Collonney Garden 1
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 13:50:26
- No dobrze Cris… Zacznijmy od początku… Powiedz mi, dlaczego chciałeś się zabić..?- Spojrzałem w oczy mojego nowego psychiatry. Podsiwiały łysiejący staruszek, który ciągle poprawiał swoje okulary ze szkłami grubymi jak denka od butelek. Pierwszy raz z nim rozmawiam i facet zadaje ciągle jedno pytanie. Moja odpowiedz jest wciąż taka sama.
- Nie chciałem się zabić.- stwierdziłem wyciągając papierosa z paczki i zapalając go.
- Spójrz na swoje nadgarstki.- tak tez uczyniłem. Obandażowali mi je, tak abym nie mógł ich zdjąć, suczesyny. Uniosłem na niego wzrok i obdarzyłem go wyczekującym spojrzeniem- Podciąłeś sobie żyły, chłopcze… nadal twierdzisz, że nie chciałeś się zabić?
Zaciągnąłem się i poczułem przyjemne ukucie szpilek w płucach.
- Nie chciałem się zabić- wypuściłem dym.- Po prostu nie chce żyć.
- A czy to nie jest to samo?- spytał unosząc krzaczaste brwi.
- Nie. To nie jest to samo.-odparłem.
- Więc co chcesz przez to powiedzieć?
- Kiedy ktoś chce się zabić, zazwyczaj robi to po to, żeby od czegoś uciec.
- A jak jest z Tobą?
- Ze mną…?- westchnąłem ciężko i ponownie się zaciągnąłem.- Po prostu nie chce żyć.
- Ale dlaczego?
- Po prostu.
- Tak do niczego nie dojdziemy, Cris.
- A musimy dochodzić?- spytałem z przekąsem.
- Cris.. jestem tu po to żebyś z kimś porozmawiał. Wiec, tak, musimy dojść.
Wykrzywiłem usta w złośliwym uśmiechu i nachyliłem się trochę do niego.
- Może gdyby był pan młodszy chciałbym dojść z panem… ale nie gustuje w starcach z nadmiarem tłuszczyku.
Rozdziawił szeroko usta i wytrzeszczył na mnie oczy. Poczerwieniał na twarzy, a okulary zsunęły mu się z nosa. Zauważyłem, że ręce mu się trzęsły. Z palców wysunął mu się długopis, którym zapisywał swoje notatki.

No fajnie, pomyślałem. Facet zdecydował, ze jestem przypadkiem beznadziejnym i odesłał mnie do Collonney Garden. Ponoć to nie jest psychiatryk, a placówka pomocy psychicznej. Ale dla mnie to bez różnicy. Jak pies zwał tak zwał. Jechałem samochodem i przyglądałem się krajobrazowi za szyba. Już dawno nie widziałem żadnych budynków. Wywozili mnie na zupełne odludzie Zresztą, pomyślałem, co za różnica. I tak wiozą mnie do jakiegoś cyrku… W końcu samochód się zatrzymał i wysiadłem. Skrzywiłem się. Ten budynek wyglądał jak średniowieczny zamek. Niczym nie przypominał psychiatryka, już bardziej pasował na wiezienie. Kraty i siatki w oknach. Świetnie, pomyślałem po raz wtóry. Podszedł do mnie jakiś młody mężczyzna. Pomyślałem ze to jakiś sanitariusz. Wyglądał za młodo na psychiatrę. Miał czarne włosy do ramion związane na karku i ciepło uśmiechające się do mnie szare oczy. Musiałem mu przyznać ze był szalenie przystojny. Nie był również ubrany jak przystało na pracownika takiej placówki. Miał na sobie czarne bojówki i czarna przylegającą do ciała bluzkę bez rękawów.
- Witaj w Collonney Garden, Cris. -uśmiechnął się do mnie radośnie- Jestem Peter Kalarri. Od dziś będę twoim lekarzem.
- Psychiatrą -poprawiłem go. Mimo to mina mu nie zrzedła.
- Jeśli chcesz, to tak nazwać… Ja osobiście wole używać określenia "lekarz"
Chciałem się odwrócić i wsiąść z powrotem do samochodu, jednak ten już odjechał. Patrzyłem za nim tęsknym wzrokiem.
- Chodź zaprowadzę Cię do twojego pokoju.- uśmiechnął się.
- Do izolatki chyba.- burknąłem.
- Jakiej izolatki?- uniósł brwi.
- Nazywaj rzeczy po imieniu.
Zaśmiał się, a ja zmarszczyłem brwi.
- Myślałeś kiedyś o zostaniu komikiem? Do żadnej izolatki cię nie wsadzę.
Patrzyłem na niego, jak na idiotę. To ma być lekarz?, pomyślałem i westchnąłem ciężko. Postanowiłem się nie odzywać.
- Nie rób takich min, tylko chodź. - ponownie się uśmiechnął i zaczął iść do budynku. Ja oczywiście ruszyłem za nim, gdyż stwierdziłem, że wszelkie próby ucieczki skończyłyby się dłuższym pobytem w tej "placówce'.
Przeprowadził mnie przez korytarz na parterze. Doszliśmy do schodów, po których weszliśmy aż na trzecie piętro. Po drodze rozglądałem się na boki. Widziałem tam sporo osób. Żadnej kobiety. Sami faceci. Trochę się skrzywiłem, tym bardziej, iż Ci ludzie byli … dziwaczni. Ja przy nich byłem całkowicie zdrowy. W końcu stanęliśmy. Znajdowaliśmy się w jednej z wieżyczek. Na każdym piętrze był tylko jeden pokój, a ja dostałem jeden z nich. Peter otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka.
- Jest tak skromnie, ponieważ chciałem, byś sam sobie go urządził.- Powiedział Peter- Na ścianach możesz powiesić plakaty, czy obrazy. Wystrój zależy od ciebie.- Uśmiechnął się. Ja, nie zwracając na niego uwagi, rozglądałem się uważnie po pokoju. Oczywiście w oknach były kraty i siatka. Pokój był śnieżnobiały, aż raził w oczy. Pod jedna ścianą stała ogromna, również biała, szafa. Antyk, pomyślałem. Pod druga biurko, a w kącie stało dość duże łóżko. Nad nim zawieszone były puste w tej chwili półki.
- Dostanę szafkę nocna?- zapytałem.
- Jasne- uśmiechnął się- Niektóre rzeczy zostały stąd wyniesione, bo od dawien dawna nikt tu nie mieszkał. Później ci przyniosę. Twoje rzeczy osobiste już są w drodze. Jeśli będziesz potrzebował jeszcze czegoś po prostu wypiszesz mi to na kartce, a ja pojadę do twojego domu i ci je przywiozę.
- Ta.- mruknąłem niechętnie i podszedłem do łóżka, opadając na nie ciężko. Rozłożyłem ręce i nogi. - Czemu mi się tak przyglądasz?- spytałem, wychwytując czujne spojrzenie Petera.
- Ja? Wydawało ci się. Później oprowadzę Cię tutaj. Teraz sobie odpocznij.- powiedział i szybko wyszedł. Po jego wyjściu długo wpatrywałem się w biały sufit o niczym nie myśląc, aż w końcu usnąłem.

Obudziła mnie dopiero pielęgniarka. Usiadłem na łóżku i spojrzałem za okno. Robiło się już ciemno.
- Cris, chodź do holu. Wydają leki.- powiedziała starsza, grubawa kobieta w białym kitlu. Westchnąłem ciężko marszcząc brwi, ale bez marudzenia poszedłem za nią. W holu była ogromna kolejka. Wszyscy pacjenci z tego piętra w niej stali. Prowadziła do okienka pokoiku "czujek", jak nazywano tutaj pielęgniarki pracujące w nocy. Jedna z nich wyczytywała po kolei nazwiska, a wtedy trzeba było podejść do okienka.
- Cris Mosby. - wyczytała ze znudzoną miną. Wyminąłem parę osób z kolejki i podszedłem do okienka. W małej literatce były trzy tabletki, a obok niej stał kubeczek wody. Wziąłem kubeczek i literatkę i chciałem odejść, jednak ona mnie zatrzymała.- Nie, kochaniutki, masz je wziąć przy mnie.
Zmarszczyłem brwi
- Dlaczego?
- Takie są zasady. Weź je.
Wyjąłem brązową tabletkę.
- Co to jest?- spytałem. Usłyszałem jęki za moimi plecami.
Pielęgniarka odchrząknęła.
- To pomoże ci się… wypróżniać jak należy.
Skrzywiłem się.
- Ale z tym akurat nie mam żadnych problemów.
- Ale masz ja wziąć.- powiedziała z naciskiem.
- A ta?- wyjąłem tabletkę o barwie cytryny.
- Pomoże ci zasnąć i da ci śliczne sny.- powiedziała to tonem, jakby mówiła do dwulatka.
Wyciągnąłem do niej dłoń z tabletkami.
- Nie potrzebuję ich.
- Musisz je wziąć.
- Nie potrzebuję..- powiedziałem z naciskiem. Za moimi plecami narastały jęki, szlochy i wykleństwa w moim kierunku.
- POTRZEBUJESZ i je weźmiesz.- zacisnęła usta i spojrzała na mnie, jakbym był jakimś karaluchem. Westchnąłem ciężko, nie pytając o trzecią tabletkę połknąłem je wszystkie na raz i odszedłem od okienka. Ruszyłem powoli w stronę wieżyczki, w której mieścił się mój pokój. W połowie drogi zaczęło mi się lekko kręcić w głowie, stała się ona tak ciężka, jak gdyby zamiast mózgu znajdował się w niej stos kamieni. Oparłem się o ścianę i potrząsnąłem głową, ale to nic nie dało. Obraz przed oczami zaczął się rozmywać. Domyśliłem się, że to z powodu którejś tabletki. Spróbowałem stanąć na nogi i iść przed siebie, ale czułem się jakbym był na jakieś pieprzonej karuzeli. Nagle ktoś wziął mnie pod ramie i zaczął prowadzić. Przed oczami robiło mi się co raz ciemniej, więc nie wiedziałem nawet kto. Po chwili byłem już w swoim łóżku i zamknąłem oczy.

Uniosłem ciężkie powieki i usiadłem powoli na łóżku. Przez okno do pokoju wpadały promienie wiosennego słońca. Drzwi się otworzyły i wszedł przez nie Peter.
- Witam naszego najmłodszego pacjenta- uśmiechnął się. Ten uśmiech zaczynał powoli mnie wkurwiać.
- Najmłodszego? Czyli nie ma tu żadnego siedemnastolatka oprócz mnie?- zdziwiłem się.
- Yhym. A teraz nie marudź i wstawaj. Dziś przed nami długi dzień.
- Niby dlaczego?
- Jak to dlaczego? Muszę Cię oprowadzić, mniej więcej przedstawić zasady, a potem mamy sesyjkę.- Czy on ma ten uśmiech na butapren przyklejony?, pomyślałem.- Co to za mina? Zbieraj się!
Walnąłem się z powrotem na łóżko i nakryłem kołdrą.
- Nie chce mi się.- oznajmiłem.
- Nie ma żadnego "nie chce mi się."- usłyszałem jego kroki, a po chwili już nie miałem na sobie kołdry.- Twoje rzeczy już dotarły.- poinformował mnie, wskazując ruchem głowy torbę, stojącą pod szafą.- Bierz ręcznik i ubrania na zmianę. Czas na poranną toaletę.- wyszczerzył się.
- Weź zdejmij z tej swojej uroczej buźki ten wyszczerz.- burknąłem.
- Bo co?
- Bo, jeśli popatrzę na niego jeszcze chwilę, to najpierw się porzygam, a później powieszę na własnym pasku.- popukałem palcem srebrną klamrę.
W końcu uśmiech zniknął z jego twarzy. Teraz to ja się uśmiechałem… z satysfakcją. Peter wyraźnie pobladł i zmarszczył brwi. Nachylił się nade mną. Zacisnąłem oczy, machinalnie się kuląc, pewny, że zaraz mi przyłoży. Po chwili zdziwiony otworzyłem je szeroko. Peter zdjął mi szybko pasek.
- Co ty odpierdalasz?!- oburzyłem się, patrząc na niego z lekkim przestrachem.
- Konfiskuję to.- stwierdził krótko, zwijając pasek i chowając go do kieszeni.
- Że co?! Oddawaj!- krzyknąłem.
Jeśli czegoś nienawidzę, to tego, gdy ktoś tyka moje rzeczy. Wyciągnąłem rękę do kieszeni Petera, ale on chwycił mój nadgarstek.
- Zwrócę ci go…- powiedział siląc się na spokój i nachylając się nade mną, zbliżył swoją twarz do mojej.- …dopiero wtedy, gdy skończysz gadać jak samobójca.
Zacisnąłem zęby i spojrzałem mu w oczy. Nie powiedziałem nic. Zresztą w tej chwili nic nie przyszło mi do głowy. Peter puścił moją rękę i wyprostował się.
- Zatem…- zaczął od nowa, siląc się na uśmiech.- Bierz ręcznik i ubrania na zmianę.
Wstałem i przeszedłem przez pokój. Kucnąłem przy torbie, szarpnąłem jej suwak i zacząłem wywalać z niej wszystkie rzeczy na środek pokoju. Peter nic nie mówiąc przyglądał mi się uważnie. Podniosłem z podłogi ręcznik, bieliznę i ubranie. Wstałem i podszedłem do drzwi, zostawiając ten cały bałagan w spokoju.
- Spieszyło się komuś.- warknąłem przez ramie.
Peter zaśmiał się i wyszedł z pokoju razem ze mną. Zaprowadził mnie na pierwsze piętro. Przeszliśmy przez korytarz i weszliśmy w ostatnie drzwi.
- To jest nasza łazienka.- poinformował mnie Peter, jakbym sam tego nie zauważył. Była to ogromna sala w całości wyłożona kafelkami w barwie kawy z mlekiem. Nie było w niej nic po za 25-cioma wannami i 5-cioma krzesłami, na których siedzieli sanitariusze.
- Clarens- Peter podszedł do jednego z nich- Przygotowałeś Crisowi kąpiel?
- Jasne.- przytaknął, a Peter przywołał mnie gestem dłoni. Ten facet, z minuty na minutę, wkurwiał mnie co raz bardziej. Podszedłem i spojrzałem na niego jak na kretyna.
- Znacie słowo "prywatność', czy mam wam przynieść słownik?- burknąłem, zerkając to na wannę, to na sanitariusza imieniem Clarens.
- Nie martw się- powiedział Clarens, machając książką.- nie będę cały czas patrzył.
- Nie ma mowy, żebym się przy kimś mył.- powiedziałem stanowczo.
- Takie są zasady, mały samobójco.- powiedział Peter z uśmiechem.
Gdyby mój wzrok mógł zabijać, z jego twarzy zostałaby tylko krwawa plama rozbryzgnięta na ścianach. Zginąłby przynajmniej z cztery razy.
- Dopóki nie stwierdzę, że nie jest ci potrzebny nadzór, będziesz przestrzegał zasad, jak wszyscy. Rozbieraj się.
Spojrzałem na niego spod byka.
- Suczy syn…-warknąłem pod nosem.
- Mam ci pomóc?- spytał, przyglądając mi się uważnie.
Szybo zdjąłem ubranie i wlazłem do wanny.
- Możecie się chociaż odwrócić?- warknąłem zakrywając rękami strategiczne punkty mojego ciała.
Clarens natychmiast zagłębił się w swojej lekturze, a Peter przyglądał mi się przez chwilę. Wychwyciłem jego wzrok, a wtedy odwrócił się i idąc w stronę wyjścia rzucił przez ramię.
- Będę za 15 minut. Bądź gotowy.
Clarens, rzeczywiście, nie zwracał na mnie większej uwagi. Mimo iż, czułem się skrępowany, umyłem się, wytarłem i ubrałem. Gdy tylko skończyłem, jak na zawołanie, w drzwiach stanął Peter.
- Jak jesteś gotowy, to chodź.- uśmiechnął się zachęcająco.- najpierw pójdziemy zmienić twoje opatrunki.- Powiedział patrząc na mokre bandaże na moich nadgarstkach.