4. Cisza przed burz膮.
Lipiec sko艅czy艂 si臋 szybciej ni偶 tak naprawd臋 si臋 zacz膮艂. Pierwszego sierpnia m贸j ojciec wr贸ci艂 do domu ca艂y w skowronkach i rzuci艂 na st贸艂 kilka wyda艅 miejscowych gazet. Wraz z Auror膮 i Stell膮 zmierzyli艣my jego
zacierz krytycznymi spojrzeniami.
- Co si臋 sta艂o, kochanie? - spyta艂a Stella.
- W naszym mie艣cie zdarzy艂 si臋 wypadek! - oznajmi艂 ojciec. W jego oczach b艂yszcza艂y iskierki, kt贸re mog艂y by膰 jednocze艣nie gor膮czk膮, podekscytowaniem i ob艂臋dem.
- Co z tego, codziennie m贸wi膮 o jakich艣 wypadkach - wzruszy艂a ramionami Aurora.
- Tak, ale tym razem to by艂o morderstwo! I to nie byle jakie, ale dokonane przez Czarn膮 艢mier膰! - Ojciec niemal krzycza艂, a偶 si臋 wystraszy艂em czy naprawd臋 nie ze艣wirowa艂, za to moja matka i siostra wygl膮da艂y na zainteresowane. Od razu z艂apa艂y gazety i zacz臋艂y je kartkowa膰 w poszukiwaniu ciekawych informacji. Korzystaj膮c z chwilowego zamieszania wymkn膮艂em si臋 do swojego pokoju. Jeszcze by im do g艂贸w wpad艂o wci膮ga膰 mnie w to szale艅stwo.
Czarna 艢mier膰 by艂 legend膮 miejsk膮, kt贸ra w臋drowa艂a po kraju od lat. Pierwszy raz us艂ysza艂em j膮 od dziadka ponad dziesi臋膰 lat temu - podobno by艂 to m臋偶czyzna, kt贸ry straci艂 ca艂膮 rodzin臋 w jakiej艣 katastrofie, wi臋c przywdzia艂 czarny p艂aszcz i b艂膮ka艂 si臋 ulicami miasta w poszukiwaniu winnych wypadku. Je艣li wierzy膰 legendzie to sam by艂 temu winien, lecz tak bardzo ba艂 si臋 zabi膰 samego siebie, 偶e odrzuci艂 od siebie poczucie winy i zbzikowa艂. Wci膮偶 szuka艂 zab贸jc贸w swojej rodziny nie mog膮c znale藕膰 ukojenia. Podobno dziadek raz go spotka i omal nie straci艂 g艂owy. Dos艂ownie, bo je艣li wierzy膰 przekazom Czarna 艢mier膰 nosi艂 ze sob膮 co艣 w rodzaju maczety albo kosy, a jego znakiem rozpoznawczym by艂o odcinanie g艂贸w i zabieranie ofiarom z臋ba na pami膮tk臋. Dziadek prze偶y艂, a czarnego dziwad艂a nikt nie widzia艂 od dobrych kilku lat, wi臋c jego pojawienie si臋 w naszym mie艣cie rzeczywi艣cie by艂o nie lada atrakcj膮.
Niby nie wierz臋 w te bajki, ale na wszelki wypadek przeczesa艂em internet. Na jednym z portali znalaz艂em fotk臋, oczywi艣cie ocenzurowan膮, ale i tak niepozostawiaj膮c膮 z艂udze艅 co do tego, kto stoi za morderstwem. Cholera, akurat teraz kiedy zaczyna艂o by膰 tak dobrze. Zakocha艂em si臋 i to z wzajemno艣ci膮, m贸j brat znikn膮艂 tydzie艅 temu kiedy dzielnicowy skojarzy艂 jego twarz z listem go艅czym, a ja dosta艂em prac臋 wakacyjn膮. Wida膰 siej膮cego 艣mier膰 wariata g贸wno obchodzi艂y moje plany. Przez pop艂och spowodowany odnalezieniem cia艂a zabitego przez Czarn膮 艢mier膰 nie mog艂em spotyka膰 si臋 z Dominikiem tak cz臋sto jak chcia艂em. Moi rodzice byli podekscytowani i uwa偶nie 艣ledzili wszystkie nowinki pojawiaj膮ce si臋 w prasie. Przynajmniej byli czym艣 zaj臋ci.
Pracowa艂em jako kelner w niedu偶ej knajpce przy parku. Praca nie by艂a ci臋偶ka, a p艂aca ca艂kiem przyzwoita, w dodatku ojciec mojego ch艂opaka (wspaniale to brzmi!) cz臋sto zostawa艂 w pracy po godzinach, wi臋c zaraz po zako艅czeniu zmiany gna艂em co si艂 w nogach do Dominika, gdzie... No c贸偶, ciasteczek nie piekli艣my... By艂em szcz臋艣liwy, by艂o lato, a m贸j ch艂opak snu艂 plany na przysz艂o艣膰 i, co najlepsze, te plany obejmowa艂y te偶 i mnie.
Mo偶e by艂em zbyt szcz臋艣liwy, mo偶e za ma艂o uwa偶ny, a mo偶e powinienem by艂 s艂ucha膰 wyk艂ad贸w Stelli i Olafa na temat 艣ledzenia i ukrywania si臋, kt贸rymi raczyli mnie niemal codziennie odk膮d pami臋tam. W ka偶dym razie powinienem by艂 by膰 ostro偶niejszy. Ale, jak wspomnia艂em, by艂em szcz臋艣liwy i 艣wi臋cie wierzy艂em, 偶e tego szcz臋艣cia nikt nie mo偶e mi popsu膰, dop贸ki... nie urwa艂 mi si臋 film w 艣rodku nocy, po艣rodku drogi do domu.
Obudzi艂 mnie dzwonek. Taki zwyk艂y jak przyczepia si臋 owcom, na przyk艂ad. Albo krowom z reklam. Brzd臋kn膮艂 tu偶 nad moim uchem i zbudzi艂 mnie bezczelnie, a akurat 艣ni艂o mi si臋 co艣 fajnego... Dominik, pla偶a i ja...
- Ej ty! Obud藕 si臋! - Us艂ysza艂em nad g艂ow膮 i otworzy艂em oczy. Nade mn膮 pochyla艂 si臋 nie kto inny jak... Czarna 艢mier膰 we w艂asnej osobie. Wszystko si臋 zgadza艂o - p艂aszcz, kaptur zaci膮gni臋ty na g艂ow臋 i trupia czaszka wygl膮daj膮ca z ciemno艣ci.
- Cze..czego chcesz? - zaj膮kn膮艂em si臋. O dziwo, nie by艂em przera偶ony, raczej zaskoczony i poirytowany, 偶e to akurat ja mia艂em by膰 kolejn膮 ofiar膮 mordercy. Dzi臋kowa艂em wszystkim si艂om wy偶szym, 偶e przekona艂em Dominika 偶eby mnie nie odprowadza艂. Sk艂ama艂em, 偶e przyjedzie po mnie ojciec. Do tej pory uwa偶a艂em tego wariata za bajk臋 do straszenia dzieci! Chyba jednak si臋 pomyli艂em.
- Ty cholerny dzieciaku! - wykrzykn膮艂 Czarna 艢mier膰. - Nie wiesz o kt贸rej to smarkacze powinni by膰 w 艂贸偶kach? Kto to widzia艂, 偶eby si臋 tak w艂贸czy膰 po ulicach noc膮, co? Gdzie twoi rodzice?! - krzycza艂, a ja... siedzia艂em jak ko艂ek s艂uchaj膮c jego starczego g艂osu. Dziwne, brzmia艂 zupe艂nie jak m贸j 艣wi臋tej pami臋ci dziadek. W g艂owie za艣wita艂a mi pewna my艣l - skoro to by艂 ten sam 艢mier膰 co dziesi臋膰 lat temu, a wtedy dziadek opowiada艂, 偶e spotka艂 go za m艂odu... to by znaczy艂o, 偶e facet kt贸rego mam przed sob膮 jest starym cz艂owiekiem.
- Ty jeste艣 cz艂owiekiem! - wykrzykn膮艂em podekscytowany jakbym w艂a艣nie wpad艂 na pomys艂 jak zapobiec g艂odowi na 艣wiecie.
- To nie pow贸d, 偶eby si臋 tak drze膰, m艂ody cz艂owieku! - warkn膮艂 pod nosem dziadyga. Teraz dopiero zauwa偶y艂em, 偶e podpiera si臋 lask膮 i garbi. Ile m贸g艂 mie膰 lat?
- Dlaczego mnie pan nie zabi艂? - chcia艂em wiedzie膰.
- A co mi po takim g贸wniarzu? Ja poluj臋 na grube rybki! - uni贸s艂 dumnie g艂ow臋 i pr贸bowa艂 r贸wnie dumnie wypi膮膰 pier艣, ale co艣 mu chrupn臋艂o w plecach i natychmiast zgi臋艂o wp贸艂.
- To po co mnie pan atakowa艂? - spyta艂em ciekawie rozgl膮daj膮c si臋 po ma艂ym ciemnym pokoiku. Pr贸cz rega艂贸w pe艂nych ksi膮偶ek wszelakiej ma艣ci nie by艂o tu na czym oka zawiesi膰. Ot, pod oknem jakie艣 pud艂o robi膮ce za stolik, niewygodny fotelik, na kt贸rym siedzia艂em i bujane krzes艂o, kt贸re zaj膮艂 艢mier膰 st臋kaj膮c przy tym jak to starszy cz艂owiek. Odgarn膮艂 z g艂owy kaptur i to, co wzi膮艂em za trupi膮 czaszk臋 okaza艂o si臋 po prostu wychud艂膮 twarz膮 starszego cz艂owieka.
- No... - zaj膮kn膮艂 si臋 uciekaj膮c wzrokiem - okular贸w zapomnia艂em i tyle - wzruszy艂 ramionami. Postrach wielkich miast. Jedna z najbardziej upiornych legend miejskich - okaza艂a si臋 zm臋czonym 偶yciem emerytem.
- Rozumiem. To znaczy, 偶e polowa艂 pan na kogo艣 innego, tak? - u艣miechn膮艂em si臋. 呕al mi si臋 zrobi艂o starowinki. Biedak pewnie mordowa艂 urz臋dnik贸w, kt贸rzy odebrali mu rent臋, czy co艣...
- E tam, na nikogo konkretnego - machn膮艂 r臋k膮. - Wyszed艂em rozprostowa膰 ko艣ci i sam si臋 napatoczy艂e艣. Alem tak pomy艣la艂, 偶e szkoda takiego g贸wniarz, wi臋c...
- Rozumiem - powt贸rzy艂em. - A ten m臋偶czyzna, kt贸rego pan zabi艂 wcze艣niej?
- A, to by艂 listonosz - wyja艣ni艂 m臋偶czyzna tonem, kt贸ry najwidoczniej mia艂 mi wszystko wyja艣ni膰. Niestety, nic nie zrozumia艂em.
- Dlaczego zabi艂 pan listonosza?
- Emerytur臋 mi przyni贸s艂, ale to nie by艂 ten sam co zwykle i tak jako艣 z przyzwyczajenia wzi膮艂em i machn膮艂em kozikiem - wskaza艂 na wisz膮c膮 na 艣cianie tu偶 przy drzwiach maczet臋 z ostrzem d艂ugo艣ci mojego ramienia. - To co, ch艂opcze, napijesz si臋 ze mn膮 herbatki? - spyta艂 jakby nigdy nic. I tak oto od dyskusji na temat dekapitacji i porwania mojej osoby przeszli艣my do komentowania kaloryczno艣ci ciasteczek zbo偶owych, kt贸re gospodarz postawi艂 na stole. Na sw贸j spos贸b by艂 mi艂y, ot zwyk艂y starszy pan z do艣膰 nietypowym hobby. W pewnym momencie, zapewne zapominaj膮c, 偶e s艂ucha go osoba postronna zacz膮艂 opowiada膰 o swoich „dokonaniach”. Przesta艂 zwraca膰 na mnie uwag臋 zatopiony we wspomnieniach, co wykorzysta艂em na rozejrzeniu si臋 po terytorium wroga. Ma艂e mieszkanko sk艂ada艂o si臋 zaledwie z pokoju, 艂azienki i kuchni, kt贸ra gra艂a te偶 rol臋 sypialni, gdy偶 w k膮cie sta艂o 艂贸偶ko za艣cielone kolorow膮 narzut膮. Mebli pr贸cz tego by艂o tu niewiele - kuchenka elektryczna na niskim stoliku, st贸艂 i dwa krzes艂a na kt贸rych siedzieli艣my i lod贸wka. 艢ciany w kolorze burym, okna niemyte od wiek贸w, zas艂ony prze偶arte przez mole. Dziurawe obicia krzese艂 i wysypuj膮ce si臋 z nich trociny. Mieszkanie d艂ugo nie widzia艂o odkurzacza. Zrobi艂o mi si臋 nawet 偶al staruszka. Pewnie nie mia艂 偶adnych krewnych.
- Wi臋c mog臋 ju偶 i艣膰? - zapyta艂em po kolejnym kubku herbaty, kiedy 艢mier膰 zrobi艂 przerw臋 w monologu.
- Hola, hola! My艣lisz, 偶e tak 艂atwo ci臋 wypuszcz臋? Wiesz kim jestem, wi臋c nie mog臋 pozwoli膰 ci 偶y膰 - odpar艂 dobitnie. - Ale z drugiej strony nic z艂ego mi nie zrobi艂e艣 - doda艂 drapi膮c si臋 po nosie.
- No to, zabije mnie pan czy nie? - westchn膮艂em. Staruszek potar艂 rzadk膮 br贸dk臋 w zamy艣leniu.
- No nie wiem...
- Bo widzi pan, ja si臋 ca艂kiem niedawno zakocha艂em - oznajmi艂em. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e uda mi si臋 go przekona膰, 偶e jednak dobrze b臋dzie mnie zachowa膰 przy 偶yciu. - I zacz膮艂em prac臋, mam tyle plan贸w na przysz艂o艣膰, co wi臋cej, osoba, kt贸r膮 kocham ponad wszystko te偶 ma plany i te plany dotycz膮 te偶 i mnie, wi臋c...
- Doooobra! Zamknij si臋 ju偶! - przerwa艂 mi m臋偶czyzna. - Dobry Bo偶e, jakie teraz te dzieciaki wygadane - przewr贸ci艂 oczami.
- Przysi臋gam, 偶e nikomu o panu nie powiem! - zapewni艂em solennie.
- Jako艣 nie wierz臋 - prychn膮艂 dziadek. - Pozwolisz mordercy uj艣膰 bez kary?
- Robi臋 to od lat - wzruszy艂em ramionami. 艢mier膰 uni贸s艂 brwi w zdumieniu. - No, moja rodzina nie jest 艣wi臋ta. Moja matka, na przyk艂ad, jest jedn膮 z najs艂ynniejszych trucicielek w Europie!
- Doprawdy? - dziadek zmarszczy艂 brwi.
- Tak. A m贸j dziadek omal nie straci艂 przez pana g艂owy! By艂 z艂odziejem dzie艂 sztuki, jak m贸j tata i zdaje si臋, 偶e przypadkiem wlaz艂 panu pod no偶yk. Tak wi臋c widzi pan, nie mnie ocenia膰 - roz艂o偶y艂em r臋ce maj膮c nadziej臋, 偶e Czarna 艢mier膰 nie zechce mnie mnie jednak pozbawi膰 偶ycia, ot tak na wszelki wypadek.
- A co wy jacy艣 nienormalni jeste艣cie?!- oburzy艂 si臋 艣wi臋cie g艂ow膮 dziadek zupe艂nie jakby jego „profesja” nale偶a艂a do lepszych. Jak to si臋 m贸wi - trafi艂 sw贸j na swego.
- Prawda? To jak b臋dzie? Wypu艣ci mnie pan? - spyta艂em szczerz膮c si臋 jak idiota. Starszy cz艂owiek podrapa艂 si臋 po g艂owie. Po chwili na jego ustach pojawi艂 si臋 szeroki u艣miech. Godzin臋 p贸藕niej otwiera艂em ju偶 drzwi do swojego domu. Ju偶 w progu powitali mnie rodzice.
- Gdzie艣 ty by艂?! Co tak d艂ugo? Nie wiesz, 偶e szaleniec grasuje po ulicach?! - To chcia艂by us艂ysze膰 normalny nastolatek mieszkaj膮cy w normalnym domu. To, co ja us艂ysza艂em brzmia艂o troch臋 inaczej...
- Oskar, wiesz, 偶e je艣li chcesz zaopiekowa膰 si臋 pupilem to musisz to najpierw z nami om贸wi膰, prawda? - spyta艂a Stella.
- Tego raczej ci臋偶ko b臋dzie wyprowadza膰 na spacery - skrzywi艂 si臋 ojciec.
- Phi! Jeszcze tak stary to nie jestem, 偶eby robi膰 pod siebie! - 艢mier膰 wywin膮艂 nad g艂ow膮 m艂ynka lask膮 jakby chcia艂 pokaza膰, 偶e w starym ciele tkwi jeszcze co艣 z m艂odzeniaszka.
Jeszcze w swoim mieszkaniu pan 艢mier膰 niemal si艂膮 zmusi艂 mnie, 偶ebym zabra艂 go ze sob膮. niby chcia艂 pozna膰 moj膮 szalon膮 rodzink臋, ale mi wydawa艂o si臋, 偶e by艂 po prostu samotny. Kiedy po dotarciu do domu (droga zaj臋艂a nam kup臋 czasu bo dziadek ledwo si臋 porusza艂) opowiedzia艂em co si臋 sta艂o, rodzice od razu zainteresowali si臋 starszym cz艂owiekiem, kt贸rego ze sob膮 przyprowadzi艂em. Zawiedli si臋 troch臋, 偶e ich idol zestarza艂 si臋 i zgnu艣nia艂, ale wida膰 by艂o, 偶e przypad艂 im do gustu, zw艂aszcza, 偶e ch臋tnie dzieli艂 si臋 opowie艣ciami o swoich wyczynach. Moi rodzice i siostra s艂uchali go z zapartym tchem. Oczywi艣cie niemal od razu sta艂 si臋 pe艂noprawnym cz艂onkiem rodziny dziwol膮g贸w. Ot tej nocy bywa艂 u nas cz臋sto, a morderstwa zdarza艂o mu si臋 pope艂nia膰 sporadycznie.