Collonney Garden 10
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 04 2011 14:13:45
Leżałem rozciągnięty na łóżku już ponad pół godziny, ale mimo to nie mogłem usnąć. Cały dzień byłem otępiały i senny. Zastanowiłem się nawet, czy nie wziąć jednej pigułki ze skarbonki. Stwierdziłem jednak, że nie jest to dobry pomysł. Co by było, gdyby pielęgniarki znalazły mnie nieprzytomnego? Zaraz by wszyscy się zorientowali, ze brałem cos i fiskaliby mi pokój. Było za wcześnie na głęboki sen. Dopiero co mieliśmy obiad i mieliśmy czas wolny. Spojrzałem na zegarek. Owszem było o wiele za wcześnie na głęboki sen. Godzina siedemnasta, naprawdę była nieodpowiednia porą na spoczynek. Usiadłem na łóżku i wyszedłem z pokoju. Udałem się do holu, gdzie wszyscy patrzyli z dezorientacją na skaczącego i krzyczącego radośnie Matt'a. Podszedłem do Josh'a, kopcącego papierosa pod jednym z okien.
- Co się dzieje?- spytałem, przyglądając się Matt'owi.
- Jeszcze nie wiem.- westchnął, wpatrując się w radośnie podskakującego chłopaka. Znałem to spojrzenie. W jego oczach pojawił się nikły, ale widoczny, błysk zazdrości. Zresztą nie zdziwiło mnie to. To pierwszy raz, gdy widzę w tym miejscu kogoś naprawdę radosnego.- Pojeb dopiero co wrócił od Peter'a. Drze japę tak, że trudno cokolwiek zrozumieć.
Przyglądaliśmy mu się w ciszy. Czasem zerkałem na innych pacjentów. Niektórzy wyglądali na poirytowanych, inni na zaciekawionych, ale wszyscy na zniecierpliwionych. Wyglądało na to, że chcieli znać przyczynę euforii Matt'a. Zmarszczyłem brwi. Nigdzie nie widziałem Iana. Rozejrzałem się jeszcze raz, ale nadal go nie dostrzegłem.
- Josh, gdzie jest Ian?
- Ian? -w końcu zaszczycił mnie spojrzeniem.- U Qrwetty. Dziś z nią ma sesję.
"Qrwetta". Taki przydomek, nadany przez pacjentów, nosiła dyrektor naszego szanownego ośrodka. Dr. Perkins. Była nie tylko dyrektorką, ale również psychiatrą. Ponoć zajmowała się tylko, tak zwanymi "przypadkami beznadziejnymi". Osobiście nie miałem z nią jeszcze do czynienia, nawet kiedy się tu pojawiłem. Nie wiedziałem, że Ian ma z nią od czasu do czasu sesję.
- Mosby! Telefon do Ciebie!- krzyknęła pielęgniarka.- Idź do automatu.- nakazała.
Zmarszczyłem w zdziwieniu brwi. To pierwszy raz, odkąd tu jestem, gdy ktoś do mnie dzwonił. Podszedłem do automatu i uniosłem słuchawkę.
- Słucham?
- Hej, skarbie.- skrzywiłem się, gdy w słuchawce usłyszałem głos mojej matki.
- Hej.
- Jak się czujesz, kochanie?- spytała z troską.
- A jak mam się czuć w psychiatryku, do którego wcisnęli mnie właśni rodzice?- westchnąłem. Tak, gdyby nie ich zgoda, ja nie musiałbym podpisywać żadnych papierów i nie siedziałbym teraz w tym cyrku.
- Al-ale, Cris…
- Tak, tak. Wiem. Już mi to mówiłaś: "to dla mojego dobra".
Zapadła krótka cisza.
- Jak sobie radzisz?- spytała po chwili.
- Mamo- jęknąłem.- nie zadawaj głupich pytań.
- Cris, po prostu nie wiem, jak mam zacząć z Tobą rozmowę.
Przeczesałem dłonią włosy. Chciałem zapytać: "To po co dzwonisz?", ale postanowiłem jej tego nie robić.
- Wszystko jest ok. Uważam się za okaz zdrowia, więc postarajcie się o mój wypis.- oparłem się o ścianę.
- Ale, Cris, wiesz, ze my nie mamy na to wpływu…
- Czy ja wiem? Tatulek nie mógłby pociągnąć za parę sznurków? A może wstydzi się synalka i nie chce, żeby ktoś się dowiedział, ze jego syn to psychol.
- Nie mów tak. Ojciec Cię kocha...
- Dobra, dobra.- przerwałem jej.- Ja kocham jego, on kocha mnie i jesteśmy szczęśliwą rodzinką. Szkoda tylko, że nie możemy się złapać za rączki i pośpiewać, bo jestem w pieprzonym psychiatryku…
- Cris, aż tak Ci tam źle…?
- Bez komentarza.- burknąłem.- Mówiłem już, że nie będę odpowiadał na głupie pytania.
- Cris w przyszłym tygodniu przyjedziemy do Ciebie z ojcem.
- Dobra. Ale nie pokazujcie mi się na oczy, jeśli nie załatwicie wypisu.
- Synku, słuchaj…
- To wszystko, co mama miała do powiedzenia?- przerwałem jej ponownie.- To zobaczymy się, kiedy przyjedziecie mnie stąd zabrać.
- Kocham Cię, Cris.- mruknęła płaczliwie.
- Tak, wiem… często to mówisz. Pa.- mruknąłem i nie czekając na odpowiedź odwiesiłem słuchawkę.
Zapaliłem papierosa, zaciągnąłem się porządnie i dopiero wtedy ruszyłem się z miejsca. Poszedłem z powrotem do holu. Teraz Matt siedział na kanapie, a wszyscy pacjenci, nawet Josh, zebrali się wokół niego.
-… No i będę mieszkał w domku, który kupi tatuś. Urządzę go w francuskim stylu… A! I będę miał kotka…!
Spojrzałem na Matt'a, unosząc jedną brew do góry. O czym on u diabła mówił?
- Skończ już z tymi bujdami.- warknął rozeźlony Josh, odpalając następnego papierosa. - I tak Ci nikt nie uwierzy.
- Ale ja mówię prawdę! Za dwa tygodnie wychodzę!- powiedział pewny swego Matt. Spojrzałem na niego zszokowany. Nie wierzyłem w to. Ubzdurał sobie coś, powtarzałem sobie w myślach.- Peter tak powiedział. Powiedział, że to już pewne.- uśmiechnął się radośnie. Matt miał opuścić Collonney Garden? Przecież to niedorzeczne! - No i będę miał własny domek z ogródkiem i kotka…
- Przestań szerzyć herezje!- krzyknął na niego Josh i uderzył go otwartą dłonią w potylicę.- Nie opowiadaj im takich bajek!
Nagle na moich plecach ktoś się uwiesił, obejmując mnie.
- Hej, skarbie, tęskniłeś?- usłyszałem głos Ian'a, szepczący do mojego ucha. Mimowolnie wzdrygnąłem się, ale nie zareagowałem jakoś żywiej. Myślę, ze powoli zaczynałem się przyzwyczajać do jego niektórych zachowań.- Josh! Czemuś taki podkurwiony? - spytał, dalej mnie nie puszczając.
- Wydaje Ci się. Mam tylko reakcję uczuleniową na pojeba…- odparł Josh dając Matt'owi pstryczka w ucho.
Zauważyłem, ze Matt od razu się zamknął i zakończył się temat, jego domniemanego wypisu.
- Ahaaaa…- mruknął Ian. - A Ty cos się tak najeżył?- spytał przyjeżdżając palcem po mojej szyi.
Teraz przeszły mnie ciarki. Czułem się, jak jakaś upolowana zwierzyna. Iana najwidoczniej nie obchodziło to, że jesteśmy w pomieszczeniu przepełnionym ludźmi.
- Wydaje Ci się.- odparłem.
- hm… A może twoja rozwiązłość nie daje Ci spokoju… Dopomóc ci w niedoli?- spytał i przejechał językiem po moim policzku.
Poczułem, że czerwienię się i odskoczyłem od niego, jak oparzony.
- No co jest? -spytał, wstrzymując śmiech.- żartowałem tylko… Wszystko bierzesz do siebie…
To nie brzmiało, jak żart. Nie, to na pewno nie był żart. Ian proponował to na poważnie. Przynajmniej ja to tak odbierałem. Wyciągnąłem papierosa, zapaliłem go i żeby ukryć moje zakłopotanie usiadłem przed telewizorem, wlepiając gały w ekran. Moje odczucia, co do Iana były niesamowicie sprzeczne. Z jednej strony przerażał mnie i nie chciałem mieć z nim nic wspólnego… Z drugiej strony jednak… Jego osoba przyciągała mnie do siebie. Zachowywałem się jak ćma. Leciałem do ognia, mimo iż domyślałem się konsekwencji tego czynu...