艢CIANA S艁AWY | Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner


|
|
Witamy |
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
|
Co w tobie jest prequel 4 |
Aura budzi艂 si臋 d艂ugo i powolnie. S艂ysza艂 wok贸艂 krz膮tanie si臋 i st艂umione g艂osy. Nie m贸g艂 zorientowa膰 si臋 co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o i gdzie si臋 znajduje. Mia艂 problemy z przypomnieniem sobie cho膰by tego kim jest. Okropny, promieniuj膮cy b贸l g艂owy nie u艂atwia艂 pozbierania my艣li. B贸l by艂 ot臋piaj膮cy i powodowa艂 md艂o艣ci. 殴r贸d艂o swego cierpienia ulokowa艂 gdzie艣 w okolicach potylicy, nie bez trudu, bo 艂upa艂o go w ca艂ej g艂owie, usztywniaj膮c kark i ramiona. Otworzy艂 usta, bo na otwarcie oczu chwilo jeszcze nie mia艂 si艂y i j臋kn膮艂. Natychmiast wyczu艂 ko艂o siebie ruch. Kto艣 pog艂aska艂 go po twarzy i po艂o偶y艂 co艣 lodowato zimnego i wilgotnego na czole. Ok艂ad. Po chwilowym szoku odczu艂 ulg臋. Gdyby tylko wiedzia艂 co si臋 sta艂o...Gdyby m贸g艂 sobie przypomnie膰... Wydawa艂o si臋 to chwilowo niemo偶liwe, wi臋c si臋 podda艂 i zasn膮艂, wdzi臋czny za ka偶d膮 mo偶liwo艣膰 ucieczki przed b贸lem.
Nast臋pnym razem ju偶 nie posz艂o tak 艂atwo. Zanim pomy艣la艂, zamruga艂, wpuszczaj膮c pod powieki strug臋 jasnego 艣wiat艂a. Oczy zapiek艂y go. G艂owa bola艂a jakby mniej. Nie mia艂 te偶 problem贸w z u艣wiadomieniem sobie co si臋 sta艂o.... Bieg艂 w stron臋 p艂on膮cego domu, 偶eby wyci膮gn膮膰 z niego Nadin臋, kiedy.... No w艂a艣nie, kiedy dosta艂 w 艂eb. Najprawdopodobniej od Makmannona. Gdzie by艂 teraz? Nie wiedzia艂. Naj艂atwiej by艂o si臋 o tym przekona膰, otwieraj膮c oczy. Mo偶e jest w gospodzie? Mo偶e Estera go przyj臋艂a? Nie, to raczej ma艂o prawdopodobne. Powinien jednak otworzy膰 oczy....c贸偶, kiedy wcale nie by艂o to takie proste. Nie kiedy w膮ska smuga 艣wiat艂a pod powiekami wywo艂ywa艂a kolejny atak udr臋ki.
-Spokojnie... - us艂ysza艂 nagle nad g艂ow膮 m臋ski g艂os. Obcy g艂os. - W pokoju jest ju偶 ciemno.
Powoli odwa偶y艂 si臋 uchyli膰 powieki. Rzeczywi艣cie kto艣 musia艂 zas艂oni膰 okno. Niepewnie powi贸d艂 spojrzeniem po obcych sprz臋tach, nieznanym pomieszczeniu. Wzrok zatrzyma艂 na siwiej膮cym m臋偶czy藕nie, kt贸ry siedzia艂 obok w bujanym fotelu. Niew膮tpliwie obcym mu m臋偶czy藕nie.
-Kim...? - jego g艂os zabrzmia艂 jak skrzek w suchym gardle. M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋 i wsta艂. Si臋gn膮艂 na szafk臋, kt贸ra sta艂a obok 艂贸偶ka i wzi膮艂 stamt膮d kubek. Nachyli艂 si臋 nad Aur膮. Napoi艂 go ostro偶nie wod膮.
-Nazywam si臋 Milet - przedstawi艂 si臋 - Jestem kim艣 w rodzaju... opiekuna tej wioski.
-W贸jt?
-Nie. Niezupe艂nie.
-Ksi膮dz?
-Tak偶e nie. Po prostu opiekun. Przynie艣li ci臋 do mnie, kiedy Inkwizytor zostawi艂 ci臋 na ulicy.
Aura zagryz艂 wargi. Wi臋c jednak Mak...
-Gdzie on teraz jest?
-Odjecha艂 zaraz potem.
-Gdzie ja jestem?
-Ta wioska nazywa si臋 Roz艂ogi, podobnie jak pewnie tysi膮c jej podobnych.
-Czy Nadina...
-Kto?
-Rozumiem.... - szepn膮艂 tylko Aura, nic nie t艂umacz膮c, zaciskaj膮c powieki. Mimo, 偶e bardzo si臋 stara艂, nie powstrzyma艂 艂zy, kt贸ra sp艂yn臋艂a mu po policzku. Teraz ju偶 wszystko pami臋ta艂, cho膰 wola艂by nie pami臋ta膰. Pami臋ta艂 Lita i to, co zrobi艂 Nadinie, zanim jemu uda艂o si臋 wyrwa膰. Pami臋ta艂 jak bieg艂 na ratunek i pami臋ta艂 jak jego dom stan膮艂 w p艂omieniach. Nie mia艂 ju偶 domu. Nie mia艂 ju偶 nikogo. Najpierw umarli rodzice. Teraz umar艂a Nadina. A Makmannon odszed艂 i Aura nie by艂 na tyle naiwny, by wierzy膰, 偶e wr贸ci. Szczerze m贸wi膮c, chyba nawet tego nie chcia艂. Makmannon jednego nauczy艂 go na pewno. Nauczy艂 go ba膰 si臋 Inkwizycji. Strach ten zakorzeni艂 si臋 w nim na dobre, sprawiaj膮c, 偶e o zdolno艣ciach uzdrowiciela mieszka艅cy wioski dowiedzieli si臋 dopiero kilkana艣cie tygodni p贸藕niej, kiedy poczucie obowi膮zku i wsp贸艂czucie kaza艂o mu prze艂ama膰 si臋 i pom贸c zanosz膮cemu si臋 p艂aczem dziecku. Dziecku, kt贸re nieopatrznie bawi膮c si臋 w pobli偶u pas膮cego si臋 wo艂u zosta艂o kopni臋te tak, a jego prawe rami臋 zamieni艂o si臋 w mozaik臋 odprysk贸w ko艣ci i poszarpanych nimi mi臋艣ni. Aura obserwowa艂 dziewczynk臋, siedz膮c na 艂awce przed domem Mileta. W艂a艣ciwie powinien wsta膰 i ostrzec dziecko, by nie bawi艂o si臋 w ten spos贸b, ale nie mia艂 na to ani si艂y, ani ochoty. Zerwa艂 si臋 dopiero, gdy w贸艂 wierzgn膮艂 lekko, odrzucaj膮c ma艂膮 od siebie. Przez kilka uderze艅 serca nie dzia艂o si臋 nic, a potem powietrze poranka wype艂ni艂o si臋 rozpaczliwym krzykiem, przechodz膮cym w histeryczny p艂acz. W tym czasie Aura zd膮偶y艂 podbiec do dziewczynki i przykl臋kn膮膰 nad ni膮, uprzedzaj膮c jej rodzic贸w, kt贸rzy przypadli do dziewczynki tu偶 za nim. Ostro偶nie uj膮艂 w d艂onie pogruchotan膮 r膮czk臋, zacisn膮艂 powieki, skoncentrowa艂 si臋. Czu艂 jak pod jego palcami od艂amki ko艣ci scalaj膮 si臋 na powr贸t, jak organizm dziecka, przyspieszany przez metabolizm uzdrowiciela wi膮偶e je na powr贸t w ca艂o艣膰, jak zasklepia strz臋py mi臋艣ni, napina 艣ci臋gna, potem nie czu艂 ju偶 nic, bo wyczerpany niedawnym urazem i obecnym wysi艂kiem upad艂 na twarz w pachn膮c膮 traw臋. Dopiero teraz mieszka艅cy Roz艂og贸w zrozumieli s艂owa tajemniczego Inkwizytora, m贸wi膮ce, 偶e opieka nad nim im si臋 op艂aci. Uzdrowiciel by艂 b艂ogos艂awie艅stwem dla wioski. W kr贸tkim czasie rudow艂osy z偶y艂 si臋 z miejscowymi, zaprzyja藕ni艂 si臋 z Miletem. Zosta艂 ju偶 tu, bo i tak nie mia艂 gdzie wraca膰. Wr贸s艂 jakoby w to miejsce bezpieczne i ciche z radosnym spokojem oczekuj膮c ka偶dego nowego dnia. A dni przychodzi艂y jeden po drugim, zmieniaj膮c ziele艅 li艣ci w z艂oto, z艂oto w biel i ponownie w ziele艅. Dwa razy natura zatoczy艂a sw贸j kr膮g. Gdy li艣cie pokra艣nia艂y po raz trzeci nadesz艂a 艣mier膰. 艢mier膰 przybra艂a posta膰 je藕d藕c贸w w czarnych pancerzach, opatrzonych z艂otodziobym or艂em Wahranu - god艂em s膮siaduj膮cego kr贸lestwa. Spokojne dot膮d ziemie ogarn臋艂a po偶oga. Walki toczy艂y si臋 o ka偶de pole, o ka偶d膮 wiosk臋 stoj膮c膮 na drodze do stolicy. Wojska wroga napiera艂y, wgryzaj膮c si臋 w g艂膮b Whregonu, to cofa艂y si臋 pod przyt艂aczaj膮c膮 przewag膮 gwardii kr贸lewskiej. Ka偶dy t臋tent kopyt podrywa艂 serca w wie艣niakach, boj膮cych si臋 o swoje 偶ycie i dobytek, gdy偶 walcz膮cy nie przebierali w 艣rodkach ch臋tnie pos艂uguj膮c si臋 zar贸wno or臋偶em, jak i ogniem. Zacz臋艂a si臋 nagonka. Nagonka na zielarzy, wiedz膮ce i uzdrowicieli. Aura wstrzymywa艂 oddech za ka偶dym razem, gdy konni przeje偶d偶ali ko艂o domu Mileta, oddychaj膮c dopiero, gdy znikli za zakr臋tem drogi. Nikt nie upomina艂 si臋 o niego, o jego zdolno艣ci, nape艂niaj膮c serce nadziej膮, 偶e jednak nie zostanie zauwa偶ony. Nadzieja okaza艂a si臋 p艂onna. Pomaga艂 w艂a艣nie w ogrodzie swojej gospodyni, gdy na podw贸rze przed chat膮 wjecha艂o dw贸ch gwardzist贸w i m臋偶czyzna odziany w czer艅. Aura skamienia艂. Dos艂ownie. Sta艂 z ustami zaci艣ni臋tymi w w膮sk膮 kresk臋, wci膮偶 trzymaj膮c w obj臋ciach koszyk sadzonek, nie mog膮c oderwa膰 wzroku od...Makmannona. Inkwizytor nie pofatygowa艂 si臋 nawet by zsi膮艣膰 z wierzchowca
- To on - rzuci艂 tylko suchym g艂osem, brod膮 wskazuj膮c na ch艂opaka
Gwardzi艣ci szarpn臋li go, wyrzucaj膮c sadzonki z koszyka na wilgotn膮, spulchnion膮 ziemi臋. Nie mia艂 si艂y opiera膰 si臋. Nie mia艂 ch臋ci. Pozwoli艂 zwi膮za膰 sobie r臋ce bez s艂owa protestu. Pozwoli艂 posadzi膰 si臋 na konia bokiem, przed jednym z gwardzist贸w i wywie藕膰 z wioski gdzie艣 daleko, w zupe艂nie nieznane miejsce.
Uzdrowicielowi zabrano p艂aszcz, zostawiaj膮c go jedynie w cienkiej koszuli. Rozwi膮zano mu r臋ce i popchni臋to na szerokie b艂onia podobnie, jak dziesi膮tki innych. B艂onia zas艂ane wprost by艂y rannymi i martwymi 偶o艂nierzami. Oczy Aury rozszerzy艂y si臋, gdy zszokowany przygl膮da艂 si臋 temu bezmiarowi cierpienia. Ostry raz szpicruty przez plecy wydusi艂 z jego p艂uc powietrze
- Zabieraj si臋 do roboty ma艂y - warkn膮艂 Makmannon staj膮c za nim i zaplataj膮c ramiona na odzianej w czer艅 piersi
Uzdrowiciel przykl臋kn膮艂 przy pierwszym z brzegu 偶o艂nierzu. Pchni臋cie mieczem zdruzgota艂o 偶ebra, przebijaj膮c p艂uco. M臋偶czyzna wykrwawia艂 si臋. Aura wyci膮gn膮艂 r臋ce, k艂ad膮c je ostro偶nie na jego piersi. Pos艂a艂 niewielk膮 ilo艣膰 energii, badaj膮c rozmiar obra偶e艅, a nast臋pnie zacz膮艂 leczy膰. Tkanki zasklepi艂y si臋, pos艂uszne jego talentowi. Silne szarpni臋cie za rami臋 poderwa艂o rudow艂osego na nogi.
- Wystarczy. Nast臋pny - zosta艂 pchni臋ty ku kolejnemu le偶膮cemu
Biedak mia艂 strzaskany kr臋gos艂up, jakim艣 uderzeniem. Kolejna dawka energii przep艂yn臋艂a przez cia艂o Aury, scalaj膮c strzaskane ko艣ci. I tutaj nie by艂o mu dane doko艅czy膰 pracy. Gdy tylko rannemu przestawa艂a grozi膰 utrata 偶ycia, odci膮gany by艂 od niego ku nast臋pnemu i nast臋pnemu i nast臋pnemu... 艢wiat rudow艂osego zacz膮艂 sk艂ada膰 si臋 jedynie z j臋k贸w i r膮k, nios膮cych ratunek. Gdy nie by艂 w stanie utrzyma膰 si臋 na nogach, kolejnych pacjent贸w przynoszono i k艂adziono przed nim, a偶 w ko艅cu wycie艅czony do cna opad艂 na pier艣 jednego z nich i tak ju偶 pozosta艂.
Mgli艣cie odczuwa艂 co si臋 z nim dzia艂o. Niesiono go, potem kto艣 przemoc膮 wla艂 w jego zaci艣ni臋te usta mocny, zio艂owy wywar. Rozpozna艂 smak tojadu, ja艂owca, wawrzynu. Potem po艂o偶ono go na zimnej pod艂odze. Dr偶a艂, kul膮c si臋 w sobie, usi艂uj膮c zajmowa膰 jak najmniej przestrzeni. Za艂zawionymi oczami widzia艂 innych, podobnych jemu, przynoszonych w tym samym stanie. Zasn膮艂 szybko, bez sn贸w. Obudzi艂o go szarpni臋cie, stawiaj膮ce na nogi. I zn贸w znalaz艂 si臋 na b艂oniach, zmuszany do leczenia rannych, kt贸rych nie ubywa艂o. Wyleczeni wstawali i szli do walki, wracaj膮c po jakim艣 czasie, zn贸w wymagali leczenia. Pracowa艂 ka偶dego dnia tak d艂ugo, a偶 nie starcza艂o mu si艂y nawet na oddech. Makmannon pilnowa艂 jego i nieco starszej od niego dziewczyny, rozdzielaj膮c razy szpicruty, gdy kt贸re艣 z nich na chwil臋 zaprzesta艂o dzia艂a艅. Potem znajdowa艂 si臋 zn贸w w kamiennej celi z innymi uzdrowicielami, czekaj膮c kolejnego dnia. Tak by艂o i tym razem. Napojony si艂膮 tojadowym wywarem, zmuszaj膮cym organizm do szybszego metabolizmu, le偶a艂 skulony, przyci艣ni臋ty plecami do kamiennej 艣ciany. Nag艂e szarpni臋cie poderwa艂o go w g贸r臋, pop艂yn臋艂o md艂o艣ciami w dole brzucha. Rozchyli艂 powieki, spogl膮daj膮c w zimne oczy nieokre艣lonego koloru, kt贸re mia艂 tylko jeden cz艂owiek na 艣wiecie. Mak wyprowadzi艂 go z celi, wlek膮c za sob膮, ku ma艂emu pustemu pomieszczeniu na ko艅cu korytarza. Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi i pchn膮艂 uzdrowiciela na 艂aw臋 stoj膮c膮 po艣rodku. Aura z j臋kiem uderzy艂 plecami o drewniany blat. M臋偶czyzna pochyli艂 si臋, przygniataj膮c go do niego mocniej, wpi艂 si臋 ustami w spierzchni臋te, sp臋kane wargi
- Nic si臋 nie zmieni艂e艣 - wyszepta艂 mu do ucha jadowitym szeptem - Nie my艣la艂em, 偶e ci臋 jeszcze kiedy艣 spotkam. - Ch艂opak spr贸bowa艂 go odepchn膮膰, ale mia艂 ledwo do艣膰 si艂y na pozostawanie 艣wiadomym.
Makmannon czu艂 jak pod nim wyczerpane drobne cia艂o dr偶y ca艂e ze zm臋czenia i strachu. Oczy Aury by艂y zamglone, oddech urywany, p艂ytki, gor膮czkowy. Od kiedy tylko ujrza艂 go ponownie zapragn膮艂 zn贸w dotyka膰. I pragnienie to by艂o na tyle irracjonalne na ile proste do zaspokojenia, bowiem w obozie uzdrowicieli mia艂 on niemal nieograniczone mo偶liwo艣ci. Gdyby zechcia艂, m贸g艂by z 艂atwo艣ci膮 wyci膮gn膮膰 st膮d rudow艂osego, zabra膰, ukry膰 i cieszy膰 si臋 nim w samotno艣ci, w ludzkich warunkach, ale nie zechcia艂. Nie chcia艂 zobowi膮za艅, 艂atwiej by艂o wzi膮膰 go tutaj, tylko zaspokoi膰 偶膮dz臋, a do siebie wr贸ci膰 samotnie. W ko艅cu Aura by艂 nikim, kolejnym nic nie znacz膮cym cz艂owiekiem, kt贸rego nale偶a艂o wyeksploatowa膰 do maksimum i nie przejmowa膰 si臋, gdy w ko艅cu padnie z wysi艂ku. Niecierpliwe palce Maka szarpn臋艂y brudn膮, niegdy艣 bia艂膮 koszul臋, wyci膮gaj膮c j膮 ze spodni uzdrowiciela. Delikatne ta艣my pu艣ci艂y z trzaskiem materia艂u, ods艂aniaj膮c wychudzona pier艣 z wyra藕nym zarysem 偶eber - go艂ym okiem wida膰 by艂o jak ostatnie dni wyniszczy艂y m艂ody organizm. Nie obchodzi艂o go to. Wa偶ne by艂o tylko zaspokojenie wewn臋trznego p艂omienia, nic wi臋cej.
- Nie r贸b - szept poblad艂ych warg zabrzmia艂 rozpaczliwie w ciszy pokoju - Prosz臋....
- Och, przecie偶 nie zrobi臋 ci krzywdy - jad w g艂osie Inkwizytora m贸wi艂 cos dok艂adnie przeciwnego
Sprz膮czka paska Aury nie stawi艂a oporu niespokojnym d艂oniom. Jeden gwa艂towny ruch i spodnie wyl膮dowa艂y gdzie艣 przy jego kostkach, zatrzymuj膮c si臋 na zakurzonych butach. Szarpniecie odwr贸ci艂o ch艂opaka twarz膮 w d贸艂. Zacisn膮艂 d艂onie na kraw臋dzi 艂awy, nie by艂 zdolny do niczego wi臋cej. Przenikliwy b贸l, kt贸ry ogarn膮艂 jego wn臋trze, gdy Makmannon wszed艂 w niego szybkim, zdecydowanym ruchem odebra艂 mu na chwile oddech, potem ze 艣ci艣ni臋tego gard艂a wydoby艂 si臋 g艂uchy krzyk. Tylko jeden. Inkwizytorowi nie spodoba艂a si臋 a偶 taka bierno艣膰 rudow艂osego, ale chwilowo nic nie m贸g艂 na to poradzi膰. Przyciskaj膮c szczup艂e biodra do drewnianego blatu, zag艂臋bia艂 si臋 w ciasn膮 gor膮czk臋 raz za razem, wy艂adowuj膮c ca艂膮 z艂o艣膰 i frustracje, jaka n臋ka艂a go od d艂ugiego czasu. Niemal wgniata艂 uzdrowiciela w 艂aw臋 jednostajnym, szybkim tempem. Drzwi pomieszczenia otwar艂y si臋 nagle, wpuszczaj膮c m艂odego oficera w mundurze kr贸lewskiej gwardii.
- Genera艂 chce z panem rozmawia膰... - wyj膮ka艂 rumieni膮c si臋 gwa艂townie, gdy zorientowa艂 si臋 co w艂a艣ciwie widzi
- Jestem teraz nieco zaj臋ty - odwarkn膮艂 Mak - Przyjd臋 za chwil臋
- Tak jest! - drzwi zamkn臋艂y si臋 z cichym stukiem w czasie kr贸tszym ni偶 drgnienie powieki.
Nieoczekiwana wizyta jeszcze bardziej rozdra偶ni艂a Inkwizytora. Ca艂膮 furi臋 przela艂 teraz w kolejne pchni臋cia, ko艅cz膮c szybko i cofaj膮c si臋 ostro, wywo艂uj膮c kolejny j臋k. Po bladych udach Aury pop艂yn臋艂y srebrne krople jego spe艂nienia, mieszaj膮ce si臋 ze szkar艂atem krwi. Makmannon odetchn膮艂 g艂臋boko kilka razy, wyganiaj膮c z mi臋艣ni rozleniwienie po osi膮gni臋tej rozkoszy. Szybko zapi膮艂 spodnie, upchn膮艂 w nich koszul臋 i zasznurowa艂 j膮 pod szyj膮. Uzdrowiciel zsun膮艂 si臋 tymczasem na pod艂og臋, niezdolny do ruchu, niezdolny nawet do p艂aczu. Inkwizytor patrzy艂 na niego przez chwile, doszukuj膮 si臋 cho膰 odrobiny wsp贸艂czucia w swoim sercu. Nie znalaz艂. Nie sil膮c si臋 na delikatno艣膰 poderwa艂 ch艂opaka na nogi i byle jak podci膮gn膮艂 mu spodnie. Powl贸k艂 go za sob膮, korytarzem, z powrotem ku wsp贸lnej celi. Pchn膮艂 go mocno na pod艂og臋 i odszed艂 g艂o艣no postukuj膮c podkutymi butami o kamienne p艂yty. Aura zamkn膮艂 oczy, unikaj膮c wsp贸艂czuj膮cych spojrze艅 pozosta艂ych uzdrowicieli. Chcia艂 zwin膮膰 si臋 w k艂臋bek, ale ostry b贸l promieniuj膮cy spomi臋dzy po艣ladk贸w skutecznie mu to uniemo偶liwi艂. Spod stulonych powiek, po brudnych policzkach potoczy艂y si臋 艂zy, wsi膮kaj膮c w ziemi臋 pomi臋dzy p艂ytami. Kto艣 dotkn膮艂 lekko jego ramienia, wywo艂uj膮c tylko krzyk. Nikt wi臋cej nie pr贸bowa艂 zbli偶a膰 si臋 do le偶膮cego na ziemi rudow艂osego. Kiedy rano wszyscy zostali wyprowadzeni na b艂onia Aura r贸wnie偶 wsta艂, tylko po to, by po chwili osun膮膰 si臋 bez zmys艂贸w na zimny kamie艅. Makmannon cofn膮艂 si臋 do celi, gdy w kolumnie nie dostrzeg艂 p艂omiennych w艂os贸w uzdrowiciela. Pochyli艂 si臋 nad le偶膮cym i ko艅cem szpicruty uni贸s艂 nieco jego twarz. Zsinia艂e powieki uchyli艂y si臋, ukazuj膮c m臋tne, szmaragdowe 藕renice
- Wstawaj! - warkn膮艂 Inkwizytor
- Zabij mnie Mak... - wyszepta艂y spierzchni臋te wargi - Zabij, ale daj spok贸j...
Wyglansowany, czarny czubek buta m臋偶czyzny wbi艂 si臋 ostro w brzuch le偶膮cego. Aura ze 艣wistem wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc, zapadaj膮c si臋 w otch艂a艅 nie艣wiadomo艣ci. Makmannon wyszed艂 z celi w艣ciek艂y, wbijaj膮c pi臋ty w ziemie tak mocno, jakby pod jego stopami widnia艂 wizerunek najgorszego wroga.
艢wiat Aury zamkn膮艂 si臋 w kilku prostych czynno艣ciach, kt贸re pozwala艂y mu przemyka膰 z dnia na dzie艅, jakby mimochodem. Stara艂 si臋 nie my艣le膰, nie my艣le膰 o cierpieniu swoich pacjent贸w, kt贸rych b贸lu nie potrafi艂 z艂agodzi膰, kt贸rych b贸lu z艂agodzi膰 nie chcia艂. Stara艂 si臋 nie my艣le膰 o w艂asnym cierpieniu. Maka nie widzia艂 przez kilka kolejnych dni, jakby Inkwizytor nasyci艂 si臋 nim, i zapomnia艂. Nieoczekiwany gniew budzi艂 si臋 w nim, gdy patrzy艂 na ukrywane starannie wsp贸艂czucie, kt贸re migota艂o czasem w oczach jego wsp贸艂wi臋藕ni贸w, bo jak偶e nazwa膰 inaczej nieszcz臋snych uzdrowicieli, przymusem zmuszanych do pomocy. Gniew i wstyd, ukrywane podobnie starannie. Pomy艣le膰, 偶e sam go kiedy艣 pragn膮艂... 偶e sam go kiedy艣 sk艂oni艂 do odczuwania i realizowania swych pragnie艅. Gdyby偶 tylko m贸g艂 wiedzie膰, 偶e tak sko艅czy si臋 jego jak偶e nieszcz臋sna fascynacja Inkwizytorem. Gdyby偶 tylko m贸g艂 wiedzie膰.... Jego jedyne wspomnienie zwi膮zane z cielesno艣ci膮, jedyne przyjemne wspomnienie musia艂o zosta膰 zbrukane w spos贸b, kt贸ry wykrzywia艂 delikatne wargi Aury w gorzkim, nie pasuj膮cym mu grymasie. Leczy艂, leczy艂 w zgodzie z w艂asna natur膮 i wbrew niej, a twarze leczonych zlewa艂y mu si臋 w jedna twarz, i to te kt贸ra ogl膮da膰 pragn膮艂 najmniej.
W ko艅cu b贸l w jego ciele wygas艂, a b贸l w jego duszy 艣cich艂. Nie znikn膮艂, Aura my艣la艂 偶e ju偶 nigdy nie 艣cichnie w zupe艂no艣ci, jednak przesta艂 dr臋czy膰 jego i tak niepewny sen koszmarami.
Nadchodzi艂 wiecz贸r, Aura kl臋cza艂 na ziemi obok stygn膮cych zw艂ok tych nieszcz臋艣nik贸w, kt贸rych nawet magiczne, niepospolite zdolno艣ci uzdrowicieli nie zdo艂a艂y ocali膰 od 艣mierci i czeka艂 a偶 przyjd膮 stra偶e, by zamkn膮膰 go w celi. Nie pr贸bowa艂 ju偶 nawet wstawa膰 o w艂asnych si艂ach, nie chcia艂o mu si臋, ten wysi艂ek wydawa艂 mu si臋 zb臋dny. I rzeczywi艣cie po paru chwilach silne r臋ce uj臋艂y go pod ramiona, d藕wigaj膮c wzwy偶.
-Zostawcie go... -dobieg艂o zza plec贸w Aury. Uzdrowiciel zdr臋twia艂, s艂ysz膮c ten g艂os. - Sam si臋 nim zajm臋.
呕o艂nierz pu艣ci艂 go, a Aura pozbawiony oparcia bezw艂adnie osun膮艂 si臋 na gliniast膮, rozmi臋kczon膮 deszczem ziemi臋.
-Wstawaj! - zagrzmia艂 nad jego g艂ow膮 suchy rozkaz.
Uzdrowiciel podni贸s艂 si臋 nieco, podpieraj膮c si臋 na szeroko rozstawionych r臋kach. 艢wiat zawirowa艂, kontury zamaza艂y si臋 i ponownie wyl膮dowa艂 w wilgotnej breji.
- No rusz si臋! - warkn膮艂 Inkwizytor - Nie mam ca艂ego wieczora.
Pochyli艂 si臋 i szarpn膮艂 rudow艂osego za mokr膮 koszul臋. Materia艂 trzasn膮艂 w jego d艂oni, ods艂aniaj膮c wychudzone plecy ch艂opaka. Po chwili ostry 艣wist wyrysowa艂 na jasnej sk贸rze zaczerwienion膮 pr臋g臋 od uderzenia szpicruty. Aura j臋kn膮艂, zmuszaj膮c si臋 ponownie do wysi艂ku, jednak nogi odmawia艂y mu pos艂usze艅stwa. Zary艂 twarz膮 w ziemie, krztusz膮c si臋 b艂otem nap艂ywaj膮cym do ust.
- Wr贸cisz do celi - warkn膮艂 Makmannon - Dzisiaj nikt ci臋 tam nie zaniesie. Wr贸cisz sam, cho膰by艣 mia艂 to zrobi膰 po kolanach
- Dlaczego? Dlaczego mi to...
- Dlaczego tobie? - Mak roze艣mia艂 si臋 nieprzyjemnie - Jeste艣cie nieefektywni. Bardzo nieefektywni. To si臋 musi zmieni膰. Musze ukara膰 wi臋c kogo艣 dla przyk艂adu. A ty... ty b臋dziesz doskona艂ym przyk艂adem.
- Nigdzie nie id臋.... - sprzeciw uzdrowiciela zabrzmia艂 zadziwiaj膮co twardo jak na jego stan
- Och... To si臋 jeszcze oka偶e...
Kolejny raz spad艂 na rami臋 Aury gdy Inkwizytor jeszcze m贸wi艂. Skuli艂 si臋, staraj膮c si臋 zaj膮膰 jak najmniejsz膮 powierzchni臋. Mak sta艂 przez chwile nad nim u艣miechaj膮c si臋 zimno. Potem kopn膮艂 ch艂opaka z ca艂ej si艂y, odrzucaj膮c go od siebie na spor膮 odleg艂o艣膰
- Ruszaj si臋!
- Nie....
Kolejne kopni臋cie i kolejny kawa艂ek
- Dalej!
Aura wbrew sobie pod藕wign膮艂 si臋 na kolana i pope艂z艂 powoli w kierunku zamku. Towarzyszy艂 mu szyderczy 艣miech m臋偶czyzny. 艢wiadomo艣膰 Aury skurczy艂a si臋 do kr贸tkiej sekwencji - wyciagni臋cie r膮k, przesuni臋cie si臋 o krok do przodu, kolejne wyciagni臋cie r膮k i tak przez ca艂膮 wieczno艣膰. B艂onia znajdowa艂y si臋 w odleg艂o艣ci nie dalszej ni偶 dwie艣cie krok贸w pod zamku, teraz by艂 to dystans i艣cie morderczy. Gdy tylko zatrzymywa艂 si臋 na chwilk臋 dla z艂apania oddechu but Inkwizytora wbija艂 si臋 bole艣nie w jego 偶ebra lub nerki, wyciskaj膮c 艂zy z oczu i bezg艂o艣ne przekle艅stwa z umys艂u. Kiedy dotarli wreszcie do schod贸w prowadz膮cych w d贸艂, Rudow艂osy stoczy艂 si臋 z nich g艂ow膮 naprz贸d, zatrzymuj膮c si臋 dopiero przy nogach jednego ze stra偶nik贸w. Makmannon szarpni臋ciem wywindowa艂 go do pionu i popchn膮艂 przed sob膮 do wn臋trza celi. Kilkana艣cie par oczu zwr贸ci艂o si臋 w ich stron臋.
- Od dzi艣 ka偶dy z was stara si臋 bardziej, albo... - efektownie zawiesiwszy g艂os, pchn膮艂 ledwie przytomnego Aur臋 w stron臋 pozosta艂ych. Nie oczekiwa艂 odpowiedzi. Wyszed艂, drzwi za nim zamkn臋艂y si臋 ze z艂owrogim zgrzytem pot臋偶nego klucza w zamku.
Kamienna posadzka ch艂odzi艂a jeszcze bardziej i tak ju偶 wyzi臋bione cia艂o. Gdy kroki na schodach ucich艂y uzdrowiciele w milczeniu pochylili si臋 nad oddychaj膮cym ci臋偶ko ch艂opakiem.
- Mam do艣膰 - wyszepta艂y pop臋kane, sine wargi
- Jak my wszyscy - sarkn膮艂 gdzie艣 z k膮ta nieprzyjemny piskliwy g艂os - Nie tobie jednemu dzieje si臋 krzywda
- Daj spok贸j, widzia艂e艣 co on mu zrobi艂!
-Widocznie zas艂u偶y艂 - mrukn膮艂 ten sam g艂os, ale troch臋 ciszej.
Aura ju偶 tego nie s艂ysza艂, bowiem wyczerpany do granic zasn膮艂 tam, gdzie rzuci艂a go r臋ka Makmannona. Nie poczu艂 ciep艂ych d艂oni dotykaj膮cych go z niezwyk艂膮 delikatno艣ci膮 i przekazuj膮cych mu odrobin臋 si艂.
-Oszcz臋dzaliby艣cie si臋 na nast臋pny dzie艅... - zaszemra艂 ten sam niezadowolony, co wcze艣niej.
-My艣lisz ze kt贸rykolwiek z tych, kt贸rych leczymy na co dzie艅 jest tego bardziej wart ni偶 on?
Oponent nie znalaz艂 na to 偶adnej odpowiedzi.
-Chcecie mu pom贸c? - w kr膮g rozmawiaj膮cych wsun臋艂a si臋 jeszcze jedna posta膰.
-Tak... - zabrzmia艂a niepewna odpowied藕.
-Ale naprawd臋.... Czy chcecie mu pom贸c naprawd臋?
-Czy偶by艣 mia艂 jaki艣 pomys艂?
-Pom贸偶cie mu wi臋c... pom贸偶cie mu uciec.
-Uciec?!
-Tak. Przecie偶 on go w ko艅cu zabije.
-M贸wisz tak, jakby艣 my艣la艂 偶e to co艣 osobistego.
-A nie wydaje ci si臋, 偶eby tak by艂o?
-Sam nie wiem...
-Spr贸bujmy... - kusi艂 nowoprzyby艂y.
-A je艣li nas z艂api膮?
-Jeste艣my im potrzebni. Chyba nie pogorszymy swojej sytuacji w znacznym stopniu...
-Pomy艣la艂by kto, 偶e w twoim przypadku to te偶 jest sprawa osobista.
M臋偶czyzna 偶achn膮艂 si臋.
-Oj, sp贸jrz tylko na niego. Z tego co wiem jest mniej wi臋cej w wieku twojego syna. Nie wytrzyma tego d艂ugo.
-Niby tak...
-Wi臋c..? Musimy si臋 zdecydowa膰, bo zaraz przyci膮gniemy czyj膮艣 uwag臋.
-Ja jestem za.
-Ja te偶.
- A ty...? - rozm贸wcy najwyra藕niej skierowali pytanie do tego, kt贸ry dotychczas oponowa艂.
-Niech wam b臋dzie. Ale je艣li nas z艂api膮... nie przyznam si臋 do niczego...
Ciche szmery g艂os贸w rozbrzmiewa艂y tej nocy do艣膰 d艂ugo. Kto艣 okry艂 trz臋s膮cego si臋 Aur臋 zniszczonym p艂aszczem, daj膮cym odrobin臋 ciep艂a.
|
|
Komentarze |
dnia pa糳ziernika 12 2011 21:52:15
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
nimue (nimue.kk@wp.pl) 23:25 01-02-2005
Przeczyta艂am z zapartym tchem, naprawd臋 艣wietnie napisane, wyraziste postaci i miejsca. Wci膮gaj膮ce jak nie wiem co. Gratuluj臋 tw贸rczyniom i chyle g艂ow臋 przed talentem ;]
neiya (Brak e-maila) 15:56 16-03-2005
jak to jest, ze cz臋sto najlepsze opa nie maj膮 wcale albo bardzo malo opinii? a 艣rednie lub mierne otrzymuj膮 cale mn贸stwo pochwal i zachwyt贸w? tego drugiego nie rozumiem. ale co do pierwszego... ludzie chyba po prostu nie wiedz膮, co napisa膰, jak si臋 co艣 takiego przeczyta. a mi czytalo si臋 naprawd臋 dobrze... co to za ulga trafi膰 w ko艅cu na co艣 naprawd臋 dobrego! po tych wszytkich niezbyt udanych opach! jedyne co mi pozostaje to pogratulowa膰 talentu. i liczy膰, 偶e mo偶e kiedy艣... ja te偶 b臋d臋 potrafila napisa膰 co艣 na tym poziomie. na razie chyba nie pozostaje mi nic innego jak 膰wiczy膰...
inu (Brak e-maila) 17:49 23-04-2005
ale to nie koniec?? --.--
Kiri (kiri125@wp.pl) 00:04 04-05-2005
Dawac ci膮g dalszy!!!!!!!!!!!
Koniecznie!!!!!!!!!
Dizzy-Sun (Brak e-maila) 12:49 01-06-2005
Nie pozostaje mi nic innego jak nisko, niziutko si臋 pok艂oni膰 ;] Zgadzam si臋 z tym, co powiedzia艂a Neiya - po przeczytanie czego艣 naprawd臋 wy艣mienitego, cz艂owiek rzeczywi艣cie nie wie co napisa膰 w komentarzu, bo wszystkie s艂owa wydaj膮 si臋 by膰 takie puste, nie oddaj膮ce pe艂nego zachwytu czytanego opowiadania...
Lee (Brak e-maila) 16:18 10-06-2005
艁adne...nawet bardzo, widzia艂am co prawda kilka liter贸wek, ale naprawd臋 - niewielkich i niezbyt licznych ^^
Najwa偶niejsze, 偶e nie by艂o b艂臋d贸w ortograficznych ^^!!!
C贸偶 wi臋cej powiedzie膰? Bardzo mi sie wszystko podoba艂o, 艂adnie zbudowana historia, druga czesc swoj膮 drog膮 r贸wnie偶 ^^
Nie zostaje mi nic poza gratulacjami i 偶yczeniem sobie by spod Waszych(autorskich) r膮k wychodzi艂o jak najwi臋cej takich dzie艂ek ^^
Atla (Brak e-maila) 02:11 17-06-2005
jest juz po drugiej w nocy, a jutro mam na rano do szkoly... ale MUSIALAM to przeczytac. po porstu musialam.
Opowiadanie jest swietnie napisane. Wyraziste postacie, swietne opisy. Lekkosc, ktora sprawia, ze wzrok frunie od zdania do zdania :3 Wciagajace, wciagajace i jeszcze raz wciagajace.
Nie moge sie doczekac az przeczytam Co w tobie jest?, poniewaz Prequel mi sie niesamowicie podobal.
Tylko ciekawe czy wytrzymam? ;D |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem? Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.
Zapomniane has硂? Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze sta艂e, cykliczne projekty

|
Tu jeste艣my | Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰

|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|