Wilk 2 prolog
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 22:28:00
Prolog:

"Powrót"



Rozległo się natarczywe walenie do drzwi. Zanim Samuel podszedł, te nagle otworzyły się gwałtownie i rąbnęły z hukiem o ścianę. Chłopak odskoczył, a Rishka zerwał się z fotela na równe nogi. W drzwiach stał uzbrojony mężczyzna w granatowym mundurze. Rishka wciągnął powietrze i cofnął się pod ścianę, a Samuel ostrożnie odezwał się:
- Co do...
- Przyszedłem po moją własność, panie Learner! - Rishka wzdrygnął się na dźwięk tego głosu. Do pokoju powoli wszedł Czarny Kondor. Rzuciwszy tylko okiem na Samuela, podszedł do brązowowłosego młodzieńca i stanął naprzeciw niego. Rishka patrzył w podłogę. Nie potrafił opanować drżenia. Zastanawiał się, co go teraz spotka... Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że tak od razu go nie odstrzelą. Jednak Czarny Kondor wcale przecież nie musiał działać w zdroworozsądkowy sposób. Zwłaszcza, że teraz emanowała z niego wściekła furia, którą starał się trzymać na wodzy i skrywać pod maską dystansu oraz chłodu. A co zrobią z Samuelem?
- Ty idioto... - szepnął tylko zwierzchnik, patrząc wciąż na Rishkę. Chłopak skulił się nieznacznie, jakby spodziewał się ciosu w twarz. - Zabierzcie go! - polecił, a do pokoju weszło jeszcze dwóch mężczyzn i podeszło do chłopaka. - Znasz procedurę. - rzekł Jareth, kiedy jeden z mężczyzn wyciągnął szerokie kajdanki i chwycił Rishkę za ramię. Chłopak posłusznie, nie stawiając żadnego oporu odwrócił się tyłem i pozwolił, by zapięto mu dwie pary kajdanek, jedne na nadgarstkach, drugie nad łokciami. Obie pary połączone były ze sobą giętkim metalowym przewodem, jednak to zmuszało go do wygięcia pleców w bardzo niewygodnej i utrudniającej ruchy pozycji. Wzrok Czarnego Kondora padł na Samuela, który przyglądał się wszystkiemu zaszokowany. Podszedł do niego.
- Nie zaskarżę pana o bezprawne przywłaszczenie sobie mojej własności - oświadczył lodowato. Młody mężczyzna zamrugał powiekami i nagle jakby coś do niego dotarło.
- Nie, chwileczkę, ja wyjaśnię, to wszystko moja wina...
- Czyżby? - Czarny Kondor wprawnie udał zdziwienie. - A więc to pan jest Invitro i kilka tygodni temu uciekł z burdelu, tak? - rzekł sucho, jadowicie. Samuel zamilkł. - Żegnam! - rzucił wychodząc z pokoju. Wyprowadzono za nim Rishkę. Chłopak szedł spokojnie. Nie spojrzał na Samuela.- Do mojego samochodu! - rozkazał Czarny Kondor, podchodząc do swojego auta.
- Ale szefie... - zaczął jeden z mężczyzn.
- Powiedziałem! - zagrzmiało. Żołnierz bez słowa podprowadził Rishkę do samochodu. Brutalnie go zgiął, by wepchnąć do środka. Wtedy chłopak zachwiał się i niemal natychmiast na jego twarz spadł cios zadany łokciem. To powaliło go na kolana. Przez moment zatańczyły mu przed oczami czerwone mroczki, a w ustach poczuł ciepły słonawy smak krwi. Gwałtownym szarpnięciem za kajdanki, które jeszcze bardziej i boleśniej wygięło jego ramiona, postawiono go na nogi.
- Wsiadaj, ty cholerna kurwo! - warknął mężczyzna, wpychając go na tylne siedzenie. Rishka nie wiedział, czy żołnierz traktował go tak dlatego, że się obawiał, iż chłopak spróbuje uciec, czy też tylko z chęci wyżycia się na nim... a może po prostu nienawidził Invitro... Zresztą mało go to obchodziło. Przybrawszy w miarę wygodną pozycję, wciągnął dolną wargę i polizał skaleczenie. Samochód ruszył. Chłopak przez dłuższą chwilę milczał. Teraz nie śmiał się odezwać i tak naprawdę po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co robić. Czarny Kondor w milczeniu prowadził samochód, a za nim jechał drugi, granatowy. Rishka wiedział, że szef jest na niego wściekły. Nie był pewien, co go teraz czeka, ani jak zostanie ukarany. To, że zostanie ukarany, wiedział na pewno. Kwestia tylko jak... Zamknął oczy... Czy zostanie sprzedany do jednego z burdeli Cartax?... A może czeka go coś jeszcze gorszego, niż śmierć... a mianowicie sprzedanie go na czarnym rynku jako dawcę organów. Ile teraz był wart dla Czarnego Kondora? Zwłaszcza po tym, ile musiał on wydać, żeby Rishkę odnaleźć... Chłopak przełknął suchość w gardle. Wziął głęboki oddech i odważył się:
- Czarny Kondorze? - wyszeptał. Mężczyzna drgnął, wciąż jednak patrzył na drogę, nie racząc nawet zerknąć we wsteczne lusterko.
- Tak? - odparł w końcu zimno. Rishka opuścił wzrok.
- Co... ze mną zrobisz? - zapytał. Czarny Kondor uśmiechnął się lekko, lecz bez emocji. Siedzący z tyłu chłopak doszedł do wniosku, że ten uśmiech będzie śnił mu się po nocach. I będzie się wtedy budził z krzykiem... Zrobiło mu się gorąco.
- A jak myślisz, Rishka? - odparł pytaniem na pytanie. - Co byś ze sobą zrobił będąc na moim miejscu? - wycedził. Chłopak zamknął oczy, czując pod powiekami piekące łzy. Taka odpowiedź nie wróżyła nic dobrego. Żałował, że zwiał. Naprawdę żałował. Wiele by dał, żeby tylko mężczyzna pozwolił mu wrócić na ulicę. Nawet na najpodlejszych warunkach. Czuł jednak, że nie będzie miał takiej szansy...
- Przepraszam... ja... - wyszeptał.
- Zamknij się, Rishka! - warknął nagle Czarny Kondor. - Siedź cicho i módl się ! To może będę dla ciebie łaskawszy, niż mam to teraz w zamiarze!
Rishka umilkł i skulił się. Jako Invitro nie znał religii, nie uczono go jej. Wiedział tyle, ile sam się dowiedział... Zaczął się jednak modlić.

* * *

Czarna limuzyna, z przyciemnianymi szybami sunęła wolno ulicą prowadzącą z lotniska. Wewnątrz panował półmrok, a na siedzeniach spoczywały dwie osoby.
- Wprowadziliśmy parę zmian... - mówił szybko mężczyzna w kucyku i prostym garniturze ze stójką. Siedząca w ciemności postać od paru minut przysłuchiwała mu się w całkowitym milczeniu, a on zaczynał się z tego powodu pocić. - Mieliśmy pewne trudności... Obroty odrobinę zmalały... Naprawdę odrobinę! - zapewnił, gdy siedząca naprzeciwko osoba poruszyła się nieznacznie. - Ale zapewniam, że... - urwał, gdyż nagle stopa w wysokim bucie o dziesięciocentymetrowym obcasie oparła się o siedzenie dokładnie między jego lekko rozsuniętymi nogami. Zrobiło mu się gorąco.
- Mogłam się spodziewać, że beze mnie nie będziecie potrafili sobie poradzić! - skwitował sucho łagodny kobiecy głos.

* * *

Rishka został wepchnięty do ciemnej piwnicy. W zatęchłym powietrzu unosił się duszny zapach potu i słodkawa, wywołująca mdłości woń zakrzepłej krwi. Drzwi zatrzasnęły się i otoczyły go zupełne ciemności.

* * *

Siedzący przy biurku Jareth podniósł wzrok na swojego nagłego, lecz zarazem oczekiwanego gościa i przyjrzał mu się z uwagą. Młody mężczyzna zdawał się być wyjątkowo zdeterminowany. Uśmiechnął się lekko.
- Dobrze, panie Learner... - Czarny Kondor odchylił się w fotelu i sięgnął do szuflady biurka. - Mam dla pana propozycję... - na te słowa oczy Samuela rozszerzyły się. - Umie pan grać w karty? - zapytał, wydobywając z szuflady nową, nie rozpakowaną jeszcze talię. Młodzieniec zmrużył powieki, po czym skinął głową i na zapraszający gest mężczyzny zajął miejsce w fotelu naprzeciw biurka.
- Słucham! - rzekł sucho.
- Klasyczny poker - wyjaśnił Czarny Kondor. - Jedno rozdanie. Jeśli pan wygra, daruję Rishce i przyjmę z powrotem do pracy na średnich warunkach.
- A jeśli przegram? Co się z nim stanie?- zainteresował się. Mężczyzna uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony.
- Przyjmę Rishkę na najgorszych z możliwych warunków... o ile pan zdecyduje się dla mnie popracować... - znacząco zawiesił głos.
- Popracować? - powtórzył zdumiony.
- Tak - mężczyzna skinął głową. - Na ulicy. Jako dziwka! - wycedził lodowato. Samuel drgnął na te słowa, po czym uciekł gdzieś wzrokiem. - Przez sześć miesięcy... - uściślił Jareth. Chłopak uniósł w zdumieniu brwi.
- Dlaczego akurat tyle? - zdziwił się. - Dlaczego nie rok?
- Roku na ulicy by pan nie wytrzymał... - odrzekł spokojnie. - Nie z pańską kartoteką psychiatryczną! - ocenił. Samuel poderwał się. Wściekłość wykrzywiła mu twarz.
- Skąd pan to wie? I jakim prawem narusza moją prywatność?! - krzyknął.
- A jakim prawem pan naruszał moją prywatność? - odpowiedział pytaniem na pytanie Czarny Kondor. Chłopak umilkł. Przez długą chwilę spoglądali sobie w oczy. Jareth podwinął rękawy białej koszuli i zręcznie, nawet nie patrząc, rozpakował talię i zaczął ją tasować.
- Więc? - zapytał po chwili.
- Zgoda! - Samuel skinął głową i również podwinął rękawy.

* * *


Czarna limuzyna zatrzymała się przed czteropiętrowym budynkiem z białej cegły, o oknach z przyciemnianego szkła. Szofer wysiadł, po czym pospiesznie otworzył drzwi pasażera. But na wysokim obcasie stanął ze zgrzytnięciem na chodniku, a z pojazdu wysiadła wysoka kobieta w czarnym obcisłym kostiumie. Miała rozpuszczone, jasne włosy i piękną twarz o idealnie symetrycznych rysach. Jej stalowoszare oczy przemknęły po budowli, zatrzymując się na dwuskrzydłowym wejściu, po bokach którego stali ochroniarze.
- Biały Lotos... kopę lat... - mruknęła, ruszając do drzwi.

* * *

Blondwłosy nastolatek w kucyku pisał coś szybko na klawiaturze. Jego wzrok utkwiony był w ekranie, a usta zaciśnięte w wąską linię. W dolnej wardze miał kolczyk, a w uszach po cztery małe srebrne kółka.
- Pospiesz się, do cholery! - usłyszał za sobą męski głos.
- Nie rozpraszaj mnie! Ja też nie chcę tu zginąć! - odwarknął i pisał dalej.

* * *

Rishka nie miał pojęcia, ile tak siedział. Stracił poczucie czasu. Wiedział tylko, że upłynęło go dużo, naprawdę dużo. Szacował dzień, może dwa. Był śmiertelnie głodny, spragniony i wyczerpany. Bolało go wszystko. Kilka godzin wcześniej stracił czucie we wciąż skutych rękach.
W końcu drzwi otworzyły się. Rishka skulił się i zmrużył oczy, nie mogąc znieść blasku światła. Po chwili znowu zapadła ciemność i chłopak usłyszał przemieszczający się stukot obcasów. Podążał za nim wzrokiem, aż w końcu ten ucichł i Rishka nie potrafił zlokalizować miejsca pobytu osoby, która weszła. Nagle poczuł dłoń na twarzy. Wzdrygnął się z zaskoczenia, jednak zaraz potem uspokoił, kiedy poczuł zapach Czarnego Kondora. To znaczy... częściowo uspokoił. Dłoń przesunęła się na szyję, potem z powrotem do góry, zmierzwiła rozpuszczone, brudne włosy. Rishka jęknął z żalu.
- Proszę... wybacz mi...Ten jeden jedyny raz mi daruj. Nic takiego nigdy więcej się nie powtórzy... - zaczął szeptać chłopak szybko i gorączkowo, jakby zaraz miano mu zdolność mówienia odebrać. Dłoń w rękawiczce zakryła mu delikatnie usta. Umilkł i tylko pochylił głowę.
- Rishka... - usłyszał.

* * *


Objuczony papierowymi torbami Jack wszedł do domu i już w progu usłyszał strzały. Westchnął z rezygnacją i skierował się do kuchni. Położył pakunki na stole i zaczął wypakowywać produkty spożywcze do lodówki. Nalał do czajnika wody i postawił go na kuchence. Rozległy się kolejne wystrzały. Mężczyzna bez pośpiechu ruszył w kierunku pobliskich otwartych drzwi. Wszedł do dużego pomieszczenia ze stanowiskami strzelniczymi. Oparł się o ścianę i skrzyżowawszy ręce na piersi czekał, aż strzały ucichną.
- Mówiłem, żebyś zamykał drzwi, kiedy ćwiczysz... - powiedział, gdy zapadła cisza. - I zrób sobie przerwę. Zaraz będzie kolacja... - dodał łagodnie, odwracając się na pięcie i wychodząc.

* * *

Światło wlało się do ciemnego pomieszczenia i leżący pod ścianą kompletnie nagi Rishka skulił się przed blaskiem, zasłaniając odruchowo twarz. Stojący w wejściu Czarny Kondor odwrócił się i popatrzył na swojego pracownika, a następnie zaczął zdejmować pokrwawione białe rękawiczki.
- To jest tylko wstęp, Rishka... - powiedział sucho. - Traktuj to jako zaliczkę. Teraz idź doprowadzić się do porządku i za godzinę masz być w moim gabinecie! - rozkazał, odwracając się i ruszając po schodach w górę.