The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 08:31:18   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Jesienny wiatr 1


- Wyjebali mnie z domu - odezwał się po dłuższej chwili panującego pomiędzy nimi milczenia. Jego głos był cichy, pełen niewypowiedzianego żalu i przesiąknięty poczuciem porażką mimo tego, że chłopak starał się brzmieć beztrosko. Nie wyszło mu. Nigdy nie był dobrym aktorem, przynajmniej nie tak dobrym za jakiego się uważał.
Zyga westchnął ciężko. Wiedział już, co znaczył ten niespodziewany SMS z żądaniem spotkania. Wiedział, czym było tanie piwo z Netto, które właśnie trzymał w dłoni oraz paczka mocnych West`ów, którymi tak ochoczo częstował go Kasztan.
Teoretycznie, uzbrojony w ową wiedzę, nie powinien był dać się zapędzić w pułapkę. Miał szansę nie złapać się w sidła zastawione przez chłopaka i z własnej woli nie dać się wplątać w jego grę.
I co z tego? Wiedział również - bo znał siebie dość dobrze - że ulegnie z czystej ciekawości i po prostu z dobroci serca. Kasztan nie miał dokąd pójść, a sam fakt, że to właśnie do niego zwrócił się o pomoc, mówił wiele o tym, jak bardzo był zdesperowany. Zyga nie mógł zaprzeczyć, że sytuacja lekko połechtała jego ego. Mógł wziąć chłopaka na przeczekanie i sprawić by ten zaczął prosić o przygarnięcie go. Był w stanie go złamać i poniżyć, gdyby tylko chciał. Gdyby chciał.
Zyga ponownie westchnął. Palcami niedbale zaczesał za ucho długie, jasne włosy.
- Póki sobie czegoś nie znajdziesz, możesz zostać u mnie.
Nie widział jak bardzo te kilka słów zmieni jego życie. Nie miał wtedy najmniejszego pojęcia, jak wielki wpływ będą one miały nie tylko na jego przyszłość, ale także na losy paru innych osób.
Gdyby wiedział, nigdy nie śmiałby ich wypowiedzieć.

* * *

Kilka miesięcy wcześniej, grudzień

- Ten nowy to jakiś szczyl jest. - Jaro uniósł wzrok znad gitary i z wyrzutem spojrzał na Kubka siedzącego na kanapie i bawiącego się pałeczkami od perkusji. Wysłużone Matmaxy hipnotyzowały wzrok, wprawnie obracane palcami perkusisty.
- W dupie mam jego wiek. - Zyga ubiegł Kubka w odpowiedzi. - Przynajmniej tak długo, jak okaże się przydatny.
- Słyszałem jak gra - tym razem odezwał się cały sprawca zamieszania, wstając z kanapy i podchodząc do swojego ukochanego zestawu perkusyjnego. - Nada się.
Jaro prychnął w odpowiedzi, wracając do strojenia gitary.

Od dawna potrzebowali drugiej gitary. Zyga potrafił grać i mógł spokojnie przejąć tę rolę, ale wtedy zostaliby bez basisty - a ta funkcja była o wiele ważniejsza od drugiej gitary i jednocześnie cięższa do zastąpienia. Spotkali na swojej drodze parę osób, które bardzo chętnie, przynajmniej z początku, chciały podjąć się tego wyzwania. Jednak z biegiem czasu, przy częstym przebywaniu ze sobą na próbach, nowi nie wytrzymywali ciągłych humorów Kubka, który cenił sobie totalną techniczną perfekcję w muzyce. Części nie pasowały dziwne preferencje Jara, który często przelewał je na papier pisząc teksty o krwi, najróżniejszych chorobach oraz wszystkich możliwych parafiliach. Jeszcze inni mówili, że nie da się współpracować z Zygą, którego uważali za dziwnego i „jakiegoś takiego niesocjalnego”. Szczerze mówiąc, oni sami nie za bardzo rozumieli, na jakiej zasadzie działały łączące ich relację i dlaczego, mimo wielu różnic tak dobrze się rozumieli. Może to po prostu czas i łączący ich upór w dążeniu do celu sprawił, że zespół działał jak sprawnie złożona i dobrze naoliwiona maszyna.
Zyga i Jaro znali się od dzieciństwa - urodzeni w tym samym szpitalu, wychowani w tej samej kamienicy i poznający życie na tym samym podwórku. Dziesiątki szyb wytłuczonych przypadkowo podczas grania w nogę, kupowane za ówczesnego „tysiaka” gumy-kulki oraz cała masa otarć, ran i innych skaleczeń zrobiła za dobrą podstawę do twardej męskiej przyjaźni, jaka ich obecnie łączyła. Przeważnie to Jarek, bo tak brzmiało jego imię, choć rzadko ktoś go używał, przychodził do Zygi pomarudzić na nudne i ciężkie życie. Siadali wtedy na dachu bloku, w którym zamieszkał basista po wyprowadzce z domu, sącząc piwo i wpatrując się w słońce powoli zachodzące nad szarym, ale jakże ukochanym przez nich Wrocławiem. Czasem owe marudzenie nie potrzebowało słów, Jarowi wystarczyła po prostu obecność drugiej osoby, która wiedziała o nim wszystko i była świadoma tego, że słowa nie zawsze potrafią oddać uczucia. Bardzo często były nawet są w stanie zmienić i zagmatwać to co człowiekowi leży na duszy. Zyga był za to mistrzem w milczeniu. Nie wynikało to z braku inteligencji, bądź też braku manier czy niewiedzy jakich słów użyć, by wesprzeć przyjaciela. Jarek pamiętał przecież, że nie zawsze tak było. Zyga, a właściwie wtedy jeszcze Paweł, dopiero po wielu latach nauczył się, że lepiej milczeć, niż mówić to co się myśli i widzi. Ludzie nie lubili słuchać prawdy. Prawda drażniła ich i wywoływała nagłe, niechciane skurcze żołądka.
Zyga urodził się i został ochrzczony jako Paweł Zygmunt Wiśniewski. Pierwsze imię było wyborem jego matki, drugie zawdzięczał ojcu, który chciał, by syn nazywał się po pradziadku - bohaterze, który oddał życie na wojnie, ku chwale ojczyzny. Także Zyga był sobie Pawłem aż do początków liceum, kiedy ktoś - dziś już nikt nie pamięta, kto - zobaczył jego legitymację i stwierdził, że imię Zygmunt pasowałoby mu o wiele bardziej niż jakiś nudny, tak powszechny Paweł. Pod koniec liceum nawet nauczyciele mówili do niego Zyga. Poza tym cała sytuacja miała jeszcze jedno dno. W tamtym właśnie czasie szczery do bólu Paweł zrozumiał, że nie zawsze warto mówić prawdę. Jego wrodzona empatia i niemalże podświadome rozumienie ludzkich zachowań, które przychodziło mu z zaskakującą łatwością stało się jego największym przekleństwem. Wchodząc w dorosłość stał się bardziej milczący i częściej stronił od towarzystwa ludzi. Patrząc na to można by było powiedzieć, że niczym w drugiej części mickiewiczowskich „Dziadaów”, zmiana imienia przeniosła ze sobą totalną zmianę przekonań i wierzeń głównego bohatera. Umarł Paweł - narodził się Zyga.
Niestety Zyga nie miał w sobie żadnych zapędów do naprawiania świata i poświęcania siebie w imię ludzkości. Nie nazywał się „Milijon” i nie chciał za miliony kochać i cierpieć katusze.

Jakoś w tamtym czasie obaj zapałali także miłością do muzyki. Zaczęło się oczywiście od słuchanych na walkmanie kasetach pełnych kawałków granych przez Armię, Dezertera i Sedes, które dostarczał im ojciec Jarka, kiedyś zapalony rockowiec znający podstawy gry na gitarze. „Wszyscy pokutujemy” przez długi czas był dla nich niczym hymn. Coraz częściej ich piątkowe wieczory kończyły się w dusznych od papierosowego dymu i ludzkiego potu barach i knajpach, w których można było posłuchać niszowych, mało znanych kapel.
To były dobre, beztroskie czasy. Stawali się mężczyznami słuchając muzyki, która kształtowała ich poglądy. Muzyki, która nie miała ograniczeń i była sama w sobie metaforą wolności. Brzmienia były szarpane, wokale pełne krzyku a jednak wszystko to miało swój urok. W tej formie właśnie się zakochali i to ją postanowili kultywować. Za pieniądze nazbierane na wakacyjnych, dorywczych pracach kupili używany sprzęt. Ojciec Jarka okazał się wielką pomocą przy samych początkach, potem większości rzeczy uczyli się sami, metodą prób i błędów.
Jarek właściwie całkowicie przypadkiem okazał się być zdumiewająco dobrym wokalistą, gdy pewnego wieczoru, podczas jakiegoś całkowicie przypadkowego, szkolnego ogniska złapał za gitarę i nienagannie wyśpiewał połowę repertuaru Jacka Kaczmarskiego. Zyga pamiętał, jak bardzo czuł się urzeczony głosem przyjaciela i jak poprzysiągł, że nikogo innego na stanowisko wokalu nigdy nie dopuści. Tak też zostało.
Chcieli grać - nie interesowała ich sława, nie myśleli o przyszłości. Żyli tym co tu i teraz i to było najważniejsze. Potrzebowali jednak jeszcze jednej osoby. Potrzebowali głównego rytmu, jaki nadaje muzyce perkusja.
Wtedy na ich drodze stanął Kuba.
Był to właśnie jeden z tych piątkowych wieczorów. Na scenie miał grać Kult, a przed nim zapowiedziano dwa mniej znane zespoły. Pierwszy z nich grał tylko covery polskich kapel, nic swojego, nic oryginalnego. I mimo tego, że były to dobrze znane kawałki, gitarzysta nie trzymał tempa a wokalista mieszał słowa, prawdopodobnie pod wpływem zbyt dużej ilości wypitego piwa. Tego nikt nie wiedział na pewno, ale szczerze mówiąc nikomu to też nie przeszkadzało. Część ludzi siedziała przy stolikach porozstawianych w rogach klubu i piła piwo, gadając o wszystkim i o niczym, druga część mimo słyszalnych niedociągnięć artystycznych radośnie skakała pod sceną napędzając nierzadko brutalne pogo. I właściwie wszystko byłoby ok, gdyby nie perkusista, który w pewnym momencie przestał grać i donośnie stwierdzając, że „pierdoli takie granie” zszedł ze sceny. Wkrótce potem okazało się, że Kubek zawsze był mocno niepozornym gościem - niskim, chudawym, o bladej cerze naznaczonej piegami i zawsze rozczochranych ciemnych włosach, których nigdy nie starał się układać. Jedyną rzeczą, która miała dla niego znaczenie była muzyka i granie na perkusji. Od osób z którymi grał oczekiwał takiego samego, a kiedy go nie widział, odchodził wiedząc, że trwanie w takim układzie nie ma sensu.
Traf chciał, że wspomniany wcześniej perkusista przemierzył salę i podszedł do stolika przy którym Zyga i Jaro pili piwo, rozmawiając oczywiście o muzyce, o graniu, o wcześniej usłyszanych utworach. Właściwie to Jaro gadał, gestykulując przy tym przesadnie, a Zyga słuchał, uśmiechając się lekko pod nosem. Obaj spojrzeli na przybysza z niekrytym zdziwieniem, które szybko przerodziło się w okrzyk protestu ze strony Jarka, gdy Kuba jak gdyby nigdy nic złapał jego kufel i wypił złotą zawartość w kilku pokaźnych łykach, po chwili tłumacząc, że dzień jest zbyt chujowy, by dać mu radę na trzeźwo.
Postawił następną kolejkę. Usiadł z nimi..Urwana rozmowa potoczyła się dalej. Kuba słuchał, czasem wtrącając swoje trzy grosze na temat danej kapeli, albo muzyka. Od słowa do słowa doszli do pomysłu wspólnego grania. Ten trzeci trybik - perkusja - sprawił, że całość ruszyła, napędzana i oliwiona miłością do muzyki.
Bywały czasem ciężkie dni. Kubek łatwo denerwował się na Jara, gdy ten nie do końca chciał uznać jakiś jego pomysł. Jaro wkurzał się niemiłosiernie, gdy Kubek na siłę wciskał mu rozwiązania, które w ogóle mu nie pasowały. Zyga milczał nieco mniej, starając się jakoś ich pojednać, choć nie zawsze mu to wychodziło. Wiedział, że muszą się po prostu dotrzeć, zrozumieć i jakoś dojść do consensusu. Nadzieją napawało to, że nigdy żaden z nich nie wyszedł z próby i nie trzasnął drzwiami ze słowami, że pierdoli takie granie.

- Na którą kazałeś mu przyjść? - Jaro z widocznym zniecierpliwieniem spojrzał na wiszący na ścianie zegarek, w myślach odejmując od pokazywanej przez niego godziny dwadzieścia dwie minuty. Każdy z nich wiedział, że zegar źle chodzi, ale nikomu nie chciało się go przestawiać. Było piątkowe popołudnie. Jaro miał dzień wolny w robocie, tak jak i Zyga. Kubek nie pracował, żyjąc na garnuszku rodziców, co było często tematem żartów ze strony reszty zespołu. Cały dzień mogli dziś poświęcić na granie.
- Mówił, że przyjdzie po lekcjach. Jeśli oczywiście uda mu się tutaj dostać, przez ten jebany śnieg. - Kubek zamachał rękami, starając się rozgrzać. - Pierdolona zima - dodał na wypadek gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, jak bardzo nie cierpiał tej pory roku.
Zimna zaczęła się nagle i niespodziewanie, zaskakując tak drzewa, które nie zdążyły jeszcze zrzucić uschniętych liści, jak i drogowców, którzy nie nadążali z usuwaniem przybywającego w zastraszającym tempie śniegu. Miasto w wielu miejscach było zasypane, szczególnie na obrzeżach. Tramwaje notorycznie się spóźniały, a stanie w korkach wydłużało nierzadko nawet o kilka godzin. Już od dwóch miesięcy było zimno i biało, i nic nie wskazywało na to, że nowy rok przyniesie odwilż.
Próby organizowali w piwnicy jednej z kamienic, której właścicielami byli dziadkowie Kubka. Ściany były tutaj grube, więc ludzie nie narzekali na hałas, ale z drugiej strony ocieplanie tego miejsca w czasie chłodnych dni było czystym koszmarem. Z roku na rok w pomieszczeniu przybywało elektrycznych grzejników zakupionych na giełdzie z drugiej ręki albo na promocjach w supermarketach. Niektóre z nich, wysłużone i niedziałające, stały w kącie piwnicy, służąc za posępną dekorację, a czasem i dodatkowe siedzenie, przynajmniej do momentu, w którym Jaro i Zyga nie przynieśli tutaj starej, obdrapanej przez hordy kotów kanapy, którą babcia pierwszego z nich najzwyczajniej chciała wyrzucić. Okrągły stolik też trafił do nich przypadkiem, przywleczony pewnego jesiennego dnia przez Kubka, który oznajmił, że dość ma stawiania piwa na podłodze. Niedługo potem do całości doszło parę lamp i kilka półek - wszystko nie do pary i z całkowicie innej bajki. Wisząca nad wejściem głowa jelenia została znaleziona przy pobliskim śmietniku, a nieszczęsny, śpieszący się zegar Kubek dostał od kumpla na któreś urodziny. Ktoś, kto wchodził tutaj po raz pierwszy, krzywił się przeważnie, określając ich miejsce prób niezłym burdelem, i tak się przyjęło. Większość ludzi z ich otoczenia z pełnym zrozumienia kiwnięciem głowy reagowało, gdy któryś z nich oznajmiał, że idzie do Burdelu. Mimo wszystko to był po części ich dom i tak też go traktowali.
- Zimno - Zyga odezwał się cicho, układając bas wygodniej na kolanie. - Zagrajmy - dodał zachęcająco, i od razu rozpoczynając tak dobrze znany im kawałek. Wiedział, że Kubek nieco ożywi się przy perkusji a Jaro od razu podchwyci i zacznie śpiewać. Nie musiał długo czekać. Po chwili dołączyła do niego ciężko nastrojona gitara, a zaraz po niej spokojny, ciągły rytm wybijany raz po raz na centrali. To była ich własna aranżacja, choć nie raz wspominali o tym, że przydałby się im klawiszowiec. Byli otwarci na propozycje, lecz historię z chętnymi kończyły się podobnie jak z tymi, którzy chcieli im służyć za drugą gitarę. Trybiki nie pasowały, więc maszyna jechała nadal wsparta o swoje główne trzy części.

Moja krew

Zachrypnięty, silny głos Jarka przebił się bez problemu przez instrumenty i wypełnił całą piwnicę. Zyga mimowolnie się uśmiechnął. Pewne rzeczy nie zmieniały się od lat, to jak bardzo uwielbiał słuchać głosu swojego przyjaciela, było jedną z nich.

co chyłkiem płynie w głębi ciała które kryje się
po ciemnych korytarzach w alkoholu w ustach kobiet krew
podskórne życie me mierzone w litrach i płynące wspólną rzeką w morze krwi


Melodia wolno szła do przodu, z każdym kolejnym słowem tekstu nabierając mocy i szybkości. Zyga uśmiechnął się pod nosem, kątem oka spoglądając na swoich towarzyszy. Uwielbiał to całkowite skupienie, które nieodłącznie było obecne nawet przy graniu kawałków znanych przez nich na pamięć.

Moja krew

Jarek podczas śpiewania miał zamknięte oczy. Jego palce bezbłędnie tańczyły po gryfie czarnego Gibsona.

Mrożona wysyłana i składana w bankach krwi bankierzy przelewają ją
na tajne konta tajna broń.


Długie, ciemnobrązowe włosy opadły mu na twarz, dodając mu powagi i lekkiej zadziorności. Tak, zdecydowanie to on był tym członkiem zespołu, którego nowi bali się najbardziej. Szczególnie, gdy tak jak dziś odpuścił sobie poranne golenie pozwalając by policzki pokrył mu ciemny zarost.

Moją krwią

Kuba jak zawsze siedział przy perkusji brzydko zgarbiony. Grał zawsze technicznie, odkąd tylko Zyga pamiętał. Nie wiedział, jak przy tej postawie ciała było to możliwe, ale jednak jemu się udawało.

Tajna broń konstruowana aby jeszcze lepiej jeszcze piękniej bezboleśnie ucieleśnić krew
moją krew.


Usta perkusisty poruszały się wraz z wyśpiewywanymi słowami a jasne, zielone oczy były pełne skupienia. Napotykając posłane mu spojrzenie, uśmiechnął się lekko. Tak było z nim zawsze, nie był podręcznikowym, skrajnym optymistą, ale z nich wszystkich miał go w sobie najwięcej. Wierzył, że mogą coś stworzyć i pienił się jak dobre mydło, gdy tylko ktoś miał na ten temat inne zdanie.

To moją krwią

Głos Jarka nabrał jeszcze cięższego brzmienia, a każdy z nich wiedział, że już za chwilę nastąpi przełamanie w melodii i rozpocznie się ten kawałek, na który czekali od początku.

Podpisywano wojnę miłość rozejm pokój wyrok układ czek na śmierć moja krew!

Palce Zygi mocno szarpały struny, idąc za rytmem dyktowanym przez podwójną stopę, Jaro wbił się na wyższą tonację, rozrywając ich basowe dźwięki wysokim piskiem gitary. Linia melodyczna coraz bardziej przyśpieszała, lecz nadal pozostawała harmonijna i zgrana co do ostatniej nuty.

Moja krew i twoja też, moja krew i wasza też!

Wszystko umilkło tak nagle, jak się zaczęło. Cisza, która wypełniła pomieszczenie zdawała była obca i nieprzyjemna. Przerwało ją wolne klaskanie dobiegające od strony drzwi. Trzy pary oczu jak na komendę odwróciły się w ich stronę, a dłonie nieznajomego przybysza zawisły w powietrzu, niepewne następnego ruchu.
- No i jest - stwierdził radośnie Kubek wstając zza perkusji i rozciągając się leniwie. - Panowie, poznajcie Kasztana.
Jaro parsknął śmiechem, a Zyga przypomniał sobie, że gapienie się na kogoś z otwartymi ustami jest dość niegrzeczne, więc czym prędzej je zamknął.
- Chyba kurwa żartujesz, Kubek.
- Nie pasuje ci coś?
- Ja pierdole...
Żaden nie przejął się, że przedstawiony chłopak nadal stał w drzwiach i z mocno ściągniętymi brwiami oraz malującym się na twarzy wyrazem rozdrażnienia, wodził wzrokiem od Kubka do Jara.
Zyga dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje, znał Jarka za długo by tego nie wiedzieć. Raz jeszcze spojrzał na chłopaka. Miał wrażenie, że spogląda na siebie albo na ich gitarzystę jeszcze parę lat wstecz. Kasztan na ramionach miał ciężką, nabijaną ćwiekami ramoneskę, spod której wystawał czarny, zdecydowanie za duży na niego golf. Również czarne jeansy z dziurami na kolanach oraz łańcuchem przyczepionym do szlufek wepchnięte były w wysokie, znoszone i widocznie powycierane glany. I właściwie nie było by w tym ubiorze nic dziwnego, gdyby nie jego mocno specyficzna fryzura. Długie zafarbowane na indygo włosy były wygolone po obu stronach głowy ze środkową, długą częścią zaczesaną do tyłu. Całości dopełniały ciemne linie podkreślające nadzwyczaj jasne, siwe oczy oraz dość imponująca kolekcja kolczyków w prawym uchu.
Jaro ponownie parsknął.
- Ja pierdolę, Kubek - pokręcił głową z niedowierzaniem - mówiłeś, że jest młody, ale nie wspominałeś, że to dzieciak i w dodatku pisanka i choinka w jednym.
- Chuj ci do tego jak wygląda, tak długo jak będzie potrafił coś zagrać - odwarknął mu Kuba, jednak na jego twarzy nadal widoczny był uśmiech.
Wszyscy zamilkli ponownie, gdy chłopak w paru krokach przemierzył pokój i stanął obok Jarka, groźnie na niego spoglądając. Tym razem to Zyga zaśmiał się lekko. Determinacja aż wylewała się z ich nowego kompana, a jak wiadomo ludzie zdeterminowani dokonują wielkich czynów.
Nie odwracając wzroku od Jarka, Kasztan ściągnął z pleców pokrowiec z gitarą i wyciągnął z niej lekko poobijanego, ciemnoniebieskiego Ibaneza. Z niekrytą złością wyciągnął jacka z gitary Jarka, który w zdziwieniu na tak zuchwałe zachowanie nawet nie zdążył zareagować, po czym podpiął go do swojego sprzętu i zaczął grać.
Z każdym kolejnym riffem tnącym ciszę na rytmiczne kawałki, każdy z nich nabierał przekonania, że znalazł się czwarty, niepozorny trybik w ich maszynie. Gitara prowadzona palcami chłopaka płakała i krzyczała, narzekała na świat, na ludzi, na wszystko co złe i niesprawiedliwe. Emocje kipiały i wypełniały piwnicę. Po chwili chłopak zamilkł i wyzywająco spojrzał na Jarka.
- Żadna pisanka ani choinka nie zagra ci tego tak zajebiście - stwierdził butnie, odpinając kabel od gitary i podając go prawowitemu właścicielowi.
Cała trójka ryknęła głośnym śmiechem.
Tak, zdecydowanie znaleźli to czego szukali.

* * *

Styczeń

Zima nadal zawzięcie trzymała świat w swoich zmarzniętych dłoniach. Była bezlitosna i niewzruszona milionami próśb kierowanych do niej przez ludzi, mających już dość zimna, szybko zapadających ciemności i wszechobecnego białego koloru.
Wracali z próby pieszo, idąc wzdłuż Odry i leniwie pijąc piwo, które Kasztan kupił w nocnym, ulokowanym niedaleko Burdelu. Już po drugim ich spotkaniu okazało się, że mieszkają na sąsiadujących ze sobą ulicach. Zyga nie miał nic przeciwko wspólnym powrotom, a Kasztan okazał się zaskakująco rozmownym i ciekawym kompanem nocnych spacerów. Był młodszy od basisty o ponad sześć lat, ale mimo tego potrafił zabłysnąć intelektem. Niektóre jego przemyśleń nawet Zygę wprawiały w lekkie zdziwienie, zmieszane niejednokrotnie z zakłopotaniem i konsternacją. Ten wieczór jednakże nie należał do tych poważniejszych.
- Czekaj, czekaj... - Chłopak niemalże zażądał, śmiejąc się lekko pod nosem. Droga z kamienicy do ich bloków nie należała do krótkich, a kupiony zapas piwa był już na wyczerpaniu. Nieznacznie się chwiejąc dopił napój do końca i postawił puszkę na środku ścieżki, po czym niezgrabnymi ruchami zaczął odpinać swój rozporek.
- Stoisz na środku drogi. - Zyga spojrzał na niego z ciekawością. Przez ten miesiąc zdążył się nauczyć, że chłopak umiał zaskakiwać, zarówno swoją śmiałością jak i niekonwencjonalnym podejściem do wielu spraw. Lubił to w nim. Dawno już nie spotkał osoby, która byłaby tak naturalnie szczera i tak bezprecedensowo otwarta. W sobie czuł, że może to być jednak tylko to co Kasztan pokazuje na powierzchni. Gdzieś w głębi znajdowała się dość mętna, zabrudzona wieloma rzeczami woda. Nie znał go jednak na tyle dobrze, by stwierdzić to dokładnie. Na razie chłopak stanowił nowość, coś oryginalnego i ciekawego, a basista uwielbiał takie jednostki.
Kasztan zachwiał się niebezpiecznie, ale nie przerwał sikania. Jego mina wyrażała pełne skupienie. Chłopak lekko wyciągnął język, przygryzając go zębami.
- Wysikałem twoje imię - powiedział po chwili z dumą, uśmiechając się szeroko. Zyga parsknął, podchodząc bliżej i oceniając dzieło gitarzysty przez jego ramię.
- Zygmunt. - Z jego ust znów wydobyło się parsknięcie.
- No przecież pisze. Zygmund.
- Po pierwsze: jest napisane. - Mężczyzna lekko klepnął go w tył głowy. - A po drugie Zygmunt. Przez „t” na końcu. Nie przez „d”. I ty masz w tym roku zdawać maturę...
Przez chwilę obaj milczeli. Kasztan mocno zmarszczył brwi, wpatrując się w śnieg i wykaligrafowane na nim na żółto litery. Z zamyślenia wyrwał go głos towarzysza.
- Schowaj wacka, bo ci zamarznie i odpadnie. - Nie czekając na reakcję dopił swoje piwo do końca i ruszył w stronę widocznego niedaleko blokowiska. Nie oglądał się za siebie, ale słyszał jak Kasztan w pośpiechu zapina rozporek i szybkim, ciężkim krokiem rusza w jego stronę. Świeży śnieg głośno trzeszczał pod jego podeszwami.
Znów zapadło pomiędzy nimi milczenie. Często tak bywało, szczególnie po tym momencie, w którym Zyga zwracał mu na coś uwagę lub go poprawiał. O dziwo, poddany krytyce Kasztan potrafił odwarknąć Jarkowi a nawet i Kubie, jednak gdy to Zyga prostował jego błędy, milkł i pogrążał się w myślach na dobre kilka minut. Nie uszło to uwadze basisty, ale nie chciał dopisywać do tego niepotrzebnej ideologii. Na razie chciał po prostu bliżej poznać licealistę i rozgryźć go tak, jak robił to z większością poznawanych przez siebie osób.
- A masz drugie imię? - głos chłopaka był cichy, nadal był lekko zamyślony.
- To jest moje drugie imię. - Zyga głębiej wcisnął ręce w kieszenie spodni. Od paru dni było pieruńsko zimno, a myśli o wiośnie zdawały się jedynie mrzonkami nie mającymi szans na spełnienie się. Ostatnimi czasy stuprocentowo popierał Kubka w jego antyzimowym nastawieniu. Kątem oka zauważył ciekawski błysk w oczach chłopaka. - Paweł - odpowiedział zanim pytanie w ogóle zostało zadane.
Tym razem to Kasztan parsknął głośno śmiechem.
- Serio? Masz na imię Paweł?
- Zwykłe imię, nie ma co się ekscytować. - I nie było. Szczególnie, że już od lat nie słyszał by ktoś tak do niego mówił. Z czasem wszyscy o tym zapomnieli, a obecnie nawet mama mówiła do niego. Tym razem spojrzał na chłopaka z rosnącą ciekawością. Uśmiech nadal nie schodził z jego twarzy, a w oczach czaił się podejrzany błysk i niema prośba. Tak, Zyga był w tym zdecydowanie za dobry. Mógł nie zapytać, ale jednak mimo wszystko to zrobił. - A ty? Zgaduję, że nie ochrzcili cię Kasztanem...
- Paweł.
Mężczyzna westchnął ciężko.
- Tak, to moje imię. To już wiesz. Pytam się o twoje.
- Paweł. - Uśmiech na twarzy Kasztana poszerzył się niemal dwukrotnie a Zyga automatycznie zrozumiał i również odpowiedział uśmiechem.
Tego się nie spodziewał.

* * *

Luty

- Pierwszy raz widzę fioletowego Kasztana. - Głos Jarka przesiąknięty był niekrytą kpiną. Kubek i Zyga spojrzeli na młodego gitarzystę, który nadzwyczaj cicho, jak na swoje standardy, wszedł do Burdelu i bez słowa zaczął wypakowywać sprzęt z pokrowca.
Na jego lewym policzku widniał wielki, świeży siniak o soczyście fioletowym kolorze, a warga po tej samej stronie twarzy była brzydko rozcięta.
- Co jest? - ciągnął drwiąco Jaro - Komuś w szkole nie spodobała się twoja facjata? - Mimo nadal lekkiego tonu, w jego głosie zaczynała pobrzmiewać ciekawość i troska. Każdy, kto znał go dość dobrze, wiedział, że pod podszewką obojętności i sarkazmu zawsze kryła się iście matczyna troskliwość. Wynikało to z posiadania dwójki młodszego niemal o dziesięć lat rodzeństwa, którą Jarek nie raz się opiekował oraz potężnej rodziny, pochodzącej rdzennie z Wrocławia. Choć obecnie mieszkał sam, rzadko zdarzały się dni by jego mieszkanie było puste. Częściej okupowała je cała masa przyrodnich sióstr, braci i kuzynostwa . Kubek nieraz śmiał się z tego, że ich nadworny gitarzysta w głębi serca jest matką kwoką, dbającą i troszczącą się o wszystkich swoich znajomych w o wiele za wielkim stopniu.
- Coś w tym stylu - odburknął Kasztan, podejmując próbę uśmiechnięcia się, która jednak skończyła się jego cichym syknięciem.
Zyga westchnął pod nosem na to kłamstwo. Nic w tym stylu, a właściwie coś całkowicie w drugą stronę. Nie wiedział dokładnie, lecz na pewno nie miało to nic wspólnego ze szkołą. Nie czekając na dalsze wyjaśnienia wstał i wyszedł, odprowadzony przez trzy pary mocno zdziwionych oczu.
- A temu co? - Kubek uniósł brwi, kierując pytanie bezpośrednio do Jarka. Jeśli ktoś potrafił wytłumaczyć niejednokrotnie dziwne zachowanie Zygi, to był to tylko on. W tym przypadku jednak odpowiedzią było niewiele mówiące wzruszenie ramion.
Nie minęło wiele czasu nim basista wrócił do pomieszczenia, niosąc w dłoniach kawałek pokaźnego sopla owiniętego w swój własny szalik. Jego policzki zarumienione były od mrozu.
- Przyłóż - rzucił krótko, podając zawiniątko Kasztanowi, który nie oponując ostrożnie przyłożył je do swojego policzka, klnąc cicho pod nosem.
Wracając na swoje miejsce na kanapie Zyga ze wszystkich sił starał się ignorować znaczące spojrzenie jakie posyłał mu Jaro, idące w parze z delikatnym uśmiechem, mówiącym o wiele za dużo.

* * *

- Lubisz go - Jarek po prostu stwierdził fakt, nawet nie starając się zamaskować swojego wszechwiedzącego tonu i chytrego uśmieszku, który nie schodził mu z twarzy przez całą próbę. Zyga wykrzywił się brzydko. Piwo dzisiejszego wieczora smakowało nadzwyczaj gorzko.
- Wyciągnąłeś mnie do baru tylko po to, by mi to oznajmić? - zapytał ostro, nie patrząc na przyjaciela.
- Raczej chciałem się dowiedzieć, czy zamierzasz coś z tym zrobić. - Gitarzysta pochylił się w jego stronę próbując spojrzeć mu w oczy.
- Jaro, naprawdę? - Zyga w końcu obdarzył go uwagą. Na jego twarzy malowało się poirytowanie. Nie cierpiał gdy mężczyzna był tak ciekawski i tak mocno zainteresowany jego prywatnym życiem. Powinien był już dawno się do tego przyzwyczaić, jednak nadal niezmiennie go to drażniło. - Nawet jeśli, to zupełnie nie twoja sprawa...
- Właśnie, że moja. Bo widzę jaki łazisz zamulony od paru miesięcy, odkąd ostatni raz ktoś ci się wypiął...
- Krzycz, kurwa, głośniej - basista syknął pod nosem. - Tak, żeby kurwa, cały bar usłyszał...
Jarek westchnął głośno, w milczeniu upijając kilka łyków piwa. Do takich rozmów z Zygą trzeba było mieć pokłady cierpliwości i pełną pobłażliwość na nieudolne próby ataku, jakimi ten odpowiadał na wszelkie przejawy troski. Ani jednego, ani drugiego nie brakowało gitarzyście.
- Stary, wiesz, że cię kocham? - odpowiedzią było lekkie kiwnięcie. Tyle wystarczyło, by Jaro kontynuował. - Wiesz też, że próbowałem oglądać nawet kiedyś pornosy spod tej gwiazdki, ale cóż... to zupełnie nie moja bajka. - Kolejne kiwnięcie, ponownie było wystarczającą odpowiedzą. - Stary... Wierz mi, że jakbym grał w te samej drużynie co ty, to nie musiałbym się o ciebie martwić. I czasem zdaje mi się, że wtedy wszystko byłoby łatwiejsze...
Zyga wlepił spojrzenie w swój kufel, nie będąc w stanie spojrzeć przyjacielowi w oczy. Naprawdę szczerze doceniał, że Jarek nie odwrócił się od niego po tym, gdy dowiedział się o jego preferencjach. Był wdzięczny wszystkim bogom, że ich przyjaźń była na tyle prawdziwa, by przetrwać taką próbę. Naturalnie, na początku nie bywało ciężko. To były jeszcze te czasy, gdy Zyga szczerze mówił co myśli i czuje, gdy nie bał się obarczać ludzi prawdą. Jarek na niepewne z początku podejrzenia basisty reagował ze spokojem i chwilami dość niezdrową ciekawością, jaka nie była zbyt częsta u heteroseksualnych osób, u których częściej powodowało to obrzydzenie. Czasem owa ciekawość bywała krępująca, szczególnie gdy wzięło się pod uwagę buzujące hormony. Ale cóż, tak wyglądały uroki młodości. Nastoletni chłopcy potrafili czasem gadać tylko i wyłącznie o seksie i nowo poznanych dziewczynach. Zyga z czasem zauważył, że podniecające nie jest samo rozmawianie o sprawach damsko-męskich , ale raczej słuchanie innych chłopaków i wyobrażanie sobie ich w dość jednoznacznych seksualnych sytuacjach. Bystrości nigdy mu nie brakowało, lubił też czytać, więc niewiele wskazówek wystarczyło mu do odkrycia, co tak naprawdę seksualnie go nakręca.
Inaczej sprawa miała się do wprowadzenia swoich pragnień w życie.

* * *

Parę lat wcześniej, czasy liceum


- Ale będę miał jutro zakwasy. - Artur ciężko usiadł na ławce w szatni, rękawem koszulki wycierając pot z czoła. Paweł zajął miejsce tuż obok niego, opierając się plecami o chłodną ścianę. Był początek jesieni, a nadal utrzymywała się letnia pogoda. Słońce świeciło z całych sił, przypominając nieubłaganie o niedawno zakończonych wakacjach. Dodatkowe zajęcia z wychowania fizycznego, prowadzone popołudniami, stawały się istną męczarnią, mimo tego, że każdy uczestniczył w nich dobrowolnie.
- Trener coś dziś nie w humorze. - Artur był jednym z tym ludzi, którzy nie lubili ciszy i kochali dużo gadać, tylko po to by jej nie doświadczać. Lubił być w centrum uwagi. Siedzącemu obok niego chłopakowi nie uszło uwadze to, jakimi spojrzeniami obdarzały go dziewczyny z ich klasy oraz z klas równoległych. Rok szkolny nawet dobrze się nie zaczął, a on już wyrobił sobie opinię klasowego maczo w równej mierze poplątanego z dowcipnisiem i wzorowym uczniem. Był dobrze zbudowany, trenował biegi, tak jak Paweł oraz dodatkowo grał w szkolnej drużynie piłkarskiej. Z perspektywy czasu Paweł mógł stwierdzić, że Artur nadawał się idealnie na telewizyjną gwiazdkę, idola nastolatek, którym tak naprawdę w późniejszym czasie został. Tak, to zdecydowanie był ten typ, którego dziewczyny kochały, chłopaki podziwiali, a nauczyciele wychwalali wniebogłosy.
- Jak myślisz...- Chłopak uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na Pawła kątem oka. - ...może jego żonka mu nie dała i się na nas wyżywa?
Chłopak, nie czekając na reakcję swojego towarzysza, zaśmiał się głośno z własnego żartu po czym westchnął ciężko.
- Sam bym coś zaliczył - kontynuował tonem pasującym bardziej do rozmowy o pogodzie niż o seksie. - Wczoraj prawie miałem okazję. Kojarzysz Aśkę z II d?
- Przewodniczącą samorządu? - Paweł nawet nie starał się ukryć zdziwienia. Kto by pomyślał! Joanna Grodzka miała nienaganną opinię wśród wszystkich dookoła. Idealna uczennica, grzeczna aż do przesady, wzór do naśladowania i przykładowy materiał na laureata pokojowej nagrody Nobla. Uczestniczyła we wszystkich szkolnych wydarzeniach, a plotki mówiły, że nawet dyrektor szkoły liczył się z jej zdaniem. Może nie do końca były to tylko plotki, gdyż szeroko znany był fakt, że rodzice Aśki łożyli niemałe sumy na „bujny rozkwit placówki szkolnej”, jak to się zwykło mówić. Nic więc dziwnego, że dziewczyna miała w szkole tak zwane chody, tego nikt nie kwestionował. Uśmiech Artura powiększył się dwukrotnie, a Paweł nerwowo przełknął ślinę.
- Dokładnie. Wczoraj wpadła do mnie w sprawie organizowania tej imprezy z okazji Dnia Nauczyciela, kojarzysz, nie? - nie przejmując się odpowiedzią, chłopak kontynuował - Już się robiło gorąco, tylko moi starzy wrócili wcześniej. I chuj bombki strzelił.
Paweł starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na swojego obecnego rozmówcę. Z całą wyrazistością uświadomił sobie, że obecnie byli w szatni sami . Tylko oni zostali dłużej - za tydzień mieli międzyszkolne zawody w bigach a trener za punkt honoru przyjął by zdobyli w nich podium. Biała koszulka Artura była mokra z przodu, a krótkie szorty odsłaniały większą część jego nóg, tak idealnie zarysowanych łydkach. Nie było to coś, na czym Paweł chciał się teraz mocno skupiać, lecz mimo największych chęci miał z tym wielki problem. W niczym nie pomogły mu też kolejne, wypowiedziane przez chłopaka siedzącego obok, słowa:
- Nawet jak o tym teraz myślę, to mi staje.
- Nie tylko tobie. - Paweł nie był pewien, co skłoniło go do takiej a nie innej odpowiedzi, ale widział, że była ona jak najbardziej prawdziwa. Był tego w tej chwili boleśnie i namacalnie świadomy.
- Niezła jest, nie? - Artur zaśmiał się głośno, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie ona. - Tylko dwa słowa wystarczyły by uciąć śmiech licealisty. Para niebieskich oczu, jakimi dysponował, wpatrzyła się ze skupieniem w Pawła, niemo żądając wyjaśnienia. - Nie ona... tylko ty.
Cisza, która zaległa w szatni, ważyła najpewniej tonę. Ręka Artura zsunęła się z ramienia drugiego licealisty pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie ciepła.
- Weź tak sobie nie żartuj. - Niezręczny śmiech zabrzmiał nienaturalnie, odbijając się od pomalowanych farbą olejną ścian. - Dobre, dobre... - Artur nerwowo potarł kark dłonią, przy okazji mierzwiąc sobie ciemne włosy. Paweł zdusił w sobie chęć ich wygładzenia.
- Nie żartuję. - Znów dwa słowa sprawiły, że nastała cisza. Ta była jednak o wiele cięższa od poprzedniej i trwała znacznie dłużej.
Resztki uśmiechu zniknęły z twarzy chłopaka, zastąpione przez zmieszanie i rosnącą irytację.
- Lubię cię, Paweł - licealista powoli dobierał słowa, widocznie zastanawiając się nad każdym następnym. - Dlatego udam, że tej rozmowy nie było. - Jego głos przybrał zimną barwę, ton był zdecydowanie rozkazujący. - To nie jest normalne, więc zachowaj to dla siebie.
Paweł Nie zdążył odpowiedzieć. Nie dostał na to najmniejszej szansy. Artur szybkim ruchem zgarnął swoje rzeczy. Wyszedł z szatni nie przebierając się i zostawiając go samego.
Tego dnia Paweł po raz pierwszy pomyślał o tym, że mówienie prawdy nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem a kwestia normalności jest niesamowicie względną sprawą.

* * *

Zyga dopił piwo do końca, nadal milcząc. Pełne konsternacji spojrzenie Jarka nie opuściło go ani razu. Basista westchnął cierpiętniczo.
- Co mam ci powiedzieć? - zapytał z wyrzutem. - Tak, mam ochotę na... coś. Cokolwiek. Ale nie zamierzam angażować do tego jakiegoś dzieciaka, tylko dlatego, że go lubię. Jaro, on jest tylko o rok starszy od Cinka...
- Nie porównuj go do swojego brata, to nie jest niepokalany wzór świętości. Tak samo jak i ty, kiedy byłeś w jego wieku.
- A poza tym, o czym my w ogóle gadamy!? On nie jest... taki.
Jaro spojrzał na niego z niemym pytaniem, marszcząc brwi.
- Nie jest. Jestem tego pewien.
- A wygląda - stwierdził gitarzysta, uśmiechając się lekko pod nosem.
- A ja nie wyglądam - odpyskował Zyga - a jestem. Wygląd nie ma tutaj nic do rzeczy.
Milczeli przez dłuższą chwilę. Spokojnym, przyjacielskim milczeniem, które nie wymaga przerywania i które przynosi komfort i spokój myśli.
- A co słychać u Grześka? - gitarzysta starał się, żeby jego ton brzmiał neutralnie. Zupełnie mu nie wyszło, - Ostatnio dawno....
- Jaro, przestań mnie swatać. - Zyga pokręcił głową, wstając od stolika i zakładając na siebie kurtkę. - Jak coś ciekawego będzie się działo w moim życiu prywatnym, to będziesz pierwszym, który się o tym dowie - zapewnił z lekką nutą rozbawienia. - Jak zawsze.
Jarek zaśmiał się głośno. Takie zapewnienie mu wystarczyło. Przynajmniej na razie.


* * *

Marzec

- Jak nie urok, to sraczka. - Kubek ciężko opadł na kanapę. - Była zima - było zimno, idzie wiosna - jest błoto. Co za chujnia.
- Czy ty zawsze musisz marudzić? - Jaro westchnął ciężko, siadając obok niego i sięgając po piwo z przyniesionej przez siebie torby.
- Maruda to moje drugie imię. - Perkusista uśmiechnął się szeroko, sięgając po alkohol, oczywiście bez wcześniejszego zapytania o pozwolenie.
- Ta, a na trzecie masz Dupek. Kup sobie własne piwo, a nie żulisz. - Mimo trafnej uwagi gitarzysta nie zrobił nic by zabrać mu puszkę. Odchylił się jedynie, znajdując wygodniejsze miejsce na kanapie. Obaj odwrócili wzrok w stronę otwierających się drzwi, w których stanął szeroko uśmiechnięty Kasztan.
- O, piwo.
- Dzień dobry, się mówi. - Jaro ponownie westchnął - Otaczają mnie same chamy.
- Dzień dobry, piwo. - Kasztan uśmiechnął jeszcze szerzej, opierając pokrowiec z gitarą o ścianę i energicznie ściągając z siebie kurtkę. Jednym susem pokonał dzielącą go od stolika odległość i również sięgnął po puszkę z obszernej reklamówki.
- Za moich czasów młodzież nie była taka pyskata.
- Za twoich czasów po ziemi biegały jeszcze dinozaury. - młody gitarzysta łapczywie dobrał się do napoju, wypijając niemal połowę za jednym zamachem.
- Tutaj trafił w sedno - Kubek parsknął śmiechem, klepiąc go po ramieniu i wstając z kanapy.
- Pamiętaj, że dzisiaj nie ma Zygi. Nikt mi nie zabroni dać ci w pysk. - Jarek spojrzał na Kasztana wyzywająco. Siniak na policzku chłopaka był już niemal niewidoczny, a rozcięcie na wardze obecnie przypominało o sobie jedynie nieco jaśniejszym odcieniem skóry w miejscu, w którym było. Choć obdarzył chłopaka groźnym spojrzeniem, ja jego twarzy zobaczył jedynie zdziwienie.
- Nie będzie Zygi? - w głosie chłopaka słychać było lekki zawód, nieudolnie maskowany przez pozorną obojętność.
- Czemu go nie będzie? - tym razem to Kubek wyraził swoje zaskoczenie, zatrzymując się w połowie drogi do perkusji. Jarek obrócił się w jego stronę, nie kryjąc irytacji.
- Młody może nie wiedzieć, ok. Ale ty?
- Co ja? - warknął perkusista, automatycznie przechodząc w tryb obrony. - Co mam niby kurwa wiedzieć? Nikt mi o tym nie mówił. Zyga też nie wspominał o...
- Co jest dzisiaj za dzień? - głos Jara był dziwnie spokojny, niemalże smutny. Kasztan spojrzał na niego ciekawie. Do tej pory nie widział jeszcze u niego tak niecodziennego grymasu, który był mieszanką skupienia i nostalgii.
- Piątek.
- Data, kretynie.
- Dwunasty marca. - Kuba z każdą chwilą stawał się coraz bardziej poirytowany. - Co do tego ma jakaś jebana data... Ach... No tak. - Perkusista uśmiechnął się lekko pod nosem, momentalnie się uspakajając. - No tak. Zygi nie będzie.
- Ktoś mi łaskawie wytłumaczy, o co chodzi? - zażądał głośno Kasztan brutalnie przerywając ogólne zamyślenie, jakie zapanowało w Burdelu. Jarek spojrzał na niego kątem oka, pociągając duży łyk piwa.
- Zyga ma dziś urodziny - wytłumaczył spokojnym tonem, tak innym od tego, którego zwykle używał względem chłopaka. Kasztan obecnie wpatrywał się w niego z uwagą, nadal nic nie rozumiejąc. - On niezbyt za nimi przepada i mówiąc w skrócie, nie ma co liczyć na to, że się go w ten dzień spotka.
Kasztan zmarszczył brwi, po czym sięgnął do kieszeni po telefon komórkowy.
- Nie masz co próbować - Jarek zaśmiał się pod nosem, dźwięk zabrzmiał nienaturalnie i był mocno wymuszony. - Na moje dzisiejsze życzenia odpisał mi serdecznym „spierdalaj”.
Kaszan nie zatrzymał się, szybkimi ruchami wystukując wiadomość na klawiaturze urządzenia.
- Zobaczymy - skwitował z niekrytą drwiną w głosie. Starszy gitarzysta parsknął.
Nikt nie odezwał się przez dłuższy czas. Kubek leniwie machał pałeczkami, w ogólnie nie zwracając uwagi na otaczający go świat. Jaro dopił piwo i sięgnął po następną puszkę, na niej skupiając całą swoją uwagę. Kasztan odpalił papierosa, zaciągając się głęboko i próbując stłumić rosnące z każdą sekundą uczucie rozczarowania, które nieoczekiwanie poczuł gdzieś w środku jego klatki piersiowej.
Po paru minutach starszy gitarzysta wstał z kanapy wzdychając ciężko.
- Mam nowy pomysł - powiedział niefrasobliwym tonem. - Łap za gitarę, pokażę ci riffy.
Kasztan pokiwał głową, gasząc peta w puszce. Posłusznie wykonał polecenie.
Stracił ochotę na jakiekolwiek dyskusje. Komórka milczała









 


Komentarze
Leukonoe dnia listopada 02 2013 22:45:45
Świetne! Panowie już od samego początku zyskali moja sympatię i w ogóle cały klimat, zespół, piwnica w kamienicy. Czekam na więcej ^^
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

wietne! wietne! 100% [1 Gos]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [adnych gosw]
Dobre Dobre 0% [adnych gosw]
Przecitne Przecitne 0% [adnych gosw]
Sabe Sabe 0% [adnych gosw]
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum