The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 07:32:17   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Kuźnia modłów 4
4. Przyjdź Królestwo Twoje

Rin-Rin nie otwierał oczu. Powieki wydawały się ważyć zdecydowanie zbyt dużo, by mógł sobie w chwili obecnej poradzić z ich uniesieniem. Ot chociażby na tyle, żeby sprawdzić, gdzie się znajduje. Zastanawiał się słabo, czy obudził go chłód, czy ból. Bardzo chciałby podnieść się i okryć, ale żadna kończyna nie stwarzała nawet pozorów, że będzie skłonna do współpracy. Demon był wyziębiony, obolały i odrętwiały. Mózg z nieomal słyszalnym zgrzytem dopiero się uruchamiał, ale zdążył już poddać analizie kilka najsilniej odczuwanych objawów i uznać, że Rin-Rin musiał leżeć w jednej pozycji bardzo długo. Demon Nocy daremnie spiął mięśnie. Nie miał nawet małego ułamka całości sił potrzebnych do podniesienia się z zimnej, nierównej powierzchni, na której spoczywał od przynajmniej kilkunastu godzin. Nie wolno mu spanikować – powtórzył pierwszą lekcję Fen-Fena. Panika odbierze mu zdolność logicznego myślenia, a bez tego zginie. Wydawało mu się, że w niedalekiej przeszłości niemal sięgnął krawędzi śmierci, a dotkliwy ból przekonał go, że stanowczo woli tej granicy nie przekraczać. Umieranie zdecydowanie nie było tym, czym Rin-Rin chciałby się zająć na dłużej.
Nagle coś opadło na niego, zakrywając go od głowy do pasa. Materiał był ciężki, drapał policzki Demona i zaduszał ciężkim zapachem niezbyt dobrze wyprawionej zwierzęcej skóry. Rin-Rin chciał cofnąć głowę i podjął co najmniej pięć prób nakłonienia mięśni karku do pracy. Westchnął w końcu tak ciężko, że zakłuło go w płucach. Nie miał sił, zupełnie nie miał sił.
- Obudziłeś się w końcu? – usłyszał głos stłumiony warstwą grubego futra, które na niego zarzucono. – Słyszysz mnie, pokurczu w babskich łachmanach?
Poła zwierzęcej skóry została odchylona na tyle, że Rin-Rin nabrał haustu powietrza nienasyconego jej nieprzyjemnym zapachem. Chciałby odkaszlnąć, ale mięśnie wydechowe i oskrzela ani myślały mu w tym pomóc. Poczuł, że czyjeś palce dosyć brutalnie chwytają go za podbródek i unoszą lecącą bezwładnie głowę. Kręgi w zdrętwiałym karku trzasnęły cicho w reakcji na próby zbyt gwałtownego przywrócenia ich do stanu użyteczności. A to z kolei poskutkowało rozeźlonym „Kurwa” i natychmiastowym puszczeniem podtrzymywanej do tej pory głowy. Rin-Rin jęknął prawie bezgłośnie, gdy uderzył skronią w twardą, zimną skałę, ponieważ krtań i przepona również nie były jeszcze gotowe, by pracować na najniższych chociażby obrotach. Demon odnosił wrażenie, że nawet jego krew nie płynie, a tylko czołga się żyłami.
- Ja pierdolę – usłyszał nad sobą. – Jakby mi Mastema dał do opieki zdychającego motyla w słoiku, to byłoby prościej, niż z tobą. Strasznie wymuskany i wydelikacony dupek z ciebie, wiesz?
Rin-Rin odetchnął tylko ciężej. Kim on jest? Demon Nocy nie kojarzył go – ani mgliście, ani blado, ani w ogóle. Po prawdzie nie pamiętał zupełnie nic, ale tak ordynarnego prymitywa nie powinien był zapomnieć. Jego mózg powoli ustawiał się w tryb regularniejszej pracy. Kolejne narządy i organy uruchamiały się i zaczynały mniej lub bardziej poprawnie funkcjonować.
- Jak rany. Do czego ty się w ogóle w tym Piekle nadawałeś? Chuchro takie, że silniejszy wiatr mógłby cię połamać. Niemowlaki są chyba bardziej samodzielne niż ty w tej chwili.
Godny najwyższej pogardy plebejusz, zawarczał w myślach Demon Nocy, gdy poczuł, że jego dłoń jest trącana czubkiem buta jak coś ohydnego i niezasługującego nawet na pochylenie się nad obrzydlistwem tej rangi. Był doskonałym dyplomatą, jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Ani jednej skłębionej w umyśle, rozwścieczonej emocji. Udało mu się poruszyć końcami palców jednej dłoni. Marzył o tym, by wbrew swojej naturze i przeszkoleniu, zacisnąć je na gardle tego ograniczonego umysłowo brutala.
- Jesteś beznadziejny. Ciebie się powinno z litości skrócić o łebek. Jednym palcem mógłbym cię udusić. I nawet nie wiesz, jaką mam na to ochotę.
Nie tylko ty, mały, śmieszny głupku, zasyczał w głębi duszy Rin-Rin. Pod przykryciem z nieumiejętnie wyprawionego futra udało mu się cofnąć jedną rękę i zgiąć ją w łokciu tak, by być w stanie błyskawicznie się z niej wybić.
- Wystarczyłoby, żebym palcem wepchnął ci oko do mózgu – kontynuował niezrażonym i co najmniej poirytowanym tonem porywacz. – Albo przycisnął twój chudziutki karczek na tyle, żeby kości trzasnęły. Ciężko byłoby upozorować tym wypadek i wytłumaczyć jakoś Mastemie, ale zobacz tylko, ile możliwości!
Noc. Musi panować noc, która zwraca mu siły. Naiwny, niedouczony idiota. Jeszcze kilka chwil, a będzie w stanie rzucić się na niego...
- Wiesz, co jeszcze mógłbym zrobić jednym palcem?
- Tak... – wycharczał ciężko Rin-Rin, naprężając się do skoku. – Wsadzić go... sobie... tam, gdzie... słońce nie... zagląda...
Cios spadł na Demona Nocy niespodziewanie szybko i porównywalnie szybko wysłał dumnego dyplomatę na drugą stronę świadomości.
* * *

Tym razem Rin-Rin nie miał najmniejszych wątpliwości, co go obudziło. Strumień zimnej wody chlusnął na jego głowę, na moment kompletnie paraliżując każdy mięsień i oszałamiając każdy zmysł Demona.
- Koniec, cholera, tego spania. Wstawaj i zacznij się interesować światem zewnętrznym, bo nie zamierzam cię niańczyć.
Zakaszlał i zwinął się ciaśniej, dygocząc na całym ciele. Lodowata woda w połączeniu z zimnym wiatrem bynajmniej nie orzeźwiała. Demon Nocy miał wrażenie, że za chwilę powlecze się szronem i zamarznie. Dobrze o tyle, że była to tylko woda. Z tego, co udało mu się ustalić w krótkich chwilach przytomności własnego umysłu, pomysł oddania na niego moczu poziomem błyskotliwości pasowałby nieznanemu oprawcy dużo bardziej.
Rin-Rin po raz pierwszy otworzył oczy. Wzrok przez chwilę przyzwyczajał się do ciemności panującej w jaskini i granatowej, rozjaśnionej tylko blaskiem gwiazd u jej ciasnego, poszarpanego wylotu. Odnalazł spojrzeniem postawną sylwetkę, krzeszącą ogień nad niewielką kupką patyczków. Iskry posypały się na drewno i kopczyk stanął w płomieniach oświetlających teraz rozebranego do pasa porywacza.
Demon Nocy z ogromnym trudem i jeszcze większą determinacją zmusił swoje obolałe ciało do podniesienia się do siadu. Dysząc ciężko jak po obiegnięciu murów Kręgu podrzędnych pełnym sprintem, objął przyciągnięte do piersi kolana. Prymityw spoglądał na wysiłki Rin-Rina z uśmiechem, w którym zdecydowanie więcej było politowania i kpiny, niż uśmiechu. Odwrócił w końcu głowę i zajął się dorzucaniem patyków do ognia.
Przeciwnik był dosyć tępy, prostolinijny i lubił demonstrować swoją przewagę niczym samiec alfa z co najmniej dziesięciokrotnie przerośniętym ego. Był przy tym niestety bardzo dobrze zbudowany – jak na gust Rin-Rina nawet aż nazbyt dobrze. W bezpośredniej walce przegrałby z nim natychmiast nawet, gdyby był w pełni swoich sił. Pociągła twarz. Niebieskie oczy – zmrużone gniewnie i wpatrzone w miniaturowe ognisko jak we wroga, którego trzeba należycie potraktować kijkiem służącym za ekwiwalent pogrzebacza. Długie, lekko falujące blond włosy związane wysoko w wygodny kucyk. Niżej szerokie barki, ramiona z zarysowaną muskulaturą i dłonie, które z pewnością władały mieczem tak łatwo, jak widelcem czy łyżką. Ciało pokryte bliznami, ale Demon Nocy, spoglądając na nie, odnosił tylko wrażenie, że ci, którzy byli ich autorami, z pewnością przeprowadzili się już do świata umarłych, z wydatną pomocą ze strony porywacza. Nogi opięte ciasnymi skórzanymi spodniami wpuszczonymi w wysokie buty na płaskim obcasie również nie pozostawiały cienia wątpliwości, że wystarczyłoby jedno ich kopnięcie, by głowa Rin-Rina rozbiła się jak upuszczona porcelanowa filiżanka.
Demon Nocy nawet nie zmrużył oczu w reakcji na zakończenie rekonesansu. Mózg otrzeźwiony porcją lodowatej wody nabierał już rozpędu. Nie siłą, sposobem – przypomniał sobie kolejną naukę Fen-Fena. Uśmiechnął się w głębi duszy, nie pozwalając żadnej emocji odbić się na twarzy.
A zaraz potem niemal zaszczękał zębami. Był przemoczony i zdecydowanie zbyt lekko ubrany, pomijając już nawet nieznanego pochodzenia rozdarcie szaty w okolicach brzucha. Demon otulił się ramionami, ale wyczerpane, obolałe ciało ani myślało przestać dygotać. Jak galareta na wietrze, prychnął do swoich myśli, po czym byłby przygryzł dolną wargę, gdyby nie to, że nigdy nie okazywał po sobie emocji.
Niczego nie pamiętam, pomyślał i przymknął oczy. Wyglądało na to, że został bardzo poturbowany i doznał większej ilości urazów jednocześnie, niż przez całe swoje wcześniejsze życie. Pamięć nic mu nie mówiła, ale każdy fragment jego ciała opowiadał własną milczącą historię.
Paznokcie były oderwane i ponownie klejone. Dłoń i ramię nosiły ślady zaleczonych złamań, w dodatku na jednym nadgarstku ciągnęła się podłużna linia po przecięciu, sugerująca coś w rodzaju niewprawnego samobójstwa. Po lewej stronie Rin-Rin wyczuwał świeżą bliznę na wysokości dwóch ostatnich żeber. Lekki punktowy ból w plecach świadczył o tym, że nie tak dawno temu miał tam coś wbite na tyle głęboko, żeby płuca miały pełne prawo poczuć się zagrożone. Sama czaszka sprawiała wrażenie poskładanej do kupy z połamanych fragmentów najdalej dwa tygodnie temu, a brzuch odsłonięty rozcięciem z niewiadomych przyczyn miał nieco zasiniały kolor. Do tego tępy ból całej obręczy barkowej był dowodem na to, że i skrzydła po ich uprzednim zmaterializowaniu, miałyby do wtrącenia też własną opowieść, nie mniej bolesną i nie mniej niewyjaśnioną.
Co się ze mną działo? Nic... Nic nie pamiętam... Taka piękna, paradna szata – nie miał takiej. Czyją krwią jest poplamiona? Biżuteria też nie należała do niego. Błękitne włosy okrywały go ze wszystkich stron, niezaczesane i nie spięte jak zwykle na boku. Zadygotał, gdy do wnętrza jaskini wdarł się zimny wiatr. Skulił się, starając utrzymać jak najwięcej ciepła, podczas gdy obcy wojownik bluzgał na prawo i lewo, przy jednoczesnym układaniu kręgu kamieni dookoła tego, co na wyrost nazwać można było ogniskiem.
Rin-Rin czuł się zagubiony, ale nie zamierzał pozwolić zagubieniu przejąć nad sobą kontroli. Nie tego uczył go Fen-Fen. Demon Nocy znów podniósł wzrok na dźgającego kijkiem kupkę patyków porywacza. Trzeba zacząć od niego.
* * *

Nie, pomyślał, gdy chwycony za przedramię przeleciał nad głową oprawcy z furkotem porwanego trenu, po czym grzmotnął plecami w skaliste klepisko jaskini tak, że na moment stracił oddech. Krótki nożyk wysunął się z jego dłoni, a obcy odkopnął go wściekle, łamiąc przy tym Rin-Rinowi dwa palce. Demon Nocy zdusił w sobie jęk. Nie, walka z nim nie ma sensu. Jest głupszy od buta, ale doświadczenie wyposażyło go w szeroką i głęboką wiedzę na temat wszelkich możliwych rodzajów i sposobów ataku.
- Ty to jak jakiś masochista jesteś – mruknął przeciwnik, po czym złapał go za szatę na karku i powlókł na bok. – Ile jeszcze razy musisz pieprznąć w ścianę, w ziemię, w sklepienie, w moją pięść, w moje kolano, w mój miecz i w mój sztylet, żebyś się w końcu uspokoił? – mało delikatnie usadził Rin-Rina tak, żeby plecami opierał się o pojedynczy, powstały bardzo dawno temu stalagnat. – Albo będziesz tu grzecznie siedział, albo zetnę ci te twoje śmiesznie błękitne kudły i ukręcę z nich sznury, żeby cię powiązać.
Demon Nocy obrzucił wroga chłodnym spojrzeniem, wyjątkowo odległym od prawdziwej wściekłości, która gotowała mu i doprowadzała do wrzenia krew w żyłach.
Uspokój się!, usłyszał w myślach słowa niezastąpionego Fen-Fena. On sam nieustannie ćwiczył utrzymywanie swoich emocji w ryzach i walczył z gniewem, którego źródłem nieodmiennie był nadrzędny Demon Mroku Jilaiya. Wydawało się, że wyprowadzanie z równowagi Fen-Fena szło mu lepiej nawet, niż walka, z której słynie jego profesja. Fen-Fen ze zgrozą przyjął od pana Mefistofelesa wiadomość, że Jilaiya jest jednym z Demonów typowanych do objęcia zwierzchnictwa nad całym Mrokiem. Źle się stało, że Sataman zginął w ostatniej bitwie zakończonej przed miesiącem Trzeciej Wojny Z Niebem, ale dla przywódcy Demonów Nocy jeszcze gorszym rozwiązaniem byłoby zastąpienie go Jilaiyą. W Kochbielu, zwierzchniku Cienia, nie miał najmniejszego poparcia, bo alchemicy i skrytobójcy, z których składała się cała profesja, od dawna nie współpracowali z dwiema pozostałymi formacjami Mefistofelesa.
Byłoby lepiej po Satamanie uczynić przywódcą Demonów Mroku miskę zsiadłego mleka, niż dopuścić na to stanowisko Jilaiyę – powiedział z goryczą Rin-Rinowi, gdy po zakończonej naradzie siedzieli we dwóch na cembrowinie ognistej fontanny w Ogrodach. Rin-Rin był podrzędnym Demonem, nie miał prawa przebywać w Zamku Lordów Piekieł. O zwitek papieru zezwalający na jego uczestniczenie w powojennej naradzie postarał się sam Fen-Fen. Przywódcy Demonów Mroku i Demonów Nocy byli przyjaciółmi, a Rin-Rin – znający swojego zwierzchnika wystarczająco dobrze, by móc odczytać każde z uczuć odbitych w czarnych oczach – wiedział, że żal po stracie towarzysza równoważy się w nim z wściekłością na to, że jego miejsce ma zająć zuchwały, utalentowany wojownik, pozbawiony jednak w ujęciu Fen-Fena wszystkich szarych komórek.
Rin-Rin przymknął oczy. Zmartwiony Fen-Fen, trzask płomieni fontanny, silny zapach kwitnących kwiatów i szum starych drzew, których korony zasłaniały zabudowania wewnętrznych murów Zamku. To było jego ostatnie wspomnienie. Dalej nie pamiętał już niczego. Nic nie tłumaczyło tego porwania, wszystkich jego obrażeń, dziwnych szat i cudzej biżuterii...
Podskoczył lekko, gdy na jego głowie znów wylądowało cuchnące futro.
- Nie mógłbyś choć raz dla odmiany czegoś mi podać, zamiast wszystkim we mnie rzucać? – zapytał najuprzejmiej, jak tylko mógł, odsuwając okrycie na bok.
- Gdybym się nad tobą z czymkolwiek nachylił znów spróbowałbyś skoczyć, wybić mi zęby, kopnąć mnie między nogi albo uderzyć w potylicę. Wybacz, pokurczu, znudziło mi się już przerzucanie cię przez ramię, unieruchamianie na skraju wyłamania rąk i nóg ze stawów, kopanie po nerkach, tłuczenie w łeb i ciskanie tobą o wszystkie powierzchnie płaskie tej jaskini.
Rin-Rin nie odpowiedział. Cały dygotał z zimna i bólu, ale nie zamierzał otulać się niczym, co z łaski udostępniał mu ten godny pogardy brutal. Światło słoneczne nabierało coraz czerwieńszego odcienia, zapowiadając nadchodzący zachód. Rin-Rin odetchnął ciężej. Noc zwróci mu siły, ukoi ból. Skulił się, drżący i pełen nadziei. Jeszcze tylko kilka godzin.
- Jak masz na imię? – zapytał cicho, nie podnosząc na swojego oprawcę wzroku.
- Nie pamiętasz mnie? Nie, jasne, że nie pamiętasz – prychnął porywacz z rozdrażnieniem, które zaniepokoiło Rin-Rina. – Bez pamięci jesteś dla mnie jeszcze bardziej bezwartościowy.
Blondwłosy Demon nagarnął na stertę popiołu nowych patyków. Musiał nanieść ich całe naręcze w momencie, w którym któryś raz z rzędu posłał swoją ofiarę do krainy nieświadomości. Sprawnie skrzesał garść iskier. Górka drewna zapłonęła, oświetlając ciepłym płomieniem zaciętą, ponurą twarz wojownika.
- Nazywam się Drauga – odezwał się w końcu. – Choć tobie, żałosny wymoczku, i tak niewiele to powie.
Drauga... Rin-Rin cierpliwie obracał to słowo w myślach, ale z której strony by na nie nie spojrzał, nie przywodziło zupełnie żadnych skojarzeń. Czy w ogóle powinno? To jego „Nie pamiętasz mnie?” sugerowało, że spotkali się już wcześniej. Niczego nie pamiętam, westchnął w głębi duszy Rin-Rin.
Chłód nocy systematycznie wypędzał ciepło, którym słońce nagrzało skały. Dyplomata miał już ułożony w głowie plan, niepowielający poprzednich błędów. Im bardziej noc kładła się cieniem na świecie poza jaskinią, tym bardziej niespokojnym, nierównym rytmem biło jego serce. Oznaka zdenerwowania, czy ostrzeżenie? Rin-Rin z doskonale wystudiowaną obojętnością sięgnął po tępo zwieńczony kamyk, po czym przeczesał nim lekko swoje skołtunione, brudne włosy. Drauga ma go za słabeusza i rozciapcianą wygodnym życiem kluskę – bardzo dobrze, niech tak uważa. Zaczął delikatnie zaplatać sobie warkocz. Oba złamane palce nie zrosły się prawidłowo, ale Rin-Rin nie martwił się tym – Demony Uzdrowienia zdołają je ponownie złamać i odpowiednio nastawić. Wystarczy tylko do nich dotrzeć. Dotrzeć do kogoś, kogo będzie można zawiadomić o porwaniu.
Rin-Rin nie podnosił wzroku, gdy zawiązał już koniec włosów na supeł, by warkocz się nie obluzował. Był gotów i potrzebował teraz już tylko odpowiedniej chwili. Zwalczając w sobie ogromne fale niechęci, okrył się cuchnącym futrem i wstał pozornie nieco chwiejnie, by zbliżyć się do ognia. Drauga, zajęty do tej pory polerowaniem swojego zaklętego miecza i bluzganiem pod nosem, co czynił wyjątkowo szpetnie i nieomal bez większych przerw, uniósł czujnie głowę.
- Cofnij się – warknął tonem sugerującym, że Rin-Rin ma tylko sekundę na wykonanie polecenia, a w przeciwnym razie będzie musiał liczyć się z bardzo bolesnymi konsekwencjami.
- Jest mi zimno, chcę się ogrzać – odpowiedział Demon Nocy spokojnie, choć jego serce tłukło się w piersi niebezpiecznie szybko. – Nie dałeś mi nic poza tą derką ze zwierzęcej skóry – dodał z odpowiednio wyważoną dawką wyrzutu.
Udał, że otula się futrem. Tak naprawdę chciał przycisnąć choć jedną dłoń do klatki piersiowej. Miał nadzieję, że może przynajmniej częściowo zagłuszy w ten sposób donośne łupanie serca, które łomotało wewnątrz niego tak, jakby miało poważny zamiar pokruszyć mu żebra.
Drauga do końca nie wiedział, co Rin-Rin zamierzał zrobić. Nie przeczuł podstępu. Był wojownikiem z krwi i kości, niczym każdy z Demonów Mroku. Jilaiya z pewnością byłby gotów honorowo przyjąć go jak jednego ze swoich, zachwycałby się jego zdolnościami bojowymi i lekkością w bezpośredniej walce. Ciało Draugi zostało boleśnie przeszkolone do tego stopnia, że bezwiednie odpowiadało na każdą możliwą formę ataku.
Ataku.
Nie ucieczki.
Ciśnięte w ogień futro uwolniło duszący dym i smród siarki. Dyplomata bez trudu prześlizgnął się pod ścianą i ścigany póki co tylko siarczystymi przekleństwami, a nie całokształtem rozjuszonego wojownika, pomknął do wylotu jaskini.
Noc pozwoli na ucieczkę. Blask obu księżyców i gwiazd odbije się w błonach jego skrzydeł, pozwalając mu przenieść się gdziekolwiek tylko zapragnie. Rin-Rin bez namysłu rozwinął skrzydła i rzucił się w dół urwiska.
* * *

Ból był nie do zniesienia. Oszołomiony Demon z ledwością nabrał niewielką dawkę powietrza w płuca ściśnięte klatką zmiażdżonych żeber. Przez chwilę nie był w stanie poruszyć nawet palcem. Z wolna mózg rozpoczynał analizę sytuacji, choć nieustannie bombardowały go informacjami receptory nerwowe rozmieszczone na całym ciele.
Płuca zaprotestowały gwałtownie, gdy ich właściciel zakrztusił się płaczem. Czerwone łzy spływały mu po zalanej krwią twarzy. Nie mógłby ich otrzeć nawet, gdyby chciał, ponieważ obie ręce miał połamane w kilku miejscach i odrzucone w górę, za promieniującą ostrym bólem, rozbitą głowę. Im dłużej leżał, tym głębiej zdawał sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazł.
Wysoko ponad nim wisiał księżyc zmierzający ku pełni. Ani mały, biały Taphyle, ani wielki, błękitny Ueres. Rin-Rin miał nad sobą ziemski księżyc – najlepszy możliwy dowód na to, że został uprowadzony z Piekła. Ten Demon, ziemski Demon, porwał go do swojego królestwa i uwięził pośród gór. Okaleczony dyplomata wydał z siebie zduszony jęk i kolejne krwawe łzy wyżłobiły swoje ścieżki na jego pokaleczonych, podrapanych policzkach.
Jedno ze skrzydeł miało niezagojone ścięgna, które zerwały się przy pierwszym wybiciu do lotu. Demon runął w dół na dno kamiennej niecki. Czerwone ślady znaczyły wyraźnie trajektorię upadku, a ściekające powoli plamy wskazywały miejsce każdego uderzenia. Porywacz nie będzie miał najmniejszego problemu, by go odnaleźć i ukarać za próbę ucieczki. Tak daremną, okupionym tak straszliwymi obrażeniami.
Rin-Rin dusił się urywanym płaczem, a obcy księżyc i obce gwiazdy spoglądały na niego chłodno z obcego nieba.
* * *

Nie wiedział, ile czasu minęło. Wysoko w górze dym wydobywający się z palonego futra przerzedził się i w zimne, nocne powietrze ulatywały już tylko pojedyncze strzępki. Obserwujący to wszystko z maską obojętności na twarzy Rin-Rin drgnął lekko, gdy na krawędzi urwiska pojawił się Drauga. Dym i ostry zapach siarki musiały go na dłużej uwięzić w głębi jaskini. Dyplomata usłyszał kilkanaście wyrzuconych z siebie na jednym wydechu wulgaryzmów, które w bardzo przejrzysty sposób oddawały wysoki poziom frustracji ziemskiego Demona. Rin-Rin był pewien, że za chwilę zostanie schwytany i przykładnie skatowany. Uniósł brwi na widok wojownika rozkładającego skrzydła i odlatującego prosto w kierunku, w którym wiódł wylot jaskini.
Dopiero teraz Demon Nocy, pomagając sobie zdrowym skrzydłem, usiadł i oparł się plecami o skałę za sobą. On nie wyfrunął na spacer, on go szuka! Drauga albo nie wiedział o kontuzji skrzydła, albo założył, że jego rehabilitacja została już zakończona. W ogóle nie rozważył możliwości upadku. Dyplomata podniósł się ciężko i barkiem opierając się o ścianę, zaczął iść w dół niecki. Zyskał tym sposobem nieco czasu, niepotrzebnie przeleżanego w kałuży własnej krwi, pogrążając się w rozpaczy, beznadziei i przerażeniu. Rin-Rin był na siebie wściekły, ale postanowił nie marnować już ani chwili. Drauga bez wątpienia nie widzi w ciemności tak dobrze, jak Demon Nocy, ale światło dnia wydobędzie szkarłatną czerwień plam na skałach i nawet ktoś tak ograniczony intelektualnie jak on będzie w stanie wydedukować, co się naprawdę stało. Dyplomata dogłębnie zapoznał się już z jego temperamentem i siłą – ani myślał sprawdzać, jak zachowa się doprowadzony do ostatecznego szału.
Częściowo sparaliżowany bólem szedł przed siebie, choć zupełnie nie wiedział, dokąd iść. Ten świat był mu zupełnie obcy, przerażał go swoją odmiennością. Nie miał jeszcze pomysłu na to, jak wydostać się stąd i uciec do Piekła, dlatego na razie postanowił skupić się na maksymalnym zwiększaniu dystansu między nim a Draugą. Zdematerializował skrzydła, by poruszać się szybciej w wąskich, skalnych przesmykach.
Noc powoli tamowała krwotoki i pomagała kościom zrastać się. Demon w głębi duszy cieszył się, że światło ziemskiego księżyca i gwiazd działa na niego podobnie, jak w Piekle. Do wschodu słońca większość jego ran zasklepiła się i Rin-Rin z radością zauważył, że nie tylko nie pozostawia już za sobą wyraźnych śladów krwi, ale też że przed nim otwiera się coraz szerzej wysoki, gęsty las.
* * *

Demon nie miał o Ziemi większego pojęcia. Mniejszego zresztą też nie. W jego przypadku ciężko było mówić o jakimkolwiek pojęciu, gdy sam odwiedzał świat ludzi tylko w okresie wojen, które prowadzono na odległej północy.
Choć i tego miało wkrótce zabraknąć, ponieważ Fen-Fen z podziwu godnym uporem forsował wejście w życie zarządzenia wykluczającego Demony Nocy z bezpośrednich działań wojennych. Mamy bardzo niski próg bólowy, tłumaczył zaciekle, będziemy lepiej służyć jako zwiad i łącznicy. My znamy języki nieb, ziem, wód i ogni.
Rin-Rin zatrzymał się gwałtownie, niemal słysząc wyraźny, miękki głos swojego zwierzchnika. Oczyma wyobraźni ujrzał go na tle piekielnego ogrodu, odrzucającego na plecy długie, ametystowe włosy. Jego czysty, radosny śmiech potrafił sprawić, by zakwitły kwiaty, ale w tej chwili stojącemu na ścieżce Rin-Rinowi wstyd było, że źródłem tego śmiechu jest on i jego relacja z rozmów negocjacyjnych z Gehenną. Fen-Fen podniósł niewielką konewkę i podlał rabatkę obsadzoną tulipanami czarnymi jak jego oczy. „Jesteś jeszcze tak uroczo gapowaty, Rin-Rin. Ale nie martw się, ja zawsze ci pomogę i kiedyś staniesz się najwspanialszym dyplomatą Piekła!”.
Demon Nocy uśmiechnął się do własnego wspomnienia. A zaraz potem potrząsnął głową. Wolał się nie zastanawiać, co powiedziałby Fen-Fen na widok swojego podwładnego połamanego i beczącego na dnie skalnej niecki.
- Znamy języki nieb, ziem, wód i ogni – powtórzył niemal bezgłośnie, rozglądając się.
Wiedział, jak rozmawiać z drzewami. Gdy się skupił, słyszał szum zielonej krwi. Drzewa były mądrymi, pradawnymi rozmówcami, ale wrośniętymi w jedno miejsce. Potrzebował pomocy zwierzęcia. One zawsze były bardzo przychylnie nastawione do Demonów.
Jego wzrok przyciągnął beżowo-brązowy ptak, przeskakujący z gałęzi na gałąź. Stanął pod sosną, której gałązki ptak energicznie przeszukiwał. Oby udało się z nim porozmawiać...
- Witaj, witaj, witaj – spróbował zaświergotać, automatycznie dobierając odpowiedni język.
- Witaj, witaj, witaj, witaj, witaj – odpowiedział cicho ptak, spoglądając na dół. – Nie, nie człowiek, człowiek, człowiek, tak? Szukam, szukam, szukam, szukam, szukam.
- Czego, czego, czego? – zapytał uprzejmie Rin-Rin, widząc już, że sójka będzie skłonna do współpracy.
- Szyszka, szyszka ,szyszka ,szyszka, szyszka! – ptak zatrzepotał skrzydłami. – Dla dzieci, dzieci, dzieci! Ty widział, widział, widział? Ja muszę, muszę, muszę mieć, mieć, mieć, mieć, mieć! Głodne, głodne dzieci, dzieci, dzieci!Rin-Rin rozejrzał się. Sosnowy las musiał zaowocować mnóstwem szyszek na ziemi. Ukląkł i zaczął rozgrzebywać igliwie wykrzywionymi, źle zrośniętymi palcami. Cieszył się, że długie rękawy przynajmniej częściowo ukrywały nieprawidłowo sklepione kości rąk i przedramion.
Jestem jak zniekształcone monstrum, westchnął w głębi ducha. To tak dobrze, że zwierzęta nie zwracają uwagi na fizyczne ułomności. Ludzie na jego widok odwracaliby zapewne wzrok lub udawali, że w ogóle go nie dostrzegają. Rin-Rin nie znosił ludzi. Z ledwie skrywanym gniewem odrzucił kilka kępek igliwia, a po kilku chwilach miał już w dłoniach dwie szyszki.
- Ty dasz, dasz, dasz? Szyszki, szyszki, szyszki, szyszki, szyszki? – zapytała sójka, sfruwając na gałąź wystarczająco niską, by znaleźć się na wysokości twarzy Demona.
- Ja dam, dam, dam – odparł Demon. – A ty, ty, ty w zamian, zamian pokażesz miejsce, miejsce, miejsce dobre, dobre, dobre do ukrycia, ukrycia, ukrycia, ukrycia, ukrycia?
Ptak przekrzywił odrobinę łebek zakończony ciemnobrązową czapeczką. Jest nieco podobna do piekielnych trasek, Rin-Rin uśmiechnął się do swoich myśli. Ale tylko nieco – traski mają przecież dwie pary skrzydeł i białe główki.
Demon zaśmiał się cicho, a w jego śmiechu pobrzmiał ból, co do którego słychać było, że dołożył wszelkich starań, by go ukryć, a co niekoniecznie w zupełności mu się udało. Sójka w ogóle nie przypominała trasek. To pewnie tylko on chciał zobaczyć w niej choć minimalną reminiscencję znanych sobie ptaków, dla których co wieczór rzucał pestki owocu sotle na parapet.
- Ty duży, duży, duży, duży, duży! – oznajmiła sójka po wstępnych oględzinach, przerywając jego rozmyślania. – Ale ja, ja, ja znam, znam, znam! Dobre, dobre, dobre miejsce! Idź, idź, idź, idź, idź za mną, mną, mną! – pisnęła, po czym zerwała się z gałęzi.
Rin-Rin, ściskając w zdeformowanych dłoniach szyszki, pobiegł za sójką, która zatrzymywała się na kolejnych gałęziach tak, żeby Demon mógł za nią nadążyć. Ponad koronami drzew znów zobaczył ostre szczyty gór, ale ptak poprowadził go w przeciwną stronę. Wreszcie sójka zniżyła lot i przysiadła Rin-Rinowi na ramieniu.
- Ty widzi, widzi, widzi? Tam, tam, tam, tam, tam? – wskazała czarnym, lśniącym dziobem na głęboką jamę prowadzącą pod korzeń rozłożystego jesionu. – Dobre, dobre, dobre miejsce, miejsce, miejsce, miejsce, miejsce! Tam, tam, tam mieszkały wilki, wilki, wilki, wilki, wilki. Odeszły, odeszły, odeszły. Ty możesz, możesz, możesz bez obawy, obawy, obawy, obawy, obawy tam być, być, być.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję – odpowiedział Rin-Rin, skłaniając się lekko. – Jak tobie, tobie, tobie na imię, imię, imię, imię, imię?
- Ja Zimny, Zimny, Zimny Wiatr, Wiatr, Wiatr, Wiatr, Wiatr – odparła sójka. – A przyjaciel, przyjaciel, przyjeciel Zimnego Wiatru, Wiatru, Wiatru jak ma, ma, ma, ma, ma na imię, imię, imię?
- Rin-Rin – uśmiechnął się Demon, podsuwając sójce szyszki.
- Dobrze, Rin, Rin, Rin, Rin, Rin! Tak ja, ja, ja powiem, powiem, powiem dzieciom! Że, że, że, że, że szyszki, szyszki, szyszki mają od Rin, Rin, Rin, Rin, Rin! – zatrzepotała skrzydłami, poćwierkując cicho. – A jeśli, jeśli, jeśli by przyjaciela, przyjaciela, przyjaciela gonił, gonił, gonił, gonił, gonił ohydny, niech Rin, Rin, Rin woła Zimny, Zimny, Zimny, Zimny, Zimny Wiatr!Chwyciła bez trudu obie szyszki w dziób i odleciała. Demon patrzył przez chwilę na swoją nową przyjaciółkę, szybującą ponad drzewami. Jak to dobrze, że zwierzęta nie są ludźmi, pomyślał.
Przykucnął przy korzeniach drzewa i obejrzał wlot jamy. Wydawała się opuszczona niedawno. Demon rozejrzał się jeszcze bacznie dookoła, ale nic w okolicy nie mogło zdradzić Draudze miejsca, w którym się ukrył. Przyciągnął sobie gałąź sosnową i wsuwając się tyłem do środka, zakrył nią wejście. Wewnątrz było wystarczająco dużo miejsca dla wychudłego, wyczerpanego Demona i Rin-Rin niemal od razu zasnął na warstwie mchu i wilczej sierści wyściełającej dno jamy, tuż obok niedużego węża, który przyjaźnie owinął się na jego okaleczonej dłoni.
* * *

Obudziło go muśnięcie mokrego nosa. Rozchylił powieki, a jego oczom za mokrym nosem ukazała się cała reszta wilczej głowy.
- „Witaj. Ty. wyjdź. do. nas.” – powiedział wilk samym spojrzeniem.
- „Dobrze. Już. idę.” – odpowiedział w podobny sposób Rin-Rin, układając śpiącego węża na mchu i wygrzebując się z jamy.
Na zewnątrz poza mrokiem pochmurnej nocy powitała go cała wilcza wataha. Wszyscy członkowie stada mieli czarne linie na grzbietach i popielate futro, zupełnie białe na gardle, brzuchu i łapach.
- „Proszę. o. wybaczenie. Ja. nie. chciał. zająć. waszego. domu.” – powiedział Demon, patrząc w oczy dużego basiora, który zajrzał do jamy jako pierwszy.
- „Niech. tobie. źle. nie. będzie.” – rzekł płonącymi oczami wilk. – „My. opuścili. to. leże. Dzieci. już. duże. Mogą. z. nami. szukać. zwierzyny. My. zajrzeli. tu. bo. my. szli. tropem. łani. tędy.”
- „Nie. boicie. się. wy. mnie?”
- „Nie. Ty. nie. człowiek. jesteś. Ty. nas. nie. skrzywdzisz.”
Jak okrutni muszą być ludzie, jeśli zwierzęta tak bardzo się ich boją?, pomyślał ze smutkiem Rin-Rin.
- „Ja. Sosnowe. Serce. jestem.” – kontynuował wilk. – „Jakie. twoje. imię?”
- „Ja. jestem. Rin. Rin. Miło. mi. poznać. ciebie. i. watahę. twoją. Sosnowe. Serce.”
- „Witaj. Rin. Rin. Demonie. z. odległych. ziem.” – w rozmowie zapłonął teraz wzrok złocistych ślepiów smukłej wilczycy. – „Ja. Szara. Mgła. na. imię. mam. Ja. ciebie. wyczuła. zanim. my. tu. dotarli. I. wiem. ja. że. ciebie. szuka. ten. co. dla. nas. ohydny. jest.”
- „Drauga. tu. był? Widział. mnie. on?”
- „Nie. Ty. nie. bój. się. My. nie. powiemy. nic.” – zapewniła go Szara Mgła, potrząsając łbem. – „Ciebie. noc. ukochała. Ty. nocą. uciekaj. na. północ.”
- „Tam. strumień. bije. Ty. idź. w. górę. strumienia. On. ci. drogę. pokaże.” – dodał Sosnowe Serce. – „Woda. twój. trop. zmyli. Ten. który. ohydny. jest. nie. znajdzie. tam. ciebie.”
- „Czemu. o. nim. ohydny. wy. mówicie?” – zapytał Demon.
- „On. w. żyłach. co. innego. ma. i. ohydne. wszystko. co. jego. jest. i. od. niego. się. bierze.” – odpowiedział twardo basior. – „Ty. uciekaj. na. północ. Rin. Rin.”
- „I. uważaj. Rin. Rin. Na. północy. mówią. że. dwa. inne. tak. samo. ohydne. się. czają.” – ostrzegła Szara Mgła. – „Ty. nasz. przyjaciel. jesteś. Rin. Rin.” – poruszyła ogonem i cała wataha zaczęła podnosić się na łapy. – „My. oszukamy. ohydnego. jeśli. na. nas. natknie. się. My. nie. powiemy. mu. gdzie. ty. jesteś. A. jeśli. ty. byś. kłopoty. miał. Rin. Rin. ty. wołaj. wtedy. Sosnowe. Serce. i. Szara. Mgła.”
- „Dziękuję. przyjaciele. moi. Ja. zapamiętam. was. i. odpłacę. wam. kiedy. ten. dług.” – rzekł Rin-Rin, a zdecydowane spojrzenie granatowych oczu zapewniło watahę o tym, że Demon Nocy wie, co mówi, i z pewnością dotrzyma słowa.
- „Dziękujemy. Rin. Rin. Oby. lasy. ukrywały. cię. dobrze. i. ohydny. cię. nie. odnalazł.” – powiedział Sosnowe Serce.
- „Oby. wam. łowy. były. udane. i. zwierzyna. dopisała.” – uśmiechnął się Demon.
Wilki podjęły trop i ruszyły przed siebie. Ostatni z nich, młodziutki wilczek, zatrzymał się jeszcze i zbliżył do Rin-Rina ze szczenięcą ciekawskością wymalowaną na pysku.
- „Ja. jestem. Mały. Kieł.” – przedstawił się, przysiadając naprzeciwko dyplomaty. – „Jeśli. ty. możesz. tak. zrobić. to. zrób. ty. mnie. kiedy. wielki. wilczy. wojownik. żeby. mama. moja. nie. mówiła. że .ja. darmozjad. wieczny. jestem. dobrze?”
- „Ty. uwierzyć. musisz. że. ty. wielki. wilczy. wojownik. będziesz.” – odparł Rin-Rin, kładąc mu dłoń na łbie. – „Jak. ty. uwierzysz. to. ty. już. zawsze. będziesz. dzielny. jak. Sosnowe. Serce.”
Mały Kieł uśmiechnął się do niego oczami, po czym wstał i już miał zamiar pobiec za resztą klanu, kiedy przysiadł znów.
- „Ty. wiesz. Tobie. smutno. jest.” – powiedział. – „Na. niebo. nocą. wspina. się. wielki. czarny. wilk. co. ma. jedno. oko. Co. dwadzieścia. osiem. nocy. ten. wilk. wielki. otwiera. oko. na. całą. szerokość. My. wtedy. głośno. do. niego. wołamy. Nie. odpowiada. on. ale. nam. pomaga. zawsze. Teraz. on. oko. otworzy. za. dwie. noce. Ty. wtedy. spróbuj. powiedzieć. mu. wszystko. co. smutne. jest. w. tobie.”
- „Dziękuję. Mały. Kieł.” – rzekł Demon. – „A. ty. powiedz. mu. że. wielkim. wilczym. wojownikiem. być. chcesz. i. żeby. on. dał. ci. wiarę. w. to.”
Młodziutki wilk szczeknął radośnie w wyrazie entuzjastycznego pożegnania i pomknął za watahą. Rin-Rin otrzepał listki i igliwie z kolan, po czym usunął resztki mchu i wilczej sierści z podartej, brudnej już i miejscami sztywnej od zakrzepłej krwi szaty. Postąpił kilka kroków w kierunku wskazanym przez Sosnowe Serce i Szarą Mgłę.
I nagle olśnienie spadło na niego jak co najmniej fortepian z co najmniej dziesiątego piętra. Podniósł głowę tak gwałtownie, że aż coś przestawiło mu się w karku, ale on – wpatrzony w prześwitujący lekko przez chmury księżyc – nawet nie zwrócił na to uwagi.
Otwarte oko to pełnia księżyca! Rin-Rin zacisnął pięści, a przynajmniej starał się to zrobić, choć wyłamane palce stawiały pewien opór i nie pozwalały się w pełni zamknąć. Za dwa dni księżyc będzie lśnił najmocniej – to wtedy uda się dokonać zmiany wymiaru i przedostać do Piekła. Determinacja biła z jego spojrzenia i godziła w księżyc tak, jakby chciała udowodnić mu, że lepiej, by nie stwarzał żadnych przeszkód i grzecznie umożliwił teleportację. Jedno skrzydło zupełnie nie nadawało się do lotu, ale Demon wolałby zginąć w Piekle jako krwista, malownicza kościano-mięśniowa miazga na Placu Płomieni w Kręgu Upadłych, niż dalej żyć tutaj i uciekać przez Draugą.










 

Komentarze
An-Nah dnia marca 11 2012 22:55:57
Dobrzy bogowie, zdolności interpersonalne Draugi mnie przerażają. Tożto się to zachowuje, jakby od paru tysięcy lat nic poza polem bitwy nie widziało i nie wchodziło w interakcje z niczym, co nie leci na nie z mieczem! Ani pomyśli, że maltretowanie "podopiecznego" może nie być najlepszym pomysłem... Oj, nie, żebym Draugę podejrzewała o wybitnie złe intencje, bo generalnie już go zdążyłam polubić, ale kompetencje socjalne u niego leżą i kwiczą! Może nie tylko on jest potrzebny Rin-Rinowi, ale i na odwrót? Choć, oj, oj, ciężko będzie, ciężko, a ja myślałam, że mój Arthan wolno myśli. Nie, przy Draudze Arthan to geniusz jest smiley

Choć nie powiem, to, co nagadał Rin-Rinowi było cudowne. I sama bym miała podobne myśli, gdybym natknęła się na takie stworzenie, jak Demon Nocy - bo Rin-Rin wygląda jak ukesiątko niemalże... tyle, że charakter ma nie ukesiątkowaty... Ale trudno Draugi nie rozumieć, ktoś taki jak on niechętnie podejmuje się opieki nad czymś, co wydaje się być rozlazłą kluską.

A zachowanie Rin-Rina, który nie zdaje sobie sprawy z dziur we własnej głowie - wow. Jego punkt widzenia jest niesamowicie przekonujący, tak, że musiałam zerknąć sobie do poprzednich rozdziałów, żeby się upewnić, że tak, dobrze pamiętałam, żadnego porwania nie było. Biedny Rin-Rin.

Świetny rozdział. Dynamiczny, choć wiemy, że konflikt jest pozorny. Klimatyczny - widziałam ten las, księżyc, który wydawał mi się być bardziej wyrazisty, niż ja go widzę: jakbym naprawdę patrzyła oczyma Demona Nocy. I pięknie rozwiązany sposób mówienia zwierząt, zwłaszcza sójki. A właśnie, jeszcze propo zwierząt: Ten kawałek o tym, że wilki boją się ludzi, a demonów - nie. Jak to przeczy wierzeniom, wedle których demony odstraszają zwierzęta... Choć równocześnie pokrywa się z tymi, wedle których demony za powiązane z dzikimi zwierzętami. No ale przede wszystkim pokazuje, że w twoim świecie demony - i anioły też - nie są przypisane moralnie. Dobro i zło jako cecha kategorii istot to tylko etykietka przyklejona przez przeciwną stronę - i przez ludzi.
Demon Lionka dnia marca 13 2012 21:47:16
Ojeeej, jaki długi komentarz smiley To miłe, że jest przynajmniej jedna osoba, która się tym tekstem interesuje smiley
Drauga jest głupi po prostu X3 Wie, jak się rąbie wroga na plastry, ale chyba rzadko postrzegał to, co jest na drugim końcu miecza, jako coś rozumnego i czującego ból, kiedy dziesiąty raz zostaje przerzucone przez ramię i wali plecami w skałę X3 I tak, przy nim Arthan to geniusz i trzeba doceniać głębię jego intelektu smiley
Cieszę się, że dziura w pamięci Rin-Rina wyszła wiarygodnie smiley Starałam się jak najlepiej pokazać to, co myśli i co uważa, że się stało, co rzuca trochę światła na jego zamierzchłą przeszłość i robi bajzel w teraźniejszości, a w przyszłości tylko jeszcze więcej bajzlu, bo z czegoś takiego nic dobrego wyniknąć nie może XD
A zwierzęta - to jest tak, że bycie aniołem czy demonem nie determinuje tego, czy można wejść w głębsze interakcje z fauną smiley I czy sama fauna tego chce smiley Rin-Rin jest demonem, który potrafi porozumiewać się ze zwierzętami (stąd desperackie próby technicznego rozróżnienia mowy różnych gatunków XD), a Draugi zwierzaki nie znoszą, boją się, mają za coś ohydnego i sam Drauga nie jest w stanie z nimi rozmawiać smiley Poza byciem aniołem czy demonem, duże znaczenie w kontaktach z przyrodą mają też inne predyspozycje, od charakteru zaczynając smiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

wietne! wietne! 100% [2 Gosw]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [adnych gosw]
Dobre Dobre 0% [adnych gosw]
Przecitne Przecitne 0% [adnych gosw]
Sabe Sabe 0% [adnych gosw]
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum