艢CIANA S艁AWY | Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner


|
|
Witamy |
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
|
Anio艂 bez boga 1 |
Dla Rahead za wsparcie duchowe, z kt贸rego pewnie nie zdaje sobie sprawy :P
Akt pierwszy - "Za艣lubiny Nieba i Piek艂a"
Michael najbardziej lubi艂 w porankach to, 偶e ich nie ogl膮da艂. Zamyka艂 oczy w nieudanej ucieczce przed 艣witem. Chwila, w kt贸rej 艣wiat艂o s艂oneczne powoli rozgania艂o mrok i z艂ocist膮 fal膮 rozpala艂o refleksy w szybach wszystkich pot臋偶nych wie偶owc贸w, g贸ruj膮cych nad miastem, za bardzo kojarzy艂 mu si臋 z pewnym podobnym widokiem, kt贸rego zosta艂 pozbawiony wiele wiek贸w temu.
Kiedy On powiedzia艂, by nasta艂a Jasno艣膰 i rozproszy艂a mrok, Jego blask zala艂 Kr贸lestwo, tworz膮c z niego najniezwyklejsze, najwspanialsze dzie艂o niczym spod p臋dzla genialnego malarza.
I powsta艂 Cie艅, by nie zachwia膰 r贸wnowagi, a Cie艅 szepta艂 wci膮偶 uparcie. T艂umaczy艂 i wpaja艂, rozwi膮zywa艂 zagadki wszech艣wiata. By艂 Wiedz膮, by艂 Poznaniem, by艂 Wyborem. Mia艂 艣wiadomo艣膰 wszystkiego, w艂膮cznie z tym, 偶e zosta艂 pozbawiony Mi艂o艣ci, bez jakiejkolwiek winy. Zosta艂 stworzony jako przeciwwaga, byt stworzony, by go nienawidzi膰.
I byli Anio艂owie sk膮pani w blasku mi艂o艣ci, otoczeni jedwabiem i lekko艣ci膮 nowego bytu. By艂 te偶 bunt, ten szczeg贸lnie zapad艂 mu w pami臋膰. Szemranie potem wrzawa i przeciwstawienie si臋 Stw贸rcy. Nie do pomy艣lenia, bunt przeciw Wszechmocnemu. Beznadziejna przecie偶 walka, kt贸ra zosta艂a podj臋ta, gdy dano im woln膮 wole.
I odeszli.
Lecz wolna wola okaza艂a si臋 z艂ud膮, bo On wiedzia艂. Zaplanowa艂 i zapisa艂 to na wiele zanim oni powstali. I by艂 zaw贸d wraz z t膮 艣wiadomo艣ci膮, gdy偶 Michael jako jeden z niewielu poj膮, 偶e walczy艂 popychany Jego wol膮.
Poszed艂 wi臋c do Niego, nios膮c w sercu z艂o艣膰 i rozpaczliwe pytanie. Dlaczego? I za kar臋 za swoje pragnienie wiedzy, zes艂ano go na Ziemi臋...
Michael wygrzeba艂 si臋 ze skot艂owanej po艣cieli i przeci膮gn膮艂 si臋 wyci膮gaj膮c ramiona do g贸ry, a偶 strzeli艂o mu w plecach. Odgarn膮 z czo艂a niesforne, rude kosmyki i ruszy艂 do kuchni ziewaj膮c. Prawie z zamkni臋tymi oczami si臋gn膮 po kubek i nastawi艂 wod臋 w czajniku. Wr贸ci艂 do kuchni ju偶 ubrany, akurat 偶eby wy艂膮czy膰 gaz. Otworzy艂 puszk臋 i nie 偶a艂uj膮c sobie wsypa艂 aromatyczn膮 kaw臋 i zala艂 j膮 wod膮. Upi艂 jeden, potem drugi 艂yk i u艣miechn膮艂 si臋 z zadowoleniem.
- Nap贸j bog贸w - mrukn膮艂 - Lepsze ni偶 ambrozja. W艂a艣ciwie to nigdy jej nie lubi艂em. - skrzywi艂 si臋 na nap艂yw niechcianych wspomnie艅. Usiad艂 na rozklekotanym sto艂ku, rozkoszuj膮c si臋 ciep艂ym p艂ynem w r臋ku i wystawiaj膮c twarz do promieni s艂onecznych, przedzieraj膮cych si臋 przez zakurzone zas艂ony do jasnej, nieco nieporz膮dnej kuchni.
Cisze przerwa艂 g艂o艣ny, natarczywy dzwonek telefonu. M臋偶czyzna z westchnieniem podni贸s艂 si臋 i odebra艂.
-Michael Crowley. S艂u... - nie zdo艂a艂 nawet doko艅czy膰, gdy偶 przerwa艂 mu g艂os jego roztrz臋sionego partnera.
Alan, dwudziestoparoletni dzieciak, kt贸ry dosta艂 prac臋 w jego wydziale kilka miesi臋cy temu, zosta艂 mu natychmiast przydzielany. Jako "偶贸艂todzi贸b, kt贸ry musi nabra膰 wprawy, przy do艣wiadczonym glinie", wyburcza艂 mu dow贸dca, gdy pr贸bowa艂 uargumentowa膰 fakt, 偶e przez tyle lat pracy nie mia艂 i nie potrzebowa艂 partnera i nie potrzebuje go teraz. Ale komendant okaza艂 si臋 g艂uchy na wszelkie protesty.
Michael prze艂kn膮艂 gorycz i ws艂ucha艂 si臋 w g艂os ch艂opaka.
- ...we krwi. Mieszkanie pe艂ne jest jaki艣 malowide艂. Musisz to zobaczy膰. Wiem, 偶e lubisz takie okultystyczne sprawy...
- Co?! - tym razem przerwa艂 mu Michael, zupe艂nie zaskoczony, - O czym ty m贸wisz?
- No ja... - zawaha艂 si臋 g艂os w s艂uchawce - Ja kiedy艣 szuka艂em akt w sprawie tych znikni臋膰 na przedmie艣ciach. Nie mog艂em ich znale藕膰... wi臋c pomy艣la艂em, 偶e mo偶e u ciebie...
- Grzeba艂e艣 mi w papierach? - bardziej stwierdzi艂 ni偶 spyta艂. G艂os mia艂 niebezpiecznie spokojny.
- Tak, ale... Nie z艂o艣膰 si臋. Przypadkiem trafi艂em na te wszystkie materia艂y. Ja na prawd臋 nic do tego nie mam, podobno ka偶dy w tym zawodzie ma jakiego艣 hopla - za艣mia艂 si臋 nerwowo. - To tak, jak psycholodzy...
Michael zakl膮艂 w duchu, w艣ciek艂y na siebie, 偶e zostawi艂 to wszystko w tak dost臋pnym miejscu. Kolejny minus posiadania partnera.
- Nic si臋 nie sta艂o. - Powiedzia艂 w ko艅cu, sil膮c si臋 na spok贸j. - Nie t艂umacz si臋 ju偶. Co z tym mieszkaniem?
- Przyjed藕 i sam zobacz. Tego nie da si臋 opisa膰 - odpar艂 m臋偶czyzna, widocznie uspokojony, 偶e tym razem mu si臋 nie oberwa艂o.
- Gdzie to jest?
- Broad Street. Tu偶 obok starego domu Williama Blake'a.
Zapowiada艂o si臋 ciekawie. Michael dopi艂 ju偶 zimn膮 kaw臋 i spojrza艂 niepewnie na kanapk臋, le偶膮c膮 na stole. Zje艣膰 czy nie zje艣膰? Po opisie Alana wydawa艂o si臋 rozs膮dniejszym zostawi膰 j膮 tam gdzie by艂a, i nie nara偶a膰 jej na p贸藕niejsze perturbacje i niepotrzebne, ekspresowe opuszczanie 偶o艂膮dka.
Wyszed艂 pospiesznie z mieszkania, zarzucaj膮c na siebie d艂ugi szary p艂aszcz. Niekt贸rzy kumple z pracy dokuczali mu, 偶e wygl膮da w nim, dok艂adnie jak stereotypowy detektyw, wyci膮gni臋ty prosto z planu filmowego.
Michael nic sobie z tego nie robi艂. Zapi膮艂 p艂aszcz pod szyj膮 i schowa艂 r臋ce g艂臋boko w kieszenie. Po porannym przejrzystym niebie zosta艂o tylko wspomnienie.
M偶y艂o nieprzyjemnie, a jego w艂osy zwi膮zane w niedba艂膮 kitk臋 powoli, acz sukcesywnie nasi膮ka艂y wilgoci膮. Wola艂by 偶eby przysz艂a gwa艂towna ulewa, a nie taka okropna pogoda.
Min膮艂 wystaw臋 sklepow膮 i spojrza艂 oboj臋tnie na swoje ciemne odbicie. Po艂y p艂aszcza trzepota艂y rozpaczliwie na wietrze. Za plecami, w jego odbiciu, pojawi艂a si臋 para ogromnych skrzyde艂. Michael wykrzywi艂 si臋. Tylko tyle mu zosta艂o.
Odbicie skrzyde艂.
I 偶ycie wieczne.
Amen.
- Co my tu mamy? - zapyta艂 zak艂adaj膮c r臋kawiczki i przechodz膮c pod ta艣m膮 policyjn膮.
- Musisz to zobaczy膰. - powiedzia艂 Alan z dziwnym b艂yskiem w oku. - Nigdy wcze艣niej czego艣 takiego nie widzia艂em.
Michael pomy艣la艂 z przek膮sem, 偶e jeszcze niewiele widzia艂, ale nic nie m贸wi膮c pozwoli艂 si臋 zaprowadzi膰 do 艣rodka.
Niech臋tnie przyzna艂 Alanowi racj臋. Nie cz臋sto zdarzy艂o mu si臋 widywa膰 co艣 podobnego. 艢ciany ju偶 od przedpokoju by艂y pokryte misternymi rysunkami, wykonanymi jakby w臋glem. Spl膮tane, szalone linie 艂膮czy艂y si臋 w portrety monstr贸w, spogl膮daj膮cych z g艂odem na wszystkich, kr臋c膮cy si臋 po mieszkaniu policjant贸w, lecz gdy spojrza艂o si臋 z nieco innej perspektywy, rozwarte paszcze wilk贸w znika艂y, a ogromne pyski zmienia艂y si臋 w g膮szcz ga艂臋zi i li艣ci.
Michael nie bardzo m贸g艂 uwierzy膰 swoim oczom. Cofn膮艂 si臋 o krok i ponownie spogl膮da艂 na spl膮tane cia艂a demonicznych wilk贸w, potem pochyli艂 g艂ow臋 i zapatrzy艂 si臋 w las.
- To nie wszystko - powiedzia艂 Alan, wyra藕nie zadowolony efektem, jaki wywar艂o malowid艂o.
Rzeczywi艣cie, to by艂 dopiero pocz膮tek.
Salon by艂 przyk艂adem typowego pomieszczenia w siedemnastowiecznej kamienicy. Niebotycznie wysoki sufit, z kt贸rego zwiesza艂 si臋 lichtarz, najwidoczniej nadal u偶ywany, cho膰 Michael zauwa偶y艂 kontakt i kilka lamp. Pok贸j wype艂nia艂y szczelnie antyczne meble i rega艂y zawalone zniszczonymi ksi膮偶kami. W艂a艣ciwie to ksi膮偶ek by艂o tam najwi臋cej. Nie musia艂 si臋 im bli偶ej przygl膮da膰, zna艂 wi臋kszo艣膰 z nich. Wytarty fotel przy zas艂oni臋tym szczelnie oknie, tu偶 bok stolik z ciemnego drewna, z popielniczk膮 wype艂nion膮 zduszonymi trupami papieros贸w. Tylko jedna 艣ciana sta艂a naga, bez 偶adnych p贸艂ek, czy opieraj膮cych si臋 o ni膮 mebli. Ta nago艣膰 krzycza艂aby rozpaczliwie, gdyby nie krwawe mazy pod samym sufitem.
Vexilla regis prodeunt inferni
Zbli偶aj膮 si臋 sztandary kr贸la piekie艂... Michael prze艂kn膮艂 艣lin臋 i poczu艂, jak w艂oski na karku staj膮 mu d臋ba. Cokolwiek to mia艂o znaczy膰, na pewno nie b臋dzie to nic dobrego. M贸g艂by to jeszcze zignorowa膰, uzna膰 po prostu za jaki艣 g艂upi, satanistyczny wybryk, ale obok napisu widnia艂 cie艅, jakiej艣 pokracznej istoty o trzech g艂owach, stoj膮cej chwiejnie na krzywych, cienkich n贸偶kach. A co najbardziej go przera偶a艂o, obecni w pokoju policjanci, zdawali si臋 go nie dostrzega膰.
Zamkn膮艂 oczy i my艣la艂 intensywnie. Ca艂a kamienica, a偶 buzowa艂a od niedawnego wy艂adowania, jakie艣 bardzo silnej mocy, do tego czu艂, 偶e stoi na jednej z granic mi臋dzy wymiarami, jednej z tych bardzo kruchych granic, trzeba doda膰. Prawie s艂ysza艂 gwar w Kr贸lestwie.
Co艣 tutaj przysz艂o. Co艣 z艂ego.
Potrz膮sn膮 g艂ow膮 i otworzy艂 oczy, by napotka膰 par臋 uwa偶nych, br膮zowych oczu Alana, teraz patrz膮cych na niego z niepokojem.
- W porz膮dku?
Michael nic nie powiedzia艂, tylko potwierdzi艂 skinieniem g艂owy.
- Co o tym my艣lisz?
- Nie bardzo wiem... - Michael zmarszczy艂 czo艂o. - To ju偶 wszystko? - Zanim jeszcze zada艂 pytanie, zna艂 na nie odpowied藕.
- Jest jeszcze jeden pok贸j.
Pod膮偶y艂 za swoim partnerem przez ciemny, ciasny korytarz i poczu艂 jak sk贸r臋 na r臋kach pokrywa mu g臋sia sk贸rka. Na 艣cianach by艂y odbite krwawe 艣lady ma艂ych d艂oni, na kt贸rych kto艣 wspiera艂 si臋, krocz膮c. Na ko艅cu drogi czai艂o si臋 co艣 bardzo niedobrego. Czu艂 to ka偶d膮 kom贸rk膮 swojego cia艂a.
Pokoik by艂 male艅ki i okr膮g艂y. Na jego 艣rodku, na g艂adkich kamieniach spoczywa艂o sztywne cia艂o u艂o偶one w bardzo charakterystycznej pozie wisielca. Trzynastej z kart Tarota. Ofiara mia艂a szeroko otwarte oczy, kt贸re zacz臋艂y si臋 ju偶 rozk艂ada膰, sine usta by艂y otwarte. R臋ce mia艂a rozrzucone na boki, ale nie na tyle by opu艣ci膰 nabazgrany pospiesznie kr膮g.
Obok jej g艂owy spoczywa艂y zwierz臋ce wn臋trzno艣ci. Wygl膮da艂o na to, 偶e to owczy 偶o艂膮dek z zaszytym wewn膮trz sercem, w膮trob膮 i oczami.
Faktycznie. Czego艣 takiego jeszcze nie widzia艂.
- Przyczyna 艣mierci? - spyta艂 staraj膮c si臋 zabrzmie膰 oboj臋tnie, jak zwykle przy kolejnych ofiarach, z jakimi mia艂 styczno艣膰 przez lata pracy.
- Uduszenie. Wida膰 wyra藕ne 艣lady palc贸w na jej szyi.
Potoczy艂 po pomieszczeniu roztrz臋sionym spojrzeniem. Wyszed艂 szybko z pokoju, bo nagle poczu艂, 偶e jeszcze jeden wdech tego powietrza przesi膮kni臋tego strachem i b贸lem ofiary, a zwymiotuje, mimo 偶e wypi艂 tylko kaw臋 tego ranka. Zszed艂 po schodach i skr臋ci艂 za r贸g. Dopiero tam zatrzyma艂 si臋 i opar艂 czo艂o o ch艂odny mur, pozostawiaj膮c Alana bez s艂owa wyja艣nienia.
Wzi膮艂 g艂臋boki oddech, powoli si臋 uspokajaj膮c. Pierwszy raz od stuleci by艂 tak blisko spraw Boskich. Albo Diabelskich. W sumie bez r贸偶nicy.
- To nie moja sprawa. - powiedzia艂 do siebie cicho, jakby si臋 usprawiedliwiaj膮c - Na prawd臋. Jak sam namiesza艂, to powinien to teraz sam rozwi膮za膰. Ja nie mam wobec niego 偶adnego d艂ugu. Do cholery, jestem tu za kar臋, nie musz臋 by膰 chyba na posy艂ki i ratunek spraw bo偶ych!
Wykrzywi艂 si臋 i prze艂kn膮艂 g艂o艣no. Zamiast odwr贸ci膰 si臋 i odej艣膰 wr贸ci艂 do kamienicy mimo, 偶e wszystko krzycza艂o w nim, 偶e nie powinien tego robi膰. Zobaczy艂 jak膮艣 jasn膮 smug臋 przemykaj膮c膮 w pobli偶u.
No jasne, - pomy艣la艂, obserwuj膮c znikaj膮ca posta膰 z niech臋ci膮. - ju偶 wiedz膮. Przys艂ali kogo艣 ze swoich.
Szczup艂a posta膰 rudzielca wesz艂a z powrotem do kamienicy, ignoruj膮c t艂um gapi贸w, 偶膮dny jakiej艣 krwawej nowinki.
Spostrzeg艂 ponownie jasn膮 smug臋, przenikaj膮c膮 przez 艣cian臋. W sumie trudno by by艂o, gdyby nie wiedzieli. Morderca nie by艂 z Cienia, za ma艂o wyrachowania, za du偶o agresji, jak na upad艂ego. I stanowczo za du偶o si艂, jak na eks anio艂ka. Co艣 gorszego od Cienia. Zna艂 tylko jedn膮 tak膮 rzecz.
Chaos.
Tak jak Jasno艣膰 i Cie艅 by艂y zaplanowane, tak Chaos by艂 wypadkiem przy pracy. Gdy Stw贸rca jeszcze si臋 uczy艂 i podejmowa艂 pr贸by uzyskania najlepszego efektu, przypadkiem powo艂a艂 do 偶ycia niechciany tw贸r. Dzia艂o si臋 to w czasie, gdy powstawa艂o Kr贸lestwo. Przypadkowe dziecko by艂o niczym okruch, py艂 i znikn臋艂o pr臋dko gdzie艣 w nico艣ci.
Potem Pan stworzy艂 Anio艂y i umi艂owa艂 je, a one 偶y艂y w Jego blasku.
A potem przyszed艂 bunt, w ca艂o艣ci przez Niego zaplanowany.
I B贸g stworzy艂 ludzi, poniewa偶 Anio艂y okaza艂y si臋 niedoskona艂e w swej perfekcyjno艣ci. Brak w nich by艂o woli, si艂y i samodzielno艣ci. By艂y dobre, a dobro bez swego przeciwie艅stwa, jest jak nico艣膰. Nigdy w pe艂ni nie poj臋te, gdy偶 jest jedyn膮 z mo偶liwych dr贸g. Nic nie kosztuje. Dlatego stworzy艂 cz艂owieka, i to w艂a艣nie jego obdarowa艂 woln膮 wol膮. Lecz by mu j膮 podarowa膰, zamkn膮 w jego duszy dobro i z艂o w harmonijnych proporcjach, tak by ka偶dy post臋powa艂 wed艂ug swego sumienia i warto艣ci. Toczy艂 nieustann膮 walk臋 i dzi臋ki ma艂ym zwyci臋stwom, z samym sob膮 doskonali艂 si臋 i obrasta艂 w si艂臋. Ale by si臋 powiod艂o, nale偶a艂o zasia膰 w duszy ludzkiej jeszcze okruch Chaosu, by by艂 nieprzewidywalny. By by艂 wolny.
Ludzie.
Tak pe艂ni pomy艂ek, tak pe艂ni b艂臋d贸w i niedoskona艂o艣ci i o tyle wspanialsi od Anio艂贸w.
Kr膮偶y艂a legenda, stara historia przekazywana szeptem, na najwy偶szych szczeblach drabiny. M贸wi艂a o pierwszym cz艂owieku, istocie o nieodpowiednich proporcjach sk艂adnik贸w. B贸g chcia艂 dla niej jak najlepiej, wi臋c wi臋kszo艣膰 jej duszy by艂a jasna, a Chaos by艂 wi臋cej ni偶 tylko okruchem. Owy stw贸r zamyka艂 w swoim bycie wszystkie etapy wiedzy jednocze艣nie. By艂 dzieckiem, doros艂ym i starcem. Cz艂owiek 贸w okaza艂 si臋 potworem. Lecz historia, kt贸r膮 sobie powtarzali m贸wi艂a, 偶e B贸g by艂 zrozpaczony efektem swojej pracy, bo umi艂owa艂 pierwszego cz艂owieka nim ten jeszcze otworzy艂 oczy. Istota ta okaza艂a si臋 nawet niezdolna do m贸wienia, wype艂nia艂a j膮 tylko szczelnie potrzeba mi艂o艣ci i wsparcia w nieustaj膮cej szamotaninie z Chaosem. B贸g zniszczy艂 j膮, by oszcz臋dzi膰 cierpie艅.
By艂o jeszcze drugie zako艅czenie tej historii. To, kt贸re zna艂o bardzo niewielu. To prawdziwe. B贸g nie m贸g艂 si臋 pogodzi膰, 偶e tak j膮 skrzywdzi艂 swoj膮 pomy艂k膮. Nie zabi艂 jej, lecz otoczy艂 mi艂o艣ci膮 i odes艂a艂 do specjalnie dla niej stworzonej krainy, tak 偶eby nie krzywdzi艂a siebie i innych. Istota ta p艂awi艂a si臋 w Jasno艣ci, lecz by艂a pe艂na szale艅stwa i umkn臋艂a stamt膮d. Odt膮d nikt nie widzia艂 tego stwora, ale niekt贸rzy m贸wili, 偶e w poszukiwaniu wiedzy, zaw臋drowa艂 do Mroku i tam zaczai艂 si臋 gotowy zaatakowa膰.
Z jakiego艣 powodu, Michael dok艂adnie widzia艂, kto dokona艂 mordu w domu przy Broad Street.
***
- Sp贸jrz na to? W tej okolicy od zawsze dzia艂o si臋 co艣 dziwnego. - Alan przesun膮艂 d艂oni膮 po kr贸tkich, br膮zowych w艂osach w zm臋czonym ge艣cie. Podstawi艂 pod nos Michaela po偶贸艂k艂y notes z wypadaj膮cymi kartkami. Anio艂 podni贸s艂 lekko nieprzytomny wzrok i zetkn膮艂 si臋 prawie nos w nos z Alanem, ten cofn膮艂 si臋 jak oparzony i wcisn膮艂 mu do r臋ki kajet. Michael odebra艂 go, przecieraj膮c zm臋czone oczy.
- Tylko ostro偶nie z tym. To pami臋tnik Blake'a. Uda艂o mi si臋 go wyci膮gn膮膰 od prywatnego kolekcjonera. Jest wart fortun臋, wi臋c postaraj si臋 go nie uszkodzi膰.
Michael spojrza艂 na rozlatuj膮ce si臋 kartki. Uszkodzi膰? Jak do diaska mia艂 go bardziej uszkodzi膰?
Wszystkie strony szczelnie pokrywa艂o pochy艂e, staranne pismo artysty 偶yj膮cego od ponad dwustu lat. Otworzy艂 na pierwszej lepszej stronie i zacz膮艂 czyta膰.
"...Przyby艂 do mnie wtedy pan ja艣niej膮cy. Przyszybowa艂a zza okna, a jam by艂 oniemia艂y i zapatrzony w jego pi臋kno. Mimo, 偶e m贸wi艂 nie s艂ysza艂em s艂贸w jego. Pami臋tam jeszcze, 偶e ma siedmioletnia 艣wiadomo艣膰, nie mog艂a ogarn膮膰 jego pi臋kna w swej brzydocie i zachwianych proporcjach. By艂 jak Demon. Ale musia艂 by膰 Anio艂em..."
Otworzy艂 w innym miejscu.
"Z ostatnich dni sp臋dzonych w domu rodzinnym, w mej pami臋ci wyry艂a si臋 wizyta ducha, kt贸ry przyby艂 do mnie noc膮. By艂 niczym cie艅, lecz jam si臋 nie przerazi艂. Nie milcza艂 tym razem. Przedstawi艂 mi si臋 jako duch pch艂y.
Szanujcie, o szanujcie ludkowie ka偶dy 偶ywot, bo we wszystkich tkwi 偶ycie.
Owa zjawa zbli偶y艂a si臋 do mnie pokracznym, chwiejnym krokiem, jakby nie nawyk艂a do chodzenia na dw贸ch nogach i co艣 rzec chcia艂a, lecz pochwyci艂y j膮 r臋ce pe艂ne jasno艣ci i porwa艂y prosto przez 艣cian臋, pozostawiaj膮c za sob膮 tylko ciemny kszta艂t, niezmywalny. Matka przys艂oni艂a go rega艂em, by ojciec nie dostrzeg艂 艣lad贸w po tej marze..."
Ostatni wpis by艂 datowany na 1800 rok.
"Zdarza mi si臋 czasami, jakobym sta艂 tu偶 u skraju ogromnej i 艣wietlistej kuli ksi臋偶yca. Zawsze wtedy czuj臋 nieprzepart膮 ch臋膰, by si臋 w ni膮 rzuci膰. Lecz gdy rzek艂em o tym Thomasowi, w nadziei, 偶e pojmie moje s艂owa, on tylko powiedzia艂: Lepiej pan tego nie r贸b, bo m贸g艂by艣 si臋 stamt膮d nie wydosta膰."
Obok s艂贸w widnia艂 niestaranny szkic m臋偶czyzny oddaj膮cego mocz przy 艣cianie, a dalej anio艂a ukrywaj膮cego z rozpacz膮 twarz w d艂oniach.
Hmmm... Bardzo iryguj膮ca kompozycja. - Pomy艣la艂 z ironi膮 Michael. - Pisarz zdawa艂 si臋 nie by膰 w pe艂ni mocy umys艂owych, jednak jego zagmatwane wpisy w dzienniku pomog艂y mu znacznie. Oznacza艂o to, bowiem, 偶e nie pierwszy raz stw贸r pr贸bowa艂 si臋 przedosta膰 na ziemi臋, po prostu po raz pierwszy dokona艂 tego skutecznie. Dotychczas co艣 go powstrzymywa艂o i cofa艂o. Ten Anio艂? Kto to m贸g艂 by膰? - Stuka艂 rytmicznie palcami w wym臋czony blat sto艂u - Zwyk艂y podr贸偶nik mi臋dzy wymiarami? Stra偶nik granicy? Pch艂a... Ten przedstawiaj膮cy si臋 jako duch pch艂y, jest na pewno tym, kogo szuka...
Z potoku my艣li wyrwa艂 go ha艂as za drzwiami Wyjrza艂 zza nich, 偶eby spojrze膰 z politowaniem na Alana, le偶膮cego pod zawarto艣ci膮 pud艂a, kt贸re usi艂owa艂 zdj膮膰.
- Pom贸g艂by艣 mi, a nie gapi艂 si臋 bezczynnie - prychn膮艂.
Michael nie m贸wi膮c nic wr贸ci艂 do siebie z lekkim u艣miechem, ignoruj膮c okrzyki oburzenia.
Alan by艂 g艂upim dzieciakiem, tylko dzieciakiem.
Westchn膮艂 i zag艂臋bi艂 si臋 ponownie w akta sprawy. Po tym, co zobaczy艂, najch臋tniej da艂by sobie spok贸j, ale... Ale w jego mieszkaniu, kto艣 na niego czeka艂 tamtego dnia, gdy rozpocz膮艂 艣ledztwo. Pos艂aniec. Nikt tam z g贸ry nie pomy艣la艂 o nim przez tyle czasu... Czasami ba艂 si臋, 偶e zapomnieli. To by艂o by gorsze ni偶 pot臋pienie. Ale oczywi艣cie nie mogli zapomnie膰, niepami臋膰 jest przywilejem ludzkim.
Czeka艂a na niego anielica, rozparta wygodnie na wytartym fotelu i pali艂a z nieukrywan膮 przyjemno艣ci膮 jego papierosy! Jego 偶elazn膮 papierosow膮 rezerw臋! Rzuci艂 z furi膮 p艂aszcz na sof臋 i spojrza艂 wyczekuj膮co na go艣cia. U艣miechn臋艂a si臋 do niego uprzejmie i tym samym uprzejmym tonem poinformowa艂a, 偶e zosta艂 poproszony o zaj臋cie si臋 t膮 spraw膮.
- A je艣li odm贸wi臋? - spyta艂 roze藕lony, Michael.
- Odm贸wisz? - Spojrza艂a na niego zaskoczona. - Nie masz prawa odm贸wi膰.
Typowy spos贸b za艂atwiania spraw przez Jasn膮 stron臋. Prosimy, ale odpowied藕 negatywna nie wchodzi w rachub臋. Przynajmniej ci z drugiej strony, od razu wyk艂adali, o co im chodzi i cho膰 wielu ch臋tnie przypisywa艂o im k艂amstwa, to w ich propozycjach nigdy nie by艂o 偶adnych haczyk贸w. Klient mia艂 ca艂kowit膮 艣wiadomo艣膰 tego, czego si臋 podejmuje. No, mo偶e prawie ca艂kowit膮.
Dlatego w艂a艣nie siedzia艂 teraz w biurze, zamiast wyci膮gn膮膰 si臋 wygodnie na fotelu, w zaciszu czterech 艣cian i przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie zdj臋ciom. W okr膮g艂ym pokoju by艂o mn贸stwo ksi膮g, niekt贸re z nich by艂y bardzo starymi okazami. Kilka z nich, znajdowa艂o si臋 na li艣cie tekst贸w zakazanych na soborze Trydenckim, ale wi臋kszo艣膰 raczej niezbyt szeroko znana. By艂o tam nawet kilka ksi膮g, kt贸re sukcesywnie t臋piono w 艣redniowieczu, tak 偶e my艣la艂, 偶e 偶aden z egzemplarzy nie dotrwa艂 do dzisiejszych czas贸w. Przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie tytu艂om, po艣r贸d tych wszystkich okultystycznych dzie艂, znajdowa艂y si臋 r贸wnie偶 traktaty o istocie Boga, "Raj utracony" Miltona i "Boska komedia" Dantego. W wi臋kszo艣ci dzie艂 literackich, jakie tam znale藕li, kto艣 popodkre艣la艂 fragmenty, kt贸re najwidoczniej uzna艂 za interesuj膮ce. Reszta to wsp贸艂czesny 艣mie膰 popularno naukowy.
W艂a艣cicielka domu wykazywa艂a najwyra藕niej spore zainteresowanie, owocem zakazanym, magi膮. Anio艂 skrzywi艂 si臋 z odraz膮. I zapewne nie mia艂a najmniejszego poj臋cia, co przywo艂a艂a. Mo偶e my艣la艂a, 偶e to demon. Pewnie tak, bo chroni艂a si臋 w kr臋gu, tyle tylko, 偶e owa istota nie mia艂a nic wsp贸lnego z demonem i bez problemu podesz艂a do wzywaj膮cej i zabi艂a j膮. Z wielkim wyczuciem dramatyzmu u艂o偶y艂a cia艂o w ten, a nie inny spos贸b.
Michael widzia艂 przed oczyma kolejne ruchy monstra. Wszed艂 do salonu. Przytrzymywa艂 si臋 艣ciany umazanymi krwi膮 r臋koma. Ma problemy z chodzeniem. D艂onie by艂y drobne, jakby dzieci臋ce. Istota rozejrza艂a si臋 po pokoju i zostawi艂a 艣lad. Wizyt贸wk臋. Ja tu by艂am. Wypali艂a na 艣cianach swoje ma艂e arcydzie艂o i odesz艂a.
Pr贸bki zebranej ze 艣cian substancji nie wykaza艂y nic. Chemicy nie maj膮 poj臋cia co to jest. Nigdy wcze艣niej nie spotkali si臋 z tego typu substancj膮.
Zapatrzy艂 si臋 w fotografie przedstawiaj膮c膮 niezwyk艂y malunek i nawet nie us艂ysza艂, jak Alan stan膮艂 za jego plecami dop贸ki si臋 nie odezwa艂.
- W tobie te偶 budzi taki niepok贸j? Przera偶aj膮ce szczerze m贸wi膮c. - Micheal spojrza艂 na niego zaskoczony. - Jak my艣lisz, co to? Mord rytualny?
- Na to wygl膮da. Zabito kobiet臋 po zako艅czeniu rytua艂u przywo艂ania. Widzisz te znaki dooko艂a ko艂a. To ma chroni膰 przed demonem...
- Chyba na niewiele si臋 zda艂o. - Anio艂owi przeszed艂 dreszcz po plecach. Wiedzia艂, 偶e Alan ma co innego na my艣li, 偶e chodzi mu o to, 偶e kr膮g nie ochroni艂 jej przed cz艂owiekiem. Ale oczywi艣cie to nie cz艂owiek dokona艂 tego mordu i to sprawia艂o, 偶e naprawd臋 si臋 ba艂.
Strach by艂 jednym z pierwszych ludzkich uczu膰 jakie pozna艂, gdy w pierwszych dniach swojego ziemskiego istnienia, znalaz艂 si臋 zupe艂nie sam na pustkowi. By艂 przera偶ony i dotyka艂, smakowa艂 tego nowego uczucia. By艂o nie przyjemne, w艣lizgiwa艂o si臋 zimnym dreszczem pod sk贸r臋, oplata艂o umys艂 mg艂膮 paniki i przyt艂acza艂o klatk臋 piersiow膮 w bolesnym u艣cisku, nie pozwalaj膮c z艂apa膰 kolejnego oddechu i jednocze艣nie sprawiaj膮c, 偶e serce trzepota艂o si臋 niespokojne w samym gardle. Strach mia艂 wiele twarzy, a on niech臋tnie poznawa艂 jedn膮 po drugiej. Mimo tylu spotka艅 z nim, nigdy nie przywyk艂 do jego ramion, obejmuj膮cych czule jego cia艂o.
Spojrza艂 jeszcze raz na trupa. Potrzebowa艂 wskaz贸wki, gdzie uda艂 si臋 morderca...
- Mam nadzieje, 偶e z艂apiemy go艣cia, kt贸ry to zrobi艂. Naprawd臋 nie przyjemna sprawa. - Ch艂opak zbli偶y艂 si臋 do wyj艣cia i odwr贸ci艂 z u艣miechem, jedn膮 r臋k臋 trzymaj膮c ju偶 na klamce. - No to do jutra!
- Tak, do jutra.
Michael spojrza艂 na kilka podkre艣lonych cytat贸w "Boskiej komedii". Ksi膮偶ka rozpada艂a si臋 od wielokrotnego czytania.
"Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
przez mnie droga w wiekuiste m臋ki
Przeze mnie droga w nar贸d zatracenia
Jam dzie艂o wielkiej sprawiedliwej r臋ki..."
Kolejny cytat m贸wi艂:
"Stamt膮d westchnienia, p艂acz, lament chora艂em
Bi艂y o pr贸偶ni bezgwiezdnej tajniki:
Wi臋c, ju偶 na progu staj膮c zap艂aka艂em.
Okropny gwar, przeliczne j臋zyki,
J臋k b贸lu, wycia, to ostre, to bledsze,
I r膮k klaskanina, i gniewu okrzyki
Czyni艂y wrzaw臋, na czarne powietrze
Lec膮c膮 wiru wieczystymi skr臋ty,
Jak piasek, gdy si臋 z huraganem zetrze
Wi臋c zrozumia艂em, 偶e 艣mier膰 tu zwleka
I t艂oczy razem owe pod艂e sotnie,
Kt贸rych B贸g i czart r贸wno si臋 wyrzeka..."
Mi臋dzy stronami tkwi艂o zdj臋cie salonu, kt贸rego u偶ywa艂 jako zak艂adki. Krwawy napis krzycza艂 do niego niemo.
Michael przyjrza艂 si臋 uwa偶nie fotografii. Krew by艂a ludzka, to ustalili ju偶 w laboratorium...
Spojrza艂 na zdj臋cie napisu, a potem powr贸ci艂 do krwawych 艣lad贸w d艂oni na 艣cianie.
No tak! Ta istota nie mog艂a tego napisa膰, jej r臋ce by艂y zbyt ma艂o sprawne i by艂a za niska!
Musia艂a op臋ta膰 kobiet臋, zanim przyby艂a. Celowo kaza艂a jej to wszystko zrobi膰, a potem w kr臋gu, zabi艂a j膮. Ofiara pozwoli艂a jej wej艣膰.
Anio艂 schowa艂 twarz w d艂oniach. Na prawd臋 wola艂by si臋 w to nie miesza膰...
***
Alan przyjrza艂 si臋 swojemu odbiciu w zaparowanym lustrze. Ciemne, czekoladowe oczy spogl膮da艂y spod zas艂ony rz臋s, niespotykanie optymistycznie jak na policjanta. Jego twarz nie wyr贸偶nia艂a si臋 zbytnio, by艂a poci膮g艂a z wyra藕nie zaznaczonymi ko艣膰mi policzkowymi, i mia艂a w sobie jaki艣 nieodparty urok wiecznego nastolatka.
Wyszed艂 z 艂azienki z bia艂ym r臋cznikiem okr臋conym wok贸艂 bioder, zlizuj膮c ostatnie kropelki wody z ust. Wygrzeba艂 z dna szafy ostatnie czyste d偶insy i czarn膮 koszulk臋, i za艂o偶y艂 je na siebie pr臋dko, bo zaczyna艂 ju偶 dr偶e膰 z zimna. Klimatyzacja zepsu艂a si臋 par臋 dni temu i pracowa艂a na pe艂nych obrotach, nie daj膮c si臋 wy艂膮czy膰. Postanowi艂 w duchu, 偶e w ko艅cu po kogo艣 zadzwoni, 偶eby co艣 z tym zrobi艂.
Rozejrza艂 si臋 po obszernym salonie, sprawdzaj膮c czy niczego nie zapomnia艂 i wyszed艂 zamykaj膮c za sob膮 drzwi na klucz.
Nie przepada艂 za swoim domem. By艂 dla niego zbyt du偶y, zbyt pusty i zimny. Kiedy wynaj臋ta przez niego gosposia sprz膮ta艂a raz na tydzie艅, porz膮dek tyko pot臋gowa艂 to wra偶enie. Noc膮 mia艂 problemy z za艣ni臋ciem, prze艣ladowany odg艂osami pustego domu. S艂ysza艂 nie zak艂贸cane niczyim oddechem skrzypienie pod艂ogi i bulgotanie rur, stukanie gdzie艣 na strychu i uderzanie ga艂臋zi o szyby. Nienawidzi艂 tego, ale mieszkanie odziedziczy艂 w spadku, by艂o ulokowane prawie w centrum, kilka minut drogi od jego miejsca pracy, wi臋c wmawia艂 sobie, 偶e wcale nie czuje si臋 obco w tym domu, 偶e ma ochot臋 wraca膰 tam wieczorami, a o poranku wcale nie wychodzi stamt膮d niepotrzebnie wcze艣nie.
Wyszed艂 z domu i ruszy艂 na posterunek. Dopiero 艣wita艂o, Londyn powoli budzi艂 si臋 do 偶ycia. Mija艂y go, nieliczne jeszcze o tej porze samochody. Sam szed艂 pieszo, bo droga zajmowa艂 mu tylko kilka minut, a lubi艂 przygl膮da膰 si臋 zaspanym, spiesz膮cym dok膮d艣 przechodniom. Obserwuj膮c ich odgadywa艂 dok膮d id膮, wymy艣la艂 ich 偶ycie i przez chwil臋 nim 偶y艂, uwalniaj膮c si臋 od swojego. Dawa艂o mu to chwil臋 wytchnienia.
Na posterunku kr膮偶y艂o tylko kilku zaspanych funkcjonariuszy, ko艅cz膮cych w艂a艣nie nocn膮 zmian臋. Przywita艂 si臋 z nimi kiwni臋ciem g艂owy i ruszy艂 w stron臋 ma艂ego, zawalonego papierzyskami biura, w kt贸rym pracowa艂 razem z Michaelem.
Michael... Przygryz艂 warg臋, a przez jego twarz przebieg艂 skurcz b贸lu.
Otworzy艂 energicznie drzwi, o dziwo nie powoduj膮c 偶adnej lawiny teczek, lub innego rodzaju katastrof i zatrzyma艂 si臋 zaskoczony. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e zastanie tam kogokolwiek, tymczasem natrafi艂 na Michaela, 艣pi膮cego w najlepsze z policzkiem na zdj臋ciach z miejsca zbrodni.
- Hej. - potrz膮sn膮艂 lekko jego ramieniem, lecz nie wywo艂a艂o to 偶adnej reakcji. Michael nadal spa艂 z lekko otwartymi ustami, powoduj膮c 偶e jeden z rudych kosmyk贸w rytmicznie unosi艂 si臋 do g贸ry i opada艂. - Hej! Ziemia do Michaela, mamy atak Obcych!! - Zwin膮艂 d艂onie w rurk臋 i wrzasn膮艂 sw贸j komunikat, wprost do ucha 艣pi膮cego rudzielca. Ten poderwa艂 nagle g艂ow臋 i potoczy艂 po pomieszczeniu nieprzytomnym spojrzeniem.
Alan zachichota艂 i odklei艂 od jego policzka kt贸r膮艣 z fotografii.
- Kawy? - spyta艂 t艂umi膮c 艣miech.
Kawa? Zna艂 to s艂owo. By艂o czym艣 dobrym. Kojarzy艂o si臋 z czym艣 niezwykle potrzebnym.
Kiwn膮 zapalczywe g艂ow膮.
- Nie widzia艂e艣 gdzie艣 swojego kubka?
To zadanie zosta艂o wypowiedziane w jego stron臋. Jest jego adresatem. To pytanie. Musi odpowiedzie膰.
Tym razem przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Trudno, zaparz臋 w swoim. - westchn膮艂 z udawanym oburzeniem. - Co ty by艣 beze mnie zrobi艂?
Wcisn膮艂 kubek w r臋ce Michaela. Ten upi艂 艂yk paruj膮cego p艂ynu i u艣miechn膮艂 si臋 b艂ogo.
- Umar艂bym. - wychrypia艂 zaspanym g艂osem.
Ma艂e biuro wype艂ni艂 perlisty 艣miech.
- Id臋 porozmawia膰 z s膮siadami naszej ma艂ej czarownicy. Mo偶e powiedz膮 nam czy mia艂a jaki艣 wrog贸w, mo偶e doprowadz膮 do jaki艣 znajomych, bo w jej mieszkaniu nie by艂o 偶adnych telefon贸w, czy adres贸w.
Pochyli艂 si臋 stoj膮c za plecami Michaela i si臋gn膮艂 ponad jego ramieniem po kilka kartek. By艂 tak, blisko, 偶e czu艂 nawet przez ubranie to gor膮co zaspanego cia艂a, spojrza艂 na nieobudzon膮 jeszcze do ko艅ca twarz, okalan膮 rozczochranymi w艂osami. Michael odwr贸ci艂 si臋 i te偶 na niego spojrza艂, lekko jeszcze nieprzytomnym wzorkiem. Alan poczu艂 jego ciep艂y oddech 艂askocz膮cy szyj臋 i policzek. Cofn膮艂 si臋 pr臋dko g艂o艣no chwytaj膮c powietrze.
- P贸jd臋 ju偶. - odwr贸ci艂 si臋 plecami 偶eby ukry膰 rumieniec
Michael siedzia艂 nieruchomo jeszcze przez chwil臋, t臋po wpatruj膮c si臋 w 艣cian臋 przed sob膮 i czeka艂, a偶 kofeina zacznie dzia艂a膰.
Przez uchylone drzwi wpada艂 d藕wi臋k radia z korytarza. Zacz臋艂y si臋 poranne wiadomo艣ci. Wszystkie s艂owa spikerki ulatywa艂y z jego g艂owy, nie zostawiaj膮c po sobie 偶adnych 艣lad贸w, dop贸ki przez resztki snu nie przedar艂a si臋 ostatnia informacja.
Z miasteczka Somerdale, doniesiono o niezwyk艂ym wydarzeniu. Stado owiec bez 偶adnej przyczyny rzuci艂o si臋 nagle w przepa艣膰, pope艂niaj膮c zbiorowe samob贸jstwo. Naukowcy nie s膮 w stanie wyt艂umaczy膰 niezwyk艂ego zachowania zwierz膮t. Mieszka艅cy miasta rozpaczaj膮, gdy偶 wielu z nich utrzymywa艂o si臋 z hodowli owiec.
Michael poderwa艂 si臋 nagle, a obrotowe krzes艂o odjecha艂o kilka centymetr贸w i z impetem waln臋艂o w szafk臋.
Zwierz臋ta nie maj膮 sk艂onno艣ci autodestrukcyjnych. Posiadaj膮 je tylko ludzie.
Setki owiec pope艂niaj膮cych samob贸jstwo...
Ju偶 wiedzia艂 gdzie ma skierowa膰 swoje nast臋pne kroki.
Spojrza艂 na d贸艂 z obrzydzeniem odkrywaj膮c, 偶e kubek, kt贸ry przyciska艂 do piersi przez ca艂y czas wys艂uchiwania ostatniej z informacji, szczerzy艂 si臋 do niego z 偶贸艂tej mordki, a pod szerokim u艣miechem widnia艂 ko艣lawy napis: "U艣miechnij si臋 od ucha do ucha". Po chwili wahania wypi艂 koleiny 艂yk. W ko艅cu to kawa, niezale偶nie, w czym podana.
Alan wr贸ci艂 p贸藕nym popo艂udniem na posterunek. Nie ni贸s艂 ze sob膮 zbyt dobrych wie艣ci. Nie znalaz艂 偶adnych poszlak, Alice by艂a wzorow膮 s膮siadk膮. Nigdy nikogo nie przyprowadza艂a do swojego domu, nie urz膮dza艂a przyj臋膰, nie k艂贸ci艂a si臋 z s膮siadami. By艂a zamkni臋t膮 w sobie studentk膮 historii. Nawet jej koledzy z roku, nie byli w stanie o niej wiele powiedzie膰. Nie utrzymywa艂a z nimi 偶adnego bli偶szego kontaktu, pojawia艂a si臋 tylko na zaj臋ciach i znika艂a zaraz po ich zako艅czeniu.
Westchn膮艂 zrezygnowany i wkroczy艂 do biura spodziewaj膮c si臋 zasta膰 Michaela przy pracy, najpewniej czaruj膮cego jakiego艣 rozm贸wc臋 i wyci膮gaj膮c z niego informacje. Ale Michael nie rozmawia艂 przez telefon, w og贸le go tam nie by艂o.
Alan cofn膮艂 si臋 wygl膮daj膮c na zewn膮trz w poszukiwaniu znajomej sylwetki, ale nigdzie jej nie znalaz艂.
- Cze艣膰 Kathy. - podszed艂 z u艣miechem do drobnej policjantki, walcz膮cej z automatem do kawy.
- Hej. - podnios艂a na niego wielkie, niebieskie oczy, nie zaprzestaj膮c szamotaniny z niesprawnym urz膮dzeniem. - Znowu ze偶ar艂 mi pieni膮dze. - rzuci艂a wyja艣niaj膮cym tonem.
Alan uderzy艂 zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮 w boczn膮 艣ciank臋 automatu. Co艣 zaj臋cza艂o wewn膮trz i mechanizm si臋 uruchomi艂, nape艂niaj膮c styropianowy kubek p艂ynem.
- Jeste艣 cudotw贸rc膮! - krzykn臋艂a. - Wybawicielem! Anio艂em! B贸g zes艂a艂 ci臋 nam tutaj, 偶eby艣 poskromi艂 tego potwora! -spojrza艂a nienawistnie na szwankuj膮ce urz膮dzenie.
Alan roze艣mia艂 si臋.
- W艂a艣ciwe to chcia艂em ci臋 zapyta膰, czy nie wiedzia艂a艣 gdzie艣 Michaela?
- A tak, widzia艂am. Kaza艂 nawet przekaza膰, 偶e musi wyjecha膰 na par臋 dni.
- Wyjecha膰? W 艣rodku 艣ledztwa?
Kathy wzruszy艂a ramionami.
- On zawsze robi, co chce. Nie zauwa偶y艂e艣 jeszcze, 偶e to raczej typ niepokorny?
- Zauwa偶y艂em. - mrukn膮艂 Alan, chowaj膮c si臋 na powr贸t w ciasnym pomieszczeniu i si臋gaj膮c po telefon. Michael nigdy nie porzuci艂by od tak sprawy, kt贸ra by艂a w toku. Zw艂aszcza tej. Po raz pierwszy Alan widzia艂 go z takim b艂yskiem w oku, po艣wi臋caj膮cym ka偶d膮 wolna chwil臋 na to odra偶aj膮ce morderstwo.
Wybra艂 przyciskiem ostatnio wybierany numer i ws艂ucha艂 si臋 z napi臋ciem w sygna艂 w s艂uchawce.
- Kolej Londy艅ska. S艂ucham? - odezwa艂 si臋 g艂os w s艂uchawce z - mechaniczn膮 rutyn膮.
- Ja... - zawaha艂 si臋 pr贸buj膮c sobie przypomnie膰 dok艂adnie, jak robi艂 to Michael. Przywo艂a艂 na twarz u艣miech i odezwa艂 si臋 weso艂ym, beztroskim tonem. - M贸j kolega kupi艂 dzisiaj bilet na poci膮g, a ja zapomnia艂em mu przekaza膰 pewnej bardzo wa偶nej dla niego rzeczy. Niestety nie zd膮偶y艂 mnie poinformowa膰, dok膮d si臋 udaje i na dodatek nie ma przy sobie telefonu. Czy nie mog艂a by pani tego dla mnie sprawdzi膰?
- Niestety, to informacje poufne naszych klient贸w.
- Prosz臋, niech pani to dla mnie zrobi. - spr贸bowa艂 u偶y膰 tego tonu, kt贸rego zawsze u偶ywa艂 Michael tak, 偶e jego rozm贸wcy topnieli i robili dla niego wszystko, o co poprosi艂. Do cholery, wys艂uchiwa艂 tego przez dziewi臋膰 miesi臋cy, musia艂 si臋 czego艣 nauczy膰. - Takie ma艂e nagi臋cie przepis贸w na pewno nikomu nie zaszkodzi, a ja przeka偶e mu niezb臋dne dokumenty.
- No dobrze. - rzek艂a kobieta niezbyt przekonana, co do s艂uszno艣ci swojej decyzji. - Jak si臋 nazywa pana przyjaciel?
- Michael Crowley.
- Ach, ten przemi艂y policjant? - spyta艂a kobieta nagle rozpromieniaj膮c si臋.
- Tak, on. - Alan s艂ysza艂 stuk klawiszy po drugiej stronie.
- Wykupi艂 bilet na podr贸偶 do Somerdale. Poci膮g odje偶d偶a za p贸艂 godziny. Jak si臋 pan pospieszy, to go pan jeszcze z艂apie.
- Dzi臋kuje. - rzuci艂 Alan pospiesznie i trzasn膮艂 s艂uchawk膮. Wybieg艂 z biura i rzuci艂 si臋 do wyj艣cia. Wpad艂 na Kathy i krzykn膮艂 do niej, 偶e te偶 wyje偶d偶a na par臋 dni. Szef ich zamorduje, ale trudno.
Niech go szlag trafi, je艣li Michael nie znalaz艂 czego艣 i nie wyje偶d偶a w sprawie 艣ledztwa. Zapewne nie chcia艂 go w to miesza膰, bo jak zwykle uzna艂, 偶e sam za艂atwi wszystko lepiej, ale tym razem tak 艂atwo si臋 go nie pozb臋dzie. Zawsze tak robi艂, je艣li uwa偶a艂, 偶e sprawa jest za delikatna czy za trudna. Odsuwa艂 go po prostu pod jakim艣 pretekstem i kaza艂 zajmowa膰 si臋 jakimi艣 b艂ahostkami.
Alan pogna艂 p臋dem do swojego mieszkania. Lodowate powietrze przyjemnie ch艂odzi艂o jego rozgrzane od biegu policzki. Chwyci艂 plecak, wrzuci艂 do niego kilka ubra艅, portfel i zabra艂 ze sob膮 ma艂y rewolwer, kt贸rego zwykle nie nosi艂.
O nie, nie pozwoli si臋 sp艂awi膰!
Wbieg艂 na stacj臋 zdyszany i kupi艂 bilet. Wszed艂 do poci膮gu na kilka minut przed odjazdem.
Poci膮g by艂 prawie pusty, przechodzi艂 sprawdzaj膮c przedzia艂 po przedziale w poszukiwaniu Michaela. Trafi艂 na niego w jednym z ostatnich. Siedzia艂 pochylony nad jak膮艣 ksi膮偶k膮. Alan rozsun膮 drzwi i stan膮艂 przed swoim partnerem potwornie rozz艂oszczony.
Michael podni贸s艂 na niego wzrok i Alan poczu艂 przez chwil臋 jakby te zielone, bezdenne oczy poch艂ania艂y go ca艂kowicie, ci膮gn臋艂y w jak膮艣 g艂臋bok膮 przepa艣膰.
Michael uni贸s艂 brwi w zdziwieniu.
- Co ty tu robisz?
- Jak to, co? Co ty sobie w og贸le wyobra偶asz? Znalaz艂e艣 co艣 w zwi膮zku ze spraw膮 i zamiast mnie o tym poinformowa膰, wyje偶d偶asz od tak, bez s艂owa. Tym razem nie pozwol臋 si臋 odsun膮膰 od tej sprawy! Mam do艣膰 traktowania jak niedorobionego uczniaka. Na lito艣膰 bosk膮, zaakceptuj w ko艅cu, 偶e jestem w pe艂ni wykwalifikowanym policjantem, tak jak ty!
Michael nic nie powiedzia艂 przygl膮daj膮c mu si臋 tylko uwa偶nie. W ko艅cu westchn膮艂 z rezygnacj膮. Chcia艂 mu oszcz臋dzi膰 tego 艣ledztwa, niewyt艂umaczalnych rzeczy, na kt贸re z pewno艣ci膮 by si臋 natkn臋li i niewygodnych pyta艅. Chcia艂 te偶, 偶eby by艂 bezpieczny, a jad膮c z nim z pewno艣ci膮 nie by艂. Jednak widz膮c zdecydowanie w oczach m艂odego m臋偶czyzny musia艂 si臋 podda膰, z reszt膮 poci膮g ju偶 powoli rusza艂. 艢ci膮gn膮艂 swoja torb臋 z siedzenia obok i zrobi艂 mu miejsce.
Alan by艂 nieco zdziwiony, 偶e Michael tak 艂atwo si臋 podda艂. By艂 przygotowany na jak膮艣 tyrad臋, kt贸r膮 b臋dzie musia艂 odpiera膰, a nie na tak膮 szybk膮 kapitulacj臋.
Klapn膮艂 obok niego nieco zdziwiony i spojrza艂 na ksi膮偶k臋, kt贸r膮 Michael trzyma艂 w r臋ce. Zszokowany zauwa偶y艂, 偶e to "Alicja w Krainie Czar贸w". Pos艂a艂 Miachaelowi pytaj膮ce spojrzenie.
- Czytujesz takie ksi膮偶ki?
- Wiesz, to zabawne, ale nigdy nie czyta艂em "Alicji w Krainie Czar贸w". Oczywi艣cie sam膮 histori臋 znam, jednak nigdy nie pokusi艂em si臋 na przeczytanie orygina艂u. Ta akurat by艂a miedzy ksi膮偶kami naszej ofiary.
Zapad艂a d艂uga cisza, w kt贸rej wygodnie rozparty Michael powoli przewraca艂 kolejne kartki ksi膮偶ki, a Alan siedzia艂 bezczynnie tu偶 obok niego. Czu艂 si臋 niezr臋cznie. Nigdy nie spotyka艂 Michaela poza prac膮, zazwyczaj te偶 nie rozmawiali o niczym po za sprawami, kt贸re prowadzili. Nagle zorientowa艂 si臋, jak niewiele o nim wie. Czego s艂ucha, co lubi czyta膰, gdzie si臋 uczy艂 i co robi w wolnym czasie... Nigdy nie mia艂 odwagi zada膰 kt贸rego艣 z tych pyta艅.
W skupianiu obmy艣la艂 jak m贸g艂by rozpocz膮膰 rozmow臋, ale przerwa艂o mu wtargni臋cie kolejnego pasa偶era do przedzia艂u.
- Wolne? - nie czekaj膮c na odpowied藕, m臋偶czyzna w艂adowa艂 do 艣rodka walizki. Alan zesztywnia艂 tak, 偶e nawet Michael to poczu艂. Podni贸s艂 wzrok na nowoprzyby艂ego. Ten odwzajemni艂 spojrzenie, a potem przeni贸s艂 je na Alana i nagle rozszerzy艂 oczy i zamar艂 tak pochylony z otwartymi ustami. By膰 mo偶e jego mina by艂aby ca艂kiem zabawna, gdyby nie zaskoczona i spi臋ta twarz Alana.
- Alan? - rzek艂 niedowierzaj膮c i prostuj膮c si臋 w ko艅cu. - Co ty tu...? - nagle nieznajomy si臋 u艣miechn膮艂. - Kop臋 lat. Co u ciebie?
- Jack?
Alan poczu艂 nag艂膮 sucho艣膰 w ustach. M臋偶czyzna, kt贸ry zada艂 mu to pytanie, by艂 jego pierwszym ch艂opakiem i pierwsz膮 szczeniack膮 mi艂o艣ci膮, jeszcze z og贸lniaka. Totaln膮 pomy艂k膮, trzeba doda膰.
Przymkn膮艂 na chwil臋 powieki, a w 艣rodku co艣 zacisn臋艂o si臋 bole艣nie.
Bo偶e, Bo偶e, Bo偶e... Niech on nic nie powie, niech Michael si臋 nie dowie.
- Eeee... - obliza艂 usta staraj膮c si臋 zachowa膰 spok贸j. - Jako艣 mi si臋 wiedzie. Pracuje w policji... wiesz.
- Jednak? - za艣mia艂 si臋 ch艂opak, przysuwaj膮c si臋 do niego niebezpiecznie blisko. - My艣la艂em, 偶e to tylko takie dziecinne mrzonki.
- Eee... no wychodzi na to, 偶e nie. A u ciebie? - spyta艂 Alan, cho膰 nie mia艂 najmniejszej ochoty dowiedzie膰 si臋 tego.
Ch艂opak roz膰wierka艂 si臋 zadowolony, gadaj膮c o jaki艣 kompletnych bzdurach. O tym jak znalaz艂 prac臋 w sklepie muzycznym zaraz po studiach, potem sp艂uka艂 si臋 i zadar艂 z paroma nieodpowiednimi osobami i teraz m贸g艂 zrobi膰 jedyne, co wydawa艂o si臋 rozs膮dne w tej sytuacji. Zmywa艂 si臋 z miasta. Przez ca艂膮 rozmow臋, a raczej nieustaj膮cy ani na sekund臋 monolog, przybli偶a艂 si臋 coraz bardziej do Alana, w ko艅cu wyci膮gn膮艂 r臋k臋 na oparciu, rozpieraj膮c si臋 wygodniej i niby to przypadkiem powoli go obejmuj膮c i ca艂y czas m贸wi膮c zbli偶a艂 do niego swoje usta. Alan poczerwienia艂, bole艣nie 艣wiadom uwa偶nego spojrzenia Michaela, kt贸ry teraz zapewne pozby艂 si臋, co do niego wszelkich z艂udze艅. Ca艂a sytuacja by艂a wystarczaj膮co jasna. W ko艅cu, kiedy Jack spr贸bowa艂 poca艂owa膰 Alana, ten zakry艂 mu usta d艂oni膮 i krzykn膮艂 - Nie! Nie za du偶o sobie pozwalasz?
Uciekaj膮c przed Jackiem, nie艣wiadomie coraz bardziej przylega艂 cia艂em do Michaela. Poczu艂 teraz jego ruch za plecami i zobaczy艂, jak Jack otwiera szerzej oczy, spogl膮daj膮c to na niego to na Michaela.
- Ach, no tak. - u艣miechn膮 si臋 przepraszaj膮co. - Nie pomy艣la艂em. - 偶achn膮艂 si臋 niezra偶ony niczym i zacz膮艂 dalej gada膰 o g艂upotach.
Alan spojrza艂 na Michaela, ale ten pochyla艂 g艂ow臋 nad ksi膮偶k膮, wydaj膮c si臋 by膰 ni膮 w pe艂ni poch艂oni臋ty.
Michael po dw贸ch godzinach jazdy mia艂 do艣膰. Spojrza艂 ze z艂o艣ci膮, na rozgadanego m艂odzie艅ca, kt贸ry przez sto dwadzie艣cia minut, prawie w og贸le si臋 nie zamkn膮艂, nie licz膮c chwil, w kt贸rych bra艂 oddech 偶eby wyplu膰 z siebie kolejne potoki s艂贸w. M贸wi艂 o wszystkim. Zupe艂nie jak katarynka. O tym, jaka okropna pogoda i konduktorze, kt贸ry wydawa艂 si臋 niemi艂y, o tym, 偶e jest g艂ody, a potem, 偶e chyba jednak nie na tyle 偶eby co艣 zje艣膰. O s艂o艅cu, kt贸re ju偶 zasz艂o i gwiazdach, kt贸re wzesz艂y. A najgorsze by艂o to, 偶e co chwila zadawa艂 jakie艣 pytanie i nim Alan zd膮偶y艂 udzieli膰 odpowiedzi, sam sobie odpowiada艂.
By艂 jedn膮 z tych os贸b, kt贸re wylewaj膮 z siebie potoki niepotrzebnych informacji. Irytowa艂 go te偶 fakt, 偶e najwidoczniej co艣 go kiedy艣 艂膮czy艂o z Alanem i teraz uwa偶a艂, 偶e Alana 艂膮czy co艣 z nim! No nie, no nie, lito艣ci.
W ko艅cu odezwa艂 si臋 po raz pierwszy, kiedy ch艂opak zacz膮艂 omawia膰 stan poci膮gowych ubikacji, o czym nie mia艂 w 偶adnym razie ochoty s艂ucha膰.
- Daleko jeszcze jedziesz? - spyta艂 g艂臋bokim g艂osem, w kt贸rym wyra藕nie da艂o si臋 us艂ysze膰 irytacj臋. Jack zamar艂 ponownie tego wieczoru z otwartymi ustami. Przez kilka sekund panowa艂a b艂oga cisza.
- Nie, wysiadam ju偶 na nast臋pnej stacji. - zawaha艂 si臋 przez chwil臋, po czym doda艂. - Czy偶bym wam obu przeszkadza艂?
- Owszem - odpar艂 kwa艣no Michael. Mia艂 w tej chwili gdzie艣, co pomy艣li Alan. Chcia艂 si臋 tylko pozby膰 tego irytuj膮cego osobnika. - Woleliby艣my zosta膰 we dwoje.
Zobaczy艂 jak Alan porusza si臋 niespokojnie, ale by艂 do niego odwr贸cony plecami, wi臋c nie widzia艂 jego twarzy. W sumie nic go nie obchodzi艂o, co ch艂opak teraz pomy艣la艂 czy jak si臋 poczu艂. Aktualnie jego celem, by艂o wyproszenie niechcianego go艣cia.
- Och tak... Znaczy, b臋d臋 si臋 ju偶 zbiera艂. W ko艅cu wysiadam. - zacz膮艂 ponownie swoj膮 paplanin臋, ca艂y czas zerkaj膮c z ukosa na Michaela. W ko艅cu zdj膮艂 walizki, ju偶 mia艂 wychodzi膰, ale pochyli艂 si臋 nad Alana i szepn膮 mu do ucha. - Masz niez艂y gust. - poca艂owa艂 go w policzek, po偶egna艂 si臋 i wyszed艂.
Ch艂opak siedzia艂 zmieszany, wci膮偶 odwr贸cony do Michaela plecami. Anio艂 pomy艣la艂, 偶e musi si臋 czu膰 niezwykle niekomfortowo w tej sytuacji, ale by艂 rozdra偶niony i mia艂 ochot臋 si臋 na kim艣 wy偶y膰.
- Chyba p贸jd臋 spa膰. - powiedzia艂 si臋gaj膮c po p艂aszcz i przykrywaj膮c si臋 nim szczelnie. Alan spojrza艂 na niego, po raz pierwszy od wej艣cia Jacka. - I musz臋 ci powiedzie膰, 偶e masz marny gust w dobieraniu sobie kochank贸w. - rzuci艂 kwa艣no udowadniaj膮c, 偶e s艂ysza艂 szept Jacka i zamkn膮艂 oczy.
Alan cofn膮 si臋 nagle, jakby dosta艂 w twarz. Spojrza艂 na Michaela z niedowierzaniem, a potem pokr臋ci艂 g艂ow膮 i bez s艂owa umo艣ci艂 si臋 po drugiej stronie, jak najdalej od swojego partnera. Michael obserwowa艂 go spod przymkni臋tych powiek. Mia艂 poczucie winy, kiedy zobaczy艂 poblad艂膮, zranion膮 twarz, ale mia艂 do艣膰 na dzisiaj.
-----
Pierwsze dwa zdania to parafraza wierszy Shee'naz.
William Blake to prawdziwy artysta i owszem, widzia艂 ducha pch艂y. ( A przynajmniej tak mu si臋 zdawa艂o ^^)
|
|
Komentarze |
dnia pa糳ziernika 14 2011 11:47:05
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Bel e Muir (Brak e-maila) 13:12 31-10-2005
Nadanie by艂emu anio艂owi nazwiska "Crowley" by艂o niesamowitym pomys艂em... Swoj膮 drog膮, ciekawe, czy b臋dzie jaka艣 posta膰 o nazwisku "LaVey" Czekam na nast臋pn膮 cz臋艣膰!!!
Enna (anne_black@op.pl) 23:05 31-10-2005
艢wietne opowiadanie
Mikku Kai (mikku_kai@o2.pl) 17:04 02-11-2005
艢wietne opowiadanie, ju偶 nie mog臋 si臋 doczeka膰 nast臋pnej cz臋艣ci.
Pozdrawiam bardzo serdecznie
mary madness (myxomatosis1@o2.pl) 17:15 02-11-2005
Szalenstwo. Az 3 pozytywne komentaze xD
Dziekuje bardzo za mi艂e s艂owa. Gwoli wyjasnienia, nie planowalam wprowadzenia postaci o nazwisku La Vey xDD
Ale wszystko moze sie jeszcze zmienic ^_^
Heike (heike@tlen.pl) 21:17 02-11-2005
Fajnie si臋 czyta. Mam nadziej臋 偶e ci膮g dalszy b臋dzie r贸wnie zajmuj膮cy
Dizzy_Sun (Brak e-maila) 15:25 06-11-2005
Naprawd臋 zapowiada si臋 ciekawie i uwielbiam motywy anielskie, nast臋pn膮 cz臋艣膰 przeczytam ch臋tnie, nawet bardziej ni偶 ch臋tnie 
Przesy艂am ciep艂y promyczek
Rah (Brak e-maila) 22:50 07-11-2005
<3~~!
Nightwish (Brak e-maila) 17:35 26-03-2007
Zako艅czone... rzeczywi艣cie chyba nie trzeba nic wi臋cej. Jest dobre, bardzo dobre i- przynajmniej mi- nap臋dzi艂o pod koniec dos艂ownie 艂zy do oczu. Bo ma w sobie co艣 co ci臋偶ko mi okre艣li膰. Nie uj臋艂a mnie ta anielska strona tego tekstu raczej.. ta ludzka. Tak samo z bohaterem. Wi臋kszo艣膰 teks贸w kt贸re m贸wi膮 o odej艣ciu, rozstaniu, a do tego maj膮 w膮tek mi艂osny wywiera na mnie du偶y wp艂yw szczeg贸lnie kiedy odej艣cie jest jedynym wyborem, kiedy nikt nie pyta si臋 nas czego by艣my chcieli...
Nightwish (Brak e-maila) 19:04 26-03-2007
zapomnia艂bym, mam do ciebie pro艣b臋, m贸g艂bym u偶y膰 fragment do mojego opowiadania < z zastrze偶eniem 偶e to by艂 tw贸j fagment> normalnie nielegalnie tak mi si臋 spodoba艂...
mary madness (Brak e-maila) 22:05 31-03-2007
jasne, nie ma sprawy. A o ktory fragment ci chodzi?
P.S oczywiscie dziekuje za komentarz i ciesze sie ze udalo ci sie przebrnac przez tekst
Nightwish (w.l.p.v@wp.pl) 20:13 04-04-2007
przebrn膮膰? To by艂a czysta przyjemno艣膰. Nie ma za co. A fragment o uk艂adaniu s臋k贸w.
Dzi臋kuj臋 z g贸ry
Nightwish (w.l.p.v@wp.pl) 11:32 01-05-2007
hm... nie widze tu nigdzie twojego maila, a z ch臋ci膮 bym do ciebie napisa艂. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem? Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.
Zapomniane has硂? Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze sta艂e, cykliczne projekty

|
Tu jeste艣my | Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰

|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|