The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 13:22:35   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Ja i moje paranoje 11


Telefon dzwonił jak szalony przez pół nocy. Nie zamierzałem go jednak odbierać, wiedząc, iż chmura gradowa po drugiej stronie sypnie mi więcej niż tylko gradem, a tego, choćby chwilowo, wolałem uniknąć. Na wszelki wypadek zgarnąłem komórkę do kieszeni, coby Miłoszek go nie dorwał. I tak strach pomyśleć o czym z Marcelem rozmawiał... Jestem pewien, że pajac powiedział mu coś, co go zdenerwowało, inaczej nie wydzwaniałby tak. Wiedziałem oczywiście, że to go tylko bardziej zdenerwuje, ale miałem świetną wymówkę - byłem przecież w pracy. Jako świadka miałem milczka Zbigniewa w razie czego, choć nie miałem pojęcia, czy w kryzysowej sytuacji na cokolwiek mi się przyda. Zanim do końca zeżarły mnie wywołujące depresję myśli o Marcelu, Jarosław wyciągnął mnie z piekielnych czeluści Gburka-Zbigniewa, obiecując, iż nauczy mnie piec chleb... Skończyło się na tym, że pilnowałem, by blade bochenki się nie spaliłu, bo tylko na tyle pozwalał mi Jarosław.
Już po godzinie miałem dosyć. Bynajmniej nie chodziło o nowe zajęcie. Gapienie się w minutnik i zaglądanie przez okienko do piekarnika, było fascynującym zajęciem, tylko Miłosz kręcił mi się pod nogami, co chwila racząc mnie jakimś głupim tekstem, czy uśmieszkiem. Irytowało mnie to, żeby nie powiedzieć dosadniej, ale grzecznie znosiłem swoją karę, mając nadzieję, że kiedy go oleję da mi spokój. Nadzieja poszła się... kochać, już po chwili. Zauważywszy że nie zwracam na niego uwagi, Miłosz przykleił się do mnie natychmiast. Nic nie mówił, coś tylko nucił pod nosem, zerkając na mnie znacząco. I tak przez całą zmianę...
- Nie znudziło ci się jeszcze? - spytałem z westchnieniem.
- Coś ty! To lepsze niż się spodziewałem - wyszczerzył się w uśmiechu. Miałem ochotę wybić mu zęby, na szczęście byłem dobrze wychowany.
- To kiedy spotkam tego twojego...
- Znowu to? - przerwałem mu bezceremonialnie. - Daj sobie spokój. Nie wystarczy ci, że gadałeś z nim przez telefon?
- Nie.
- A tak w ogóle, o czym to tak sobie plotkujecie za moimi plecami? - spytałem podejrzliwie.
- O tobie, oczywiście.
- Może jakieś szczegóły? - próbowałem go podejść, wcale nie troszcząc się o subtelności. Po prostu ciągnąłem go za język wyjątkowo świadomie i z premedytacją.
- Nie powiem!
- Wkurzył się, kiedy odebrałeś, co?
- Może trochę.
- Trochę, tak? Już ja go znam. Pewnie toczył pianę ze złości.
- Dlaczego zadajesz się z kimś takim? - spytał nagle zupełnie poważnie. - Przecież to jakiś sadysta!
- Skąd ten pomysł?
- Wystarczyło mi pięć minut rozmowy, żeby wiedzieć z kim mam do czynienia. Ty lepiej uciekaj od niego.
- Trafiła kosa na kamień - stwierdziłem po prostu.
- Źle skończysz - mruknął pod nosem, wcale nie po cichu. Co on tam wiedział?! Znałem Marcela jak dno własnej kieszeni. Może i był sadystą, znęcał się nade mną fizycznie i psychicznie, sprawił, ze zrozumiałem definicję syndromu sztokholmskiego, ale poza tym był dobrym człowiekiem. No i kochałem go jak szaleniec. Żadna siła na ziemi i niebie nie była w stanie nas rozdzielić, ani teraz, ani nigdy...
- Powiedziałem mu, że go zdradzasz - wyskoczył nagle Miłosz. Struchlałem.
- Co?! - Chyba żartował? Nie, na pewno nic takiego nie powiedział. Patrzyłem przez długą chwilę na jego uśmiechniętą facjatę i ogarnęły mnie wątpliwości. A co jeśli? Przecież to cholernik i wrednota chodząca, wszystko mógł powiedzieć. Nagle Miłosz parsknął śmiechem.
- Ale masz minę! - wył zginając się w pół. Kurwa! No i gdzie moje „ani teraz, ani nigdy”?
- Muszę zadzwonić - oznajmiłem i nie czekając na pozwolenie rzuciłem Miłoszowi fartuchem w twarz i wyszedłem przed piekarnię. W spisie kontaktów znalazłem numer Marcela - nowy, bo zmienił go po tym, jak trafiłem do domowego więzienia. Nerwowo liczyłem kolejne sygnały - dwa, trzy, cztery - cholera, przecież niedawno dzwonił! W końcu ktoś odebrał.
- Halo - usłyszałem... męski głos, zdecydowanie nie Marcelowy.
- Czy mogę prosić Marcela? - zgrzytnąłem zębami.
- Hmm... nie wiem gdzie jest, taki tu dzisiaj ruch... - bąknął gość niemrawo. Z głębin pamięci wydobyło się wspomnienie, bardzo mgliste, a jednak powoli pnące się w górę. Skądś znałem ten głos.
- Stefan? - spytałem, przypominając sobie nagle do kogo ów głos mógł należeć.
- Tak.. kto mówi?
- Patryk - odparłem, naiwnie licząc na to, że on również mnie pamięta. - Jestem...
- A, Patryk! - wykrzyknął mężczyzna. Zrobił to na tyle głośno, że aż mi zadźwięczało w uszach. - Poczekaj chwilę zaraz znajdę tego nicponia.
- Okej. - Omal nie parsknąłem śmiechem. „Nicpoń”. Chyba nic tak dobrze nie opisywało Marcela jak to właśnie słowo, a jednak w ustach innego człowieka zabrzmiało dość dziwnie. Po chwili usłyszałem cichą rozmowę i głos Marcela:
- Patyś, dzwoniłem do ciebie pół nocy! - powiedział z wyrzutem.
- Wiem, dlatego oddzwaniam. Nie miałem za bardzo czasu, poza tym posiałem gdzieś komórkę i dopiero ją odzyskałem - skłamałem gładko.
- No, jakoś się zorientowałem, bo odebrał ktoś inny... - zawiesił głos. No to teraz się zacznie. Już brałem głębszy oddech, by zacząć się tłumaczyć, gdy Marcel się odezwał: - Gość obiecał, ze odda ci telefon, jak tylko cię zobaczy. Ale jakoś nie mogłem się powstrzymać przez próbowaniem. To tak, jakby moje palce same wciskały klawisze w telefonie...
- Nie powiem, że mnie to nie cieszy, choć jest trochę zaskakujące - stwierdziłem. A raczej zupełnie do niego niepodobne. Zwykle dzwonił, by mi powiedzieć, ze jest głodny, co znaczyło, ze szybko muszę udać się do jego mieszkania, żeby coś ugotować. Rzadko kiedy martwił się o mnie.
- Odkąd znów się pojawiłeś w moim życiu mam obsesję na twoim punkcie - wyznał. - Ciągle o tobie myślę, to jest trochę przerażające.
- Nie wątpię. Sam jestem przerażony - zażartowałem. O dziwo, nie zostałem z miejsca ofukany.
- O czym tu sobie tak gołąbeczki gruchają? - usłyszałem tuż przy uchu i niemal ducha nie wyzionąłem. Wrzasnąłem za to, jakby mnie gorącym prętem po stopach smyrali i omal nie wypuściłem aparatu z dłonie.
- Kurwa! Miłosz, na litość boską! - krzyknąłem. No któż, jak nie ten troll mógłby mi teraz wyleźć zza pleców, któż?
- Patryk, co się dzieje? - usłyszałem zaniepokojony głos Marcela.
- Nic, nic, to tylko mój szef - uspokoiłem szybko, na dobrą sprawę sam nie potrafiąc tego zrobić.
- Acha, to może później oddzwonię, co? A może wpadniesz dzisiaj do mnie? Wyrwę się wcześniej - zaproponował.
- Tak będzie chyba najlepiej - stwierdziłem gromiąc spojrzeniem ubawionego Miłosza.
- Okej, to do zobaczenia - pożegnał się Marcel i rozłączył.
- Czego ty chcesz, Szatanie? - spytałem wyjątkowo spokojnie.
- Twej duszy, oczywiście - wyszczerzył się iście po diabelsku. - I jakiegoś smacznego kąska z waszego pożycia - dodał.
- Nie.
- Ale że co? Duszy mi nie oddasz?
- Tego też nie.
- Łeee, taki z ciebie kumpel - zachmurzył się Miłosz.
- Tak, taki właśnie! Sorry, ale dopiero co się pogodziliśmy i nie chcę, żeby ktoś to zepsuł, okej? Więc błagam, nie odbieraj moich telefonów i nie rób sobie ze mnie żartów, bo to dla mnie ważne.
- Wiesz co myślę? - Miłosz z wesołego trolla wcielił się w ostoję powagi i wiedzy, niczym filozof.
- Nie wiem i chyba wiedzieć nie chcę - odpowiedziałem. Wiedziałem, że i tak mi powie.
- Ja myślę, że to syndrom sztokholmski.
- Ja też tak myślę i bardzo mi z tą myślą dobrze, więc jak już mówiłem - nie wpieprzaj się, proszę.
- Ty masz poważny problem.
- Tak, z tobą! Słuchaj, znamy się z Marcelem jak łyse konie, niejedno już razem przeżyliśmy i naprawdę jest mi z nim dobrze - starałem mu się wytłumaczyć sytuację jak mogłem najlepiej, niestety jakoś nie mógł tego przełknąć.
- Dlaczego nie znajdziesz sobie jakiegoś miłego chłopca, wiesz, takiego w stylu dżapańskiego uke? Toż to by był raj, nie życie!
- Boże, kurwa, Miłosz! - jęknąłem zmęczony jego zabawą.
- W tej kolejności? - uniósł pytająco brew.
- To nie jest tak, że jestem gejem, okej?
- A kim, przepraszam cię bardzo, jesteś sypiając z facetem?
- To znaczy, jestem, ale nie dla wszystkich facetów.
- Nie rozumiem.
- Okej, to może inaczej. Nie zauważyłem, żeby mi stawał przy innych facetach, rozumiesz? To tak, jakby Marcel był... specjalny, czy coś. Rozumiesz? - upewniłem się, gdyż jego mina świadczyła o totalnym ogłupieniu.
- No... - odparł niezbyt przekonująco. - Ale dlaczego on?
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Może dlatego, że w pewnym momencie po prostu się zakochałem.
- Ach, miłość. To już inna sprawa - pokiwał głową ze zrozumieniem, choć pewnie nie zrozumiał niczego co powiedziałem.
- I jesteś skłonny znosić jego fochy już zawsze?
- Jestem, wierz mi, jestem!
- Tak na całe życie?
- Tak.
- Dopóki śmierć was nie zgarnie, i tak dalej? - zdumiał się.
- Powinno być: „dopóki śmierć was nie rozłączy”, ale tak - poprawiłem. Machnął ręką.
- Dobra, dobra, już ja wiem swoje. Tylko żebyś mi znowu gdzieś nie zaćpał i nie wyparował nagle jak kamfora.
- Co to znaczy „znowu”?
- No, bo raz ci się to już zdarzyło, zdaje się.
- To było co innego - tym razem to ja machnąłem ręką.
- I nie przyłaź do mnie, jak cię ten twój Marcelino kopnie w tyłek!
- Oj, wierz mi, że będziesz ostatnią osobą, do której przyjdę - zapewniłem z uśmiechem. Właściwie to byłby pierwszą...
- Dobra, dobra, już ja znam takich co tak mówili. Wracaj do roboty, bo utnę pensję i na kondomy nie będzie - wyszczerzył się w iście diabelskim uśmiechu, obrócił na pięcie i wrócił do piekarni. I już wtedy wiedziałem na pewno, że cokolwiek zrobię, jakkolwiek to zrobię, nie mogę pozwolić, by tych dwóch się poznało. Inaczej będę zgubiony.

Około południa Marcel napisał, że wychodzi z pracy o trzeciej, zacząłem więc się krzątać w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na spotkanie - tudzież randkę! Czułem się trochę stremowany, gdyż była to moja pierwsza od kilku miesięcy randka. Nie obyło się od kilku kąśliwych uwag Miłosza, który nie wiedzieć czemu, porzucił nagle robotę w piekarni, by pomarudzić mi nad uchem. Jego rady były tak celne, jakby po pijaku strzelał do dziurawego płotu, próbowałem więc go ignorować. Na moje szczęście, do akcji weszła babcia, która przegnała natręta, a nawet, uśmiechając się życzliwie, odradziła mi założenie kilku rzeczy. Młodsza siostra Miłosza, którą nazywaliśmy Iris, choć na imię miała Magdalena, była moim lustrem. Prezentowałem jej się z każdym stroju a ona z uśmiechem pokazywała uniesiony w górę kciuk. Kiedy jej się coś nie podobało kręciła głową, odsyłając mnie z powrotem do sypialni. Może to śmieszne, ale nagle poczułem się jak w prawdziwej rodzinie. Babcia robiła niezły bajzel w pokoju, szperając po szafie w poszukiwaniu „czegoś odpowiedniego”, stawiając sobie za cel honoru odziania „swojego chłopczyka”, jak zwykła mnie nazywać, na wielkie wyjście. Iris odgrywając rolę młodszej siostry udzielała swoich rad, a Miłosz raczył kąśliwymi uwagami, jak to mają w zwyczaju starsi bracia. Tuż przed moim wyjściem dołączył do nich Bartolini Bartłomiej, stanął w progu i z kwaśną miną kazał mi wszystko zdjąć, po czym sam wybrał mi outfit. I muszę przyznać, dzieciak zna się na rzeczy. Nie powinienem się dziwić, w końcu pracował w butiku z męską odzieżą, który cieszył się dużym zainteresowaniem. Sam Bartek był kimś, dzięki komu drzwi butiku niemal bez przerwy się otwierały. Przynajmniej tak słyszałem.

Spóźniony, zdyszany, dotarłem w końcu pod drzwi Marcelowego mieszkania. Nim zdążyłem zapukać, drzwi stanęły otworem, a w nich pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha gospodarz. I nagle zapomniałem jak się oddycha. Cholera, zapomniałem już, jaki potrafi być skubaniec przystojny, kiedy się postara...
- Cześć - niemal wyśpiewał, wyciągając ręce. Podszedłem bliżej, by jego ramiona mogły mnie dosięgnąć i sam uścisnąłem go mocno, jeszcze zanim on zdążył to zrobić. Już po chwili zostałem wciągnięty do środka. W nozdrza uderzył mnie intensywny zapach pomarańczy i wanilii, jak dawniej. Z miejsca się rozluźniłem i poczułem jak w domu. Tak, to zdecydowanie było moje miejsce.
- Jak minął dzień? - spytał Marcel ciągnąć mnie dalej w stronę kuchni. Skrycie marzyła mi się sypialnia, ale...
- W porządku. Pracowicie - odparłem zgodnie z prawdą. - Słuchaj, co do twojej rozmowy z Miłoszem... - zacząłem.
- Co z tym? - Marcel pchnął mnie na krzesło zaraz po tym, jak przestąpiliśmy próg pomieszczenia kuchennego i spokojnie zajął się... przygotowywaniem stołu do kolacji.
- Tylko mi nie mów, że sam gotowałeś - jęknąłem. Nigdy, ale to NIGDY nie widziałem Marcela w kuchni, w sensie GOTUJĄCEGO COKOLWIEK. Mężczyzna mego życia rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie, które mówiło: „zjesz ze smakiem, albo ci to wepchnę siłą do gardła”.
- To co mówiłeś? - szybko zmienił temat powracając do wyciągania talerzy z szafki. Kusiło mnie, by podejść do kuchenki i zapuścić żurawia do garnków, ale mogło by to grozić guzem, ochrzanem, lub natychmiastową śmiercią. Chciał się pochwalić. Wiedziałem o tym, więc nie ruszyłem się z miejsca, dając mu pole do popisu. Widać mu zależało, co mnie tylko ucieszyło.
- Mówię o rozmowie jaką odbyłeś z moim szefem - zagadnąłem.
- Ten Miłosz to twój szef? Wydaje się fajnym gościem - stwierdził, bez cienia zazdrości czy złości, Marcel.
- Mógłbyś mi powiedzieć o czym rozmawialiście? - poprosiłem.
- Nie rozmawiałem z nim - Marcel wzruszył ramionami.
- Ale on mówił...
- Odebrał, przedstawił się i powiedział, że odda ci telefon jak tylko cię znajdzie - przerwał mi. Szczęka mi opadła. A to kawał sukin... Niech go diabli! Nabrał mnie, a ja dałem się podejść jak gówniarz. Nie wiem, czy bardziej byłem zły na jego, czy siebie.
- Szmaciarz! Już ja mu pokażę - warknąłem. Marcel zerknął na mnie podejrzliwie.
- Mam być zazdrosny? - spytał z szelmowskim uśmiechem. Wyciągnąłem ręce a on bez wahania wpadł w moje ramiona. Wypadło to raczej pokracznie, bo siedziałem i kiedy rzucił się na mnie omal nie przewróciliśmy się razem z krzesłem.
- Olejmy kolację - zaproponował z błyskiem w oku. Zgodziłem się natychmiast. W końcu, nie byłem aż tak głodny.
Już w sypialni, patrząc na drżące z podniecenia ciało Marcela pomyślałem, że szkoda byłoby jednak zrezygnować z seksu na zgodę.












Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum