Cennik życia 2
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 03 2011 13:44:17
Słowniczek:
Dolne Miasto - popularna nazwa dzielnic slumsów w Moripolis, przemieszanych, niczym szachownica, z Górnym Miastem; często nazywane też strefą wojny. Jedne z najdroższych gruntów świata.
E-jeny - waluta Moripolis, 1 e-jen, to od 10 do 15 kredytów, drugiej z walut Miasta Śmierci, charakterystycznej dla Dolnego Miasta, choć i w Górnym kredyty stosowane są do mniejszych transakcji, a w Dolnym e-jeny do większych. Pełna swoboda :D; wartość jednego e-jena waha się w okolicach trzech Euro.
GM - General Motors, koncern samochodowy, właściciel marek: Opel, Chervolet, resztek Dewoo, Vauxhall i innych.
Górne Miasto - dzielnice reprezentacyjne Moripolis, z ekskluzywnymi wieżowcami, apartamentowacami itp., najdroższe grunty świata.
Lód - Logiczne oprogramowanie defensywne, programy mające na celu zmylić, lub zabić hakerów; w slangu, synonim oszukiwania (jako że Lód bardzo często przyjmuje postać innego użytkownika, czy niewinnego programu)
Net - nie mylić z internetem, choć z niego się wywodzi. Ogólnoświatowa sieć informacyjna, tworząca drugą (dosłownie) rzeczywistość.
SI - Sztuczna Inteligencja; co to jest, chyba nie trzeba tłumaczyć ^^, klasyfikuje się je generacjami; od 1 (średnio inteligentny pies), do, teoretycznie rzecz biorąc, 20 (powyżej inteligencji człowieka); aktualnie najbardziej zaawansowane osiągają poziom 14. Często stosowane z nakładkami nadającymi im cechy osobowości.
Skalpel - slang, ogólnie lekarz, bardziej szczegółowo chirurg.


Wieczór.
Choć równie dobrze mógłby być jakimś porankiem; albo ponurym popołudniem, lub pogodną nocą. Mętne, mdłe światło wpadało przez brudne szyby. Uliczne latarnie to zapalały się, to gasły reagując na przejeżdżające pod nimi pojazdy; dzięki temu co jakiś czas pomieszczenie było zalewane falami zimnego, zielonkawego blasku. Wydobywało ono prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Podniszczone, obdrapane ściany, odpadający tu i ówdzie tynk, szczura konsumującego resztki glonowych chipsów z torebki i kartonowe, zdeptane pudło leżące z koncie. Poza nim, jedynym sprzętem był prostopadłościan nowej gąbki sypialnej, przykryty zsuniętym częściowo, zupełnie nowym kocem.
Samochód przejechał, a pomieszczenie znów rozmyło się w półmroku. Na siedzącym na posłaniu osobniku nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Bez ruchu przyglądał się ścianie i przyszpilonym do niej wycinkom z gazet. Było ich kilka, wszystkie starannie wycięte, część specjalnie wydrukowana z największych serwisów netowych. Wszystkie bez wyjątku dotyczyły sprawy sprzed niespełna dwóch tygodni.
Kolejny rozbłysk światła. Twarz mężczyzny nie drgnęła. Splótł palce i po raz tysięczny odczytywał znane na pamięć nagłówki i opisy, patrzył zdjęcia, na twarze których nigdy wcześniej nie poznał, które nie miały dla niego większego znaczenia, a jednocześnie, w jakiś dziwny sposób z którymi był związany. Oznaczały koniec czegoś co znał, co potrafił wyczuć, choć nie był w stanie zdefiniować. Zamknięcie pewnego etapu w życiu, tego co dobrze znał i rozumiał. Początek nowej umowy. Nie tylko. To uczucie, niepewności i niepokoju, może nawet zagrożenia (tylko gdzie było jego źródło?!) zdecydowanie mu się nie podobało. Na szczęście, oprócz niego, było coś jeszcze. Zirytowanie, złość, może nawet wściekłość; a na pewno chęć zemsty. Za to co się stało, za to do czego go zmuszono, za to, że dał się oszukać.
Pocięte przedramiona ciągle bolały.
Nie, nie mógł o tym myśleć. Jeszcze nie teraz.
Ale przyjdzie na to czas.
Zimne światło znów na moment zalało pokój, nadało bladej skórze niezwykły, trupi poblask. Nawet nie drgnął. Zupełnie jakby był wykutym z marmuru posągiem. Tak, na tym mógł się oprzeć. Przynajmniej na razie. Krucha podstawa, ale zawsze. w końcu nigdy nie miał niczego więcej. Rozkaz, zadanie, misja.
Nagle wstał. Złapał za leżącą obok kurtkę i wyszedł.
Na przypiętych skrawkach papieru pisało: Samobójstwo, morderstwo, wypadek? Tajemniczy zgon Kenta Awersa; Kent Awers nie żyje!; GM w panice!; Niewyjaśniona śmierć potentata w branży samochodowej; Kent Awers, przedstawiciel GM w Moripolis zginął w tajemniczych okolicznościach; Podwójny zgon w "Wieży Światła", policja nie wyklucza morderstwa; Początek końca? Czy biznesmeni powinni zacząć się bać?; Ciągle brak informacji dotyczących zabójcy Awersa.

Ulice na pograniczu Dolnego i Górnego Miasta wyglądały dość ciekawie. Swoista mieszanina biurowców, centrów handlowych, średniej klasy hoteli, kasyn i burdeli. Domy były porządne, nie tak ekscentryczne jak w dzielnicy apartamentowców, ani tak konserwatywne jak w centrum. Ich architektura stanowiła rozsądny kompromis pomiędzy najnowszymi trendami a klasyczną elegancją. Krótko mówiąc, nie rzucała się w oczy, choć przyjemnie było na nią patrzeć.
Po ulicach jeździły eleganckie samochody, sporo też było efektownych, smukłych poduszkowców; pionów o gładkiej lśniącej linii nadwozia, ale i szybkich, zwinnych motorów, tak typowych dla dzielnic slumsów. Czasami z ciężkim łomotem przetoczyła się przypominająca wielkiego żółwia ciężarówka, czy jaskrawo błękitny, samoistnie błyszczący się, dzięki specjalnym lakierom, wóz policyjny. Jednak tu na jego widok nikt nie chował się w bramie, nikt nie uciekał, nie klął, czy sięgał po broń. Tu mundurowi nie byli zwiastunami pacyfikacji; szybkiej, nagłej śmierci, czy przeliczenia wszystkich kości w celi komisariatu (a czasem już w radiowozie). Tutaj nieśli spokój, bezpieczeństwo, gwarantowali pewność. Nawet policyjne pojazdy wyglądały inaczej: miękkie lekko pociągłe kształty wozów pościgowych, zamiast czegoś, co w najlepszym wypadku kojarzyło się z czołgiem.
Aż dziw, że Dolne Miasto od Górnego oddzielały tylko dwie ulice. A niekiedy nawet jedna.
Siedzący na barierce chłopak zapalił papierosa. Wypuścił kłąb siwego dymu. Potem odruchowo przejrzał się w szybie wystawowej znajdującego się obok sklepu "ReaCtiVation". Szybka lustracja wypadła co najmniej pomyślnie. Jego ciemnobrązowe włosy miękko otaczały młodą twarz, pod piwnymi oczyma nie zauważył śladów poprzedniego wieczoru. Żaden najmniejszy nawet cień nie kalał gładkich policzków i pełnych, lekko wilgotnych warg. Również na szyi, ozdobionej ćwiekowaną obrożą, nie miał żadnych zadrapań, czy siniaków. Reszta ciała, szczupłego i dość niewysokiego też wyglądała, jakby dopiero co wyszedł z gabinetu odnowy. Uśmiechnął się z aprobatą. I tak być powinno.
Słońce powoli zachodziło, widział to po czerwonej łunie na niebie. Ale tutaj, na dole, ulice były już pogrążone w mroku. Zapaliły się latarnie. Wkoło roili się przechodnie: średnio bogaci pracownicy korporacji, śpieszący się by zażyć wieczornych rozrywek, dzieciaki buszujące po sklepach, nastolatki wyrywające się na koncerty do pubów. Jednym słowem, poszukiwacze wszystkiego tego, czego brakowało w innych dzielnicach. I codziennym życiu.
- Wolny?
Odwrócił się w stronę mówiącego. Ocenił go jednym spojrzeniem. Drogie, sportowe buty; ciemnoszare sztruksowe spodnie, czarna skórzana kurtka. Wszystko dość nowe, dość modne, markowe.
- A jeżeli tak? - spytał zalotnie.
- Tak czy nie?
- Dla ciebie tak.
- Ile?
- Nie lubisz obwijać w lód, co? - zaśmiał się podchodząc.
Mężczyzna był wyższy od niego o dobrą głowę. Z bliska widział, że był dość młody. Na pewno nie przekroczył trzydziestki. I przykuwał uwagę, choć nie był przystojny, raczej dziwny, wręcz niepokojący. Jak egzotyczny drapieżnik, albo model z reklamy. Musiał wydać fortunę na skalpela. Czego ktoś taki szukał u niego?
- Psiakrew, gdybyś przyszedł za dwie godziny, dałbym ci za darmo. - mruknął, wichrząc sobie grzywkę. - A tak, to 15 ejenów za numerek, 50 za noc. Oczywiście za sadomaso płatne ekstra. - wycenił się niechętnie.
Cena była wysoka, ale miał nadzieję, że to go nie zniechęci. Ten facet naprawdę mu się spodobał. Miał coś intrygującego w swojej twarzy, jasnej skórze, białych zaczesanych do tyłu włosach, ostrych rysach. A może była to wina matowych, idealnie czarnych okularów jakie nosił? Mężczyzna powoli się uśmiechną bladymi wargami, skinął głową. Leniwym gestem przyciągnął go do siebie i pocałował. Był zaskakująco chłodny, jakby bardzo zmarzł, a jednocześnie.
Smakował go powoli, długo, aż się zachłysnął, a w głowie zaczęło mu się kręcić. Rzadko kiedy klient dawał mu aż tyle przyjemności. Poczuł gęsią skórkę na całym ciele. Powoli wzrastające podniecenie. Co kryło się za tymi nie odbijającymi światła szkłami? Przez ułamek sekundy zobaczył się w szybie. Policzki miał zaróżowione, oczy błyszczały mu jak dawno. Z niejakim zdziwieniem stwierdził, że pierwszy raz od dłuższego nie może się doczekać.
- Jak ci na imię? - spytał się szeptem mężczyzna, nachylając się do jego ucha.
- Al.
- Ładnie. Choć, Al. Zaparkowałem kawałek dalej.
- Mogę o coś zapytać?
Położył dłoń na jego ramieniu. Ruszyli w stronę Górnego Miasta. Chłopak co jakiś czas zerkał na albinosa. Na całej jego twarzy widział czerwonawe linie niedawno zasklepionych ran. Znaczna część z nich znikała pod okularami.
- Tak, Al.
- Skąd te blizny?
- Wypadek samochodowy.
Stwierdził obojętnie. Aż się przestraszył, że jakoś go uraził i zniechęcił do siebie. Ale nie, mężczyzna co prawda się nie uśmiechnął, ani nic, jednak nie puścił go, nie odepchnął. Nawet trochę mocniej ścisnął jego ramię, zupełnie, pomyślał nagle Al, jakby bał się, że odejdę.
Wrzesień nagle przestał być tak zimnym.

Drzwi otworzyły się automatycznie. Duży, prawie pusty pokój był pogrążony w półmroku. Oświetlał go tylko migotliwy kominek, choć panoramiczne okno wychodziło na zachód. Słońce jednak już zaszło. Tylko zielony odcień nieba wskazywał, że jeszcze przed godziną rozświetlało miasto. Dwadzieścia pięter niżej widać było latarnie, migotliwe światła samochodów, pulsujące neony reklamowe błyszczące w ciemnej masie domów i biurowców.
Mężczyzna podniósł się na odgłos kroków. Wyprostowany, lekko jakby zaniepokojony wpatrywał się w gościa. Ten stanął w progu. Milczał.
- I jak?
- Zrobione.
- Czy nie powinieneś tam być?
- Nie. Za godzinę do dwóch będzie na wszystkich serwisach.
Na twarzy mężczyzny pojawiła się niewysłowiona ulga. Podszedł do przybyłego.
- Wierzę ci. - szepnął. A potem dodał głośniej. - Nie masz nawet pojęcia, jakie było to dla mnie ważne. Może usiądziesz. To musiała być ciężka sprawa. Napijesz się czegoś?
- Tak.
Zajął miejsce na brzeżku kanapy. Gospodarz wrócił po chwili. Podał mu szklankę czystej whiski. Sam nalał sobie taką samą. Gość opróżnił swoją jednym haustem. Potem otarł usta dłonią. W migotliwym świetle kominka jego skóra miała prawie naturalny odcień.
- Nalać ci jeszcze?
- Tak. - skinął głową.
Ponownie napełnił mu szklankę. Usiadł obok i patrzy jak pije. Tym razem zrobił to wolnej, ale i tak niepokojąco szybko.
- Coś się stało?
- Nie.
- Kłamiesz. - uśmiechnął się, opierając brodę na złożonych na oparciu rękach. Lekko zmrużył swoje dwubarwne oczy: jedną tęczówkę miał ciemno granatową, prawie fioletową, drugą kruczoczarną. A obie utkwione w gościu. - Nie jesteś pewien wyniku?
- Jestem.
- Czyli zadanie ci się nie spodobało?
- Było takie jak inne.
- Więc co?
- Nic. - odstawił szklaneczkę.
Przeczesał palcami włosy, ponownie zagarniając je do tyłu. Czarne okulary całkowicie pochłaniały światło, tak, że nawet najmniejszy promyk nie odbijał się od ich lekko zagiętej powierzchni. W mroku wyglądało to niesamowicie: jasna twarz, przecięta na pół ciemną, ziejącą szczeliną.
Gospodarz lekko się uśmiechnął.
- Jak nie chcesz mówić, nie mów. Nie będę nalegał.
- Czy są jakieś nowe wiadomości?
- W sprawie Awersa? Nie, żadnych. Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Nie mają nic. Ktoś wykasował zapis z twardych dysków ochrony, skasowano też kopie na zapasowym dysku i umieszczoną w sieci, a ta znajdująca się na chipie zaginęła. I najprawdopodobniej nie zostanie nigdy odnaleziona. Nie. - potrząsnął głową. - Policja nic nie ma. Poza, oczywiście, dziurą w torsie Kenta i pękniętym kręgosłupem u strażnika.
Zamilkł, albinos przyglądał mu się w milczeniu. Nawet nie zmienił wyrazu twarzy.
- Informacja pewna? - spytał się w końcu.
- Pewna. Od prowadzącego śledztwo. To dzięki mnie jego dzieci uczą się w prywatnych szkołach.
- Aha.
- I co mam z tym zrobić? Zachować taki stan rzeczy? Czy pozwolić im na więcej?
Znów zapadło milczenie, tylko w kominku trzaskał ogień. Gospodarz wstał, dorzucił kilka drewnianych szczap do płomieni. Mimo to prawie cały czas patrzył na swego gościa.
- Zachowaj. - odpowiedział po chwili wahania.
- Jak chcesz. - wzruszył ramionami - Ale zdecyduj się, co zrobisz dalej. Albo chcesz się zemścić, albo ją chronić. Nie możesz obu rzeczy na raz.
- Zapłaci mi za to. - tym razem białowłosy nie miał wątpliwości.
- Zlikwidujesz ją?
- Jeżeli zechcesz.
- A ty? Jak ty chcesz?
- Nie wiem.
- Zabijesz mnie? - spytał ni stąd ni zowąd, siadając obok. Albinos zwróciły się w jego stronę. - Przecież ja ciebie też wykorzystuję, też cię skrzywdziłem. Sprzątnięcie mnie byłoby logiczne.
Zamilkł. Siedzieli jeden koło drugiego, tak blisko, że niemal się dotykali. Chyba patrzyli sobie w oczy, a na pewno gospodarz wpatrywał się w gładkie, nieodbijające światła okulary. Zupełnie, jakby chciał się przejrzeć w ich matowej powierzchni.
- Nie.
Zdecydował. Mężczyzna uśmiechnął się w odpowiedzi. Zanurzył dłoń w jego białych, niesamowicie miękkich włosach. Nachylił się ku niemu.
- Dobrze.
Szepnął i pocałował go. Nagle białowłosy lekko go odepchnął.
- Co z twoją żoną? - spytał.
- Znów na zakupach, tym razem w Tokio. - w półmroku widać było, jak wykrzywia zniesmaczony wargi. - Nie wróci przed końcem tygodnia.
Stwierdził, ponownie go całując. Tym razem nie było nawet pozoru oporu, czy niechęci. Wręcz przeciwnie. Sam wsunął język do jego ust, drażniąc podniebienie. Zaplótł ramiona na jego szyi. Osunęli się na siedzisko kanapy. Jego kochanek zaczął kąsać go w brodę, szyję. Wsunął dłonie pod obcisły golf, próbując dosięgnąć i pogładzić dolną część kręgosłupa. Nagle białowłosy jęknął.
- Boli?
Albinos potrząsnął głową. Wreszcie na jego twarzy pojawiły się wyraziste rumieńce. Straciła swą nienaturalną bladość.
- Trochę. - przyznał cicho.
- Może.
- Nie. - przerwał mu raptownie. Poderwał się i wbił mu się gwałtownie w usta. Pocałunek był krótki, ale dość brutalny. Nie pasujący do jego poprzedniej uległości. - Nie przerywaj, nie zmieniaj.
Szepnął, z powrotem opadając na jasne oparcie.

To był ekskluzywny apartament. Plazmowe posadzki, drewniana boazeria w bibliotece, ręcznie malowane, jedwabne tapety, marmury w patio. Wszystko najwyższej jakości. Sam projektant wnętrz musiał wystawić kilku zerowy rachunek.
Wykonane z szkła weneckiego drzwi otworzyły się automatycznie, reagując na wszczepiony do ciała chip. Od razu zapaliły się światła w szerokim, jasno beżowym korytarzu.
- Witam pana.
- Witaj Janice. Są jakieś wiadomości?
- Nie, proszę pana.
Wyświetlona na gładkiej ścianie dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie. Miała tęczowe włosy, przy każdym ruchu mieniące się setkami barw, zmysłowe usta i śnieżnobiałą skórę, w lekko niebieskawym, fosforyzującym odcieniu. Ubrana była w sięgającą ziemi prostą suknię z niewielkim trenem wyglądającą, jakby została wykonana z wody. Kiedy szedł w stronę pokoju, przesuwała się razem z nim, automatycznie dostosowując do jego prędkości.
- Ale dostał pan przesyłkę, z Edifix. Pozwoliłam sobie sprawdzić, nadawcą jest Henrry Dudnor z Menchesteru, paczka zawiera dane, dotyczące.
- Wiem, co zawiera. - przerwał jej zniecierpliwiony. - Wybacz Janice, ale zapomniałem cię uprzedzić.
- Nie ma problemu. - uśmiechnęła się słodko.
- Coś poza tym?
- Obiad czeka na pana w kuchni, zamówiłam w "Oceanii". Poleciłam przygotować zakupy, bo lodówka jest pusta. Dostarczono też pranie, oddałam im pański granatowy garnitur od Rossman'a oraz brązowy, sportowy Visaccio. Będą gotowe na pojutrze.
- Dziękuję Janice, jesteś cudowna.
W odpowiedzi lekko schyliła głowę.
- Jakby co, proszę zawołać. Wyłączam się. Życzę smacznego. - jeszcze raz się uśmiechnęła i rozpadła na srebrzysty deszcz pikseli.
W salonie światło zapaliło się automatycznie, włączyła się przyciszona, łagodna muzyka. Dokładnie taka, jaką lubił. Za oknem panowała noc. Jednak nawet nie zerknął na zewnątrz. Wszedł do sypialni. Jak zwykle przed kolacją postanowił wziąć gorący prysznic. Potem popracuje jeszcze godzinkę, dwie i pójdzie spać. Nie patrząc na pokój skierował się do łazienki.
Było to duże, jasne pomieszczenie w tradycyjnym stylu. Jedyną innowacją była plazmowa podłoga reagująca na dotyk. Kiedy szedł, dokoła jego stóp pojawiały się drobne, delikatne fale. Zupełnie, jakby spacerował po tafli jeziora. Poza tym wszystko było niemalże staromodne: ręcznie robione, błękitnawe kafelki w ciepłym odcieniu, wsunięta w podłogę wanna z hydromasarzem, pod ścianą kabina prysznicowa. Armaturę pokryto 18 karatowym białym złotem, a umywalkę, bidet i muszlę wykonano z śnieżnobiałego marmuru. Oczywiście temperaturę i natężenie strumienia wody sterowano głosem.
Po niespełna dziesięciu minutach, opatulony w ciemnogranatowy, bawełniany szlafrok wrócił do pokoju. Na ramionach miał zarzucony ręcznik. Wycierając włosy rozejrzał się dokoła. Nie, żeby spodziewał znaleźć się tam którąś z opisanych przez Janice paczek. Jedna musiała być w kuchni, druga w połączonym z biblioteką gabinecie, trzecia w garderobie.
Nagle jego wzrok spoczął na łóżku. Przetarł oczy. Nie, nie mógł się pomylić. W jego sypialni, na jego łóżku, w jego pościeli spał chłopak. Mody, przystojny, ciemnowłosy, z delikatną opalenizną i firanką ciemnych rzęs zasłaniających oczy.
Pytania błyskawicznie przeleciały mu przez głowę. Kim był? Skąd się wziął? Dlaczego Janice nic mu o nim nie powiedziała? Na to ostatnie odpowiedział sobie natychmiast. Janice była SI poszerzonej siódmej generacji z silnym emulatorem osobowości. Oznaczało to, że nie tylko potrafiła podejmować własne decyzje (choć oczywiście w bardzo ograniczonym zakresie), to jeszcze można było ją do różnych rzeczy przekonać. Na przykład, wymowny człowiek, którego dodatkowo znała, z łatwością mógłby nakłonić ją do milczenia, gdyby chodziło o przygotowanie niespodzianki gospodarzowi, albo coś w tym stylu. Oczywiście odpowiednie oprogramowanie nie pozwalało jej na działanie na szkodę właściciela, ale po pomyślnym przejściu procedur bezpieczeństwa, przemycenie "prezentu", nie stanowiło większej trudności.
Przez sekundę zastanawiał się, czy jej nie wezwać i nie wypytać, jednak szybko rozmyślił się. Będzie mógł zrobić to później, póki co należało wykorzystać sytuację. Podszedł do leżącego chłopaka. Biedaczek, pomyślał, musiał czekać bardzo długo, skoro aż się pospał. Pochylił się nad nim. Z bliska wyglądał jeszcze bardziej uroczo. Niemalże jak mała dziewczynka. Miał lekko rozchylone, pełne usta i tą delikatną, aksamitną skórę świadczącą o szlachetności. Nie miał siły dłużej walczyć. Nachylił się nad nim.
- Obudź się, śpiący królewiczu.
Szepnął, delikatnie go całując. Chłopak nawet nie drgnął.
Nagle zamarł. Jednym szarpnięciem ściągnął z niego kołdrę. Odruchowo odskoczył w tył zasłaniając usta. Chłopak leżał całkiem nagi, wyraźnie widział całe szczupłe ciało. I podłużną, wąską ranę na wysokości tętnicy udowej. Cały dół łóżka przesiąkł krwią. Była jasnoczerwona, świeża. Najwidoczniej zmarł niedawno.
Zarejestrował to mimowolnie. Zadziwiająco spokojnie. Dzieciak był martwy. Martwy w jego łóżku.
Pognał do łazienki i zwymiotował.
Wrócił, kiedy już trochę ochłonął. Musiał coś zrobić z trupem, i to szybko. Ale co? Przez głowę przelatywały mu setki pomysłów. Od zupełnie idiotycznych, poprzez całkiem do rzeczy, do prawie prawdopodobnych, jednak żaden z nich nie przypadł mu do gustu. Żaden go nie przekonał. Musiał się czegoś napić. Na miękkich nogach podszedł do barku w salonie. Nalał sobie kieliszek wódki, choć ręce tak mu dygotały, że spora partia wylądowała na blacie.
Wtedy usłyszał cichy szmer. Powoli się odwrócił. W pokoju nie było nikogo. Zupełnie nikogo. W całym mieszkaniu był tylko on i trup. I Janice. Szybko wychylił kieliszek. Spokojnie, powiedział sobie w myślach, to tylko nerwy. Spokojnie.
Szmer się powtórzył. Zerknął w bok i zamarł. Na wysokości twarzy miał niewielkiego owada, muchę czy pszczołę, nigdy nie umiał ich odróżnić. Ale to nie było ważne, wcale się nie liczyło. Zwłaszcza, że owad ów miał na wpół przejrzyste skrzydła, a jego korpus odbijał światło lampy. Ze zgrozą rozpoznał robota szpiegowskiego.

Wkrótce cały świat obiegła sensacyjna informacja: Seraphin Colt, jeden z wice prezesów CAMPLEX'u, został znaleziony w swoim apartamencie ze zwłokami 14-letniej męskiej prostytutki.
Colt był skończony.

Cdn.