The Cold Desire
   Strona G艂贸wna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsy艂ania prac WYDAWNICTWO
Wrze秐ia 10 2025 14:10:33   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Sk贸rki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
艢CIANA S艁AWY
Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner





Witamy
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
Nadszed艂 czas
Dla Norberta,
pana mego serca
i dawcy wszystkiego,
co mi najdro偶sze.
Dzi臋kuj臋 Ci, kochanie.





The time has come
To rise again
Freedom lift thy sewered hem
Free from beasts and skewered men

My dreams unroll
Ten thousand fold
Their world will never take me
They will never desecrate my soul

Chrapliwy g艂os Danny'ego dra偶ni艂 ka偶dy nerw w moim ciele, wibrowa艂 w ko艣ciach i dudni艂 w sercu. Z zamkni臋tymi oczyma, mocno przyciskaj膮c d艂o艅mi s艂uchawki do uszu, ws艂uchiwa艂em si臋 w dzikie takty muzyki i towarzysz膮ce jej s艂owa. Wieczne odg艂osy miasta by艂y niemal nies艂yszalne, zag艂uszane przez ryk elektrycznych gitar. Perkusja niemelodyjnie towarzyszy艂a innemu rytmowi, rytmowi serc i szumowi krwi, kt贸ry s艂ysza艂em nawet przez maksymalnie podg艂o艣nion膮 muzyk臋. G艂贸d ju偶 narasta艂, ale Danny pozwala艂 mi go oszuka膰 na t臋 kr贸tk膮 chwil臋, czyni艂 mnie niemal g艂uchym na wo艂anie ofiar. Odrzuci艂em g艂ow臋 do ty艂u i za艣piewa艂em do wt贸ru, czuj膮c jak drga pode mn膮 barierka na dachu nowojorskiego drapacza chmur. By艂o mi oboj臋tne czy us艂ysz膮 mnie ludzie w 艣rodku i ci na dole, setki metr贸w pode mn膮. 艢piewa艂em.

The time is past
The falter when
Freedom slips my sombre pen
And the gates to wolves break open then

My feelings may
Seem constant prey
But claws no more will rake me
Those whores have fled to darker days

G艂贸d zwyci臋偶a艂. K艂y ju偶 si臋 wysun臋艂y, rani膮c moje wargi, a偶 zamilk艂em w ko艅cu, oblizuj膮c krew z k膮cik贸w ust. Osun膮艂em r臋ce od s艂uchawek i muzyka przycich艂a, a wtedy huk krwi powr贸ci艂 ze zwi臋kszon膮 si艂膮, przyprawiaj膮c mnie o niepowstrzymane dr偶enie. Wok贸艂 by艂a tylko ciemno艣膰, przecinana o艂owianymi wzmocnieniami budynk贸w, kt贸rych nie mog艂o przebi膰 moje wampirze spojrzenie. W ciemno艣ci p艂yn臋艂y setki serc otoczonych wie艅cem jaskrawoczerwonych t臋tnic i ciemniejszych 偶y艂. Nie by艂o cia艂, tylko one i pulsuj膮ca w nich krew.
Krew.

Somewhere the dusk is lining
Red the shore of a roaring sea
And though loved there is someone pining
For the waves of blood to run and rescue me

Nie musia艂em przycisza膰 muzyki, by dos艂ysze膰 serce bij膮ce dzisiaj tylko dla mnie. Przebija艂o si臋 nad gitary i perkusj臋, wabi膮c mnie 艣piewem krwi i 偶ycia. 呕ycia, kt贸re mu dzi艣 w nocy odbior臋. Przykucn膮艂em na barierce, setki metr贸w nad ziemi膮 i wyostrzy艂em wzrok, by wypatrzy膰 go w t艂umie ludzi na placu przed biurowcem. Siedzia艂 na cembrowinie obrzydliwie neogotyckiej fontanny i gra艂 prost膮 melodi臋 na odrapanej klasycznej gitarze. Ludzie mijali oboj臋tnie po艂o偶ony u jego st贸p futera艂; jedynie kilka monet l艣ni艂o na jego dnie.
By艂 m贸j.

Their world will never break me
They will never desecrate my soul

Sko艅czy艂em w d贸艂 i wyl膮dowa艂em mi臋kko w艣r贸d 艣piesz膮cych do dom贸w ludzi. Nikt pr贸cz le偶膮cego pod murem narkomana nie zauwa偶y艂 mojego skoku, ani nie wyczu艂 mojej obecno艣ci. Wyszczerzy艂 do mnie po偶贸艂k艂e z臋by, wpasowuj膮c mnie w sw膮 czerwono popielat膮 feeri臋 widm. Nie by艂o w nim obawy i 偶adnych podejrze艅, zostawi艂em go wi臋c w jego pop臋kanym od rozpaczy, narkotycznym, upadaj膮cym 艣wiecie. Jego krew by艂a dla mnie obrzydliwa i truj膮ca, a wizje, kt贸re ze sob膮 nios艂a, nie zaspokoi艂yby mego g艂odu.
Zsun膮艂em s艂uchawki i przekrzywi艂em g艂ow臋, nas艂uchuj膮c znajomego serca i prostej melodii. W obu by艂a niezachwiana wola prze偶ycia i s艂odka rado艣膰, nios膮ca ze sob膮 wizje jak偶e r贸偶ne od tych m臋偶czyzny pod 艣cian膮. Ruszy艂em nie艣piesznie, przemykaj膮c jak duch przez t艂um ludzi. Zauwa偶ali mnie, ale zapominali natychmiast. W umys艂ach tych silniejszych czasami pozostawa艂o wspomnienie wysokiego czarnow艂osego m臋偶czyzny, ale nic wi臋cej. Nie pami臋tali blado艣ci mojej sk贸ry i niepokoj膮cych oczu. Przede wszystkim ich.
Zatrzyma艂em si臋, kiedy go dostrzeg艂em i sta艂em tak, d艂ugo napawaj膮c si臋 szczeg贸艂ami. Mia艂 rude w艂osy, sk贸r臋 g臋sto naznaczon膮 piegami, a oczy szare niczym stal. Proste ubranie mia艂 wyniszczone, ale czyste i wyprasowane, paznokcie u d艂ugich palc贸w przyci臋te. Nie wygl膮da艂 jak typowy bezdomny, cho膰 wyczuwa艂em od niego zapach darmowej sto艂贸wki i we艂nianych koc贸w wsp贸lnych sypialni. Jego krew by艂a czysta od narkotyk贸w, a serce silne, pomimo g艂odu. Obok na fontannie le偶a艂o opakowanie po jedzeniu z jednej z tych ohydnych ameryka艅skich restauracji.
Nie艣wiadomie podszed艂em bli偶ej, a on zauwa偶y艂 mnie w ko艅cu i u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Nasze oczy si臋 spotka艂y i dostrzeg艂em w nich swoje odbicie, niezwykle wyra藕ne w tych czystych 藕renicach. D艂ugie w艂osy niemal w ca艂o艣ci przykrywa艂y mi twarz i sp艂ywa艂y a偶 do pasa na prosty, czarny p艂aszcz. Sta艂em nieruchomo, wstrzymuj膮c oddech, boj膮c si臋, 偶e sp艂osz臋 go swoim wygl膮dem i g艂odem spozieraj膮cym z mojej twarzy i oczu. On jednak nie przestraszy艂 si臋. Zinterpretowa艂 go inaczej.
- Jestem czysty i zdrowy - powiedzia艂 z wyra藕nym s艂owia艅skim akcentem - Nie wezm臋 du偶o, o ile pozwolisz mi si臋 naje艣膰.
Zaskoczy艂 mnie. Rozbawi艂. Postanowi艂em kontynuowa膰 rozpocz臋t膮 przez niego gr臋. Mia艂em ca艂膮 noc.
- Nie masz gdzie mieszka膰? - zapyta艂em moduluj膮c g艂os tak, by nie wyda艂 mu si臋 nienaturalny.
Wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋 pogodnie. Nie przestawa艂 gra膰, a melodia, kt贸ra wydostawa艂a si臋 spod jego palc贸w, wydawa艂a mi si臋 znajoma. Nie mog艂em sobie przypomnie膰, gdzie wcze艣niej j膮 s艂ysza艂em.
- Przyjecha艂em tu, 偶eby zarobi膰. Nie mam za co wr贸ci膰 - po angielsku m贸wi艂 poprawnie, ale do艣膰 powoli. Zastanawia艂em si臋, sk膮d mo偶e pochodzi膰. Rosja? Czechy? - Teraz chwytam si臋 wszystkiego.
- Nawet tego? - ostro偶nie usiad艂em obok niego, staraj膮c si臋 porusza膰 jak zwyk艂y cz艂owiek - Nie s膮dzisz, 偶e to poni偶ej godno艣ci?
Roze艣mia艂 si臋, a jego place przy艣pieszy艂y. Naprawd臋 zna艂em sk膮d艣 t膮 melodi臋.
- Nie chodz臋 do 艂贸偶ka z byle kim. Podobasz mi si臋. Poza tym masz ochot臋, prawda?
- Tak - u艣miechn膮艂em si臋 - Mo偶na powiedzie膰, 偶e jestem tego spragniony.
Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no, jakby zrozumia艂 ten 偶art.
- To ugasz臋 to pragnienie.
Czy to by艂a ironia, czy mi si臋 tylko wydawa艂o? Spojrza艂em na niego, kryj膮c niepok贸j, on jednak patrzy艂 na mnie pogodnie i bez z艂o艣liwo艣ci. Irytowa艂a mnie grana przez niego piosenka. Wci膮偶 nie mog艂em przypomnie膰 sobie, gdzie wcze艣niej j膮 s艂ysza艂em.
- Co grasz? - zapyta艂em w ko艅cu.
Wzruszy艂 ramionami, rzucaj膮c mi kr贸ciutki u艣mieszek.
- To z "Draculi". Tego horroru.
Wzdrygn膮艂em si臋. Rzadko miewa艂em przeczucia i jeszcze rzadziej szed艂em za ich g艂osem, ale w tej kr贸tkiej chwili by艂em gotowy zapomnie膰 o nim i odej艣膰 jak najszybciej poza zasi臋g huku jego serca i szumu krwi. Ale spokojne, pogodne spojrzenie zatrzyma艂o mnie w miejscu i uciszy艂o g艂os niepokoju.
- Chod藕 - powiedzia艂em, wstaj膮c.
Przesta艂 gra膰 i spojrza艂 na mnie bez podejrzliwo艣ci. W jego my艣lach by艂 tylko spok贸j i pewno艣膰 siebie. 呕adnego zaniepokojenia.
- Do hotelu?
- Nie. Zabior臋 ci臋 do restauracji, tak jak chcia艂e艣.
U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, cho膰 przez jedno uderzenie serca wydawa艂 si臋 zaskoczony.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 ciep艂o - To wiele dla mnie znaczy.
Uwierzy艂 mi bez zastrze偶e艅, gdy powiedzia艂em mu, 偶e jad艂em ju偶 kolacj臋 i nie jestem g艂odny. Jad艂 艂apczywie, ale z elegancj膮 wskazuj膮c膮 na bardzo dobre wychowanie. Wci膮偶 usi艂owa艂em domy艣li膰 si臋, z jakiego kraju pochodzi. Mia艂 wybitnie s艂owia艅sk膮 urod臋 i taki偶 spos贸b bycia. By艂 otwarty, gadatliwy, wtr膮ca艂 wiele s艂贸w po francusku i niemiecku, kiedy nie umia艂 sobie poradzi膰 z angielskim. Obserwowa艂em go chciwie, wch艂aniaj膮c wszystko, co za sob膮 ni贸s艂 i co go otacza艂o. Jego zapach, jego g艂os, odg艂os jego serca i oddechu, br膮zy, w kt贸re si臋 przyodzia艂, prosty naszyjnik z drewnianych kulek na jego szyi i metalowy yin-yang na rzemyku. Mia艂 pi臋kne d艂onie. Nieodmiennie przyci膮ga艂 m贸j wzrok wyzywaj膮cy widok 偶y艂 pod jego sk贸r膮 i wybrzuszenie t臋tnicy nad nadgarstkiem prawej r臋ki.
Pr贸bowa艂em zapami臋ta膰 to wszystko, wch艂on膮膰 do ostatka. Nied艂ugo nie pozostanie nic pr贸cz martwego cia艂a i ani kropli krwi, w kt贸rej szum ws艂uchiwa艂em si臋 teraz tak chciwie. Przejecha艂em j臋zykiem po ostrych k艂ach i prze艂kn膮艂em 艣lin臋. Ta gra, to ma艂e udawanko, w艂a艣nie zbli偶a艂a si臋 ku ko艅cowi. D艂u偶ej nie mog艂em czeka膰.
- Chod藕my - powiedzia艂em, gdy sko艅czy艂 - Zabior臋 ci臋 do mego mieszkania.
Spojrza艂 na mnie, unosz膮c brwi i u艣miechaj膮c si臋 lekko, jak to mia艂 w zwyczaju.
- Ufasz mi na tyle?
- Nie przepadam za hotelami.
Uni贸s艂 odrapany futera艂 gitary i wyszli艣my na zewn膮trz, na gwarn膮, duszn膮 nowojorsk膮 noc. Polowa艂em w tym mie艣cie, bo go nienawidzi艂em, tak jak nienawidzi艂em ca艂ego tego narodu. Odebra艂 on dum臋 moim przodkom i wyrwa艂 mnie z ramion plemienia. Czasami 艣piewa艂em jeszcze pie艣ni mego ludu, ale dawno straci艂y one swoje znaczenie pod tonami betonu i wojen, jakie wyros艂y na pokrytej krwi膮 mych ojc贸w ziemi.
- Jeste艣 z艂y - powiedzia艂 艂agodnie. Zdumia艂a mnie jego empatia.
- Troch臋. Zawsze jestem, gdy patrz臋 na to miasto.
- To dlaczego tu mieszkasz? Masz pieni膮dze, wiec mo偶esz wyjecha膰 gdzie chcesz. Zrobi艂bym tak na twoim miejscu. Kocham podr贸偶owa膰.
W tym mie艣cie twoja podr贸偶 sko艅czy si臋 na zawsze.
Mieszkanie, do kt贸rego go zaprowadzi艂em, s艂u偶y艂o mi tylko jako chwilowe schronienie, on jednak zachwyci艂 si臋 prostot膮 umeblowania i kominkiem z granitu, stoj膮cym w sypialni. Stan膮艂em w drzwiach przedpokoju i w milczeniu 艣ledzi艂em jego w臋dr贸wk臋 przez bli藕niacze sobie, jasne pokoje, o pod艂ogach z drewna i wiklinowych meblach. Zachwyca艂 si臋 india艅skimi makatami, dla mnie jednak nie znaczy艂y one nic, po tylu latach b贸lu i pr贸bach zapomnienia. Usiad艂 na przykrytym nied藕wiedzi膮 sk贸r膮 艂贸偶ku i roze艣mia艂 si臋, g艂adz膮c br膮zowe w艂osie. Jego zapach i odg艂os serca sta艂y si臋 nie do wytrzymania. G艂贸d wo艂a艂 i przykrywa艂 me oczy czerwon膮 mgie艂k膮.
- Mog臋 skorzysta膰 z 艂azienki? - zapyta艂, wygl膮daj膮c z sypialni i u艣miechaj膮c si臋 szeroko. Sta艂em w cieniu, nie wiedzia艂 wi臋c g艂odu na mojej twarzy.
- Mo偶esz - wychrypia艂em - B臋d臋 czeka艂 w 艂贸偶ku.
Nie zamkn膮艂 drzwi na zatrzask, nie przyj膮艂em jednak oczywistego zaproszenia. Rozebra艂em si臋 powoli, staraj膮c si臋 nie parzy膰 w stron臋 lustra. G艂odne krwi 偶y艂y pod moj膮 blad膮 sk贸r膮, wybrzuszy艂y si臋 i pulsowa艂y niespokojnie. Przygasi艂em 艣wiat艂o, by tego nie dostrzeg艂 i wsun膮艂em si臋 pod ko艂dr臋, nas艂uchuj膮c szumu wody i krwi oraz cichego 艣piewu w nieznanym mi j臋zyku.
- Sk膮d pochodzisz? - zapyta艂em, gdy wyszed艂 nagi z 艂azienki - Z Rosji?
U艣miechn膮艂 si臋 i wsun膮艂 pod przykrycie, przywieraj膮c wilgotnym bokiem do mej rozpalonej sk贸ry. Przez ten kr贸tki moment musia艂em wysili膰 ca艂膮 moj膮 wol臋, by nie zatopi膰 k艂贸w w jego ciele. Przez ten kr贸tki moment nie widzia艂em nic pr贸cz 艣ciany krwi.
- Z Polski - powiedzia艂 i przekr臋ci艂 si臋 na bok - Wy, Amerykanie, nawet nie wiecie, gdzie ten kraj le偶y.
- Nie jestem Amerykaninem - zaprzeczy艂em 艂agodnie - I wiem, gdzie jest Polska. Macie wielkie szcz臋艣cie, 偶e wci膮偶 istniejecie. 呕e uda艂o wam si臋 przetrwa膰.
Spojrza艂 na mnie z zaskoczeniem i u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o.
- Rzadko mog臋 us艂ysze膰 podobne s艂owa - powiedzia艂, a ja go poca艂owa艂em.
Smakowa艂 tak jak sobie to wyobra偶a艂em. Troch臋 wschodnim jedzeniem, troch臋 past膮 do z臋b贸w, ale najbardziej sob膮, s艂odkim, 偶ywym, pulsuj膮cym krwi膮. Wycofa艂em si臋, zanim poca艂unek si臋 pog艂臋bi艂 i zjecha艂em ustami na jego szyj臋. Czerwona mg艂a przed oczyma zg臋stnia艂a, ale wci膮偶 by艂em w stanie zapanowa膰 nad g艂odem i swoim cia艂em. By艂em ju偶 sztywny, gdy uj膮艂 w d艂o艅 moj膮 m臋sko艣膰 i pog艂adzi艂 j膮 艂agodnie. Zapachnia艂 po偶膮daniem i zadowoleniem.
- Co mam zrobi膰? - zapyta艂 - Powiedz, czego pragniesz.
- Ciebie - wyszepta艂em z ustami przy jego szyi - Ciebie ca艂ego.
Zr臋cznie nakierowa艂 mnie i pozwoli艂 mi w siebie wej艣膰. Znieruchomia艂em i zacisn膮艂em palce na poduszce, gdy szale艅czy p臋d krwi, doskonale wyczuwalny w g艂臋bi jego gor膮cego cia艂a, niemal nie doprowadzi艂 mnie do ostateczno艣ci. Podj膮艂em 艂agodny rytm i opad艂em na niego, oddychaj膮c ci臋偶ko z po偶膮dania i zm臋czenia wysi艂kiem walki z samym sob膮. Oderwa艂em usta od jego szyi i wygi膮艂em si臋 w 艂uk, jak najdalej od tego bij膮cego szale艅czo serca. Zaj臋cza艂, gdy przy艣pieszy艂em i wyszepta艂 co艣 w swym szeleszcz膮cym j臋zyku, wbijaj膮c mi w sk贸r臋 paznokcie zaci艣ni臋tych na mych barkach palc贸w. Zamkn膮艂em oczy i podda艂em si臋 p艂on膮cemu po偶膮daniu, wci膮偶 jeszcze walcz膮c z g艂odem. Ale moja wola topnia艂a szybko, topnia艂y resztki cz艂owiecze艅stwa.
Oczy l艣ni艂y mi w p贸艂mroku, gdy opu艣ci艂em g艂ow臋 i spojrza艂em na niego z g贸ry. Nie trzyma艂 mnie ju偶 za ramiona, nie le偶a艂 wypr臋偶ony z zaci艣ni臋tymi powiekami. Patrzy艂 na mnie spokojnie, z tym swoim 艂agodnym u艣miechem, trzymaj膮c w r臋ku strzykawk臋.
- Nadszed艂 czas, wojowniku - powiedzia艂 w j臋zyku moich przodk贸w.
Nie by艂em wystarczaj膮co szybki, jego krew i jego cia艂o nie by艂y zupe艂nie ludzkie. Wbi艂 ig艂臋 w moj膮 pier艣 i uda艂o mu si臋 wcisn膮膰 t艂ok, zanim wyskoczy艂em z 艂贸偶ka i przykucn膮艂em na 艣rodku sypialni. Wsta艂 i stan膮艂 czujnie obok pos艂ania. W p贸艂mroku wydawa艂 si臋 porusza膰 z p艂ynn膮, wampirz膮 gracj膮. Wci膮偶 nie wyczuwa艂em od niego strachu.
- Co to? - zapyta艂em, wstaj膮c na nogi - Co by艂o w strzykawce?
- 艢wiat idzie do przodu - u艣miechn膮艂 si臋 - Ko艂ki wysz艂y z mody.
Te s艂owa by艂y dla mnie wyrokiem 艣mierci. Nie, wyrokiem by艂o w艂a艣ciwie spotkanie z nim. Zrozumia艂em.
- Czeka艂e艣 tam na mnie.
Wzruszy艂 ramionami. Nie porzuca艂 czujnej postawy, ale wydawa艂 si臋 nieludzko spokojny, jakby by艂 pewien, 偶e go nie zaatakuj臋. Zrobi艂em krok w jego kierunku, dotykaj膮c ranki po igle. Nie zasklepia艂a si臋.
- Bardzo 艂atwo jest upolowa膰 wampira.
- Zabij臋 ci臋 - sykn膮艂em w艣ciekle - Wiesz o tym, przekl臋ty 艂owco. Dlaczego si臋 nie boisz?
- Poniewa偶 ju偶 umierasz.
Spr臋偶y艂em mi臋艣nie do skoku, jednak cia艂o nie pos艂ucha艂o mnie tak jak zwykle. Niemal potkn膮艂em si臋 o w艂asne nogi, ale uda艂o mi si臋 utrzyma膰 r贸wnowag臋.
- Bia艂y pies - wycedzi艂em.
- Nie rozumiem - odpar艂 na to - M贸w po angielsku.
Zapomina艂em jak to si臋 robi.
Post膮pi艂em w jego kierunku dwa kolejne kroki, ale z ka偶dym ruchem czu艂em jak moje cia艂o coraz bardziej s艂abnie i traci poprzedni膮 gi臋tko艣膰. Walczy艂em z tym z ca艂ych si艂, ale nie umia艂em zatrzyma膰 procesu. Rozpada艂em si臋, rozp艂ywa艂em.
- Za艣niesz - powiedzia艂 艂agodnie - Nie b臋dzie bola艂o.
- Dlaczego..? - wyszepta艂em - ... chcia艂em tylko przetrwa膰. Pom艣ci膰 dusze mych ojc贸w.
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie rozumiem ci臋. Po艂贸偶 si臋. Za艣nij.
Upad艂em na kolana, ale wsta艂em zaraz, nadal staraj膮c si臋 zachowa膰 resztki dumy. Nie mia艂em ju偶 si艂 walczy膰, ale wci膮偶 mog艂em umrze膰 z godno艣ci膮. Si臋gn膮艂em paznokciami do mego gard艂a.
- To ci臋 nie zabije - powiedzia艂. Wydawa艂 si臋 zaniepokojony. Nie mog艂em tego zrozumie膰 - Sprawi tylko b贸l.
- Co to znaczy b贸l dla mnie? - wyszepta艂em, ale nie mia艂em ju偶 si艂, by przebi膰 m膮 sk贸r臋. Ostatecznie upad艂em na kolana, a potem przewr贸ci艂em si臋 na plecy. Sufit wirowa艂 szale艅czo nad moj膮 g艂ow膮, odg艂osy miasta przycich艂y, podobnie jak szum jego krwi.
Wci膮偶 nie chcia艂em si臋 podda膰.
- Przesta艅 - powiedzia艂 z wyra藕nym b贸lem w g艂osie - Nie m臋cz si臋 d艂u偶ej. Za艣nij.
Nie mia艂em wystarczaj膮cych si艂, by przeczo艂ga膰 si臋 do kuchni i chwyci膰 za jeden z no偶y. Cia艂o odm贸wi艂o mi pos艂usze艅stwa i mog艂em jedynie le偶e膰 nieruchomo, wpatruj膮c si臋 gasn膮cym wzrokiem w jego stron臋. Sta艂 przy pos艂aniu i p艂aka艂. Dlaczego? Za czym?
- Za艣nij w spokoju - wyszepta艂 - B臋d臋 tu.
Rozpada艂em si臋, rozbija艂em na miliony kawa艂eczk贸w, traci艂em siebie. W ostatnim przeb艂ysku trze藕wo艣ci roze艣mia艂em si臋 gorzko z siebie i ze swojej g艂upoty. Roze艣mia艂em si臋 z podziwu. Co za robota! Co za kawa艂 dobrej roboty!
- Gratuluj臋, sukinsynu - wyszepta艂em. A mo偶e ju偶 nie zd膮偶y艂em tego zrobi膰?
Gdy偶 umar艂em. Powr贸ci艂em na ziemie przodk贸w.
Nadszed艂 w ko艅cu czas...






S艂o艅ce 艣wieci艂o wysoko na niebie, kiedy Jakub wr贸ci艂 do sypialni i usiad艂 na pos艂aniu. Cia艂o le偶a艂o nieruchomo tam, gdzie je zostawi艂, trupio blade w ostrych s艂onecznych promieniach. Proces ju偶 si臋 rozpocz膮艂 i wszystko sz艂o zgodnie z planem, ale b贸l nie chcia艂 znikn膮膰.
Ta jego duma. Ta wola przetrwania i duma.
Wsta艂 z 艂贸偶ka i podszed艂 bli偶ej, wypatruj膮c ulotnych znak贸w nadchodz膮cych zmian. Sk贸ra powoli nabiera艂a czerwonawej barwy, wspania艂e w艂osy odzyskiwa艂y wcze艣niejszy blask. Dotkn膮艂 twardego wybrzuszenia ko艣ci policzkowej i odetchn膮艂 cicho. Temperatura cia艂a podnosi艂a si臋 systematycznie, krew na nowo zacz臋艂a kr膮偶y膰 pod g艂adk膮 sk贸r膮.
Czarne jak antracyt oczy otworzy艂y si臋 spojrza艂y na niego gniewnie. Wzdrygn膮艂 si臋, ale natychmiast zapanowa艂 nad sob膮 i u艣miechn膮艂 niepewnie.
- Bia艂y pies - wycedzi艂 le偶膮cy na pod艂odze Indianin.
- Witaj 艂owco - wyszczerzy艂 si臋 Jakub - I jak si臋 spa艂o?


kuba'S work
19.III.2005
WROC艁AW




Komentarze
mordeczka dnia pa糳ziernika 12 2011 22:33:08
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Azazel (Brak e-maila) 19:55 27-12-2005
smileyPodoba mi si臋 w tym opowiadanku dedykacja takie to kochane i cieplutkie.A偶 mi si臋 tak mi艂o zromi艂o.Mi艂o,偶e kto艣 jeszcze pisze takie fajniutkie parafki.C贸偶 Tw贸j Norbert ma szcz臋艣ciesmiley
Azazel (Brak e-maila) 19:56 27-12-2005
Tego wam w艂a艣nie 偶ycz臋.Szcz臋艣cia i powodzenia.
moka (Brak e-maila) 23:45 30-12-2005
wampir Indianin? cienki pomys艂 ale opowiadanie mi艂e
graendal (Brak e-maila) 13:56 03-01-2006
Dzi臋kuje za 偶yczenia smiley

A rasa bohatera jest tu raczej ma艂o wa偶na. Wa偶niejsza jest jego duma oraz rozczarowanie 艣wiatem. Oczywi艣cie dla tych, kt贸rzy potrafia to dostrzec.
An-Nah (Brak e-maila) 15:17 13-02-2006
Hej, a mnie si臋 wampir indianin podoba艂. Nie ma nigdzie zasady, ze wampir musi by膰 koniecznie hrabi膮 z Rumunii. No i w艂asnie, zupe艂nie zapomnia艂am Ci cos o tym opopwiadaniu napiasa膰 - mora艂 z teog taki, odpisyuwac na maile od razu... Bardzo mi si臋 podoba艂o. Mo偶e dlatego, 偶e anwet mnie w ko艅cu dopad膮艂 wampiorza faza (A wrrrr, jak to skomentowa艂 pewien wilko艂ak...) a moze dlatego, ze jest po prostu 艣wietnie napisane i robi wra偶enie - wampiryzm jako reakcja na prze艣ladowania i nieszcze艣cia losu... niepokoj膮ce. Aaaaaa, Twilight prosi o tak膮 strzykawk臋 smiley
szklana yoda (Brak e-maila) 21:19 29-04-2006
cudowne...masz taki deliatny styl niezaleznie oczym piszesz.pisz ile chcesz

Noren (Brak e-maila) 21:52 06-01-2007
A reszta? Nie m贸w 偶e nie chcesz ko艅czyc! To opowiadanie jest 艣wietne!
Dodaj komentarz
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa U縴tkownika

Has硂



Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem?
Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.

Zapomniane has硂?
Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze sta艂e, cykliczne projekty



Tu jeste艣my
Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemno艣ci膮 艣ledz臋 Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpud艂a :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, je艣li kto艣 tu zagl膮da i chce wiedzie膰, co porabiam, to mo偶e zajrze膰 do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z r贸偶nych przyczyn staram si臋 by膰 optymist膮, wi臋c b臋d臋 trzyma艂 kciuki 偶eby uda艂o Ci si臋 odtworzy膰 to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro s艂ysze膰, Jash. Wprawdzie nie czyta艂em Twojego opowiadania, ale szkoda, 偶e nie doczeka si臋 ono zako艅膰zenia.

Archiwum