The Cold Desire
   Strona G艂贸wna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsy艂ania prac WYDAWNICTWO
Wrze秐ia 10 2025 13:47:35   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Sk贸rki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
艢CIANA S艁AWY
Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner





Witamy
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
Dzieci boga granic 13
13.

W ci膮gu stu lat swego istnienia Urhan prze偶y艂o ju偶 kilka najazd贸w. Jeden poprowadzi艂 karaneski hrabia, nied艂ugo po tym, jak zbuntowani niewolnicy przes艂ali mu mocno ju偶 zgni艂膮 g艂ow臋 zarz膮dcy kamienio艂omu, pono膰 zreszt膮 hrabiowskiego b臋karta. Pr臋dko uporali si臋 orkowie, upojeni odzyskan膮 wolno艣ci膮, z naje藕d藕cami, udowadniaj膮c zachodnim s膮siadom, 偶e lepiej zostawi膰 ich w spokoju. Kolejny du偶y atak przyszed艂 ze wschodu, gdy Ulagan, pr贸buj膮c podporz膮dkowa膰 sobie plemiona i zdoby膰 tytu艂 kagana uzna艂 zdobycie miasta za doskona艂y pokaz si艂y. I wtedy Urhan opar艂o si臋, a jego mieszka艅cy pokazali, 偶e nie utracili bojowego ducha. W mi臋dzyczasie dochodzi艂o do pomniejszych star膰 na pograniczy, 偶adne jednak nie zagrozi艂o miastu, ani nie wywo艂a艂o wojny. Cho膰 i ludzie z Karanesse, i elfowie z Avallenre cz臋sto wysy艂ali zwiad na pogranicze, cho膰 koczownicy zapuszczali si臋 czasem na nale偶膮ce do Urhan wioski, miasto sta艂o niewzruszone, ros艂o w si艂臋 i rozwija艂o si臋.
Nigdy jednak nie sta艂a u jego bram tak wielka koczownicza horda i nigdy nie towarzyszy艂y jej karne oddzia艂y opancerzone 艂usk膮 tak metalow膮, jak i w艂asn膮. I nigdy na jej czele nie sta艂 kto艣 r贸wnie zdecydowany, jak kr贸l Shani’ar i od niedawna kagan na Wielkim Stepie. Desperacja karaneskiego hrabiego i pokaz si艂y Ulagana nie poruszy艂y urha艅skich mur贸w, nie otwar艂y bram miasta. Teraz jednak w Urhan wrza艂o: wie艣ci o niezwyk艂ym wyborze kagana, o samej jego osobie, niezwyk艂ym wygl膮dzie i charyzmie dotar艂y do miasta jeszcze przed samym Rijeshem i wewn膮trz musia艂o hucze膰 od plotek.
Rada miasta te偶 niezbyt wiedzia艂a, co zrobi膰 z tym problemem, poleci艂a wi臋c przybyszom ze stepu rozbi膰 obozowisko pod murami i czeka膰 na decyzj臋. Rozstawili wi臋c zn贸w namioty i lekkie jurty, zagrody dla koni i byd艂a na pastwiskach tu偶 za wylotem kotliny w kt贸rej le偶a艂 kamienio艂om. Rozbili obozowisko, wywo艂uj膮c pop艂och w艣r贸d mieszka艅c贸w przedmie艣膰 i okolicznych wiosek, niepewnych, czy koczownicy przyszli handlowa膰, czy mo偶e odebra膰 im plony si艂膮. Nikt nie wiedzia艂, czy to obl臋偶enie, czy nie.
Kekhart pierwszy raz od dawna ogl膮da艂 Urhan z zewn膮trz, z perspektywy koczownika. Jak偶e obce mu si臋 wyda艂o – tak samo, jak gdy przyby艂 tu pierwszego dnia. Siedz膮c na skalistym wzniesieniu, kt贸rych pe艂no by艂o wok贸艂 kamienio艂omu, ogl膮da艂 miasto z lotu ptaka: pier艣cienie mur贸w, pl膮tanin臋 uliczek, bry艂臋 cytadeli i po艂yskuj膮ce kopu艂y 艣wi膮ty艅. Po raz pierwszy od dawna widzia艂, jakim labiryntem jest miasto, jak ciasnym wi臋zieniem.
– Jak ja mog艂em tam mieszka膰? – zastanawia艂 si臋 g艂o艣no.
Takhir, kt贸ry siedzia艂 przy nim, u艣miechn膮艂 si臋.
– Teraz nie jeste艣 w miastach mieszka艅cem, a naje藕d藕c膮.
– Ty mnie z Urhan zabra艂e艣, m贸wi膮c, 偶e ja b臋d臋 wys艂annikiem…
– K艂ama艂em troch臋. Wys艂annikiem, tak, ale to nie ty zadecydujesz, czy bramy miasta otworz膮 si臋 same, czy b臋dzie trzeba je wy艂ama膰… cho膰 s膮dz臋, 偶e same si臋 otworz膮, ci, kt贸rzy miastem rz膮dz膮, przyjm膮 ofert臋 Rijesha. Dlatego najpierw ruszy艂 do Urhan: chce mie膰 jak najwi臋cej sojusznik贸w, nim wyprawi si臋 do innych krain, tam ju偶 nie b臋dzie 艂atwo… lecz budowa imperium nigdy nie jest prosta.
– Imperium… – Kekhart obraca艂 w ustach obco brzmi膮ce s艂owo. Podoba艂o mu si臋: oznacza艂o wielk膮 pot臋g臋, chwa艂臋. Nawet b臋d膮c tylko jednym z poddanych w艂adcy takiego pa艅stwa czu艂by si臋 dumny ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e przyczyni艂 si臋 do jego utworzenia. Czy偶 Rijesh nie powiedzia艂, 偶e go potrzebuje – jego osobi艣cie?
– Nigdy nie zbudowali艣my imperium sami. Z nim to zrobimy – Szaman popatrzy艂 na swego towarzysza, za艣mia艂 si臋. – Widz臋, 偶e ci si臋 to podoba, m贸j Kekharcie… Mamy to we krwi, pragnienie walki, zdobywania, ekspansji... Kto nam obieca, za tym p贸jdziemy, czy to na dobre, czy na z艂e.
– Ty przekonany by艂e艣, 偶e na dobre. Zdanie zmieniasz?
Takhir wspar艂 si臋 d艂o艅mi o traw臋 porastaj膮c膮 szczyt wzniesienia, uni贸s艂 g艂owe ku niebu, po kt贸rym przesuwa艂y si臋 ob艂oki, bia艂e i we艂niste niczym owce: trzoda przodk贸w.
– Nie zmieniam. Nie wiem po prostu, co przyniesie nam przysz艂o艣膰, i to mnie fascynuje. Nie my艣la艂em nigdy, 偶e b臋d臋 ogl膮da艂 takie rzeczy, nie my艣la艂em tym bardziej, 偶e ty mnie do tego przywiedziesz. Wrzuci艂e艣 mnie do jeziora bez dna, m贸j Kekharcie, a ja nie umiem w nim nawet p艂ywa膰.
Wojownik spojrza艂 na niego zdumiony.
– Ja? Ja ciebie przywiod艂em do tego wszystkiego…?
– A jakby inaczej? Nie ruszy艂bym do Shnai’ar szuka膰 czerwonookiego demona, gdyby艣 ty nie ujrza艂 tego demona w wizji… W艂贸czy艂bym si臋 po stepie i zobaczy艂bym pewnie naszego kagana, ale czy rozmawia艂bym z nim twarz膮 w twarz, czy jego doradcy pok艂adaliby we mnie takie zaufanie…? Przez ciebie pojecha艂em do kraju smokowc贸w ze skradzionymi pismami, od ciebie dowiedzia艂em si臋 o elfiej przepowiedni… Gdyby nie ona, nie pomy艣la艂bym nawet, 偶e to, co dzieje si臋 na naszych oczach jest a偶 tak wielkie… och, m贸j Kekharcie, pokaza艂e艣 mi wi臋cej, ni偶 m贸g艂bym sobie wyobra偶a膰.
I za艣mia艂 si臋 rado艣nie kobiecym nieco, cho膰 g艂臋bokim tonem, odrzucaj膮c g艂ow臋 w ty艂, tak, 偶e rude warkoczyki opad艂y mu na plecy.
– Dzi臋kuj臋 – doda艂 po chwili nieoczekiwanie, zbli偶aj膮c si臋 do swojego towarzysza i przysuwaj膮c policzek do jego twarzy. Kekhart poczu艂 na sk贸rze szorstko艣膰 brody i wypuk艂o艣膰 blizny, poczu艂 oddech, od kt贸rego, mimo jego ciep艂a, stan臋艂y mu d臋ba wszystkie w艂osy na sk贸rze.
Takihir odsun膮艂 si臋 i roze艣mia艂 si臋 zn贸w, beztroski jak nigdy. Jakby ods艂oni艂 inne swoje oblicze, to, kt贸re na co dzie艅 skrywa艂 g艂臋boko. Kekhart poj膮艂, 偶e widywa艂 jej ju偶 czasem, ale nie zauwa偶a艂, nie my艣la艂 nawet, 偶e szaman ma dwie twarze, jedn膮 dla 艣wiata, drug膮 za艣… dla niego?
Pewnie zbytni膮 arogancj膮 by艂o my艣le膰 w ten spos贸b, ale jak偶e to by艂o przyjemne.
– Ty nie uciekaj – mrukn膮艂 do Takhira, wyci膮gaj膮c rami臋, 偶eby go obj膮膰 i przyci膮gn膮膰 do siebie.
I wtedy, jak na z艂o艣膰, za ich plecami zadudni艂y ko艅skie kopyta.
Podnie艣li obaj g艂owy, bez po艣piechu, nie chc膮c nerwowymi ruchami zdradzi膰, 偶e robili co艣 niestosownego. Mimo to przyw贸dca je藕d藕c贸w, kt贸ry zatrzyma艂 si臋 w niedalekiej odleg艂o艣ci, skrzywi艂 si臋 nieznacznie.
Spogl膮da艂 na nich z g贸ry: z wysoko艣ci srokatego konia i w艂asnej postury, a wzrostem dor贸wnywa艂 Arthanowi, cho膰 nie wygl膮da艂o na to, 偶eby mia艂 w sobie cho膰by domieszk臋 ludzkiej krwi. Ogromem sylwetki przypomina艂 nieco chana Nagich Czaszek, ale o wiele mniej t艂uszczu obrasta艂o jego w臋藕laste mi臋艣nie, z kt贸rymi obnosi艂 si臋 wr臋cz: obci臋te r臋kawy kaftana eksponowa艂y szerokie, wytatuowane ramiona.
Kekhart wiedzia艂, przed kim stoi. Nie rozmawia艂 dot膮d z tym orkiem, ale widzia艂 go nie raz przebywaj膮c w Urhan. Sahak, wojownik, piastuj膮cy zaszczytn膮 funkcj臋 genera艂a. Jeden z najpot臋偶niejszych obywateli miasta.
– Do kagana waszego kt贸r臋dy? – spyta艂 je藕dziec. G艂os te偶 mia艂 podobny do g艂osu zmar艂ego wodza Nagich Czaszek: gromki, silny i przepe艂niony dum膮. Chyba tylko takie g艂osy mog艂y wydobywa膰 si臋 z tak masywnych cielsk.
Takhir sk艂oni艂 si臋, uczyni艂 to i Kekhart.
– Poprowadzimy – rzek艂 szaman.
Sahak zmierzy艂 go wzrokiem.
– Ah, szaman – stwierdzi艂. – Du偶o was ostatnio woko艂o, dobry znak. Duchy sprzyjaj膮 waszemu kaganowi? Na bog贸w, ro偶ne rzeczy o nim s艂ysz臋 i nie wiem, w co mam uwierzy膰, mo偶e ty mi powiesz, szamanie, h臋?
– Przyjecha艂e艣 zobaczy膰, nie dawa膰 wiar臋 plotkom, moje s艂owa b臋d膮 jednymi z wielu, niewiele ci dadz膮. Nie mnie ci s艂ucha膰, a samego kagana. On wszystko opowie. Chod藕 za nami.
Genera艂 ruszy艂 za nimi, za nim za艣 jego towarzysze. Po艣r贸d nich Kekhart dostrzeg艂 oko艂o m艂odzie艅ca odzianego w str贸j bogaty str贸j. Potomek kt贸rej艣 z rodzin szarpi膮cych si臋 nieustannie o w艂adz臋 nad miastem, potomek jednego z wodz贸w powstania, marz膮cy zapewne, by w przysz艂o艣ci zdoby膰 to, czego od p贸艂wiecza nie zdoby艂 nikt: tytu艂 ksi膮偶臋cy.
M艂odzik spogl膮da艂 na obu ork贸w ze stepu z wyra藕n膮 pogard膮. Mo偶e widzia艂 wi臋cej, ni偶 powinien, a mo偶e po prostu okazywa艂 arogancj臋 w艂a艣ciw膮 osiad艂ej arystokracji? W艣r贸d koczownik贸w zawsze wi臋cej by艂o r贸wno艣ci mi臋dzy chanem a niewolnikiem nawet. W miastach przepa艣cie i podzia艂y pog艂臋bia艂y si臋.
Takhir nie 艣pieszy艂 si臋, a na jego twarzy Kekhart dostrzega艂 drwi膮cy u艣miech. Bawi艂o szamana zmuszanie Urha艅czyk贸w do jazdy st臋pem: poniek膮d upokarza艂 w ten spos贸b ich, nie urodzonych w siodle, cho膰 szczyc膮cych si臋 stepowym pochodzeniem.
Kekhart u艣miechn膮艂 si臋 tak偶e. Czemu nie. Pokaza膰, kto tu rz膮dzi...
A przecie偶 sam by艂 Urha艅czykiem. Nie m贸g艂 o tym zapomnie膰 nawet i teraz, kiedy s艂u偶y艂 Rijeshowi. To Urhan przyj臋艂o go i sta艂o si臋 dla艅 domem, nawet, je艣li tak cz臋sto z niego ucieka艂 i czasem nienawidzi艂 go szczerze.
Dotarli do centrum obozu, obserwowani z uwag膮 przez koczownik贸w, obserwowani przez gadzi膮 gwardi臋. Dopiero tutaj, przed namiotem kagana Sahak zsiad艂 z konia – lekko, jak na osob臋 jego rozmiar贸w i wagi. Za nim zsiad艂 m艂odzieniec. Rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a z wyra藕n膮 fascynacj膮. Zapewne wiele si臋 nas艂ucha艂 o tradycjach przodk贸w, cho膰 nigdy dot膮d nie widzia艂 ich na 偶ywo. Zbli偶y艂 si臋 do swego towarzysza, powiedzia艂 mu cicho kilka s艂贸w, zerkaj膮c to na namioty, to na smokowc贸w pe艂ni膮cych stra偶, to na chor膮gwie z wizerunkiem z艂otego gada, to zn贸w na obu przewodnik贸w. Genera艂 za艣mia艂 si臋.
– By膰 mo偶e – powiedzia艂, po czym zwr贸ci艂 si臋 ku Takhirowi. – Dzi臋kuj臋, szamanie.
Alvablodet sk艂oni艂 si臋.
– To zaszczyt dla nas by膰 twoimi przewodnikami. Dla mojego towarzysza zw艂aszcza, gdy偶 sam nale偶y do Urha艅czyk贸w.
Sahak rzuci艂 Kekhartowi przenikliwe, mia偶d偶膮ce spojrzenie – i znikn膮艂 wewn膮trz namiotu, prowadzony przez jednego z gadzich kap艂an贸w, Te Kaha lub kt贸rego艣 spo艣r贸d jego towarzyszy.
– Och, mam ochot臋 p贸j艣膰 za nimi, pos艂ucha膰, o czym b臋d膮 m贸wi膰... zobaczy膰, jakie b臋d臋 mieli miny – przyzna艂 si臋 Czarny Szaman, gdy wraz ze swym towarzyszem oddali艂 si臋 od namioty. Szli przez obozowisko, mi臋dzy wojownikami nudz膮cymi si臋, trenuj膮cymi swoje umiej臋tno艣ci lub piel臋gnuj膮cymi uzbrojenie. – Ty nie? Jak bardzo mnie to fascynuje, jak przyci膮ga... co dalej, co dalej, czego jeszcze cz臋艣ci膮 b臋dziemy...
Oczy mu l艣ni艂y i twarz, kt贸r膮 z biegiem lat przecina艂y – poma艂u mo偶e, lecz nieub艂aganie – kolejne zmarszczki, ja艣nia艂a. Teraz przypomina艂 bardziej siebie sprzed lat, z tamtego dnia, gdy Kekhart spotka艂 go po raz pierwszy. Przyjemny by艂 to widok, przyjemnie by艂o wiedzie膰, 偶e to, co si臋 dzieje wprawia szamana w taki stan. Przyjemnie my艣le膰, 偶e co艣 zawdzi臋cza w艂a艣nie jemu, Kekhartowi, kt贸ry przecie偶 tak wiele razy mia艂 poczucie, 偶e jest jedynie dodatkiem do prawdziwego 偶ycia, kt贸re Takhir wiedzie gdzie indziej.
Nie, nie chcia艂 by膰 dodatkiem. Mo偶e nawet w g艂臋bi duszy chcia艂 – kiedy艣, nie teraz, nie teraz jeszcze, ale mo偶e kiedy艣 – tego, o co pyta艂 go nie tak dawno temu Arthan.
***

Mimo swego pragnienia by by膰 艣wiadkiem rozmowy, Takhir powstrzyma艂 swoj膮 ciekawo艣膰. Z szacunku dla Rijesha, jak sam powiedzia艂. Nie godzi si臋 pods艂uchiwa膰 kogo艣 takiego, w艂asnego w艂adcy, osoby, kt贸r膮 si臋 jawnie podziwia i kt贸ra mog艂aby zdmuchn膮膰 ci臋 jednym ruchem d艂oni.
Lecz na wyniki rozm贸w nied艂ugo trzeba by艂o czeka膰: pr臋dko roznios艂a si臋 po obozie wie艣膰, 偶e Urhan podj臋艂o ju偶 decyzj臋, a wizyta genera艂a i syna jednego z mo偶nych mia艂a tylko j膮 potwierdzi膰. Miasto otworzy bramy przed kaganem Wielkiego Stepu i jego poddanymi, rada spotka si臋 z Rijeshem i przedyskutuje warunki ewentualnego uk艂adu.
I tak wjechali do miasta, kt贸re oczekiwa艂o ich z nadziej膮 i wstydem, niczym ladacznica, jak okre艣li艂 to Serik. Mia艂 wiele racji: czy偶 ka偶de miasto nie by艂o kobiet膮 upad艂膮, sprzedaj膮c膮 swe brudne wdzi臋ki kupcom z odleg艂ych krain, kobiet膮 upodlon膮, gdy naje藕d藕ca prze艂amywa艂 jego bramy i wdziera艂 si臋 w obr膮b mur贸w nie bacz膮c na boskie prawa, kobiet膮 pi臋kn膮 i pe艂n膮 chwa艂y w ko艅cu, ustrojon膮 w najlepsze klejnoty: gdy s艂o艅ce l艣ni艂o w miedzianych kopu艂ach.
Bogini臋 opiekuj膮c膮 si臋 Urhan jej wyznawcy rzadko nazywaj膮 ladacznic膮, lecz inni szepc膮, 偶e Surze nazbyt wielu przypisuje si臋 kochank贸w, jak na dziewicz膮 bogini臋. Sura, m贸wi膮, mia艂a po艣lubi膰 w艂asnego brata Auriena, jedno z jej imion w ko艅cu, Auria, odpowiada mianu boga s艂o艅ca. Bogowie, tak jak elfy ze szlachetnego rodu za nic maj膮 prawa 艣miertelnych i nie widz膮 nic niestosownego w ma艂偶e艅stwach mi臋dzy rodze艅stwem. W ko艅cu i sam Ouvaros ma za 偶on臋 sw膮 siostr臋, Starsz膮 Rean臋, podczas gdy ich pierwszy syn Reghar, b贸g wojny i grom贸w, po艣lubi艂 Rean臋 M艂odsz膮. Sura, jak twierdz膮 niekt贸rzy, zosta艂a uwiedziona przez w艂asnego ojca, Ouvarosa. Sur臋 uprowadzi艂 Wielki W膮偶 i jasnym jest, 偶e nie mog艂a zachowa膰 czysto艣ci w szponach demona. Sur臋 po艣lubi艂 Akrias, lecz niekt贸rzy szepc膮, 偶e brat Akriasa, b贸g-oszust Harandan tak偶e skorzysta艂 z wdzi臋k贸w Jutrzenki, mo偶e wygrywaj膮c je w ko艣ci, bo obaj chaotyczni bogowie nader ch臋tni s膮 do podejmowania decyzji na podstawie 艣lepego losu.
Sura to bogini mi艂o艣ci, takiej za艣 trudno by膰 dziewic膮. Lecz Sura to te偶 pani wojny. Niekt贸re plemiona na stepach m贸wi膮, 偶e nie pozwoli艂a d艂ugo si臋 trzyma膰 w niewoli. Wielki W膮偶 nie posiad艂 jej, Sura zniszczy艂a go. Odt膮d powraca w cia艂ach 艣miertelnych kobiet, wielkich wojowniczek i w艂adczy艅 by niszczy膰 pomiot demon贸w.
I jak Sura z godno艣ci膮 znosi艂a niewol臋, tak Urhan z godno艣ci膮 wpu艣ci艂o w swe mury Rijesha, kr贸la Shnai’ar i kagana na Wielkim Stepie. Ten wiele godzin sp臋dzi艂 wraz z mo偶nymi rz膮dz膮cymi miastem, a偶 w ko艅cu rozesz艂a si臋 wie艣膰, 偶e zawarto uk艂ad i 偶e rada miasta chce obwie艣ci膰 jego wynik mieszka艅com. T艂um zgromadzi艂 si臋 tedy na placu przed cytadel膮, sercem miasta, o艣rodkiem w艂adzy, ponur膮, masywn膮 twierdz膮, jak偶e inn膮 od pi臋knych dom贸w i 艣wi膮ty艅, jakie projektowali zamo偶nym mieszczanom architekci przybyli z dalekich stron.
Kekhart wraz ze swoimi towarzyszami r贸wnie偶 sta艂 na placu. Ca艂a si贸demka z zainteresowaniem wpatrywa艂a si臋 w balkon, z kt贸rego rz膮dz膮cy miastem mieli zwyczaj og艂asza膰 swe decyzje. Wcze艣niej Kekhart dosta艂 wiadomo艣膰, 偶e Sahak pragnie go widzie膰 – po obwieszczeniu. Nie m贸g艂 powiedzie膰, 偶e nie obawia si臋 tego spotkania: wci膮偶 mia艂 w pami臋ci pe艂ne niech臋ci spojrzenie genera艂a. Nie podejrzewa艂 jednak, by Sahak kojarzy艂 orka wymienionego niew膮tpliwie przez Rijesha jako dow贸dc臋 jednego z przysz艂ych urha艅skich oddzia艂贸w z m臋偶czyzn膮 w blasku dnia daj膮cym upust nienaturalnym sk艂onno艣ciom. Zawsze by艂o to jakie艣 pocieszenie.
T艂um zaszumia艂 w podnieceniu, gdy na balkon wkroczyli przedstawiciele rady miasta. Kekhart kojarzy艂 ich, s艂ysza艂 o nich wiele historii, czasem nawet zmuszony by艂 przymyka膰 oko na ich wyst臋pki. Prawo w Urhan nie rzadko musia艂o ust臋powa膰 przed wp艂ywami. W mie艣cie 艂atwiej ukry膰 zbrodni臋, ni偶 na stepie, na oczach ca艂ego plemienia.
M臋偶czyzna, kt贸ry si臋 odezwa艂 szczyci艂 si臋 pochodzeniem od ostatniego ksi臋cia Urhan. Nie nale偶a艂 ju偶 do najm艂odszych, na stepie niew膮tpliwie gotowa艂y si臋 do odej艣cia z plemienia by znale藕膰 艣mier膰 godn膮 wojownika, lecz w mie艣cie kurczowo trzyma艂 si臋 偶ycia i w艂adzy chudymi jak szpony palcami. Mimo zgarbionej sylwetki, w艂os贸w rzadkich, siwych, po偶贸艂k艂ych na ko艅cach i lu藕nej sk贸ry zwieszaj膮cej si臋 z jego twarzy, zachowa艂 jednak bystro艣膰 umys艂u, jasno艣膰 spojrzenia i mocny g艂os.
– Mieszka艅cy Urhan! – zawo艂a艂, unosz膮c trzyman膮 w dr偶膮cym ramieniu lask臋 zako艅czon膮 ko艣cian膮 g艂贸wk膮, tak symbol statusu, jak i podpor臋 dla starczego cia艂a. – Od wielu lat miasto jest podzielone, od wielu lat rada i szlachetnie urodzeni nie mog膮 doj艣膰 do porozumienia, od wielu lat sami siebie nara偶amy na niebezpiecze艅stwo. Za zachodni膮 granic膮 czekaj膮 wrogowie, ludzkie pa艅stwa, o kt贸rych mieszka艅cach mo偶emy m贸wi膰, 偶e s膮 leniwi, ale pami臋tamy, ile wycierpieli艣my z ich r膮k i ilu naszych pobratymc贸w ci膮gle z ich r膮k cierpi… Wiemy, 偶e czekaj膮 tylko, by odzyska膰 to, co jak w swej arogancji twierdz膮, nale偶y do nich. Nasze miasto, nasze domy, nasze rodziny nie s膮 bezpieczne. Rada zdecydowa艂a si臋 wi臋c na sojusz z plemionami stepu, zjednoczonymi pod panowaniem nowego kagana, tak偶e kr贸la odleg艂ego Shnai’ar: Rijesha.
I jak na rozkaz, w tej chwili rozwar艂y si臋 podwoje cytadeli i d藕wi臋cz膮c 艂uskami zbroi wymaszerowali z nich, w r贸wnych, karnych szeregach, smokowcy. Cz臋艣膰 z nich nios艂a sztandary ze smocz膮 g艂ow膮. Zatkn臋li je b艂yskawicznie na placu. Potem pojawili si臋 kolejni, w momencie, jak za spraw膮 magii, ustawiaj膮c mi臋dzy sztandarami podwy偶szenie, a na nim znany ju偶 przybyszom ze stepu tron ze smoczymi skrzyd艂ami. I sam kr贸l Shani’ar i kagan na stepie pojawi艂 si臋: nie na wysoko艣ciach, oddzielony od ludu, lecz mi臋dzy ludem. Wyniesiony ponad Urha艅czyk贸w, lecz blisko nich: tak jak on podleg艂y opiece Akriasa, nale偶膮cy nigdzie, do pogranicza mi臋dzy bliskim, a nieznanym, materi膮, a duchow膮 si艂膮, demonem i bogiem.
Szum rozm贸w i okrzyk贸w zdumienia poderwa艂 si臋 i ucich艂 w moment p贸藕niej. Teraz to Rijehs skupia艂 na sobie uwag臋, smuk艂y i blady jak elf, odziany w czer艅, ukoronowany rogami niczym demon. Czysty, silny g艂os zabrzmia艂 po艣rodku miejskiego placu.
Kekhart s艂ysza艂 ju偶 te s艂owa. O zagro偶eniach z zewn膮trz. O nienawi艣ci ludzi z Karanesse i elf贸w z Avallenre i Drugiej Przystani. O rosn膮cej pot臋dze Salvei i zakonu Mieczy 艢wiat艂o艣ci, wyznawc贸w religii, kt贸ra Auriena podnosi bezprawnie do rangi najwy偶szego boga, za艣 wszystkich, kt贸rzy nie s膮 lud藕mi i jego wyznawcami nazywa potomstwem Wielkiego W臋偶a, wyznawcami demon贸w. W obliczu tych zagro偶e艅 trzeba si臋 zjednoczy膰. Lecz nie tylko bezpiecze艅stwo obiecuje Rijesh tym, kt贸rzy p贸jd膮 za nim, a wi臋cej, o wiele wi臋cej. Bezpiecze艅stwo bowiem jest dla s艂abych, orkowie za艣 na stepie i w Urhan s膮 silnymi wojownikami, nieustraszonymi w boju i nienasyconymi, gdy chodzi o chwa艂臋 i zdobycze. Kr贸l Shnai’ar i kagan na Wielkim Stepie oferuje bezpiecze艅stwo ich domom, ich dzieciom, ich granicom. Oferuje te偶 szacunek: nigdy ju偶 nie b臋d膮 zachodni s膮siedzi spogl膮da膰 na nich z pogard膮 jak na dzikus贸w, Urhan nie jest bowiem miastem dzikus贸w. Oferuje chwa艂臋, imperium, kt贸re rozci膮gnie si臋 od zamarzni臋tych ziem na p贸艂nocy, po morze na po艂udniu, Smoczych G贸r na wschodzie… tak daleko na zach贸d, jak tylko zajd膮. Ziemie, kt贸re nale偶膮 do Urhan nigdy ju偶 nie b臋d膮 ziemiami spornymi. Kopalnie w Dolnej Lavii zostan膮 zdobyte, a pracuj膮cy w nich niewolnicy – oswobodzeni, tak, jak przed stuleciem oswobodzono tych w kamienio艂omie. Nowe ziemie zapewni膮 bogactwo. Nowe drogi zapewni膮 handel. Oto jaka przysz艂o艣膰 czeka Urhan…
…Oto jaka przysz艂o艣膰 czeka Urhan pod panowaniem nowego ksi臋cia, bo rada miasta, znu偶ona wiecznymi sporami o sukcesj臋 postanowi艂a ofiarowa膰 tytu艂 przybyszowi ze wschodu. On za艣, z podziwu dla wytrwa艂o艣ci urha艅czyk贸w, ich aspiracji, z pragnienia by by膰 im bli偶ej, zgodzi艂 si臋 贸w tytu艂 przyj膮膰. Nie ograniczy swobody Urha艅czyk贸w, b臋d膮 bowiem r贸wni innym ludom, nad kt贸rymi zdoby艂 w艂adz臋. Razem czeka ich przysz艂o艣膰, o jakiej nikt w mie艣cie dot膮d nie 艣ni艂.
I zn贸w zapad艂a cisza, a potem rozleg艂y si臋 wiwaty, g艂o艣ne, dono艣ne. Przyj臋li s艂owa Rijesha bez wahania, jakby kr贸l Shnai’ar i kagan Wielkiego Stepu, od tej chwili ksi膮偶臋 Urhan, rzuci艂 na nich zakl臋cie. Kekhart s艂ysza艂, 偶e sam wiwatuje: mimo, 偶e nie s艂ysza艂 nic nowego, czu艂 szcz臋艣cie, 偶e si臋 uda艂o. Urhan, ksi臋偶niczka pogranicza, zosta艂o po艣lubione w艂adcy, kt贸ry ze wszech miar zas艂ugiwa艂 na ten maria偶. Przyby艂 do swej panny m艂odej w pokoju, przynosz膮c jej dary, na kolanach b艂agaj膮c o jej r臋k臋, a ona przyj臋艂a o艣wiadczyny.
– Sp臋dz臋 – og艂osi艂 – nieco czasu w mie艣cie. Tyle czasu, ile potrzeba, by zebra膰 armi臋. Chc臋 wyruszy膰 jak najszybciej, da膰 wam to, co wam obieca艂em: chwa艂臋 i bogactwo. Na po艂udniu le偶y Dalle, wielkie, bogate i gnu艣ne, Dalle, kt贸rego pieni膮dze pozwol膮 nam sta膰 si臋 prawdziw膮 pot臋g膮. Tam si臋 udamy w pierwszej kolejno艣ci!
I zn贸w rozleg艂y si臋 okrzyki pe艂ne entuzjazmu. 呕o艂nierze urha艅scy, kt贸rzy dawno nie widzieli prawdziwej wojny, 艣nili o tym dniu. Dalle, Dalle czeka艂o na po艂udniu, nad morzem. Dalle mia艂o by膰 celem nowej wyprawy dowodzonej przez Rijesha, kr贸la Shnai’ar, kagana Wielkiego Stepu i ksi臋cia Urhan.
Gdy wszyscy zacz臋li si臋 rozchodzi膰, Kekhart uda艂 si臋 do cytadeli. Sahak czeka艂 na niego g艂贸wnym dziedzi艅cu. Widz膮c, kto przychodzi, uni贸s艂 w zdumieniu pot臋偶ne 艂uki brwiowe. W zdumieniu, lecz i z niech臋ci膮: jego oczy ucieka艂y od przybysza jak od czego艣 obrzydliwego.
– Ty? Ciebiem si臋 nie spodziewa艂.
Kekhart sk艂oni艂 si臋 przed genera艂em.
– Zw臋 si臋 Kekhart, mieszka艂em niegdy艣 w Urhan, do stra偶y miejskiej nale偶a艂em. Ksi膮偶臋 Urhan powierzy艂 mi zadanie stworzenia oddzia艂u.
– M贸wi艂 mi on o tym. Oddzia艂 strace艅c贸w. Szubienicznik贸w masz ze sob膮 bra膰. Wielu takich mamy, wielu skurwysyn贸w, co czekaj膮 na top贸r, na stryczek, na pal. Ty艣 w stra偶y by艂, to ty wiesz dobrze, co oni za jedni.
– Ano wiem. Urhan pe艂ne jest 艣miecia.
Sahak niemal si臋 za艣mia艂. Niemal, zdusi艂 bowiem 艣miech i miast tego splun膮艂 na kamienie dziedzi艅ca, sugeruj膮c, 偶e i swego rozm贸wc臋 zalicza do 艣mieci.
– Pe艂ne 艣miecia, a ty te 艣mieci ze sob膮 zabierzesz. Chod藕 za mn膮.
G艂os mia艂 twardy, surowy i nieprzyjemny.
Kekhart przypomnia艂 sobie wzrok genera艂a podczas spotkania na wzniesieniu. Teraz widzia艂 w nim to samo – niech臋膰.
– No chod藕 – powt贸rzy艂 genera艂. Do niech臋ci do艂膮czy艂 zal膮偶ek gniewu. – Ty odmawiasz wykona膰 rozkaz?
– Nie generale.
Ruszyli w stron臋 wej艣cia do cytadeli, Sahak przodem, Kekhart kilka krok贸w za nim. Czu艂 si臋, jakby zmierza艂 na w艂asn膮 egzekucj臋 – jak wtedy, gdy chan Nagich Czaszek odnalaz艂 go w namiocie Takhira. Gdyby偶 powodem tych przykrych skojarze艅 by艂a tylko postura i spos贸b bycia genera艂a… Ale nie, jego zachowanie m贸wi艂o, jak bardzo Sahak brzydzi si臋 nowym podkomendnym.
Min臋li stra偶nik贸w stoj膮cych u bramy, min臋li kolejne korytarze wewn膮trz twierdzy, masywne 艣ciany z wielkich kamiennych blok贸w, idealnie do siebie dopasowanych, z rzadka tylko przeci臋te szczelinami okien czy drzwiami prowadz膮cymi do zamkni臋tych pomieszcze艅 i trafili do miejsca, kt贸re Kekhart zd膮偶y艂 ju偶 pozna膰 podczas swej pracy w stra偶y: do Studni.
Miejskie wi臋zienie po艂o偶one by艂o w obr臋bie mur贸w cytadeli. Skalne jamy wykuto wok贸艂 du偶ego placu, na kt贸rym wykonywano cz臋艣膰 egzekucji, tych, kt贸re nie mia艂y by膰 publiczne. Kamie艅 z wydr膮偶onym w nim zag艂臋bieniem by艂 przeznaczony do 艣cinania g艂贸w, s艂up z pier艣cieniem do kt贸rego przymocowywano kajdany – do ch艂osty. Prawdziwie okrutne ka藕nie wykonywano na miejskich placach, na oczach wszystkich.
Dalej, w niewielkim budynku, mie艣ci艂y si臋 sale tortur. Tam Kekhart by艂 zaledwie kilka razy, zwykle je艣li bra艂 udzia艂 w przes艂uchaniach, to w budynku nale偶膮cym do stra偶y miejskiej. Tutaj zajmowano si臋 wi臋藕niami, kt贸rych rz膮dz膮cy miastem uznali za szczeg贸lnych. Tutaj zabrano kiedy艣 owego ludzkiego rycerza, kt贸rego pojmano na pograniczu.
Sahak stan膮艂 pomi臋dzy jamami. Z kilku z nich, zza masywnych krat, rozleg艂y si臋 krzyki i z艂orzeczenia. Normalne w tym miejscu.
– Cicho tam, psie syny! – wrzasn膮艂 jeden z kr膮偶膮cych dooko艂a stra偶nik贸w, uderzaj膮c w krat臋 drzewcem glewii.
Cz臋艣膰 wi臋藕ni贸w zamilk艂a, cz臋艣膰 ani my艣la艂a s艂ucha膰. C贸偶, w ko艅cu niekt贸rzy nie mieli nic do stracenia.
– No to masz w czym wybiera膰 – rzek艂 Sahak. – Te skurwysyny na wiele nie zas艂uguj膮, ale mo偶e na wojnie przydadz膮 si臋 na co. S艂yszeli? – gruchn膮艂 do wi臋藕ni贸w. – Cz臋艣膰 z was, mordercy, rabusie, szanse dostanie! Wojn臋 mamy!
– Chwa艂a Regharowi! – wezwa艂 boga wojny g艂os w jednej z jam.
Genera艂 splun膮艂 na ziemi臋.
– Zb贸jca z pogranicza – wyja艣ni艂. – Parszywe 艣cierwo. Ale bije si臋 on jak demon. We藕miesz go, albo go na pal wbij膮.
Kekhart kiwn膮艂 g艂ow膮. Wiedzia艂 od pocz膮tku, jakiego pokroju podkomendnych dostanie. Nie podoba艂o mu si臋 to. P贸ki co wszyscy – nawet Serik i Temur, kt贸rzy najwi臋cej mieli na sumieniu – nie byli prawdziwymi zbrodniarzami, raczej osobami, kt贸re w jakim艣 momencie swego 偶ycia pope艂ni艂y b艂膮d. Byli te偶 jego przyjaci贸艂mi. Teraz mia艂 dosta膰 pod dow贸dztwo prawdziw膮 kompani臋 karn膮, szubienicznik贸w, kt贸rzy nie mieli nic do stracenia poza i tak wisz膮cym na w艂osku 偶yciem.
B臋dzie musia艂 tych 艂ajdak贸w, z kt贸rych wi臋kszo艣膰 naprawd臋 zas艂ugiwa艂a na kar臋 艣mierci wzi膮膰 w ryzy, okie艂zna膰 ich niecne sk艂onno艣ci, poprowadzi膰 do walki. Pozwoli膰 im znale藕膰 kar臋 lub odkupienie win na polu chwa艂y, w s艂u偶bie Urhan i jego nowemu w艂adcy. Ci臋偶ki obowi膮zek spocz膮艂 na jego barkach.
– Wezm臋 – powiedzia艂. – Jego i innych, je艣li oni walczy膰 umiej膮, je艣li bro艅 umiej膮 unie艣膰, p贸jd膮 ze mn膮. Ale je艣li zdradz膮 lub pope艂ni膮 zn贸w jak膮艣 zbrodni臋 – lito艣ci dla nich nie b臋dzie.
Z ka偶dym kolejnym zdaniem m贸wi艂 coraz g艂o艣niej, przypominaj膮c sobie wszystko, czego nauczy艂 si臋 o dowodzeniu w stra偶y. Wi臋藕niowie zamilkli, s艂uchaj膮, potem z paru jam rozleg艂y si臋 wiwaty.
– S艂yszeli?! – powt贸rzy艂 Sahak. – Mamy w Urhan ksi臋cia i poprowadzi nas na wojn臋 ten ksi膮偶臋. A ten ze mn膮 ma oddzia艂 stworzy膰 z takich jak wy kanalii! Albo 艣mier膰, albo chwa艂a!
– 艢mier膰 lub chwa艂a! – krzykn膮艂 rozb贸jnik, kt贸ry wcze艣niej wzywa艂 Reghara.
– 艢mier膰 lub chwa艂a! – do艂膮czyli si臋 nast臋pni.
– Niech Akrias zadba, 偶eby to by艂a 艣mier膰 – mrukn膮艂 Sahak do Kekharta. – Ka偶dy musi swoj膮 kar臋 ponie艣膰.
– Ano musi – zgodzi艂 si臋 艣wie偶o mianowany dow贸dca oddzia艂u strace艅c贸w.
Genera艂 spojrza艂 na niego zn贸w z g贸ry, zn贸w z niech臋ci膮.
– Chod藕 – powt贸rzy艂. – Ka偶dy musi ponie艣膰 kar臋.
I zn贸w Kekhart poczu艂 si臋 jak straceniec – dalib贸g, czy nie by艂 w ko艅cu jednym z tych, kt贸rych mia艂 przyj膮膰 pod swoje skrzyd艂a? Sahak nie pozwala艂 mu o tym zapomnie膰.
Genera艂 wezwa艂 do siebie jednego ze stra偶nik贸w, szepn膮艂 mu kilka s艂贸w na ucho. Stra偶nik kiwn膮艂 g艂ow膮, zerkaj膮c na Kekharta, znikn膮艂 w budynku i wr贸ci艂 po d艂u偶szej chwili w towarzystwie utykaj膮cego m臋偶czyzny w czarnym odzieniu, nios膮cego przerzucony przez rami臋 zw贸j sznur贸w i rzemieni. Kekhart prze艂kn膮艂 艣lin臋. Zna艂 tego orka, miejskiego kata.
Ale, na bog贸w, Sahak nie mo偶e kaza膰 go zabi膰 przecie偶!
– Wiem, czym ty jeste艣 – powiedzia艂 genera艂 z obrzydzeniem, ale cichym g艂osem, tak, 偶eby wi臋藕niowie nie us艂yszeli. – Ohydztwo. – splun膮艂 na ziemi臋. – Powinno si臋 ciebie napi臋tnowa膰… Ale ksi膮偶臋 chce inaczej, niech wi臋c b臋dzie, jak on chce. Nawet publicznie ciebie ukara膰 nie mo偶na, skoro ty masz tymi 艂ajdakami dowodzi膰… Ale ty nie my艣l, 偶e艣 ty bezkarny. Chod藕.
Kekhart ruszy艂, staraj膮c si臋 zachowa膰 spok贸j, mi臋dzy genera艂em, stra偶nikiem i katem. Zn贸w min臋li kilka korytarzy i trafili na jeden z dziedzi艅c贸w twierdzy, na co dzie艅 przeznaczony na 膰wiczenia 偶o艂nierzy. Sta艂y tu s艂upy z zawieszonymi na nich tarczami strzelniczymi i do jednego z takich s艂up贸w kaza艂 Sahak podej艣膰 Kekhartowi.
– Do pasa si臋 rozbierz – rozkaza艂.
Kekhart pos艂usznie zdj膮艂 kaftan i koszul臋, po艂o偶y艂 je na niskim murku okalaj膮cym dziedziniec.
Stan膮艂 przodem do jednego ze s艂up贸w, pozwalaj膮c stra偶nikowi przywi膮za膰 sobie do niego d艂onie. Pod klatk膮 piersiow膮 mia艂 tarcz臋 strzelnicz膮, drzazgi z podziurawionego strza艂ami drewna wbija艂y mu si臋 w sk贸r臋.
– Czterdzie艣ci – rozkaza艂 Sahak.
Kekhart zacisn膮艂 mocno z臋by i zamkn膮艂 oczy. Bogowie, teraz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nigdy dot膮d nie do艣wiadczy艂 prawdziwego b贸lu. Mia艂 ju偶 dwadzie艣cia pi臋膰 lat, zdarza艂o mu si臋 odnosi膰 rany, inicjacja w plemieniu te偶 nie nale偶a艂a do najprzyjemniejszych, ale po prawdzie nigdy dot膮d nie ucierpia艂 na ciele…
Bat 艣wisn膮艂 w powietrzu, uderzy艂 go w plecy. B贸l by艂 gwa艂towny, pal膮cy. Kekhart z trudem zdusi艂 okrzyk – bardziej zaskoczenia, ni偶 b贸lu.
Lecz kolejne odg艂osy, do wydawania kt贸rych zmusi艂 go bat spowodowane by艂y ju偶 b贸lem. Czu艂, jak rzemie艅 rozcina mu sk贸r臋 i mi臋艣nie, zmieniaj膮c plecy w siatk臋 krwawych linii. Czu艂 drzazgi wbijaj膮ce si臋 w pier艣, b贸l w napinanych mi臋艣niach. Byle nie krzycze膰, nie da膰 si臋 upokorzy膰, cho膰 Sahak ch臋tnie widzia艂by to upokorzenie. Nie, bogowie stworzyli Kekharta takim, a nie innym, 艣wiat mo偶e pr贸bowa膰 go za to kara膰, ale on sam nie pozwoli si臋 poni偶y膰.
W ko艅cu spad艂 ostatni cios i nadszed艂 b艂ogos艂awiony spok贸j. Stra偶nik w milczeniu rozci膮艂 wi臋zy i Kekhart bezsilnie opad艂 na dziedziniec. Mi臋艣nie bola艂y go od niezno艣nego napi臋cia, nadgarstki mia艂 otarte od sznura., klatk臋 piersiow膮 naszpikowan膮 drzazgami, ale to wszystko by艂o niczym w por贸wnaniu z tym, co sta艂o si臋 z jego plecami. Mia艂 wra偶enie, 偶e zmieni艂y si臋 w lepk膮, krwaw膮 miazg臋.
– Pami臋taj – us艂ysza艂 g艂os Sahaka. – To miasto ma prawo. Prawo zabrania takiej ohydy. Oby艣 na polu bitwy okaza艂 si臋 m臋偶czyzn膮.
„Jestem m臋偶czyzn膮” – pomy艣la艂 Kekhart. Pragn膮艂 splun膮膰 genera艂owi w twarz. Wi臋cej: chcia艂 powali膰 go na ziemi臋 i rozszarpa膰 mu w艂asnymi z臋bami gard艂o, z kt贸rego wyp艂yn臋艂y tak pogardliwe s艂owa.
Zamiast tego wolno naci膮gn膮艂 ubranie, by ukry膰 poranione plecy i, nie b臋d膮c nawet w stanie si臋 wyprostowa膰, ruszy艂 w stron臋 bramy cytadeli. Nikt nie odprowadzi艂 go do wyj艣cia.
Najbardziej si臋 ba艂, 偶e jego przyjaciele b臋d膮 czeka膰 na zewn膮trz. Sahak mia艂 racj臋: tego co zasz艂o lepiej nie pokazywa膰, je艣li maj膮 wsp贸艂pracowa膰. Znienawidzili by genera艂a, a to najgorsze, co mogliby zrobi膰.
Ale nie, nie czekali. Tylko Takhir sta艂 za murami, wsparty na swoim kosturze. W blasku zachodz膮cego s艂o艅ca rzuca艂 d艂ugi, ciemny cie艅.
– Nie dotykaj… – ostrzeg艂 Kekhart szamana. W艂asny g艂os wyda艂 mu si臋 obcy – nazbyt przypomina艂 j臋k.
– Kekharcie…
– Powiedzia艂em, nie dotykaj… Dojd臋… sam… gdzie艣…
Alvablodet pokr臋ci艂 g艂ow膮.
– G艂upi – stwierdzi艂.
Ale nie dotkn膮艂 – dopiero kilka metr贸w dalej, kiedy Kekhart nie wytrzyma艂 ju偶 i wbrew w艂asnej woli zwali艂 si臋 na ziemi臋.
***

– Masz plecy w strz臋pach.
Kekhart nie odpowiedzia艂, potwierdzi艂 tylko s艂owa Takhira j臋kiem, kt贸ry wbrew woli wydar艂 mu si臋 z gard艂a.
Powinien zaciska膰 z臋by i nie okazywa膰 s艂abo艣ci. Nie potrafi艂. Na szcz臋艣cie szaman nie komentowa艂, cierpliwie przemywa艂 rany zio艂owym naparem, ch艂odnym i przynajmniej odrobin臋 koj膮cym. Woda w stoj膮cej przy 艂贸偶ku misce przybiera艂a coraz bardziej czerwon膮 barw臋.
By艂o ju偶 ciemno, pok贸j w gospodzie, za kt贸ry zap艂aci艂 Czarny Szaman pogr膮偶y艂 si臋 w mroku. Rozja艣nia艂 go blask ognia w palenisku, nad kt贸rym zawieszono kocio艂ek z zio艂ami. W艂a艣cicielka karczmy niezbyt by艂a zadowolona z tego, jak r贸wnie偶 ze stanu jednego z go艣ci, ale pieni膮dze zamkn臋艂y jej usta.
– Ile dosta艂e艣? – spyta艂 Takhir, k艂ad膮c na przemyte rany kawa艂ek nas膮czonego wywarem p艂贸tna.
– Czterdzie艣ci.
– Wiedzia艂, co robi. Cz艂owiek na przyk艂ad po tylu batach ledwo by艂by w stanie i艣膰... Wyjdziesz z tego do艣膰 szybko, 偶eby ruszy膰 do Dalle. Usi膮d藕.
Kekhart pos艂usznie wykona艂 polecenie. Szaman si臋gn膮艂 palcami do jego klatki piersiowej i zacz膮艂 wyci膮ga膰 z niej drzazgi. Towarzysz膮cy temu b贸l by艂 niczym w por贸wnaniu z piek膮cym b贸lem w plecach.
– On to zrobi艂, bo si臋 mn膮 brzydzi... ohydztwo, tak powiedzia艂... na bog贸w, chc臋 jego zabi膰...
– Ja te偶 – rzek艂 Czarny Szaman spokojnie, si臋gaj膮c po banda偶e. W jego g艂osie pobrzmiewa艂 gniew. – Zabija艂em z mniej powa偶nych powod贸w... Zabi艂em wodza plemienia za to, 偶e mnie uderzy艂, tym bardziej powinienem zabi膰 genera艂a za to, 偶e skatowa艂 ciebie... Na duchy, nie mog臋 tego zrobi膰, Sahak jest potrzebny kaganowi, ale 偶ycz臋 mu 艣mierci tak bardzo, jak nigdy nie 偶yczy艂em jej nikomu.
Kekhart zaskoczony tak膮 deklaracj膮 zamar艂. B贸l przesta艂 si臋 liczy膰 w momencie, gdy par臋 fakt贸w wskoczy艂o na swoje miejsce. Par臋 oczywisto艣ci, kt贸re dot膮d umyka艂y, kt贸rych nie potrafi艂 zauwa偶y膰, a tym bardziej – nazwa膰.
Nabra艂 powietrza. Mia艂 s艂owa w g艂owie, ale ba艂 si臋, 偶e nie przejd膮 mu przez gard艂o.
– Takhir... ty mi powiedz... czy ty... czy ty mnie kochasz?
Nie widzia艂 twarzy szamana, kt贸ry siedzia艂 za jego plecami. Mo偶e i dobrze. Nie chcia艂 jej widzie膰 w tej chwili i nie chcia艂, by alvablodet widzia艂 jego twarz.
– M贸j Kekharcie... Jeste艣my samotnymi istotami, my wybrani przez duchy... Jyrgal ma pod sob膮 kilka plemion, ma poddanych, kt贸rzy go wielbi膮, 偶ony i na艂o偶nice, gotowe spe艂ni膰 ka偶de jego 偶yczenie... ale nikt z nich nie jest przy nim bo tego chce. Wszystkich ich Jyrgal sobie podporz膮dkowa艂. Wszyscy oni boj膮 si臋 go bardziej, ni偶 chc膮 z nim by膰. Z takimi jak my nikt nie chce by膰. Nikt nie idzie za nami z w艂asnej woli. Ty poszed艂e艣 za mn膮. Towarzyszy艂e艣 mi w w臋dr贸wce nie tylko dlatego, 偶e nie mia艂e艣 innego wyj艣cia. Wspiera艂e艣 mnie, by艂e艣 przy mnie w trudnych chwilach, uratowa艂e艣 mi 偶ycie i zawsze kiedy wraca艂em, czeka艂e艣 na mnie. Tak, m贸j Kekharcie, my艣l臋, 偶e ci臋 kocham.
Zapad艂a cisza, w kt贸rej wojownik s艂ysza艂 tylko oddechy ich obu. W艂asny, chrapliwy od b贸lu i szamana, spokojniejszy, a jednak przy艣pieszony. D艂onie, przed chwil膮 jeszcze zajmuj膮ce si臋 owijaniem rannych plec贸w i torsu banda偶em, zamar艂y, znieruchomia艂e nienaturalnie.
A potem Kekhart odetchn膮艂 z ulg膮. Och, warto by艂o przej艣膰 przez to wszystko, 偶eby us艂ysze膰 te s艂owa. Nie, nie wiedzia艂, jak na nie odpowiedzie膰, ale to chyba nie by艂o wa偶ne, skoro Takhir przysun膮艂 si臋 i ostro偶nie, 偶eby nie dotkn膮膰 poranionych plec贸w przycisn膮艂 mu policzek do karku.

C. D. N.









Komentarze
Demon Lionka dnia lutego 11 2012 17:25:00
Przeczytane jednym tchem i pomimo b贸lu oczu :3 Co艣 naprawd臋 trzeba pokombinowa膰 z t膮 bia艂膮 czcionk膮 X3 Mo偶e bardziej szar膮 j膮 da膰 czy co艣? X3
No mniejsza, teraz do tekstu :3 Zn贸w wy艂apa艂am kilka liter贸wek, ale wspominam o nich tylko dlatego, 偶e jest to jedyna rzecz, do jakiej w "Dzieciach boga granic" w og贸le mo偶na si臋 przyczepi膰 smiley
Opisy wszystkich wydarze艅 jak zwykle pe艂ne, wyczerpuj膮ce, razem ze wszystkimi t艂umacz膮cymi je mechanizmami smiley Mo偶na si臋 niemal poczu膰 jakby si臋 sta艂o tam obok i w艂asnymi oczami patrzy艂o na wszystko, co si臋 dzieje smiley
Aurien - ten jego kult i wysforowanie go naprz贸d, zaprzeczaj膮c lub demonizuj膮c innych bog贸w - jak bardzo przypomina mi to Echnatona i jego Atona smiley
Genera艂 - mam nadziej臋, 偶e pod Dalle pierwsz膮 strza艂臋 to on dostanie X3 Potrzebny Rijeshowi, czy nie - kto艣 inny by si臋 znalaz艂 X3 Ca艂a ta sytuacja skatowania Kekharta - zabrak艂o mi paru element贸w smiley Dlaczego Sahak to zrobi艂, to wiadomo, ale ja zastanawiam si臋, czy on si臋 w og贸le nie ba艂 Rijesha, kt贸remu Kekhart mia艂 s艂u偶y膰 i by膰 do艣膰 istotnym dla niego dow贸dc膮? Albo Takhira, kt贸ry nie wychodz膮c z jurty m贸g艂by go zabi膰 z pomoc膮 duch贸w? I brak艂o te偶 wyja艣nienia, czemu w zasadzie Kekhart si臋 na to zgodzi艂? Tak bardzo czu艂 si臋 winny, 偶e pozwoli艂 zrobi膰 sobie z plec贸w miazg臋? X3 Ja bym si臋 chyba w jego sytuacji albo wycofa艂a, albo zaatakowa艂a i niech si臋 Sahak leci skar偶y膰 kaganowi, je艣li ma odwag臋 X3
A ostatnia scena bardzo, bardzo ciep艂a i czu艂a smiley Nie przes艂odzona, i nie przesadzona, ale tak przyjemna i 艂adna, 偶e chcia艂oby si臋 to co najmniej narysowa膰 i w ramki oprawi膰 smiley
An-Nah dnia lutego 11 2012 20:02:02
Ooo, a o skojarzeniach egipskich nie my艣la艂am, ale w sumie tak, agresywny solarny monoteizm wypieraj膮cy religi臋 politeistyczn膮 - zgadza si臋. Cho膰 dla mnie baz膮 by艂 mitraizm z dodatkiem chrze艣cija艅stwa.

Powinnam by艂a podkre艣li膰, 偶e Sahak jest teraz dla Kekharta bezpo艣rednim prze艂o偶onym. Niekoniecznie mia艂 prawo zrobi膰 to co zrobi艂 (cho膰 sam uwa偶a艂, 偶e robi to, co powinien), ale latanie na skarg臋 do Rijesha niekoniecznie by艂oby na miejscu... Zacz臋艂am si臋 w sumie zastanawia膰, co zrobi艂by Rijesh, gdyby si臋 o tym incydencie dowiedzia艂... konsekwencje mog艂yby by膰 ciekawe...
Sahak jest nie tylko Rijeshowi potrzebny, ale i autorce. W "Je艅cach" jest pokazany od lepszej strony, tu wygrzeba艂am z niego t臋 paskudn膮.

A narysuj, jak czujesz potrzeb臋 ^^
Szehina dnia lutego 11 2012 22:51:25
- Ja te偶 go kocham smiley

Uwa偶am, 偶e to by艂 tw贸j najlepszy rozdzia艂. Tylko nie wiem, czy na t臋 opini臋 mia艂y wp艂yw inne opowiadania z aktualki... W ka偶dym razie tw贸j j臋zyk literacki jest smiley nie umiem znale藕膰 odpowiednich s艂贸w. Por贸wnania, opisy, nienachalne gesty bohater贸w - daj膮ce do my艣lenia. Czu艂o艣膰, ale nie ta przes艂odzona, lecz taka, jak膮 lubi臋 w literaturze. Naprawd臋 si臋 rozwijasz An... podziwiam.
An-Nah dnia lutego 11 2012 22:54:13
Ojej dzi臋kuj臋 smiley
Floo dnia lutego 18 2012 12:34:34
Nareszcie przeczyta艂am!!
Kurde dosta艂am oczopl膮su! Mog艂y by chocia偶 by膰 wi臋ksze odst臋py mi臋dzy linijkami.
No ale, wracaj膮c do rozdzia艂u! By艂 cudny! Nareszcie, nareszcie pad艂o w nim to d艂ugo wyczekiwane "Kocham ci臋"! Kekhart, no we藕 co ty si臋 zastanawiasz? Nawet ja wiem ze ty tez go kochasz smiley
Przykro mi 偶e go wych艂ostali! Te偶 偶ycz臋 艣mierci temu genera艂owi od siedmiu bole艣ci! A 偶eby spad艂 ze schod贸w i skr臋ci艂 kark!
Ale ja sie boj臋 jak Kekhart poradzi sobie z tymi skaza艅cami ;/ troch臋 ich tam du偶o, i to mnie chyba najbardziej martwi. Mam nadziej臋 偶e z wojny wyjdzie zwyci臋sko smiley Wszak wierze ze to w艂a艣nie w nadchodz膮cych wojnach Kekhart odzyska honor .
Id臋 czyta膰 dalej smiley
Ome dnia marca 13 2012 11:14:04
Jaki pi臋kny obraz Rijesha wkraczaj膮cego do miasta, kt贸re odt膮d jest jego miastem! I to "obok ludu, nie nad ludem" - wspania艂e, a gdy si臋 patrzy na Rijesha, wie si臋 i widzi doskonale: nie ma tu 偶adnego spoufalania. Rijesh jest z ludem, ale sam w sobie narzuca - czy raczej sprawia, 偶e a偶 chce si臋 uszanowa膰 - dystans i szacunek, nale偶膮ce si臋 nowemu w艂adcy i z racji jego pozycji, i - przede wszystkim - z racji tego, jaki jest Rijesh jako Rijesh.
Fascynuje mnie ka偶dym gestem, s艂owem, spojrzeniem. Czekam na ten moment, gdy b臋dzie mo偶na cho膰 troch臋 zajrze膰 mu do g艂owy.

Zn贸w mnie zagotowa艂a艣 - tym razem post臋powaniem Sahaka. A偶 mi si臋 przypomnieli ci, kt贸rzy w imi臋 Boga palili czarownice oraz ci, kt贸rzy w imi臋 "normalno艣ci" rzucaj膮 kamieniami w uczestnik贸w Marsz贸w R贸wno艣ci.
Jednak fakt, 偶e Kekhart zachowa艂 ca艂a spraw臋 dla siebie, nie dziwi mnie - jego "p贸j艣cie na skarg臋" mog艂oby zosta膰 uznane, i to nie tylko przez Sahaka, jako dow贸d niem臋sko艣ci. Niemniej czekam niecierpliwie na moment, gdy bogowie (Rijesh?) ze艣l膮 na Sahaka kar臋. 呕ycz臋 mu szczeg贸lnie upokarzaj膮cej 艣mierci, takiej, na kt贸rej wspomnienie ka偶dy z jego towarzyszy splunie z obrzydzeniem.

Scena w pokoju w gospodzie by艂a przepi臋kna - taka oszcz臋dna w s艂owach, a szalenie poruszaj膮ca. Kekhart, kt贸ry wreszcie umie nazwa膰 pewne rzeczy - i zastosowa膰 s艂owo "kocham" do swojej sytuacji - oraz obie deklaracje Takhira, ta mniej wyra藕na i ta wyrazista - wzruszy艂am si臋. A ja si臋 rzadko wzruszam scenami z wyznaniami mi艂osnymi, zwykle reaguj臋 zupe艂nie inaczej - tu natomiast zwyczajnie si臋 wzruszy艂am. I uj膮艂 mnie ten prosty, a przecie偶 tak wiele m贸wi膮cy gest Takhira na ko艅cu.
(I w ramach zemsty my艣l臋 ze z艂o艣liw膮 satysfakcj膮: ale Sahak by si臋 w艣ciek艂, gdyby wiedzia艂, 偶e jego katowanie przyczyni艂o si臋 do zrozumienia i wyra藕nego zadeklarowania uczu膰 tych dw贸ch smiley)
Dodaj komentarz
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.

ietne! ietne! 100% [4 G硂s體]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [痑dnych g硂s體]
Dobre Dobre 0% [痑dnych g硂s體]
Przeci阾ne Przeci阾ne 0% [痑dnych g硂s體]
S砤be S砤be 0% [痑dnych g硂s體]
Logowanie
Nazwa U縴tkownika

Has硂



Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem?
Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.

Zapomniane has硂?
Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze sta艂e, cykliczne projekty



Tu jeste艣my
Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemno艣ci膮 艣ledz臋 Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpud艂a :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, je艣li kto艣 tu zagl膮da i chce wiedzie膰, co porabiam, to mo偶e zajrze膰 do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z r贸偶nych przyczyn staram si臋 by膰 optymist膮, wi臋c b臋d臋 trzyma艂 kciuki 偶eby uda艂o Ci si臋 odtworzy膰 to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro s艂ysze膰, Jash. Wprawdzie nie czyta艂em Twojego opowiadania, ale szkoda, 偶e nie doczeka si臋 ono zako艅膰zenia.

Archiwum