The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 22:31:04   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Połączeni 7


Wzburzony szedł szybkim krokiem przez korytarz urzędu ministerialnego w Elmeriad. Yavetil podążał za nim. Przez cały czas dotrzymywał towarzystwa kochankowi. Oficjalnie był jego osobistą ochroną.
– Co ten prostacki gbur sobie wyobraża?! Pofatygowałem się do tego miejsca osobiście, a nienawidzę urzędów, gdyż królowi bardzo zależało na podpisie w tych dokumentach. – Potrząsnął pergaminem zawiniętym w rulon. – A główny minister od dwóch wschodów słońca nie chce mnie przyjąć, bo ma ważniejsze sprawy. A kto nalegał na tę umowę? Ja? Król? Nie. Ten rozleniwiony knur – wypluwał z siebie słowa, nie bacząc na obecność innych ludzi. Yavetil nigdy nie widział go tak wściekłego.
– Mówią, że go nie ma.
– Nie ma? Jest. Ten wypasiony szczur nie ruszał się z miejsca od dziesięciu lat! Kto go jeszcze trzyma na tym stanowisku? Nie chce mnie przyjąć, bo tak mu się podoba. Chce, by ktoś latał codziennie i błagał o spotkanie. Nie ze mną takie numery. Nie przyjmie mnie? Nie ma umowy. Niech pogodzi się, że nowej dostawy zboża nie otrzyma z Antiri. Niech szuka w Moverald lub Iare. Tam zapłaci krocie za jeden gardien.* – Zatrzymał się. – Siedzę tu od dwóch dni i tracę czas. Jeżeli do wieczora ten szczur się ze mną nie spotka, wracamy bez podpisu. Znajdę królowi innego odbiorcę. Z racji małżeństwa Rivena bez problemu możemy sprzedawać zboże do Elros.
– Wracajmy do gospody. – Yav położył rękę na ramieniu kochanka.
– Nie mam czasu. Będę tu czekał...
– Wracajmy. – Przesunął dłonią w dół ręki Terrika. – Musisz się uspokoić. Znam na to sposób. – W oczach Yavana pojawił się znajomy błysk.
Terrik uśmiechnął się do niego. Doskonale znał sposoby kochanka na rozluźnienie i uspokojenie emocji.
– To chodźmy. Przyda mi się... odpoczynek – dodał, chociaż wiedział, że przy tym, co będą robić, raczej sobie nie odpocznie.


***



W ciągu dwóch dni Aranel z pomocą Agathe i Naeli poznał najkrótszą drogę do ogrodu. Teraz odprężony siedział na ławeczce po klonem palmowym, wsłuchując się w śpiew ptaków. Piękne, ciepłe popołudnie dawało możliwość korzystania z udanego lata. Jedyne, czego mu brakowało, nawet bardziej niż rodzinnego miasta, to jazdy konnej. W tym czasie był już w stajni kilka razy z Agathe. Niestety, ona nie umiała jeździć konno. Służba nie była uczona tego zajęcia. Uważano, że praca w pałacu nie wymaga nauki tej profesji. Tylko ci, co pracowali w stajniach, umieli jeździć konno. Naeli nie śmiał prosić. I tak dużo dla niego zrobiła, zaniedbując własne zajęcia.
Oparł się swobodnie o gruby pień za plecami. Spędził tu dzisiaj prawie cały dzień. Z radością mógł stwierdzić, że to miejsce jest wspaniałe. Wokół niego śpiewały ptaki, tańczyły zapachy kwiatów rosnących wokół. Czulszy nos wyłapywał też zioła. Musiały rosnąć niedaleko miejsca, gdzie przebywał. W części ogrodu, do której jeszcze nie dotarł. Prawdopodobnie wykorzystywano je w kuchni i ambulatorium.
– Panie, panie. – Usłyszał z daleka głos swej służki.
– Agathe, stało się coś?
– Książę Riven wrócił – powiedziała, stając obok niego.
Jego mąż wyjechał na pastwiska i nie było go dwa dni. Miał wrócić zaraz następnego ranka po opuszczeniu pałacu, lecz pobyt na, zapewne bezkresnych, łąkach przedłużył się. Co go tak bardzo trapiło, że nie chciał wracać? Nie było tak, że nad tym nie rozmyślał i cieszył się, że małżeńskie komnaty ma dla siebie. Wprost przeciwnie. Rozważał każdy powód nieobecności męża. Myślał też nad ostatnimi słowami Rivena: „Dlatego wolę dziś w nocy nie być tutaj i teraz też nie, bo moja wściekłość odbiłaby się na tobie. A jakkolwiek bym nie myślał przed ślubem o tym wszystkim, to musimy żyć razem i ja na twoim miejscu nie chciałbym się bać człowieka, z którym dzielę przyszłość!”. Jak bardzo król musiał nalegać na ich zbliżenie się do siebie i położenie do łoża w celu innym niż spanie? Poczuł gorąco na policzkach. Nie wyobrażał sobie, jak to może być z mężczyzną, pomimo że on na samą myśl o tym czuł się dziwnie, a w dole brzucha miał znajomy ucisk. Dla niego to było trudne. Nigdy nie był blisko mężczyzny i bał się. A co dopiero Riven, który z natury kochał kobiety. Dla niego zapewne myśl bycia z mężczyzną, dotykanie go intymnie, musiała być bardzo... ohydna. Sam to przecież przyznał. Obrzydza go to. Aranel posmutniał. W takim razie nigdy nie zazna prawdziwego dotyku. Stanie się to, co jest nieuniknione, a potem... Liczył tylko, że Riven nie zrobi tego, kiedy będzie zły. Teraz uciekł, ale król będzie nalegał. Lepiej by było mieć to za sobą. Dziwnie będzie być z mężczyzną i wiedzieć, jak bardzo go to brzydzi. Ale w ciągu kolejnych czterech czy pięciu nocy połączy się z mężem. To ich małżeński obowiązek. Dla nich obu to nie jest łatwe i doszedł do wniosku, że powinien być dla męża podporą. Swoje obawy i strach trzymać pod tak znajomą maską. Taką, jaka jest w danej chwili potrzebna. Najczęściej potrzebował tej obojętnej kurtyny. Wpływała na twarz niczym druga skóra.
– Panie, zamyśliłeś się. Trzeba do pałacu.
Zanim odwrócił się do służki, na jego twarz wstąpiła zasłona nikłego uśmiechu i lekkiej ulgi z powrotu męża. Nie powinien był w taki sposób okłamywać Agathe, ale martwiłaby się, widząc jego smutek zapoczątkowany przez myśli o skrzywionej z obrzydzenia twarzy męża.
Wstał, chwytając w dłoń swój nieodłączny kij.
– Chodźmy zatem powitać Rivena.

***


Riven przekroczył bramę w pałacu i zeskoczył z konia.
– Zajmijcie się nim – rozkazał chłopcu stajennemu i idąc pewnie po dziedzińcu, wkroczył do pałacu. Powitał go nieodłączny chłód murów. Przyniosło to ulgę po wiecznym przebywaniu na słońcu. Jego skóra była gorąca i ciemniejsza niż wcześniej. Służący kłaniali się, gdy przechodzili obok niego. Nie zwracał na nich uwagi. Podążał do komnat. Musiał zmyć z siebie brud. Nie miał zamiaru długo nie wracać, ale dzięki temu mógł przemyśleć sobie wszystko. Parobcy pilnujący koni nie przeszkadzali mu w samotnym spędzaniu czasu i wędrówkach. Wiedzieli, że jest tam z innego powodu niż żeby zebrać raporty i sprawdzać stan koni oraz jak się sprawują ludzie.
Wkroczył do komnaty. Przeszedł przez część salonową do okna i pociągnął za gruby sznur, przy końcu którego był zawieszony dzwoneczek. Ten zadzwonił kilka razy, po czym Riven podszedł do stolika, na którym zawsze stała karafka z winem i nalał sobie kieliszek trunku. Zanim sięgnął ustami do krwistego napoju, wrota od komnaty otworzyły się. Do komnaty wszedł Aranel wraz ze służką.
– Panie, twój mąż jest obecny.
Aranelowi nie trzeba było tego mówić. Sam zorientował się, że nie są sami.
– Wróciłeś.
– Tak. Miałem wiele spraw. – Przyglądał się mężowi. Adantin miał wypieki na policzkach i przyniósł ze sobą zapach kwiatów. Tego jednego, z jakiego używał olejku do kąpieli, ale i innych. – Byłeś w ogrodzie.
– Spędziłem tam dzień. – Podszedł do fotela, zaznajomił się już z układem mebli, i zajął na nim miejsce.
– Agathe, mój służący nie przychodzi. Przygotuj mi kąpiel. Aranelu, napijesz się wina?
– Z przyjemnością. Podpora. Mam być jego podporą – powtarzał sobie w myślach Aranel. – Jesteś spokojniejszy.
– Mam doskonały nastrój. – Zapełnił drugi kielich winem. – Proszę. – Podał go do ręki męża, kiedy ten wyciągnął dłoń. Dotknął przy tym jego skóry.
– Cieszę się i dziękuję. – Wzdrygnął się lekko na ten przypadkowy dotyk, ale nie pokazał tego po sobie.
– A ty co robiłeś? – Usiadł w drugim fotelu. Zawiesił wzrok na twarzy męża.
– Niewiele. Głównie uczyłem się rozpoznawać drogę do ogrodu. – Rozpraszał go zapach Rivena. Nie był nieprzyjemny. Przeciwnie, niósł ze sobą zapach zwierząt, łąk, słońca i wszystkiego, czego on nigdy nie zazna. Nie wiedział, o czym ma z nim rozmawiać, więc zamilkł, ukrywając zakłopotanie napiciem się.
– Panie, kąpiel gotowa – poinformowała Agathe.
– Doskonale.
W tym czasie Mani, nowy służący Rivena, przyszedł spóźniony.
– Wybacz, książę, ale byłem na dziedzińcu, jak mnie wezwano. – Ukłonił się.
– Masz szczęście, że jestem w dobrym nastroju. – Odstawił pusty kieliszek. – Pomożesz mi się wykąpać i przygotujesz odpowiednie odzienie. Pójdę z mężem na spacer.
Aranel, słysząc to, omal nie upuścił kryształowego naczynia z dłoni. Riven pójdzie z nim na spacer? Uniósł kąciki ust w prawdziwym uśmiechu.

Riven z pomocą służącego zdjął brudne rzeczy i wszedł do wanny. Zanurzył się cały pod wodą, namaczając włosy. Pobyt za murami pałacu dobrze mu zrobił. Nawet myśl o spędzeniu z mężem czasu wydała się jakaś taka przyjemna. Postawił sobie za cel poznać go lepiej. Nie chce żyć z kimś obcym u boku. Może ze swego małżeństwa zrobić piekło lub coś w rodzaju obopólnego porozumienia i żyć spokojnie.

***


Mężczyzna w czarnym płaszczu szedł ciemnymi ulicami, do których nawet wczesnym wieczorem nie zaglądało słońce z powodu tak ciasnej zabudowy. Każda wąska, brudna uliczka była siedzibą najgorszych męt, jakie stworzyła biedota i bezprawie. Stare, rozwalające się budynki graniczyły z barami, gdzie kwitł hazard, prostytucja i inne podejrzane sprawki. Mężczyzna pomimo tego wiedział, że nie wszyscy w tej dzielnicy są po drugiej stronie prawa. Mieszkały tu też kobiety z dziećmi, staruszkowie i inne zacne towarzystwo nie parające się przestępstwem. Ta dzielnica bardzo różniła się od czystej jak łza części stolicy. Nie chciał tu być ani minuty, gdyby nie podejrzenie, że chłopak, który go okradł, mieszka tutaj. Pytał ludzi z miasta, oczywiście dyskretnie, o tego małego złodziejaszka. Mógł go nie szukać, ale duma nie pozwoliła mu na to. Starał się zrozumieć, jak on, najemnik wynajmowany do brudnych spraw, dał się okraść gówniarzowi. Musiał go znaleźć, a potem pomyśli, co ma z nim zrobić. Nikt nie będzie z nim zadzierał. Schował czerwone pasma długich włosów, które wysunęły mu się spod kaptura. Rozglądał się czujnie. Szukał smarkacza i jednocześnie pilnował swego życia. Nigdy nie wiadomo, skąd mogło nadejść zagrożenie w takim miejscu. Znajdzie dzieciaka. Poszukiwał go od dwóch dni i czuł, że był blisko.
Musiał tylko znaleźć miejsce, gdzie przebywają dzieci, bawiąc się w tym syfie. Zapach tutaj też nie należał do przyjemnych, wręcz go odrzucał. Wszędzie śmierdziało moczem, pleśnią i czymś zdechłym. Miał tylko nadzieję, że nie leży gdzieś tu trup. Miał do czynienia z trupami. Co więcej, sam przyczyniał się do tego, ale od rozkładających się zwłok trzymał się z daleka. Będzie musiał wziąć porządną kąpiel, kiedy wróci do gospody, a ubranie spalić. Odór ulic już wsiąkł w nie niczym woda. Gdzieś przed nim zamiauczał kot i coś się zatłukło. Przystanął na chwilę, żeby przyjrzeć się, jak przed nim przeleciał szczur, jakiego na oczy nie widział, a za nim czarny kocur. Dopiero, gdy nietypowe towarzystwo zniknęło w budynku obok, ruszył dalej.
– Zabiję gówniarza za to, że przez niego tu jestem. Niech nauczy się, kogo ma okradać, a kogo nie.
Wszedł na plac, gdzie wokół nad głową były rozwieszone sznury, a na nich suszyła się bielizna. Pod jedną ze ścian domostwa stała chuda, brudna dziewczynka. W ręce trzymała bezgłową lalkę i coś do niej mówiła.
– Dziewczynko – zagadał, będąc już blisko niej. Ta spojrzała na niego dużymi, czarnymi, wystraszonymi oczami. – Nie bój się. Szukam pewnego chłopca. Jestem mu winien pieniądze za wykonaną pracę. Ma dziewięć, dziesięć lat, czerwone włosy i jest twojego wzrostu. Znasz może takich chłopców? – ukucnął.
– Znam – odpowiedziała ostrożnie.
– A gdzie mogę ich znaleźć? Poznam tego, którego szukam.
– Jeden mieszka po drugiej stronie ulicy, ale jest starszy, drugi na końcu tej, skąd widać już wieżę ratusza. Innych nie znam.
– Matilde, z kim ty gadasz?! – Z budynku wyszła kobieta o wściekłym wyrazie twarzy, zmierzwionych włosach i rozpiętej bluzce. Jej spódnica opasana była dodatkowo zapaską – Kim pan jest? Co pan tu robi?! Wynosić się stąd! Takich, jak pan, tu nie potrzebujemy! Tylko zaczepiacie dzieci i każecie im robić nieprzyzwoite rzeczy. Moja córka nie jest od tego. Wypierdalaj, człowieku, bo zaraz męża zawołam! – Naskoczyła na niego, chwytając córkę za rękę i wciągając do wnętrza rudery.
Najemnik tylko pokiwał głową i poszedł w głąb ulicy. Nienawidził wrzeszczących kobiet. Co ona powiedziała? Tacy, jak on, każą robić dzieciom nieprzyzwoite rzeczy? Tego nienawidził jeszcze bardziej. Zabiłby za darmo kogoś, kto kradł dzieciom niewinność. Nagle zatrzymał się i uśmiechnął złowieszczo. Mam cię. Dzieciak, którego szukał, właśnie wchodził do rozpadającego się, parterowego budynku. Szybkim krokiem podążył za nim i nim chłopiec zamknął drzwi, złapał go za koszulkę na plecach.
– Oddaj, co zabrałeś – warknął.
– AAAAAAAAA! – Chłopiec zaczął piszczeć, alarmując kogoś, kto znajdował się w głębi domu.
– Stul dziób!
– Co tam? Kim pan jest? – W pomieszczeniu, które zapewne służyło za sień i kuchnię jednocześnie, pojawił się młody chłopak z ręcznikiem na głowie. Wyglądał, jakby był świeżo po kąpieli. – I niech pan zostawi mojego brata w spokoju!
– Twój brat mnie okradł, więc przyszedłem po to, co moje. – Puścił dzieciaka, a ten podbiegł do starszego chłopaka.
– Znów to zrobiłeś? Znów kradłeś? – Ukucnął przed braciszkiem. – Ile razy ci mówiłem, że to nie jest dobra droga? Oddaj to, co ukradłeś.
– Ale ja tego nie mam. Oddałem Leteno.
– Zamorduję go! – wrzasnął chłopak i zdjął w głowy ręcznik, ukazując swoje wilgotne włosy o dziwnym kolorze. Najemnik nie mógł określić, czy był to różowy, czy czerwony wpadający w róż.
– Co się gapisz? Włosów nie widziałeś?! – krzyknął starszy chłopak. – Podarunek od matki. Kolor, jak kolor. Lepszy od niebieskiego. Kal, znajdź Leteno. Powiedz, że chcę go natychmiast widzieć – zwrócił się do młodszego brata, po czym podniósł wzrok na mężczyznę. – A pan niech tak nie stoi, tylko siada. – Wskazał ręką na drewniane krzesło stojące przy czystym stole. – Jak na warunki, w jakich zapewne się pan obraca, nie mamy tu pałacowych wystrojów, ale jest czysto.
– Nie boisz się zostawać sam na sam z nieznajomym? – zapytał najemnik i usiadł, zakładając nogę na nogę.
– Umiem się bronić. Wychowała mnie ta dzielnica i potrafię walczyć o życie. – Zajął miejsce naprzeciw gościa.
– Jak masz na imię?
– Erkiran. A ty?
Miał mu powiedzieć prawdę? W sumie to tylko imię. Durne imię nadane przez ojca.
– Asmand. Twój brat to sprytny dzieciak.
– Za sprytny. Uczę go, że przestępstwo nie popłaca, ale mój drugi brat, Leteno, uczy go tego fachu.
– Twój brat musi być dobrze wyszkolony. – Patrzył z zainteresowaniem na Erirana.
– Niestety.
– Ile masz lat?
– A co pan taki ciekawski?
– Wyglądasz na piętnaście.
– Mam dziewiętnaście – powiedział stanowczo Erki. Już on da mu piętnaście. – A pan na czterdzieści.
– Mam dwadzieścia osiem – po tych słowach zamilkł. Za dużo o sobie mówi, a to czupiradło z różowymi włosami z łatwością wyciąga z niego informacje.
Obaj siedzieli w ciszy i mierzyli się wzrokiem. Kaptur najemnika opadł na plecy w czasie szamotania z chłopcem, odsłaniając jego niezwykle długie włosy. Erki wyczuwał, że nieznajomy nie jest praworządnym obywatelem. Niewątpliwie facet miał coś na sumieniu. Wychowując się w tym miejscu, nauczył się rozpoznawać tych, którzy woleli unikać strażników. Głosy dwóch osób docierające z zewnątrz zwróciły ich uwagę. Postacie weszły do środka.
– Nie powiedział ci, czego chce? Mam robotę na oku – powiedział młody chłopak o zielonkawych włosach, spośród których przebijały bordowe pasemka. – O, mamy gościa.

***


Terrik obserwował ubierającego się kochanka. Nie spodziewał się, że ten „odpoczynek” zajmie im tyle czasu. Cóż, Yavetil musiał bardzo długo go uspokajać, żeby był efekt.
– Twój wzrok czasami przeszywa do samych kości. – Galdor nałożył koszulę.
– Nie mów, że ci to przeszkadza.
– Raczej rozbudza.
– Teraz tych kilka rundek nie potrzebowało mojego wzroku. Nie będę mógł siedzieć. – Terrik w pełni ubrany podszedł do partnera.
– Wiesz, czasami możesz sobie odpocząć i sam zająć się mną. – Objął go w pasie.
– Wiem. I obiecuję, że następnym razem... – urwał, kiedy walenie pięścią w drzwi zwróciło ich uwagę. – Któż to jest tak niecierpliwy, że dobija się w taki sposób?
– Poczekaj. – Yavetil jeszcze założył pas, do którego miał przymocowaną broń składającą się, podczas wyjazdu, głównie ze sztyletów.
Terrik otworzył drzwi. Za nimi stało dwóch strażników w czerwonych mundurach.
– Słucham panów.
– Pan Terrik Melissi? – zapytał wyższy mężczyzna.
– Tak, ale o co chodzi?
– Jest pan aresztowany w związku z naruszeniem dobrego imienia naszego głównego ministra.
– Słucham? – Nie wierzył własnym uszom. – Jakiego dobrego imienia? – Wyczuł kochanka za swoimi plecami.
– Słyszano, jak mówił pan o naszym ministrze „rozleniwiony knur”, „wypasiony szczur” – zabrał głos ten drugi. – Używanie w Elmeriad słownictwa mogącego obrazić wysoko postawionego urzędnika jest karane dwoma nocami aresztu i grzywną w wysokości tysiąca leitów.
– Co?! Chyba panowie...
– Pan Melisi – przerwał kochankowi Galdor z obawy, że ten powie coś, co wpakuje go w jeszcze większe kłopoty. Zazwyczaj pełen dumy i wyniosłości kochanek dziś zbyt szybko tracił nerwy – przeprasza za swoje zachowanie i oczywiście pójdzie z panami z własnej woli.
– Zgłupiałeś? – Terrik przeszył go ostrym wzrokiem.
– Wszystko wyjaśnimy. Chyba nie chcesz, żeby całe miasto widziało, jak prowadzą hrabiego Melissi skutego do aresztu? Bądź grzeczny. Wszystko wyjaśnimy.
– Na pewno nie przeproszę tego...
– Pan minister na pewno umorzy karę aresztu za kilka miłych słów. – Nie bał się jego wzroku. Przecież mu pomagał. – Idź z panami, a ja wszystko wyjaśnię.
– Nie mów do mnie jak do dziecka. Napisz do pałacu. Niech Riven przyśle leity. – W nerwach miał niewyparzony język i teraz za to zapłaci. Już słyszał śmiech Saerosa. – A wy, panowie, nie wiecie, że jestem przedstawicielem dworu królewskiego?
– Wiemy, ale mamy wypełniać rozkazy.
– To prowadźcie do tego waszego zacnego aresztu. – Wyszedł pierwszy, rzucając ostatnie, wręcz błagalne spojrzenie ukochanemu.
– Nie martw się, najpóźniej jutro będziesz wolny, a jak coś, to tylko dwie noce i dni.
– Pocieszyłeś mnie. – Na samą myśl, że będzie musiał tu jeszcze tyle zostać, nie będzie spał we własnym łożu, nie wypełnił rozkazu króla i nie przytuli się do Yavetila robiło mu się niedobrze. Po co on tutaj przyjechał? Zazwyczaj nie ruszał się z pałacu, a teraz pierwszy wyjazd od miesięcy i ma przygodę życia.

***


Dwaj mężczyźni spacerowali po ogrodzie. Riven powiedział mężowi, że idą ścieżką bez przeszkód typu kamienie i inne nierówności, więc Aranel czuł się swobodniej. Wciąż był zaaferowany tym, że Riven zechciał z nim wyjść. Podejrzewał, że nie chodziło o zaczerpnięcie świeżego powietrza. Tego miał w nadmiarze na pastwiskach. Sam chciał rozpocząć temat trudny dla nich obu, ale jakoś nie umiał pierwszy się na to zdobyć. I on ma wspomagać swego męża?
Riven nie wiedział, że jego męża dręczą podobne myśli. Jak powiedzieć mu to, co postanowił? Chciał mieć ten krok za sobą.
– Tej nocy chciałbym skonsumować nasze małżeństwo – wypalił wreszcie Saeros.
– Rozumiem. – Serce omal nie wyskoczyło Aranelowi z piersi, kiedy przyspieszyło swoje bicie.
– Wiesz, co to znaczy? – Popatrzył na niego. Włosy Aranela lśniły w wieczornym słońcu niezwykłym blaskiem. Ciekawe, jakie są w dotyku. Szybko uświadomił sobie, o czym właśnie pomyślał. Dziś w nocy może się o tym przekonać. Tylko co miał robić? Niby czytał ten tomik. Terrik też nagadał mu rożnych bzdur, z których jedna była najważniejsza. Zadbaj o kochanka i spraw, by doszedł. Może by tak przesunąć to na ostatnią noc wyznaczonego terminu? On, Riven Saeros, bał się pójść z kimś do łóżka. Miał go całować? Nie chciał. Przecież to mężczyzna. Ale z drugiej strony cały czas przez ostatnie dwa dni wbijał sobie do głowy, że to jego mąż. Ktoś, z kim spędzi całe życie. Miał swój honor i zapewnienie mężowi dobrych warunków to jego zadanie. Jakże inne były teraz jego myśli od tych sprzed ślubu. Miał mu przecież dać w kość, a nagle... Chyba wszystko się zmieniło, kiedy go zobaczył. Aranel jest pięknym mężczyzną i nawet może się podobać takiemu kobieciarzowi jak on. Przecież ceni sobie piękno. A trzeba dbać o... nie, Aranel nie był rzeczą. Ale piękno traci na swej wartości, kiedy nie jest cenione.
– Wiem. Nie jestem idiotą – odpowiedział Aranel. – Dobrze, tej nocy zaczekam na ciebie w łożu – powiedział niby obojętnie, ale ledwie to zrobił, czując, jak ściskają mu się struny głosowe. Jego pierwszy raz. Jak się Riven zachowa? Co zrobi? To będzie bolało? Tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Przyjdą w nocy. Dobrze, że jego oczy nie widzą. Nie zobaczy na twarzy męża obrzydzenia.
– Doskonale, że w tej kwestii się rozumiemy. Nadal ciężko mi przetrawić to, co się stanie i dlaczego jesteśmy w takiej sytuacji, ale zrobię, co w mojej mocy, żeby nie było źle. Bo innej konfiguracji nie zamierzam stosować. Ty na dole – powiedział chłodno.
– O niczym innym nie pomyślałem. – Na to nadziei nie miał. Wiedział, że on jest na niższej pozycji w tym związku. Tak zawsze było, kiedy to ktoś był w takiej sytuacji jak on. I nawet, jakby kazano mu poślubić kobietę, to ona byłaby przyszłą królową, a on królem, lecz nie głównym władcą. Byłby jej podległy, tak jak teraz jest mężowi. Chociaż w łożu nie byłoby możliwości odwrócenia ról. To dotyczyłoby samego życia. Nie podobało mu się to, ale takie od wieków było prawo. Co prawda, do łoża dwóch mężczyzn nikt nie zaglądał, nie licząc sytuacji po pierwszej nocy, ale Riven tu rządził, a on mógł mu się tylko poddać. Chociaż, jak myślał o tym dłużej, komuś, kogo kochał, chętnie mógł się oddawać. Z tym, że ani Riven nie kochał jego, ani on Rivena.
Dalszy spacer trwał w całkowitej ciszy rozrywanej tylko śpiewem ptaków.

***


Leteno siedział przy stole i przesuwał wzrokiem od Erkirana do tego nieznajomego. Zmrużył oczy.
– Nie okradłem go.
– Ale uczysz Kala tego, czego nie powinieneś – zabrał głos Erkiran.
– Erki, niech Kal się uczy. Sądzisz, że w takiej dzielnicy on znajdzie dobrą pracę?
– Znajdzie ją, jak się w końcu stąd wyniesiemy. Nic nas tu nie trzyma – podniósł głos Erki.
– I co zrobisz? Tu mamy dom. Ja... Wiem, kradnę. Ale tym bogaczom niewiele zabraknie, jak ukradnę im małą sakiewkę. My za to mamy za co jeść. – Zerwał się z krzesła. Nie wierzył, że nadal musi przeprowadzać z nim tę rozmowę.
– Gdzie są wasi rodzice? – zapytał Asmand.
– Rodzice… Ech. Nie są nasi wspólni. Jesteśmy rodzeństwem dzięki jednemu ojcu. Moją matka była inna kobieta – rzekł Leteno, najstarszy z braci.
– Nasi rodzice nie żyją – powiedział cichutko Kal.
– Rok temu ktoś ich zabił. Jacyś ludzie chcieli zgwałcić naszą matkę. Tata stanął w jej obronie i dostał jeden cios, potem mama, kiedy zaczęła wołać o pomoc. Nikt im nie pomógł, ale kto w tej dzielnicy zareaguje na głos wołania o pomoc? – mówił Erkiran. – Jest tu trochę spokojnych obywateli, ale los ich tu rzucił...
– Rzucił? Bracie, gadasz głupoty. Oni i ich rodziny byli tu, zanim my się urodziliśmy – syknął Leteno. – Tu jest ich i nasze miejsce. Nie marz, że kiedyś się stąd wyrwiesz.
– Wyrwę, ty uparty idioto. Dlatego proszę cię, żebyś nie był złodziejem i nie ucz tego naszego brata.
– Zobacz to. – Odsłonił górną część szarej koszuli, która kiedyś była biała. – To tatuaż skorpiona. On mówi mi, że mam w sobie mnóstwo jadu i każdy, kogo nim zatruję, zginie. – Zacisnął zęby. – Tym bardziej zabójcy naszych rodziców. Są tu. Czuję ich. I znajdę, a później poderżnę gardła, tak jak oni to zrobili. Muszę tu zostać. Mieć leity, żeby płacić i ich szukać. Będę kradł. Małego uczył nie będę, ale mnie nie odciągniesz od podjętej decyzji. A ty się tak nie gap! – krzyknął do Asmanda. – Nie obchodzi mnie, że jesteś bogaty i wiesz, co chcę zrobić. Możesz na mnie donieść strażnikom. I tak ich to nie obejdzie.
– Rób, co chcesz. Chcę tylko swoje leity. – Asmand wstał.
– Nawet nie wiem, które to były. Nic nie mam przy sobie.
– Dwadzieścia leit. Tyle było w mojej sakwie. Chcę je dostać w ciągu trzech dni. Nieważne, skąd je weźmiesz. Możesz okraść jakiegoś bogacza, nie obchodzi mnie to. Za trzy dni tu wrócę, a wtedy zobaczymy, co z wami zrobię, jeżeli nie będziesz miał tego, co moje – zawarczał prosto w twarz Leteno. Ten chłopak go denerwował. Ci, co szukali zemsty, byli niebezpieczni. – Inaczej twój mały braciszek pójdzie ze mną i nigdy go nie zobaczysz. – Skierował się do wyjścia.
– Będziesz miał swoje leity! Za trzy dni o tej porze! – Jaki by nie był, kochał Kala. Erkirana też. Byli jego jedyną rodziną.
Asmand wyszedł w ciemną noc. Skrzywił się, że za trzy dni znów tu będzie musiał wrócić. Za plecami usłyszał jeszcze:
– Leteno, zawsze musisz nas w coś wpakować.
Ten Erki wydawał mu się rozsądnym chłopakiem, trzymającym ich trójkę razem. Myślącym chłopakiem, podczas gdy jego brat mówił i robił wszystko, zanim pomyślał. Tacy zazwyczaj w takich miejscach nie żyli długo. Najważniejsze, by przeżył do oddania sakwy. Reszta go nie obchodzi. On tu jest z innego powodu, a ten mały złodziejaszek tylko na chwilę go odepchnął od zadania. Teraz jednak jego jedynym, najbliższym celem była kąpiel i sen.

* gardien - tona











Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum