艢CIANA S艁AWY | Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner


|
|
Witamy |
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
|
Trotz 2 |
Wsta艂em o cytrynowym brzasku, w dzie艅 letni, m臋tny jak szklanka lemoniady. Ko艣ci gruchn臋艂y przyjemnie, dobrze budzi膰 si臋 wypocz臋tym, z niebem jasnym nad g艂ow膮, po艣r贸d 艣piewu ptak贸w, rze艣kie powietrze, rosa ci臋偶ka na trawie i ogromnych kwiatach naparstnicy, kt贸re tworzy艂y zwarty szpaler, egzotyczne i fioletowe, po obu stronach le艣nej 艣cie偶ki, kt贸r膮 opu艣ci艂em polan臋. Wiewi贸rki pe艂za艂y wok贸艂 pni drzew, dwie sarny uciek艂y k艂usem.
Ziemia parowa艂a, ogrzana pierwszymi promieniami s艂o艅ca, szed艂em szcz臋艣liwy i wolny od problem贸w. Pachnia艂y zio艂a, mi臋ta i dzika pietruszka, a na skraju kolejnej polanki, na jak膮 si臋 natkn膮艂em, ros艂y kar艂owate pomidory, owocuj膮c czerwono. Latem- pomidory- pachn膮 najpi臋kniej ze wszystkich zielnych d贸br, ukl臋kn膮艂em przeto by lepiej poczu膰 zapach. To najlepszy dzie艅 ze wszystkich moich dni, my艣la艂em rado艣nie. Nie min臋艂a minuta od tej my艣li, a zarejestrowa艂em za sob膮 szum wody. Podnios艂em si臋 z kl臋czek, a tam, przysi膮g艂bym, 偶e wcze艣niej tego nie by艂o, po drugiej stronie sk膮panej w s艂o艅cu polany pi臋trzy艂a si臋 wysoka, przewy偶szaj膮ca czubki najwy偶szych drzew, ska艂a, z kt贸rej serca, szerokiego, pionowego roz艂amu, sp艂ywa艂y leniwie wodne kaskady, tworz膮c u jej st贸p niewielkie rozlewisko. Woda spe艂za艂a ze ska艂y cienk膮 zas艂on膮, li偶膮c j膮, jak krew li偶e arterie, miejscami tryska艂a gwa艂townie, jak z 偶ywej rany. Oczarowany zbli偶y艂em si臋; sadzawka, g艂臋bsza ni偶 my艣la艂em wcze艣niej, pe艂na by艂a kolorowych ryb, w rzadkim litoralu dojrza艂em nawet porybliny, co ostatecznie utwierdzi艂o mnie w niezwyk艂o艣ci napotkanego miejsca. Jestem w raju, szepta艂em.. Unios艂em g艂ow臋, by rozejrze膰 si臋 raz jeszcze, i wzrok m贸j pad艂 na niego.. Zanurzony w wodzie po po艣ladki, nagi, z w艂osami zlepionymi na plecach, odchyla艂 g艂ow臋, by napi膰 si臋 wody, by sp艂yn臋艂a mu wprost do ust.. Moje serce 艣cisn臋艂o si臋 gwa艂townie- zobaczy艂em Micha艂a w swoim raju, po czym wyrzuci艂o porcj臋 krwi, kt贸ra uderzy艂a mi w skronie.
Pi臋kny elfida, m艂ody m臋偶czyzna, d艂onie nikn膮ce na jego torsie, sun膮ce do 艣wietlistej granicy wody, westchnienie.. Zrzuci艂em buty i zbli偶y艂em si臋 do niego, instynktownie licz膮c na prawdziwe, intensywne zbli偶enie. Ubranie nasi膮kn臋艂o wod膮 w sekund臋, nie dba艂em o to. Gdy by艂em ju偶 blisko, odwr贸ci艂 si臋 do mnie.. Zawaha艂em si臋, to nie by艂 on, lecz po chwili oczy jego zaokr膮gli艂y si臋 ze zdziwienia, wyj膮ka艂 moje imi臋 i uj膮艂 si臋 w d艂o艅, zacz膮艂 onanizowa膰 si臋 patrz膮c mi w oczy, tym zdziwionym, szerokim spojrzeniem. Post膮pi艂em ku niemu, licz膮c, 偶e ulegnie, jak zawsze, a on, nie czekaj膮c chwili nawet, zanurkowa艂 pod wod臋. Droczy si臋, pomy艣la艂em i r贸wnie偶 si臋 zanurzy艂em, lecz pod powierzchni膮 nie spostrzeg艂em go.. Nie spodziewa艂em si臋.. W膮ska, chwytna stopa spocz臋艂a na moim karku i przyt艂oczy艂a mnie do kamiennego dna, w kt贸re uderzy艂em czo艂em i nosem, wybuch czerwieni przed oczyma, 艣wiat barwi si臋, jego kolano na moim karku, trzy razy zaprzyja藕ni艂em si臋 z kamieniami, bo gdy dotar艂o do mnie, co tak w艂a艣ciwie si臋 dzieje, role odwr贸ci艂y si臋.. W艣ciek艂o艣膰 pomna偶a艂a moje si艂y, w afekcie z艂apa艂em go za nadgarstek i wykr臋ci艂em mu r臋k臋, przewracaj膮c Micha艂a tak, 偶e przep艂yn膮艂 w g艂臋binie tu偶 nade mn膮. Chwyci艂em jego w艂osy i wsta艂em, wynurzaj膮c go za sob膮, dopiero ponad tafl膮 wody poczu艂em w艂a艣ciwy jego ci臋偶ar. Nie widzia艂em na jedno oko, jak okaza艂o si臋 potem, straci艂em je pod wod膮, drugie zalewa艂y mi fale krwi. Micha艂 odchyli艂 g艂ow臋 i 艣mia艂 si臋, trzymany przeze mnie w pasie, blisko jak w erotycznym ta艅cu, ko艅c贸wki jego w艂os贸w si臋ga艂y tafli sadzawki. Nagle uderzy艂 czo艂em o moje czo艂o, 艣wiat zawirowa艂, poczu艂em, 偶e odp艂ywa, a nie widzia艂em wtedy ju偶 nic, w zupe艂no艣ci. Woda zadr偶a艂a tu偶 ko艂o mojego prawego uda, schyli艂em si臋 b艂yskawicznie, zareagowa艂em szybciej od niego i to nios艂o obietnic臋 nagrody- uderzy艂em nim o tward膮 ska艂臋, 艂omot 艂amanych ko艣ci i mojego t臋tna, a gdy nie reagowa艂 ju偶, rozdar艂em sk贸r臋 na wysoko艣ci przepony.. Wyrostek mieczykowaty od艂ama艂 si臋 pod moimi palcami, zag艂臋bi艂em r臋k臋 do tej klatki twardej, tej 偶elaznej twierdzy nigdy mi niedost臋pnej i znalaz艂em to ptasz臋, kt贸re dr偶a艂o nawet wtedy, gdym wyci膮gn膮艂 je na 艣wiat i przytuli艂 do w艂asnej, unoszonej ci臋偶kim oddechem, piersi. Pu艣ci艂em trupa w wod臋, w kt贸r膮 zapad艂 si臋 z bulgotem.. A serce poszybowa艂o za nim.
Wylaz艂em z bajora cuchn膮cego krwi膮, ubranie by艂o ci臋偶kie i lepkie, siad艂em na trawie, ptaki 艣piewa艂y. Kto艣 poklepa艂 mnie po ramieniu, podskoczy艂em jak oparzony, a moja r臋ka, zn贸w samowolna, wyci膮gn臋艂a si臋 do nieznajomej osoby. To, co dosta艂em, to by艂y moje oczy, twarde i 艣liskie, oplecione grubymi pasami naczy艅. Wsadzi艂em je z powrotem, zamkn膮艂em powieki, otworzy艂em- co艣 by艂o nie tak..
"W艂贸偶 je odwrotnie"- poradzi艂 g艂os znad mojej g艂owy, rada poskutkowa艂a.
Odwr贸ci艂em si臋 i zobaczy艂em go znowu, czarnego, z wibruj膮c膮 twarz膮, z ruchliwymi odn贸偶ami karakona, w chitynowym pancerzu i 艣miesznej, przekrzywionej pelerynie. Usiad艂 na kamieniu, on, ogromny jak tur, wpieraj膮c si臋 w ziemi臋 b艂yszcz膮cymi, pancernymi nogami. Zapali艂 papierosa, obaj zapalili艣my.
- Tani tyto艅, tania gilza..- powiedzia艂em w udawanej zadumie.
- Lucyfer ma艂o p艂aci swoim urz臋dnikom.- za偶artowa艂- Do rzeczy. Herbert, ujmijmy to tak- jeste艣 trupem. W艂a艣nie wypatroszy艂e艣 swojego ruskiego kochasia. Mo偶esz po艂o偶y膰 si臋 do piachu, nikt nie broni, ale bracie, czy ty by艣 nie chcia艂..! Powiedzmy, te 200 lat w s艂u偶bie w Niego, a potem pla偶a, palmy i kochanek z Barbadosu? Pomy艣l tylko..- tak kusi艂 mnie diablik.
- Spiszemy cyrograf.- odrzek艂em mu na to- Poza tym, nie 200, a 500. Chc臋 m贸c zdecydowa膰, jak b臋d臋 s艂u偶y膰. I chc臋 towarzysza, jeszcze w tym stuleciu.-Karakon u艣miechn膮艂 si臋 przebiegle.. Ja sam nie wiedzia艂em wtedy, w co si臋 pakuj臋. Zrobi艂 zamaszysty ruch 艂ap膮 i wyci膮gn膮艂 zza peleryny kart臋 papieru, drewnian膮 deseczk臋 i pi贸ro.
-Prosz臋 bardzo, panie m贸j, 艂akomstwo nie pop艂aca, pan sam zobaczy.. Tutaj, dajemy latek 300, bo wi臋cej to i Da Vinci nie mia艂, wi臋c i pan nie mo偶e, pan mnie rozumie, rzecz jasna. Robi膰 pan b臋dziesz eksperymenty, b臋dziesz pan naukowcem, 4 razy wejdziesz do podr臋cznik贸w, przys艂u偶ysz si臋 nie lada. Towarzysza, na lat 200 z okrawkiem, wybierzesz sobie pan samodzielnie, tylko dobrze si臋 zastan贸w, bo biur matrymonialnych nie prowadzimy. Tu podpisa膰.- podpisa艂em si臋, on jeszcze raz poklepa艂 mnie po ramieniu i ju偶 chcia艂 znika膰, kiedy zawo艂a艂em:
- A co teraz, gdzie mam i艣膰 teraz?
- By艂bym zapomnia艂.- zaskrzecza艂 cichutko- Wzywaj膮 pana do Tury艅skiego Lasku. Pono膰 pilne, prosz臋 si臋 po艣pieszy膰.- czarne w艂osy lizn臋艂y ju偶 wod臋, gdy zakrzykn膮艂em znowu:
-Ale jak? Jak ja tam trafi臋?
- Id藕 za zapachem.- sykn膮艂 i zanurzy艂 si臋 gwa艂townie.
Za zapachem, za zapachem, ale jakim?- ko艂ata艂o mi w g艂owie. A wystarczy艂o przecie偶 pow膮cha膰..
* * *
Samoch贸d zatrzyma艂 si臋 dwa kilometry za Saalfeld, kierowca wskaza艂 raz jeszcze kierunek, w kt贸rym powinien uda膰 si臋 podr贸偶ny i odjecha艂. Herbert, zostawiony sam sobie, strzepn膮艂 sw贸j kapelusz, osadzi艂 go na g艂owie i ruszy艂 po pocz膮tkowo p艂askiej, p贸藕niej coraz bardziej stromej 艣cie偶ce pn膮cej si臋 w艣r贸d sosen po zboczu g贸ry. Dzie艅 by艂 pochmurny, powietrze ci臋偶kie i gor膮ce, zanosi艂o si臋 na burz臋, z ulg膮 powita艂 wi臋c zapach prochu strzeleckiego, zapach, kt贸ry wi贸d艂 go ca艂膮 podr贸偶.
G艂臋boko w lesie napotka艂 nisk膮 lepiank臋, z rodzaju tych, w kt贸rych chowa si臋 brukiew i ziemniaki przed mrozem, lecz po c贸偶 ona tam? Zapach zawirowa艂 w nosie, Herbert sprawnie sforsowa艂 drewniane drzwi i wszed艂 do ciemnego wn臋trza. Widok schod贸w nie zaskoczy艂 go, schodzi艂 po nich ufnie, niezl臋kniony egipskimi ciemno艣ciami. Szum 艣cieku by艂 coraz to wyra藕niejszy, szczury kot艂uj膮ce si臋 u jego n贸g piszcza艂y 偶a艂o艣nie, st臋chlizna. "Czuj臋 ludzi", pomy艣la艂.
Kolejne drzwi, w kt贸re po ciemku uderzy艂 ca艂ym cia艂em, otworzy艂y si臋 lekko, wprowadzaj膮c go do w膮skiego i r贸wnie ciemnego hallu. Kiedy szed艂 przez kolejne i kolejne czarne korytarze, nie szersze ni偶 na metr, echo pustej przestrzeni powtarza艂o kleisty d藕wi臋k jego krok贸w. Trzecie drzwi, wyj膮tkowo niech臋tne, pu艣ci艂y dopiero, kiedy znu偶ony nieskutecznymi pr贸bami ich otwarcia, opar艂 si臋 o nie na roz艂o偶onej prawej d艂oni. A dalej, ku zdziwieniu naszego bohatera, biel i jasno艣膰, roze艣miane, serdeczne twarze.. Badaczy, pr贸cz samego Herberta, by艂o tam dziesi臋cioro, ka偶dy schludny i pogodny, zaj臋ty i zaaferowany. "Praca wre!- pomy艣la艂- Same trupy, nieboszczyk goni nieboszczyka, a wszyscy jakby szcz臋艣liwi.."
Profesor Hoolm i jego w膮saty kolega, doktor nauk medycznych, Jacob Kesel, nie mogli najwyra藕niej 艣cierpie膰 zw艂oki, z jak膮 Herbert zjawi艂 si臋 w Instytucie, jak nazywali dane miejsce, tote偶 po艣piesznie powiedli go do Sali Bada艅, zwanej potocznie Sal膮 M膮k. Gabinet ten, przestronny nad wyraz, skonstruowany by艂 g艂贸wnie z systemu pancernych sto艂贸w, tworz膮cych labirynt, w kt贸rym poruszali si臋 uczeni. G艂贸wnie, poniewa偶 opr贸cz tego znajdowa艂o si臋 tam jeszcze jedno bia艂e, polietylenowe krzese艂eczko. Badania, kt贸re chcieli zaprezentowa膰, dotyczy艂y wytrzyma艂o艣ci organizmu ludzkiego w stanie nieb臋d膮cym ani aktywno艣ci膮, ani te偶 stanem kompletnej relaksacji. M臋偶czyzna, oko艂o 30to letni, na kt贸rym przeprowadzano eksperyment, sta艂 jeno na jednym z chromowanych blat贸w, wsparty z obu stron szklanymi szynami; stopy i r臋ce, unieruchomione klamrami, podrygiwa艂y co pewien czas. Trotz spojrza艂.. Sk贸ra sp艂ywa艂a w obfite fa艂dy, mi臋艣nie brzuchate 艂ydek osuni臋te si艂膮 grawitacji spoczywa艂y nieomal na kostkach, ko艣ci podudzia wykrzywi艂y si臋 艂ukowato. Nie potrafi艂 podnie艣膰 wzroku. Kesel w艂a艣nie informowa艂 go, 偶e pojutrze mija dwusetny dzie艅 inicjacji badania, gdy Herbert, poczuwszy s艂odki zapach zgnilizny p艂yn膮cy od m臋偶czyzny, targni臋ty zosta艂 przez gwa艂towne torsje.
-Nawet nie ma czym rzyga膰, kiepsko z nim. Chod藕, we藕my go do Goldbauma..- wyst臋ka艂 Hoolm.
Niesiony za nogi i r臋ce, mocno zaciska艂 oczy. Otworzy艂 je dopiero, gdy po艂o偶ono go na twardej, lakierowanej kozetce. Herbert dotkn膮艂 opuszkami palc贸w dziwnego, grubego lakieru.
-Plastik, jakby艣 znowu chcia艂.. Tego.- u艣miechn膮艂 si臋 Goldbaum.- Chyba tamta dw贸jka zbyt nadgorliwie chcia艂a wdro偶y膰 ci臋 w swoje poczynania. S膮dz臋, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li zaczniesz prac臋 od standardowych, higienicznych analiz, co ty na to?
-Ju偶 ci臋 lubi臋, doktorku.-za偶artowa艂 Herbert, a ca艂e napi臋cie znikn臋艂o w kole偶e艅skim 艣miechu.
-My艣l臋, 偶e na pocz膮tku musimy doprowadzi膰 ci臋 do wzgl臋dnego 艂adu. Poza tym wypada艂oby, 偶eby艣 zapozna艂 si臋 z funkcjonowaniem w艂asnego organizmu, bo to, 偶e uleg艂e艣 pewnym zmianom po swojej 艣mierci zauwa偶y艂e艣 zapewne..- urwa艂, patrz膮c pytaj膮co na Herberta, kt贸ry skwapliwie przytakn膮艂. Nie wiedzia艂 jednak, jak potwierdzi膰 swoje zrozumienie. Goldbaum westchn膮艂 jedynie.
- Czujesz si臋 ju偶 w miar臋, co?- Herbert skin膮艂 g艂ow膮- Chod藕, zaprowadz臋 ci臋 do naszej Umywalni, je艣li mo偶na tak to nazwa膰.
Umywalnia by艂 to kompleks kabin przypominaj膮cych prysznice. Kiedy Trotz wszed艂 nago do 艣rodka jednej z kabin i zasun膮艂 drzwi, otoczy艂y go s膮cz膮ce si臋 z ceramicznych zawor贸w ci臋偶kie opary, sp艂ywaj膮ce wolno najpierw ku jego stopom, nast臋pnie wznosz膮ce si臋 b艂yskawicznie w g贸r臋.
- To jest azot? - krzykn膮艂 do czekaj膮cego na przepierzeniem kolegi.
- Aceton.- g艂os rozleg艂 si臋 dziwnie blisko, Herbert zawstydzi艂 si臋 niepotrzebnego krzyku- Zamknij oczy i pow膮chaj, pachnie zupe艂nie jak nagietki.
"Rzeczywi艣cie, kwiatowy", pomy艣la艂 Herbert. Po chwili pary opad艂y, a on sam otrzyma艂 r臋cznik do wytarcia si臋.
-W jakim to celu, czemu nie wod膮?- spyta艂 przebieraj膮c si臋 w b艂臋kitny, sztywny uniform.
-Oszcz臋dzamy na tym, czego mamy najmniej. Nawiasem m贸wi膮c, gdyby to by艂 azot, nie wyszed艂by艣 stamt膮d w jednym kawa艂ku..
Popatrz na siebie,- wskaza艂 mu tafl臋 lustra w 艣cianie- nie widzia艂e艣 tego? Nie zauwa偶y艂e艣, co si臋 z tob膮 sta艂o?
-Nie by艂o czasu, sam nie wiem, my艣la艂em chyba,. 偶e to normalne. I co pan z tym zrobisz, panie..- urwa艂, skonfundowany.
- Frederic, po prostu.- badacz u艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie.- Najpierw wyt艂umacz臋 ci kilka spraw. Zauwa偶y艂e艣 zapewne, 偶e wszelkie pr贸by przyj臋cia normalnego pokarmu ko艅cz膮 si臋 zupe艂nie niekomfortow膮 konieczno艣ci膮 wydalenia odpad贸w, przy czym g艂贸d nie mija, a cia艂o wygl膮da, no popatrz sam,- pokaza艂 r臋k膮 na Herberta- jakby艣 zasycha艂 do 艣rodka.. Bo tak jest, w istocie. Nie m贸wi臋, 偶e substancje od偶ywcze s膮 nie potrzebne, one s膮 nawet konieczne, ale w takiej formie zmuszaj膮 one organizm do przeprowadzania metabolizmu jak u 偶ywego cz艂owieka, co wi膮偶e si臋 r贸wnie偶 z usuwaniem odpad贸w.- po wej艣ciu do gabinetu Frederic rozsiad艂 si臋 wygodnie, zapalaj膮c papierosa- S艂uchaj, pracowa艂em nad tym 12 lat.. Przez ca艂y ten czas m臋czyli艣my si臋, ja i jeszcze dw贸jka ze starej gwardii, pr贸buj膮c znale藕膰 jakie艣 rozwi膮zanie. I w ko艅cu jest, od pi臋ciu lat mamy jako taki spok贸j.- podrapa艂 si臋 leniwie po ramieniu, po czym nacisn膮艂 prze艂膮cznik na niewielkim pilocie le偶膮cym na biurku, uruchamiaj膮c rzutnik- Jak s膮dzisz, co to jest?
- Jezu, nie mam poj臋cia..- j臋kn膮艂 Herbert.
- Nie wzywaj tu jego imienia.. To jest, m贸j drogi, megaloza. 12sto w臋glowy cukier prosty, moje dzie艂o. 16 razy lepiej przyswajalny od glukozy, 5 gram贸w dziennie wystarcza na fantastyczne pobudzenie neuron贸w, a do tego rozk艂ada si臋 do dwutlenku w臋gla, kt贸rego potrzebuj膮 nasze ro艣linki, i wody metabolicznej, kt贸rej nadmiar wydalasz raz w tygodniu. Wiadomo, je艣li palisz tyto艅, pobierasz wi臋cej cukru, dzi臋ki czemu wszelkie benzenopochodne w臋druj膮 do 艣cieku, nie odk艂adaj膮c si臋 w ciele. To proste, czujesz si臋 dobrze, my艣lisz sprawniej, masz mo偶liwo艣膰 korzystania z pewnych przyjemno艣ci, kt贸re normalnie by艂yby nieosi膮galne w naszej sytuacji.- parskn膮艂 kr贸tkim, ironicznym 艣miechem.
-S膮 dla nas jeszcze jakie艣 przyjemno艣ci, pr贸cz k膮pieli w zmywaczu do paznokci i papieros贸w?- zakpi艂 Trotz.
-Seks mo偶e by膰 przyjemny.- spojrza艂 uwa偶nie na swojego rozm贸wc臋- Chyba, 偶e jeste艣 aseksualny, to inna sprawa. Bierzesz dodatkowy gram po偶ywki, 3 mililitry wody i nie ma problemu. Mo偶esz p艂aka膰, poci膰 si臋.. I wiele wi臋cej. Trzeba tylko pami臋ta膰 o naddatku, inaczej kom贸rki pobior膮 potrzebne substraty z w艂asnych tkanek, i twoja obecna sytuacja, utrata j臋drno艣ci cia艂a, powt贸rzy si臋.- powiedzia艂 patrz膮c na Herberta spod opuszczonych powiek- No, ch艂opie, przygotuj si臋, Kesel wraca po ciebie. A ju偶 mia艂em nadziej臋, 偶e b臋dziemy pracowa膰 razem.
-Sk膮d wiesz, 偶e tu idzie?- spyta艂 Trotz.
-Nie cierpi mnie, czuj臋 nap贸r jego my艣li..- Goldbaum wsta艂 z miejsca i zacz膮艂 porz膮dkowa膰 drobiazgi na biurku.
-Czekaj, mam jeszcze jedno pytanie..- szepn膮艂 Herbert- Dlaczego tutaj jeste艣? Frederic rzuci艂 mu spojrzenie znad ramienia i powiedzia艂 krotko: "Dachau", po czym drzwi rozsun臋艂y si臋 automatycznie i ci臋偶ka sylwetka doktora Jacoba zamajaczy艂a si臋 w kameralnym 艣wietle gabinetu.
Doktor prowadzi艂 Herberta ca艂膮 niesko艅czono艣膰, jak zdawa艂o si臋 naszemu bohaterowi; niesko艅czono艣膰 w膮skich korytarzy, strzelistych, okratowanych okien, czarnych i niewidz膮cych, po艣r贸d setek drzwi, z kt贸rych ka偶de wiod艂y do innej, n臋c膮cej i zdro偶nej tajemnicy, do 艣wiata syntez, o kt贸rym 艣wiat prawdziwy, ludzki, nie m贸g艂 nawet zamarzy膰. Jak si臋 okaza艂o, Kesel zaprowadzi艂 Herberta do jego nowego lokum, na "zas艂u偶ony odpoczynek", jak stwierdzi艂, pe艂en dumy, klepi膮c si臋 po brzuchu. Uprzednio jednak zapozna艂 Trotza z osob膮, kt贸rej wsp贸艂praca mia艂a przynie艣膰 obojgu niebywa艂e rezultaty. Osob膮 t膮 by艂a J贸zefina Solve, kobieta oko艂o 40 letnia, wysoka i szczup艂a; ciemne w艂osy zwi膮zane na karku, 艣niada, intensywnie pigmentowana sk贸ra, o tym niezwyk艂ym, oliwkowym cieniu zalegaj膮cym w za艂amaniach cia艂a, o ustach drobnych i wydatnych, zawsze powa偶nych, jak i ciemne, w膮skie oczy. By艂a godna, by艂a najlepsza, i chocia偶 nie m贸wi艂a ani s艂owa ponad to, co wym贸wi膰 by艂o konieczne, sam膮 obecno艣ci膮 wzbudza艂a respekt, rzecz tak niebywa艂膮 dla miejsca, w kt贸rym si臋 znale藕li. Pionierka, to ona, wraz z oddelegowanym ju偶 w贸wczas Bunburgiem, rozpoczyna艂a wi臋kszo艣膰 analiz w Instytucie, to ona nadawa艂a bieg sprawom, kt贸re ukaza艂y si臋 Herbertowi w pe艂nym rozkwicie. Nie musia艂a m贸wi膰 ani s艂owa, Trotz czu艂, 偶e przydzielenie go do niej w艂a艣nie, do jedynej, kt贸ra by艂a zdolna, jak poinformowano go wcze艣niej, do pracy bez super-cukru, do wysi艂ku przewy偶szaj膮cego mo偶liwo艣膰 dane im przez diab艂a, natur臋 i 艣wiat, 偶e to w艂a艣nie oznacza co艣 niezwyk艂ego. I 偶e ta niezbyt pi臋kna, ciemna kobieta, robot, jak nazywa艂 j膮 w my艣lach, niesie ze sob膮 ca艂e spektrum obietnic, ju偶 wtedy, pierwszego dnia.
* * *
P贸艂torej tygodnia w艂贸czy艂em si臋 bez celu po Instytucie, sprawdzaj膮c, kt贸re drzwi grzecznie si臋 otworz膮, a kt贸re s膮 zamkni臋te na cztery spusty. Du偶o czasu sp臋dza艂em te偶 u Frederica, kt贸ry wydawa艂 si臋 by膰 jedyn膮 przyjazn膮 i w miar臋 niezwichrowan膮 person膮 spo艣r贸d mi dost臋pnych. Pomaga艂 mi, kiedy pierwszy raz pobiera艂em od偶ywk臋; wci膮gn膮艂 pi臋膰dziesi膮tk臋 krwi w strzykawk臋, potem prosto do wir贸wki, a kiedy mia艂 ju偶 moj膮 surowic臋, rozpu艣ci艂 w niej po偶ywk臋 i dokona艂 powt贸rnej iniekcji. Narzeka艂em, 偶e boli, a on zawsze m贸wi艂 mi, 偶e prawdziwa przyjemno艣膰 nie obywa si臋 bez b贸lu. Brzmia艂o to cokolwiek dwuznacznie, faktem by艂o natomiast, 偶e odwiedza艂em go codziennie. Je艣li tylko mia艂 woln膮 chwil臋, chodzili艣my na tak zwane campo. By艂y to swego rodzaju pracownie botaniczne, kt贸rymi opiekowa艂 si臋 on i jeszcze taki McReem, niewa偶ne zreszt膮. W pracowniach tych trzymali g艂贸wnie ro艣liny spichrzowe, ale zdarza艂y si臋 r贸wnie偶 paprotniki, kar艂owate drzewa, a nawet epifity i bromeliowce, wszystko w szerokich studzienkach agarowych, regularnie nawo偶one, a niekiedy te偶 automatycznie zraszane dzi臋ki pomiarowi wilgotno艣ci powietrza. Specyficzne by艂o to, 偶e ro艣liny nie korzysta艂y z widma 艣wiat艂a bia艂ego, lecz dostarczano im promieniowania RTG, co oznacza艂o tyle, 偶e dla mnie by艂oby tam kompletnie ciemno, gdyby nie halogen贸wki zapalaj膮ce si臋 pod wp艂ywem ruchu. Wszystkie zamiast skrobi, magazynowa艂y megaloz臋, i po to je w艂a艣nie hodowano. By艂em oczarowany; zapach ro艣lin by艂 przepi臋kny, uwielbia艂em wr臋cz przesiadywa膰 tam z Frederickiem. Jednak pewnego dnia J贸zefina wezwa艂a mnie do siebie, i od tamtej pory spok贸j sta艂 si臋 niemo偶liwym do osi膮gni臋cia.
Poszed艂em do niej z dusz膮 na ramieniu, boj膮c si臋, co te偶 wymy艣li dla mnie i jaki b臋dzie charakter mojej pracy. Niepotrzebnie; miejsce, w kt贸rym prowadzi艂a swoje eksploracje by艂a to Sala Sztuk, nie wiem, czemu nazwana w ten spos贸b. Gdy tylko stan膮艂em w progu, wskaza艂a mi na stoj膮cy w k膮cie pomocnik na k贸艂kach, za艂adowany po brzegi ksi膮偶kami.
-Przeczytaj i wr贸膰.- powiedzia艂a, nie interesuj膮c si臋 mn膮 wi臋cej. Z braku lepszych pomys艂贸w wzi膮艂em ca艂y stoik. Dobrze, 偶e nie ma tu schod贸w, my艣la艂em. Bo rzeczywi艣cie, z moich obserwacji wynika艂o, 偶e Instytut nie ma pi臋ter. Od korytarza g艂贸wnego, kt贸rym dosta艂em si臋 tutaj, a kt贸ry ko艅czy艂 si臋 niewielk膮 aul膮, niepe艂ni膮c膮 chyba 偶adnych funkcji, odchodzi艂o jedena艣cie korytarzy pobocznych, mi臋dzy kt贸rymi umiejscowione by艂o dziewi臋膰 campo i Umywalnia. Ostatni pok贸j oznaczony liczb膮 nieparzyst膮 w danym korytarzu, zamieszkiwany by艂 przez jednego z badaczy. Korytarze mi臋dzy sob膮 posiada艂y po艂膮czenia szybowe, kt贸rymi przechodz膮c mo偶na by艂o cieszy膰 oko malowniczym widokiem "ogrod贸w szatana", jak nazywa艂 pracownie botaniczne McReem; poruszane kroplami wody wyrzucanej przez zraszacze, zanurzone w ciemno艣ci ro艣liny.. Co do ksi膮偶ek, wszystkie by艂y autorstwa Solve, g艂贸wnie fizjologia cz艂owieka, ale te偶 zagadnienia ewolucjonizmu czy folia艂y konkretnie medyczne, jak neurochirurgia czy immunologia. Przeczyta艂em szybciej, ni偶 spodziewa艂em si臋 po sobie. By艂a zadowolona, tak mi si臋 zdawa艂o, gdy zjawi艂em si臋 z powrotem. Da艂a mi do wypicia szklank臋 wody.
-Po co to?- spyta艂em.
- W wypadku torsji.- odrzek艂a. Niekt贸re sprawy by艂y dla niej oczywiste, i nie wypada艂o o nie pyta膰, po prostu.
To, co mi pokaza艂a, to by艂o sze艣膰 m贸zg贸w ludzkich, ustawionych w rz臋dzie na d艂ugim duralowym pulpicie. Aparatura by艂a zasadniczo pod艂膮czona, nie zorientowa艂em si臋 wi臋c od razu, do czego b臋d臋 potrzebny. Ka偶dy m贸zg umieszczono osobno w szklanym boksie, a by艂o to zdaje mi si臋 nieociekaj膮ce z biegiem lat szk艂o kwarcowe. Wszystkie spoczywa艂y na swego rodzaju galarecie, kt贸ra r贸wnie偶 otacza艂a je cienk膮 warstw膮; jak si臋 dowiedzia艂em p贸藕niej, by艂 to z偶elowany p艂yn m贸zgowy. Ca艂y organ siedzia艂 w b艂onowej, poliamidowej torbie, imituj膮cej opony m贸zgowe. Mi臋dzy dwiema warstwami b艂on utrzymywa艂a si臋 niewielka ilo艣膰 wody, co by艂o mo偶liwe dzi臋ki podci艣nieniu generowanemu w urz膮dzeniu, jak r贸wnie偶 naciskowi, wywieranemu przez pr贸偶niowe warunki panuj膮ce w skrzynce. Od opon odchodzi艂y trzy gumowe wenule, jedna po艂膮czona z miernikiem zawarto艣ci wody przyczepionym do wewn臋trznej b艂ony, odprowadza艂a jej nadmiar, druga zasysa艂a i odprowadza艂a wydzielaj膮ce si臋 p臋cherzyki tlenu. Trzecia z wenul po艂膮czona by艂a wewn臋trznie z nowoczesn膮, szklan膮 biuret膮, i dostarcza艂a wprost do m贸zgowego 偶elu glukoz臋. Biureta miareczkowa艂a dziennie dziesi臋膰 gram贸w w臋glowodanu, odpowiednio w okre艣lonych odst臋pach czasu. Pokarm przechowywano natomiast w dwumetrowych pr臋tach ch艂odniczych, kt贸re zabezpiecza艂y j膮 przed rozk艂adem termicznym. By艂em cokolwiek zdziwiony.. Co do samych m贸zg贸w, obj臋to艣ciowo odpowiada艂y one znanymi mi z praktyki przyk艂adom organ贸w, z tym wyj膮tkiem, 偶e posiada艂y wyj膮tkowo g艂臋bokie bruzdowacenia.
-Nic nadzwyczajnego,- m贸wi艂a J贸zefina- pobra艂am kom贸rki macierzyste z sze艣ciu r贸偶nych zarodk贸w ludzkich, i hodowa艂am je 145 miesi臋cy przy nadwy偶ce czynnik贸w wzrostowych, dzi臋ki czemu osi膮gn臋艂y posta膰 doros艂膮 w tak kr贸tkim, jak widzisz, czasie, a ponadto zwi臋kszeniu uleg艂a powierzchnia kory m贸zgowej.
Jak si臋 okaza艂o, nast臋pnym krokiem w tej dosy膰 niezwyk艂ej eksploracji by艂a pr贸ba wpojenia maksymalnej wiedzy i sprawdzenie, czy organy b臋d膮 w stanie z niej korzysta膰, jak r贸wnie偶 pr贸ba wykszta艂cenia osobowo艣ci, charakteru, intelektu, sprytu.. S艂owem- mieli艣my nada膰 im dusze.
Podstaw膮 dalszego dzia艂ania by艂o wykorzystanie zast臋pczych narz膮d贸w zmys艂贸w jako centr贸w poznawczych, tak wi臋c po wszczepieniu odpowiedniej ilo艣ci igie艂 elektrodowych w nale偶yte obszary m贸zg贸w, mogli艣my po艂膮czy膰 je w szeregi po pi臋膰 skupisk na m贸zg, odpowiadaj膮cych pi臋ciu zmys艂om. Nauk臋 rozpocz臋艂a Solve.. Nie bynajmniej s艂owem mama, lecz but- i oto sze艣膰 kamer rejestrowa艂o obraz nieruchomego buta na bia艂ej planszy rzutnika, sze艣膰 mikrofon贸w poch艂ania艂o brzmienie s艂owa, przychodzi艂 te偶 czas na pisowni臋 oraz zapach rozpylony na delikatne poduszki czujnik贸w.. Droga wiod艂a przez wszystkie s艂owa, jakie mogli艣my znale藕膰, pocz膮tkowo po niemiecku, p贸藕niej w 15stu wybranych j臋zykach; od rzeczy otaczaj膮cych nas, po poj臋cia abstrakcyjne.. Strumie艅 wiedzy p艂yn膮艂, ale 偶adne z nas nie mia艂o pewno艣ci, 偶e jest on odbierany. Dobiega艂 tysi臋czny dzie艅 badania, od momentu pod艂膮czenia wektor贸w elektronicznych, urz膮dze艅 rejestruj膮cych i odczytuj膮cych wzrost pobudzenia nerwowego, by prze艂o偶y膰 je na odpowiednio sformu艂owan膮 my艣l.. Przygotowywa艂em wtedy porcj臋 materia艂u do kolejnej lekcji, kiedy us艂ysza艂em sygna艂 wektora przy trzecim stanowisku, przy tak zwanej "Andrei". Zerwa艂em si臋 i patrzy艂em oniemia艂y.. Na wy艣wietlaczu podk艂adki widnia艂o s艂owo: cze艣膰. Andrea przywita艂a si臋 z nami. Podzieli艂em si臋 z J贸zefin膮 t膮 wiadomo艣ci膮 i do p贸藕nego wieczora czekali艣my na dalsze sygna艂y. Nikt si臋 nie odezwa艂. Nie min臋艂y jednak dwa dni, a rozdzwoni艂y si臋 wszystkie sygnalizatory, by艂o to tak uci膮偶liwe, 偶e zamienili艣my je na zwyk艂e diody. Podzielili艣my si臋 obowi膮zkami- ja pracowa艂em nad jedynk膮, tr贸jk膮 i pi膮tk膮, Solve nad pozosta艂ymi.. Ca艂y czas, ka偶d膮 chwil臋, jak膮 dysponowa艂em, musia艂em temu po艣wi臋ci膰, i tak te偶 robi艂em. J贸zefina, kt贸rej zaufanie wzbudzi艂em w ko艅cu, opowiedzia艂a mi o celu naszych stara艅.. Mieli艣my stworzy膰 perfekcyjny m贸zg, po to dzia艂a艂 ca艂y Instytut, po to go stworzono. A dalej, drugi Instytut, tworzy艂 idealne cia艂o. Wytrzyma艂e, o nadprzyrodzonej sile, zwierz臋co zwinne i sprawne.. Z ma艂ym tylko wyj膮tkiem- niemy艣l膮ce.
- Jeste艣 dobry, wiele potrafisz, masz instynkt. Ale pami臋taj, tu jest jedena艣cie korytarzy; je艣li oka偶esz si臋 s艂aby, szybko znajdzie si臋 kto艣 na twoje miejsce. Uwa偶aj wi臋c.- ostrzega艂a mnie moja wsp贸艂pracowniczka.- Jest z艂y i rz膮dz膮 nim najni偶sze pobudki, tak m贸wi膰 mog臋, to dla Niego komplement. W ca艂ej swojej pysze najbardziej zazdro艣ci bogu stworzenia cz艂owieka.. Tworzymy wi臋c co艣, co b臋dzie ponad ludzko艣膰, co jej zaprzeczy i zniszczy j膮.. No chyba, 偶e eksperyment si臋 nie uda.- wzdycha艂a ci臋偶ko i odwraca艂a si臋 na krze艣le do swojego pulpitu; nie pyta艂em o wi臋cej.
* * *
By艂 rok 1951. Herbert czu艂 si臋 szcz臋艣liwy, rozstrzelony mi臋dzy J贸zefin膮 a Goldbaumem, oddany pracy nios膮cej srog膮, mocn膮 satysfakcj臋. Mogli pracowa膰 tak latami, w spokoju, gdyby nie seria incydent贸w zwi膮zana z naszym lekarzem, kt贸ra powa偶nie op贸藕ni艂a, je艣li nie zniweczy艂a diabelskie plany. Przejd藕my do sedna sprawy..
Numerem pi膮tym oznaczony by艂 m贸zg imieniem Erich, kt贸ry sta艂 si臋 nieprzyzwoicie bliskim kompanem Trotza. Andrea i Nikolas, zepchni臋ci zupe艂nie na margines, po cz臋stokro膰 zmuszeni byli konwersowa膰 mi臋dzy sob膮, co by艂o dla nich niespecjalnie rozwijaj膮ce. Herbert t艂umaczy艂 natomiast, 偶e jedynka i tr贸jka s膮 tak pos艂uszne, 偶e nie trzeba prawie pracowa膰 nad nimi, pi膮tka natomiast by艂 to typ z艂o艣liwy i krn膮brny, wymagaj膮cy wi臋kszej uwagi. Prawda by艂a taka, 偶e Herbert takim w艂a艣nie go uczyni艂, takiego Ericha stworzy艂 specjalnie. Na rozmowie mija艂y im niekiedy ca艂e noce, kiedy przy jednej lampce debatowali zaciekle o polityce, astronomii czy motoryzacji. Herbert dba艂 o to, by pi膮tka wiedzia艂a wszystko, wszystko rozumia艂a, ale r贸wnie偶 偶eby potrafi艂a oceni膰 to, skomentowa膰 na sw贸j spos贸b. Erich jako pierwszy gotowy by艂 do transplantacji, nikt jednak nie uznawa艂 po艣piechu za w艂a艣ciw膮 metod臋 pracy. Jedynym, co tak naprawd臋 mu doskwiera艂o, by艂a niemo偶no艣膰 identyfikacji swojej osoby z w艂asnym wizerunkiem; brak twarzy.
Po kilkunastu latach sp臋dzonych w Instytucie Herbert pierwszy raz zapragn膮艂 wr贸ci膰 do 艣wiata, w艂a艣nie po to, by podarowa膰 Erichowi twarz. Przywo艂a艂 w tym celu Karakona, a wystarczy艂o nakaza膰 w my艣lach, a Karakon zjawia艂 si臋 sam. Wyj膮tkowo zadowolony, dymi膮c w pokoju Herberta grubym na cal cygarem, potakiwa艂 z u艣miechem, kiedy Herbert t艂umaczy艂 mu, 偶e potrzebuje wakacji, ot, dla od艣wie偶enia umys艂u.
- Id藕 pan do ksi臋gowo艣ci, ja nie mog臋 sam pana zwolni膰.- powiedzia艂 tylko i wyszed艂 chichocz膮c pod nosem.
"Pan Robert z ksi臋gowo艣ci, pan Robert, pan Robert..", mrucza艂 pod nosem Herbert id膮c korytarzem. Drzwi gabinetu ksi臋gowego otworzy艂y si臋 z cichym skrzypni臋ciem, i Trotz poczu艂 co艣, czego nie do艣wiadczy艂 nigdy wcze艣niej.. Przypomnia艂a mu si臋 chwila, kiedy otruty umiera艂, tamten strach, ucisk bolesny w sercu, panika.. Ale to by艂o nowe, by艂o intensywniejsze nad wszystkie dotychczasowe prze偶ycia.. Przera偶enie zwalaj膮ce z n贸g eksplodowa艂o w nim z si艂膮 kilograma trotylu. Nie zd膮偶y艂 pomy艣le膰, a fala energii uderzy艂a w niego i wepchn臋艂a go do 艣rodka. Sta艂 po艣rodku gabinetu zawalonego papierzyskami, a na ma艂ym, obrotowym krzese艂ku siedzia艂 On. Kolejna fala, tym razem zimna, zmusi艂a Herberta by pad艂 na kolana, zapachnia艂o mrozem. Chwile trwa艂y niezwykle d艂ugo, a przynajmniej trwa艂y by, gdyby Herbert m贸g艂 oceni膰 dan膮 sytuacj臋. Nie m贸g艂, niestety.
- Ja nie jestem francuskim kr贸lem, ani carem, 偶eby przede mn膮 pada膰 na kolana. Wentylator si臋 popsu艂 i szaleje, wstawaj pan i usi膮d藕 jak cz艂owiek.- powiedzia艂. Nie by艂 ani pi臋kny, ani brzydki, nie by艂 m膮dry, nie by艂 te偶 g艂upi. Bezpodstawne z艂o, kt贸rym odpowiada si臋 na dobro, to jego istota. Gdy Trotz usiad艂 w ko艅cu na sto艂ku, zapad艂a chwila ciszy, po kt贸rej odwa偶y艂 si臋 powiedzie膰 w ko艅cu, po co przyszed艂 i wyrazi膰 zdumienie, 偶e zamiast spodziewanego pana Roberta znalaz艂 tu w艂a艣nie Jego.
- Bo widzisz, nie wszystko musi by膰 logiczne, im mniej logiczne, tym lepiej chwal臋. Oczywi艣cie, urlop, jak najbardziej, logicznym jest, 偶eby艣 nie jecha艂, i dlatego pojedziesz, no!- Diabe艂 uderzy艂 r臋k膮 w swoje kolano, zadowolony.- Patrz, widzisz, co to jest twoim zdaniem, panie naukowiec?- pokaza艂 Herbertowi ma艂膮, czarn膮 kulk臋.
- Pi艂ka z kauczuku..- wykrztusi艂 zdumiony w odpowiedzi.
- E, pi艂ka.. Sam jeste艣 jak ta pi艂ka. To jest Ziemia. Widzisz t膮 redlink臋? To Las Tury艅ski, siedzicie wszyscy pod nim. No nie b贸j si臋, m贸wi臋 przecie偶 prawd臋..- kiedy Diabe艂 pu艣ci艂 mu oko, Herbert zerwa艂 si臋 gwa艂townie i ju偶 otwiera艂 drzwi, 偶eby wybiec, kiedy za drzwiami ukaza艂a si臋.. pustka. Przestrze艅, Nic po prostu..
- Wi臋c jednak, trzymasz go w r臋ce..- szepta艂 Herbert.
-Tak, ot贸偶 to. Jest tylko ta kulka, przestrze艅, ja i B贸g.
- A gdzie..- s艂owa uwi臋z艂y Herbertowi w gardle.
-B贸g siedzi w pokoju identycznym jak ten, tylko 偶e lamp臋 sobie zapali艂.. Ja moj膮 kulk臋 obracam, ca艂y czas 艣ciskam j膮 w palcach. A wiesz, co on robi ze swoj膮? Trzyma j膮 w ustach. Ani be, ani me, tylko trzyma. Ot, ca艂a jego boska ingerencja, nabra艂 Ziemi w usta..- Diabe艂 sko艅czy艂, wyra藕nie zm臋czony. Przetar艂 twarz d艂oni膮, cmokn膮艂. Z k膮ta wysz艂a karlica, szara i utykaj膮ca.
-Anno, wyprowad藕 pana.- zakomenderowa艂. Karlica z艂apa艂a Herberta za 艂ydk臋 i poci膮gn臋艂a w kierunku drzwi. Trotz otworzy艂 nie艣mia艂o.. Za drzwiami na nowo by艂 korytarz. Z ulg膮 wyszed艂, planuj膮c jak najszybszy wyjazd.
* * *
Kto艣 powie ci, 偶e to, co robisz jest z艂e, albo niemoralne, 偶e sam decydujesz, 偶e wiesz.. Ile w tym cz艂owieka? Bo prawdy, z pewno艣ci膮 sto procent, ale cz艂owieka, tego, jak si臋 zachowa, poddany presji czasu, sytuacji, innych os贸b..? Och, mog艂em jecha膰 do Rio, pi膰 drinki z parasolk膮 i le偶e膰 swawolnie jak ten placek krowi, u偶y膰 raz sobie, a pewnie. Wi臋c po c贸偶 pojecha艂em do Polski, do brudnej wczesnej wiosny, do nieopierzonych kawek skrzecz膮cych z gniazd, do sm臋tnych kotk贸w baziowych, do sytuacji, TAKIEJ sytuacji.. Po cia艂o.
Jeste艣 drapie偶nikiem, m贸wi艂em sobie, pami臋taj, masz upolowa膰, instynkt, odbierasz zmys艂ami, jak drapie偶nik.. I toczy艂em wzrokiem po tych ludziach, ja, pijany wampir, z dwoma walizami w臋glowodanowej od偶ywki instant, w p艂aszczu sprzed dw贸ch dekad i z otwartym na wiatr pyskiem, jakbym wietrzy艂 zdobycz.. Parodia. Jeszcze dobrze nie domkn膮艂em szcz臋k, a na ulicy pozna艂y mnie moje dwie ciotki, za偶ywne i pulchne, rumiane i blond, jakby na przek贸r. Nie mog艂em nawet zaprotestowa膰; wci膮gn臋艂y mnie w jak膮艣 bram臋, ca艂y czas t艂umacz膮c co艣 zawzi臋cie, pr贸bowa艂y spoi膰 mnie w贸dk膮 i napcha膰 og贸rkami, a gdy tylko jedna wysz艂a, a druga odwr贸ci艂a si臋 do mnie plecami, i ledwiem co postawi艂 nog臋, by wia膰 ile si艂, ucapi艂a mnie, przera偶onego, za r臋k臋, i prosto w oczy wlepi艂a 偶贸艂ty 艣wist papieru. Ciocia Irenka, ciocia Irenka, tyle zrozumia艂em z gadaniny. Papier natomiast by艂 zaproszeniem, i to nie byle jakim, pierwsza klasa, do Rosji, kt贸re bardzo pechowo, traci艂o wa偶no艣膰 za dwa dni. Ciotka, 偶ona Naczelnego Inspektora G艂贸wnego Zarz膮du Najwy偶szej Izby Czo艂owego Organu ds. Zwalczania, 艢cigania oraz Kontroli Pdg- czymkolwiek to by nie by艂o, bardzo podupad艂a na zdrowiu, i jedyny ratunek widzia艂a w mych, rzekomo uzdrowicielskich, zdolno艣ciach.
-Ciocia umiera.- szepta艂a mi nami臋tnie do ucha jedna pulchna, podczas gdy druga trzyma艂a mnie za r臋k臋- W imi臋 i ku pami臋ci ojca twego, W艂adimira, zaklinamy ci臋, jed藕, ty艣 jej ostatnia nadzieja, Herbercie, ooo, Herbeeercie..- becza艂y ciotki, wzdychaj膮c i sapi膮c, wierc膮c si臋 i kr臋c膮c jak frygi, na swoich roz艂o偶ystych kuprach. Krew we mnie zawrza艂a, 偶e to ja, m臋偶czyzna, a one niecne.. Poderwa艂em si臋, 偶eby wzi膮膰 je z zaskoczenia i oszo艂omi膰, porwa艂em zaproszenie i p臋dem do drzwi.. Ciotki 艣miej膮 si臋, 艣miechem niemi艂ym, pob艂a偶liwym. Odwracam si臋, jedna przesy艂a mi ca艂usa, a druga m贸wi:
- A z艂ota to ona trzyma na galerii 艣wi艅skich ryj贸w, i w tym szczupaku dziadka Antoniego, zapami臋taj, szczupaku..- drzwi trzasn臋艂y za mn膮.
Dwa dni, by przeby膰 Ukrain臋; zabra艂em si臋 z transportem letnich but贸w, kt贸ry jecha艂 do samej Moskwy, a stamt膮d, Transsibem, do Nowosybirska, do ciotki. Zesz艂o mi szybciej, ni偶 my艣la艂em. Odnale藕膰 ciotk臋 Iren臋 nie by艂o trudno, dom jej sta艂 cztery kilometry za stacj膮 poci膮g贸w, na obrze偶ach miasta, przy lesie.
Otworzy艂a mi dziewczyna dwudziestoparoletnia, mimo wiosennego ch艂odu ubrana jedynie w szlafrok, tak delikatny, 偶e w pierwszej chwili wydawa艂 mi si臋 przezroczystym.. Powa偶na, dumna, z pi臋knymi policzkami i d艂ugimi, prostymi, jasnymi w艂osami.. Wielkie oczy mierzy艂y mnie zza p贸艂przymkni臋tych powiek, g艂os zabrzmia艂 d藕wi臋cznie, jak brz臋k monety o blaszan膮 tac臋.
- Wejd藕..- u艣miech podbijaj膮cy proste s艂owo, nie bezpo艣rednio jednak, swoboda. Ciotka Irena zatem zosta艂a m艂od膮 mimo swych 60 lat. Zupe艂nie jak ja.
Wesz艂a, wp艂yn臋艂a do hallu, gi臋tki ruch r臋ki, bia艂a jak mleko d艂o艅, tkanina sp艂ywaj膮ca po nagim ramieniu.. Patrz臋, a ona wskazuje na rz膮d spreparowanych g艂贸w wieprzowych, i zwraca ku mnie twarz ocienion膮 w艂osami, gdy pochyla g艂ow臋. To, co na zewn膮trz wydawa艂o si臋 by膰 klasycystycznym pa艂acykiem w tanim wykonaniu, posiada艂o wn臋trze my艣liwskiej chaty, pe艂nej wypchanych, drapie偶nych ptak贸w, kt贸re czatowa艂y na gzymsie ka偶dej szafy, sk贸r dzika i lisa, jelenich poro偶y, zaj臋czych 艂apek, ogromnych ryb o szklanych, b艂yszcz膮cych oczach. Drewno, zapach 艣wie偶ego, jab艂onowego drewna, dostrzeg艂em nowe krzes艂a przy drzwiach, zr臋czny stolarz zadba艂 o pi臋kne, rze藕bione por臋cze. Zastanowi艂em si臋, czemu ich nie u偶ywa, i spojrza艂em na ni膮, a ona powiedzia艂a tylko- Pokost. Nie trzeba by艂o m贸wi膰 wi臋cej.
Ciotka, jak si臋 okaza艂o, cierpia艂a na straszliw膮 przypad艂o艣膰, samotno艣膰 mianowicie, rzecz niebywale j膮 dra偶ni膮c膮. Nie gl臋d藕 ju偶 tyle, m贸j drogi, tylko mnie s艂uchaj uwa偶nie..- m贸wi艂a zawsze, kiedy pr贸bowa艂em nawi膮za膰 dyskusj臋. By艂a perfekcyjna, onie艣miela艂a samym tylko spojrzeniem; przede mn膮 jednak, w tamtych miesi膮cach, chodzi艂a nago. Nie wolno by艂o jej po偶膮da膰, to by艂oby wynaturzeniem, to jakby pragn膮膰 Matki Natury czy Marii.. Bardzo chcia艂em spyta膰 j膮 o jej m艂odo艣膰, bo to, 偶e by艂a 偶ywa, nie podlega艂o dyskusji. Nie dowiedzia艂em si臋, oczywi艣cie, niczego z jej ust. Dopiero, kiedy odkry艂em w drewutni za domem kolosalny, 15to metrowy generator ukryty w ziemi, sprawa zacz臋艂a si臋 robi膰 ciekawa. Mia艂em 艣wiadomo艣膰, 偶e Irena wie o moim odkryciu, obserwuje ewolucj臋 moich domys艂贸w. Jak powiedzia艂a mi Solve, 艣mier膰 grozi艂a mi tylko przez dekapitacj臋, lecz obezw艂adnienie mnie, nieznaj膮cego zm臋czenia trupa, by艂o ma艂o prawdopodobne. Zawsze jednak mog艂a uciec si臋 do podst臋pu, u艣pi膰 tlenkiem w臋gla o wysokim st臋偶eniu i zabi膰 wtedy.. Ale, czy wiele mia艂em do stracenia?
Na generator natkn膮艂em si臋 przypadkiem, w nud贸w poszed艂em tam wystruga膰 patyczek do ciasta. Kolejne szpalery pouk艂adanych gatunkami drewien ci膮gn臋艂y si臋 niesko艅czenie d艂ugo, jak na tak ma艂膮 drewutni臋.. A偶 w ko艅cu natrafi艂em na niego, wpuszczonego w betonowy cylinder w g艂膮b ziemi; ciche cykanie licznika, lekkie dr偶enie d藕wigni, szum, jakby wody w 艣cieku.. Grube na rami臋 przewody sz艂y w stron臋 domu i znika艂y zaraz przy 艣cianie drewutni. Dalsze odkrycie czeka艂o na mnie w sk艂adziku, na strychu: rozsuwany dach i dwie tarcze do gromadzenia energii s艂onecznej? Ciotka jest a偶 tak oszcz臋dna? Widzia艂a, jak schodz臋 ze strychu, lecz nie powiedzia艂a ani s艂贸wka. Zwykle nie wychodzi艂a z domu. Zakupy, je艣li takowe by艂y do zrobienia, za艂atwia艂em ja. Poza tym by艂 czerwiec, by艂o gor膮ce, syberyjskie lato i by艂o potwornie nudno.. Do czasu. W jedn膮 z tych niemo偶liwych do wytrzymania, s艂onecznych sob贸t, postanowi艂a uda膰 si臋 na spacer, do lasu. Nie uwierzy艂em jej, oczywi艣cie. W lesie by艂em ju偶 tyle razy, 偶e mia艂em pewno艣膰, 偶e p贸jdzie gdzie indziej, albo 偶e si臋 um贸wi艂a, bo po prostu nic tam nie by艂o. Poszed艂em za ni膮, mimo 偶e kaza艂a mi zosta膰 w domu. Przechadzka, jak to sobie nazwa艂em, trwa艂a do zmierzchu. Gdy zaczyna艂o si臋 艣ciemnia膰, trafili艣my na wapienne wzniesienie, po艣r贸d modrzewi i 艣wierk贸w. Irena stan臋艂a tam, spod p艂aszcza, kt贸ry mia艂a na sobie, wyj臋艂a co艣, co z daleka wygl膮da艂o jak tuba jonitowa, namaca艂a r臋k膮 jakie艣 miejsce na skale, co spowodowa艂o otworzenie skalnej p艂ytki. Koniec tuby umie艣ci艂a w czym艣, co by艂o tam w 艣rodku; tuba roz艂o偶y艂a si臋, do wysoko艣ci 1,5 metra. Ciotka stan臋艂a z ni膮, z d艂o艅mi 艣ci艣ni臋tymi na stalowej g艂owicy, p贸艂naga w rozpi臋tym p艂aszczu, z w艂osami powiewaj膮cymi na wietrze.. Pami臋tam tylko, 偶e co艣 osza艂amiaj膮co b艂ysn臋艂o, a potem- straci艂em przytomno艣膰.. Trzy silne uderzenia w twarz mog艂yby pozbawi膰 kogo艣 paru z臋b贸w, lecz w艂a艣nie w ten spos贸b Irena zabra艂a si臋 za cucenie mnie, ze znakomitym skutkiem. Le偶eli艣my w czym艣, co wygl膮da艂o na olbrzymi膮, lisi膮 nor臋; gdy otworzy艂em oczy, zobaczy艂em 艣wiat艂o tunelu przes艂oni臋te korzeniami drzewa. Li艣cie i k艂aki wy艣cielaj膮ce miejsce utwierdzi艂y mnie w przekonaniu, nora. Ona le偶a艂a obok, nic niezmieniona, pi臋kna nawet teraz, w mroku.
-Je艣li chcesz mnie poca艂owa膰, to poca艂uj..- powiedzia艂a. W ciemno艣ci nie mog艂em dostrzec jej oczu. Gdyby cz艂owiek ko艅czy艂 na poca艂unkach, nie by艂oby ludzko艣ci..
W drodze do domu opowiedzia艂a mi wszystko- teraz mog艂a, byli艣my kochankami. Ca艂a aparatura, ta, kt贸r膮 znalaz艂em i inna jeszcze, s艂u偶y艂a po to, by dostarczy膰 maksymalnie du偶ej energii, kt贸ra oddzia艂uj膮c na pr臋t, z jak si臋 okaza艂o, mieszanin膮 gaz贸w szlachetnych, jest w stanie dokona膰 pewnej transformacji, dzi臋ki kt贸rej ciotka mo偶e pe艂ni膰 swoj膮 misj臋. Transformacja polega艂a konkretnie na uwolnieniu z cia艂a wszystkich jego atom贸w, i ponownym z艂o偶eniu si臋 w ca艂o艣膰- procesy starzenia, zawsze przerywane w tym samym miejscu, nigdy nie mia艂y szans post膮pi膰 dalej, ciotka mog艂a zosta膰 m艂od膮 na zawsze.. Pierwszym, co mnie zaciekawi艂o, by艂o to, w jaki spos贸b atomy uk艂adaj膮 si臋 zawsze prawid艂owo, bo przecie偶 mog艂yby zrobi膰 to odmiennie i zamiast Ireny wysz艂aby krowa.. Ciotka wyci膮gn臋艂a tub臋 i pokaza艂a mi cienk膮 ig艂臋, skryt膮 pod pancernym kaskiem, kt贸ry otwiera艂 si臋 tylko wobec zapachu jej potu.
- Widzisz, ig艂a. Kiedy si臋 uk艂uj臋, zostaje na niej nieco krwi, kt贸ra dostarcza DNA jako kodu, wed艂ug kt贸rego mam si臋 odbudowa膰.- t艂umaczy艂a.
Kiedy spyta艂em o misj臋, by艂a niech臋tna do rozmowy, w ko艅cu ujawni艂a jednak prawd臋- by艂a agentk膮 Pdg. Za wuja 艁awrientieja wysz艂a za m膮偶, dlatego w艂a艣nie, 偶e to on by艂 g艂贸wnodowodz膮cym prac unieczynniania agent贸w, a ona- czo艂ow膮 agentk膮. By艂a to blisko艣膰, w kt贸rej wuj nie dostrzega艂 zagro偶enia. Pdg- wielotysi臋czna organizacja ludzi, powo艂ana zreszt膮 przez Lenina, mia艂a na celu gromadzenie informacji, wszystkich dost臋pnych informacji.. Powsta艂y zatem monstrualne bazy danych, w kt贸rych znajdowa艂y si臋 wiadomo艣ci zar贸wno o zwyk艂ych obywatelach, jak i o politykach, o ka偶dej 艣mierci, ka偶dym zab贸jstwie, o najdrobniejszym szczeg贸le, kt贸ry zauwa偶ono. Stalin odcina艂 si臋 od dzia艂alno艣ci poprzednika, kt贸rego wsp贸艂pracownicy byli mu zreszt膮 bardzo niech臋tni. Jak膮 m贸g艂 mie膰 pewno艣膰, 偶e Pdg nie b臋dzie pr贸bowa艂o wszczyna膰 zamieszek w pa艅stwie? 呕e nie udost臋pni baz dla innych narod贸w? 呕e nie odwa偶膮 si臋, pora偶eni informacjami, zaatakowa膰- ze wszystkich stron? A mo偶e bomba atomowa.. Ryzyko by艂o zbyt du偶e, i je艣li by艂 w stanie zniszczy膰 tych, kt贸rzy wraz z nim dokonywali wielkiej czystki, usunie, zb臋dne mu przecie偶, Pdg. I plan zapewne powi贸d艂by si臋, gdyby nie to, 偶e najwa偶niejsza osoba, krucha kobieta, kt贸ra, jak obieca艂a Leninowi, w jego s艂u偶bie zostanie na ca艂膮 wieczno艣ci, gdyby nie ona, ukryta lepiej ni偶 mogliby przypuszcza膰. Tylko jego kocha艂a, tylko jemu chcia艂a s艂u偶y膰; zrozumia艂a jego ma艂偶e艅stwo z Nadie偶膮 Krupsk膮, chcia艂 j膮 chroni膰, ot, co. Codziennie nosi艂a kwiaty do mauzoleum, przekonana, 偶e jedyne, co mo偶e, to pogr膮偶y膰 si臋 w swoim 偶alu.. Pewnego dnia jednak donie艣li jej, 偶e kolejna czystka, 偶e jej w艂a艣nie szukaj膮. I uciek艂a, nowopo艣lubiona 艁awrientijowi, do Nowosybirska. I by艂 tylko jeden problem- jonit zawarty w lasce by艂 wyczerpany.
Czy bardzo cierpia艂a, ona, zawiedziona kochanka? Jak wiele si艂 mog艂a czerpa膰 ze ideologii? I dlaczego, ja- z ni膮, znowu by艂em tylko p贸艂艣rodkiem? Odda艂em jej ca艂膮 moj膮 wiedz臋 i nie zosta艂o nic, co 艂膮czy艂oby nas.. Szare, kamienne miasto, rzucone na azjatyckie pustkowie, zbli偶aj膮ca si臋 zima, nasza samotno艣膰.. Ona tak doskona艂a, palce b艂膮dz膮ce po ekranie dotykowym, stosy ferromagnetycznych p艂yt w antystatycznych torbach, skupiona, lecz usta rozpuchni臋te, piersi nabrzmia艂e od naszych nieustaj膮cych pieszczot sprawia艂y, 偶e ten obrazek by艂 wyj膮tkowo poruszaj膮cym..
Wra偶enie, 偶e czas przede mn膮 otworzy艂 si臋 do niesko艅czono艣ci, 偶e ten dom, ja i Irena b臋dziemy trwa膰 wiecznie. Siedzia艂em na fotelu, por臋cz obita nied藕wiedzim futrem 艂askota艂a mnie w r臋k臋. Przysun膮艂em sobie stolik z akcesoriami do codziennej witalizacji, podwin膮艂em r臋kaw swetra i ju偶 bra艂em si臋 do dzie艂a, kiedy przysz艂a Irena i zaoferowa艂a mi swoj膮 pomoc. W lewym przedramieniu tkwi艂 czarny wenflon, wyj臋艂a go delikatnie, przemy艂a sk贸r臋, w艂o偶y艂a nowy i zaaplikowa艂a mi cukier. Potem, z zaskakuj膮c膮 trosk膮 zdj臋艂a kr膮偶ki kamufluj膮ce z ran; by艂o ich dok艂adnie pi臋膰, wszystkie o 艣rednicy siedmiu milimetr贸w, sino- czerwone otwory pozosta艂e po wielomiesi臋cznym noszeniu wtyczki w tym samym miejscu. Gdyby kto艣 to zobaczy艂, na pewno napisa艂by donos na ciotk臋- ta uwaga rozbawi艂a nas do 艂ez. Cia艂a, dziwnie uspokojony, nie szuka艂em- obieca艂a mi je, a powod贸w, 偶eby jej nie wierzy膰, nie mia艂em. Ciotka w tamtym czasie wynios艂a z piwnic domu, do kt贸rych nie wolno mi by艂o schodzi膰, ogromny zegar.. Hak w 艣cianie, na kt贸rym zawis艂, gruby by艂 na dwa palce. Co p贸艂 godziny z pud艂a wyskakiwa艂a niebiesk膮 kuku艂ka, niewiele mniejsza od d艂oni Ireny. Mechanizm jednak by艂 rozregulowany- zaj臋艂a si臋 nim, kr臋c膮c wielkim kluczem by podnie艣膰 opad艂e szyszki. Kr臋ci膰 trzeba by艂o kilka razy dziennie, chodzi艂a wi臋c z nim na szyi, ona, wielka klucznica... Zegar, jak m贸wi艂a, jest potrzebny dla atmosfery domu. Mnie, szczerze m贸wi膮c, by艂o to oboj臋tne. Na zewn膮trz by艂o coraz ch艂odniej, zabra艂em si臋 za porz膮dki; reperowanie p艂otu, przybijanie oberwanych desek i podobne sprawy zajmowa艂y mnie bez reszty.
|
|
Komentarze |
dnia pa糳ziernika 17 2011 22:51:51
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Rapida (Brak e-maila) 20:25 28-07-2008
*__* zajebiste! Wi臋cej!
Kasai (Brak e-maila) 01:26 07-08-2008
ja si臋 pop艂aka艂am...
(Brak e-maila) 00:48 20-08-2008
to on w kocu przezyl czy nie?
G (Brak e-maila) 01:38 26-08-2008
Powiedzmy 偶e.. zmartwychwsta艣 jako trup?  |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem? Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.
Zapomniane has硂? Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze sta艂e, cykliczne projekty

|
Tu jeste艣my | Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰

|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|