The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 01:22:19   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Gówniarz 25




Rozział 25: To wciąż fascynacja, czy już coś innego?

- Podwiozę cię - powiedział bez głębszego namysłu. W kilka chwil całkowicie zapomniał o czekającej go pracy i o jutrzejszym porannym wstawaniu.
- Nie musisz. - Szybko, wręcz nerwowo zawiązywał buty. Nietrudno było dostrzec, jak bardzo drżały mu ręce, wydawało się nawet, że ledwo trzymał sznurówki swoich rozchodzonych trampek.
Nieprzyjemne uczucie stanęło w gardle Macieja. Ciało zareagowało samo, wychylił się i wyłączył światło w salonie, żeby po chwili przejść przez przedpokój oraz nasunąć na stopy adidasy do biegania. Wydał na nie masę pieniędzy i ostatecznie zamiast użytkować obuwie zgodnie z ich przeznaczeniem, częściej zakładał je na szybkie zakupy w osiedlowym sklepie.
- A czym niby pojedziesz? - rzucił Maciej niby obojętnie, sięgając po kluczyki do samochodu, leżące na szklanym stoliku tuż przy drzwiach wejściowych. - Andrzej to ten taki mały dresik? - zapytał jeszcze, starając się nadać swojej wypowiedzi neutralnego tonu. Bo faktycznie - jakiś tam głupi brat Filipa w ogóle go nie interesował. W szczególności, że szczeniak naciągnął go na pięćdziesiąt złotych (aż chciałoby się powiedzieć, że jabłko od jabłoni daleko nie spada), jednak zdecydowanie interesował go Filip. Wilku był narwany i lekkomyślny, czasem wypowiadał o te kilka słów za dużo; posyłanie go w środku nocy po skatowanego w dresiarskich potyczkach brata nie byłoby najrozsądniejsze, jeżeli nie chciał odwiedzać go w szpitalu.
Filip wyprostował się. Popatrzył na Macieja i już chciał coś powiedzieć, bo skromne dziękuję naprawdę by w tej chwili pasowało. Nic jednak nie opuściło jego ust, w zamian odwrócił się oraz nie chcąc tracić więcej czasu, wyszedł na korytarz.
W jaki sposób nie nabijałby się z Wyszyńskiego i jak bardzo by go na co dzień nie drażnił, musiał przyznać, że bardzo szybko przywykł do jego obecności. Szybciej niż śmiałby przypuszczać. Finanse finansami, bo - nie ukrywajmy - żyło mu się w Maciejowym apartamencie znacznie przyjemniej, niż w zatłoczonym mieszkaniu z czwórką rodzeństwa; wszystko jednak zawsze miało jeszcze też drugie podłoże.
Maciej wcale nie był dupkiem, na jakiego się kreował. Z tego, co zdążył się dowiedzieć, Wyszyński nie pomieszkiwał ze swoimi jednorazowymi kochankami. Wolał krótkie, ale intensywne relacje. I nawet jeśli wcześniej zapierał się rękoma i nogami przed przyjęciem w swoje progi drugiego kundla, to całkiem szybko ten drugi przestał mu przeszkadzać, a Maciej nawet zaoferował mu miejsce w swoim łóżku.
Wsiedli do samochodu w ciszy. Maciej bez słowa odpalił samochód, a Filip siedział na miejscu pasażera cały spięty. Zerkał kątem oka na przystojny profil Macieja; towarzyszące mu dotąd zdenerwowanie zaczęło mieszać się z przyjemnym uczuciem stabilności, które ostatnio przy Wyszyńskim ogarniało go coraz częściej.
- Coś nie tak? - zapytał Maciej, dostrzegając wreszcie uważne spojrzenie Filipa. Ten aż drgnął i zawstydzony zostaniem przyłapanym na gorącym uczynku, odwrócił szybko wzrok w przeciwną stronę, na szybę. Gdyby w samochodzie było odrobinę jaśniej, Maciej mógłby dostrzec lekkie wypieki na twarzy Wilczyńskiego.
- Nic. Jedź. Byle szybko - fuknął jedynie w odpowiedzi, przeklinając w myślach siebie i swoje podlotkowate reakcje.

Noc była bardzo parna, czego wcześniej nie dało się wyczuć w klimatyzowanym apartamencie Wyszyńskiego. Powietrze z każdą chwilą gęstniało, zwiastując kolejną już w tym tygodniu burzę. Jedną z tych, która zapowiadała swoje nadejście z dużym wyprzedzeniem, a gdy już nadeszła, następowało szybkie oberwanie chmury, kilka mocnych błyskawic, przerażających grzmotów i - nawet nie wiadomo kiedy - wszystko nagle ustępowało.
- Tu? - zapytał Maciej, wjeżdżając pomiędzy stare, zbudowane z szarych płyt, komunalne bloki.
- Tak, tu - powiedział Filip, rozglądając się dookoła. - Poczekaj, zaraz wrócę - rzucił, odpinając pośpiesznie pas, żeby zaraz szybko opuścić pojazd.
- Idę z tobą - oznajmił Maciej jakby nigdy nic i nim Filip zdążył cokolwiek powiedzieć, już wysiadł z samochodu.
- Nie musisz - spróbował jeszcze zaoponować, ale wtedy rozległ się dźwięk załączanego alarmu, a światła mercedesa mrugnęły, jakby informując Filipa, że Maciej już podjął decyzję.
- Chodźmy, bo zaraz będzie padać - powiedział tylko, obchodząc auto. - Co twojemu bratu dokładnie się stało? - zapytał, choć nie bardzo go to interesowało. Chciał tylko czym prędzej znaleźć szczeniaka i odwieźć go do domu, a później razem z Filipem wrócić do siebie.
- Nie mówił. - Wyciągnął telefon i popatrzył na wyświetlacz, po czym szybko wybrał numer, ruszając w zaciemnioną uliczkę między blokami. Latarnie oświetlały okolicę słabym blaskiem, niewystarczającym do odkrycia wszystkich ciemnych zakątków. Maciej mógł mieć tylko nadzieję, że ci, którzy poturbowali Andrzeja, dawno już sobie odpuścili i zostawili dzieciaka w spokoju. Jakoś nie widziały mu się utarczki z miejscową patologią. Po raz pierwszy został wciągnięty do takiego świata, zawsze obserwował go albo na ekranie telewizora, albo słyszał o nim z opowieści kolegów. Jako nastolatek obracał się w środowisku dzieciaków mających inne cele w życiu niż kibicowanie ulubionemu klubowi i ustawki z konkurencyjnymi grupami, a gdy poszedł na studia, zatracił się w akademickim otoczeniu. Był snobistycznym chłopcem z dobrego domu, gdzie mu więc do miejsc takich jak to?
Popatrzył na idącego przed nim Filipa.
Nie pasowali do siebie w żadnym calu. Żaden ich element nie stanowił wspólnej części układanki, a jednak szedł teraz za Wilczyńskim z przeświadczeniem, że musi jakoś uchronić go od wylądowania na intensywnej terapii.
To wciąż fascynacja, czy już coś innego?
- Andrzej...? - rzucił Filip do słuchawki, znów dzwoniąc do brata. Minęli dwa bloki, przechodząc pomiędzy rzędy betonowych garaży. - Gdzie jesteś? - zapytał i przystanął nagle, rozglądając się dookoła w panice. Maciej nic nie powiedział, wsunął jedynie ręce w kieszenie, czekając na dalsze informacje. - Dobra, dobra, czekaj - w głosie Filipa pobrzmiewała nerwowość. Maciej przyglądał się zaciemnionemu profilowi Wilczyńskiego i nawet jeśli jego twarz zakrywał cień, nietrudno było zauważyć grymas strachu. Miał wrażenie, że ostatnio zbyt często go u Filipa widywał. - Chodź - zwrócił się do Macieja i ruszył między garaże. Wyszyński bez słowa poszedł za nim, co chwilę jednak spoglądając za siebie. Cichość miejsca i panująca tu ciemność przyprawiała o nieprzyjemne dreszcze, które pogłębiły się w momencie, gdy gdzieś w oddali rozbrzmiał pierwszy akord nadchodzącej burzy. Tylko czekać, aż ktoś zaatakuje ich od tyłu; scenografia wydawała się idealnie dobrana pod taką akcję.
Oprócz przybierającej na sile burzy, nic jednak się nie wydarzyło, a gdy wreszcie dostrzegł sylwetkę siedzącą na ziemi i wspartą plecami o ścianę jednego z garaży, odetchnął z wyraźną ulgą. Andrzej był sam. Mocno pobity - owszem - a nawet krwawiący, ale sam.
Filip szybko podbiegł do brata. Maciej już z daleka widział, w jak okropnym stanie znajdował się dzieciak. Twarz opuchnięta niczym u buldoga, ubrania zakrwawione przez mocno rozerwany łuk brwiowy, z którego wciąż sączyła się posoka, a także - sądząc po tym, że dzieciak ledwo co się ruszał - może i nawet kilka połamanych kości.
To z pewnością nie była robota jednej osoby, Andrzej wyglądał jakby wpadł pod tira.
- Mówiłem ci, żebyś nie mieszał się do tego towarzystwa! - wrzasnął Filip, kiedy już do niego dopadł. - Ty skończony kretynie - warczał i chociaż miał ogromną ochotę brata uderzyć, z jasnych przyczyn tego nie zrobił. Andrzejowi dosyć już się oberwało.
- Spierdalaj - wysapał Andrzej, ściskając w ręku swój telefon. - Mądry się znalazł. Gdybym jak ty nadstawiał się Pacule, to może bym nie oberwał - powiedział wściekle, patrząc podbitymi i mocno opuchniętymi oczami na starszego Wilczyńskiego.
- Trzeba go zabrać do szpitala - odezwał się Maciej, nie mając ochoty wysłuchiwać kłótni rodzeństwa. A w szczególności nie chciał żadnych wzmianek o tym, jak to Filip nadstawiał się Błażejowi. - Może mieć wstrząs mózgu, wygląda poważnie.
- Chyba ochujałeś - prychnął Andrzej, posapując ciężko i ledwo co łapiąc oddech.
- I może nawet złamane żebra - dodał Maciej, omiatając Andrzeja chłodnym spojrzeniem.
- Żadnego szpitala, kurwa!
Filip obejrzał się na Macieja, a następnie popatrzył na brata. Nie mógł Wyszyńskiemu nie przyznać racji.
- Kręci ci się w głowie? - zapytał Filip już o wiele spokojniej, odkładając robienie Andrzejowi wyrzutów na później.
- Żadnego szpitala powiedziałem, jasne? Czy od tego pedalstwa już do końca ci się w głowie popierdoliło? - Fuknął groźnie, zupełnie jakby mógł stanowić dla sprawnego fizycznie Filipa jakiekolwiek zagrożenie. Maciej tylko zmrużył oczy, przyglądając się Andrzejowi z chłodnym wyrachowaniem. Postanowił jednak na razie się nie wtrącać, to w końcu nie jego problemy. - Mam przy sobie dwieście gram amfy i trochę kwasu.
Filip popatrzył na niego z niezrozumieniem.
- I nie zabrali ci towaru? Kto cię pobił?
- A jak, kurwa, myślisz? - Andrzej roześmiał się chrapliwie, czego zaraz chyba pożałował, bo sapnął ciężko, usiłując złapać oddech.
- Pacuła?
- Nie, co ty. - Uśmiechnął się z rozbawieniem, co wyglądało dość makabrycznie przy jego mocno obitej i zakrwawionej twarzy. - Pacuła nie brudziłby sobie rąk. On lubi bić tylko ciebie. - Drwina w jego głosie była aż nazbyt wyczuwalna.
- Więc?
- Więc jego ludzie. Boże, Filip, ogarniaj.
Maciej drgnął. Nie znał zbyt długo tego całego Andrzeja, ale już mu się dzieciak bardzo nie podobał. Ta jego roszczeniowa postawa, brak jakiejkolwiek wdzięczności dla brata, który specjalnie dla niego tłukł się po nocy przez miasto, żeby tylko uratować jego cztery litery. Miał ochotę złapać gówniarza za fraki i siłą wymusić na nim słowa podziękowania. Nic oczywiście nie zrobił - w końcu nie jego sprawa, a on nie brał udziału w czymś, co go nie dotyczyło.
- Cholera - stęknął Filip, przeczesując nerwowo włosy i zapatrując się w jakiś ciemny punkt za garażem. - Kurwa, myślałem, że dał już sobie spokój - powiedział bardziej do siebie i zerwał się na równe nogi. Maciej nie widział jego twarzy, ale po napiętej sylwetce i tonie głosu odniósł wrażenie, jakby... był bliski płaczu? Zaraz jednak wymazał tę bzdurę z umysłu. Filip i płacz? To się nie łączyło.
- Tak czy inaczej powinien trafić do szpitala - odezwał się Wyszyński, robiąc krok w kierunku Andrzeja. - Mogę go tam podrzucić, ale na więcej nie licz.
- Głuchy jesteś? Żadnego szpitala!
- Zostawisz prochy w samochodzie Macieja - zaproponował Filip, a Maciej popatrzył na niego szeroko otwartymi w zaszokowaniu oczami. Prochy? U niego w samochodzie?
- No już, kuźwa. A później będę bulić z własnej kieszeni, jak zawinie z nimi dupę - prychnął. - Nawet jeśli, za tym i tak pójdzie policja. Przecież widać, że sam sobie tego nie zrobiłem - zachrypiał, żeby zaraz odchylić się na bok i splunąć na ziemię śliną wymieszaną z krwią. - Weźcie mnie do domu. - Macieja na moment aż wmurowało. Uniósł brwi, nie wierząc, że jakiś durny piętnastolatek, który ledwo co oddychał, miał czelność zwrócić się do nich z taką arogancją.
- Mama już jest - powiedział Filip i skrzywił się lekko.
- No i? - prychnął Andrzej.
- To, że przez ciebie, idioto, będzie się denerwować - warknął groźnie i wsunął ręce w kieszenie bluzy. Maciej zerknął w stronę starszego Wilczyńskiego, ale nic nie powiedział. Dla niego mogliby zostawić Andrzeja pod tym garażem, nie widział w tym niczego złego. Przecież nie będzie płaszczyć się przed jakimś gówniarzem i jeszcze prosić go, aby łaskawie zwinął swój obity tyłek.
- To co niby? - Andrzej wyglądał na mocno poirytowanego.
Maciej stałby sobie dalej, nie ingerując w rozmowę oraz myśląc o tym, jaki to ten młodszy Wilczyński nie jest wkurzający i jak bardzo miał ochotę na zostawienie go pod garażem, wrócenie z Filipem do mieszkania i... och, tu już byłoby znacznie przyjemniej. Miał pomysł, co mogliby zrobić, zanim poszliby spać; nawet jeśli rano ledwo co zwlekłby się z łóżka, towarzyszyłaby mu świadomość, że było warto.
Stałby więc cicho dalej, gdyby w tym jego cichym staniu nie przeszkodziło spojrzenie Filipa. Uważne i dość wymowne. Sugerujące, że...
- O nie - powiedział i szybko pokręcił głową. - Nie ma mowy - prychnął, krzywiąc się lekko. - Nawet tak na mnie nie patrz - ostrzegł.
- Ale Maciej, nie mogę go tu zostawić - stęknął Filip i w tym momencie przypominał prawdziwego kundla proszącego pod stołem o jakieś gratisy z obiadu.
- Jak nie możesz? - Zmarszczył groźnie brwi. Ani myślał odpuszczać i przyjmować w próg trzeciego kundla. Co on? Schronisko? - Gówniarz sam nie chce jechać ani do szpitala, ani do domu. Nie ma powodów do przejmowania się nim. - Wzruszył obojętnie ramionami, nie widząc w swoim rozumowaniu niczego dziwnego. Nie rozumiał przywiązania Filipa do rodzeństwa; pod tym względem również całkowicie się różnili. Daria jakieś tam znaczenie w życiu Macieja odgrywała, w końcu wychowali się razem, a to do czegoś zobowiązywało. Jednak gdyby zachowywała się tak jak Andrzej, Maciej nie miałby skrupułów i zwyczajnie by ją zignorował.
- Maciej, tylko jedna noc. Prześpi się na kanapie, rano go zabiorę, okej? - Filip podszedł do Macieja, cały czas nie spuszczając z niego proszącego spojrzenia, przez które jego ciemne oczy wydawały się jeszcze większe. - Jakoś ci to wynagrodzę - dodał, wydymając lekko wargi, a Maciej czuł, jak zaczyna mięknąć.
Cholerny gówniarz.

***

Pies zawarczał, a usta Macieja wygięły się w lekkim uśmiechu. Miał ochotę pochwalić mądrego Ciapka za odpowiedni stosunek do ludzi, ale nic jednak nie powiedział.
- Kurwa, boli - sapnął Andrzej, opierając się całym ciężarem na Macieju. Filip nie poradziłby sobie z dotaszczeniem obitego cielska brata do mieszkania, więc cała brudna robota spadła na niego.
Ciapek obrócił się wokół własnej osi, to wąchając nogawkę Andrzeja, to odsłaniając swoje żółtawe, nędzne kły i wydając z siebie ostrzegawcze dźwięki. Oprócz tego nic więcej nie zrobił, mimo że obecność nieznajomej osoby wyraźnie mu nie odpowiadała.
Maciej dowlókł Andrzeja na kanapę i bez większych ceregieli posadził go na nią, nie zważając na poobijane żebra młodszego Wilczyńskiego. Najważniejsze, że nie miał połamanych kości. Wstrząs mózgu najprawdopodobniej go nie ominął, ale skoro nie chciał jechać do szpitala, to Maciej nie miał zamiaru litować się nad smarkaczem.
- Jutro rano go stąd zabierasz - zwrócił się do Filipa, zupełnie jakby Andrzej nie znajdował się tuż obok. Tak też zresztą Maciej go traktował - jak powietrze. Gdyby nie Filip, dzieciak z pewnością nie zagrzałby u Wyszyńskiego miejsca.
- No, zabiorę - odparł Filip nieprzyjemnie nieobecnym tonem. Maciej popatrzył tylko na niego, żeby odwrócić się i wyjść do przedpokoju. Burczący pod nosem Ciapek zaraz poczłapał za nim, nie opuszczając Macieja na krok.
- Dobry pies - rzucił Wyszyński z lekkim rozbawieniem, kiedy wyciągał z szafy koc. Ciapek popatrzył na niego swoimi zezującymi ślepiami i zamerdał ogonem, jak gdyby zrozumiał słowa właściciela.
- Więc to twój nowy... - usłyszał. Zamarł na moment z cienkim pledem w rękach, obracając głowę w kierunku wejścia do salonu.
- Nie twoja sprawa - odpowiedział Filip tak cicho, że Maciej ledwo wyłapał jego słowa.
- Oho, trzyma cię w tym swoim mieszkanku, karmi i odpala hajs, a ty się nadstawiasz w zamian? - prychnął Andrzej. - Pedalstwo to choroba, wiesz?
- Na twoim miejscu bardziej bym się przejmował Pacułą, a nie moim pedalstwem - rzucił Filip spokojnym, nieswoim tonem, zupełnie jakby na moment zamienił się z kimś ciałami. Nim jednak Maciej zdążył zastanowić się nad tym głębiej, wyszedł z salonu i na moment zatrzymał się w przedpokoju. Popatrzył w kierunku Wyszyńskiego, a ten przez kilka krótkich chwil aż nie mógł go poznać. Na twarzy Filipa odbijała się mieszanka zmęczenia i bezradności; czegoś, co tak bardzo do niego nie pasowało, że wydawało się jakby ktoś je tam przykleił. Krzywo wyciął, nie bacząc na kontury, i niechlujnie doczepił.
- Zanieś mu tylko ten koc i wystarczy - powiedział, wymuszając uśmiech. - Ja pójdę się myć - oznajmił, żeby zaraz zniknąć w sypialni.
Spojrzenie Macieja zsunęło się niżej. Pies wciąż tkwił przy jego nodze, jednak teraz wyraźnie wahał się, czy nie iść za Filipem. Wcale się nie zdziwił, gdy zwierzę poderwało tyłek z płytek i potruchtało do sypialni, dzwoniąc po drodze pazurami obijającymi się o podłogę.
Wszystko ostatnio było jakieś takie cholernie dziwne. Niepasujące. Niepotrzebne. Niezgodne z Maciejowymi życiowymi przekonaniami.
- Masz - rzucił oschle do Andrzeja i rzucił mu koc. - Tylko niczym nie zapaprz.
Chłopak popatrzył na niego ciemnymi oczami. Był podobny do Filipa, ale jednocześnie całkowicie inny. Jego Filip wydawał się bardziej rozgarnięty, tak samo uparty i krnąbrny, ale mimo wszystko inteligentniejszy.
- Ruchasz go? - zapytał Andrzej z krzywym uśmiechem. Powieka Macieja drgnęła, a chęć przyłożenia dzieciakowi nie pojawiła się nagle, bo już wcześniej gdzieś w nim tkwiła, jednak teraz wyraźnie wypłynęła na wierzch.
- Oczekujesz jakichś pikantnych szczegółów? - Nie miał pojęcia, jakim cudem zachował spokój.
Andrzej skrzywił się z obrzydzeniem, co przy obitej twarzy nabrało dość groteskowego wydźwięku. Napuchnięta warga uniosła się wyżej, odsłaniając zęby i sprawiając wrażenie karykaturalnego uśmiechu.
- Obrzydliwe.
- Jak na razie bardziej obrzydliwa jest twoja twarz - odparł Maciej, mierząc brata Filipa chłodnym spojrzeniem, żeby zaraz pochylić się niżej i złapać go za przód bluzy. - Jesteś cholernie niewdzięcznym dzieciakiem - powiedział, patrząc w zaczerwienione oczy Andrzeja. - Pamiętaj, że jesteś teraz u mnie, więc lepiej się zachowuj. Jeszcze raz coś usłyszę, a obiecuję, z radością wyrzucę cię za drzwi. - Klepnął go pobłażliwie w obity policzek, na co Andrzej syknął boleśnie i jeszcze zmierzył Macieja złowrogim spojrzeniem, ale nic już nie powiedział. Maciej za to uśmiechnął się całkiem dobrotliwie i wyszedł z salonu, nie oglądając się już na Andrzeja. Wszedł do sypialni, już mając na końcu języka jakiś komentarz o roszczeniowych gówniarzach, którym chciał się podzielić z Filipem, kiedy nagle zamarł.
Filip siedział na łóżku zgarbiony i nieobecny. Zamyślony wzrok zawiesił gdzieś przed sobą, a ściągający twarz niepokój tylko dopełniał tego sposępniałego obrazu.
Maciej nie mógł wiedzieć, że Filip czuł się bezradny. Nie mógł wiedzieć, że bał się o rodzeństwo i że kompletnie nie wiedział, jak rozwiązać sprawę z Pacułą, który na tym pewnie nie poprzestanie. To już robiło się bardzo niebezpieczne. Błażej pokazał, że naprawdę należy się go obawiać i że Filip nie był tutaj jedynym zagrożonym. Oczywiście - nie mógł wiedzieć, ale mógł przypuszczać. Znał już Filipa wystarczająco, aby dojść do takich wniosków.
- To trzeba zgłosić na policję - odezwał się wreszcie, wytrącając Filipa z zamyślenia. Drgnął, nieświadomy obecności Wyszyńskiego w pokoju, żeby po chwili odetchnąć ciężko i pokręcić głową.
- Jeszcze wyląduję w jednej celi z Błażejem. - Skrzywił się niechętnie i wstał, nie zważając na siedzącego tuż obok, słuchającego z zaangażowaniem Ciapka. - Tak niczego nie załatwię. - Wzruszył ramionami. - Idę się myć - dodał i już miał przejść tuż obok, gdy poczuł uścisk na ramieniu. Zaskoczony popatrzył na Macieja, na jego ściągnięte w wyrazie niezadowolenia brwi i bijącą z oczu stanowczość.
- Wciągnąłeś mnie w to.
Filip zamrugał, żeby po chwili zgarbić się nieco i oprzeć bezsilnie o framugę drzwi. Nie wyrwał się Maciejowi oraz nie pobiegł do łazienki, chociaż miał ogromną ochotę to zrobić. I najlepiej jeszcze zapomnieć, po prostu odciąć się od rzeczywistości, udać, że dzień dzisiejszy nigdy nie pojawił się w kalendarzu.
- Wszystkich - mruknął, uciekając wzrokiem w bok, żeby wreszcie wydostać się z uścisku Macieja. - Rzygam już Pacułą, jego ludźmi i całym tym narkobiznesem - syknął cicho, krzywiąc się niechętnie. - Ale coś wymyślę - dodał zaraz, znów powracając do bycia dawnym Filipem, lekkomyślnym i pewnym siebie, potrafiącym znaleźć wyjście z każdej sytuacji.
Maciej westchnął, patrząc jak Wilczyński odwraca się i znika w łazience.
To wciąż fascynacja, czy już coś innego?, po raz kolejny rozbrzmiało mu w głowie. Tak jak wcześniej, tak i teraz nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Jedyne, czego był pewny, to że właśnie z pełną świadomością pakuje się w kłopoty. Przyjmował pod swój dach kryminalistów, narażając się tym samym innym kryminalistom. Co jednak najdziwniejsze - po raz pierwszy od bardzo dawna miał wreszcie wrażenie, że żyje. Nie egzystuje w zawieszeniu pomiędzy pracą a klubami; po prostu żyje i ma kogoś, kto na nim polega.
Wszedł do łazienki. Filip właśnie wchodził pod prysznic, obejrzał się w kierunku drzwi, a kiedy zobaczył tam Macieja, uśmiechnął się lekko.
- Pooszczędzamy wodę? - zapytał, wychylając się w kierunku baterii.
- Taki mam zamiar - odpowiedział Maciej, przekręcając jeszcze zamek w drzwiach. W końcu nie wiadomo, co kluło się w głowie Andrzeja; przezorność przede wszystkim.
Rozebrał się dość szybko, nie patrząc, gdzie lądują jego ubrania, i już po chwili był przy Filipie. Przyciągnął go do pocałunku, przesuwając jednocześnie dłonią po mokrych od wody plecach.
Obaj tego potrzebowali. Napięcie musiało znaleźć ujście, a bliskość fizyczna jest idealnym rozwiązaniem. Tym razem jednak ich ruchy były powolniejsze, jakby bardziej subtelne, a pocałunki zdecydowanie delikatniejsze, choć wciąż naznaczone namiętnością. Wcześniejsza dzikość oraz chęć szybkiego spełnienia gdzieś się rozpłynęły; nawet narwany Filip nie próbował nadać zbliżeniu żwawszego tempa.
Czasem po prostu dobrze jest zwolnić.

***

Na pomarańczowej twarzy zagościł szczerbaty uśmiech, a wyrysowane pod nienaturalnym kątem brwi uniosły się nieco, nadając nieudolnemu makijażowi jeszcze bardziej sztucznego wyrazu. Wyciągnęła rękę, odgarnęła kosmyk pofarbowanych na czarno włosów, nie zaprzestając swojej próby uwiedzenia wzrokiem.
- Podobno miałeś być trochę wcześniej - powiedziała ochrypłym, przepalonym od papierosów i alkoholu głosem.
- Miałem jeszcze coś do załatwienia - odparł, wchodząc do meliny. Momentalnie ogarnął go duszący zapach płyt sklejkowych, starego, stęchłego smaru, kurzu, no i oczywiście marihuany, bo czym innym mogłoby pachnieć u Łysego?
- Dobrze wyglądasz - kontynuowała swój flirt, którym raczyła Sławka przy każdej możliwej okazji. W odpowiedzi westchnął tylko ciężko. Omiótł ją spojrzeniem swoich wyłupiastych oczu, nie mogąc odwdzięczyć tym samym komplementem.
Weronika była w zaawansowanej ciąży i nawet jeśli kiedyś słyszał, że kobiety w takim stanie kwitną, Weronika całą sobą przeczyła tym przekonaniom. Ciąża dodała jej lat - oczywiście o ile sama sobie tych lat nie dodała ciągłym imprezowaniem, piciem do odcięcia i paleniem kilkunastu szlugów dziennie.
- Chcesz coś do picia? - zagadała jeszcze, gdy Sławek już miał przejść do salonu, skąd dobiegały go odgłosy rozmowy.
- Nie, ja tylko na chwilę - próbował ją zbyć, jednak na niewiele się to zdało, bo już po chwili przysunęła się do niego w jej mniemaniu zalotnie. Momentalnie poczuł bijącą od niej woń alkoholu i aż zrobiło mu się żal dziecka, które w sobie nosiła.
- Daj spokój, tak rzadko tu zaglądasz...
- Łysy chyba nie byłby zadowolony, gdyby to zobaczył - powiedział tylko i odsunął ją od siebie. Weronika stanowiła naprawdę żałosny przypadek, chyba najżałośniejszy z nich wszystkich. Nic dziwnego, że tylko Łysy z nią wytrzymywał; byli siebie warci.
Wszedł do salonu, gdzie na rozklekotanej amerykance w szerokim rozkroku siedział Błażej. Mówił coś do Łysego, jednak kiedy w progu stanął Sławek, zamilkł. Ich spojrzenia na kilka chwil się ze sobą spotkały.
- Więc? - zapytał, mrużąc lekko oczy.
- Tak jak chciałeś. - Wzruszył ramionami. - Pobili, nie zabili.
Błażej uśmiechnął się zwycięsko. Sięgnął po swoje piwo i popił, a gdy już przełknął, poklepał miejsce obok siebie.
- Przypomnij mi, żebym ci później odpalił coś więcej - powiedział, gdy Sławek przysiadł na kanapie, która odpowiedziała żałosnym skrzypnięciem starych sprężyn.
- Jasne.
- Kto by pomyślał, że z tego Filipa taki piździelec. On mi to skurwysyństwem zawsze jebał na kilometr - seplenił Łysy, krzywiąc się z dezaprobatą i jak zwykle usiłując przypodobać się Błażejowi. - Trzeba chuja ukrócić. Ja to bym go tak... no wiecie, zlał, że aż kurwa miło, i jeszcze...
- Starczy - powiedział Błażej, wstając. - Będziesz coś pił? - zwrócił się do Sławka, traktując Łysego jak zabawne, ale odrobinę irytujące zwierzę. Łysy dla Błażeja był zabawką; błaznem, z którego można się pośmiać, ale którego nigdy nie będzie się traktowało poważnie. A z kolei Łysemu ten układ odpowiadał, bo źle odbierał intencje Pacuły. Nikt więc nie pozostawał poszkodowany.
- Nie wiem, raczej nie - mruknął Sławek, wzruszając ramionami.
- No i dobrze. Ja spadam do domu, wpadniesz? - zapytał, z satysfakcją obserwując ekspresję twarzy Sławka, który otworzył szerzej oczy, uchylił lekko usta, a nawet - co nie uszło uwadze Pacuły - zaczerwienił się lekko.
- W sumie, czemu nie? - odparł niby obojętnie, ale Błażej nie dał się nabrać. Zaśmiał się w duchu, przechodząc do przedpokoju.
- To ruszaj dupę i chodź, bo jeszcze się rozmyślę.

Doskonale wiedział, po co idzie do Błażeja. Nie musiał pytać, nikt nie musiał mu niczego tłumaczyć, a jednak wciąż w to nie dowierzał. "Denerwował się" to mało powiedziane, on cały drżał z mieszanki strachu, niepewności i ekscytacji.
Tak długo tego pragnął. Tak długo stał z boku, chłonąc Błażeja na odległość i doskonale wiedząc, że Pacuła nigdy nie spojrzy na kogoś takiego jak on.
Filip był jakiś; zadziorny, nieprzewidywalny, seksowny i po prostu ładny. Dało się go zamknąć w odpowiednich ramach, można było zapałać do niego pożądaniem. Filip z pewnością przyciągał. A on? Nie był przystojny, prędzej przeciętny. Nie był ani zbyt cichy, ani wyszczekany. Był po prostu nijaki, nie wyróżniał się niczym szczególnym.
Gdy więc znaleźli się już w mieszkaniu Pacuły i kiedy tylko Błażej przekręcił klucz w drzwiach, tętno Sławka przyspieszyło. Nagle nie wiedział, co ze sobą zrobić, choć przecież miał już doświadczenie w tych sprawach.
- Co tak zbladłeś? - zapytał Błażej, odwracając się do niego przodem. Sławek popatrzył na niego, ale nie dostał szansy na odpowiedź, bo już po chwili Pacuła przyparł go do ściany, zupełnie jak jeszcze kilka dni temu, kiedy stali na klatce schodowej. - Myślisz, że nie zauważyłem, jak na mnie patrzysz? - Uśmiechnął się szeroko, żeby zaraz pochylić się do niego i pocałować, dając Sławkowi przedsmak tego, co będą robić za chwilę.

***

Słyszał, jak wstawał w nocy; zaglądał do salonu, kręcił się tam chwilę i wracał z powrotem do łóżka, żeby powtórzyć czynność po godzinie. Za każdym razem budził Macieja, który początkowo nie reagował. Kiedy jednak Filip przerwał jego sen któryś raz z kolei, nie wytrzymał.
- Możesz przestać? - warknął z policzkiem wciśniętym w poduszkę. - Daj spokój, karaluch żyje. Daj mi chociaż trochę odespać.
Filip popatrzył na niego w szarym świetle dopiero co budzącego się dnia i nic nie odpowiedział. Westchnął jedynie ciężko, wstał i wyszedł, kontynuując swoją nocną wędrówkę od sypialni do salonu. Maciej mógł tylko zakląć cicho oraz mieć nadzieję, że jakoś przeżyje dzień w pracy. Niestety, ledwo co zamknął oczy, a już rozdzwonił się budzik. Melodyjny dźwięk wypełnił całe pomieszczenie, nie dając Maciejowi żadnych złudzeń co do tego, że ma jeszcze szansę się wyspać. Mimo to nie poruszył się, trwał nieruchomo z zamkniętymi oczami i twarzą wciśniętą w poduszkę. A może zaraz ucichnie. Tylko przeczekać najgorsze, nie zdradzić się żadnymi oznakami życia i powrócić do snu, kiedy w sypialni znów zapanuje cisza.
Poczuł tuż obok ruch; Filip podniósł się do siadu, wychylił nad Maciejem, złapał za telefon i wreszcie nastąpił błogi spokój. Jak się jednak zaraz okazało - nie na długo.
- Wstań, spóźnisz się do pracy.
- Trzeba było nie łazić w nocy - warknął, odwracając się tyłem do Filipa i naciągając na siebie kołdrę.
- No okej, jakoś bardzo mnie twoja praca nie obchodzi - odpowiedział Wilczyński, wstając. Gdyby Maciej na niego popatrzył, szybko zdałby sobie sprawę, że nie tylko on nie uświadczył dzisiejszej nocy snu. Ciemne cienie i zmęczone spojrzenie wiele zdradzało.
- Znajdź pasożytowi jakieś inne miejsce - prychnął jeszcze zaspany Maciej do poduszki, na co Filip tylko pokręcił głową oraz znów przeszedł do salonu. Andrzej wciąż spał. Całą noc przeleżał w jednej pozycji, zbyt zmęczony i obolały, by ją zmienić. Filip tylko przychodził, sprawdzał, czy brat oddychał, a później wracał do Macieja i tak w kółko - w końcu nie wiadomo, czy Andrzej nie nabawił się jakichś poważnych obrażeń wewnętrznych.
- Podjedziemy do przychodni.
Niemal podskoczył z nożem do masła w ręku. Wszystkie czynności robił automatycznie, nie potrafił na niczym skupić całej swojej uwagi, a nieuporządkowane myśli krążyły mu w głowie, utrudniając poranne czynności.
- Co?
- Przychodnia. Wyniki. - Maciej stanął w progu kuchni, zawiązując szybko grafitowy krawat pod szyją. Jego ruchy były wyćwiczone i płynne, wiedział, jak zrobić poprawny supeł i nie potrzebował do tego lustra. - Podrzucimy gdzieś karalucha, a później zahaczymy o przychodnię - wyjaśnił.
Filip kiwnął powoli głową.
- Andrzeja - poprawił, bo określenia karaluch czy pasożyt, wyjątkowo go irytowały. Andrzej w końcu był jego bratem. - Podrzucę go Majce.
- Jak chcesz. - Wzruszył ramionami, wygładzając jeszcze krawat. - Byleby go tu dzisiaj nie było.
Filip uśmiechnął się pod nosem, wracając do przygotowywania kanapek. Chyba właśnie wykorzystał limit Maciejowej dobroci.

***

Warkot silnika ustał wraz z dźwiękami radiowej rozmowy, będącej jedynym wybawieniem od męczącego milczenia panującego w samochodzie. Maciej popatrzył w stronę Filipa; znów cichego, zdenerwowanego, odległego. Deja vu - sytuacja z wczoraj wyglądała podobnie.
- Co robisz później? - zapytał, odpinając pas. Filip wzruszył niechętnie ramionami, nie próbując już ukryć swojego strachu; Maciej i tak doskonale o nim wiedział.
- Nie wiem - skłamał. Wiedział, co chciał zrobić - albo raczej kogo chciał odwiedzić. Nie wiedział tylko, jak rozegrać to spotkanie i jak wyjść z niego bez połamanych kończyn.
- Jak chcesz, możesz wpaść do mnie - rzucił Maciej niby obojętnie. Niby obojętnie sięgnął też do kieszeni, z której wyciągnął klucze. Chyba zapomniał o okolicznościach poznania Filipa, o swoich wszystkich podstawowych założeniach co do bycia z kimś dłużej niż na jedną noc i o fundamentalnym "przywiązanie jest dla frajerów". Albo inaczej "przywiązanie doprowadzi cię tam, gdzie wylądowałeś po rozstaniu z Łukaszem", czyli do mentalnego rozbicia.
To tylko Filip, myślał. Niegroźny, głupi dzieciak. Chwilowa odskocznia od codzienności.
- Mogę? - zapytał, chyba sam nie dowierzając propozycji Macieja.
- Wyprowadź psa. I jak coś zrobi, posprzątaj - powiedział, podając Filipowi klucze. Przyjął je i zaraz, jakby bojąc się, że Maciej się rozmyśli, wcisnął je w kieszeń swoich spodni.
- Bo inaczej co? Szlaban na telewizję i Internet? - zapytał złośliwie.
Maciej posłał mu jedynie pełne politowania spojrzenie i wysiadł z samochodu.
Zdecydowanie niegroźny, głupi dzieciak. Tylko fascynacja, nic więcej.

Znów szli wąskim chodnikiem w kierunku wejścia do przychodni. Znów towarzyszyły im wesołe poćwierkiwania ptaków, szum liści drzew i wysoko zawieszone na przerażająco błękitnym niebie słońce. Chyba cały świat postanowił właśnie z Filipa zakpić, serwując mu powtórkę z rozrywki. Nawet ludzie w klinice byli tak samo uprzejmi jak wczoraj; chyba wolałby już starą, grubą i burkliwą babę, niż młodą i uśmiechniętą konsultantkę.
- Nigdy więcej nie będę robić tych badań - prychnął z niezadowoleniem, kiedy siedzieli w poczekalni. Maciej popatrzył na niego z uniesioną brwią, ale nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, obrażony na wszystko Filip znów się odezwał: - Pojebane to. Głupie i niepotrzebne. Jakby wynik testów cokolwiek zmieniał - warczał, czując, jak serce uderza szybko w jego piersi. Miał wrażenie, jakby z chwili na chwilę tylko przyspieszało swoją pracę, doprowadzając go na skraj wyczerpania.
- Dużo, bo wtedy można podjąć leczenie...
- Och, zamknij się - syknął, piorunując zaskoczonego Macieja wzrokiem. - Nie udawaj takiego oczytanego. Na chuj ja się w ogóle zgodziłem? - Przewrócił oczami, na co Wyszyński tylko westchnął ciężko.
- Wcale nie musisz iść po te wyniki.
- A ty nie musiałeś mnie tu zaciągać - rzucił, odwracając się do Macieja przodem. - I po co to, hm? Przejmujesz się mną?
Maciej tylko na niego popatrzył. Nawet gdyby chciał, nie miałby pojęcia, co mógłby odpowiedzieć. Trwał więc w milczeniu, przyjmując dość obojętny wyraz twarzy. Sam przecież nie wiedział, po co zaciągnął tutaj Filipa i dlaczego tak interesowało go zdrowie tego irytującego smarkacza.
Usta Wilczyńskiego wygięły się nagle we wrednym uśmieszku. Pochylił się do Macieja, patrząc mu głęboko w oczy.
- Chyba wiem, dlaczego - powiedział, rozładowując swoje zdenerwowanie i przemieniając je w złośliwość. - Ty też powoli zdajesz sobie z tego sprawę, no nie? - Nie spuszczał swojego uważnego spojrzenia z Macieja. Próbował cokolwiek odczytać z jego twarzy, jednak na marne; Maciej umiał zapanować nad mimiką, a chłodna obojętność nie była mu obca. Nim jednak na dobre rozgorzała w Filipie chęć zmazania tej beznamiętności i dokopania się do prawdziwych emocji, z gabinetu wyszła konsultantka. Ta sama, której uśmiech tak poirytował Wilczyńskiego jeszcze chwilę temu, po przekroczeniu progu przychodni.
- Można wejść - powiedziała, żeby zaraz zwrócić się do Macieja. - A pana zapraszamy tutaj - dodała, wskazując na wejście do pomieszczenia tuż obok.
Filip przełknął ślinę. Już wstawał, kiedy poczuł lekki dotyk na ramieniu. Maciej popatrzył tylko na Wilczyńskiego trudnym do rozgryzienia spojrzeniem, a później wskazał na drzwi. Filip nie mógł wiedzieć, że Wyszyński denerwował się tak samo jak i on.
- Wynik nie jest wiążący - mruknął, na co młoda, odrobinę zbyt szczupła konsultantka pokiwała głową. Miała dziecięcą budowę ciała i gdyby nie mocny makijaż, z pewnością wyglądałaby na dziewczynę z liceum.
- Oczywiście.
- Stawiasz dzisiaj obiad - prychnął jeszcze Filip, zadzierając wysoko brodę i nie oglądając się na Macieja, wszedł do gabinetu. Byle mieć to za sobą. Byle dowiedzieć się, wyjść i już nigdy nie powtarzać badań...
Albo po prostu trochę bardziej uważać w seksie.

Dla Macieja to była formalność. Nie miałby się kiedy zarazić, ostatnie ryzykowne zbliżenie, jakie odbył, miało miejsce ponad dwa lata temu, więc kiedy przeczytał "niereaktywny", przyjął to za coś, co musiało zaistnieć. Nie było innej możliwości; nie, kiedy jest się Maciejem Wyszyńskim, obsesyjnie dbającym o swoje ciało i zdrowie. Gdy jednak wrócił do poczekalni oraz gdy nie zastał tam nikogo, oprócz pani sprzątaczki przewożącej wózek z miotłami i mopami do innej części przychodni, zaczął się niepokoić. Zerknął na zegarek.
Zaraz wyjdzie.
Usiadł na drewnianej ławeczce, wbijając spojrzenie w tablicę przed sobą, na której ktoś zawiesił informacje o chorobach wenerycznych i bezpiecznym seksie. Z kilku kartek krzyczało do niego, jak ważne jest użycie prezerwatyw. Gdzieś z boku nawet zaczepiono ulotkę promującą Durexa.
Zaczął nerwowo podrygiwać nogą, spoglądając co chwilę na tarczę zegarka. Minuty mijały, a w poczekalni wciąż nic się nie działo. Pochylił się do przodu i oparł czoło na złożonych rękach. Dopiero teraz zaczął dopuszczać do siebie myśli, że Filip faktycznie mógł coś złapać. Wcześniej oczywiście też wiedział o takiej możliwości, ale wciąż traktował to jako bardzo abstrakcyjną ewentualność.
To zabawne, że ludzie zdają sobie sprawę z całej masy tragedii, jakie dotykają innych. Śmierć, kalectwo, gwałty, choroby. O tym się mówi, to istnieje, ale zawsze jest bardzo odległe. Dotyka kogoś innego, anonimowego i dalekiego. Nigdy osób zainteresowanych, nigdy nas.
Dźwięk otwieranych drzwi. Wyprostował się jak na zawołanie, odwracając głowę i wbijając wyczekujące spojrzenie w postać, która właśnie opuściła gabinet.
Zimna dłoń strachu zacisnęła się na gardle Macieja, utrudniając mu oddychanie. Coś odległego nagle stało się bardzo bliskie, wręcz namacalne. Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Filipa, aby zdał sobie sprawę, że pewne rzeczy już nie dotyczyły innych.











Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum