The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 02:14:11   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Dzieci boga granic 19
19.

– Jestem ze Zrodzonych z Błyskawicy – mówił spokojnym tonem, oparty o kochanka, z głową na jego obojczyku – a wiesz, jakie chodzą o nas pogłoski. Dzieci demonów, nekromanci, czarni szamani – wszyscy. My sami opowiadamy, że przodkiem naszym był demon burzy, który posiadłszy siłą kobietę obiecał jej synów i córki będących potężnymi szamanami… Demon burzy lub demon magii, jak myślę, bo moc przypomina burzę, jest błękitna jak błyskawica na niebie i burzą pachnie, sam to wiesz… Niektórzy magowie-uczeni nazywają ten zapach „ozonem”… Wiem, że są istoty zrodzone w jakiś sposób z czystej magii, myślę, o tym już mówiłem, że Rijesh do nich należy… Wiem, że w moim plemieniu moc jest silna, wielu z nas więc zostaje wezwanych przez duchy lub uczy się używać jej w inny sposób… słyszałem, że ktoś ze Zrodzonych z Błyskawicy udał się nawet do Razé, gdzie uczą się magii i badają ją ludzie i elfowie. Nie wiem, ile w tym prawdy: dawno to ponoć było, a i nie słyszałem, by ów członek mojego plemienia na step powrócił…Ale moc, której więcej jest w Zrodzonych z Błyskawicy, niż w innych plemionach, jest prawdziwa, choć prawda jest też, że chętniej przez to płodzimy dzieci sami ze sobą, niż z innymi plemionami, chcąc ją w sobie zatrzymać.
I ja jestem owocem takiego związku, który elfowie z Ludu Wiecznej Wędrówki nazwaliby pewnie świętym i godnym królów, lecz który nawet i wśród mojego plemienia jest zakazany. Nie poznałem moich rodziców: ścięto ich oboje, spalono ciała i rozrzucono prochy, lecz chan zadecydował, że będę się wychowywać wraz z innymi dziećmi, choć długo zastanawiano się, czy nie powinienem umrzeć. Obije moi rodzice jednak byli szamanami, mieli wielką moc, zabicie ich już samo przyniosło plemieniu stratę. Zabijać dodatkowo ich dziecko, to…
Tak, mój Kekharcie, dorastałem z tym samym piętnem, którego ty nabawiłeś się dopiero później: wyrzutek, nie należący nigdzie, ten, który jest poza. Wcześnie poznałem smak odrzucenia, choć siostry moich rodziców na swój sposób zapewniły mi opiekę, ich liczne potomstwo stało się moimi siostrami i braćmi. A jednak patrzono na mnie z lekiem, szeptano, że jestem naznaczony od chwili poczęcia, choć nikt nie wiedział, czy do czynów wielkich, czy haniebnych. Słyszałem opowieści, nie wiem, na ile prawdziwe, że moi rodzice sami stwierdzili, że z ich połączenia narodzi się wielki szaman… nie jestem wielkim szamanem, nie takim przynajmniej, jakiego wymarzyło sobie moje plemię… nie noszę w sobie niewiarygodnej potęgi i nikim jestem przy Jyrgalu, marnym pyłkiem – przy Rijeshu. Nie wiem, czy spełniłem oczekiwania, które pokładało we mnie plemię – bo odszedłem
Westchnął znowu, poprawił ułożenie głowy. Przyjemne ciepło ciała, zapach włosów, dotyk skóry na obojczyku: bezpieczna, spokojna bliskość, gdzieś w głębi podszyta lękiem: jak długo jeszcze?
– Miałem dwanaście lat, byłem młodszy, niż ten chłopak, kiedy zaczęły się wizje. Nie były natarczywe z początku, nie ścigały, nie wyganiały, ale były, oczywiste i naturalne, tak, że początkowo nie sądziłem, że należą tylko do mnie. Postaci stojące między jurtami, ciemne, niewyraźne i milczące, przypatrujące się życiu plemienia… duchy strzegące domostwa szamana. Srebrne linie, czarne linie, niebieskie poświaty… czasem śniłem o drzewie, wielkim, sięgającym nieba, czasem wspinałem się po nim, pamiętam dotyk kory pod moimi dłońmi: szorstka i twarda, a jednak bardziej niż drewno przypominała ciało. Raz spadłem we śnie i przebudziłem się w stepie, w trawie, z dala od obozowiska. Wróciłem cicho do jurty ciotek i nie powiedziałem niczego. Nawet nie wydawało mi się to dziwne. Po prostu… było.
A potem nastąpił moment inicjacji do plemienia. Podobnie to praktykujemy, jak i Przycięte Uszy: walka, pierwszy zabity i krew, znak, że jest się już mężczyzna. Niewielkie we mnie nadzieje pokładali w tym względzie, nikt nigdy nie łudził się, że się na wojownika nadam, tak samo, jak to było z Vardanem, kiedyście byli dziećmi. Ale tak, jak i Vardan dałem radę i mniej miałem pecha, niż on wtedy… I kiedy już było dobrze, kiedy już wycinali mi wzór na twarzy – zaczęło się na nowo… Widziałem w ogniu, w dymie, kształty i postaci, chodziły za mną, prześladowały mnie, kazały mi robić… różne rzeczy. Podczas świętowania własnej inicjacji wsadziłem dłoń do ognia. Nie parzył, nie czułem nic, widziałem tylko, jak rozstępuje się przede mną i zmienia w błękitną falę. Ruszyłem, jak w transie, wszedłem w ognisko. Chyba krzyczano dookoła mnie, ale nie słyszałem nic. Dopiero po pewnej chwili doszedłem do siebie i w tym samym momencie poczułem ogień – wszędzie. Cudem ocalałem, cudem wyszedłem z tego z niewielkimi oparzeniami. Duchy, które mnie prześladowały, pozbawiły mnie tylko ubrania i włosów, byłem nagi jak dallejska ladacznica, na bogów, z czego się śmiejesz, mój Kekharcie, nie umiesz wyobrazić sobie mnie bez włosów? Nie, nie znam się na dallejskich ladacznicach, wiem o nich tylko tyle, co ty mi opowiedziałeś, to ja powinienem być zazdrosny, nie ty, nie sądzisz?
Przyszło do mnie kilku szamanów, kiedy leżałem, lecząc oparzenia. Powiedzieli, że mam moc, że sprawdziły się przewidywania. Stali nade mną, a ja na ich miejscu widziałem szkielety z ptasimi czaszkami w miejsce orczych i ludzkich. Kiwali nimi, kiwali dziobami, biodra mieli przewiązane pasami, na nich – ostre narzędzia… Wzdrygam się, wiem, że się wzdrygam. Wiem, co to zapowiadało… Przeraziłem się już wtedy, wpadłem w panikę, uciekłem z jurty ciotek w step. Powiedziano mi potem, że mnie nie szukali, że uznali, że sam trafie na tego, który będzie moim nauczycielem. Tak było, znalazł mnie ten z nich, który był Czarnym Szamanem i pierwsze słowa, które do mnie powiedział, kiedy odzyskałem jasność myśli mówiły, że wiedział, że to jemu jestem pisany. I zabrał mnie w podróż, by mnie uczyć i przygotować na to, co miało nadejść…
Kolejne westchnienie, głowa ocierająca się o obojczyk. Kekhart przyłapał się na tym, że palcami wodzi po posplatanych ciasno włosach kochanka. Czasem Takhir rozplatał je i wtedy tworzyły wokół jego głowy rudą chmurę. Pachniały ziołami, których szaman używał do mycia.
– Nikt, kto tego nie przeszedł nie umie sobie wyobrazić… nikt… Mój nauczyciel uznał, że nadszedł mój czas. Ile miałem lat wtedy? Cztery zimy, nim cię poznałem, dwie, nim wyruszyłem sam w step… Przez lata nauki wizje i omamy nie ustępowały, duchy nie opuszczały mnie, zachowywałem się niczym szaleniec, niczym obłąkany… Omijano mego nauczyciela i omijano mnie, bo widziano, że jestem naznaczony przez duchy… Aż w końcu pewnej nocy mój nauczyciel zapalił ogień w zimowej jurcie i wsypał do niego mieszankę ziół, którą dobrze znasz. I odbyłem podróż na kształt tej, w którą tobie zdarzyło się wyruszyć przypadkiem… ale ja widziałem więcej, o wiele więcej.
Przybył po mnie ptak, wielki, czarny i pozbawiony oczu. Podążyłem za nim aż do drzewa, które już nie jeden raz widziałem we snach. Zacząłem się wspinać i z wysokości pierwszego rozwidlenia konarów dostrzegłem… Och, mój Kekharcie, nie da się opisać, co dostrzegłem… Światy zawieszone na gałęziach, światy takiej, jak nasz… między nimi – owoce, których zjedzenie zapewnia wieczną młodość… Nie umiem tego opisać, słów mi brakuje na wszystko… A ptak leciał coraz wyżej, wołając mnie za sobą, więc chciałem piąć się dalej… znów spadłem i spadłem głęboko, w samo serce krainy zmarłych, skutej lodem, pokrytej lepką pleśnią, nie może tego pojąć, kto tego nie zobaczył, całego ogromu lęku i rozpaczy bijącej podziemnej krainy. Tam wszystko było martwe – i tylko ja żyłem, przerażony młodzik, nie wiedzący, w którą udać się stronę.
Wkrótce zjawiły się demony, kościste i czarne, z nożami uwiązanymi u pasów, ptasimi czaszkami na głowach, jak te, które widziałem wcześniej… Zamiast palców miały kościane szpony, ptasie stopy, słudzy Kahry i Czarnej i Czerwonej po równo… Chwycili mnie, zaczęli dotykać mojego ciała zimnymi palcami i dziwić się, że jestem ciepły. I jeden zawołał, że za dużo mam mięsa na kościach, skoro jestem w krainie umarłych, powinienem wyglądać, jak umarłych. Pochwyciły mnie, rozciągnęły na stole z żelaza, a ja nie mogłem nic zrobić, nawet nie mogłem krzyczeć z bólu, gdy rozcinały mi ciało. Odcięły mi głowę, odarły kości z ciała, a ja cały czas to widziałem, widziałem moje własne kości wrzucone do kotła, by się wygotowały do czysta. A potem demony ułożyły moje szczątki z powrotem na stole, składając je na powrót i jeden rzekł, że brakuje kawałka, lecz to nie jest problem, bo dostanę nowy, z żelaza. Tu mi go wsadziły – Takhir ujął dłoń Kekharta i dotknął nią środka mostka. – Żelazny kawałek kości. Czasem zdaje mi się, że we mnie dźwięczy… I znów stałem się całością, z samych kości, ale całością… a potem znów przyleciał ptak i porwał mnie tam, gdzie szedłem bezskutecznie: na szczyt Drzewa Światów, do krainy Niebios…Tam dostałem nowe ciało i nową skórę i stanąłem przed obliczem Ojca Niebios… On zaś pokazał mi istotę, która była moją siostrą w krainie duchów. Każdy bowiem, wyjaśnił, rodząc się ma swą drugą połowę w niebiosach, siostrę, jeśli jest mężczyzną lub brata, jeśli jest kobietą. Musi połączyć się ze swoją połową i ja też się z nią połączę, by stać się pełną istotą i wyleczyć chorobę, która mnie trawi. To był jedyny raz w moim życiu, gdy zbliżyłem się do kobiety: w krainie duchów. Wszedłem w nią, a ona weszła we mnie, staliśmy się jednością i powiedziała, że nie będę pragnął już kobiet, bo mam kobietę w sobie.
A potem wróciłem na ziemię, do jurty szamana i czułem w ciele wszystko: odzieranie do kości i podniecenie, kiedy łączyłem się z moją duchową siostrą… Opowiedziałem moje wizje nauczycielowi, on zaś rzekł, że to nie koniec, że mój duch przeszedł przez dolny i górny świat i cierpiał, rozczłonkowany i złożony na powrót, ale moje ciało nie zostało poddane ostatecznej próbie. Skoro zaś stałem się po części kobietą, także i moje ciało musi stać się po części kobiece… lecz wierz mi, mój Kekharcie, nawet kiedy nacinał moje przyrodzenie nie czułem aż tak wielkiego bólu, jak wtedy, w Dolnym Świecie… Nic nie może się równać ze świadomością tego że twoje ciało rozcinane jest na kawałki tak, że dawno powinieneś być już martwy, a ty żyjesz, wbrew wszelkiemu rozsądkowi…W naszym świecie to nie jest i nigdy nie było możliwe.
Kehart milczał chwilę, patrząc na kochanka, który podniósł ku niemu twarz. W nocnym mroku ledwo co widać było rysy szamana, ale wojownik znał je na pamięć, mógłby odwzorować je w swoim umyśle – obraz i dotyk.
– Ty mówisz, że chłopiec może tego nie przeżyć?
– Ktoś, kto ma słabe ciało i słabą duszę nie przeżyje próby. Słaba dusza nie wróci do fizycznego ciała po rozczłonkowaniu w zaświatach, słabe ciało umrze prędko, nie wytrzymując bólu, który znosi dusza. Każdy szaman to przechodzi, i my, i Biali Szamani. Tak, chłopiec może nie przeżyć.
– Ty możesz go przez to przeprowadzić – zasugerował Kekhart.
– Jeśli będzie miał dość sił… Jutro z nim porozmawiamy, mój Kekharcie. Teraz – podniósł się – wracajmy już. Późno tu i zimno.
***

Nurzhan obudził się w środku nocy. Znów gorączkował i krzyczał, mówił o smoku przecinającym niebo i ptakach krążących dookoła, o ogniu, zalewającym świat. Potem opadł znów na posłanie i rano nie pamiętał niczego. Dygotał, lecz już nie z gorączki, a z osłabienia i nie był w stanie wstać, a gdy wciśnięto mu w dłonie kubek z osłodzonymi miodem ziołami, płyn wylewał mu się na twarz i podbródek.
– Spokojnie – mówił mu Takhir siedząc na boku posłania. – Pij pomału.
Chłopiec patrzył na niego z lękiem, odsuwał się, kiedy szaman wyciągał dłoń. W końcu Takhir pokręcił głową i oddalił się.
– Ty z nim porozmawiaj – zwrócił się do swojego kochanka.
Kekhartowi nie pozostało nic, jak tylko samemu przysiąść przy dziecku. Nurzhan podniósł na niego oczy – szare, ze złocistymi plamkami.
Twarz miał szeroką, dolną szczękę wysuniętą w przód, tak, że górna warga wydawała się nieco cofnięta, a dolne kły – wyraźniejsze. Policzki zapadły mu się, ale gdyby odzyskał nieco ciała, byłby po dziecięcemu okrągły. Patrzył z lękiem spod brudnej, za długiej grzywki.
– Wy jesteście kagana słudzy – rzekł. – Z moim plemieniem walczycie.
– Ano walczymy.
– To nie plemiona wszystkie – zauważył chłopiec przytomnie. – Niewielu was, kobiety i dzieci ja głownie widziałem…
– Większość plemion walczyć poszła. My specjalne zadanie mieliśmy, od chana Przyciętych Uszu. Jej krewniaków uwolnić.
Nurzhan zmarszczył brwi, przypatrując się rozmówcy.
– Ty sam z Przyciętych Uszu jesteś.
– Nie jestem. Wygnańcem jestem… – „Jak i ty”, chciał dodać lecz powstrzymał się. Może się mylił co do chłopca, ale wiedział, że nie bez powodu dziecko przed inicjacją, szaman przyszły w dodatku, samo błąka się po stepie. – Ty mi powiedz, Nurzhanie… Czemu ty plemię zostawiłeś.
– Wrócę i tak – mruknął chłopak, podciągając kolana pod brodę i chowając w nich głowę. – wy mnie oddacie. A może wy mnie zabijcie lepiej? Ja wasz wróg w końcu…
Kekhart uśmiechnął się.
– To ty nie wiesz, Nurzhanie, do kogoś trafił. My sami poza plemionami, więc jeśli ty wracać do swoich nie chcesz, nie zmusza cię nikt, ty z nami zawsze zostać możesz. Powiedz ty tylko, czemuż to?
Chłopiec zerknął na Takhira, siedzącego w pewnym oddaleniu, przy ognisku.
– Uczniem szamana byłem – przyznał niechętnie. – Powiedzieli, że tak ma być. Że mnie to pisane. Że dziad mój, imię to samo, co ja, nosił, szamanem był i ja też… No i się uczyłem. Ale potem raz szaman mi coś do picia dał… Ja mocy sam z siebie nie mam, nie żebym ja widział ją czy czuł kiedy… Ale on mi zioła dał jakieś i ja widziałem… za wiele widziałem… a szaman powiedział, że to początek jest… Ja jestem tchórzem – przyznał. – Ja mężczyzną nie jestem i chyba być nie powinienem, skoro się tak boję.
– Inicjacji?
Nurzhan kiwnął głową.
– Duchów też. Ja w step uciekłem, konia wziąłem, zapasy, myślałem, gdzieś pojadę… może do kagana armii dołączę… ale po drodze zaczęło się, ja się zgubiłem, zapasy skończyły się, woda, koń padł… – pokręcił głową. – ot, powinienem zginąć, lepiej by było dla was i dla mnie. Lepiej umrzeć, niż się bać, nie sądzisz ty?
– Nie lepiej żyć i walczyć?
– Kiedy nie masz już nic i nadziei żadnej? Moi wyklną mnie, to pewne – chłopiec nerwowo potrząsnął głową. – Jak ja mam żyć, bez plemienia…? Albo samotność, albo duchy… I tak źle i tak…
Kekhart patrzył na niego długo, przypominając sobie czasy, gdy i on czuł to samo. Kiedy śmierć była lepsza, niż wygnanie i hańba, niż samotność, kiedy nie wiedział, że los może dać mu osoby, które staną się mu bliskie i na koniec przyniesie w końcu milczące pojednanie z własnym plemieniem.
– Myślę – powiedział. – że ty się zastanowić musisz. Ale myślę, że ty będziesz więcej wyboru miał, niż ty myślisz. Takhira tylko spytam, co on dla ciebie zrobić może.
– Szaman ze Zrodzonych z Błyskawicy…
– Ty się boisz? Wiesz, co on przeszedł?
Nurzhan potrząsnął przecząco głową.
Kekhart wstał.
– Ty zaczekaj, wrócimy zaraz.
Zostawił chłopaka, by znaleźć Takhira. Nietrudno mu to przyszło, bo i szaman nie oddalał się zbytnio, czekając na wynik rozmowy swego kochanka ze znalezionym w stepie dzieckiem. A wraz z nim czekali i pozostali, ciekawi, o co właściwie z chłopcem chodzi. Ich własne pogmatwane losy zaprowadziły ich poza plemienną przynależność, nigdy jednak nie widzieli, by z plemienia uciekł ktoś tak młody. Wręcz nie mieściło im się w głowie, że ktoś mógłby wykląć dziecko – chyba, że samo przeklęte, a przecież widzieli uprzedniej nocy widma krążące wokół Nurzhana.
– Ja z nim rozmawiałem – oznajmił im Kekhart.
– I? – spytał Takhir, w tej sytuacji najbardziej kompetentna osoba.
– Rację miałeś, szamana uczeń. Zbiegł, bo inicjacji się boi, nie czuje się gotów. Mówi, że mocy nie ma, że mimo to duchy za nim idą, choć jak on mi opowiadał, inaczej to wyglądało, niż historia twoja. – Kekhart potrząsnął głową, zdezorientowany. Takhir przed wielu laty tłumaczył mu, że nie wszyscy szamani dysponują prawdziwą mocą, że większość to tylko wyuczeni uzdrowiciele i rozjemcy, zdolni do kontaktów z duchami tylko z rzadka, zresztą nawet i ci, którzy moc posiedli, woleli zdać się na właściwości ziół i transu, by ją kontrolować. – Nie wyznaję się na tym – przyznał. – Tyś mi kiedyś mówił, ale dawno to było i z głowy większość wyleciała.
Czarny Szaman zaśmiał się.
– Widzę, mój Kekharcie, widzę… Ale jeśli chłopiec mocy naprawdę nie ma, to i duchy można od niego odegnać… na czas jakiś. Jeśli on tego zechce…
– A plemię jego?
– Niechętnie go przyjmie. Wiesz, co się dzieje, gdy się oczekiwaniom nie sprosta.
– Ja go przyjmę, jeśli chciał będzie.
Takhir wyciągnął dłoń, pogładził Kekharta po policzku, uśmiechając się przy tym ciepło.
– Wiarę w siebie odzyskałeś w końcu, widzę. I przypomniałeś sobie, czym twoi z początku byli…
– Murad nie żyje – przypomniał mu wojownik. Na wszystkich bogów i duchy, nie, żeby śmierć Murada oznaczała odejście poczucia winy… Ale Kekhart wiedział, że nigdy już nie będzie musiał patrzeć w oko rozbójnika i widzieć skryte na jego dnie oskarżenie. „Widzisz, w głębi ducha nie różnimy się aż tak bardzo ty i ja…” Nie będzie za każdym razem przypominał sobie nocy Przesilenia w Dalle, pożądania i chęci podporządkowania sobie krnąbrnego podwładnego: i własnego strachu, że jeśli nie on zdominuje Murada, sam padnie ofiarą dominacji… – A ja muszę… przypomnieć sobie, pamiętać zawsze, że może zbłądziliśmy, ale stoimy po dobrej stronie, za Akriasem i Surą, nawet, jeśli naszego pana zwą Wielkim Wężem. A jeden z nas bohaterem będzie w końcu… Może ten chłopiec, kto to wie? Jeśli on zechce, odegnasz duchy od niego?
– Jeśli on zechce, tak – zgodził się alvablodet. – Ale duchy już go zobaczyły i upomną się o niego prędzej czy później. Sam to wiesz, mój Kekharcie – kiedyś patrzyłeś w twarz większej siły, a większa siła ujrzała ciebie. Duchy i bogowie zaś pamiętają.
Kekhart potrząsnął wolno głową. Duchy i bogowie pamiętają. I on też pamiętał, wyraźnie, jakby to było wczoraj, wszystko co widział po wkroczeniu w dym. Ile z tego się już sprawdziło? Stanął oko w oko z demonem, którego sam nazwał „Wielkim Wężem”. Widział już pałac o mozaikowych ścianach. Okręt z czarną postacią na dziobie? Ten sam obraz widział na skradzionych Rijeshowi kawałkach księgi… Co pozostało? Wojna przeciw armii w bieli. Zwłoki trzymane w ramionach – ale przecież pochował już Temura i pochował Murada… O któregoś z nich chodziło? Miał nadzieję, że o któregoś z nich… Postać z krukiem na ramieniu, tuląca do siebie obciętą głowę…
Duchy sugerowały i ostrzegały, ale niewiele pokazały wprost. Część z tego, co wówczas widział wciąż była przed nim.
– Ja nic na ich pamięć nie poradzę, Takhir. Tylko żyć z tym mogę, wyroków ich nie zmienię, ofiary mogę dać, i cóż mnie z tego? Po mnie kiedyś wrócą, po chłopca też, niech tak będzie. Ja się przeciw ich woli buntować nie muszę. Chodźmy chłopcu powiedzieć, co dla niego zrobić możemy.
Tym razem Nurzhan słuchał Takhira, choć spoglądał na niego z lękiem, uzasadnionym w końcu. Czarny Szaman reprezentował w końcu to, przed czym chłopak uciekał. Z niemniejszym lękiem patrzył na pozostałych. Dziwnie musieli wyglądać w jego oczach: brzydka orcza kobieta pozbawiona dolnych kłów, stary wojownik z siwiejącymi warkoczykami na głowie, człowiek z plemienia Krukorła, bardziej najeżony kolczykami, niż większość orków, wysoki i dobrze zbudowany, choć brzydki mieszaniec, z do tego jedna ze świętych kobiet, bo Ałła zechciała sprawdzić, jak czuje się jej znalezisko: zbieranina, którą mało kto spodziewa się spotkać.
– I gdzie ja pójdę? – spytał po raz kolejny, gdy Takhir skończył tłumaczyć.
– Ty zawsze z nami zostać możesz – odezwał się Arthan, uśmiechając się szeroko. Ten uśmiech przykuł wzrok chłopca: uśmiech, który brzydką twarz pół-człowieka czynił sympatyczną.
– Wy jesteście ci, których kagan pod opiekę wziął – przypomniał sobie Nurzhan nagle. – Ja na zgromadzeniu byłem, ja widziałem… Wyrzutków oddział.
– I jeśli wyrzutkiem jesteś, dziecko – powiedziała mu Ałła – znajdzie się miejsce dla ciebie. Choćbyś największym śmieciem był – dodała, z nienawiścią zerkając ku Serikowi.
Ten pokręcił tylko głową.
– Ałło, to dziecko jest. Nie ma w nim win moich. I oby nie było nigdy.
– I nie będzie – rzekła Larha twardo. – Zostaniesz z nami, to pokażemy ci drogę, inną, niż byś w plemieniu poznał, ale dobrą. Wielu z nas tutaj błędy popełniło… byli tacy, co za nie zginęli… Ale innym bogowie szansę drugą dali. A ty nawet pierwszej nie wykorzystałeś w pełni – dodała, a głos jej zmiękł. – Niech bogowie świadkami będą, że jeśli z nami zostaniesz, nie pozwolimy ci zmarnować jej.
– To odważni wojownicy – kiwnęła głową Ałła. – Z honorem walczą i na szacunek zasługują. Sami zapracowali nań, pokazali, że dość mają siły, by się nie poddać.
– I wiele zrobiliśmy – dodał Gaspar. – I jeszcze wielu wielkich czynów dokonamy. Pieśni o nas będą śpiewać, zobaczysz ty. – Uśmiechnął się przy tym, wyciągając dłoń i kładąc ją na ramieniu chłopca, który wodził oszołomionym wzrokiem po otaczających go twarzach.
– Masz więc wybór – rzekł w końcu Takhir. – Mogę odegnać od ciebie duchy, Nurzhanie bez inicjacji. Na jakiś czas. Nie wiem, na jaki. Matka Ziemia nie obdarzyła cię mocą, to twe szczęście w nieszczęściu. A duchy wolą tych, co moc mają. Uczyć możesz się nadal, jeśli chcesz. Jeśli nie szamanem zostaniesz, to uzdrowicielem zwykłym… ale jeśli duchy zechcą cię odzyskać, wiedz, że jeśli nie pójdziesz za nimi wtedy, śmierć cię czeka. Obyś do tego czasu był gotowy.
Chłopiec potrząsnął głową. Nie do koca musiał zdawać sobie sprawę z tego, co może czekać go za kilka lat: teraz liczyła się obecna chwila i własny strach.
– Niech tak będzie – zgodził się. – Zostanę z wami. A ty, szamanie, zrób, co trzeba. Ja nie chcę… nie chcę iść tą ścieżką.
***

Kiedy wieczorem znów rozbili obóz, Takhir zabrał chłopaka do namiotu, odgradzając ich obu od reszty świata. Spomiędzy szczelin między płachtami skór i tkanin widać było migające światło: czerwony żar w metalowym koszu i błękitny poblask magii. Na ich tle poruszały się cienie: czasem wydawało się, że to Takhir, pochylający się nad naprężonym ciałem Nurzhana, czasem sylwetka szamana zwielokrotniała się, a cieniste kopie przybierały wykrzywione postaci, z głowami zwierząt: kruka, wilka, niedźwiedzia, kota… Smugi dymu wydobywały się z namiotu, a każdy, kto wszedł w nie i zachłysnął choć odrobiną, przez moment widział świat wykrzywiony, wyostrzony, błyszczący od przecinających się świetlistych linii, świat, w którym jeden przedmiot płynnie przechodził w drugi.
W którymś momencie rozległ się przeraźliwy krzyk i kilka osób z trudem powstrzymało się od rzucenia się w jego stronę. Trudno powiedzieć, kto krzyczał: chłopiec, szaman czy któryś z duchów? Potem wszystko ucichło, pociemniało i tylko dym pełgał jeszcze przez długi czas po wydeptanej trawie: jak sine języki zimnej mgły z samego serca krainy zmarłych.
W końcu Takhir wyszedł z namiotu. Oczy miał podkrążone, między nosem a wargami zastygała mu krew, krew zastygła na jego dłoniach: nie wiadomo, chłopca, jego własna czy zwierzęca. Osunął się na kolana, łapiąc zimne powietrze, wzrok miał mętny. Spał tej nocy długo, a rano trzeba było go wsadzić na wóz wraz z oswobodzonymi kobietami. Zajęły się nim, podobnie jak chłopcem, choć wyraźnie czuły lęk przed oboma.
Tak, nie śpiesząc się, dotarli do obozowiska rozbitego przez wojowników zjednoczonych plemion. Już z dale dostrzegli jego obecność: w odległości połowy dnia od obozowiska stały wbite w ziemię włócznie i żerdzie, z zawieszonymi na nich insygniami pokonanych. Czasem szczyt żerdzi zdobiła obcięta głowa wojownika, czasem zaś inny kawałek ciała: ten, który nosił oznaki plemienne. Znaki zwycięstwa.
To wprawiło wojowników i wojowniczki w dobry nastrój. Wojna na stepie kończyła się, buntownicy zostali pobici. Oto koniec chaosu, początek nowej ery, ciąg dalszy obiecanych podbojów. A oni też byli częścią tego zwycięstwa, jako zdobywcy wkraczali do obozowiska zdobywców, wioząc ze sobą łupy i więźniów.
Hurik i Vardan wyjechali im naprzeciw, dziękować, witać się z odzyskaną rodziną, odprowadzić resztę kobiet i dzieci do ich krewnych. Kekhart sądził, że jeśli kiedyś znajdzie się w takiej sytuacji, oszaleje ze szczęścia, jednak zachował spokój. Spokój szczęśliwy, podszyty euforią, lecz jednak. Może zbyt wiele już wiedział i zbyt wiele dostał od życia, by aż tak cieszyć się z przebaczenia, które otrzymał?
Tak, cieszyło go spojrzenie matki wtedy w namiocie, cieszył go uścisk jej dłoni i to, jak pomagała osłabionemu Takhirowi wsiadać na wóz. Na tyle, na ile była w stanie, zaakceptowała na nowo stracone, wygnane dziecko, przełknęła świadomość, kim był dla niego rudowłosy szaman. Cieszyło go, że matka pokazuje na niego swemu drugiemu synowi, dorosłemu już, poznaczonemu pierwszymi bliznami. Cieszył go uśmiech Hurik i uśmiech Vardana i pełne wdzięczności spojrzenie Diyar i jej dziecka. Ale gdyby prosili go, żeby teraz wrócił do nich, odmówiłby. Ziemia i Niebiosa wyznaczyły mu inną drogę, dały plemię, którego nie mógłby już porzucić.
Więc gdy przyszła pora podzielenia się i gdy Urhańczycy wracali do siebie, pożegnał się po prostu z dawną rodziną i poszedł za tą nową, tą właściwą, jedyną, w jakiej naprawdę widział swoje miejsce.
Była już zima, czas najwyższy na powrót do miasta, nim zdobyte na pokonanych plemionach dobra przestaną wystarczać dla wyżywienia urhańskiej armii i między sojusznikami wybuchnie kolejna wyniszczająca wojna. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że to czas na odzyskanie sił i zasobów: nim nadejdzie znów czas podbojów, lub gdy zachodnie narody zdecydują się wyruszyć przeciw nowemu imperium rosnącemu na wschodzie.
Urhańczycy planowali swoje życie w najbliższych miesiącach, czekali na spotkania z dawno nie widzianymi bliskimi. Arthan znów beznadziejnie tęsknił za Lillą, Gaspar obiecywał Nurzhanowi pokazanie miasta – a chłopak czekał na to z ekscytacją, bo nigdy dotąd nie widział niczego poza stepem. Larha, choć zamknięta w sobie, wyglądała, jakby snuła jakieś plany. Może liczyła na to, że w Urhan znów zajmie się karaniem zbrodni? Zapewne dla niej była to teraz najlepsza droga, jedyny sposób na odzyskanie sensu życia: i w końcu uwalniając więźniów wyglądała na szczęśliwą. Serik milczał, ale to też nie dziwiło. On wolał trzymać się na uboczu, służyć radą i czekać, czekać na dzień, gdy spotka go odroczona kara.
A Kekhart myślał o Takhirze.
Jechali w milczeniu, blisko siebie, ale w pewnym oddaleniu i Kekhart z przerażeniem myślał, co może to oddalenie oznaczać. Nie chciał na to pozwolić: już nie. Nigdy więcej.
Ostrożnie zmniejszył dystans i odezwał się do Takhira:
– Teraz odjedziesz. Znów odjedziesz.
Szaman pociągnął wodze, zatrzymując konia i odwrócił się, by spojrzeć na kochanka.
– Nie przeszkadzało ci to dotąd.
– Ty tego nie wiesz, czy przeszkadzało mi to, czy nie. Ty się pytałeś mnie o to kiedyś? Ty tylko robiłeś, co chciałeś, odchodziłeś, zostawiałeś mnie. Wiele razy ty powiedziałeś, że ci zależy? Raz, może dwa. Raz może dwa na tyle lat! A jakbym ja ciebie spytał kiedy, poprosił, żebyś ty został?
Takhir długo milczał patrząc na Kekharta, potem pomału jego usta rozciągnęły się w uśmiech.
– Może… może powinienem… tym razem… Dłużej zostać w Urhan.
– Ze mną dłużej zostać.
– Z tobą – uśmiech na jego twarzy poszerzył się. – Bo czemu by nie? Tak, chcę zostać z tobą, mój Kekharcie. Osiąść w mieście. Na duchy przodków, osiadły szaman! – zaśmiał się głośno. – Jak to wyglądać będzie?
– Ty nie kpij.
Alvablodet zrównał konia z koniem swojego kochanka, by móc spojrzeć mu w oczy i jedną dłonią przytrzymując wodze, drugą dotknąć jego policzka.
– Nie kpię. Cóż, to nie będzie codzienne, ale czemuż by nie? Można kupić dom jakiś, mogę leczyć, jeśli ktoś będzie potrzebował, klątwy zdejmować, rzucać czasem, a że Rijesh swoich do Urhan wyśle, to i dla niego czasem coś zrobię. To nie jest droga, jaką Czarny Szaman iść powinien, ale czy Jyrgal nią idzie? Może i dla mnie pora przekroczyć parę granic? O Niebiosa, co za uśmiech, mój Kekharcie, dla samego tego uśmiechu warto się zgodzić na tę niedorzeczność! Pewnie jesteśmy głupcami, ty i ja…
– Jak nas nie ukarzą…
Szaman ściągnął wodze i zatrzymał konia.
– Mój Kekharcie, czy ty naprawdę sądzisz, że ja pozwolę, żeby ci drugi raz ktoś zrobił to, co wtedy? Ty myślisz, że ja komukolwiek pozwolę nas tknąć? Urhańczycy to czasem głupcy, ale też wiedzą, co to klątwa. Nie, nikt nas nie ukarze, nikt nas nie będzie niepokoił, a jeśli ktoś spróbuje… – uśmiechnął się złowrogo, pokazując wszystkie zęby. – Och, jeśli ktoś spróbuje, Urhan zobaczy więcej krwi, niż gdy zbuntowali się niewolnicy. Przysięgam ci to – powiedział z naciskiem, cofając dłoń z policzka Kekharta i kładąc ją na jego piersi. – Na bogów wszystkich, na wszystkie duchy, na Niebiosa i Ziemię, na Akriasa i Surę, przysięgam ci, mój Kekharcie, że zostanę z tobą w Urhan i jeśli kto spróbuje przeciw nam wystąpić, zginie w męczarniach.
Kekhart podniósł rękę, nakrył nią dłoń Takhira, mocno ścisnął mu palce. Uniósł się w strzemionach, by móc łatwiej nachylić się ku kochankowi i dotknąć czołem jego czoła. Mijający ich żołnierze rzucali niechętne spojrzenia, któryś warknął coś nienawistnie, Lecz żaden z dwóch mężczyzn, którzy zatrzymali się w drodze, by wymienić między sobą pierwsze prawdziwe obietnice od dnia, w którym się poznali, nie zwrócił na to uwagi. W tej chwili obaj wierzyli, że znaleźli się pod szczególną opieką bogów.
***

Dom w Urhan wzniesiono w pobliżu ściany dawnego kamieniołomu, w odległej dzielnicy, przypominającej bardziej wioskę, niż miasto. Jakiś bogaty kupiec postawił w pobliżu własne domostwo, obok na niezabudowanym terenie żołnierze wypasali konie, kto inny próbował utrzymać sad na niegościnnej, kamienistej ziemi. W pobliżu przepływała rzeka, postawiono więc młyn i folusz, a wykopany specjalnie kanał odprowadzał wodę do sadu, ogrodu kupca i ogródka z ziołami, który założył Takhir. Ogród nie był duży, podobnie jak i dom: ot, wielki pokój na parterze, kuchnia i pracownia, otwarta łaźnia przylegająca do ogródka, zasilana wodą z młynówki. Niska sypialnia na poddaszu, stajnia po przeciwległej stronie ogródka. Prawie wiejska zagroda, więc nie odbyło się bez kpin, gdy dom już wzniesiono i przyjaciele zebrali się świętować. Ale każdy z nich też się cieszył: z tej drobnej stabilności, kawałka nierozsądnej idylli. Z niemożliwego.
Larha, kiedy się upiła, stwierdziła, że to jak zaślubiny. Miała łzy w oczach, bogowie wiedzą, czy ze wzruszenia, czy z żalem za tym, co sama utraciła czy też za tym, czego nigdy tak naprawdę nie miała. Ale ściskała Kekharta mocno, prosiła, by jej nie żałował. Bogowie dają, bogowie odbierają, bogowie kierują się sprawiedliwością inną, niż śmiertelni, inne rzeczy mają na myśli.
– Śnieżne Koty mówiły, że to ręka Iel, wiesz, Kekharcie? Iel daje lub bierze jak chce, nie słucha modłów, nie przyjmuje ofiar, nie daje się przekupić. Jeśli zaś co od niej dostaniesz, cieszyć się powinieneś i dziękować, bo jutro tego możesz nie mieć. Ja nigdy tak elfów nie rozumiałam, jak teraz… Iel ci dała to, co masz, ciesz się. I ja się cieszę. Wiesz, Kekharcie – dodała potem, uwiesiwszy się mu na ramieniu, przysuwając wargi do ucha. – Ale ty tego nikomu, nikomu nie mów. Oni nie zrozumieją. Ja cię kocham. Ja cię kocham od dawna. Ze wszystkich na świecie ty mi jesteś najbliższy. – zaśmiała się gardłowo. – Chciałabym, żebyś ty był mi bratem krwi. Ty jesteś, prawda?
– Jestem – odpowiedział jej, kręcąc głową.
Przecież też ją kochał. I tych, z którymi związał go los. Arthana, Gaspara, Serika, Nurzhana. I Takhira.
Bogowie dali wiele. Wyciągali dłonie z bezkresnych Niebios i uśmiechali się do niego, teraz ich wybrańca, do jego towarzyszy, jego rodu, na który zapracował w końcu. Tara, Iel i Karliye. Ouvaros, Reghar, Akrias, Sura, Aurien, Czerwona i Czarna Kahara, Wielki Wąż. Jeden bóg – lub żaden. Każdy byt między Niebiosami i Ziemią, bo wszystko, wszystko na świecie znajduje się pomiędzy i wszystko jest granicą lub w jakimś momencie musi granicę przekroczyć.
Urhan było granicą i oni byli granicą, granicą między tym, co było kiedyś, a tym co miało się stać. W tę letnią, ciepłą noc, w trzecim roku panowania Rijesha, króla Shnai’ar, kagana Wielkiego Stepu, księcia Urhan i protektora Dalle.
***

A potem nadszedł w końcu długo oczekiwany dzień: dzień ogłoszenia wyprawy przeciw Zachodowi, przeciw Avallenre.


C.D.N.



Jeśli ktoś zechce ten rozdział potraktować jako ostatni, nie będę miała o to pretensji.









Komentarze
Ome dnia marca 26 2012 11:35:46
Urzekł mnie nastrój na początku i końcu tego rozdziału. Opowieść Takhira była ogromnie ciekawa, przy czym szczególnie utkwiły mi w głowie dwie rzeczy: spojrzenie na własną orientację z punktu widzenia szamana, wytłumaczenie tego poprzez obrzęd inicjacji i wolę bogów - oraz sama inicjacja. Sposób, w jaki to, co "normalnie" odbiera się jako okrucieństwo, splata się z mistycznymi doznaniami, z wizjami i przekraczaniem naszego świata, jest fascynujący. Trudno się nie wzdrygnąć z przerażeniem podczas czytania opisów tej inicjacji - i trudno nie czuć właśnie fascynacji.
Do tego ujmowały mnie te krótkie uwagi skierowane do Kekharta - uwagi pokazujące bliskość, i tę ogólną i tę w momencie opowiadania. Chyba szczególnie ubawiła mnie kwestia dallejskich ladacznic.
W tym wszystkim podoba mi się też sposób pokazania opowieści Takhira: mówi tylko on, ale mówi w taki sposób, że można sobie dobrze wyobrazić i jego zachowania, i zachowania Kekharta - a zarazem jest się wyłączonym na wszystko, co na zewnątrz, co mogłoby przeszkodzić w słuchaniu. Wyobrażam sobie w tej chwili Kekharta słuchającego historii szamana z zamkniętymi oczami, może tylko czasami otwierającego oczy i rzucającego kochankowi krótkie spojrzenie.

Nurzhana mi żal. W tej chwili niewiele więcej mogę o nim powiedzieć, może poza tym, że podobała mi się jego determinacja, by uciec od tego, czego nie chce, zamiast się biernie poddawać. Z drugiej strony nie wiem, na ile to moje "podobało się" jest słuszne, zwłaszcza że ani chłopak nie zostanie uwolniony od swego przeznaczenia na zawsze, ani nie wiadomo, co przyniesie bliskim Kekharta.

No i właśnie: Kekhart myślący o swoim plemieniu-rodzinie, myślący o nim ciepło, z przywiązaniem, z prawdziwą miłością - to było piękne. A Larha mnie wzruszyła. Tak sobie myślę, że, paradoksalnie, Larha nie mogłaby zaufać z początku Kekhartowi, gdyby nie był on taki, jaki jest - a teraz z kolei to, jaki jest, stanowi pewną nieprzekraczalną granicę w ich relacjach, granicę, która może w jakimś stopniu teraz przeszkadza. Niemniej Larha i Kekhart jako bliska sobie para ludzi (orków) to coś, co bardzo do mnie przemawia i co zostało udowodnione już parę razy. Cieszę się, że po tym wszystkim, co przeszła w życiu, Larha ma kogoś, komu może tak mocno zaufać.
(Zastanawiam się też, jak zareagowałaby Larha, gdyby wiedziała, co się wydarzyło między Kekhartem a Muradem - czy byłaby zraniona lub czułaby się zdradzona czynem Kekharta, czy raczej potraktowałaby to jako sposób wymierzenia kary wielokrotnemu gwałcicielowi, który w czasie walk wykorzystywał możliwość bezkarnego krzywdzenia kobiet).

Scena pierwszej prawdziwej obietnicy Kekharta i Takhira też mnie poruszyła - po części przez to, ze Kekhart tak wyraźnie i szczerze powiedział o swoich odczuciach, po części przez to, jak zareagował Takhir - szczerość za szczerość, uczucie za uczucie - a po części przez to, że wszystko odbyło się tak zwyczajnie, w prostych słowach i bez patosu, za to z paskudnym, choć małym, zgrzytem w postaci reakcji przejeżdżających żołnierzy.
Wierzę jednak w słowa Takhira i to, że w razie potrzeby wezwie wszystkie duchy, jakie zdoła.

Końcówka, jak pisałam wcześniej - też nastrojowa; taki krótki, oszczędny, ale ujmujący obrazek normalności - normalności na moment, normalności zawieszonej pomiędzy jedną wyprawą wojenną a drugą, i może przez to wszystko normalności tym bardziej przykuwającej ona uwagę. Świetnie pasują do niej słowa o zawieszeniu - chociaż brzmią też nieco złowrogo, zwłaszcza gdy się je połączy z ostatnim zdaniem.

Nie traktuję tego rozdziału jako ostatniego - ale żałuję ogromnie, że ten, który pojawi się za tydzień, będzie właśnie ostatnim. Dobrze jednak, że zakończy tylko "Dzieci", a nie całą historię smiley
mielka dnia marca 27 2012 00:19:11
zaczynam się bać, co takiego planujesz dalej, że ktoś miałby traktować ten rozdział jako ostatni smiley
kkohaku dnia marca 30 2012 20:39:02
Nie, dla mnie to na pewno nie ostatni rozdział. Jakoś kompletnie mi nie pasuje na taki. Zwłaszcza, że zaznaczyłaś iż doszło do wyprawy na Zachód.

Ogólnie rozdział bardzo mi się podobał, bo było dużo o samej parze. Ich rozmowa, to ustatkowanie się było na prawdę uroczę smiley

Wybacz, że tak krótko ale przeziębienie wciąż mną targa xC
Demon Lionka dnia marca 31 2012 00:31:00
Rzutem na taśmę i dopiero teraz udało mi się znaleźć chwilę, żeby przeczytać i napisać komentarz smiley
Absolutnie nie traktuję tego jako końca smiley Za bardzo polubiłam ten świat i przywiązałam się do niektórych bohaterów, że czuję głębszą potrzebę czytania, co dalej będzie się u nich działo smiley
Bardzo, bardzo podobała mi się historia Takhira smiley Wszystko opisane tak, że niemal widać było kościane demony, które kroją ciało na kawałki i wygotowują kości do czysta, i ptaka, i drzewo, i światy u jego gałęzi... smiley Drzewo to wiem, że funkcjonuje w wielu kulturach, ale cała reszta "topografii" wszechświata też jest skądś zaczerpnięta, czy wymyślałaś wszystko sama? smiley
W ogóle podobają mi się opisy zjaw i duchów - podoba mi się to, że są tak blisko ludzi, że mogą zostać dostrzeżone, że budzą lęk i fascynację smiley Lubię takie "uduchowione" światy, w których widać, że bogowie i demony nie są wymysłem, a mają faktyczny wpływ na wydarzenia i ludzi smiley
Ooo, i najbardziej ze wszystkiego podobała mi się końcówkaaa smiley Była taka urocza i słodka, ale nie w sposób powodujący próchnicę, tylko taki, że się ciepło na sercu robi smiley Domek koło młyna i parapetówka urocze także, takie irracjonalne zupełnie i nieco odrealnione, ale odrobina szczęścia i spokoju jest potrzebna każdemu smiley I stabilizacja, pewność, że druga osoba zawsze będzie obok smiley Cieszę się, że historia Kekharta i Takhira właśnie tak się ułożyła i po wszystkich swoich przygodach zasługiwali na ten domek koło młyna jak nie wiem smiley
No, i czekam na ostatni rozdział :3 Powinnam przeczytać i skomentować szybciej, niż ten ;3
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

wietne! wietne! 100% [4 Gosw]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [adnych gosw]
Dobre Dobre 0% [adnych gosw]
Przecitne Przecitne 0% [adnych gosw]
Sabe Sabe 0% [adnych gosw]
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum