艢CIANA S艁AWY | Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner


|
|
Witamy |
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
|
To, co si臋 nie mo偶e wydarzy膰 |
NOTA ODAUTORSKA: „To, co si臋 nie mo偶e wydarzy膰” wchodzi w sk艂ad projektu „Musivum”, podobnie jak opublikowany wcze艣niej na TCD „Bo to tw贸j dobry kumpel”. „To, co...” nale偶y do ekskurs贸w - czyli, najkr贸cej m贸wi膮c, do drobnych utwor贸w, skupiaj膮cych si臋 na jakim艣 wyj膮tku z innych, „g艂贸wnych” tekst贸w albo na czym艣, na co gdzie indziej w og贸le zabrak艂o miejsca.
Z pewnych wzgl臋d贸w mam do „Tego, co si臋 nie mo偶e wydarzy膰” spor膮 s艂abo艣膰 (wcale nie dlatego, 偶e jest to najkr贸tszy tekst, jaki kiedykolwiek dot膮d napisa艂am) i jestem ciekawa, jak on - tak mocno zwi膮zany z „tekstem g艂贸wnym”, kt贸ry uzupe艂nia - poradzi sobie samodzielnie. No to sprawdzam...
„Ten kruchy stan r贸wnowagi zawiera w sobie moment apokaliptyczny”.
Micha艂 Warchala, „Autentyczno艣膰 i nowoczesno艣膰. Idea autentyczno艣ci od Rousseau do Freuda”
Wiktor wie. To nie s膮 rzeczy, kt贸re si臋 mog膮 wydarzy膰 — to nie s膮 rzeczy, kt贸re si臋 powinny wydarzy膰 — to nie s膮 rzeczy, kt贸re si臋 wydarz膮. To s膮 po prostu lu藕ne wyobra偶enia, to tylko puszczone wodze fantazji, to jedynie jakie艣 drobne zachcianki umys艂u, kt贸ry chwieje si臋 na granicy jawy i snu. To wy艂膮cznie niewinne obrazki tego, co si臋 nie mo偶e wydarzy膰, a skoro si臋 nie mo偶e wydarzy膰, to si臋 nie liczy, a skoro si臋 nie liczy, to nie jest gro藕ne.
Wi臋c mo偶na, naci膮gn膮wszy ko艂dr臋 po szyj臋, mo偶na sobie pozwoli膰 na par臋 nieistotnych fantazmat贸w przed za艣ni臋ciem.
Jeden z nich jest kr贸tki i prosty: Wiktor wychodzi z budynku wydzia艂u lub z biblioteki. Niekiedy trzyma w r臋ku ksi膮偶k臋, czyta, id膮c, lub przerzuca kartki, lub tylko trzyma tom w d艂oni, bo to przyjemne uczucie; niekiedy za艣 r臋ce ma puste, niekiedy zn贸w wyci膮ga kom贸rk臋 i co艣 pisze lub dzwoni. I w pewnej chwili podnosi g艂ow臋. Przed budynkiem — wydzia艂u, biblioteki — stoi Krzysiek.
Wiktor zamyka lub chowa ksi膮偶k臋, opuszcza d艂o艅 z kom贸rk膮, wsadza r臋ce do kieszeni. Przystaje — lub idzie dalej, wi臋c Krzysiek podchodzi lub go zatrzymuje. Ma na sobie t臋 sam膮 granatow膮 koszul臋, kt贸r膮 za艂o偶y艂 tu偶 przed ostatni膮 rozmow膮 — albo eleganck膮, ciemnozielon膮 koszul臋 z Sylwestra — albo szary sweter, kt贸ry bardzo lubi. Przesuwa d艂oni膮 po g艂owie, tak jak czasami robi, gdy jest zak艂opotany lub czuje si臋 niepewnie; podchodzi powoli, przygl膮daj膮c si臋 Wiktorowi uwa偶nie, i wreszcie znajduje si臋 tak blisko, tak bardzo blisko...
Wyjmuje mu z r膮k ksi膮偶k臋, wyjmuje mu z r膮k kom贸rk臋, dotyka nie艣mia艂o jego pustych d艂oni.
Przeprasza. Przeprasza za k艂贸tni臋, za niemi艂e s艂owa, szczeg贸lnie za to, co wyj膮tkowo Wiktora ugodzi艂o; odwo艂uje wszystko, przeprasza za pomys艂 z kuzynk膮, uniewa偶nia ka偶d膮 rzecz, kt贸ra stanowi艂a problem. Obiecuje nawet nigdy wi臋cej nie wyskakiwa膰 z tym je偶em...
Nie, tego nie obiecuje. To mo偶e zosta膰. To jest sympatyczne.
Wi臋c zamiast tego obiecuje nigdy wi臋cej nie wyskakiwa膰 z kuzynk膮 ani tymi kwestiami nazewniczymi, ani z marudzeniem, 偶e Wiktorowi co艣 nie odpowiada.
Wiktor s艂ucha — spokojny, ch艂odny, zdystansowany. Nie odpowiada jeszcze przez d艂u偶sz膮 chwil臋 po nastaniu ciszy — po czym, ponaglany niecierpliwym spojrzeniem Krzy艣ka, jego widocznym na twarzy podenerwowaniem i 艣ci艣ni臋tym g艂osem, wreszcie si臋 odzywa. Przyjmuje przeprosiny, zgadza si臋 na wr贸cenie do dawnego uk艂adu, decyduje si臋 uzna膰 wag臋 obietnic.
Ruszaj膮 powoli, id膮 na sz贸stk臋, by dojecha膰 na stancj臋 Krzy艣ka. Id膮 rami臋 w rami臋, w milczeniu — cho膰 niekiedy Krzysiek si臋 odzywa, powtarza jeszcze jak膮艣 obietnic臋 lub przeprosiny. Schodz膮 spokojnie schodami do niewielkiego podziemnego tunelu, by przedosta膰 si臋 z uniwersytetu na przystanek.
Na dworze jest ciep艂o i cicho, nie s艂ycha膰 nawet tramwaj贸w, akurat nie ma nikogo dooko艂a, w tunelu jest do tego nieco ciemniej — wi臋c, bardzo rzadko, ale jednak w niekt贸rych przypadkach Wiktor dotyka na moment r臋ki Krzy艣ka. I znikaj膮 w tunelu. Nast臋pny obraz obejmuje ju偶 stancj臋 — cho膰 czasami pojawia si臋 jeszcze kr贸tki refleks z tramwaju, refleks pe艂en podnieconego oczekiwania — stancj臋, na kt贸rej s膮 zupe艂nie sami, wsp贸艂lokator wyszed艂 i nie ma 偶adnych kuzynek — stancj臋, kt贸ra w zasadzie sprowadza si臋 do pokoju Krzy艣ka, do 艂贸偶ka Krzy艣ka, do cia艂a Krzy艣ka. Tu wszystko jest tak jak kiedy艣 — i na tym, wielokrotnie powtarzanym, punkcie fantazmat si臋 ko艅czy.
Nast臋pny jest nieco bardziej skomplikowany; Wiktor pozwala sobie na niego, gdy nie mo偶e zasn膮膰 lub z jakiego艣 innego powodu chce zaj膮膰 czym艣 my艣li. Co prawda to nie zawsze dobry wyb贸r, bo takie obrazy ocieraj膮 si臋 w do艣膰 niepokoj膮cy spos贸b o sprawy, kt贸rych si臋 nie powinno porusza膰, ale niekiedy przynosz膮 prawdziwe wyciszenie.
Stoi wi臋c gdzie艣 na Starym Mie艣cie, a mo偶e siedzi — przed Fontann膮 Neptuna, najcz臋艣ciej, chocia偶 czasem te偶 wychodzi w艂a艣nie z antykwariatu albo wraca z muzeum. Naraz naprzeciwko siebie widzi Krzy艣ka — albo Krzysiek staje za nim i m贸wi mu do ucha: „Cze艣膰”, tym g艂osem, kt贸rym wcze艣niej, przed fantazmatami, poj臋kiwa艂 z podnieceniem, pomrukiwa艂 z zadowoleniem albo prosi艂 cicho, z trudem, wyra藕nie nad sob膮 nie panuj膮c: „Jezu, Wiktor, podnie艣 si臋 jeszcze troch臋, bo zwariuj臋...”. Albo wchodzi do antykwariatu i stoi przy drzwiach, i patrzy z poczuciem winy. Albo siedzi ju偶 przy fontannie, albo siada obok.
Wszystko rozgrywa si臋 do艣膰 podobnie do tego, co dzia艂o si臋 przed wydzia艂em, lecz ma dwa dodaj膮ce historii smaczki. Po pierwsze, odbywa si臋 w艣r贸d gromady ludzi, kt贸rzy co prawda nie zwracaj膮 na nich dw贸ch uwagi, ale swoj膮 obecno艣ci膮 wymuszaj膮 przyciszenie g艂osu, ograniczenie gestu, opanowanie twarzy i reakcji. Po dogadaniu si臋 nale偶y spokojnie wsta膰, ruszy膰 przed siebie z zachowaniem granicy blisko艣ci, odej艣膰 powoli i pozornie niewinnie. I mo偶na si臋 cieszy膰 z doskona艂ego zamaskowania.
Po drugie, to nie jest normalne dla nich miejsce. Nigdy nie chodzili nigdzie razem, nigdy nie poszli wsp贸lnie na Star贸wk臋, nigdy nie spotykali si臋 w takim punkcie miasta. Je偶eli razem, to od wydzia艂u, a i to rzadko, bo zwykle ko艅czyli o r贸偶nych godzinach. Co prawda Krzysiek par臋 razy czeka艂, albo przed budynkiem, albo gdzie艣 na korytarzu, ale to by艂o troch臋 kr臋puj膮ce i Wiktor szybko poprosi艂, by wi臋cej tego nie robi艂. Natomiast spotkanie na mie艣cie — to ju偶 jest co艣 zupe艂nie niecodziennego, niezwyk艂ego, niespodziewanego. I przyjemnego.
Potem 艂api膮 tramwaj, jad膮 na stancj臋 — i l膮duj膮 w 艂贸偶ku. D艂onie Krzy艣ka s膮 zniecierpliwione, pobudzaj膮ce, bliskie. Stancja Krzy艣ka jest pusta, nie licz膮c ich dw贸ch. Podej艣cie Krzy艣ka okazuje si臋 najzupe艂niej zgodne z nastawieniem Wiktora.
Nie wychodz膮 z 艂贸偶ka do nast臋pnego ranka.
Czasami — kiedy jest naprawd臋 ogromnie zm臋czony, kiedy ju偶 niemal zasypia, kiedy nie ma si艂 na prowadzenie szczeg贸艂owej opowie艣ci na dobranoc — ogranicza si臋 do wyobra偶enia sobie tylko fragment贸w: cia艂a, miejsc, s艂贸w. Do fragmentarycznych fantazmat贸w.
D艂oni Krzy艣ka, du偶ych, m臋skich, silnych, z wyra藕nie widocznymi pod jasn膮 sk贸r膮 niebieskimi liniami 偶y艂.
Kr贸tkiej, br膮zowej czupryny, kt贸r膮 si臋 g艂adzi艂o, gdy Krzysiek ca艂owa艂 coraz ni偶ej i ni偶ej.
Niebieskich oczu, o takim 偶yczliwym wyrazie.
艁贸偶ka, z kt贸rego gwa艂townymi ruchami r膮k i n贸g str膮cali poduszki, a potem ko艂dr臋.
艁azienki, do kt贸rej Krzysiek raz si臋 za nim wsun膮艂, poca艂owa艂 gwa艂townie, przypieraj膮c do pralki, po czym odsun膮艂 si臋 i przed wyj艣ciem powiedzia艂 niskim g艂osem: „Czekam na ciebie w pokoju, je偶u”.
Kuchni, w kt贸rej par臋 razy jedli obiad — Krzysiek podbiera艂 mu z talerza groszek.
„Wiktor”, wypowiadanego podczas rozpinania koszuli.
„Je偶u”, do kt贸rego z czasem przyzwyczai艂 si臋 jak do drugiego imienia.
„Zako...”
Powinien ju偶 spa膰.
Raz, na samym pocz膮tku, wyobrazi艂 sobie tak膮 sytuacj臋: Krzysiek przychodzi do niego do domu, staje w drzwiach... Na to zaraz na艂o偶y艂a si臋 my艣l o rodzicach i o zbyt mocno, zbyt definitywnie, zbyt niebezpiecznie zbli偶aj膮cym si臋 do niego ch艂opaku; my艣l, 偶e wpuszczenie kogo艣 do swego domu, swego pokoju — swego 艂贸偶ka — to zupe艂ne poddanie si臋 tym kilku s艂owom, temu okre艣leniu, takiemu obrazowi w艂asnej osoby. Zbyt bliskie dopuszczenie kogo艣 do siebie jest niebezpieczne — i nierozs膮dne — i niepotrzebne.
Odrzuci艂 zatem to wyobra偶enie jak najszybciej, odepchn膮艂, odegna艂. Nie powr贸ci艂 do niego ju偶 wi臋cej — chocia偶 ono powraca czasem samo; czasem, na granicy 艣wiadomo艣ci, pojawia si臋 co艣 niepokoj膮cego, zupe艂nie jak niemal zapomniana refleksja, kt贸ra tylko resztk膮 jakiego艣 d藕wi臋ku, obrazu, doznania trzyma si臋 kraw臋dzi my艣li; ociera si臋 o te bezpieczne wyobra偶enia i wprowadza na chwil臋 atmosfer臋 niepokoju, rozdra偶nienia, niepewno艣ci, antypatii do samego siebie, ch臋ci schowania si臋 pod ko艂dr臋, nie po to, by roz艂adowa膰 napi臋cie, ale po to, by znikn膮膰, by uciec przed niechcianymi u艣wiadomieniami, by odgrodzi膰 si臋 od tego, co przeszkadza w swobodnym, niewinnym i ca艂kowicie nieistotnym fantazjowaniu przed snem.
Kiedy to powraca, Wiktor zag艂usza je, zamy艣la, zaobrazowuje, zarzuca wspomnieniami s艂贸w, gest贸w, wra偶e艅, tych wszystkich fantazmat贸w, kt贸re odbywaj膮 si臋 ca艂kowicie wedle jego 偶yczenia i kt贸rymi stara si臋 mia偶d偶y膰 tamte niepokorne, nieu艂o偶one, nieopanowane. Nieopanowywalne wr臋cz. Czasami brakuje mu okre艣le艅 na to niechciane, czasami najdoskonalsz膮 definicj臋 tworzy ze s艂贸w nieistniej膮cych — i to w gruncie rzeczy jest nawet dobre zjawisko, bo pozwala na zastosowanie wyra偶e艅, kt贸re nie pojawiaj膮 si臋 w jego j臋zyku na co dzie艅, dzi臋ki czemu nie wywo艂uj膮 w najmniej odpowiednich momentach najmniej stosownych odczu膰.
Im wi臋cej czasu mija, tym lepiej sobie radzi z tym odgradzaniem si臋. Powr贸t do w艂a艣ciwych wyobra偶e艅 jest coraz 艂atwiejszy, coraz szybszy i coraz mniej zatruty niepokojem.
Powraca wi臋c b艂yskawicznie do akceptowalnych obraz贸w. Pozwala sobie niekiedy, szczeg贸lnie w takich sytuacjach, gdy trzeba to niechciane zdusi膰 wyj膮tkowo absorbuj膮cym wyobra偶eniem, na sytuacj臋 z cz臋艣ciowym odwr贸ceniem r贸l.
Tym razem wi臋c to on idzie do Krzy艣ka, na jego stancj臋; staje przed jego drzwiami, dzwoni, s艂yszy jego kroki — i w progu staje Krzysiek, zdumiony, troch臋 zje偶ony — zje偶ony, cholera, to s艂owo b臋dzie chyba prze艣ladowa艂o... —
Wiktor wchodzi, bez s艂owa, bez u艣miechu, bez jakiegokolwiek gestu — po prostu wchodzi, patrz膮c w pod艂og臋; nic nie m贸wi膮c, idzie do pokoju Krzy艣ka, a Krzysiek za nim — i gdy ju偶 s膮 w 艣rodku, gdy s艂ucha膰 ciche szcz臋kni臋cie zamykanych drzwi, gdy atmosfera robi si臋 napi臋ta — Wiktor odwraca si臋, albo nie, nie odwraca si臋, tylko w艂a艣nie stoi ty艂em — i m贸wi kr贸tko: „Przepraszam”.
Poza to „przepraszam” z regu艂y nie wychodzi, nie tak szczeg贸艂owo, rozmowa po prostu si臋 odbywa — i kolejny obraz to ju偶 obraz Krzy艣ka, przyci膮gaj膮cego do siebie, obejmuj膮cego mocno, przepraszaj膮cego r贸wnie偶 — tu si臋 mo偶na zatrzyma膰 na d艂u偶ej i pos艂ucha膰 — a potem Krzy艣ka ca艂uj膮cego, rozpinaj膮cego koszul臋, popychaj膮cego w kierunku 艂贸偶ka.
A potem wszystko jest tak jak zwykle.
Sens tego odwr贸cenia r贸l jest jeszcze jeden: pozwala Wiktorowi zachowa膰 poczucie w艂asnej godno艣ci, pozwala mie膰 czyste sumienie, pozwala nie czu膰 si臋 dupkiem. To odwr贸cenie r贸l w fantazjach dowodzi, 偶e on, Wiktor, wcale nie jest tch贸rzem, wcale nie jest 艣lepy, wcale nie jest hipokryt膮: potrafi艂by tam p贸j艣膰, przeprosi膰, przyj膮膰 cz臋艣膰 winy — ca艂膮 win臋? — potrafi艂by stawi膰 temu wszystkiemu czo艂a. Potrafi艂by. Gdyby tylko chcia艂, gdyby tylko uzna艂, 偶e warto i trzeba, gdyby tylko stwierdzi艂, 偶e si臋 myli艂 i 偶e Krzy艣kowi si臋 to nale偶y.
Gdyby tylko chcia艂. A nie chce nie dlatego, 偶e si臋 boi, 偶e zamyka oczy, 偶e si臋 ok艂amuje — tylko dlatego, 偶e zwyczajnie nie warto i nie trzeba, 偶e on si臋 nie myli艂, 偶e Krzy艣kowi nie nale偶膮 si臋 偶adne przeprosiny.
Ale gdyby chcia艂, umia艂by to zrobi膰. Potrafi艂by. Odwa偶y艂by si臋. Gdyby chcia艂. Te偶 filozofia.
Gdyby tylko chcia艂.
Podobne temu — i tre艣ci膮, i sensem, i znaczeniem — jest jeszcze jedno wyobra偶enie: spotkanie kuzynki Krzy艣ka. U niego na stancji. Bo gdy Wiktor puka, drzwi otwiera mu nie Krzysiek, a jaka艣 dziewczyna — o znajomych rysach twarzy, o znajomym odcieniu w艂os贸w, o znajomym kolorze oczu. Dziewczyna, kt贸ra Wiktora wpuszcza, wita, pyta o cel wizyty — a potem, gdy orientuje si臋, z kim rozmawia, robi si臋 nieuprzejma. Agresywna. Z艂o艣liwa.
I wtedy w drzwiach swojego pokoju staje Krzysiek — Krzysiek, kt贸ry — cho膰 smutny i z ponur膮 min膮 — przerywa kuzynce jednym s艂owem ten atak, bierze Wiktora w obron臋, zaprasza gestem do siebie. Ju偶 w pokoju przeprasza za t臋 dziewczyn臋 — i tak, od s艂owa do s艂owa, nadchodzi pogodzenie; pogodzenie, kt贸re ko艅czy si臋 w 艂贸偶ku, pod ko艂dr膮, bez ubra艅, w zupe艂nie pustym mieszkaniu, bo s艂ycha膰 trza艣ni臋cie wej艣ciowych drzwi, kuzynka sobie posz艂a.
Krzysiek obiecuje, 偶e kuzynka ju偶 nigdy nie b臋dzie zawraca艂a im g艂owy. A potem ca艂uje, tak jak zawsze ca艂owa艂, a偶 Wiktorowi brakuje tchu i si艂, by si臋 odsun膮膰; a potem przesuwa palcami po jego sk贸rze, tak jak zawsze przesuwa艂, a偶 ca艂e cia艂o ogranicza si臋 do jednego, dotykanego w艂a艣nie miejsca; a potem kocha si臋 z nim, tak jak zawsze si臋 z nim kocha艂, a偶 mo偶na si臋 zupe艂nie wy艂膮czy膰 na ca艂y 艣wiat, zapomnie膰 o tym, co za drzwiami czy nawet za 艂贸偶kiem, zatopi膰 si臋 w efektach tej blisko艣ci.
A potem Wiktor wysuwa d艂onie ze spodni pi偶amy i si臋ga po chusteczki. To by艂o dobre wyobra偶enie, przemyka mu przez g艂ow臋, tak bardzo realne — tak bardzo realnie zobrazowa艂 sobie to, co si臋 nie mo偶e wydarzy膰.
Z lewym policzkiem przyci艣ni臋tym do poduszki, z d艂oni膮 zaci艣ni臋t膮 na ko艂drze, z cia艂em niemal wci艣ni臋tym w 艂贸偶ko, zupe艂nie jakby to by艂 Krzysiek — bzdura, g艂upie por贸wnanie godne tandetnego harlequina, istna telenowela w艂asnych wra偶e艅, gdyby to nie by艂o tak 偶a艂osne, to by艂oby wr臋cz komiczne — z cia艂em niemal wci艣ni臋tym w 艂贸偶ko, bo z ca艂ych si艂 stara si臋 zasn膮膰 — tak w艂a艣nie wygl膮da w nocy, gdy czuje si臋 pogubiony w tym wszystkim, co si臋 mo偶e i nie mo偶e wydarzy膰, co powinno i nie powinno by膰, co zasz艂o i nie zasz艂o. Taki 偶a艂osny lingwista, kt贸ry jutro od rana usi膮dzie, zupe艂nie jak normalny lingwista, do ostatniego rozdzia艂u swojego licencjatu. Trzeba po prostu odcierpie膰 noc, po艣wi臋ci膰 troch臋 jej czasu na uspokojenie pewnych spraw, przeczeka膰 w艂asne wspomnienia. Krzysiek przecie偶 kiedy艣 przejdzie. Za dnia panuje spok贸j, pewno艣膰, stabilno艣膰. Tylko noc jest gro藕na, nieuporz膮dkowana, drapie偶na. Wi臋c trzeba przetrwa膰 noc.
Trzeba po prostu, ju偶 po wszystkim, zamkn膮膰 oczy, zamiast wpatrywa膰 si臋 w niewidoczn膮 w ciemno艣ci 偶贸艂t膮 艣cian臋, na kt贸rej ostatnio powiesi艂 wielk膮, samodzielnie zrobion膮 z bia艂ego brystolu plansz臋 z wypisanymi starannie rosyjskimi czasownikami nieregularnymi.
Trzeba po prostu si臋 wy艂膮czy膰 — wzrokiem, bo jest zdecydowanie wzrokowcem, wi臋c gdy odetnie si臋 tym zmys艂em od 艣wiata, odetnie si臋 niemal ca艂kowicie.
Trzeba po prostu wytrzyma膰 te nawroty wspomnie艅, te ataki wyobra偶e艅, te uderzenia t臋sknoty. Przejdzie.
Bo to, 偶e chwilami odnosi wra偶enie, jakby czu艂 zapach wody kolo艅skiej Krzy艣ka, nie ma 偶adnego znaczenia. 呕adnego.
Zw艂aszcza 偶e gdyby chcia艂by, to m贸g艂by go poczu膰 naprawd臋. Gdyby chcia艂.
Gdyby. (chcia艂)
 |
|
Komentarze |
dnia lutego 10 2013 18:55:31
Nie znam tekstu g艂贸wnego, do kt贸rego odnosi si臋 to opowiadanie, ale jest w nim wystarczaj膮co du偶o podpowiedzi by nakre艣li膰 sobie mniej wi臋cej sytuacj臋. Jak na tak kr贸tki tekst przekazuje bardzo sporo informacji. Jak dla mnie, jako samodzielny opowiadanie sprawdzi艂o si臋 dobrze. Mi si臋 przynajmniej podoba艂o  |
dnia lutego 10 2013 20:47:19
niezle ;D..no ale co sie dziwic, gdy napisala to Ome ..bez problemu uwazam, iz mogla by byc to jako taka zwykla krotka historyjka do poczytania, bo sam w sobie tekst jest na prawde dobry ;D |
dnia lutego 11 2013 18:53:47
Leukonoe, ciesz臋 si臋, 偶e Ci si臋 podoba艂o i 偶e w Twoim odczuciu tekst sprawdza si臋 te偶 samodzielnie. Dzi臋ki 
Naru, dzi臋kuj臋 za komplement Mi艂o wiedzie膰, 偶e Tobie te偶 si臋 dobrze czyta艂o. |
dnia lutego 13 2013 21:01:30
B贸g TCD powr贸ci艂! Wgryzam si臋 ostatnio w Musivum i musz臋 przyzna膰, 偶e zapis rozmowy o zabawach dziewczynek rozbawi艂 mnie do 艂ez. Jest mi niezmiernie przykro, 偶e nigdy nie nale偶a艂am do takiej ekipy i troch臋 Ci jej zazdroszcz臋. Je艣li chodzi o tekst; to c贸偶 ja, pisarz raczkuj膮cy, mog臋 o nim powiedzie膰. Cudo *.* Twoje teksty s膮 jak odtrutka; z jednej strony nios膮 nadziej臋, 偶e mo偶na znale藕膰 pere艂ki w fandomie, z drugiej, pokazuj膮 kierunek rozwoju: je艣li dorosn臋, b臋d臋 tak pisa膰! Bardzo cz臋sto autorzy nieudolnie wykorzystuj膮 czas tera藕niejszy: tutaj, pomimo tego, 偶e go nie lubi臋, w og贸le mi nie przeszkadza, wr臋cz przeciwnie. I jeszcze co艣: s艂owo fantazmat... W ko艅cu, w wieku prawie trzydziestu lat, dowiedzia艂am si臋 jak nazywa si臋 co艣, co robi臋 od dziecka.. |
dnia lutego 16 2013 09:40:19
O rany, zosta艂am ub贸stwiona! Dzi臋ki, Kaj! I za ub贸stwienie, i za komplementy. Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e moje teksty wywo艂uj膮 w Tobie takie wra偶enia.
Te偶 nie przepadam za czasem tera藕niejszym, tu jednak tylko on pasowa艂 - i dobrze, 偶e to wida膰. Je艣li chodzi o fantazmat - zawsze do us艂ug z ciekawymi s艂owami.
Co do "Dziewczynek", to te偶 zazdroszcz臋 niekt贸rym z nich. 艢wietnie, 偶e ich rozmowa tak Ci臋 rozbawi艂a; mam cich膮 nadziej臋, 偶e b臋dziesz si臋 dalej wgryza膰 w "Musivum" i to wgryzanie si臋 sprawi Ci sam膮 przyjemno艣膰. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
|
Oceny |
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem? Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.
Zapomniane has硂? Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze sta艂e, cykliczne projekty

|
Tu jeste艣my | Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰

|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|