Na ca艂e szcz臋艣cie ranek zmy艂 wszelkie moje my艣li na temat Cahana. Przez chwil臋 siedzia艂em na 艂贸偶ku, zastanawiaj膮c si臋, czy to co si臋 sta艂o wczorajszej nocy, zdarzy艂o si臋 naprawd臋. Rzeczywi艣cie 艣ni艂 mi si臋 Cahan… Stw贸rco. Pokr臋ci艂em g艂ow膮, jak gdyby od tego ruchu wszelkie natr臋tne my艣li mia艂yby mnie opu艣ci膰.
- Rainamar, wstawaj. – powiedzia艂em, spogl膮daj膮c przez okno. Nie odpowiedzia艂. Zwykle budzi si臋 wcze艣niej ni偶 ja, wi臋c zdziwi艂o mnie to troch臋. Mo偶e to przez moje durne pomys艂y i budzenie go w 艣rodku nocy? Pochyli艂em si臋 nad nim i dotkn膮艂em jego ramienia. – Wstawaj. – powt贸rzy艂em. Rainamar otworzy艂 oczy, ale nie wygl膮da艂, jakby zamierza艂 si臋 podnie艣膰 z 艂贸偶ka.
- Odejd藕, Casius. – odpar艂, przykrywaj膮c si臋 kocem.
- Przykro mi bardzo, p贸艂orku, ale musisz wsta膰 i jecha膰 do miasta. O ile pami臋tam, nasz dobrotliwy genera艂 chce zwo艂a膰 kolejn膮 narad臋.
- Niech sobie zwo艂uje. – wyj臋cza艂 m贸j narzeczony. - Nic si臋 nie stanie, jak si臋 troch臋 sp贸藕ni臋.
Mimowolnie dotkn膮艂em jego czo艂a. By艂 rozpalony jak piec. Jest 艣rodek lata, a on ma gor膮czk臋. Jego bursztynowe oczy szkli艂y si臋 dziwnym blaskiem.
- 殴le si臋 czujesz? – zapyta艂em zaraz.
- Nie. – odpowiedzia艂 bez namys艂u.
- Oczywi艣cie. – westchn膮艂em. – Sk膮d ta gor膮czka? Nie jest ci zimno?
- Troch臋. – przyzna艂 niech臋tnie.
- Jeszcze wczoraj czu艂e艣 si臋 dobrze. – zastanowi艂em si臋 na g艂os. Spojrza艂 na mnie z wyrzutem.
- Prosz臋 bardzo, obwiniaj mnie za to… co艣. – wymamrota艂 pod nosem, owijaj膮c si臋 kocem jeszcze szczelniej.
- B膮d藕 cicho. Pr贸buj臋 si臋 dowiedzie膰, co ci jest. O nic ci臋 nie obwiniam. – zapewni艂em, g艂aszcz膮c go po w艂osach. – Trzeba b臋dzie wezwa膰 kogo艣 z miasta. Mo偶e w klanie przebywa jaki艣 medyk?
- Nic mi nie jest. – stwierdzi艂 z uporem Rainamar. Odrzuci艂 z siebie koc i usiad艂 na 艂贸偶ku. Zamruga艂, jak gdyby wpatrywa艂 sie wprost na s艂o艅ce. By艂 blady jak kreda, mimo wysokiej, wed艂ug mnie, gor膮czki.
- K艂ad藕 si臋 z powrotem i mnie nie denerwuj. – zarz膮dzi艂em. – Przynios臋 ci co艣 ciep艂ego i pojad臋 do klanu. Przy odrobinie szcz臋艣cia Leith b臋dzie w domu, wi臋c zostanie z tob膮.
Rainamar prychn膮艂 jak ura偶ony kocur.
- Jeszcze mi tego brakowa艂o.
- Nie dyskutuj ze mn膮. – powiedzia艂em stanowczo, pr贸buj膮c popchn膮膰 go z powrotem na 艂贸偶ko. Po艂o偶y艂 si臋 bez 偶adnych protest贸w, co by艂o samo w sobie niepokoj膮cym sygna艂em. Raz jeszcze rzuci艂em urwane spojrzenie krajobrazowi za oknem. Zanosi艂o si臋 na s艂oneczny i bezchmurny dzie艅. – Prze艣pij si臋, Rhain. – doda艂em.
Pokr臋ci艂 tylko g艂ow膮, zamykaj膮c oczy.
Wyszed艂em z pokoju, przymykaj膮c lekko drzwi. Ju偶 od progu przywita艂 mnie widok Leitha, kt贸ry, siedz膮c przy stole popija艂 herbat臋. Przewraca艂 bez艂adnie kartki kt贸rej艣 z ksi膮偶ek Rainamara, jednak nie wygl膮da艂 jakby czyta艂. Uni贸s艂 wzrok znad lektury i u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo.
- Casius! – zawo艂a艂.
- Tak wcze艣nie na nogach? – zdziwi艂em si臋. – My艣la艂em, 偶e nie wr贸ci艂e艣 na noc.
- To prawda. Przyjecha艂em rankiem. – odpar艂 czarownik, odgarniaj膮c z czo艂a swoje jasne w艂osy. Podszed艂em do sto艂u i usiad艂em na kr贸tk膮 chwil臋.
- Rhain chyba jest chory. – powiedzia艂em, patrz膮c na niego. Twarz czarownika wykrzywi艂a si臋 nieznacznie. Odstawi艂 naczynie i odchyli艂 si臋 nieco na krze艣le.
- Co za nieszcz臋艣cie. – wyj臋cza艂, akcentuj膮c przesadnie ka偶de s艂owo.
- To nie powinno by膰 nic powa偶nego. Ma gor膮czk臋, ale poza tym wydaje si臋, 偶e nic innego mu nie dolega. Kaza艂em mu zosta膰 dzi艣 w domu. W razie czego mam nadziej臋, 偶e si臋 nim zajmiesz.
- Doros艂ym m臋偶czyzn膮? – skrzywi艂 si臋 Leith.
- Mieszkasz w jego domu. – zauwa偶y艂em z艂o艣liwie.
Czarownik przysta艂 na moj膮 pro艣b臋, a ja uda艂em si臋 do klanu. By艂o znacznie bli偶ej ni偶 do miasta i liczy艂em, 偶e kt贸ry艣 z uzdrowicieli raczy艂 si臋 dzi艣 pojawi膰. M贸g艂by to nawet by膰 kt贸ry艣 z ludzkich mag贸w. Uzdrowiciele to chyba jedyni magowie, kt贸rzy byli tolerowani w spo艂eczno艣ci Ork贸w. Zastanawiaj膮ce, bo wiedzia艂em, 偶e Orkowie maj膮 w艂asnych szaman贸w, kt贸rzy od magii nie stronili. Tyle, je艣li chodzi o orkow膮 mentalno艣膰…
***
Leith
Siedzia艂em wygodnie w fotelu i popija艂em herbat臋. Dzie艅 zapowiada艂 si臋 na wyj膮tkowo ciep艂y i leniwy. Zgromadzi艂em wszelkie materia艂y o kt贸re prosi艂 kapitan Ashghan, wi臋c by艂em wolny, p贸ki on nie poczuje si臋 lepiej. Zdoby艂em si臋 nawet na zapytanie go, czy niczego nie potrzebuje. Oczywi艣cie twierdzi艂, 偶e nie. Wygl膮da艂 dosy膰 marnie, ale tak jak powiedzia艂 Casius, nic pr贸cz gor膮czki mu nie dolega艂o. Po prawdzie nie s膮dzi艂em, 偶e zobacz臋 go kiedykolwiek w takim s艂abym stanie. Jako艣 nie mie艣ci艂o mi si臋 to w g艂owie. Z tym skrzywionym wyrazem twarzy i szklistymi oczami wygl膮da艂 jak ch艂opaczek, znacznie m艂odszy ni偶 wskazywa艂by na to jego wiek. Casius powiedzia艂 mi, 偶e w miesi膮cu lipcu, kt贸ry si臋 aktualnie zaczyna艂, kapitan sko艅czy dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat. Powa偶ny wiek, musz臋 przyzna膰. U艣miechn膮艂em si臋 tylko, kiedy kapitan Ashghan kaza艂 mi zej艣膰 sobie z oczu.
Siedzia艂em teraz, przegl膮daj膮c zat臋ch艂膮 ksi臋g臋 o sadalskiej, wyzwole艅czej legendzie, z kt贸rej Deris czerpa艂 inspiracj臋, by nada膰 imi臋 swojemu najm艂odszemu synowi. Tekst by艂 okraszony przepi臋knymi ilustracjami, przedstawiaj膮cymi gro藕nego, le艣nego demona i 艂owc臋. Oderwa艂em si臋 od lektury, s艂ysz膮c nie艣mia艂e pukanie do drzwi. Nas艂uchiwa艂em, ale nie powt贸rzy艂o si臋. Postanowi艂em powr贸ci膰 do lektury, gdy drzwi otworzy艂y si臋 nagle. Zerwa艂em si臋 z miejsca, obawiaj膮c si臋, 偶e mo偶e to by膰 kt贸ry艣 z oprych贸w Laurenta. W pogotowiu przygotowa艂em niewielki p艂omie艅, w razie, gdyby nieznajomy pr贸bowa艂 robi膰 co艣, co by mi si臋 nie podoba艂o. W tej chwili zobaczy艂em drobn膮 sylwetk臋 Lilii. Rozejrza艂a si臋 niepewnie, po czym wlepi艂a we mnie swoje niewinne spojrzenie.
- Jeste艣 sam? – zapyta艂a.
Natychmiast wygasi艂em p艂omie艅. Zastanawia艂o mnie, co ona tu robi艂a. Przecie偶 umawiali艣my si臋, 偶e zobaczymy si臋 po po艂udniu. Zauwa偶y艂a chyba moje zaskoczenie, gdy偶 u艣miechn臋艂a si臋 s艂odko i podesz艂a do mnie. Nic nie m贸wi膮c, obdarzy艂a mnie delikatnym poca艂unkiem.
- Czy co艣 si臋 sta艂o? – zapyta艂em.
- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie. Spotka艂am dzi艣 Cahana.
- Nie ma jeszcze dziesi膮tej rano! – oznajmi艂em.
Przytakn臋艂a, lecz nie skomentowa艂a tego w 偶aden inny spos贸b.
- Zamieni艂am z nim mo偶e ze dwa s艂owa. Nie by艂 zbyt mi艂y. Dziwnie na mnie patrzy. – stwierdzi艂a powa偶nie Lilijka. Nie wiedzia艂em, co mam na to odpowiedzie膰. Nie zauwa偶y艂em niczego, co wzbudza艂oby m贸j niepok贸j. Zaraz zakomunikowa艂em jej to. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, jakby chcia艂a odp臋dzi膰 si臋 od natr臋tnej muchy.
- Nie o to chodzi! – zaprzeczy艂a. – On mnie chyba nie lubi.
- Nie przejmuj si臋. Sam do ko艅ca nie wiem, czy mnie lubi. – odrzek艂em, odgarniaj膮c niesforny kosmyk w艂os贸w z jej czo艂a. U艣miechn臋艂a si臋 s艂abo.
- Nie wydaje si臋 mie膰 tych problem贸w z Casiusem. – rzuci艂a na wp贸艂 z艂o艣liwie.
- To jest dosy膰 delikatna sprawa. – stwierdzi艂em z lekkim zak艂opotaniem. – Lilia, prosz臋 ci臋, nie poruszaj tego tematu pod tym dachem. Rainamar 艣pi w pokoju obok. – przypomnia艂em jej.
- No prosz臋! – oburzy艂a si臋 nagle jasnow艂osa. – Jak gdyby nie mia艂 prawa wiedzie膰, 偶e mentalista ma ochot臋 na jego faceta.
- To nie pora na takie rozmowy!
- Racja, racja. – zgodzi艂a si臋 niech臋tnie. Chwil臋 b艂膮dzi艂a wzrokiem po izbie, by zaraz przenie艣膰 go na mnie. – Leith… - zacz臋艂a niepewnie. – Chodzi mi o to, 偶e… Och! Czy naprawd臋 musimy w to wci膮ga膰 Cahana? Przecie偶 jeste艣 magiem i radzisz sobie bardzo dobrze!
- Tak, wiem. Cahan jednak dysponuje moc膮, kt贸ra mo偶e by膰 przydatna. – rzek艂em.
- Dr臋czy mnie jednak pewien fakt. – odpar艂a. – Mianowicie to, 偶e mentali艣ci potrafi膮 by膰 ma艂o stabilni i ich moc jest niebezpieczna.
- Lilia, gwarantuj臋 ci, 偶e Cahan jest jednym z najlepszych mag贸w-mentalist贸w, jakich ta ziemia mia艂a zaszczyt nosi膰. Nie ma powod贸w do obaw.
- Sama nie wiem… - j臋kn臋艂a dziewczyna. – Mam obawy, c贸偶 na to poradz臋. – usprawiedliwia艂a si臋.
- Dobrze ci臋 rozumiem. Ludzie, kt贸rzy na co dzie艅 nie maj膮 do czynienia z magi膮 mog膮 si臋 ba膰. To naturalne. Mog臋 ci臋 jednak zapewni膰, 偶e znam Cahana ponad dwadzie艣cia lat, odk膮d to zobaczy艂em przestraszonego siedmiolatka na schodach monastyru. B膮d藕 spokojna, Lili. – mia艂em nadziej臋, 偶e j膮 uspokoi艂em.
- Naprawd臋 musi z nami jecha膰? – zapyta艂a raz jeszcze.
- Bardzo tego chc臋.
Wzruszy艂a tylko ramionami. Nie wydawa艂a si臋 wcale przekonana moim argumentowaniem. Po prawdzie nie by艂o zbyt wyrafinowane, ale obecno艣膰 Cahana by艂a mi potrzebna. Zar贸wno jego zdolno艣ci, jak i to, 偶e zgodzi艂 si臋 mi pom贸c by艂o dla mnie cenne. Zastanawia艂y mnie jej nag艂e w膮tpliwo艣ci. Fakt, wydawa艂o mi si臋, 偶e nie polubi艂a go zbytnio, ale nie zaprz膮ta艂em sobie tym g艂owy. Do teraz.
- Ach, Leith, nie zwracaj na mnie uwagi! – za艣mia艂a si臋, machn膮wszy r臋k膮, jak gdyby chcia艂a zbagatelizowa膰 ca艂膮 spraw臋. – Pewnie denerwuj臋 si臋 t膮 wypraw膮.
- Bez obaw, Lili. Poczekamy tylko, jak kapitan poczuje si臋 lepiej i mo偶emy przyst膮pi膰 do omawiania planu wyprawy.
- Rainamar 藕le si臋 czuje? – zapyta艂a z wyra藕n膮 trosk膮 w g艂osie.
Przytakn膮艂em a ona zaoferowa艂a si臋 zaraz, 偶e przygotuje co艣 do zjedzenia. Kim by艂em, 偶eby odm贸wi膰 pi臋knej kobiecie?
***
Casius
Rozejrza艂em si臋 niepewnie wok贸艂. Nie wiedzia艂em, gdzie mam szuka膰 jakiegokolwiek uzdrowiciela, czy te偶 medyka. Poci膮gn膮艂em Czerwonego Demona za uzd臋. Ruszy艂 za mn膮, oci膮gaj膮c si臋 nieco. Nagle pos艂ysza艂em, jak kto艣 wo艂a moje imi臋. Odwr贸ci艂em si臋, widz膮c, 偶e to Kershaw, jeden z cz艂onk贸w rady oraz brat Derisa, Geshwin. Skrzywi艂em si臋, jakbym posmakowa艂 pieprzu.
- Witam. – zawo艂a艂em, rozgl膮daj膮c si臋, gdzie m贸g艂bym uciec w razie czego. Dwaj Orkowie jednak nie czekali na zaproszenie i dziarsko ruszyli w moj膮 stron臋. Kershaw u艣miecha艂 si臋 serdecznie, z kolei Geshwin mia艂 min臋 co najmniej dziwn膮.
- Gdzie艣 ty si臋 podziewa艂, ch艂opaku! – rzek艂 Kershaw, klepi膮c Czerwonego Demona po boku. Ko艅 podrzuci艂 艂bem, jak gdyby na znak protestu.
- Jak si臋 miewa m贸j ulubiony bratanek? – zagadn膮艂 Geshwin.
- Rainamar? – upewni艂em si臋. Przez chwil臋 my艣la艂em, 偶e m贸wi o Kantharze, ale obaj chyba ma艂o ze sob膮 rozmawiali. To Rhain zazwyczaj sprawia艂 najwi臋cej problem贸w, przez co stawa艂 si臋 wygodnym tematem do rozm贸w w rodzinnym gronie. – To mi co艣 przypomnia艂o… - doda艂em, zwracaj膮c si臋 do Kershawa. – Nie wiesz przypadkiem, czy przebywa w klanie jaki艣 medyk?
- C贸偶, czy kto艣 jest chory? Mo偶e c贸rka Amiry?
- Nie, nie. – uspokoi艂em go.
- W klanie przebywa mag, Kels. W prawdzie to ludzki czarownik, ale uwa偶am osobi艣cie, 偶e lepsze to, ni偶 nic. Odpowiada ci to?
- Jak najbardziej. – przyzna艂em, nie widz膮c powod贸w, dlaczego mia艂bym si臋 wzbrania膰 przed przyj臋ciem rady od cz艂owieka.
- Jest tam, gdzie zazwyczaj przebywaj膮 medycy, nie b臋dziesz mia艂 problem贸w z trafieniem. – poinformowa艂 mnie Kershaw. Geshwin przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 mi z twarz膮 bez wyrazu.
- Dzi臋kuj臋.
- Widzimy si臋 na 艣lubie, dzieciaku. – rzuci艂 na po偶egnanie Geshwin. Przytakn膮艂em bardzo niech臋tnie, ale zmusi艂em si臋 nawet do wybitnie nieszczerego u艣miechu. Bez zb臋dnego oci膮gania si臋 uda艂em si臋 do kwatery medyk贸w w poszukiwaniu tego ca艂ego Kelsa.
***
Lilia
Lilia wesz艂a do pokoju w kt贸rym odpoczywa艂 Rainamar. Nie spa艂, przewracaj膮c bez艂adnie kartki w jednej ze swoich ksi膮偶ek. Natychmiast j膮 spostrzeg艂, rzucaj膮c dziewczynie zdziwione spojrzenie.
- Rainamar, witam. – zacz臋艂a Lilia. – Przeje偶d偶a艂am akurat niedaleko i postanowi艂am wpa艣膰. – doda艂a, u艣miechaj膮c si臋 nieco na si艂臋.
- Rozumiem. – odrzek艂 Rainamar, wracaj膮c do kartkowania swojej ksi膮偶ki. Lilia sta艂a przez chwil臋 niepewnie, przenosz膮c ci臋偶ar cia艂a z nogi na nog臋. Wygl膮da艂a, jakby wa偶y艂a w g艂owie jakie艣 pytanie, jednak wci膮偶 nie potrafi艂a odpowiednio dobra膰 s艂贸w.
- Chcia艂abym porozmawia膰. – rzek艂a nagle. – Wiem, 偶e to nie odpowiednia chwila…
- Mam gor膮czk臋. Nie umieram. – uspokoi艂 j膮 p贸艂ork. – O czym chcesz rozmawia膰?
- C贸偶… Spotka艂am dzi艣 Cahana. By艂am jeszcze w mie艣cie. To by艂 wczesny ranek. Postanowi艂am zamieni膰 z nim kilka s艂贸w… Chcia艂am… wiesz, chcia艂am lepiej go pozna膰. W ko艅cu mamy jecha膰 razem na t膮 wypraw臋 Leitha. – opowiada艂a dziewczyna.
Rainamar przytakn膮艂, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego mu to wszystko opowiada.
- Nie by艂 zbyt mi艂y. – oznajmi艂a nagle jasnow艂osa. – Mog艂abym powiedzie膰, 偶e by艂 nawet niegrzeczny!
- Nie masz si臋 czym przejmowa膰. Sam nie znosz臋 tego cz艂owieka.
- Domy艣li艂am si臋. – wymamrota艂a pod nosem Lilia. Rainamar skrzywi艂 si臋 nieznacznie, czytaj膮c mi臋dzy wierszami jej wypowiedzi. – Chodzi o to, 偶e pomy艣la艂am, 偶e nie wiem, dlaczego Leith zabiera z nami Cahana. Daire jest czarownikiem. Wcale nie jest najgorszy w tej sztuce. Poradzi艂by sobie bez 偶adnej pomocy.
- Ale偶 on chce pomocy czarnego maga. – warkn膮艂 Rainamar.
- Nie rozumiem tego! Co tak naprawd臋 zrobi艂, 偶e potrzebuje czego艣 takiego? Ta ca艂a sprawa jest mocno podejrzana! – zawo艂a艂a Lilia, spogl膮daj膮c na drzwi, jakby spodziewa艂a si臋, 偶e lada moment kto艣 je otworzy.
- Leith na pewno co艣 ukrywa. To nie podlega dyskusji.
- Te偶 o tym my艣la艂am. – przyzna艂a dziewczyna, przerzucaj膮c wzrok na Rainamara. – Pr贸bowa艂am z nim rozmawia膰 i wyperswadowa膰 mu ten pomys艂 z zabraniem Cahana. Przyznam ci, Rainamar, 偶e si臋 troch臋 obawiam tego mentalisty… Poza tym widz臋, 偶e on nie szanuje 偶adnych praw…
- Cholerna prawda. – przyzna艂 z nut膮 z艂o艣ci p贸艂ork.
- W艂a艣nie. Leith jednak pozostaje nieub艂agany. Nie spodziewam si臋, 偶e Casius mnie poprze. Wydaje si臋… hmm… lubi膰 tego Cahana. Prosz臋, nie z艂o艣膰 si臋 na mnie.
- Wiesz, 偶e nie jestem z艂y na ciebie, Lilia. 呕ycie si臋 skomplikowa艂o. – przyzna艂 niech臋tnie p贸艂ork. Nie mia艂 ochoty na zwierzenia. Tym bardziej nie widzia艂 powod贸w, dla kt贸rych mia艂by zwierza膰 si臋 Lilii.
Dziewczyna westchn臋艂a.
- Mo偶e gdyby艣my oboje z nim porozmawiali, to Leith da艂by si臋 przekona膰?
- W膮tpi臋. – odpar艂 pewnie p贸艂ork. – Mo偶emy jednak spr贸bowa膰.
Lilijka rozpromieni艂a si臋 nagle.
- Dzi臋kuj臋. – odpar艂a.
***
Casius
Bez problem贸w dotar艂em do kwatery w kt贸rej przebywali medycy. Wok贸艂 budynku by艂o pusto, wi臋c wnioskowa艂em, 偶e mag o kt贸rym wspomina艂 Kershaw nie jest zbyt zaj臋ty. Wszed艂em na niewielki ganek, kt贸ry prowadzi艂 do drzwi. Przez chwil臋 zastanawia艂em si臋, czy gor膮czka Rainamara nie jest zbyt b艂ah膮 spraw膮, by zawraca膰 g艂ow臋 magowi, ale jednak postanowi艂em wej艣膰. Zapuka艂em, 偶eby zrobi膰 dobre wra偶enie. Nikt nie odpowiada艂. Ponowi艂em pukanie, tym razem staraj膮c si臋, by by艂o g艂o艣niejsze. Nadal nic. Nacisn膮艂em klamk臋. Drzwi by艂y otwarte. Po kr贸tkim namy艣le postanowi艂em wej艣膰 do 艣rodka. W izbie panowa艂 p贸艂mrok. Ci臋偶kie zas艂ony w wi臋kszo艣ci by艂y zaci膮gni臋te. Jedno tylko okno wpuszcza艂o do pomieszczenia s艂abe stru偶ki 艣wiat艂a. Rozejrza艂em si臋. Moje oczy szybko przyzwyczai艂y si臋 do p贸艂mroku. By艂膮 to w艂a艣ciwo艣膰, kt贸r膮 sobie bardzo ceni艂em. Zrobi艂em kilka krok贸w, wci膮偶 si臋 rozgl膮daj膮c. By艂em w korytarzu, kt贸ry zawiera艂 troje drzwi. Nie wiedz膮c, co dalej robi膰, postanowi艂em kogo艣 zawo艂a膰.
- Dzie艅 dobry… Czy kto艣 tu jest?
Chwil臋 p贸藕niej z drzwi naprzeciwko wyjrza艂 jaki艣 jasnow艂osy, m艂ody m臋偶czyzna. Na pierwszy rzut oka wydawa艂o mi si臋, 偶e jest w moim wieku. Uni贸s艂 brwi, jak gdyby w wyrazie pytania i zwr贸ci艂 si臋 do mnie:
- Czy co艣 si臋 sta艂o?
- Mo偶na tak powiedzie膰. Szukam niejakiego Kelsa. – odpar艂em, uwa偶nie przygl膮daj膮c si臋 nieznajomemu. U艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie.
- Dobrze trafi艂e艣! To ja! – oznajmi艂 i gestem r臋ki zaprosi艂 mnie do 艣rodka. Pod膮偶y艂em wi臋c za nim, nie zd膮偶ywszy upewni膰 si臋, czy dysponuje wystarczaj膮c膮 ilo艣ci膮 czasu.
- Co ci dolega? – zapyta艂 nagle, odwracaj膮c si臋 gwa艂townie. Prawie podskoczy艂em, nie spodziewaj膮c si臋 tego.
- Nie przeszkadzam? – zapyta艂em wreszcie.
- Ale偶 sk膮d! – rzek艂, wskazuj膮c mi sto艂ek, nieopodal sto艂u, kt贸ry zastawiony by艂 najr贸偶niejszymi butelkami. Zawiera艂y one w wi臋kszo艣ci r贸偶nokolorowe p艂yny. Przyjrza艂em si臋 im, co nie umkn臋艂o uwadze Kelsa.
- Orkowie polecili mi odnowienie zapas贸w lek贸w. – powiedzia艂 jasnow艂osy, wskazuj膮c na butelki.
- Jeste艣 magiem? – zapyta艂em z czystej ciekawo艣ci.
- Owszem. – odpar艂 Kels, krzywi膮c si臋 nieznacznie. Jego jasne w艂osy, zwi膮zane w niedba艂y kucyk, ko艂ysa艂y si臋 przy jego ka偶dym ruchu. – Powiedz, czy twoje zdrowie jest zagro偶one?
- Nie, nie… - odrzek艂em. – M贸j przyjaciel tego rana dosta艂 dziwnej gor膮czki. Pr贸cz niej, nie ma 偶adnych innych objaw贸w. Nie s膮dz臋, 偶eby by艂o to co艣 gro藕nego, ale… hmm…
- Rozumiem. – odpowiedzia艂 mag. – Mog臋 zaoferowa膰 co艣 na zmniejszenie temperatury.
- Z wielk膮 ch臋ci膮.
- Jedn膮 chwil臋. – odrzek艂, podchodz膮c do drugiego sto艂u, na kt贸rym r贸wnie偶 pi臋trzy艂y si臋 buteleczki r贸偶nej wielko艣ci i kszta艂tu.
- Pochodzisz z Imperium? – zapyta艂em ostro偶nie.
Kels przytakn膮艂, nie przestaj膮c poszukiwa膰 leku.
- Mo偶e znasz moich znajomych – te偶 s膮 czarownikami. Jeden nazywa si臋 Leith Daire a drugi Cahan Revelin. – zagadn膮艂em go. Odwr贸ci艂 si臋 i zmierzy艂 mnie wzrokiem.
- Leith Daire! Ha! S艂ysza艂em, 偶e niez艂y z niego awanturnik. W klasztorze powiadaj膮, 偶e k艂opoty same go znajduj膮.
- To akurat prawda. – zgodzi艂em si臋.
- Nie znam go osobi艣cie, ale widzia艂em go ju偶. Jest dobrze znany mojemu prze艂o偶onemu. Razem grywaj膮 w tryk-traka. – oznajmi艂 niespodziewanie Kels.
- Zaskakuj膮ce – odrzek艂em, u艣miechaj膮c si臋.
- Cahana natomiast znam bardzo dobrze. – ci膮gn膮艂 dalej mag, a mnie to jeszcze bardziej zdziwi艂o. – Znasz go? Przyznasz wi臋c, 偶e to 艣wietny facet. – za艣mia艂 si臋 Kels. – Bywa troch臋 zbyt powa偶ny, ale go lubi臋. Swego czasu razem 膰wiczyli艣my neutralizacj臋 magii. Mag ze mnie marny – najlepiej wychodzi mi leczenie innych. Jestem uzdrowicielem. Za to on! Dawno nie widzieli艣my takiego talentu! – entuzjazmowa艂 si臋 Kels.
- Dlaczego ci臋 tu wcze艣niej nie widzia艂em? Bywam w klanie dosy膰 cz臋sto… - zauwa偶y艂em, chc膮c dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej o nim.
- Mam dwadzie艣cia pi臋膰 lat. To jest moje pierwsze powa偶ne zlecenie. Wcze艣niej pracowa艂em tylko z prze艂o偶onymi, albo bardziej do艣wiadczonymi magami. Magia uzdrowicielska, w przeciwie艅stwie do innych specjalizacji, rozwija si臋 wraz z wiekiem. – wyt艂umaczy艂 mi Kels.
- S艂ysz膮c takie rzeczy, u艣wiadamiam sobie, jak ma艂o jeszcze wiem. – oznajmi艂em mu.
- C贸偶, na pocieszenie mog臋 ci powiedzie膰, 偶e ka偶dego dnia uczymy si臋 czego艣 nowego. – odpar艂 i powr贸ci艂 do poszukiwania leku.
- Widzia艂e艣 si臋 ostatnio z Cahanem? – nie potrafi艂em powstrzyma膰 pytania.
- Owszem. – przyzna艂 Kels. – Nie da艂o si臋 jednak z nim powa偶nie pogada膰. Bez przerwy m贸wi艂 o jakim艣 facecie, kt贸rego pozna艂, z reszt膮 w tej okolicy. Nas艂ucha艂em si臋, jaki ten ch艂opaczek jest wspania艂y… - za艣mia艂 si臋 jasnow艂osy czarownik. – Mo偶e tobie te偶 o tym opowiada艂? – zapyta艂, rzucaj膮c mi spojrzenie zza ramienia. Pokr臋ci艂em przecz膮co g艂ow膮.
- Nie. Ma艂o rozmawiali艣my.
- Nie dziwi臋 si臋. Ze mn膮 rozmawia艂 tyle, 偶e pewnie w ci膮gu ca艂ego 偶ycia nie wypowiedzia艂 tylu s艂贸w! Nie mog臋 sobie przypomnie膰, jak nazywa艂 si臋 ten ch艂opak, o kt贸rym mi opowiada艂… Chyba to by艂a imperialna wersja jednego z staro-sadalskich imion… hmm… - usi艂owa艂 sobie przypomnie膰 Kels, wci膮偶 grzebi膮c w buteleczkach. – Zaraz… Nazywa艂 si臋 Casius!