The Cold Desire
   Strona G艂贸wna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsy艂ania prac WYDAWNICTWO
Wrze秐ia 10 2025 15:17:38   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Sk贸rki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
艢CIANA S艁AWY
Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner





Witamy
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
Cisza 3
Niebo by艂o ci臋偶kie, ciemno szare. Chmury bardzo dok艂adnie je zasnu艂y. Przesuwa艂y si臋 nie daj膮c nadziei ani na deszcz, ani na popraw臋 pogody. Tak jakby czas nie istnia艂, jakby nic si臋 nie zmienia艂o, na zawsze mia艂o pozosta膰 dok艂adnie takim samym jak w tej jednej chwili. Nawet wiatr, mimo swej si艂y, zdawa艂 si臋 nie istniej膮cym zjawiskiem. Nie odczuwalnym, cho膰 przecie偶 obecnym. Sta艂ym mimo swojej istoty.
Powykr臋cane konary starych, zaniedbanych drzew wysuwa艂y swoje ga艂臋zie niczym olbrzymy chc膮ce co艣 z艂apa膰 szponiastymi palcami. Skrzypia艂y jednostajnie poruszane kolejnymi powiewami. Kilka po艂amanych pni zagradza艂o drog臋 do wej艣cia. Czarne, ponure k艂ody le偶膮ce poprzek resztek niegdy艣 zadbanego go艣ci艅ca. Pobielone przed laty g艂azy oznacza艂y jego granice. Wybija艂y si臋 spo艣r贸d wybuja艂ej, po偶贸艂k艂ej trawy i chwast贸w - smuk艂ych, ciemnych, osza艂amiaj膮co pachn膮cych.
Powietrze by艂o ci臋偶kie, mimo wszystkiego do艣膰 duszne. Jakby zat臋ch艂e. Straci艂o swoj膮 przejrzysto艣膰. Pozosta艂o艣ci zamku przypomina艂y raczej fatamorgan臋 w niezbyt gor膮cy dzie艅, a nie rzeczywist膮, zupe艂nie materialn膮 przeszkod臋.
W 艣rodku widmowa atmosfera nie znika艂a. Puste korytarze, rz臋dy sal po艂膮czonych ze sob膮. Wysokie sufity gin膮ce w p贸艂mroku, kurz na meblach. W wi臋kszo艣ci w zadziwiaj膮co dobrym stanie... niewiele by艂o po艂amanych, niewiele zniszczonych. Na 艣cianach wisia艂y obrazy. Niejednokrotnie p艂贸tna przewy偶sza艂y wzrostem doros艂ego cz艂owieka. Ci臋偶ko by艂o rozpozna膰 co przedstawia艂y, farba olejna w wielu przypadkach ju偶 zbr膮zowia艂a, a tempery zatraci艂y pierwotn膮 艣wietlisto艣膰 pastelowych barw. W kilku przypadkach odpad艂y ca艂e p艂aty od desek i nie spos贸b by艂o powiedzie膰 co dok艂adnie by艂o tematem dzie艂a. By艂y te偶 miejsca w kt贸rych najwyra藕niej co艣 wisia艂o, ale zosta艂o zdj臋te. Ja艣niejsze prostok膮ty na tle zmatowia艂ych 艣cian...
Posadzki by艂y wychodzone. 艢liskie i b艂yszcz膮ce, niczym lustra, ale tylko w pasie po艣rodku. Reszta pokry艂a si臋 grub膮 warstw膮 nagromadzonego przez lata kurzu. Cz臋艣膰 marmurowych p艂yt zosta艂a po艂amana. Kto艣 usun膮艂 kilka par drzwi, kilka innych le偶a艂o elegancko z艂o偶onych pod 艣cian膮. Jedne oparte o drugie, wykonane z dwu, trzy calowych d臋bowych bali, by艂y stosunkowo bogato rze藕bione, lub wy艂o偶one wieloma gatunkami drewnianej wyk艂adziny. Intarsje tworzy艂y filigranowe, delikatne arabeski.
W sali balowej kto艣 wybi艂 okno. Wiatr wdziera艂 si臋 przez otw贸r podwiewaj膮c nadparcia艂ymi, ci臋偶kimi zas艂onami z wyp艂owia艂ego aksamitu. W osamotnionym, pi臋cioramiennym 艣wieczniku stoj膮cym na 艣rodku sali p艂on臋艂y 艣wiece... Wosk zachlapa艂 mozaikow膮 pod艂og臋. Utworzy艂 regularn膮 plam臋 na 艣rodku wzoru.
Kaplica znajdowa艂a si臋 na ko艅cu korytarza. Na parterze, oddzielona od w艂a艣ciwego gmachu galeri膮. Rzeczywi艣cie przypomina艂a raczej ko艣ci贸艂. Rz膮d kamiennych 艣wi臋tych wpatrywa艂 si臋 w wchodz膮cych pustym wzrokiem. Dwa pierwsze filary by艂y zdobione figurami, ustawionymi spiralnie, doko艂a podp贸r. Mi臋dzy nimi w膮skie wi膮zki s艂u偶ek zaznacza艂y tektonik臋, one te偶 by艂y jedyn膮 ozdob膮 pozosta艂ych kolumn.
艢wi膮tynia by艂a trzy nawowa, z niewielkim transeptem, o wielobocznie zamkni臋tym prezbiterium. Powierzchni臋 艣cian pokrywa艂y freski, s艂abo zachowane... na 艣rodku pustego wn臋trza posadzk臋 zdobi艂 labirynt, z monogramem w centrum. Pod podwy偶szeniem, przed o艂tarzem znajdowa艂o si臋 zej艣cie do krypty. Sklepienie by艂o kryszta艂owe, o r贸wno poprowadzonych ci臋ciwach. Wida膰 by艂o, 偶e pracowali tu mistrzowie murarskiego fachu. Wysokie, strzeliste okna ci膮gle posiada艂y witra偶e. Co prawda kilka by艂o uszkodzonych, jednak wi臋kszo艣膰 zosta艂a nienaruszona. S膮czy艂o si臋 przez nie sm臋tne, md艂e 艣wiat艂o, raczej zaciemniaj膮ce, ni偶 rozja艣niaj膮ce wn臋trze. Nie by艂o s艂o艅ca, kt贸re powodowa艂oby weso艂e refleksy, kt贸re wydoby艂o by detale architektoniczne... Nic nie rozprasza艂o p贸艂mroku.
Kto艣 utr膮ci艂 r臋ce kilku figurom. Na 艣rodku labiryntu, w miejscu monogramu kto艣 ustawi艂 podium - kolumn臋 z kilku drewnianych skrzynek. Na jej szczycie zamontowa艂 krucyfiks, najwyra藕niej zdj臋ty z jednego z bocznych o艂tarz. By艂 on naturalnej wielko艣ci, podczepiony ramionami do belki t臋czowej. Z misternie wykonan膮 figur膮. Bardzo mistern膮. Tak doskonale, 偶e sprawia艂a wra偶enie prawdziwego cia艂a...
Dwie niewielkie rany z boku szyi wskazywa艂y miejsce sk膮d uciek艂o 偶ycie. Doko艂a gwo藕dzi nie by艂o 艣lad贸w krwi. Na stopniach podium ustawiono setki 艣wiec. Wszystkie p艂on臋艂y.
艁awki sta艂y na wz贸r siedze艅 w teatrze. W r贸wnych, p贸艂kolistych rz臋dach doko艂a ekspozycji... W powietrzu nosi艂 si臋 ledwie wyczuwalny zapach 艣mierci.
Sprz臋ty ko艣cielne by艂y w wi臋kszo艣ci nie naruszone. Ale poprzesuwane. Cz臋艣ci brakowa艂o - kielich贸w, pater, kilku obraz贸w. To co zosta艂o kto艣 poustawia艂 na nowo, tworz膮c malownicze grupy, zbiory dzia艂aj膮ce form膮, barw膮 kszta艂tem, wydobywane migotliwymi p艂omykami centralnej kompozycji.
W ka偶dym miejscu wida膰 by艂o dziwny pietyzm, zami艂owanie do pi臋kna i elegancji, jakie艣 przewrotne poczucie humoru. Gr臋 艣wiate艂, s艂贸w, znak贸w...
Smuk艂a sylwetka przemkn臋艂a przez korytarz. Jej stopy ledwie dotyka艂y ziemi, szaty zlewa艂y si臋 z t艂em. Nie wydawa艂a 偶adnego d藕wi臋ku. Znik艂a w jednym z pomieszcze艅.
Drzwi do cz臋艣ci gospodarczej by艂y rozbite. Tam ju偶 nie starano si臋 dba膰 o pozory, zniszczone meble, poprzewracane sprz臋ty, przekrzywione drzwi. Przez wybite okna wdziera艂 si臋 wiatr, paj臋czyn nikt nie wymiata艂.
Panowa艂a cisza. Kamienne schody prowadz膮ce na g贸r臋 gin臋艂y w mroku. Wy艣lizgane por臋cze, stopnie w 艣rodkowej cz臋艣ci kraw臋dzi b艂yszcz膮ce si臋 niczym z艂oto. Zmatowia艂e tam, gdzie nikt nie st膮pa艂. Dwa stopnie by艂y ob艂amane, a na kilku czerwone 艣lady odcina艂y si臋 od kamienia.
Na pi臋trze wszystkie okna zosta艂y zabite deskami. Fakt ten skrywa艂y szerokie, ci臋偶kie kotary w ciemnych barwach. Zosta艂y 艣ci膮gni臋te najwyra藕niej z ca艂ego zamku - ale starano si臋 zestawi膰 je pod kolor. Tu nawet resztki 艣wiat艂a s艂onecznego nie dociera艂y. G艂贸wny korytarz o艣wietla艂o kilka 艣wiec i dwie, trzy wiekowe lampy. W ich 艣wietle po艂yskiwa艂y lustra, drogocenne mosi臋偶ne lichtarze, figury, zbytkowne drobiazgi. Pod艂og臋 pokrywa艂 przetarty po艣rodku dywan. Jego wz贸r zosta艂 ju偶 lekko zatarty.
Drzwi by艂y pozamykane, ale dawa艂y si臋 bez problemu otworzy膰. Kto艣 dba艂, by zawiasy chodzi艂y bezproblemowo. By艂a tu cz臋艣膰 bardziej osobista, intymna, domostwa.
Sypialnia o 艣cianach pokrytych arrasami. Nadgryzionymi z臋bem czasu, ale ci膮gle doskonale czytelnymi. Wszystkie przedstawia艂y sceny mitologiczne o tematyce mi艂osnej. Wenus obejmowa艂a Adonisa, pr贸buj膮c zmusi膰 go do zostania przy jej boku. Ten wyczekuj膮co spogl膮da艂 na niecierpliwie kr膮偶膮ce psy. Hiacynt pochyla艂 si臋 nad swoim odbiciem. Apollo bezskutecznie pr贸bowa艂 powstrzyma膰 Danae przed zmian膮 w drzewo. Z alabastrowych ramion dziewczyny wyrasta艂y pierwsze ga艂臋zie, przera偶ona patrzy艂a na nieszcz臋艣liwego boga. Leda splata艂a si臋 z 艂ab臋dziem. Pi贸ra i ludzka sk贸ra, po艂膮czone w mi艂osnym u艣cisku. Ten, kto to wykona艂 mia艂 du偶o odwagi, i dobre wzorce.
Toaletka o filigranowych kszta艂tach, zwini臋tych akantowych dekoracjach obramienia lustra, dok艂adnie wskazywa艂a do kogo nale偶a艂a komnata. W wazonie sta艂y 艣wie偶e, czerwone kwiaty. Z kominka starannie wymieciono popi贸艂.
Niewielk膮 bawialni臋 ozdabia艂y personifikacje czterech kontynent贸w, b臋d膮ce jednocze艣nie czteroma rzekami i czteroma 偶ywio艂ami. Ganges owija艂 si臋 doko艂a nereidy. Nil i Helios grali w ko艣ci. 艢wietlista twarz m艂odzie艅ca by艂a smutna. Wyci膮gni臋ta d艂o艅 zawis艂a nad kubkiem, wskazuj膮c palcem na rozrzucone kostki. Najwyra藕niej podliczali kto wygra艂 i co.
W jadalni dominowa艂y sceny rycerskie. Damy na bia艂ych wierzchowcach w czasie przeja偶d偶ki. M臋偶owie w pe艂nych zbrojach 艣cieraj膮cy si臋 w szrankach turnieju. Poluj膮cy z soko艂ami w le艣nej kniei. 艢wi臋ty Hubert na kolanach modl膮cy si臋 do 艣wietlistego jelenia z krzy偶em mi臋dzy rogami. Ca艂y splendor dawnych wiek贸w ujawnia艂 si臋 na tapiseriach, wspomnienie tego co by艂o, marzenie o chwale przesz艂o艣ci. O czasach gdy honor, uczciwo艣膰, wiara, mi艂o艣膰 by艂y najwa偶niejsze. By艂y najwspanialsze. Z tkaniny zacz臋艂a wychodzi膰 osnowa...
Krzes艂a sta艂y doko艂a. Jedno przewr贸cone, ale pozosta艂a czw贸rka sta艂a, jakby w艂a艣nie sko艅czono wieczerz臋... Na starannie zastawionym stole nakryto dla sze艣ciu os贸b. Najwyra藕niej przewidziano tylko napoje. Smuk艂e, z艂ociste kielichy mszalne kontrastowa艂y z wykrzywionymi, fantazyjnymi kszta艂tami szklanic z weneckiego szk艂a. Mleczne filigrany zatopione w przejrzystej, kruchej masie, resztki czerwonej cieczy na dnie naczy艅. Dwa by艂y p臋kni臋te, jeden lekko ob艂upany. Kraw臋dzie rozbija艂y 艣wiat艂o 艣wiec na serie migotliwych odblask贸w. K艂ad艂y je po 艣cianach.
Na ziemi le偶a艂y zw艂oki kobiety z podci臋tymi 偶y艂ami.
Nie 偶y艂a od dw贸ch, mo偶e trzech dni.
Kto艣 stan膮 w drzwiach. Kto艣 cicho si臋 za艣mia艂, a mo偶e to wiatr zawy艂 w korytarzach? Posta膰 znik艂a r贸wnie bezszelestnie jak si臋 pojawi艂a. Bezg艂o艣na zjawa...
Drzwi po drugiej stronie by艂y zamkni臋te. Skrywa艂y pok贸j go艣ciny z wybitymi szybami. Tu nikt okna nie zas艂ania艂, nie by艂o 艣wiec, czy lamp. Krajobraz rozci膮ga艂 si臋 na las, r贸wnin臋, kilka gin膮cych w p贸艂mroku wzg贸rz. Nie mo偶na by艂o pozna膰 jaka to pora dnia, ile czasu min臋艂o do 艣witu, ile zosta艂o do zmroku. Jakby wszystko stan臋艂o w miejscu, jakby czas nie mia艂 tu dost臋pu. Jakie艣 dwadzie艣cia kilka st贸p poni偶ej zaniedbany ogr贸d ozdabia艂y pojedyncze rze藕by. Pogoda zatar艂a ich kszta艂ty, rozmy艂a rysy twarzy pos膮g贸w. Zielonkawe glony wgryz艂y si臋 w bia艂y wapie艅.
W gabinecie, w kominku p艂on膮艂 ogie艅. Weso艂o trzaska艂y polana, doko艂a rozlewa艂 si臋 ciep艂y blask. Kto艣 dosun膮艂 szeroki, uszkodzony fotel do niego. Na podniszczonej por臋czy le偶a艂a stara ksi臋ga. Kartki by艂y po偶贸艂k艂e, lekko zawini臋te na rogach. Sk贸ra oprawy zachowa艂a si臋 w o wiele lepszym stanie. Wyt艂aczane z艂ote litery nie zosta艂y nawet zbytnio zatarte. By艂a drukowana. Pi臋kn膮 manisku艂膮 gotyck膮, troch臋 przekszta艂con膮. Napisana folksdouchem, z r臋cznie malowanymi iluminacjami inicja艂贸w i ca艂o stronicowymi. Wskazywa艂y one, 偶e ca艂o艣膰 by艂a jakim艣 romansem rycerskim. W ogrodzie m膮偶 w zbroi 艣lubowa艂 co艣 ukochanej. Siedzia艂a ona pod pergol膮 na kt贸rej pi臋艂y si臋 r贸偶e. Jej szata zadziwiaj膮co przypomina艂a suknie z miniatur braci Limberg.
W pokoju ksi膮偶ek by艂o du偶o wi臋cej. Ca艂e 艣ciany pokrywa艂y proste rega艂y, z bogato rze藕bionymi szczytami. R贸偶nej wysoko艣ci p贸艂ki, w cz臋艣膰 zas艂oni臋te szklanymi drzwiami, wr臋cz ugina艂y si臋 pod ci臋偶arem tom贸w. Modlitewnik贸w, dzie艂 naukowych, bestiariuszy, atlas贸w poznanego 艣wiata pe艂nych "ziem gdzie 偶yj膮 lwy", tomik贸w poezji, traktat贸w filozoficznych. Wszelkich dzie艂 my艣li ludzkiej. Spisanych r臋cznie, wydrukowanych, na pergaminie, papierze, p艂贸tnie. Oprawionych w sk贸ry i bogato haftowane tkaniny. Wiele z nich by艂o wprost bezcennych.
Cho膰by jedno z pierwszych wyda艅 Biblii Gutenberga, godzinki z s艂ynnej pracowni Lindburg贸w, kodeks praw wykonany w Aqwizgranie i Ewangelia 艢wi臋tego Mateusza z Tur, o charakterystycznej, szybkiej, nerwowej kresce w miniaturach. 艢wiadectwa wiedzy i wiary sprzed wielu wiek贸w. Delikatne, pi臋knie zachowane dzie艂a sztuki. Kt贸re brano do r臋ki bardzo rzadko i g艂贸wnie po to, by si臋 nimi zachwyca膰, nie czyta膰. Ten kto to zgromadzi艂 by艂 prawdziwym koneserem.
Atak by艂 szybki i niespodziewany. Ale trafi艂 w pr贸偶ni臋. Odwr贸ci艂 si臋 gdy w niego chcieli uderzy膰. Kolanem trafi艂 w korpus przeciwnika. Ten owin膮艂 si臋 na nim. Poprawi艂 艂okciem. Popchn膮艂 go na stolik i wybieg艂 z pokoju.
Byle by nie uszkodzi膰 ksi膮g.
Napastnik porusza艂 si臋 niczym zwierz臋. Nisko utrzymany punkt ci臋偶ko艣ci, p艂ynne, lecz drapie偶ne ruchy. Gracja poluj膮cego kota. Ch艂opak by艂 m艂ody, o bia艂ej sk贸rze i niemodnie przyci臋tych, rudych w艂osach. Za艣mia艂 si臋 bezg艂o艣nie, ukazuj膮c 艣nie偶nobia艂e k艂y. Otar艂 krew wyp艂ywaj膮c膮 z rozbitych warg. Jego oczy b艂yszcza艂y w ciemno艣ci.
Skoczy艂 do przodu. D艂ugimi pazurami si臋gaj膮c gard艂a. Z艂apa艂 go za nadgarstki, kopn膮艂 w piersi. Uderzy艂 czo艂em w jego g艂ow臋. Tamten chcia艂 go ugry藕膰, ale trzyma艂 go tak, 偶e nie m贸g艂 go dosi臋gn膮膰. Z nieznacznym wysi艂kiem odchyli艂 jego r臋ce. Ko艣ci m艂odego wampira p臋k艂y z g艂uchym trzaskiem. Ten zaskowycza艂 niczym ranne zwierz臋. Odskoczy艂 jak tylko m贸g艂.
Na twarzy pojawi艂 si臋 delikatny, wr臋cz przyjacielski u艣miech. W jego r臋ce niewiadomo sk膮d pojawi艂 si臋 niewielki sztylet, b艂yszcz膮cy niczym gwiazdy. Jednym skokiem by艂 przy ofierze, poder偶n膮艂 mu gard艂o zamaszystym ruchem. Potem wbi艂 go prosto w serce. Krew zachlapa艂a mu twarz. Rudow艂osy pad艂 na ziemi臋, rozbijaj膮c stolik.
Bia艂a r臋ka opar艂a si臋 na jego ramieniu. Dziewczyna u艣miecha艂a si臋 nieznacznie, troch臋 smutno. Patrzy艂a uwodzicielsko spod burzy czarnych w艂os贸w. Dotkn臋艂a 艂agodnie jego twarzy. Przesun臋艂a smuk艂ymi, troch臋 ko艣cistymi palcami po owalu. G艂adzi艂a policzki. Nic nie m贸wi艂a. Powoli zbli偶y艂a swoje wargi do jego ust, jakby chcia艂a go poca艂owa膰. W jej oczach odbija艂y si臋 p艂omienie 艣wiec. Nie mo偶na by艂o oderwa膰 od nich wzroku.
Roze艣mia艂a si臋 i uciek艂a. Wcze艣niej rozoruj膮c mu policzek d艂ugimi paznokciami.
Dw贸ch m臋偶czyzn zaatakowa艂o go jednocze艣nie. Odskoczy艂 w ty艂, unikaj膮c ich cios贸w. Przetoczy艂 si臋 po ziemi. Wsta艂 mi臋kko niczym kot. Jedn膮 r臋k膮 zablokowa艂 kopni臋cie wymierzone w jego g艂ow臋. Podci膮艂 z obrotu przeciwnika i poderwa艂 si臋 na nogi. Drugi uderzy艂 w niego mieczem zdj臋tym z 艣ciany. Ostrze napotka艂o na ostrze. Trzymana odwrotnie bro艅 nadawa艂a si臋 tylko do obrony.
Okr臋ci艂 si臋 w piruecie, zbli偶aj膮c si臋 do drugiego z napastnik贸w. Ostrze rozci臋艂o jego czarny p艂aszcz na dwie cz臋艣ci. Zn贸w obie bronie na chwile si臋 zwar艂y. Si艂a pchn臋艂a go na 艣cian臋. Ale i powali艂a napastnika. On poderwa艂 si臋 szybciej. Skoczy艂 chc膮c zabi膰 go jednym ciosem. Celuj膮c w tchawic臋 pi臋艣ci膮. Trafi艂 w p贸艂k臋. Uchyli艂 si臋 z szybko艣ci膮 zbyt du偶膮 jak na cz艂owieka. Resztki p艂aszcza rzuci艂 na uzbrojonego, na moment wy艂膮czaj膮c go z walki. Przerzuci艂 bro艅 do drugiej r臋ki i chlasn膮艂 drugiego przez pier艣. Tamten pad艂 na wznak skowycz膮c z b贸lu. Skoczy艂 i przygwo藕dzi艂 go do ziemi swoim mieczem. Ukl膮k艂 na ciele.
W ostatniej chwili spostrzeg艂, 偶e drugi ju偶 si臋 wyzwoli艂. Wyszarpn膮艂 bro艅 i zablokowa艂 jego atak. Trzymaj膮c za ostrze i g艂owni臋. Po przeci臋tej r臋ce pop艂yn臋艂a krew. Ale jakby tego nie zauwa偶y艂. Od razu zaatakowa艂. Ciosy mia艂 szybkie i oszcz臋dne. Kr贸tkie, dok艂adne zwody. Szybkie bloki i riposty. Obaj dzia艂ali b艂yskawicznie, tylko ich bro艅 migota艂a, momentami tworz膮c 艣wietliste p贸艂kola doko艂a postaci.
Ponownie si臋 zwarli. Obaj oddychali r贸wno i miarowo. Po obu trudno by艂o pozna膰 zm臋czenie. Pot臋偶ny, niemal dwu metrowy blondyn i jego sporo ni偶szy przeciwnik. Napierali na siebie, pr贸buj膮c wygra膰 si艂膮. Przygwo藕dzi膰 przeciwnika do 艣ciany. Wampir powoli wygrywa艂 w tym starciu. By艂 silniejszy. U艣miechn膮艂 si臋, obna偶aj膮c k艂y. Sykn膮艂, czy mo偶e si臋 za艣mia艂? Jego oponent nie zareagowa艂. Po twarzy sp艂ywa艂a mu krew.
Nagle upad艂. Przesun膮艂 si臋 ko艂o jego n贸g i uderzy艂 od ty艂u. Ostrze przesz艂o przez korpus, rozcinaj膮c go niemal na p贸艂. Wampir pad艂 na kolana. Wi臋c uderzy艂 raz jeszcze. Tak silnie, 偶e g艂owa zosta艂a odci臋ta od cia艂a. Uderzy艂a o 艣cian臋. Potoczy艂a si臋 po ziemi.
Powoli wyprostowa艂 si臋. Podszed艂 do le偶膮cego i jeszcze raz przebi艂 go swoj膮 broni膮. Tym razem na pewno trafi艂 w serce. Powt贸rzy艂 cios. Potem uderzy艂 ostatni raz. Umar艂y ni偶 nigdy mia艂 si臋 nie podnie艣膰.
Nie ocieraj膮c nawet krwi ruszy艂 w kierunku w kt贸rym uda艂a si臋 dziewczyna. Szed艂 zupe艂nie bezg艂o艣nie. Niczym dzikie zwierz臋. Stary, nie dzia艂aj膮cy zegar wpatrywa艂 si臋 w niego okr膮g艂膮 tarcz膮.
Sta艂a na 艣rodku pokoju. Niemal naga, tylko w lu藕nej, jasno niebieskiej tunice, o d艂ugich, prostych w艂osach i z medalionem na szyi. U艣miecha艂a si臋. Patrzy艂 bez ruchu, jakby sparali偶owany, jak zbli偶a si臋 do niego. Porusza艂a si臋 niczym tancerka, lub raczej widmo tancerki. Lekko, p艂ynnie, nieznacznie ko艂ysa艂a biodrami, z niewymuszonym wdzi臋kiem, kogo艣, kto zarabia na 偶ycie swoim cia艂em. R臋ce nieznacznie wyci膮gn臋艂a przed siebie, by pokaza膰, 偶e jest bezbronna. W mroku jej sk贸ra wr臋cz 艣wieci艂a. W艂asnym, wewn臋trznym, zimnym blaskiem. Upu艣ci艂 miecz.
Nie przestraszy艂a si臋. A on si臋 nie poruszy艂. Musn臋艂a opuszkami palc贸w jego policzek. Przykl臋k艂a i dotkn臋艂a jego d艂oni. Ca艂y czas patrzy艂a mu prosto w oczy. Ma jej twarzy b艂膮dzi艂 ni to u艣miech, ni to wyraz smutku. Powoli przytuli艂a krwawi膮c膮 ko艅czyn臋 do swojej piersi. By艂a bardzo czu艂a, delikatna w ka偶dym swoim ge艣cie. Stara艂a si臋 sprawi膰 mu jak najmniej b贸lu. Potem przytkn臋艂a r臋k臋 do ust. Poczu艂 przyjemny dreszcz, mrowienie rozchodz膮ce si臋 falami po ca艂ym ciele. Uczucie granicz膮ce niemal z fizyczn膮 rozkosz膮. Ona nie spuszcza艂a z niego smutnego wzroku.
W ko艅cu oderwa艂a swoje usta. Powoli, p艂ynnie podnios艂a si臋. Ponownie dotkn臋艂a jego twarzy. Pod wp艂ywem jej warg rana przesta艂a bole膰. Jakby si臋 zasklepi艂a, jakby znik艂a. Poca艂owa艂a go.
- Nie b贸j si臋, nie skrzywdz臋 ci臋.
Mia艂a pi臋kny, aksamitny g艂os. Kojarz膮cy si臋 z wod膮, lasem, ksi臋偶ycow膮 noc膮. Wolno艣ci膮. Patrzy艂a mu prosto w oczy. Jej by艂y ciemne, ciemno niebieskie. G艂臋bokie jak jezioro, otoczone firank膮 czarnych rz臋s. By艂a pi臋kna.
On jakby podda艂 si臋 jej woli, jakby pragn膮艂 tego, czego ona pragn臋艂a. Pozwoli艂 by zdj臋艂a z niego resztki p艂aszcza, rozpi臋艂a mu ko艂nierz surduta, by rozwi膮za艂a zrobiony z chusty krawat. By艂a bardzo zwinna, szybka cho膰 jednocze艣nie wcale si臋 nie spieszy艂a. Powoli, jakby od niechcenia rozpi臋艂a dwa g贸rne guziki przy koszuli. Nie przeszkodzi艂 jej w tym, podobnie jak w odpi臋ciu pasa i odrzuceniu pochwy miecza. Przypatrywa艂 si臋 jej poczynaniom bierny, wr臋cz oboj臋tny. A ona robi艂a to jakby od niechcenia, powoli, na poz贸r wahaj膮c si臋, ale pewnie. W ko艅cu w ka偶dej chwili m贸g艂 jej przeszkodzi膰.
Nie zrobi艂 tego.
Nawet nie pr贸bowa艂 zrobi膰.
Dotkn臋艂a wargami jego szyi. Ale nic wi臋cej.
Potem opar艂a g艂ow臋 na jego ramieniu. By艂o w niej co艣 dziewcz臋cego, wr臋cz dziecinnego. 艁agodnego i smutnego jednocze艣nie. 艢miesznego oraz powa偶nego. Niepokoj膮cego i bezpiecznego. Wszystko na raz, w podobnych proporcjach. W ci膮gle zmieniaj膮cym si臋 stosunku, ale nie spos贸b by艂o powiedzie膰, kiedy kt贸ra cecha zwyci臋偶a艂a.
- Jeste艣 pi臋kny. - szepn臋艂a. - O wiele pi臋kniejszy od nich. Nie boisz si臋 mnie, prawda? Bo ja si臋 troch臋 ciebie boj臋, ale tylko troch臋. Uwierz mi, nie chc臋 zrobi膰 ci krzywdy, przecie偶 te偶 mam prawo do trwania, prawda? Rozumiesz to?
Bardzo powoli skin膮艂 g艂ow膮. U艣miechn臋艂a si臋.
- Oni sami chcieli ci臋 zaatakowa膰. Nie mog艂am im przeszkodzi膰. Teraz to ju偶 zako艅czone. Nikomu nic z艂ego si臋 nie stanie, prawda? A ja ci pomog臋. Obiecuj臋. Pomog臋 ci...
Jej g艂os przeszed艂 w mruczenie. Przymkn臋艂a powieki. Mia艂a niezwykle d艂ugie, kruczo czarne rz臋sy, lekko wywini臋te do g贸ry. Przesun臋艂a d艂oni膮 po jego barku, ramieniu, r臋ce, w ko艅cu d艂oni. Ich palce splot艂y si臋 ze sob膮. Poca艂owa艂 j膮 poni偶ej karku. Odchyli艂a lekko g艂ow臋 poddaj膮c si臋 pieszczocie.
- Nareszcie wolni...
Powiedzia艂a. Si臋gn膮艂 w stron臋 jej dekoltu...
Nagle upad艂a. On przelecia艂 p贸艂 sali i wyr偶n膮艂 plecami w toaletk臋. Rozbi艂 j膮 na p贸艂. Wampirzyca przeszorowa艂a kawa艂ek bokiem. Poderwa艂a si臋 natychmiast, z niepokojem spogl膮daj膮c na ch艂opaka, a zaraz potem, tym razem wciek艂a, w stron臋 wej艣cia.
M臋偶czyzna pochyli艂 si臋 do przodu, opieraj膮c si臋 obiema d艂o艅mi o futryn臋. Zlewa艂 si臋 z p贸艂mrokiem korytarza. Jakby by艂 nie do ko艅ca materialny.
- Powiedzia艂em, 偶e ci nie pozwol臋.
Sykn膮艂 wchodz膮c do pokoju. Nie patrzy艂 na ni膮, tylko na m艂odzie艅ca; ten nie rusza艂 si臋, cios najwyra藕niej odebra艂 mu przytomno艣膰. W 艣wietle 艣wiec czarnow艂osy przypomina艂 bardziej upiora, ni偶 偶yw膮 istot臋. Jego oczy gor膮czkowo b艂yszcza艂y.
Kobieta z krzykiem wyrzuci艂a do przodu r臋ce. Fala uderzeniowa popchn臋艂a go do ty艂u. Trafi艂a w brod臋, tak, 偶e g艂owa odlecia艂a. Przez chwil臋 mo偶na by艂o pomy艣le膰, 偶e mu j膮 urwa艂a. Ale nie. Zachwia艂 si臋, lecz usta艂.
Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi. Ponowi艂a atak. Zas艂oni艂 twarz r臋k膮. R臋kaw rozpad艂 si臋 na strz臋py. A on odjecha艂 jeszcze kawa艂ek. 艢ciana za nim pop臋ka艂a. Znajduj膮cy si臋 na niej obraz znikn膮艂 w jednej chwili.
Powoli opu艣ci艂 rami臋. Nic nie powiedzia艂, tylko spojrza艂 w jej stron臋.
Pod艂oga zosta艂a rozryta na ca艂ej d艂ugo艣ci. Najbli偶ej wisz膮ca draperia sp艂on臋艂a. Jasnym, czystym, lodowato b艂臋kitnym p艂omieniem. Ko艅c贸wki w艂os贸w kobiety zajarzy艂y si臋. A sama musia艂a ukl臋kn膮膰. Jednak jego atak rozbi艂 si臋 kawa艂ek od niej.
Skoczy艂a do niego. Rozdar艂a pazurami zas艂on臋, kt贸ra nagle zagrodzi艂a jej drog臋. Odbi艂a my艣l膮 lec膮ce 艣wieczniki. Uchyli艂 si臋 przed poderwanym przez ni膮 fragmentem posadzki. Rozbi艂 go na kawa艂ki. Te偶 ruszy艂 w jej stron臋.
Poza jej pierwszym krzykiem ca艂o艣膰 rozgrywa艂a si臋 w niemal ca艂kowitej ciszy. 呕adne z nich nie powiedzia艂o nawet s艂owa. Tylko powietrze 艣wista艂o w czasie s艂ania kolejnych fal, tylko sprz臋ty rozbija艂y si臋 z g艂o艣nym trzaskiem i hukiem.
Nie spos贸b by艂o powiedzie膰 kt贸re w tej potyczce ma przewag臋. Oboje dysponowali podobn膮 si艂膮. Podobnymi technikami. Mo偶e ona by艂a troch臋 szybsza...
Si臋gn臋艂a do jego gard艂a.
Nagle zamar艂a. Niemal zatrzyma艂a si臋 w powietrzu. Na jej twarzy malowa艂 si臋 b贸l i zaskoczenie.
Caroll sta艂 za ni膮. Powoli wyrwa艂 r臋k臋 z jej tu艂owia. Upad艂a zwini臋ta w p贸艂. Ale podnios艂a si臋 na kolana. Jedn膮 r臋k膮 kurczowo 艣ciska艂a ran臋 z boku korpusu. Drug膮 si臋gn臋艂a jego twarzy. Musn臋艂a j膮 palcami.
- Czemu... by艂oby dobrze... pom贸c...
Oczy ch艂opaka by艂y smutne, zupe艂nie spokojne i smutne. Uderzy艂 na wysoko艣ci karku, tam gdzie jeszcze przed chwil膮 j膮 ca艂owa艂. Chwyci艂 jej g艂ow臋 i przekr臋ci艂, 艂ami膮c kr臋gi szyjne. Rozleg艂 si臋 suchy, md艂y trzask. Osun臋艂a si臋 na ziemi臋.
Czarnow艂osy wreszcie wszed艂 do ruiny pokoju. Stan膮艂 obok. Jego w艂osy by艂y nadpalone, z jednej cz臋艣ci surduta zosta艂y tylko strz臋py. Ca艂a twarz ocieka艂a mu krwi膮.
- To umar艂a
Powiedzia艂 jakby nie by艂o wida膰. Ciemnosk贸ry wysun膮艂 r臋k臋 w prosz膮cym, czy raczej rozkazuj膮cym ge艣cie. Jego towarzysz lekko westchn膮艂 i poda艂 mu wyci膮gni臋ty zza pasa sztylet. Lekko si臋 skrzywi艂 gdy chwyci艂 za b艂yszcz膮ce ostrze.
Ch艂opak wzi膮艂 r臋koje艣膰. Mocno, pewnie z艂apa艂. Przykl膮k艂. Wbi艂 bro艅 prosto w jej serce, obr贸ci艂 dwukrotnie. Cia艂em wstrz膮sn臋艂y drgawki. Poderwa艂o si臋 na moment do g贸ry, potem zesztywnia艂o.
Kotara i ci臋偶kie belki zas艂aniaj膮ce okno rozpad艂y si臋. Md艂e 艣wiat艂o ponurego dnia wpad艂o do 艣rodka. Zasnute ci臋偶kimi chmurami niebo roz艣wietli艂a daleka b艂yskawica.
- To na wszelki wypadek. - u艣miechn膮艂 si臋. - Jak b臋dzie s艂o艅ce, na pewno nie wstanie. Czy co艣 si臋 sta艂o Caroll?
W blasku nast臋pnej sk贸ra ch艂opaka nabra艂a barwy mosi膮dzu, na jego twarzy zastyg艂 smutek. Wieczny, niezmienny smutek, ale teraz jakby g艂臋bszy. Bardziej zdeterminowany? Wiatr wdar艂 si臋 do 艣rodka, w艂osy, srebrzyste dzi臋ki 艣wiat艂u, rozsypa艂y si臋 do ko艂a. W czasie walki warkocz mu si臋 rozpl膮ta艂 i niczym nie skr臋powane powiewa艂y doko艂a jego drobnej sylwetki. Niczym jaki艣 p艂aszcz. Chwil臋 warzy艂 w r臋ce bro艅, uparcie wpatruj膮c si臋 w ciemne 藕renice. By艂o w nim jakie艣 napi臋cie, jakby gotowo艣膰 do ataku.
Tamten zrobi艂 krok w jego stron臋 i zamar艂. W milczeniu mierzyli si臋 wzrokiem. Cia艂o wampirzycy wreszcie zamar艂o.
- Co... - zaczerpn膮艂 powietrza. - To by艂a lito艣膰. - sykn膮艂. Potem jakby si臋 uspokoi艂. Zacisn膮艂 pi臋艣ci, tylko po to by je rozlu藕ni膰. - I co planujesz? Co zrobisz?
Powiedzia艂 cicho. Jasne oczy parzy艂y nieruchomo. Usta chwil臋 si臋 porusza艂y, jednak nie odpowiedzia艂y. Drobne palce mocniej zacisn臋艂y si臋 na niewielkiej, wy艂o偶onej czarnym drewnem g艂owni.
Powoli skierowa艂 ostrze w swoj膮 stron臋. Czubek niemal dotyka艂 jego piersi. Ma miejscu serca. Sekundy mija艂y. 呕aden z nich si臋 nie poruszy艂. Trzecia ju偶 b艂yskawica roz艣wietli艂a scen臋. 艢wiece pogas艂y.
W ca艂ym domu wy艂 wiatr. Ju偶 nie skr臋powany wdziera艂 si臋 do wszystkich pomieszcze艅. Og艂asza艂, 偶e teraz on tu rz膮dzi, 偶e obejmuje we w艂adanie ca艂膮 posiad艂o艣膰. Nie by艂o mocy, kt贸ra wcze艣niej go powstrzymywa艂a.
Ale oni nie zwracali uwagi na zachodz膮ce zmiany. Istnieli tylko oni, nic wi臋cej, nikt wi臋cej. Pe艂ne napi臋cia sekundy, gdy ch艂opak i jego towarzysz mierzyli si臋 wzrokiem. Gdy rozstrzyga艂y si臋 ich losy.
Na ubraniu pojawi艂a si臋 niewielka plamka krwi.
W ko艅cu powoli poda艂 mu bro艅.
- Powiniene艣 wiedzie膰, 偶e tego nie zrobi臋, Ksi膮偶e.
Powiedzia艂 cicho, a odg艂os grzmotu niemal zag艂uszy艂 jego s艂owa. M臋偶czyzna podszed艂, odebra艂 mu sztylet. Schowa艂 go za siebie, umieszczaj膮c w ukrytej za pasem kieszeni. Opar艂 d艂o艅 na ramieniu ch艂opaka.
- To dobrze.
Szepn膮艂 nachylaj膮c si臋. Delikatnie podni贸s艂 jego brod臋. Na jego bladej twarzy malowa艂a si臋 ulga.
Caroll zachwia艂 si臋. Oczy uciek艂y mu w g艂膮b g艂owy. Powoli i 艂agodnie osun膮艂 si臋 na ziemi臋. W ostatniej chwili zosta艂 z艂apany. Oddycha艂 p艂ytko, nier贸wno. Czarnow艂osy przytuli艂 go do siebie. U艂o偶y艂 na zniszczonej posadzce, a dok艂adniej kawa艂ku dywanu, jaki cudem ocala艂 z walki. Odgarn膮艂 w艂osy z m艂odej twarzy. Z widocznym niepokojem obejrza艂 jego szyj臋, kark, r臋ce. Chwil臋 d艂u偶ej zatrzyma艂 si臋 na pi臋ciu w膮skich zadrapaniach na policzku. Star艂 kciukiem wyp艂ywaj膮c膮 z nich krew. Spr贸bowa艂 jej. To samo zrobi艂 z t膮, kt贸ra wyp艂ywa艂a z rany na d艂oni.
- Zwalczysz j膮 bez k艂opotu. - powiedzia艂 z nieznacznym u艣miechem. Splun膮艂 w bok. - Tylko si臋 trzymaj. Tylko chciej.
Wyszed艂 z pokoju. Wr贸ci艂 po kilku minutach, nios膮c sw贸j p艂aszcz i kilka ksi膮偶ek z biblioteki. Na jego twarzy nie by艂o ju偶 艣lad贸w walki, 偶adnych obra偶e艅, zadrapa艅, czy siniak贸w. W jaki艣 spos贸b nawet krew pokonanego wampira znik艂a. Przypasa艂 sobie le偶膮cy na ziemi miecz, wcze艣niej wycieraj膮c go w le偶膮c膮 na 艂贸偶ku po艣ciel. Ostrze przez chwil臋 b艂ysn臋艂o, wygl膮da艂o jak wykute z gwiazd. Owin膮艂 tkanin膮 nieprzytomnego i wzi膮艂 go na r臋ce.
Na pi臋trze wszystkie okna zosta艂y wybite. Szcz膮tki desek i zas艂on wala艂y si臋 na pod艂odze. Cia艂a wampir贸w zosta艂y przesuni臋te tak, by na pewno o艣wietli艂o je s艂o艅ce. Kiedy艣, innego dnia, o innej porze.
- Wracajmy.
Powiedzia艂 ca艂uj膮c ch艂opaka w czo艂o.

Nikt nie wiedzia艂 co sta艂o si臋 z dziewczynk膮. Po prostu w jednej chwili znik艂a. Bawi艂a si臋 przed kominkiem, a potem jakby rozp艂yn臋艂a si臋 w powietrzu. Nie pozosta艂 po niej 偶aden 艣lad. Ani mi艣, ani w艂os, ani nawet strz臋p sukienki, czy cokolwiek innego. Jakby jej nigdy tam nie by艂o, jakby nikogo z nich tam nie by艂o.
Gospodarz nie przej膮艂 si臋 tym zbytnio. Z reszt膮 nawet je偶eli, to, to ju偶 si臋 nie liczy艂o. A na pewno jej nie obchodzi艂o.
Tego samego dnia, w czasie najgorszej ulewy czarny, dwukonny pojazd przemkn膮艂 ulicami miasteczka. Nikt nie wiedzia艂 sk膮d si臋 wzi膮艂, nikt nie wiedzia艂 kt贸r臋dy si臋 wydosta艂. Stra偶nicy i odd藕wierni przy ka偶dej z bram zaklinali si臋, 偶e na pewno im nie otwierali wr贸t. Zupe艂nie nie potrafili powiedzie膰 co si臋 sta艂o.
Ale ludzie widzieli oddalaj膮cy si臋 pow贸z, nie s艂yszeli odg艂osu kopyt, ale zaprz臋g widzieli. Halucynacja? Sen? Mara? To nie by艂o mo偶liwe, wi臋c gdzie zgin臋li? Co si臋 z nimi sta艂o? Kim byli?
Kiedy przez nast臋pne dwa tygodnie nikt nie zgin膮艂, postanowiono sprawdzi膰 opuszczony zamek. Kilku najodwa偶niejszych wojak贸w, pob艂ogos艂awionych przez proboszcza, uda艂o si臋 tam.
Znale藕li opustosza艂e, mocno zniszczone sale, par臋 rozk艂adaj膮cych si臋 zw艂ok i cztery mumie, nosz膮ce 艣lady strasznych obra偶e艅. Jedna z nich by艂a bez g艂owy, inna przeci臋ta niemal na p贸艂, pozosta艂e mia艂y dziury w korpusach, ca艂e wyrwy. Ale niew膮tpliwie cia艂a nale偶a艂y do wampir贸w.
Po powrocie nich do miasteczka, rada postanowi艂a spali膰 zamek. Jeszcze tego samego dnia w wielu miejscach zosta艂 pod艂o偶ony ogie艅, a podsypany proch dokona艂 dzie艂a zniszczenia. Biblioteka z bezcennymi woluminami, kolekcja obraz贸w, szczeroz艂ote naczynia liturgiczne, zbi贸r arras贸w i szk艂a sprowadzonego z weneckich pracowni. Rze藕by, o艂tarze, meble 艣ci膮gni臋te z ca艂ej europy. Zdobywane przez wieki, gromadzone przez pokolenia w ci膮gu kilku chwil uleg艂y zniszczeniu.
Posiad艂o艣膰 pali艂a si臋 przez kolejne kilka dni. Od budynk贸w zaj臋艂y si臋 drzewa w parku i ogrodzie, a tak偶e okoliczne lasy. Zagrozi艂y nawet miasteczku. Dopiero po dw贸ch tygodniach kolejna ulewa zgasi艂a po偶ar. Wtedy wszyscy odetchn臋li z ulg膮.
I nikt nie pami臋ta艂, 偶e tego samego dnia, gdy czarny pow贸z przemkn膮艂 przez ulice, a tr贸jka przybyszy na zawsze znik艂a z miasteczka, na go艣ci艅cu, kawa艂ek na wsch贸d, znaleziono jeszcze jedne cia艂o...
W m臋偶czy藕nie nie by艂o nawet kropli krwi.

- Dla czego to zrobi艂a? Z g艂odu? Ze z艂o艣liwo艣膰? Ze strachu?
- Nie, z lito艣ci. To jedyny pow贸d. Bo by艂o jej szkoda, czu艂a lito艣膰 patrz膮c jak si臋 m臋czy. Dla tego postanowi艂a pom贸c.
- Lito艣膰 to s艂abo艣膰.
- Lito艣膰 to oznaka 偶ycia. Jak 偶al, smutek, 艣miech, mi艂o艣膰. Uczucia do kt贸rych nawet nie do ko艅ca 偶ywi s膮 zdolni...


Koniec...


...tej cz臋艣ci. Je偶eli chcecie, bym dos艂a艂a nast臋pne dajcie znak na maila. Tam te偶 kierujcie wszelkie uwagi, bluzgi, krytyk臋, pytania itp. Wszystko przeczytam i, niezale偶nie od tre艣ci, bardzo b臋d臋 wdzi臋czna. Pozdrawiam.
Pazuzu.
pazuzu_chan@gazeta.pl











 


Komentarze
mordeczka dnia pa糳ziernika 16 2011 12:38:47
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kethry (kethry@interia.pl) 00:59 28-08-2004
az nie wierze, ze tu jeszcze nic. opowiadanie niezywkle, jak zreszta wiekszosc Pazuzu. kaze wysilic szare komorki, a ja to lubie, bo moje maja wrodzona sklonnosc do lenistwa. poza tym zdobylo moj skrajny pomysl za fachowosc i drobiazgowosc w opisach. wiecej. koniecznie wiecej opek Pazuzu chce smiley
Kethry (kethry@interia.pl) 01:00 28-08-2004
podziw nie pomysl. oczywista -__-
Pazuzu (pazuzu_chan@gazeta.pl) 16:01 03-09-2004
Dzi臋ki za komentarz, znacz膮co podbudowa艂 moj膮 samoocen臋^^. Opowiadanek na pewno b臋dzie wi臋cej - jeszcze cztery z tego samego 艣wiata, a potem... zobaczymy^^.
An-Nah (Brak e-maila) 18:12 07-10-2004
Cudowne. Piekna fabula, nastruj, ciekawy styl. To juz nie jest nawet yaoi z fabula - to fabula z yaoi, a wiec cos, co cenie najwyrzej, fic, w ktorym historia jest wazniejsza od dwuch panow i jendego lozka Nie doczytalam jeszcze do konca, ale dzis wieczorkiem skoncze. Jestem zachwycona, ale nie omieszkam tez skrytykowac - przydalbyci sie beta-reader, bo popelniasz drobne, aczkolwiek denerwujace bledy - na przyklad \"wysokosc\" geograficzna\" zamiast \"szerokosci geograficznej\". Mala rzec, a bruzdzi smiley Jak chcesz, to moge ci pomoc i wylapac czesc tych drobiazgow.
nache (Brak e-maila) 21:36 19-03-2005
艂e no XD pierwszy raz od pol roku chce cos przeczytac, wchodze tu, patrze czy pazu dokonczyla to co zaczela [bodajze o.O] w wakacje i co? kupa xP
wez to kiedys dokoncz bo
1. skopie cie XD
2. fajnie sie zaczelo XD

no XD
mam nadzieje ze moj wpis wywola u ciebie nute pokory dla twoich czytelnikow smileyPP
Pazuzu (Brak e-maila) 17:12 27-03-2005
Koniec jest w oddzielnych opkach : Milczenie, Szept, Mowa, Krzyk...
nache (Brak e-maila) 15:28 28-03-2005
lol
wlasnie sie tak zastanawialam czy te opowiadania nie maja ze soba cos wspolnego przez te tytuly __^__
nache (Brak e-maila) 15:31 28-03-2005
tylko ze ja tu widze milczenie, szept, glos i krzyk... dobrze rozumuje ze ci sie pomylilo czy jednak nie wyslalas jeszcze jakiejs czesci?XD
Pazuzu (Brak e-maila) 00:21 29-03-2005
Suminasen, mi si臋 pomyli艂o, wszystko o wampirkach jest tutaj, zamieszczone w kolejno艣ci czytania. Sorry za zamieszanie, ale wiecznie kie艂basz膮 mi si臋 tytu艂y (zw艂aszcza, 偶e tu zmienia艂am z X razy)
Zettai (Brak e-maila) 01:47 23-05-2006
Hej. Emm, niez艂e. Tylko troch臋 liter贸wek narobi艂a艣. Aha, i czasami nie do ko艅ca wiadomo, co kto m贸wi. Chocia偶, jak ju偶 siem nabierze wprawy smiley
Pazuzu (Brak e-maila) 23:44 24-05-2006
Ciesz臋 si臋, 偶e si臋 spodobalo - zapraszam do nast臋pnych cz臋艣ci.

Opko jest ju偶 stare, wi臋c mo偶e st膮d wszystkie b艂臋dy...
Dodaj komentarz
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa U縴tkownika

Has硂



Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem?
Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.

Zapomniane has硂?
Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze sta艂e, cykliczne projekty



Tu jeste艣my
Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemno艣ci膮 艣ledz臋 Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpud艂a :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, je艣li kto艣 tu zagl膮da i chce wiedzie膰, co porabiam, to mo偶e zajrze膰 do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z r贸偶nych przyczyn staram si臋 by膰 optymist膮, wi臋c b臋d臋 trzyma艂 kciuki 偶eby uda艂o Ci si臋 odtworzy膰 to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro s艂ysze膰, Jash. Wprawdzie nie czyta艂em Twojego opowiadania, ale szkoda, 偶e nie doczeka si臋 ono zako艅膰zenia.

Archiwum