The Cold Desire
   Strona G艂贸wna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsy艂ania prac WYDAWNICTWO
Wrze秐ia 10 2025 14:05:57   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Sk贸rki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
艢CIANA S艁AWY
Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner





Witamy
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
Dary jednoro偶ca
Ulotna chwila przyjemno艣ci a potem godziny ca艂e wypl膮tywania si臋 z jego kruczoczarnych w艂os贸w i intensywnego zapachu.
Godziny ca艂e... unikania jego szarych oczu.
I wieki ca艂e... do nast臋pnego razu.


Pustka. Cisz臋 zak艂贸ca jedynie d藕wi臋k kropel spadaj膮cych na powierzchni臋 w r贸wnym "kap kap".
Oto siedzi. R臋ce ma spuszczone, a z bezw艂adnych palc贸w 艣ciekaj膮 powolutku stru偶ki krwi.
Oto on.
Unosi g艂ow臋 i patrzy na ciebie.
Oto jego oczy.
Na kolanach trzyma obna偶ony miecz. To japo艅ska katana.
Jego usta milcz膮.
W ciszy s艂ycha膰 jedynie "kap kap" kropel krwi spadaj膮cych z wysoko艣ci jego rak na posadzk臋.

Kap kap
Kap kap
Kap...
Uk艂ady zawarte za jego plecami.
On chce krzycze膰.

Uk艂ady z艂amane za jego plecami.

Japo艅ska katana o smuk艂ym, polerowanym ostrzu.
- Kim jeste艣? - zapyta ci臋
Co mu odpowiesz?

Kto艣 k艂adzie mu r臋k臋 na ramieniu. M臋偶czyzna.
Ty?
On unosi g艂ow臋. Oczy ma ogromne, szeroko otwarte. Ale milcz膮.
Jego oczy milcz膮.
Podobnie jak rozchylone usta.
Co odpowiesz na jego pytanie?

Miecz samuraj贸w.


Nieliczne uliczne latarnie wcale nie o艣wietla艂y drogi.
By艂o cicho.
Nie s艂ysza艂 nawet swoich krok贸w. 艁agodny wiatr pie艣ci艂 mu twarz.
Wiosna.
Uwielbia艂 wiosn臋.
Wierzy艂, 偶e z ka偶d膮 wiosn膮 艣wiat si臋 odradza. Na nowo. Od nowa. Od pocz膮tku. Odnowa...
Ale ostatnio przesta艂 w to wierzy膰.
Koszmar wci膮偶 trwa艂. Nie chcia艂 si臋 sko艅czy膰. Nowy sen nie chcia艂 si臋 rozpocz膮膰.
Zapatrzy艂 si臋 w chodnikowe p艂ytki. Wiatr powia艂 mocniej.
Przywia艂 mu pod nogi gazet臋 i opl贸t艂 mu ni膮 pieszczotliwie kostki. Przydepn膮艂 j膮 stop膮.
Z pierwszej strony wyjrza艂a ku niemu blada twarz. Posiniaczona twarz. Twarz zal臋kniona.
Jego w艂asna.
- Mogliby ju偶 odpu艣ci膰... - wyszepta艂 do siebie tonem s艂abej pro艣by raczej ni偶 pretensji.
Ruszy艂 ponownie. Nagle spostrzeg艂, 偶e ju偶 nie jest na ulicy sam. Ciemne sylwetki otoczy艂y go. Nie zauwa偶y艂 nawet kiedy. Pi臋ciu... sze艣ciu...? Poczu艂 si臋 jak w zakl臋tym kr臋gu, kt贸rego nie mo偶na przerwa膰. Ba艂 si臋. Zasklepi艂 si臋 w swoim l臋ku.
- Czego chcecie? - czy to naprawd臋 jego g艂os?
Blada twarz ksi臋偶yca wynurzy艂a si臋 zza ramienia jednego z m臋偶czyzn, oblewaj膮c go nieziemsk膮 po艣wiat膮.
- Nie obawiaj si臋 - us艂ysza艂 - mamy do ciebie interes.
- Interes? Jaki interes?
Jaki mogli mie膰 interes do niego, tego z pierwszych stron gazet, wykl臋tego...
M臋偶czy藕ni poruszyli si臋 niepewnie jakby w odpowiedzi na jego niewypowiedziane my艣li, jakby zacz臋li zadawa膰 sobie pytanie, czy przebywanie z wykl臋tym nie grozi im tym samym.
- My艣lisz, 偶e B贸g opuszcza tak 艂atwo swoje owieczki? - zapyta艂 z ironi膮 jeden z nich, ten sam co poprzednio.
- Nie wiem - ze zdumieniem stwierdzi艂, 偶e si臋 u艣miecha - mo偶e gdybym mia艂 t臋 przyjemno艣膰 Go spotka膰...
- Wtedy nic na tej ziemi nie przerazi艂oby ci臋 ju偶 nigdy. Nic, co zrobi艂by ci drugi cz艂owiek nie by艂oby ju偶 straszne. Ten, kt贸ry spojrza艂by w twarz Boga... lub Szatana 艣mia艂by si臋 w twarze swoim oprawcom.
"Kusz膮ca mo偶liwo艣膰" - pomy艣la艂
Chwila ciszy.
- Czy tego w艂a艣nie pragniesz?
Poderwa艂 gwa艂townie g艂ow臋. Nie widzia艂 twarzy nieznajomego. A jego g艂os... Czy us艂ysza艂 go naprawd臋, czy tylko mu si臋 zdawa艂o... Nieznajomy jakby chcia艂 potwierdzi膰 jego przypuszczenia nie odezwa艂 si臋 wi臋cej.
Po minucie milczenia g艂os zabra艂 drugi z nich.
- Nasz przyjaciel jest malarzem. - powiedzia艂 mi臋kko
Poczu艂 jak jego p艂uca powoli nape艂niaj膮 si臋 powietrzem.
- I co z tego?
- Jest bardzo dobrym malarzem - us艂ysza艂 - bardzo utalentowanym. To, co maluje jest dla nas bardzo wa偶ne...
- Zainwestowali艣my w niego - doda艂 jego s膮siad - zainwestowali艣my w jego talent.
- I?
Przeci膮gaj膮ca si臋 chwila ciszy. M臋cz膮ca rozmowa..
- Nasz przyjaciel by艂 z kim艣 zwi膮zany... - temat zosta艂 podj臋ty - z m臋偶czyzn膮...
Wzrok jakim go obrzucili nie pozostawi艂 niczego domys艂om. Poczu艂 si臋 nagi pod tym wzrokiem. Nagi i zbezczeszcony. Los wykl臋tego. "A bezczeszcz膮cy b臋d膮 zbezczeszczeni" chcia艂by rzec.
Poczu艂 jak jego twarz oblewa purpura, a d艂onie zaciskaj膮 si臋 w pi臋艣ci
- Jaki to ma zwi膮zek ze mn膮?
- Jego towarzysz...umar艂. I od tego momentu nasz przyjaciel nie namalowa艂 ani jednego p艂贸tna... ani jednego nie sko艅czy艂.
- Wci膮偶 nie rozumiem - nagle zrobi艂o si臋 bardzo zimno.
Latarnia, pod kt贸r膮 stali zamigota艂a i zgas艂a. Wszystko ogarn膮艂 g艂臋boki cie艅.
- Chcemy, aby nasz przyjaciel otrz膮sn膮艂 si臋 ze swego smutku. A 偶adna z naszych dotychczasowych metod nie poskutkowa艂a.
- I my艣licie, 偶e.... - gard艂o mia艂 wyschni臋te. Ci臋偶ko mu by艂o oddycha膰
- I my艣limy, 偶e mo偶e ty m贸g艂by艣 mu pom贸c.
Roze艣mia艂 si臋. D藕wi臋k rozleg艂 si臋 w ciszy jak krakanie wrony i umilk艂.
- Oczywi艣cie nie za darmo...
M臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 zwitek banknot贸w.
- Dobrze ci臋 wynagrodzimy.
- Kolejna inwestycja?
- Wci膮偶 ta sama inwestycja.
Przez kr贸tki moment poczu艂 si臋 zaintrygowany. Nie ich propozycj膮, ale jej absurdalno艣ci膮... tym, 偶e zosta艂a wyg艂oszona w takiej ciszy. Zupe艂nie jakby czas stan膮艂 w miejscu, czekaj膮c na jego odpowied藕. Wiatr zamar艂. Na ulicy nie by艂o nikogo, nie przejecha艂 ani jeden samoch贸d, kt贸ry wyzwoli艂by go od ich czaru
Roze艣mia艂 si臋 ponownie.
- Co mam zrobi膰? - zapyta艂, nie licz膮c na odpowied藕 - Wys艂ucha膰 go? Poderwa膰? P贸j艣膰 z nim do 艂贸偶ka?
- Cokolwiek b臋dzie trzeba - w g艂osie m臋偶czyzny zabrzmia艂a nieprzyjemna nutka - cokolwiek b臋dzie trzeba.
- Ale... ale przecie偶 ludzie to nie roboty... nie dzia艂aj膮 tylko dlatego, 偶e si臋 wymieni艂o zepsut膮 cz臋艣膰... albo wstawi艂o now膮...
M臋偶czyzna jednym skokiem znalaz艂 si臋 tu偶 przy nim, z艂apa艂 za koszul臋 przy szyi i bez wysi艂ku podni贸s艂 tak, 偶e musia艂 wesprze膰 si臋 na koniuszkach palc贸w
- Od ciebie zale偶y - wycedzi艂 obcy prosto w jego twarz - 偶eby ten robocik zadzia艂a艂.
Po chwili poczu艂, 偶e zn贸w stoi w miar臋 pewnie na nogach. Milcza艂.
Spojrza艂 na zwitek banknot贸w podsuni臋tych mu pod sam nos.
- Taniej by was kosztowa艂a m臋ska prostytutka... - powiedzia艂 ze smutkiem.
Nie wywo艂a艂 oczekiwanej reakcji. Nie wywo艂a艂 w艂a艣ciwie 偶adnej reakcji.
Przez chwil臋...
Napastnik uderzy艂 go nagle gdzie艣 w okolicy krzy偶a. B贸l rozszed艂 si臋 po ca艂ym jego ciele, echem odezwa艂 si臋 w duszy. Z j臋kiem opad艂 na kolana.
- W艂a艣nie to robimy - wyszeptano mu do ucha - wynajmujemy wszetecznic臋...
- Nie... - wyst臋ka艂. Poczu艂 jak pod powiekami k艂uj膮 go zdradliwe 艂zy. Kt贸ry艣 z nich kl臋kn膮艂 przy nim. Pog艂aska艂 po w艂osach.
- Zastan贸w si臋 - powiedzia艂 艂agodnie - to du偶o pieni臋dzy. A nasz malarz nie jest taki z艂y... Poza tym wyci膮gni臋cie twojej siostry z wi臋zienia b臋dzie sporo kosztowa膰.
Przej膮艂 go silny dreszcz.
Otworzy艂 zaci艣ni臋te powieki... po to by spojrze膰 w oczy twarzy z pierwszych stron gazet.
Poczu艂 si臋 jak we 艣nie. Koszmarze, kt贸ry trwa. Koszmarze, kt贸ry nie chce si臋 sko艅czy膰.
Nie do ko艅ca wiedzia艂, co si臋 dzieje z nim i wok贸艂 niego. To uczucie prze艣ladowa艂o go ju偶 od wielu tygodni.
- Moja siostra - wyszepta艂. Przypomnia艂 sobie jej blad膮, 艣ci膮gni臋t膮 twarz. I swoje obietnice. "Zaopiekuj臋 si臋 tob膮", "Wyci膮gn臋 ci臋 st膮d". Jej b艂agalny wzrok.
Nie do ko艅ca 艣wiadom, na co si臋 zgadza, nie do ko艅ca w to wierz膮c, powiedzia艂 - Dobrze...
Kt贸ry艣 z m臋偶czyzn podni贸s艂 go na nogi, wr臋czy艂 mu pieni膮dze i jak膮艣 kartk臋
- Masz tu nazwisko naszego przyjaciela i jego adres.
Spojrza艂 na kupk臋 papier贸w w swoich r臋kach. Takie bezwarto艣ciowe. Takie cenne...
M臋偶czy藕ni zbierali si臋 ju偶 do odej艣cia.
- Wiecie - rzek艂, czuj膮c w gardle narastaj膮cy 艣miech - to wci膮偶 mo偶e si臋 nie uda膰. Ostatecznie to s膮 ludzkie uczucia... a nimi nie mo偶na manipulowa膰...
Ten, kt贸ry go wcze艣niej uderzy艂, podszed艂 zn贸w bli偶ej. Jego oczy... dostrzega艂 tylko ich s艂aby blask.
- Nie bierzemy takiej mo偶liwo艣ci pod uwag臋 - powiedzia艂 spokojnie - cenimy nasze... inwestycje. Niekoniecznie uczucia.
Po czym odeszli.
Nagle po prostu ju偶 ich nie by艂o.
Gdyby nie oczywisty dow贸d ich obecno艣ci, kt贸ry trzyma艂 w r臋ku, nigdy by w to nie uwierzy艂.
Spojrza艂 ponownie na gazet臋. Na swoj膮 zal臋knion膮 twarz. Ale zn贸w powia艂 wiatr. Porwa艂 mu gazet臋 sprzed oczu i uni贸s艂 w nieznan膮 dal.
Potar艂 r臋k膮 twarz. Zacz膮艂 si臋 艣mia膰.
Koszmar trwa艂.
Ze zdumieniem stwierdzi艂, 偶e r臋k臋 ma mokr膮 od 艂ez.
Spojrza艂 na kartk臋.
- Aureliusz - przeczyta艂 na niej.
Jakie 艣mieszne imi臋 - pomy艣la艂.
U艣miech zamar艂 mu na ustach.
- 呕al mi ciebie - wyszepta艂 - Siebie te偶 mi 偶al.
Odgarn膮艂 z twarzy d艂ugie, zdumiewaj膮co jasne w艂osy i wolnym krokiem ruszy艂 do tej nory, kt贸r膮 od kilku tygodni nazywa艂 domem.

Nast臋pnego dnia stan膮艂 przed budynkiem, w kt贸rym mieszka艂 malarz. Przez ca艂y ranek zerka艂 wci膮偶 to na kartk臋 to na pieni膮dze jakby musia艂 si臋 wci膮偶 na nowo upewnia膰, 偶e to nie by艂 sen. Teraz te偶 patrzy艂 na ten wr臋czony mu wczoraj 艣wistek papieru, ju偶 wymi臋ty i pognieciony. Wyg艂adzi艂 go dr偶膮cymi palcami.
Rysy na kartce marszczy艂y imi臋 na niej napisane dodaj膮c mu znacze艅.
Denerwowa艂 si臋. Dotkn膮艂 odrapanej framugi drzwi my艣l膮c, 偶e rysy dodaj膮 jej... Westchn膮艂 zanim wszed艂 na klatk臋 schodow膮.
Wszystko mia艂 przemy艣lane.
Mia艂 przemy艣lane jedno zdanie. "Chc臋 偶eby艣 mnie uczy艂".
Artysta mieszka艂 na najwy偶szym, czwartym pi臋trze budynku. Zajmowa艂 ca艂e pi臋tro. Wspinaj膮c si臋 po schodach przemkn膮艂 ko艂o staruszki podlewaj膮cej kwiaty na oknie. Ka偶dy stary dom ma tak膮 staruszk臋.
Stara艂 si臋 min膮膰 j膮 jak najszybciej, 偶eby nie mia艂a okazji przyjrze膰 si臋 jego twarzy.
Osi膮gn膮艂 ostatnio pewn膮 bieg艂o艣膰 w ukrywaniu si臋 przed ludzkimi oczyma. Jednak偶e przed tymi, przed kt贸rymi chcia艂by pewnie ukry膰 si臋 najbardziej, umkn膮膰 nie zdo艂a艂.
W ko艅cu stan膮艂 przed ciemnymi drzwiami. Bez tabliczki z nazwiskiem. Bez wizjera. Jeden prosty zamek. Zdeptana do cna wycieraczka.
Pr贸bowa艂 uspokoi膰 oddech i serce. Uni贸s艂 r臋k臋, aby zapuka膰. Zawaha艂 si臋. Przy艂o偶y艂 ucho do drzwi. Cisza. Co spodziewa艂 si臋 us艂ysze膰?...
"Nie ma go?"- zastanowi艂 si臋.
Odczeka艂 minut臋. Dostrzeg艂 usychaj膮cy kwiatek na p贸艂pi臋trze. Widocznie staruszka tu nie dociera艂a. Przez przybrudzon膮 szyb臋 s膮czy艂 si臋 rozproszony s艂oneczny blask.
Zdecydowanie odwr贸ci艂 si臋 ku drzwiom. Zacisn膮艂 powieki i zapuka艂. Przez d艂ug膮 chwil臋 nie dzia艂o si臋 nic. Potem zgrzytn膮艂 zamek i drzwi otworzy艂y si臋.
Nie wiedzia艂 jak d艂ugo wpatrywa艂 si臋 w m臋偶czyzn臋 naprzeciw, bo czas ju偶 nie nale偶a艂 do jego 艣wiata.
Czarne jeansy, bia艂a rozche艂stana koszula.
Czarne w艂osy.
I oczy... szare jak niebo przed burz膮...
- Jaki m艂ody - pomy艣la艂 - jaki pi臋kny. Jak...
- S艂ucham? - do rzeczywisto艣ci przywo艂a艂 go g艂os malarza.
Zasch艂o mu w gardle.
Aureliusz prychn膮艂 cicho.
- Czego? - zapyta艂 ponownie.
A on... szuka艂 w jego oczach najmniejszych oznak rozpoznania. 呕e artysta wie... 偶e zna jego twarz z gazet.
Ale w szarych oczach nie dostrzega艂 niczego.
Odchrz膮kn膮艂.
- Chc臋 偶eby艣 udziela艂 mi lekcji rysunku.
- Nie maluj臋 ju偶. I nie ucz臋.
Drzwi zacz臋艂y si臋 powoli zamyka膰.
- Nie! - przelecia艂o mu przez g艂ow臋.
- Nie! - krzykn膮艂 i ca艂ym cia艂em rzuci艂 si臋 do przodu. Patrzy艂 teraz na niego z bliska, czu艂 na twarzy jego oddech.
Drzwi uchyli艂y si臋.
- Prosz臋 - wyszepta艂
Wyra藕nie czyta艂 emocje z bladej twarzy: irytacj臋, zdumienie, znu偶enie i wreszcie rezygnacj臋.
- Wejd藕.
Powoli przest膮pi艂 pr贸g.
Zawsze najwa偶niejsz膮 dla niego cz臋艣ci膮 domu, do kt贸rego wkracza艂 po raz pierwszy, by艂 pr贸g. Czu艂 jakby wchodzi艂 do innego 艣wiata i pr贸g wyrasta艂 nagle, 偶eby go pozna膰 i powita膰 jako przelotnego go艣cia... lub p贸藕niej domownika.
Ogarn膮艂 go cie艅 korytarza. Tu偶 przed sob膮, w odleg艂o艣ci paru zaledwie krok贸w mia艂 bia艂膮 艣cian臋. Spojrza艂 w lewo. Korytarz ci膮gn膮艂 si臋 jeszcze kilka metr贸w, po czym zakr臋ca艂 w g艂膮b domu. Spojrza艂 w prawo... i spotka艂 podobny widok.
Gospodarz poprowadzi艂 go w lewo. Za zakr臋tem otwiera艂 si臋 du偶y pok贸j. Salon. Umeblowany bardziej ni偶 skromnie. Stara kanapa. Ma艂y stolik. Krzes艂o. Jedna szafka. Wszystko w nie艂adzie.
Zza plec贸w dobieg艂 go cichy g艂os malarza
- Przykro mi, 偶e tak to wygl膮da, ale po... - zawaha艂 si臋 jakby zda艂 sobie spraw臋, 偶e m贸wi do obcego cz艂owieka - niedawno zabrano mi wszystkie meble. Tylko to zosta艂o...
" Po..? Po 艣mierci...jego?... zabrano mi... kto... dlaczego?" - przelecia艂o mu przez g艂ow臋.
Aureliusz usiad艂 na kanapie. On sam przycupn膮艂 na krze艣le.
- Ekhm, nie szkodzi... - powiedzia艂 cicho
Czu艂 na sobie intensywne spojrzenie gospodarza. Spu艣ci艂 wzrok.
Malarz si臋gn膮艂 po paczk臋 papieros贸w le偶膮cych na stole. Pocz臋stowa艂 go. Mia艂 pi臋kne r臋ce artysty.
- Dzi臋kuj臋, nie pal臋...
Po chwili poczu艂 w powietrzu gorzki dym.
- Jak masz na imi臋?
Z wysi艂kiem prze艂kn膮艂 艣lin臋. Teraz si臋 wyda.
- Robin. Robin Fenmore.
- Hmmm
Aureliusz si臋gn膮艂 po szklan膮 popielniczk臋 i strzepn膮艂 do niej popi贸艂 z papierosa.
Milcza艂.
Robin spoci艂 si臋 jak mysz.
- Wiem, 偶e pisz膮 o mnie - zacz膮艂 si臋 pl膮ta膰 - ale zapewniam...
Zamilk艂, gdy spojrza艂 w szare oczy bez wyrazu.
- Pisz膮?
- Ekhm, tak... W gazetach.
Co艣 na kszta艂t u艣miechu pojawi艂o si臋 na bladych wargach.
- Nie czytam gazet.
- Nie...
Z niewyja艣nionych dla siebie powod贸w ukry艂 twarz w d艂oniach.
Niewinny.
Obaj niewinni.
- Powiedz mi - zagadn膮艂 Aureliusz - Czemu chcesz bym ci臋 uczy艂? My艣lisz, 偶e mog臋 ci臋 czego艣 nauczy膰?
Robin spojrza艂 na niego.
Wizje. Wizje b贸lu, kt贸re staj膮 si臋 rzeczywisto艣ci膮. Rzeczywisto艣膰, kt贸ra staje si臋 koszmarem.
I milczenie.
Niemo偶no艣膰 wykrzyczenia b贸lu. Wyrwania go z siebie.
Po co? Dlaczego?
- Nie wiem - wyszepta艂
Malarz spu艣ci艂 z niego czujny wzrok. Ze zdumieniem ujrza艂, 偶e jego blade policzki zaczerwieni艂y si臋, a d艂onie trzymaj膮ce popielniczk臋 zacisn臋艂y.
- Zrobi臋 herbat臋 - wyszepta艂 Aureliusz i poda艂 Robinowi blok rysunkowy
- Narysuj tu co艣 - powiedzia艂 - Cokolwiek ci przyjdzie do g艂owy.
Po czym wsta艂 i wyszed艂.
Robin tak偶e wsta艂 i pod膮偶y艂 za nim. Malarz skr臋ci艂 w korytarz, a potem znikn膮艂 za jego za艂omem po przeciwnej stronie.
Wr贸ci艂 do salonu. Okr膮偶y艂 pok贸j. Zauwa偶y艂 drzwi na lewej 艣cianie.
Popatrzy艂 na blok le偶膮cy na stoliku.
Wszechobecna cisza. Dotyka go.
Swoje ruchy, swoj膮 d艂o艅 widzia艂 w du偶ym oddaleniu. Poczu艂 pod r臋k膮 ch艂odny metal klamki.
"Co robi臋?" - zapyta艂 sam siebie.
Cofn膮艂 si臋 o krok. Potem drugi.
Za plecami dostrzeg艂 ruch. Odwr贸ci艂 si臋 szybko.
Ale nie by艂o za nim nikogo. Szybko podszed艂 do cz臋艣ciowo zas艂oni臋tego okna i szarpn膮艂 za zas艂on臋. Cienka tkanina zosta艂a mu w d艂oniach.
Zach艂ysn膮艂 si臋. Widzia艂 w oknie niewyra藕ny zarys swego oblicza. Ale jeszcze co艣. Jeszcze jedn膮 twarz.
Serce w nim zamar艂o.
Blade oblicze i bardzo ciemne oczy. Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie o ma艂y w艂os nie wytr膮caj膮c kubka z herbat膮 z r臋ki stoj膮cego za jego plecami Aureliusza.
Malarz ani drgn膮艂.
Robin przez chwil臋 oddycha艂 szybko.
"Z艂udzenie" - pomy艣la艂 - "Omamy"
- Wi臋c... - zagadn膮艂 oboj臋tnie malarz - narysowa艂e艣 co艣?
Robin zacisn膮艂 pi臋艣ci.
- Ja... nie... 艣wiat艂o...niewystarczaj膮ce - poj膮艂, 偶e m贸wi niesk艂adnie. Znowu - przepraszam
Aureliusz bez s艂owa podszed艂 do stolika i postawi艂 na nim kubek.
- Zatem narysuj co艣 teraz..
Pos艂usznie zbli偶y艂 si臋 do niego i si臋gn膮艂 po szkicownik. Spojrza艂 na nieskalanie bia艂a kartk臋. Po chwili przem贸wi艂a do niego. Na jej powierzchni ukszta艂towa艂 si臋 zarys... twarzy. Niecierpliwie si臋gn膮艂 po o艂贸wek.
Zakre艣li艂 owal twarzy... w膮skiej, ze stanowczym podbr贸dkiem. Nie podoba艂 mu si臋. Nie by艂 taki, jaki by膰 powinien. Mocniej podkre艣li艂 ko艣ci policzkowe... zarysowa艂 w艂osy. 艢redniej d艂ugo艣ci, proste... z za d艂ug膮 grzywk膮 opadaj膮c膮 na policzki. Cienie...tym obliczem rz膮dzi艂y cienie. Poch艂oni臋ty prac膮 nie zauwa偶y艂 Aureliusza, kt贸ry tymczasem stan膮艂 za nim zagl膮daj膮c mu przez rami臋.
Oczy... do艣膰 du偶e, szeroko rozstawione... nie, nie tak spokojne... lekko zmru偶one. A w nich ogie艅. Nos... prosty, troch臋 za d艂ugi, w膮ski... Usta... niezbyt szerokie o lekko ironicznym wyrazie. Ale mo偶e nie ironicznym... tylko rozbawionym?
Nie wiedzia艂.
Rysowa艂 coraz pr臋dzej. Kre艣li艂 linie policzk贸w i brwi, poprawia艂, 艣wiadom, 偶e jest coraz bli偶ej prawdy, ale 偶e wci膮偶 jeszcze co艣 mu umyka. Zamar艂, gdy z kartki wyjrza艂a na niego przystojna, m臋ska twarz. Jego r臋ka zadr偶a艂a, gdy nagle Aureliusz wyj膮艂 mu z r臋ki o艂贸wek i kilkoma zaledwie ruchami doko艅czy艂 portret... czyni膮c go takim, jakim by膰 powinien, czyni膮c go doskona艂ym.
O艂贸wek wypad艂 z bezw艂adnych palc贸w malarza.
- Kim ty jeste艣? - wyszepta艂 artysta ochryple - Kim jeste艣?...
- Kim jest on? - zaatakowa艂 Robin, wyczuwaj膮c chwil臋 s艂abo艣ci.
Aureliusz poblad艂y nagle cofn膮艂 si臋 o par臋 krok贸w. Posinia艂ymi wargami szepta艂 jakie艣 s艂owa, niezrozumiale. Potkn膮艂 si臋 o sto艂ek i upad艂.
Robin poderwa艂 si臋 i post膮pi艂 za nim. Zbli偶y艂 sw膮 blad膮 twarz do jego bia艂ej twarzy.
W d艂oni trzyma艂 rysunek.
- Kto?
- Nie 偶yje... - wycharcza艂 malarz - nie 偶yje...
I jak marionetka po odci臋ciu kieruj膮cych ni膮 sznurk贸w opad艂 bez si艂 na ziemi臋, kul膮c si臋 w pozycji embrionalnej.
Robin zawaha艂 si臋. Zbli偶y艂 twarz do rysunku. Czu艂 pod palcami ch艂odny dotyk o艂贸wka. W uszach t臋tni艂a mu krew.
Us艂ysza艂 nagle zduszony szloch. Popatrzy艂 na Aureliusza. Na jego m艂od膮 twarz i pociemnia艂e z 偶alu oczy. Na smuk艂e r臋ce zaci艣ni臋te na koszuli przy szyi jakby chcia艂y zd艂awi膰 b贸l, kt贸ry d艂awi艂 oddech. B贸l, kt贸ry a偶 za dobrze rozumia艂 Robin.
I ten b贸l on mia艂by ukoi膰?...
Jak? Przy u偶yciu jakich s艂贸w, czyn贸w, gest贸w?... Po co?
- Wybacz mi! - wykrzycza艂 nagle sam o艣lepiony 艂zami. Rzuci艂 si臋 w stron臋 drzwi. Rysownik wypad艂 ze zdr臋twia艂ych r膮k.
Szarpi膮c za klamk臋 poczu艂 co艣, co艣 jakby lekkie dotkni臋cie ch艂odu na d艂oni. Obr臋cz zaciskaj膮ca si臋 z si艂膮 tylko na tyle du偶膮, by nie pozosta艂a niezauwa偶ona. Potkn膮艂 si臋 o pr贸g i wypad艂 na klatk臋. Zbieg艂 szybko po schodach maj膮c przed oczyma widok uschni臋tego kwiatu. Na ulicy znalaz艂 si臋 nagle.
Jej gwa艂towna jasno艣膰 o艣lepi艂a go, zak艂u艂a w oczy. Ludzie, przypadkowi przechodnie zatrzymywali si臋 patrz膮c na dziwaka, kt贸ry sta艂 przed odrapanym budynkiem i patrzy艂 na nich, ale nic nie widzia艂.
- To on - wyszepta艂 kto艣 nagle - ten, o kt贸rym pisz膮 gazety...
"Wci膮偶 nie ma nowych dowod贸w w sprawie morderstwa senatora Hawkinsa"
"Jennifer F. przebywa w areszcie pod zarzutem morderstwa senatora"
"Zgubna mi艂o艣膰 senatora Hawkinsa. Kochanek senatora unika odpowiedzi na pytania, co zdarzy艂o si臋 feralnego wieczoru"
Szepty...szepty natr臋tne jak muchy przedosta艂y si臋 do jego 艣wiadomo艣ci. "To on" "to on" "to on"... Rozejrza艂 si臋 wok贸艂 jak zaszczute zwierz臋 i ruszy艂 p臋dem przed siebie. Potr膮ca艂 zagapionych ludzi nie bacz膮c na ich przekle艅stwa.
Inni ust臋powali mu drogi.
A w piersi r贸s艂 mu krzyk. Po raz pierwszy od wielu tygodni chcia艂 zakrzycze膰 艣wiat. Wyrzuci膰 ze swojej piersi 偶al, wstyd i poczucie winy.
I strach, kt贸ry chwyci艂 za serce i nie chcia艂 pu艣ci膰.
Zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie.
Zacz膮艂 pada膰 deszcz.
Uni贸s艂 twarz do g贸ry, wystawiaj膮c j膮, by ch艂odne krople mog艂y po niej swobodnie sp艂yn膮膰, wymieszawszy si臋 ze 艂zami.
- Sergiusz - powiedzia艂 przypominaj膮c sobie prawie niezrozumia艂y be艂kot Aureliusza.
- Sergiusz.
Po czym jakby oprzytomnia艂. Zgrabi艂 si臋 w sobie i odszed艂 rzucaj膮c ukradkowe spojrzenia za siebie.

Wieczorem zaszy艂 si臋 w swojej norze.
Przysypia艂 ju偶 na swym ubogim pos艂aniu, kiedy skrzypn臋艂y drzwi.
M臋偶czyzna nachyli艂 si臋 nad nim. Robin pozna艂 go od razu. To jeden z nich. Tych z zau艂ka.
- Wr贸cisz tam jutro - wyszepta艂 przyby艂y
Robin zamar艂.
"On nie ma twarzy" - stwierdzi艂 - "nie ma twarzy"
"Wczoraj te偶 jej nie widzia艂em"
- Kim jeste艣? - wyj膮ka艂 gasn膮cym g艂osem.
- Ju偶 m贸wi艂em... inwestorem, kt贸remu le偶y na sercu dobro jego interes贸w.
Na chwil臋 zapad艂a cisza.
- O co ci chodzi? Czego chcesz?
- Aure... - obcy dziwnie zdrobni艂 imi臋 malarza - musi si臋 podnie艣膰, musi stan膮膰 na nogi. Musi malowa膰.
Robinowi nagle zabrak艂o si艂.
- A je偶eli on nie chce? - zapyta艂 - Je偶eli on nie chce ju偶 malowa膰?
- On musi malowa膰 - pad艂a lakoniczna odpowied藕 - I b臋dzie malowa艂.
- Kim naprawd臋 jeste艣? - powt贸rzy艂
M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋. Robin jako艣 to wyczu艂 w powietrzu otaczaj膮cym go, bo nie by艂 w stanie spojrze膰 na go艣cia.
- Mo偶esz o nas my艣le膰 jako o anio艂ach str贸偶ach.
- Anio艂ach... - parskn膮艂 Robin - anio艂y, kt贸re go krzywdz膮, anio艂y, kt贸re go rani膮...
- Anio艂y, kt贸re go chroni膮. Nawet przed samym sob膮.
Zm臋czenie. Straszne, niepokonane zm臋czenie opanowa艂o Robina. Zamkn臋艂o mu usta i zaklei艂o powieki.
M臋偶czyzna oddala艂 si臋. Odchodzi艂 bezszelestnie.
Robin zasn膮艂.
Tej nocy przy艣ni艂 mu si臋 sen.
Sta艂 w pokoju, w kt贸rym panowa艂a ciemno艣膰. Nie by艂o pod艂ogi, sufitu, ani 艣cian. Wsz臋dzie wok贸艂 sp艂ywa艂y fragmenty twarzy.
Oderwane od siebie cz膮stki jednego oblicza.
Oczy patrzy艂y na Robina.
Usta przemawia艂y do niego.
W kt贸r膮 ze stron by si臋 nie zwr贸ci艂 czeka艂 na niego ten sam widok.
W panice wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i natrafi艂 na klamk臋. Poci膮gn膮艂 j膮. Drzwi stawi艂y op贸r, lecz ponowi艂 pr贸b臋, staraj膮c si臋 nie patrze膰, 偶e d艂o艅 ma po nadgarstek zanurzon膮 w 藕renicy ciemnego oka. Gdy drzwi ust膮pi艂y wybieg艂 i szybko zatrzasn膮艂 je za sob膮.
Sta艂 na ulicy, kt贸ra by艂a dziwnie pusta.
Poczu艂, 偶e 艣ciga go co艣, co艣 strasznego, przed czym musi ucieka膰 najszybciej jak potrafi.
Zacz膮艂 biec czuj膮c jak oddech rz臋zi mu w p艂ucach.
Daleko przed sob膮 ujrza艂 zaparkowany samoch贸d.
Przyspieszy艂. S艂ysza艂 echo swych pospiesznych krok贸w.
Samoch贸d zbli偶y艂 si臋 wyra藕nie. Teraz m贸g艂 go rozpozna膰.
D艂uga, l艣ni膮ca, czarna limuzyna.
Podbieg艂 do niej i szarpn膮艂 za klamk臋 u drzwiczek ze strony pasa偶era. Otworzy艂y si臋 z g艂uchym skrzypni臋ciem i nagle Robin poczu艂, 偶e przestrze艅 rozci膮ga si臋, a wn臋trze samochodu ma niesko艅czone wymiary.
Na fotelu obitym czerwon膮 tapicerk膮 p贸艂le偶a艂 m臋偶czyzna. By艂 prawie nagi i tak chudy, 偶e pod jego p贸艂przezroczyst膮 sk贸r膮 odznacza艂y si臋 wszystkie ko艣ci. Wygl膮da艂 niepozornie.
Wtedy Robin spojrza艂 w jego oczy i zda艂 sobie spraw臋, 偶e obcuje z czystym Z艂em.
Zamar艂 na moment b臋d膮c pod ca艂kowitym wp艂ywem tych mrocznych oczu, a potem wyrwa艂 si臋 mu, desperacko czyni膮c krok do ty艂u. Jak w zwolnionym tempie obserwowa艂, 偶e z wn臋trza samochodu wynurza si臋 za nim r臋ka. W najwy偶szym przera偶eniu, z cichym skoml膮cym j臋kiem na ustach, uczyni艂 jeszcze jeden niewielki krok wstecz. Na wi臋cej nie by艂o go sta膰.
Wiedzia艂, 偶e nie umknie tej przera偶aj膮cej d艂oni, kt贸ra znajdowa艂a si臋 na kilka zaledwie centymetr贸w od jego twarzy... kiedy nagle... 艣wietlista sylwetka anio艂a stan臋艂a jej na drodze. Gdy mroczna r臋ka dotkn臋艂a ja艣niej膮cej postaci... Robina porazi艂a eksplozja 艣wiat艂a. Poczu艂, 偶e oddala si臋 od ca艂ego zagro偶enia, 偶e jest ju偶 bezpieczny... i zarazem poj膮艂, 偶e jego ratunek kosztowa艂 anio艂a 偶ycie.
Oddalaj膮c si臋 dostrzeg艂 w dole skulony w pokorze pos膮g.
Pos膮g jego anio艂a str贸偶a.
"Nie ma ju偶 nikogo, kto by nade mn膮 czuwa艂"- pomy艣la艂

Obudzi艂 si臋 mokry od potu.
Dr偶a艂.
D艂ugo wpatrywa艂 si臋 w ciemno艣膰, zanim zn贸w zasn膮艂.
Przy艣ni艂 si臋 mu Aureliusz.
Skulony na ziemi, z d艂oni膮 leciutko wyci膮gni臋t膮 jakby w jego stron臋.
Tak bardzo chcia艂by m贸c uj膮膰 t臋 d艂o艅 w swe r臋ce.
Tak bardzo chcia艂by otrze膰 szare oczy z resztek 艂ez... sca艂owa膰 wilgotne po nich 艣lady na policzkach...
Ukoi膰 strach, b贸l i samotno艣膰.
Czuwa膰 nad nim lepiej ni偶 jakikolwiek anio艂 str贸偶.
"Zabawne" - pomy艣la艂 - "Przecie偶... nie ... wierz臋 w mi艂o艣膰... od pierwszego wejrzenia"
Sen znikn膮艂 i spa艂 ju偶 twardo do samego rana.

Gdy si臋 obudzi艂 wola艂 nie pami臋ta膰 偶adnego ze swoich sn贸w.
Wsta艂, umy艂 si臋, przeczesa艂 d艂ugie jasne w艂osy. W odrapanym lusterku spojrza艂 w swoje zielone, mocno podkr膮偶one i zaczerwienione oczy.
Rozejrza艂 si臋 po swoim pokoju.
Na chwil臋 zatrzyma艂 wzrok na sztalugach.
Kiedy艣... zanim to wszystko si臋 jeszcze zacz臋艂o... malowa艂. Sprzedawa艂 czasem jaki艣 obraz i on i Jennifer urz膮dzali sobie uczt臋.
Robili spaghetti i popijali je tanim czerwonym winem.
Lepsze od ambrozji i nektaru.
Kiedy艣...
Wzruszy艂 ramionami, my艣l膮c, 偶e nie tylko Aureliusz ma k艂opoty z wen膮.
Wzi膮艂 kilka z banknot贸w, kt贸re dosta艂 od tajemniczych m臋偶czyzn. Nie chcia艂, ale by艂 g艂odny, bez pieni臋dzy... nie pami臋ta艂, kiedy ostatnio jad艂.

Wybra艂 si臋 do pobliskiego sklepu, naci膮gaj膮c g艂臋boko na g艂ow臋 kaptur kurtki.
Pomy艣la艂, nie bez ironii, 偶e podobno nie powinien si臋 ba膰 niczego, co mog膮 mu zrobi膰 inni ludzie skoro spojrza艂 w twarz... Szatanowi. U艣miech zgas艂 na jego ustach, zanim si臋 tam do ko艅ca pojawi艂. Jego cia艂em wstrz膮sn膮艂 dreszcz.
Szybko dokona艂 zakup贸w i wr贸ci艂 do domu. Na szcz臋艣cie nikt go nie pozna艂.
Ju偶 w 艣rodku rzuci艂 si臋 na 艂贸偶ko i wyj膮艂 z reklam贸wki gazet臋. Rzuci艂 okiem na pierwsze strony. Nie by艂o tam jego nazwiska, ale przegl膮daj膮c pismo dostrzeg艂, 偶e wci膮偶 po艣wi臋caj膮 jego sprawie du偶o miejsca.
"Jego sprawie?"
Jego i Jennifer... kt贸ra chcia艂a dobrze a wysz艂o 藕le... M艂odziutkiej, s艂odkiej, niewinnej Jennifer, kt贸ra chcia艂a go uratowa膰, a teraz mo偶e zap艂aci膰 za to najwy偶sz膮 cen臋. Zacisn膮艂 pi臋艣ci w przygn臋biaj膮cej bezsilno艣ci.
C贸偶 z tego, 偶e to Dale Hawkins by艂 tym z艂ym.
Hawkins ju偶 nie 偶yje... je偶eli gdzie艣 odpowiada za swoje grzechy... to nie zmienia to w niczym ich sytuacji.
Na chwil臋 pojawi艂o si臋 wspomnienie, mgliste i ulotne, gdzie艣 na obrze偶u 艣wiadomo艣ci... suchy zgrzytliwy 艣miech, jego j臋k i b贸l, brutalne r臋ce na jego ciele. Gwa艂t.
M贸g艂 wybiera膰: on albo jego siostra. Co to za wyb贸r...
Otrz膮sn膮艂 si臋, otar艂 oczy.
Nie p贸jdzie dzi艣 do malarza.
P贸jdzie do Jennifer.
A za te pieni膮dze wynajmie adwokata.
Nie byle jakiego z urz臋du, ale prawdziwego adwokata.
On wyci膮gnie Jennifer z tego piek艂a.
Na pewno.
Musi.
Po prostu nie ma innego wyj艣cia.

Oczy zielone jak jego w艂asne wyjrza艂y zza krat z bladej przera偶onej twarzyczki.
- Braciszku...
- Jen...
Rozp艂aka艂a si臋 nagle.
Na ten widok i on poczu艂 ucisk w gardle. Ale on nie m贸g艂 p艂aka膰. Teraz on musia艂 by膰 tym silnym.
- Jen... wynaj膮艂em adwokata. Nie byle jak膮 adwokacin臋, ale prawdziwego specjalist臋. On ci臋 z tego wyci膮gnie.
Zielone oczy z naprzeciwka otwar艂y si臋 szerzej.
- Braciszku...
U艣miechn膮艂 si臋 do niej.
- Braciszku... ale jak... sk膮d wzi膮艂e艣 pieni膮dze?
Nie m贸g艂 jej martwi膰, nie m贸g艂 jej powiedzie膰 nic, co zniszczy ten kruchy wyraz nadziei w jej oczach. Nie wolno mu.
A mo偶e nie umie przyzna膰 si臋, 偶e pomimo wszystko nie jest niczym lepszym od... "Cholera...".
- Sprzeda艂em par臋 obraz贸w - sk艂ama艂 g艂adko, modl膮c si臋, 偶eby tego nie zauwa偶y艂a. Ona zawsze wiedzia艂a kiedy k艂ama艂.
Ale tym razem chyba mu si臋 uda艂o.
Szybko, 偶eby nie da膰 jej czasu na zastanowienie zacz膮艂 m贸wi膰 - Ten adwokat jest bardzo dobry, naprawd臋. Wygra艂 ju偶 niejedn膮 trudn膮 spraw臋. Nie boi si臋... szarga膰 reputacji nawet znanych ludzi...
- Czy jest mi艂y? - zapyta艂a Jennifer.
Zamruga艂 zaskoczony.
- No ten adwokat. Czy jest mi艂y? - ponagli艂a go.
Zd艂awi艂 wspomnienie upokorzenia, kt贸rego dozna艂 w biurze adwokata jeszcze zanim tamten zgodzi艂 si臋 go przyj膮膰... a tak偶e potem. Jak i wtedy tak i teraz pomy艣la艂, 偶e to niewa偶ne dop贸ki cz艂owiek ten zgodzi si臋 pom贸c Jennifer.
- Tak, jest mi艂y - sk艂ama艂 zn贸w, przera偶ony jak 艂atwo k艂amstwo za k艂amstwem wychodzi z jego ust. Grzech za grzechem. Za grzechem grzech. Ju偶 nie ma odwrotu.
Powrotu do krainy niewinno艣ci.
- Przyjdzie dzi艣 - b臋dzie chcia艂 wiedzie膰, co si臋 sta艂o dok艂adnie. B臋dziesz musia艂a mu wszystko powiedzie膰.
- Wszystko? Powiedzia艂am ju偶 wszystko. Od pocz膮tku m贸wi艂am. Tylko nikt mi nie wierzy...
- On uwierzy - zapewni艂.
- W to jak... jak ten m臋偶czyzna ci臋 skrzywdzi艂... i o tym jak chcia艂 skrzywdzi膰 mnie?
- Tak.
Wspomnienia na chwil臋 obojgu odebra艂y g艂os.
- Powiem mu, Braciszku. Wszystko mu powiem. A wtedy mo偶e sprawiedliwo艣膰 sobie o nas przypomni.
D艂ugo patrzyli sobie w oczy.
W ko艅cu przy艂o偶y艂 r臋k臋 do ch艂odnej szyby, kt贸ra ich dzieli艂a, bowiem wiedzia艂, 偶e d艂u偶ej ju偶 nie b臋dzie w stanie ukrywa膰 przed ni膮 swych 艂ez.
- P贸jd臋 ju偶 - powiedzia艂 do niej. Ale wr贸c臋 jutro.
- Na pewno? - jej wielkie oczy zn贸w by艂y pe艂ne l臋ku.
- Na pewno. Obiecuj臋.
Wsta艂 z plastikowego krzese艂ka, a wszystko w nim krzycza艂o, 偶eby zbi艂 t臋 szyb臋, pokona艂 to wszystko, co ich dzieli艂o i uni贸s艂 j膮 daleko st膮d, tam gdzie b臋dzie bezpieczna. Tam gdzie ju偶 nikt nie b臋dzie jej w stanie zagrozi膰. Zacisn膮艂 pi臋艣ci i powieki.
Musia艂a zobaczy膰 t臋 rozterk臋 w jego oczach, bowiem u艣miechn臋艂a si臋 leciutko
- Kocham ci臋, Braciszku - powiedzia艂a - Wszystko jeszcze b臋dzie dobrze.
- Tak - wykrztusi艂 - Kocham ci臋. Kocham. Kocham... - i wybieg艂, nie panuj膮c d艂u偶ej nad sob膮. Czu艂 wszechogarniaj膮cy go gniew, nienawi艣膰, na Hawkinsa, na ten 艣wiat, na rodzic贸w, kt贸rzy opu艣cili ich tak wcze艣nie, na w艂asn膮 bezsi艂臋.
Wybieg艂 z budynku aresztu po to by stan膮膰 oko w oko z setkami obiektyw贸w.
Dziennikarze rzucili si臋 na niego.
Ich pytania miesza艂y si臋 mu w g艂owie: "Czy ty?.." "Czy twoja siostra?..." "Czy senator Hawkins?..."
I flesze.
Pstryk.
Jego twarz.
Pstryk.
Jego oczy szeroko rozwarte.
Pstryk.
Jego ca艂e 偶ycie pod publiczn膮 ocen膮.
Zacz膮艂 biec. Przedar艂 si臋 przez pr贸buj膮ce go zatrzyma膰 r臋ce i bieg艂, bieg艂. Ucieka艂 czuj膮c si臋 niemal tak jak we 艣nie, kt贸ry 艣ni艂 tej nocy.
Bieg艂 za nim zgie艂k rozm贸w i trzaski migawek, b艂yski flesza, coraz cichsze, coraz dalsze...
Zwolni艂, kiedy ca艂kiem zabrak艂o mu w p艂ucach powietrza.
Szed艂 teraz krok za krokiem.
Obj膮艂 si臋 ramionami, gdy przenikn臋艂o go zimno zmierzchu.
Pomy艣la艂 nad powrotem do swojej nory, ale c贸偶 mia艂 tam do roboty.
Patrze膰 na 艣ciany, na puste sztalugi?...
Zamiast tego wola艂 ju偶 patrze膰 na ulice roz艣wietlane blaskiem latarni i sklepowych witryn. Na granat nieba wyra藕nie odcinaj膮cy si臋 od 艣wiate艂.
Kiedy艣 w tym wszystkim widzia艂by swoiste pi臋kno.
Teraz nie widzia艂 nic.
Wszystko wydawa艂o si臋 mu u艂ud膮, sztucznym blaskiem, odbitym.
U艣miechy z plakat贸w bez cienia rado艣ci. 艁zy z billboard贸w bez cienia smutku.
I pi臋kne rzeczy za szklanymi witrynami.
A w witrynach odbita jego brzydka twarz.
Autoportret na szybie.
Autor nieznany.
Odwr贸ci艂 si臋 z rezygnacj膮.
Szed艂 zn贸w nie patrz膮c gdzie idzie.
Zatrzyma艂 si臋 nagle, gdy w polu jego widzenia pojawi艂y si臋 nogi.
Nie ruszy艂y si臋, gdy stan膮艂 na ich drodze, wi臋c powoli podni贸s艂 wzrok.
Patrzy艂 na m臋skie p贸艂buty, czarne, z niezawi膮zan膮 jedn膮 sznur贸wk膮. Na ciemne spodnie, na czarny, niezapi臋ty p艂aszcz, na szary wygl膮daj膮cy spod niego sweter.
Na opuszczone wzd艂u偶 tu艂owia r臋ce.
Na d艂ugie rozpuszczone czarne w艂osy.
I na blad膮 smutn膮 twarz.
A偶 spotka艂 szare oczy spogl膮daj膮ce na niego z tak膮 sam膮 uwag膮.
Otworzy艂 usta, lecz zabrak艂o mu s艂贸w.
Nagle przypomnia艂 sobie sw贸j sen i zrobi艂o mu si臋 wstyd ze wzgl臋du na wszystkie te intymne do艣wiadczenia, kt贸rych w nich zazna艂, a kt贸rych zazna膰 nie mia艂 prawa. Poczu艂 jak krew barwi mu blade policzki.
Aureliusz nagle wyci膮gn膮艂 do niego d艂o艅 w sk贸rzanej r臋kawiczce.
Z obaw膮 przyj膮艂 t臋 d艂o艅. R臋kawiczka by艂a bardzo mi臋kka i ciep艂a, ciep艂em cia艂a, kt贸re skrywa艂a.
- Czyta艂em gazety - powiedzia艂 cicho malarz.
Robin opu艣ci艂 g艂ow臋.
Druga d艂o艅 w r臋kawiczce uj臋艂a go za podbr贸dek.
Spojrza艂 z bardzo bliska w te oczy, szare jak niebo przed burz膮.
Cisza zawis艂a nad nimi pe艂na niewypowiedzianych s艂贸w.
Robin czu艂 jak dr偶y jego cia艂o, jego r臋ka spoczywaj膮ca w mocnym u艣cisku tamtego.
I nagle stwierdzi艂, 偶e r臋ka Aureliusza tak偶e dr偶y.
- Chod藕 - powiedzia艂 Aureliusz - Chc臋 ci臋 gdzie艣 zaprowadzi膰.
Poci膮gn膮艂 go za r臋k臋. Robin zawaha艂 si臋.
- Poczekaj...
Aureliusz stan膮艂, patrz膮c na niego z niepewno艣ci膮 w oczach.
- Sznur贸wka... - wyszepta艂 Robin - Sznur贸wka ci si臋 rozwi膮za艂a. Przewr贸cisz si臋.
Malarz pod膮偶y艂 za jego spojrzeniem.
Robin nieoczekiwanie kl臋kn膮艂 u jego st贸p. Zawi膮zuj膮c dr偶膮cymi palcami but, zerkn膮艂 w g贸r臋, natrafiaj膮c na szeroko otwarte oczy Aureliusza. Zamar艂 na moment przygwo偶d偶ony w miejscu przez to wstrz膮艣ni臋te spojrzenie.
Malarz powoli wyci膮gn膮艂 d艂o艅, pomagaj膮c mu wsta膰.
- Dzi臋kuj臋... - wykrztusi艂. Chwila milczenia. - Chod藕my.
Skr臋cili w jedn膮 z bocznych uliczek. Robin nie wiedzia艂 jak d艂ugo szli, nie zamieniaj膮c ze sob膮 ani jednego s艂owa. Malarz zaprowadzi艂 go do jednej z niewielkich galerii, takiej, kt贸ra zawsze potrafi ukry膰 si臋 przed nazbyt w艣cibskim wzrokiem ciekawskiego turysty. Malutki dzwoneczek wyda艂 z siebie mi艂y dla uszu ton, gdy przekroczyli pr贸g. Przyj臋艂o ich ciep艂e, 艣wietliste wn臋trze. W powietrzu unosi艂 si臋 delikatny aromat zi贸艂 i ten niepowtarzalny zapach, jaki wydaj膮 z siebie nagrzane s艂o艅cem przestrzenie.
Powita艂 ich kruchy staruszek, kt贸ry z nieukrywan膮 rado艣ci膮 podbieg艂 do Aureliusza. Wida膰 by艂o od razu, 偶e malarz jest tu cz臋stym i ut臋sknionym go艣ciem. W pewnym momencie Robin poczu艂 si臋 tu nie na miejscu, zupe艂nie jakby zn贸w wchodzi艂 w jego intymno艣膰, intymno艣膰 tego miejsca i chwili tej i wszystkich poprzednich sp臋dzonych tu.
Malarz jednak偶e tylko mocniej 艣cisn膮艂 jego d艂o艅 i wprowadzi艂 go g艂臋biej do g艂贸wnej sali galerii.
Przed oczyma Robina otworzy艂 si臋 widok pi臋kny i niezwyk艂y. Wn臋trze by艂o nietypowe i w niczym nie przypomina艂o galerii, do kt贸rych przywyk艂. Ka偶dy z obraz贸w wisia艂 w starannie dla niego przygotowanym otoczeniu, barwy i 艣wiat艂o by艂y tak dobrane, 偶e odnosi艂o si臋 wra偶enie, 偶e jest to najlepsze miejsce z mo偶liwych. Chcia艂 przystan膮膰 i podziwia膰 ka偶dy obraz z osobna, po艣wi臋ci膰 mu godzin臋, dzie艅, wieczno艣膰 ca艂膮, ale Aureliusz ci膮gn膮艂 go za sob膮, zmierzaj膮c najwyra藕niej do konkretnego celu. Nagle zatrzyma艂 si臋. Robin gnany si艂膮 rozp臋du wpad艂 na niego i chcia艂 si臋 odsun膮膰, ale malarz przytrzyma艂 go tak jak stan膮艂, obj膮艂 i przytuli艂.
Robin czu艂 ciep艂o promieniuj膮ce od jego cia艂a.
Dopiero po chwili spojrza艂 na obraz.
I zach艂ysn膮艂 si臋.
Patrzy艂 wprost w przenikliwe b艂臋kitne oczy zwierz臋cia pi臋kniejszego od wszystkiego, co w 偶yciu widzia艂.
Nie czu艂 nawet 艂ez sp艂ywaj膮cych mu po policzkach.
Czu艂, 偶e zbli偶a si臋 do obrazu, jakby pchany niezwyk艂膮 si艂膮.
Jednak w sile tej nie by艂o nic z艂ego.
Wyci膮gn膮艂 d艂o艅 do niezwyk艂ej istoty na wizerunku.
Poczu艂 szarpi膮c膮 za serce t臋sknot臋.
- Je偶eli poprosisz - wyszepta艂 mu Aureliusz do ucha - to mo偶e do ciebie przyjdzie...
To os艂abi艂o czar.
Robin posmutnia艂.
- Cho膰bym b艂aga艂 tysi膮ce lat ten obraz pozostanie jedynie obrazem - odpowiedzia艂 cicho - widzisz, jednoro偶ce przychodz膮 tylko do tych, kt贸rzy maj膮 czyste serca.
Delikatnie uwolni艂 si臋 z obj臋膰 malarza, cho膰 jaka艣 cz臋艣膰 jego nigdy nie chcia艂a ich opuszcza膰.
Odwr贸ci艂 si臋 troch臋 od obrazu, by nie patrze膰 na niego bezpo艣rednio, ale Aureliusz nie odrywa艂 od niego wzroku.
- Chcia艂em kiedy艣 kupi膰 ten obraz - powiedzia艂 z lekkim u艣miechem - ale to trwa艂o tylko chwil臋, bowiem szybko zrozumia艂em, 偶e...
- Tu jest jego miejsce.
Spojrza艂 na Robina.
- Dok艂adnie tak.
Artysta westchn膮艂 cicho i pochyli艂 g艂ow臋. Potem spojrza艂 wprost na niego.
- Tu si臋 poznali艣my...z ...z Sergiuszem.
Robin milcza艂 艣wiadom b贸lu, kt贸ry kry艂 si臋 za tymi z pozoru spokojnymi s艂owami.
- Pok艂贸cili艣my si臋 o prawo kupna tego obrazu....
- Zanim zrozumieli艣my, 偶e jego nie mo偶na sobie wzi膮膰, 偶e to on daje... je艣li si臋 tylko ma otwarte serce... to jednoro偶ec przychodzi do ciebie sam... a jego dary s膮 bezcenne.
...
- Nasz by艂 bezcenny.
Pieni膮dze, kt贸re trzyma艂 Robin w kieszeni zaci膮偶y艂y na jego sumieniu, a w sercu ulokowa艂 si臋 wielki kamie艅.
"A my rozmieniamy go na drobne" - pomy艣la艂 czuj膮c nienawi艣膰 do siebie i tajemniczych m臋偶czyzn.
Nagle Aureliusz podni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na Robina z u艣miechem.
- I na zawsze taki pozostanie.
To spojrzenie uwi臋zi艂o ich obu.
Robin poczu艂 jak jego oddech przyspiesza, jak nagle jego serce bije tak jak jeszcze nigdy dla nikogo nie bi艂o.
Aureliusz wolno, z wahaniem uni贸s艂 d艂o艅, ju偶 bez r臋kawiczki, Robin nie zauwa偶y艂, kiedy j膮 zdj膮艂 i dotkn膮艂 jego policzka.
Zbli偶yli si臋 do siebie. Robin poczu艂 jak ciep艂y oddech Aureliusza owiewa mu policzek i usta.
Nigdy nie spodziewa艂 si臋, 偶e tyle uczucia mo偶na zawrze膰 w jednym poca艂unku.
Nagle usta Aureliusza, jego zapach, dotyk jego cia艂a sta艂 si臋 ca艂ym 艣wiatem, czy te偶 wype艂ni艂 ca艂y znany Robinowi 艣wiat bez reszty.
Nie umia艂 zaczerpn膮膰 tchu, kiedy ich usta si臋 roz艂膮czy艂y.
Gdzie艣 w jego wn臋trzu naros艂a gor膮ca, nagl膮ca potrzeba, g艂贸d. Sam nie do ko艅ca zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, co robi, przyci膮gn膮艂 do siebie malarza i ponownie zatraci艂 si臋 w jego ustach. Poczu艂 jak r臋ce Aureliusza w艣lizguj膮 si臋 pod jego kurtk臋 i sweter i dotykaj膮 nagiego, rozgrzanego cia艂a. Sam wpl贸t艂 jedn膮 d艂o艅 w jego w艂osy, przyciskaj膮c si臋 do niego najbli偶ej jak tylko mo偶na.

Nie pami臋ta艂 p贸藕niej drogi do mieszkania malarza. Pami臋ta艂 tylko mrugaj膮c膮 偶ar贸wk臋 na klatce schodowej i uschni臋ty kwiatek, stoj膮cy na p贸艂pi臋trze.
Pami臋ta艂 jak Aureliusz nerwowo szarpn膮艂 za klamk臋 w salonie, t臋 sam膮, przed kt贸rej dotkni臋ciem powstrzyma艂 si臋 wtedy, jak potkn膮艂 si臋 o porzucony w ciemno艣ci but i zakl膮艂 cicho. Zauwa偶y艂, 偶e weszli to w臋偶szego korytarza. Po obu jego stronach, naprzeciwko siebie widnia艂y identyczne drzwi. Malarz otworzy艂 te po lewej, a Robin nie mia艂 nawet ochoty zastanawia膰 si臋, co znajdowa艂o si臋 za drugimi.
Zatopiony w prze偶ywaniu Aureliusza, smakowaniu go us艂ysza艂 tylko trzask zamykanych drzwi, a potem poch艂on臋艂a ich ciemno艣膰. Odst膮pili od siebie nagle zawstydzeni. W mroku s艂ycha膰 by艂o tylko ich przyspieszone oddechy.
Czy to Aureliusz pierwszy si臋gn膮艂 po Robina, czy by艂o zupe艂nie odwrotnie? Nieistotne.
Ju偶 nie mieli si臋 roz艂膮czy膰 wi臋cej tego wieczoru.
Jaki艣 czas potem w艣r贸d wilgotnych gor膮cych szept贸w nocy Aureliusz w zapomnieniu zakrzykn膮艂: - Ser.... - ale Robin poca艂owa艂 go zanim ten krzyk zdo艂a艂 do ko艅ca wybrzmie膰.
Jeszcze p贸藕niej le偶eli ciasno spleceni.
Aurelisz spa艂.
Robin g艂adzi艂 艣pi膮cego delikatnie po policzku.
I wdycha艂 ich wsp贸lny zapach.
I u艣miecha艂 si臋 przez 艂zy.

Nast臋pne dni zla艂y si臋 w jedno.
By艂 w stanie bliskim euforii.
By艂 bliski zapomnienia.
Dnie sp臋dza艂 z Jennifer i jej adwokatem.
Sprawy wreszcie ruszy艂y do przodu. Adwokat by艂 pe艂en wiary w zwyci臋stwo, gdy偶 dzi臋ki swemu dochodzeniu udowodni艂, ze Jennifer strzeli艂a w obronie w艂asnej. Na twarzy Jennifer wreszcie zacz膮艂 pojawia膰 si臋 u艣miech. 呕aden grzech nie by艂 za to za wysok膮 cen膮.
W sercach obojga wreszcie zago艣ci艂a nadzieja.
Nie musia艂 ju偶 ukrywa膰 przed ni膮 swych 艂ez.
Nie musia艂 k艂ama膰.
Wreszcie wysz艂o s艂o艅ce i przesta艂 pada膰 deszcz.

A noce...

Ulotna chwila przyjemno艣ci a potem godziny ca艂e wypl膮tywania si臋 z jego kruczoczarnych w艂os贸w i intensywnego zapachu.
Godziny cale... unikania jego szarych oczu.
I wieki cale... do nast臋pnego razu.


Min臋艂y trzy dni zanim zn贸w zacz臋艂y mu si臋 艣ni膰 sny...
Sny o konieczno艣ci szukania... czego艣... sny o twarzy bardzo bladej, ciemnych oczach i ironicznym u艣miechu.
Sny o jasnym ostrzu i krwi tak bardzo czerwonej...

Nawet nie zauwa偶y艂, kiedy zn贸w zacz膮艂 si臋 ba膰.
Strach po prostu wr贸ci艂, jakby na swoje miejsce.
Niepok贸j k膮sa艂 jak w艣ciek艂y pies.
W ko艅cu nawet w艣r贸d szept贸w nocy nie by艂 w stanie odnale藕膰 ukojenia.

By艂 sam w domu Aureliusza, kiedy odczu艂 tajemniczy zew. Jak zahipnotyzowany podszed艂 do drzwi, kt贸re zawsze od chwili jego przybycia by艂y zamkni臋te.
Zawaha艂 si臋, lecz zew by艂 silniejszy.
Zawiasy skrzypn臋艂y g艂ucho, gdy uchyli艂 lekko drzwi.
Zamkn膮艂 oczy wiedz膮c, 偶e to, co teraz robi mo偶e bardzo wiele zniszczy膰.
Pochyli艂 g艂ow臋.
Poczu艂 jak jego serce dr偶y od nadmiaru mi艂o艣ci.
Mi艂o艣ci niespodziewanej, nieujarzmionej.
Mi艂o艣ci jak rzeka, kt贸ra porwa艂a go zrywaj膮c wszystkie tamy. I jak cz艂owiek porwany przez rzek臋, nie m贸g艂 walczy膰 z 偶ywio艂em, tak on z t膮 mi艂o艣ci膮 walczy膰 nie m贸g艂... i nie chcia艂.
A jednak... mi艂o艣膰 jego by艂a cicha, potajemna, niewypowiedziana.
Zabrak艂o s艂贸w o mi艂o艣ci po艣r贸d szept贸w nocy.
Zagryz艂 wargi.
Jak m贸g艂by cho膰by pomy艣le膰 o zaryzykowaniu tego, co mia艂... chcia艂 zamkn膮膰 drzwi z powrotem, lecz nagle jaka艣 si艂a popchn臋艂a je do przodu...
Przez chwil臋 przyzwyczaja艂 wzrok do mroku, a potem...
Ujrza艂 sypialni臋 bli藕niaczo podobn膮 do tej, w kt贸rej spali z Aureliuszem.
Ale sypialni臋 cich膮 i ch艂odn膮.
Pok贸j pe艂en pami膮tek po zmar艂ym...
Japo艅ska katana wisz膮ca na 艣cianie.
Ubrania Sergiusza wci膮偶 porzucone w nie艂adzie.
Ksi膮偶ka otwarta na 艣rodku na stoliku nocnym.
Pok贸j pe艂en oczekiwania na powr贸t w艂a艣ciciela.

Ale tu偶 obok 艂贸偶ka... w najg艂臋bszym cieniu... rozstawione sztalugi...
Na sztalugach obraz... zas艂oni臋ty p艂贸tnem.
Widzia艂 przed sob膮 swoj膮 dr偶膮c膮 d艂o艅. D艂o艅, kt贸ra powoli uj臋艂a p艂贸tno i poci膮gn臋艂a za ni膮....
Robin spojrza艂....

Poczu艂 jak ca艂y ludzki strach ulatuje z niego.
Poczu艂 jak ulatuje z niego ca艂a ludzka 艣wiadomo艣膰.
Poczu艂 jak jego serce przestaje bi膰.
Poczu艂 jak ulatuje z niego dusza.

Nie poczu艂 ju偶 jak upada na ziemi臋, mi臋kko, jakby od niechcenia.
Nie poczu艂 jak lekkie p艂贸tno nakrywa go, kryj膮c przed wszelkim wzrokiem.
Nie poczu艂 nag艂ego zawirowania powietrza nad swoj膮 g艂ow膮, nie ujrza艂 cienia postaci nachylaj膮cej si臋 nad nim w opieku艅czym ge艣cie.

Pami臋ta艂 te historie, kt贸re s艂ysza艂 niejednokrotnie... te o ciemnym tunelu i 艣wiate艂ku na ko艅cu.
Spojrza艂 na twarz Szatana, spojrza艂 na twarz Boga i rzeczywi艣cie nie ba艂 si臋 ju偶.
艢wiate艂ko by艂o coraz bli偶ej.
A razem z nim bezpiecze艅stwo.
Spe艂nienie
Wolno艣膰.
A potem 艣wiate艂ko zamigota艂o przed nim, jak przepalaj膮ca si臋 偶ar贸wka. I wiedzia艂 ju偶, 偶e B贸g, Wieczny Latarnik jest s艂aby. 呕e niknie gdzie艣, blednie.
I zamiast bezpiecze艅stwa zosta艂 rzucony w ogie艅.
A jego krzyk gin膮艂 w pustce, pustce, kt贸ra mia艂a go poch艂on膮膰 ju偶 na zawsze.

Stan膮艂 przed nim m臋偶czyzna, kt贸rego ju偶 zna艂.
Przera偶ony uni贸s艂 g艂ow臋 by spojrze膰 na cie艅, kt贸ry rzuca艂y... skrzyd艂a m臋偶czyzny.
A skrzyd艂a by艂y czarne.


Aureliusz wbieg艂 do domu i ju偶 wiedzia艂, ze co艣 jest nie tak. Szarpn膮艂 za klamk臋 drzwi do wewn臋trznego korytarza, otworzy艂 je... i ju偶 wiedzia艂.
Powoli zbli偶y艂 si臋 do uchylonych drzwi pokoju, w kt贸rym ostatni raz by艂 wtedy, kiedy skulony w k艂臋bek, z twarz膮 schowan膮 w ubraniach Sergiusza, p艂aka艂 po jego stracie.
Tam te偶 ukry艂 OBRAZ, przyczyn臋 tego wszystkiego.
Zdecydowanym krokiem podbieg艂 do pokoju Sergiusza.
Przed jego oczami zamigota艂y dwie sceny, nak艂adaj膮c si臋 na siebie.
- Bo偶e... - wyszepta艂 - Bo偶e nie znowu...
"B贸g.... przecie偶 to w艂a艣nie dlatego... a on jako ostatni mia艂 prawo u偶ywa膰 tego imienia... niew膮tpliwie nadaremno"...
Cia艂o skulone na pod艂odze pod Obrazem, p贸艂przykryte p艂贸tnem, kt贸re opad艂o z Obrazu.
"Sergiusz?... Robin?..."
Z Obrazu... na kt贸ry nie m贸g艂 spojrze膰 bez nienawi艣ci, fascynacji i l臋ku.
Podbieg艂 do niego.
- Robinie - wyszepta艂 cicho pragn膮c us艂ysze膰 cho膰 najs艂absz膮 odpowied藕.
I us艂ysza艂 j膮, cho膰 nie tak膮, jakiej by pragn膮艂.
Przy wt贸rze cichego 艂opotu skrzyde艂, kt贸ry najpierw ukocha艂, a potem znienawidzi艂, w pokoju pojawi艂 si臋 Przekl臋ty, kt贸rym zosta艂 przez Boga pob艂ogos艂awiony.
W r臋kach trzyma艂 cia艂o Robina.
- Czy teraz doko艅czysz Obraz? - zapyta艂.
Aureliusz poczu艂 gorycz wype艂niaj膮c膮 mu gard艂o. Tak bardzo chcia艂by m贸c powiedzie膰 "nie".
- Doko艅cz臋.

- Nic.. .nie rozumiem... - wyszepta艂
- Ju偶 ci m贸wi艂em, 偶e jestem anio艂em - pad艂o lakoniczne stwierdzenie.
Spojrza艂 prosto w oczy, kt贸rych nie m贸g艂 dostrzec.
- Jeste艣 Upad艂ym...
Anio艂 roze艣mia艂 si臋.
- Ja w ka偶dym momencie upadam.
...
- Ale w tej chwili czuj臋, 偶e wznosz臋 si臋 ponad sam raj.
- Nie rozumiem.
- B膮d藕 rad. Wywi膮za艂e艣 si臋 z naszego uk艂adu...
- Wywi膮za艂em si臋?
- Nasz malarz sko艅czy obraz.
...
- Ale...
- Czy s艂ysza艂e艣 kiedy艣 mo偶e, 偶e niekt贸rzy ludzie, niekt贸re plemiona boj膮 si臋 by膰 portretowani, bo uwa偶aj膮, 偶e artysta zabierze im dusze?
- Tak.
- B贸g te偶 ma dusz臋... I nigdy nie pokaza艂 nikomu swej twarzy, bo....
Przera偶enie 艣cisn臋艂o mu gard艂o. Dlatego 艣wiat艂o艣膰 by艂a blada, s艂aba, konaj膮ca.
- Cz艂owiek mo偶e odebra膰 mu dusz臋.
- Ale cz艂owiek nie mo偶e... nie potrafi... jak mia艂by zobaczy膰 oblicze Boga i prze偶y膰...
W tym momencie zamigota艂a mu przed oczami blada, smutna twarz, z za d艂ug膮 grzywk膮 opadaj膮c膮 na policzki.
- Cz艂owiek mo偶e wszystko. Ma przecie偶 woln膮 wol臋...
Obraz.
Obraz.
Obraz.
- Nieeeeeeeeeeee!!!!!!!!!!!!

- Chod藕my. Nasz artysta na nas czeka.
- Nie...
...
- Nie!!!!!!!!
W膮t艂y cie艅 nachyli艂 si臋 nad nim.
- Id藕 - szepn膮艂 mu do ucha - Ochroni臋 ci臋. Obiecuj臋...


Zauwa偶y艂, 偶e tu偶 obok jego anio艂a, kiedy艣 jego str贸偶a, teraz jego 艣mierci, materializuje si臋 posta膰.
Anio艂 po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej ramieniu.
- Z rado艣ci膮 musz臋 stwierdzi膰, 偶e tym razem m贸j kontrahent dotrzyma艂 swojej cz臋艣ci umowy.
- Umowy? - Aureliusz wypowiedzia艂 to s艂owo najcichszym szeptem.
- Chcesz malowa膰 przecie偶.
Aureliusz zamar艂.
Robin nie umia艂 spojrze膰 mu w oczy.
Ciemno艣膰 i cisza najg艂臋bsza poch艂on臋艂a ich obu.
Aureliusz podni贸s艂 oczy na swego anio艂a i oczy te gorza艂y ogniem.
- Zostaw mnie.
Anio艂 zawaha艂 si臋.
- Zostaw mnie abym m贸g艂 doko艅czy膰 Obraz.
Anio艂 pos艂usznie wycofa艂 si臋 i odszed艂.
Przez d艂ug膮 chwil臋 nie dzia艂o si臋 nic.
Potem spojrzeli sobie w oczy.
Aureliusz si臋gn膮艂 w kierunku 艣ciany.

Robin z g艂uchym okrzykiem - Nieeeee!!!!! - si臋gn膮艂 w kierunku Aureliusza.


Pustka. Cisz臋 zak艂贸ca jedynie d藕wi臋k kropel spadaj膮cych na powierzchni臋 w r贸wnym "kap kap".
Oto siedzi. R臋ce ma spuszczone, a z bezw艂adnych palc贸w 艣ciekaj膮 powolutku stru偶ki krwi.
Oto on.
Unosi g艂ow臋 i patrzy na ciebie.
Oto jego oczy.
Na kolanach trzyma obna偶ony miecz. To japo艅ska katana.
Jego usta milcz膮.
W ciszy s艂ycha膰 jedynie "kap kap" kropel krwi spadaj膮cych z wysoko艣ci jego rak na posadzk臋.

Kap kap
Kap kap
Kap...
Uk艂ady zawarte za jego plecami.
On chce krzycze膰.

Uk艂ady z艂amane za jego plecami.

Japo艅ska katana o smuk艂ym, polerowanym ostrzu.
- Kim jeste艣? - zapyta ci臋
Co mu odpowiesz?

Kto艣 k艂adzie mu r臋k臋 na ramieniu. M臋偶czyzna.
Ty?
On unosi g艂ow臋. Oczy ma ogromne, szeroko otwarte. Ale milcz膮.
Jego oczy milcz膮.
Podobnie jak rozchylone usta.
Co odpowiesz na jego pytanie?

Miecz samuraj贸w.



Nagle, zanim g艂adka bia艂a stal dotkn臋艂a gor膮cej sk贸ry, nad Aureliuszem pochyli艂 si臋 cie艅.
Cie艅 o twarzy jasnej i o p艂on膮cych 藕renicach, o w艂osach 艣redniej d艂ugo艣ci i grzywce opadaj膮cej na oczy.
- Namaluj m贸j portret, ukochany - odezwa艂 si臋 g艂os cichy jak oddech - Namaluj mnie, gdy偶 za ten Obraz zap艂aci艂em 偶yciem...
Spojrzenie po艂膮czy艂o Aureliusza i Sergiusza, kochank贸w, dar jednoro偶ca i nagle Aureliusz u艣miechn膮艂 si臋 i podni贸s艂 miecz, ostrze, o kt贸re jeszcze przed chwil膮 opiera艂 oba swe nadgarstki.
Miecz samuraj贸w.

Zniszczy艂 Obraz w trzech starannie zaplanowanych ci臋ciach.

A potem na艂o偶y艂 nowe p艂贸tno na sztalugi.
I malowa艂, malowa艂 tak jak podpowiada艂o mu serce. A z ka偶dym poci膮gni臋ciem p臋dzla cie艅 obok niego blad艂 i nikn膮艂.

Robin siedzia艂 i patrzy艂 na wszystko to, a w jego sercu by艂 mrok.

W ko艅cu Aureliusz owin膮艂 nowe, jeszcze wilgotne p艂贸tno w materia艂 i wyszed艂 na spotkanie ze swym anio艂em.
Robin przez chwile pozosta艂 jeszcze w pokoju Sergiusza.
A偶 nagle wzrok jego pad艂 na porzucon膮 w k膮cie katan臋.
Chwyci艂 j膮 w d艂o艅 i pobieg艂 za malarzem.
Ten ods艂ania艂 w艂a艣nie swe dzie艂o przed Upad艂ym.
Jego blada twarz by艂a spokojna i pi臋kna.
- Co to jest ?????????!!!!!!!!!!! - wykrzykn膮艂 anio艂.
Aureliusz u艣miechn膮艂 si臋.
- Obraz boga mego - odpowiedzia艂 - mi艂o艣ci.
Ziemia zatrz臋s艂a si臋 od w艣ciek艂o艣ci Upad艂ego. Ognista d艂o艅 zawis艂a nad Aureliuszem stoj膮cym z dumnie uniesion膮 g艂ow膮.
Lecz wtedy Robin podbieg艂 do niego.
- Nasz uk艂ad zostaje z艂amany - powiedzia艂.
I wbi艂 miecz samuraj贸w w cia艂o anio艂a a偶 po zdobion膮 r臋koje艣膰.
Wrzask odebra艂 s艂uch wszystkiemu, co 偶yje na ziemi.
Wrzask zatrz膮s艂 postumentami 艣wiata.
Robin spojrza艂 w oczy Upad艂ego... a ten wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po jego dusz臋...

...kiedy nagle...艣wietlista sylwetka anio艂a stan臋艂a jej na drodze. Gdy mroczna r臋ka dotkn臋艂a ja艣niej膮cej postaci... Robina porazi艂a eksplozja 艣wiat艂a. Poczu艂, 偶e oddala si臋 od ca艂ego zagro偶enia, 偶e jest ju偶 bezpieczny... i zarazem poj膮艂, 偶e jego ratunek kosztowa艂 anio艂a 偶ycie.
Oddalaj膮c si臋 dostrzeg艂 w dole skulony w pokorze pos膮g.
Pos膮g jego anio艂a str贸偶a.

Nie ma ju偶 nikogo, kto by nade mn膮 czuwa艂 - pomy艣la艂


W ciemnej nocy bez gwiazd nagle zobaczy艂 dwa ja艣niej膮ce punkty.
Niebieskie oczy spojrza艂y na niego z mi艂o艣ci膮.
- Cho膰bym b艂aga艂 tysi膮ce lat ten obraz pozostanie jedynie obrazem - odpowiedzial cicho - widzisz, jednoro偶ce przychodz膮 tylko do tych, kt贸rzy maj膮 czyste serca...

... a jego dary s膮 bezcenne.



......................................................................................


Zn贸w sta艂 przed budynkiem, boj膮c si臋 wej艣膰 do 艣rodka. Czego m贸g艂 chcie膰 jeszcze wi臋cej? Jego siostra by艂a wolna. Czego wi臋c m贸g艂 jeszcze chcie膰?
Zn贸w bada艂 opuszkami palc贸w pobru偶d偶on膮 framug臋 drzwi.
Na klatce zn贸w spotka艂 staruszk臋 podlewaj膮c膮 kwiaty.
- Kwiatek na p贸艂pi臋trze chyba usech艂 ju偶 z pragnienia - powiedzia艂 do niej cicho.
- Doprawdy? - odpowiedzia艂a mu i u艣miechn臋艂a si臋.
Zamruga艂 zdezorientowany. Po czym bardzo powoli, 艣wiadomy ka偶dego swojego kroku wspi膮艂 si臋 na ostatnie p贸艂pi臋tro.
Kwiat rozkwit艂. By艂 obsypany ca艂y blador贸偶owymi kwiatkami, kt贸re wydawa艂y z siebie upajaj膮cy zapach.
- Czasem wydaje si臋 tylko, 偶e co艣 jest martwe - dobieg艂 go z do艂u g艂os staruszki.

A Aureliusz, kt贸ry sta艂 obok kwiatu z niewielk膮 konewk膮 w r臋ce u艣miechn膮艂 si臋 i by艂 to najpi臋kniejszy u艣miech, jaki Robin widzia艂 w ca艂ym swoim 偶yciu.




KONIEC





Komentarze
mordeczka dnia pa糳ziernika 13 2011 21:46:31
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Ashura (Brak e-maila) 13:35 29-08-2004
Aaaaaaa!!!!!!!!!Jak ja moglam tego nie skomentowac?Boskie, cudne , wspaniale, apsolutnie doskonale,po prostu czad!!!I love this opo, give me more!
Kethry (kethry@interia.pl) 00:08 30-08-2004
yay! dziekuje! smiley
Bunraq (Brak e-maila) 00:03 10-09-2004
hmmm... nie wiem co napisa膰...jestem..... pod wra偶eniem. u偶ywasz takich s艂贸w, kt贸re w mojej g艂owie od razu uk艂adaj± si臋 w klatki filmowe... obrazy, kolory, faktur臋 przedmiot贸w, pop臋kana farba na framudze... wszystko widz臋. niesamowite... nie mog臋 si臋 otrz膮sn膮膰... pi臋kne opowiadanie. pi臋kna wizja \"\"innej\"\" mi艂o艣ci. brakuje tylko napis贸w ko艅cowych 偶eby mie膰 czas na z艂apanie oddechu i powr贸t do rzeczywisto艣ci (tak jak w kinie po dobrym filmie, te偶 to masz...?). gratuluj臋 smiley pozdrawiam. p.s. uwielbiam Anio艂y...
Kethry (kethry@interia.pl) 23:05 10-09-2004
Bunraq... strasznie dziekuje za komentarz. bo widzisz to wlasnie czasem tak jest, ze cos widze i staram sie potem oddac to najwierniej jak tylko moge. zarowno ogolny obraz, jak i takie pozornie nieistotne szczegoly... jestem bardzo szczesliwa, ze choc troche mi sie to udaje smiley
An-Nah (Brak e-maila) 09:55 04-11-2004
Mia艂am nie powtarzac - ale powtorze - dziewczyno, wyslij to gdzies, do Nowej Fantastyki chociazby. to jest genialne. Mysle, ze mimo, ze to yaoi, nie ryzykujesz, bo opowiadanie jest genialne, pomysl z Obrazem zatyka wrecz, a jezyk... Kethry-sama, ja sie przy tobie taka malutka czuje z tymi moimi marzeniami o profesjonalizmie. Nie wierze, ze nigdy nie myslalas o publikacji, nie wieze, ze nie probowalas.
Rahead (Brak e-maila) 09:07 12-11-2004
Kiedy zacze艂am to czytac ka偶e zdanie w mojej g艂owie uklada艂o sie w obraz... Kiedy piszesz przedstawaisz nam szczegoly...

A opo jest takie tajemnicze, klimatyczne... pe艂ne pasji...

Podpisuje sie pod An-nah....
moreorless (moreorless@wp.pl) 03:35 17-07-2005
No widz臋, 偶e mamy 艣wie偶膮, jeszcze cieplutk膮 spiskow膮 teori臋 dziej贸w, tyle 偶e Boskich. Istny rKod Aureliuszar1; i rAnio艂 Nor1; (z serii o Jamesie Robiondzie) w jednym!
Pokr臋cone, ale kryminalna nieomal fabu艂ka domyka si臋 i zgodnie z logik膮 (pomimo metafizyki)r11; wyja艣nia.
Nie tak mnie to jednak cieszy, jak powinno.
Dlaczego? Ano z tego niebagatelnego powodu, 偶e jestem kompletnie niewra偶liwa na ca艂y ten anielsko-szata艅sko-fantastyczny sztafa偶. Szanowna Autorka ma talent, kt贸ry bezlito艣nie rozbi艂a o poetyckie ambicje. Zary艂am wi臋c z臋bami w gleb臋, powalona przez wartki potok histerycznej egzaltacji.
Za du偶o,
Za mocno,
Zbyt martyrologicznie,
Za wiele o jednego jednoro偶ca smiley (sorry, ale dla mnie do kumpel jelenia kt贸ry nie zd膮偶y艂 na bibk臋 na rykowisku).
O b贸lu, krzyku, strachu, bezsensie, sensie, mi艂o艣ci itp. naprawd臋 mo偶na pisa膰 mniej wprost, a zarazem dobitniej (troch臋 tego by艂o nawet w lekturach szkolnych, kt贸re wi臋kszo艣膰 r11; nie wy艂膮czaj膮c mnie r11; olewa艂a.)
W opowiadaniu roi si臋 od kra艅cowych ostatecznych stwierdze艅, jak: rdotyk jego cia艂a sta艂 si臋 ca艂ym 艣wiatem, czy te偶 wype艂ni艂 ca艂y znany Robinowi 艣wiat bez resztyr1; albo rzatraci艂 si臋 w jego ustach, przyciskaj膮c si臋 do niego najbli偶ej jak tylko mo偶nar1;r11; czy nie brzmi znajomo? Klisze i to nie jedyne.
Poza tym w膮tek rsatelitarnyr1; ze skandalem i procesem nie wywo艂uje przesadnej empatii dla Robina. Rozumiem, 偶e chodzi艂o o wy艂uszczenie jego niewinno艣ci, ale sprawa wygl膮da przyci臋偶ko i historia dostaje rozst臋p贸w.
Efekt: czytelnik spotka艂 si臋 z nadgorliwo艣ci膮, czytelnik nie zosta艂 do ko艅ca uszcz臋艣liwiony, czytelnik idzie spa膰, czytelnik poczeka, a偶 utalentowana (I mean it!) Autorka napisze jakie艣 niefantasy ze wzrostem dawki samokrytycyzmu w kwestii poezji.
Do roboty! smiley
rNie musia艂 k艂ama膰. Wreszcie wysz艂o s艂o艅ce i przesta艂 pada膰 deszczr1; r11; no c贸偶, czasem s艂o艅ce, czasem deszcz. Trzymi臋 kciuki!

PS.: Daj臋 dodatkow膮 gwiazdk臋 smiley (albo dwie) za:
rWszystko mia艂 przemy艣lane / Mia艂 przemy艣lane jedno zdanie. >>Chc臋 偶eby艣 mnie uczy艂<<r1;
Zabrzmia艂o zgrabnie, zdecydowanie i dowcipnie. Ir17;m impressed.
NioNio (Brak e-maila) 22:29 29-12-2006
W 偶yciu potrzeba odrobiny poezji, podobnie jak zdrowego rozs膮dku. Kocham poezj臋, pokocha艂am wi臋c Twoje opowiadanie. A zdrowy rozs膮dek i "kra艅cowe ostateczno艣ci" niech id膮 si臋 kocha膰...
A z tego komentarza powy偶ej niewiele rozumiem. Za du偶o moralizatorstwa na si艂臋.
germatoid dnia lipca 12 2016 15:08:19
Pewnie ju偶 i tak autorka nie przeczyta tego komentarza, bo jakby up艂yn臋艂o troch臋 wody od publikacji opowiadania... ale mo偶e jednak smiley

Z mojej perspektywy najwi臋kszy zarzut pada jednak w stron臋 ko艅c贸wki opowiadania, kt贸ra jest niestety troch臋 chaotyczna. Odnosz臋 wra偶enie, 偶e autorka napisa艂a j膮 pod presj膮 czasu. Presj膮, kt贸ra oczywi艣cie samoistnie pojawi艂a si臋 w jej g艂owie (bo to ju偶 tu偶-tu偶, zaraz zako艅czenie r11; w takich sytuacjach trudno jest si臋 pohamowa膰 i roz艂o偶y膰 prac臋 nad kulminacj膮 na d艂u偶szy okres czasu, bo po prostu strasznie chcemy to ju偶 doci膮gn膮膰 do ko艅ca). By膰 mo偶e si臋 myl臋, ale dla mnie tak to wygl膮da r11; nagle wszystko zaczyna si臋 dzia膰 bardzo bardzo szybko, za szybko (stan膮艂, krzykn膮艂, pobieg艂 + dialogi, kt贸re powinny by膰 ciut bardziej opisane). Przyda艂aby si臋 odrobina oddechu.

Wcze艣niej jest zdecydowanie lepiej, tempo jest spore, ale nie przyt艂acza. Mimo wszystko wydaje mi si臋, 偶e potencja艂 fabularny nie zosta艂 wykorzystany. Mo偶e fajnie by艂oby jednak wrzuci膰 jak膮艣 retrospekcj臋, lub bardziej rozbudowa膰 posta膰 Jennifer? S膮 momenty zdecydowanie przegadane (rOn wyci膮gnie Jennifer z tego piek艂a. Na pewno. Musi. Po prostu nie ma innego wyj艣cia.r1; r11; trzy ostatnie zdania wa艂kuj膮 to samo, nie widz臋 sensu), a s膮 r贸wnie偶 przestrzenie, kt贸re zosta艂y pozostawione puste (chocia偶by to, o czym wspomnia艂em wy偶ej).

Du偶ym plusem jest na pewno fakt, 偶e opowiadanie si臋 艣wietnie wizualizuje, o czym by艂a ju偶 mowa w poprzednich komentarzach. Z pozytyw贸w wskaza艂bym r贸wnie偶 fabu艂臋, kt贸ra ca艂e szcz臋艣cie nie rozbija si臋 tylko o romans (a niestety wielu autor贸w pope艂nia b艂膮d pod tytu艂em "za du偶o yaoi w yaoi"smiley. Jest ciekawie, chce si臋 zna膰 dalszy ci膮g wydarze艅 r11; to bardzo wa偶ne. Jest pomys艂. Dwie g艂贸wne postacie s膮 jakie艣, pozosta艂e zdecydowanie funkcjonuj膮 w roli t艂a, ale robi膮 to ca艂kiem zgrabnie.

Zastanawia mnie jak autorka napisa艂aby to dzisiaj, bo podejrzewam, 偶e zupe艂nie inaczej smiley Ale tego si臋 pewnie nie dowiem...
Dodaj komentarz
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa U縴tkownika

Has硂



Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem?
Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.

Zapomniane has硂?
Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze sta艂e, cykliczne projekty



Tu jeste艣my
Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemno艣ci膮 艣ledz臋 Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpud艂a :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, je艣li kto艣 tu zagl膮da i chce wiedzie膰, co porabiam, to mo偶e zajrze膰 do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z r贸偶nych przyczyn staram si臋 by膰 optymist膮, wi臋c b臋d臋 trzyma艂 kciuki 偶eby uda艂o Ci si臋 odtworzy膰 to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro s艂ysze膰, Jash. Wprawdzie nie czyta艂em Twojego opowiadania, ale szkoda, 偶e nie doczeka si臋 ono zako艅膰zenia.

Archiwum