesz mu powiedzieć. Tak, wynoszę się stąd. I nie mam zamiaru lecieć. Idę przez las.
„Dobra myśl” skwitowało stworzonko „Genialna wręcz. W twoim stanie na pewno nie napotkasz żadnych driad, które z miłą chęcią podziurawią cię strzałami jak sito. A jeśli w nocy spotkasz wilki, to co zrobisz? Będziesz walczyć? A może uciekniesz? Czy...”
- Dobra, dobra!!! – krzyknął anioł, gwałtownie gestykulując i czerwieniąc się. – Wiem doskonale, że masz rację! A może mi powiesz, co mam zrobić?! Mogę tu zostać i czekać, co też ten Espeeron zrobi, jak mnie tu zobaczy! Pół na pół, obstawiajmy, czy mnie zarżnie, czy nie! Nawet się nie łudzę, że twój smoczek ruszy palcem, żeby mi pomóc. Pewnie z największą przyjemnością wyprułby mi flaki, jestem przecież aniołem – prychnął – A znowu... mogę się zwrócić o pomoc do Maktiela i Akhibela, ale nie wiadomo, jakie będą tego konsekwencje, możemy tu mieć małą bitwę i Ni... – urwał wpół słowa, widząc uśmiech kotka. – No o co chodzi tym razem?
Uśmiech Saffaima był bardzo niebezpieczny. Takie sprawiał wrażenie. Paskudne wrażenie. Akzariel uniósł brwi ciut za wysoko.
- No co jest? – powtórzył.
„Zależy ci.” Stwierdził kotek zjadliwie.
- Słucham?
„Po prostu się boisz o Nirishee. Bo niby dlaczego nie miałbyś się zwrócić o pomoc do tych dwóch aniołów? Tylko dlatego, że boisz się, że gdy dojdzie do konfrontacji między Nirishee i nimi, oni go we dwójkę zabiją. Tylko to cię powstrzymuje, przyznaj się.” Machnął ogonem, podniósł łapkę do pyszczka i zaczął się myć, obserwując anioła spode łba i równocześnie myśląc, że to raczej o swoich współplemieńców, a nie o demona, anioł powinien się lękać.
Akzariel dłuższą chwilę nic nie mówił. Strasznie piekły go policzki i doskonale zdawał sobie sprawę, że Saffaim to widzi. W końcu wzruszył ramionami.
- I co mam ci na to odpowiedzieć?
„Prawdę.” Mruknął kotek.
- Mylisz się.
„Nie tę prawdę. Tę prawdziwą.”
- Po co mam powtarzać? – Akzariel wzruszył ramionami, zupełnie bezradny. – Ty już to wszystko powiedziałeś! Mam potwierdzić?
„Tak.” – przytaknął kotek.
- Więc potwierdzam – wysyczał przez zęby, myśląc równocześnie: „Ten cholerny kot się ze mną bawi jak z kłębuszkiem wełny!”; a widząc niezadowoloną minę Saffaima dodał. – Tak, nie wezwałem Maktiela i Akhibela z powodu lęku, że zabiją Nirishee. Lepie ci teraz?! – warknął.
„O wiele lepiej.” Mruknął kotek, kończąc toaletę i zeskakując z łóżka na podłogę. „Swoją drogą kłębuszek wełny to niezłe porównanie.” Rozejrzał się po pokoju; „To gdzie idziemy?”
- Czytasz w myślach, cholero! – warknął anioł, ale kotek tylko się uśmiechnął. – No i co ma znaczyć „to gdzie idziemy”???
„Nie udowadniaj mi swojej głupoty, proszę! Muszę wierzyć, że jesteś choć trochę bardziej domyślny od demona. Chyba nie myślałeś, że cię zostawię?” – spojrzał na niego przenikliwymi, wielkimi oczyma.
- Prawdę mówiąc, tak właśnie myślałem. Przecież podróżujesz z Nirishee, ja właściwie jestem wrogiem – mruknął.
„W takim razie całkiem niezły z ciebie wróg. Będziesz potrzebował mojej pomocy, jeśli będziesz w niebezpieczeństwie.”
Akzariel zmierzył krytycznym spojrzeniem małe, wątłe ciałko kotka. Wiedział już jednak, że po tym maluchu można się spodziewać dosłownie wszystkiego. Nie zdziwiłby się za bardzo, gdyby w momencie zagrożenia Saffaim przybierał formę samego Lucyfera. Albo gdyby był samym Lucyferem. Choć nie, pomyślał po chwili, tu bym się jednak trochę zdziwił.
- Dobrze zatem – zgodził się anioł, chowając miniaturową „Boską Komedię” Dantego do kieszeni płaszcza. – Ale potem będziemy musieli jakoś skontaktować się z Nirishee. Po dwóch, trzech dniach. Nie czuję się jeszcze na siłach, aby prowadzić pustelniczy tryb życia za długo. Trzeba będzie więc dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja.
„Nie zostawisz mu żadnej wiadomości?” głos kotka zatrzymał anioła w drzwiach. „Nie myślisz, że może się niepokoić, jak wróci i ciebie... nas nie będzie?”
Akzariel przez chwilę milczał, po czym pokręcił głową, nie odwracając się. Wyszedł z izby, a Saffaim pobiegł za nim. Gdy opuszczali budynek gospody, jak zwykle niezauważeni, Saffaim zastrzygł uszami. Poczuł się trochę, jakby ktoś ich obserwował, ale było to tak nikłe przeczucie, jak nutka kobiecych perfum w powietrzu mieszkania, dobę po jej wizycie.
Saffaim NIE MÓGŁ widzieć istoty na dachu, która bacznie ich śledziła czarnymi oczyma.
* * *

Nirishee wrócił, i zanim zobaczył, że coś jest nie tak, już to poczuł. Jeszcze przed wejściem do gospody wyczuł czyjąś obecność, ale nie był to ani Akzariel, ani Saffaim, czy też któryś z dwóch nieznanych mu aniołów, które poczuł dnia poprzedniego. TA obecność była dziwna i niepojęta. Nie potrafił określić, jaką mogła być istotą. Bardziej zaniepokoiło go jednak to, że nie wyczuwał Akzariela i Saffaima. Miał przecież dla nich w miarę dobre wieści – dostał przekaz myślowy, że Espeeron pojawi się dopiero za dwa dni. Ta myśl trochę go uspokoiła, bo nie wiedział jeszcze, do jak radykalnych środków będzie się musiał posunąć z związku z obecnością Akzariela tuż przy nim. Trochę się niepokoił, czy Espeeron nie będzie chciał zabić anioła – co by wcale nie było zaskakujące. Potrząsnął głową, odganiając te myśli – W sumie zabiłby go i byłoby po problemie. – pomyślał, uśmiechając się sadystycznie.
Teraz jednak biegł szybko po schodach na piętro, tupiąc głośno. Gospodarz nie zwrócił na niego uwagi. Raczej udawał, że go nie widzi. Już parę dni temu przekonał się, że ma dzikich lokatorów, ale tego dnia zdał sobie sprawę też z tego, że chciałby sobie jeszcze trochę pożyć.
Demon wtargnął do pokoju, otwierając drzwi gwałtownym ruchem. Przeciąg. Szybko zamknął drzwi.
Pomieszczenie było puste. Na poduszce Nirishee odciśnięty był wyraźnie ślad ciałka małego zwierzątka, ale Saffaima nigdzie nie było. Sprawdzał na szafie, za siennikami i wszędzie, gdzie takie małe zwierzątko mogło się schronić. Akzariela oczywiście na szafie nie szukał, było to bezcelowe. Zauważył jednak, że płaszcza anioła, który dotychczas zawsze leżał na ziemi, złożony w kostkę, nie było.
Wtedy dostrzegł coś jeszcze. Soczyście zielone liście. Było ich kilka. Drobniutkie, wiatr rozdmuchał po całym pomieszczeniu. Demon zdziwił się, że zauważył je dopiero teraz. Sięgnął ręką po jeden z nich, ale ledwo go ujął w palce, zaraz puścił, sycząc.
- Cholera... – mruknął sam do siebie. – Anielskie Liście. Liście z włosów anioła.
Saffaim poważnie mylił się co do Nirishee. W rzeczywistości demon był bardzo domyślny. Tyle tylko, że – zwłaszcza tym razem – jego domysły zmierzały w kierunku innym, niż powinny.
Dla Nirishee sytuacja jednak nadal nie była do końca jasna. Albo Akzariel go „zdradził”, jeśli było to odpowiednie słowo, i zaraz, jak spostrzegł, że demon jest od niego stukrotnie potężniejszy i może zniszczyć go w każdej chwili, zwłaszcza w jego obecnym stanie, dał drapaka, przy okazji sprowadzając mu anioły na głowę. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju, niepewny, czy wróg nie użył zaklęcia kamuflażu. Wypowiedział antyformułę, nic się jednak nie wydarzyło.
Ta teoria nie wyjaśniała jednak zniknięcia Saffaima. Demon wiedział, że anioły nie dałyby rady kotkowi. Mógł z własnej woli podążyć za Akzarielem, albo pobiegł go szukać.
Druga opcja była bardziej niepokojąca – czyżby Akzariel został uprowadzony przez swoich? To było niedorzeczne, ale i takie wypadki już zdarzały się w historii. Demon pomyślał, że anioły też miały w Imris jakiś interes, i może Akzariel przez to, że nawiązał bliższy kontakt z nim, Smokiem-demonem, stał im w jakiś sposób na drodze?
Dalsze rozmyślania przerwało mu nawoływanie w jego głowie. Ktoś był na zewnątrz i przyzywał go do siebie. Demon miał niepokojące wrażenie, że była to ta nieznana mu obecność. Sprawdził, czy ma przypięty do pasa miecz. Był. W myślach wymamrotał inkantacje ochronne i ruszył szybkim, zdecydowanym krokiem do drzwi. Tam jednak przystanął na chwilę. Obejrzał się przez ramię na otwarte na oścież okno. Przed oczami powrócił mu obraz Akzariela, z rozciętym policzkiem i zaszokowanym spojrzeniem, wpatrującego się prosto w niego.
Zmiażdżył pod butem przywiany przez wiatr liść i wyszedł, trzaskając drzwiami.
* * *

Wyszedł i gwałtownie zatrzymał się na środku piaszczystej drogi przed gospodą. Można powiedzieć wręcz, że stanął jak wryty.
Wokół zapanowała już noc. Odrobinę jaśniejsza od poprzedniej, ale i tak złowieszcza, szepcząca w niezrozumiałym języku od strony puszczy.
Na dachu naprzeciwległego domu, opierając – założone prawa na lewą – nogi o rynnę, siedziała jakaś istota. Demon instynktownie poczuł, że jest to anioł. A przynajmniej ktoś z tej samej strony, co anioły. To była zła wiadomość. Dodatkowo niepokojący był fakt, że postać była tylko pół-materialna, i w niektórych momentach można było zobaczyć prześwitującą przez nią poświatę księżyca. Skrzydła były prawie niewidoczne, tylko lekko zarysowane, jakby szkic białą kredką na tle nieba. Najbardziej niepokojące było jednak to, co istota trzymała w rękach. Miniaturowy, niewielki, na oko dość stary, rozpadający się rękopis. Nirishee pomyślał, iż mógłby się założyć, że jest to „Boska Komedia” Dantego.
Przez dłuższą chwilę demon wpatrywał się w tę postać. Sprawiała wrażenie, jakby go nie widziała. Oczy miała przymknięte, opierała brodę na dłoni i kołysała się lekko jakby w takt muzyki, a może i wiatru. Wyglądała trochę jak ze starych, gangsterskich filmów. Czarne włosy, opadające luźnymi kosmykami na ramiona, naciągnięty na głowę czarny kapelusz. Delikatnie zarysowana szczęka i lekko wystające kości policzkowe. Czarny, elegancki garnitur w pionowe, cienkie, białe linie. Buty ze skóry. Czarnej, naturalnie.
Demon mimowolnie położył dłoń na rękojeści miecza, zaciskając mocno palce.
- Zły pomysł – odezwał się tamten. – Nie możesz mnie zranić, niezależnie, jakiego zaklęcia użyjesz.
- Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz – odparł demon, skupiając energię w ostrzu.
- Ależ jesteś – zaśmiał się przybysz, otwierając oczy. Światło gwiazd ześlizgnęło się po źrenicy. – Chyba, że nie mam do czynienia z Niri Share Shee. A mam, nieprawdaż?
Nirishee przerwał inkantację i uniósł wzrok do góry.
- Kim jesteś? – zapytał, trochę bez sensu.
- Kimś potężniejszym od ciebie – odparł tamten, nie przestając się uśmiechać.
- Aha? – rzucił demon, wykonując błyskawiczny ruch. Dwa krótkie nożyki, których kilkanaście miał przymocowanych do pasa, tuż za mieczem, poszybowały w kierunku czoła jego rozmówcy, jarząc się czerwienią zaklęcia. Tamten złapał je jednak w dłonie, uśmiechając się pod nosem. – Aha – skwitował Smok. – Chyba masz rację. Choć nie śpieszyłbym się z osądami aż tak bardzo.
- Naturalnie, gdybyś zamienił się w smoka, byłaby z tobą znacznie trudniejsza przeprawa – mruknął, obracając nożyki w palcach. – Ale obaj nie mamy czasu na takie zabawy, prawda? Poza tym ja chyba mam coś, co należy do ciebie.
To mówiąc rzucił mu rękopis. Parę stronic wypadło i powoli, niczym samoloty z papieru, wylądowało na u jego stóp. Nirishee podniósł je i włożył na przód książki.
- Pewnie ciekawi cię też, gdzie jej ostatni użytkownik – rzucił anioł jakby od niechcenia, wstając i przeciągając się niczym kot. – Naturalnie nie powiem ci tego. Nie byłoby zabawy – uśmiechnął się perfidnie i zamachnął się.
Nirishee w ostatniej chwili ujrzał dwa nożyki, jego nożyki, szybujące w kierunku jego brzucha. Zdążył wyciągnąć miecz tylko do połowy, a jednak ostrza odbiły się od niego.
W tym momencie jednak zgiął się w pół, pod straszliwym bólem brzucha, przywołującym na myśl skręcające się wnętrzności. Zatoczył się i upadł na ziemię, usłyszał jeszcze tylko śmiech, a potem stracił przytomność.
* * *

Tymczasem Akzariel, śpiący spokojnie w jaskini na zboczu góry wyrastającej w środku lasu, zamruczał przez sen i mocniej przytulił się do Saffaima. Gdyby wiedział, jakie spustoszenie czyniła „Boska Komedia”, która w czasie marszu wysunęła mu się z kieszeni, już nigdy nic by nie zgubił. Ale Akzariel nawet nie zauważył zniknięcia książki. Podobnie Saffaim. Drzewa jednak zauważyły.
* * *

- Jak ci się tu podoba? – zapytał, siadając beztrosko, zawieszony w przestrzeni.
- Ślicznie. – otaczająca go ciemność jakoś specjalnie nie zniewalała. - Co to za urocze miejsce?
- Twoja świadomość. Swoją drogą straszny tu nieład – wzruszył ramionami.
- Moja... świadomość? – wyjąkał. Potrząsnąłby głową, gdyby nie fakt, że w tym momencie czuł się zbyt niematerialny, żeby wykonać tak skomplikowaną czynność. – Ty musisz być...
- Metatron, do usług.
- Nie spodziewałem się takiej szychy – zakpił demon - Cóż, na starość same zaszczyty mnie spotykają. Nie mam pojęcia, czym sobie na to zasłużyłem... – głos zamarł mu w gardle. Poczuł, choć nie zobaczył, że Matatron był teraz blisko, stanowczo za blisko jego twarzy. Pomimo tego, że w tym momencie właściwie nie miał ciała, poczuł delikatny dotyk lodowatych palców na szyi. Nie udało mu się powstrzymać drgnięcia. Ogarnęła go przemożna ochota przywalenia Głosowi Boga z prawego sierpowego.
Nagle wszystko wokół zrobiło się czerwone. Nirishee pomyślał – potem sam nie wiedział, czemu – że to jego świadomość tak reaguje na hamowaną wewnątrz złość.
* * *

Potem wszystko zniknęło, jak ręką odjął. Leżał na plecach, na środku ulicy, przed gospodą. Pod ręką miał rozwalający się egzemplarz Dantego. Oprócz niego nie było tam nikogo. Parę metrów na lewo leżały, w sporej odległości od siebie, dwa nożyki do rzucania. Czuł lekki dyskomfort. Westchnął, próbując się podnieść.
* * *

Świtało. Akzariel i Saffaim budzili się. Nirishee zasypiał.
* * *

Na obrzeżach lasu, zaraz obok pól uprawnych dwa anioły pogrążone były w rozmowie. Zielony siedział na grubym konarze, drugi opierał się o pień plecami, patrząc na pierwsze promienie słońca.
- To trochę nieuczciwe, nie uważasz?
- Co znowu? – mruknął Akhibel, wyrwany z rozmyślań.
- To, że nawet nie wiemy, gdzie jest Akzariel.
- Pewnie na wycieczcie krajoznawczej – prychnął tamten.
- Nie, nie o to chodzi. Tylko się zastanawiałem, co byśmy musieli zrobić, gdyby on nie wybrał właśnie tego momentu na zniknięcie. Myślisz, że musielibyśmy go zabić?
- Głupi. Pewnie, że nie. Zresztą, on pewnie nie zrobił tego świadomie. Myślę, że dostał w nocy przekaz myślowy, tak, żeby się nawet nie zorientował.
- Mam nadzieję, że nie pojawią się tu inne demony – rzucił Maktiel od niechcenia.
- Ja też nie. Myślę, że Imris nie potrzeba kolejnej wielkiej bitwy.
- Swoją drogą górze bardzo zależy na tym czymś czy kimś, czego szukają tu demony, nie uważasz? Cie...
- Wcale nie ciekawe – uciął Akhibel. – Nie wtykaj nosa w sprawy góry i Metatrona. Tylko tego nam jeszcze potrzeba, kolejnych kłopotów. Pamiętaj! – Anioł Komet obejrzał się na Anioła Drzew, darząc go ciepłym spojrzeniem. – My tu tylko sprzątamy. Jasne?
Wstawał nowy dzień.
- Jaaasne – zgodził się tamten, po czym dodał: – A o co chodzi z tym byciem niemową?
- Wiesz, gwiazdy milczą – wpatrywali się w ostatnią gwiazdę, gasnącą na zachodzie – Komety podobnie.
- Ha! Sprytne – przyznał tamten z uznaniem.











Komentarze
An-Nah dnia lutego 11 2012 22:49:01
Dziwnie i głupio się krytykuje coś, co ma tyle lat i czego autor już takich błędów nie robi/ Relacja między bohaterami wydaje mi się wymuszona, zwłaszcza rozmowa o orientacji seksualnej: nienaturalna (co ciekawe, inne dialogi są dobre!), sprawia wrażenie, że co najmniej jedna autorka chce przyspieszyć zrobienie z postaci pary.

Ale intryga za to się zagęszcza, i dobrze. Kawałki jej poświęcone wciągały i jestem ciekawa co dalej. Poza tym śmiałam się w paru momentach. Czasem ten humor nieporadny (no cholera jasna, znów piszę ci coś, co wiesz i z czym się już uporałaś!), ale generalnie w porządku. Fajny sympatyczny tekst.
Demon Lionka dnia lutego 11 2012 23:21:15
Z tekstami przyznaję, że tylko w niektórych partiach wiem dokładnie, kiedy ja pisałam, a kiedy Gall ^^" I być może to pospieszanie wypływało z naszego zniecierpliwienia XD Metodą przesyłki pocztą ten tekst powstawał miesiącami XD A my chyba chciałyśmy na siłę uszczęśliwić ich sobą, bo nam się dłużyło za mocno już XD
Mam nadzieję, że ten śmiech to nie z politowaniem i histeryczny, że takie tu głupoty? ^^" Rany, jak dawno to było napisane... XD Teraz pewnie napisałybyśmy to wszystko inaczej, ale cóż - czasu się nie cofnie ;3 Dobrze wiedzieć, że przynajmniej umiejętności rozwinęły się potem w dobrym kierunku smiley
An-Nah dnia lutego 12 2012 09:09:43
Ej, ej, nie dość wyraźnie zaznaczyłam, że humor na plus?
Demon Lionka dnia lutego 12 2012 15:59:19
Padło stwierdzenie, że humor jest nieporadny ;3 Ja nie bardzo rozróżniam humor nieporadny od poradnego, ale wierzę, że na obecnym etapie pisania jest z nim już lepiej smiley
An-Nah dnia lutego 14 2012 18:38:36
Napisałam, że "czasem nieporadny" - ale w sumie nie jestem do końca w stanie sprecyzować, czemu go tak odbieram... Ale nie, generalnie lubię humorystyczne fragmenty u ciebie (mistrzostwem tu był "Śnieg", oczywiście)
Shat dnia lutego 18 2012 20:15:30
Uwielbiam Saffaima... i kocham to zdanie:
"Demon wiedział, że anioły nie dałyby rady kotkowi."
Ja po prostu nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć na co go stać. xD Swoją drogą... domagam się rysunku! Domagam się rysunku Nirishee w formie półsmoka z Saffaimem, bawiącym się jego ogonem. xDDDD
Rzeczywiście związek między aniołem i demonem trochę tak za szybko się rozwija... ale w pełni rozumiem Twoje wyjaśnienie. xP Też bym się niecierpliwiła, pisząc opowiadanie przez dyskietkę. smiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum