S艂o艅ce ogrzewa艂o ich spokojne twarze, gdy le偶eli beztrosko w zielonej bujnej trawie. Chmury leniwie p艂yn臋艂y po b艂臋kitnym niebie, a od wschodu wia艂 ciep艂y wiatr, kt贸ry targa艂 ich w艂osy. To mia艂 by膰 ich ostatni wsp贸lny dzie艅, taki spokojny, idylliczny. Wszystko mia艂o si臋 zmieni膰 jutro, oni mieli si臋 zmieni膰, z lekkomy艣lnych, nie stroni膮cych od zabaw ch艂opc贸w w odpowiedzialnych m臋偶czyzn.
Jak to si臋 sta艂o, 偶e czas tak szybko zlecia艂? Jeszcze niedawno byli dzieciakami ganiaj膮cymi po podw贸rkach, gdy nagle znale藕li si臋 w szkole wojskowej, gdzie trenowali by w przysz艂o艣ci sta膰 si臋 偶o艂nierzami, Obro艅cami Pa艅stwa; Anio艂ami, jak przewa偶nie nazywali ich ludzie. Mieli zaledwie po pi臋tna艣cie lat, a ju偶 wierzyli, 偶e zostan膮 najlepszymi Obro艅cami w kraju; 偶e w jutrzejszej Ceremonii Przeznaczenia obaj zostan膮 艢wiat艂ami i b臋d膮 mogli kroczy膰 r贸wno przez dalsze treningi a potem rami臋 w rami臋 w s艂u偶bie pa艅stwu.
- A co je艣li zostan臋 Cieniem, albo co gorsza 偶adnym? - Lior spojrza艂 na Senk臋 z niepokojem w oczach.
- Nie gadaj g艂upot - odpar艂 Senka. - Przecie偶 obaj jeste艣my najlepsi w szkole, na pewno zostaniemy 艢wiat艂ami, a kt贸ry艣 z ch艂opak贸w twoim Cieniem.
- Je艣li znajdzie si臋 kto艣 pasuj膮cy.
- Rozmawiali艣my o tym tysi膮c razy. Przecie偶 zawsze 艢wiat艂o ma pasuj膮cego Cienia, to symbioza, nie ma mo偶liwo艣ci wyboru nie pasuj膮cego do ciebie Cienia. - Senka usiad艂 gwa艂townie zirytowany rozmy艣laniami przyjaciela. Odbyli wiele takich rozm贸w i chocia偶 Lior by艂 najlepszy w szkole, Senka nawet mu do pi臋t nie dorasta艂, to jednak nadal mia艂 tego typu obawy.
Ka偶dy w szkole wojskowej musia艂 przej艣膰 przez Ceremoni臋 Przeznaczenia, kt贸ra od lat by艂a magicznym rytua艂em wi膮偶膮cym dwie dusze na zawsze. Ka偶dy mia艂 trzy wybory, zostawa艂 normalnym cz艂owiekiem, zwyk艂ym wojskowych w s艂u偶bie, albo jednym z Anio艂贸w, 艢wiat艂em lub Cieniem, z艂膮czonym na zawsze ze swoim partnerem, a偶 do 艣mierci kt贸rego艣 z nich. Pot臋偶na magia, zawsze obecna w ich 偶yciu, decydowa艂a w Ceremonii o dalszym ich losie. Je艣li kto艣 obawia艂 si臋 swojego przeznaczenia, nie powinien do niej przyst臋powa膰. Wielu zrezygnowa艂o na chwil臋 przed wej艣ciem w magiczny kr膮g w obawie przed ci膮偶膮cym na nim obowi膮zkiem bycia pot臋偶nym 艢wiat艂em, wiecznym Cieniem, kt贸re traci cz臋艣ciowo swoje cz艂owiecze艅stwo, lub w strachu przed tym, 偶e nie jest si臋 wystarczaj膮co dobrym na Anio艂a i pozostanie zwyk艂ym cz艂owiekiem.
- Obaj zostaniemy 艢wiat艂ami ze swoimi Cieniami i b臋dziemy razem szkoli膰 si臋 i walczy膰. Opr贸cz naszych Cieni, to my b臋dziemy stanowi膰 najlepsz膮 dru偶yn臋, zobaczysz. - Senka pr贸bowa艂 pocieszy膰 Liora, kt贸ry czasami sceptycznie patrzy艂 na 艣wiat.
Lior za to uwielbia艂 Senk臋, za jego pogod臋 ducha i walki, za wieczny optymizm nawet w najgorszych sytuacjach. Mo偶e ch艂odne kalkulacje Liora by艂y du偶ym atutem na polu walki, lecz to uparto艣膰 Senki dodawa艂a mu wi臋kszego animuszu podczas pojedynk贸w.
- A poza tym, martwi膰 si臋 b臋dziemy jutro, dzisiaj trzeba odpocz膮膰 i 艣wi臋towa膰. - Senka wsta艂 艂api膮c za r臋k臋 Liora i ci膮gn膮c za sob膮. - Dzisiaj wielkie ucztowanie u Radovana, ca艂y zesp贸艂 czwarty tam b臋dzie, wi臋c i my nie mo偶emy si臋 sp贸藕ni膰.
Lior tylko u艣miechn膮艂 si臋 w odpowiedzi i ruszyli w drog臋 powrotn膮 do miasta.
Ca艂y wiecz贸r trwa艂a zabawa w barze Radovana. Opr贸cz zespo艂u czwartego, do kt贸rego podczas szkole艅 nale偶eli Senka i Lior, zawitali te偶 ch艂opcy z zespo艂u pierwszego i pi膮tego. Opr贸cz kilku przepychanek, zabawa by艂a spokojna i bez rozr贸by, by艂o mn贸stwo jedzenia, ta艅c贸w z dziewcz臋tami, oraz alkoholu, kt贸ry mogli pi膰 legalnie w艂a艣nie od tej nocy.
Tego wieczoru, mimo dobrego humoru i zabawy do p贸藕na, ch艂opcy z wszystkich zespo艂贸w ko艅cz膮cych nauki w tym roku, od pierwszego do sz贸stego, zastanawiali si臋 jaki los ich czeka jutro. Ka偶dy mia艂 swoje obawy i marzenia, ka偶dy zerka艂 na s膮siada, kt贸ry m贸g艂 sta膰 si臋 jego 艢wiat艂em lub Cieniem, na przyjaciela, kt贸rego m贸g艂 straci膰 je艣li ich drogi si臋 rozejd膮. W tym dniu ko艅czy艂a si臋 ich m艂odzie艅cza rado艣膰, bo jutro mieli sta膰 si臋 m臋偶czyznami , kt贸rzy w艂a艣nie zaczynali podr贸偶 przez swoje przeznaczenie.
* * *
Poranek przywita艂 Liora promieniami s艂o艅ca wdzieraj膮cymi si臋 do pokoju przez zas艂ony. Nie spieszy艂 si臋 ze wstaniem, do Ceremonii by艂o jeszcze du偶o czasu, dopiero w po艂udnie mia艂 rozstrzygn膮膰 si臋 jego los. Rozmy艣la艂 nad swoim dotychczasowym 偶yciem, czy jego wyb贸r aby p贸j艣膰 drog膮, kt贸r膮 obra艂 by艂 s艂uszny. Jego rodzina od lat prowadzi艂a sklep z tkaninami i kiedy Lior o艣wiadczy艂, 偶e chce zosta膰 Obro艅c膮, jego ojciec posmutnia艂, 偶e jego pierworodny nie do艂膮czy do niego w interesach, a potem gdy jego zabraknie, nie przejmie sklepu. Reszta rodziny pociesza艂a go, 偶e przecie偶 Lior zostaj膮c 艢wiat艂em, bo oczywi艣cie b臋dzie najlepszy, przyniesie tylko dum臋 i chwa艂臋 rodzinie, co go troch臋 udobrucha艂o. W ko艅cu do ojca w sklepie do艂膮czy艂 m艂odszy brat, Alec, zamiast Liora, a ojciec zapomnia艂 o zawodzie jaki sprezentowa艂 mu najstarszy syn i nie pozosta艂o mu nic innego jak by膰 dumnym z jego wyboru i wspiera膰 go na 艣cie偶ce wojskowej kariery. A gdy okaza艂o si臋, 偶e Lior jest jednym z najlepszych uczni贸w, jego ojca wr臋cz rozpiera艂a duma i nie omieszka艂 m贸wi膰 wszystkim w mie艣cie jaki to jego syn jest zdolny.
Lior by艂 bardzo zadowolony z przemiany ojca, ale nie m贸g艂 zapomnie膰, 偶e wkr贸tce po偶egna si臋 z nim na dobre i opu艣ci rodzinne strony przenosz膮c si臋 do stolicy, gdzie b臋dzie pobiera艂 nauki je艣li zostanie 艢wiat艂em. Do Idy, stolicy ich pa艅stwa, przenosili si臋 艢wiat艂a i Cienie po Ceremonii, by tam ucz臋szcza膰 do Zakonu Malachi, najbardziej presti偶owej szko艂y wojskowej w kraju, aby dalej kszta艂ci膰 si臋 w byciu Obro艅cami.
Lior wsta艂 w ko艅cu i podszed艂 do okna sk膮d mia艂 widok na zatok臋. Morska bryza muska艂a jego twarz. Uwielbia艂 otwarte przestrzenie, gdzie wzrok ledwie si臋ga艂 horyzontu, za kt贸rym mog艂o czai膰 si臋 wszystko, zdarzy膰 si臋 wszystko, niebezpiecze艅stwo, przygoda, 偶ycie. Dlatego cz臋sto ucieka艂 z Senk膮 z zat艂oczonego miasta, poza mury do podn贸偶y g贸r na niesko艅czone 艂膮ki zielonych traw i lasy fioletowych atropuncii.
Nagle na wodzie zauwa偶y艂 okaza艂y statek zbli偶aj膮cy si臋 do portu. Ca艂y l艣ni艂 biel膮, wielkie 偶agle trzepota艂y na wietrze, a na maszcie powiewa艂a bia艂a flaga ze s艂o艅cem i sierpem ksi臋偶yca, symbolami Zakonu. Statek przyby艂 po nich, po Ceremonii zabierze 艢wiat艂a i Cienie do Idy. Lior nie m贸g艂 ju偶 si臋 doczeka膰 podr贸偶y, nigdy nie by艂 poza Amardem, w innych miastach. Gdyby zgodzi艂 si臋 prowadzi膰 sklep razem z ojcem, podr贸偶owa艂by do s膮siednich miast, takich jak Elin czy Sigge, jak teraz podr贸偶uje jego m艂odszy brat Karem sprzedaj膮c tkaniny. Ale to nie by艂oby jego 偶ycie, jego 偶ycie to walka i obrona ukochanych mu os贸b. Jeszcze dzisiaj pop艂ynie tym pi臋knym statkiem opuszczaj膮c, mo偶liwe 偶e na zawsze rodzinny Amard, zostawiaj膮c ojca, matk臋 i m艂odsze rodze艅stwo i przyst膮pi do nauk w Zakonie. Rozpiera艂a go duma i podniecenie, postanowi艂, 偶e nie b臋dzie si臋 smuci艂 przy ostatnich po偶egnaniach z bliskimi, bo czeka na niego przygoda 偶ycia.
Ubra艂 si臋 i zszed艂 na d贸艂 na ostatnie 艣niadanie w rodzinnym gronie.
* * *
Przed po艂udniem sta艂 w oknie i ponownie obserwowa艂 ostatni raz zatok臋 Amardu, 偶eby zapami臋ta膰 ten widok. Potem znowu si臋 wyk膮pa艂, za艂o偶y艂 od艣wi臋tn膮 szat臋 i uda艂 si臋 pod dom Senki, sk膮d razem wyruszali na Ceremoni臋.
Wszyscy uczniowie mieli najpierw stawi膰 si臋 w szkole na ostatniej po偶egnalnej uroczysto艣ci, a potem wsp贸lnie przej艣膰 na Plac Galhobar pod siedzib臋 Najwy偶szych Mag贸w, gdzie najpewniej rodziny, przyjaciele i inni mieszka艅cy miasta b臋d膮 chcieli ogl膮da膰 Ceremoni臋 i potem po偶egna膰 Anio艂贸w. Ci co zostan膮 Obro艅cami Pa艅stwa udadz膮 si臋 do Idy, natomiast wszyscy, kt贸rzy nie dost膮pi膮 tego zaszczytu, pozostan膮 w Amardzie aby tutaj pe艂ni膰 s艂u偶b臋 zwyk艂ych wojskowych w s艂u偶bie miasta.
Gdy Lior zapuka艂 do drzwi domu Senki, nie musia艂 zbyt d艂ugo wyczekiwa膰. Niecierpliwy Senka ju偶 od kilkunastu minut wyczekiwa艂 przyjaciela i teraz wr臋cz wybieg艂 z domu jak tylko Lior pojawi艂 si臋 na miejscu. Obaj mieli to samo od艣wi臋tne ubranie sk艂adaj膮ce si臋 z bia艂ych lnianych spodni wci艣ni臋tych do wysokich br膮zowych sk贸rzanych but贸w, bia艂ej koszuli, oraz r贸wnie偶 bia艂ej marynarki bez zapi臋膰 wyszywanej br膮zowymi sk贸rzanymi lampasami na r臋kawach i wysokim postawionym ko艂nierzem obszytym sk贸r膮. Senka zwi膮za艂 wysoko swoje d艂ugie jasne w艂osy, jednak niesforna grzywka nadal opada艂a mu na twarz.
W szkole w Wielkiej Sali odby艂o si臋 spotkanie, w kt贸rym Dyrektor Kapitan Durai wyg艂osi艂 d艂ug膮 przemow臋 podsumowuj膮c膮 ten rok szkolny, oraz oficjalnie po偶egna艂 ka偶dy z sze艣ciu zespo艂贸w. Wszystkim uczniom wr贸偶y艂 艣wietlan膮 przysz艂o艣膰, niezale偶nie czy w ich mie艣cie czy w stolicy. Mia艂 nadziej臋, 偶e ci kt贸rzy pozostan膮 w Amardzie r贸wnie偶 po艣wi臋c膮 si臋 w stu procentach w s艂u偶bie miastu nie ogl膮daj膮c si臋 za kolegami, kt贸rzy wyrusz膮 do Zakonu. Po przemowie ruszyli na Plac Galhobar.
W zwartych szeregach sze艣膰 zespo艂贸w m艂odych pi臋tnastoletnich ch艂opc贸w sz艂o szerok膮 g艂贸wn膮 ulic膮 prowadz膮c膮 od szko艂y wojskowej pod Zakon Mag贸w. Ju偶 z oddali s艂yszeli krzyki i wiwaty t艂umu, kt贸ry zebra艂 si臋 na placu. Lior i Senka szli obok siebie r贸wnym krokiem. Gdy Lior zerkn膮艂 na przyjaciela zauwa偶y艂 na jego twarzy lekki grymas obawy. Z艂apa艂 jego r臋k臋 i 艣cisn膮艂 mocno dodaj膮c odwagi, na co Senka lekko si臋 u艣miechn膮艂, lecz zdenerwowanie go nie opu艣ci艂o na dobre.
Szko艂臋 Wojskow膮 i Zakon Mag贸w 艂膮czy艂a szeroka ulica biegn膮ca przez p贸艂 miasta, kt贸r膮 co roku przemierzali m艂odzie艅cy oczekuj膮cy na swoje przeznaczenie. Zakon sta艂 pod samymi zachodnimi murami miasta, ogrodzony metalowym parkanem, teraz otwartym dla wszystkich ch臋tnych. Przy samych drzwiach do Zakonu znajdowa艂 si臋 Plac Galhobar, na kt贸rym przed wiekami wyryto magiczne inskrypcje i znaki. Zwykle Plac wygl膮da jak tysi膮ce innych plac贸w, lecz w tym dniu jest on ogrodzony i od rana l艣ni b艂臋kitn膮 po艣wiat膮 zdradzaj膮c膮 jego magiczne przeznaczenie. Gapie stoj膮 po dw贸ch stronach ogrodzenia, tak 偶eby z jednej strony magowie mogli wyj艣膰 ze swojej siedziby na spotkanie m艂odzie艅c贸w zbli偶aj膮cych si臋 od strony miasta.
Gdy adepci Szko艂y Wojskowej stan臋li na placu, rozleg艂y si臋 okrzyki i owacje i zagra艂a muzyka. Uczniowie rozgl膮dali si臋 podekscytowani szukaj膮c w艣r贸d t艂umu swoich rodzin i machaj膮c do nich gdy im si臋 to uda艂o.
- Widz臋 twoich - mrukn膮艂 Senka rozgl膮daj膮c si臋 za swoimi rodzicami. Lior szturchn膮艂 go 艂okciem i wskaza艂 palcem na prawo.
- S膮 i twoi - u艣miechn膮艂 si臋 do ch艂opaka.
Sence serce zacz臋艂o mocniej bi膰 gdy patrzy艂 na swoich rodzic贸w, kt贸rzy u艣miechali si臋 przez 艂zy. Matka trzyma艂a na r臋kach jego malutkiego jeszcze braciszka i Senka zastanawia艂 si臋 czy p贸jdzie on w 艣lady brata, czy jednak zostanie w mie艣cie 偶eby opiekowa膰 si臋 rodzicami. Mia艂 lekkie wyrzuty sumienia, 偶e ich tutaj zostawia, a sam wyp艂ynie dzisiaj do dalekiej Idy, ale wiedzia艂 te偶, 偶e tak b臋dzie dla niego najlepiej, nie widzia艂 siebie w roli sprzedawcy sklepowego, kt贸rym by艂 jego ojciec. Jego 偶ywio艂em by艂a wolno艣膰 i walka i cieszy艂 si臋, 偶e b臋dzie u boku Liora, kt贸ry podziela jego marzenia i pasje. Spojrza艂 na dumnie patrz膮cego w dal przyjaciela i rozpiera艂a go duma, a wyrzuty, 偶e zostawi wkr贸tce swoj膮 rodzin臋 gdzie艣 znikn臋艂y.
Wszyscy nagle umilkli gdy drzwi Zakonu si臋 otworzy艂y i wyszed艂 z nich Najwy偶szy Kap艂an wraz z czw贸rk膮 ni偶szych rang膮 mag贸w. Do uczni贸w wr贸ci艂o zdenerwowanie i zniecierpliwienie, przez t艂um przesz艂o westchnienie.
- Witajcie drodzy mieszka艅cy Amardu - rozpocz膮艂 Kap艂an. By艂 to wiekowy niewysoki staruszek o bardzo przyjemnym g艂osie i poczciwej twarzy. Sprawowa艂 jednocze艣nie funkcj臋 g艂owy Zakonu jak i ca艂ego miasta. - Jak co roku spotykamy si臋 w tym pi臋knym dniu na Ceremonii Przeznaczenia, 偶eby odkry膰 potencja艂 tych m艂odych ch艂opc贸w stoj膮cych przed nami. - Wskaza艂 r臋k膮 uczni贸w Szko艂y Wojskowej, kt贸rzy teraz stali wyprostowani na baczno艣膰. - Uczyli si臋 oni przez pi臋膰 lat aby teraz dost膮pi膰 zaszczytu wyboru swojej dalszej drogi w doros艂o艣膰. Magia, obecna w ca艂ym naszym 艣wiecie, jest siedliskiem dobra jak i niestety z艂a, dlatego te偶 co roku zostaj膮 wybrani jej nowi 偶o艂nierze w s艂u偶bie dobrej strony magii. Lecz pami臋tajcie, 偶e ci kt贸rzy nie dost膮pi膮 zaszczytu bycia naczyniem pot臋偶nej magii, nie zostan膮 tymi gorszymi, tylko b臋d膮 tak samo s艂u偶y膰 w s艂u偶bie dobra, tutaj w naszym Amardzie jako wojskowi pilnuj膮cy porz膮dku i granic miasta.
W艣r贸d uczni贸w przesz艂y pomruki podenerwowania, wszyscy chcieli dost膮pi膰 mo偶liwo艣ci posiadania magii. Kap艂an nie zwr贸ci艂 uwagi na te odg艂osy i ci膮gn膮艂 dalej:
- Dzisiaj magia wybierze dla was przeznaczenie, kt贸rego s膮 tylko trzy 艣cie偶ki. Po pierwsze, mo偶ecie zosta膰 zwyk艂ymi lud藕mi, a wtedy pozostaniecie w Amardzie jako wojskowi. Po drugie, mo偶ecie zosta膰 艢wiat艂em, najwy偶szym zaszczytem, jednym z Obro艅c贸w Pa艅stwa, tak zwanym Anio艂em, kt贸ry dzier偶y w swych d艂oniach pot臋g臋 magii. Oraz po trzecie, mo偶ecie zosta膰 Cieniem, 偶yj膮cym w symbiozie ze 艢wiat艂em, jego praw膮 r臋k膮, jego broni膮, pos艂usznym mu we wszystkich decyzjach, lecz niestety trac膮cym kawa艂ek swojego cz艂owiecze艅stwa na rzecz bycia Obro艅c膮, Anio艂em.
Pomruk znowu przeszed艂 po zebranych. Wszyscy wiedzieli, 偶e niemal po艂owa z nich zostanie czyim艣 Cieniem, lecz prawie nigdy nikt nie chcia艂 nim zosta膰. Bycie Cieniem oznacza艂o pos艂usze艅stwo 艢wiat艂u, wyrzeczenie si臋 swojej cz艂owieczej formy, byciem ca艂kowicie zale偶nym od 艢wiat艂a.
Lior i Senka setki razy ju偶 widzieli wcze艣niej Ceremoni臋, widzieli jak ch艂opcy przeobra偶aj膮 si臋 w Anio艂贸w, a teraz mieli do艣wiadczy膰 tego osobi艣cie.
- A wi臋c ju偶 nie przed艂u偶aj膮c, zacznijmy Ceremoni臋 Przeznaczenia! - krzykn膮艂 Najwy偶szy Kap艂an, wzni贸s艂 r臋ce w g贸r臋 i w tym samym momencie z kr臋gu wyrytego w placu, kt贸ry dot膮d ja艣nia艂 tylko bladym b艂臋kitnym 艣wiat艂em, wystrzeli艂 jaskrawy promie艅 o艣lepiaj膮c na sekund臋 wszystkich zebranych woko艂o.
Po chwili promie艅 zgas艂, a na placu mo偶na teraz by艂o wyra藕nie dostrzec zarysowane symbole mieni膮ce si臋 z艂otem i b艂臋kitem. Na ziemi wytworzy艂 si臋 okr膮g przeci臋ty na p贸艂, gdzie jedna jego strona i wyryte symbole oznaczaj膮ce r贸偶ne zakl臋cia, 艣wieci艂a si臋 na z艂oto, za艣 druga r贸wnie偶 z symbolami, na b艂臋kitno. Kr膮g oznacza艂 spojenie dw贸ch przeciwnych si艂, jasno艣ci i ciemno艣ci, s艂o艅ca i ksi臋偶yca, symboli zawartych r贸wnie偶 na fladze Zakonu Malachi. Gdziekolwiek na 艣wiecie taki okr膮g si臋 ukaza艂, tam powstawa艂 Zakon Mag贸w, a wok贸艂 niego miasto razem ze Szko艂膮 Wojskow膮, w kt贸rej szkolili si臋 przyszli adepci Zakonu Malachi, w kt贸rym zreszt膮 r贸wnie偶 istnia艂 taki okr膮g.
Do okr臋gu podchodzi艂y kolejno zespo艂y od pierwszego do sz贸stego. Zespo艂y liczy艂y sobie dziesi臋ciu uczni贸w, w艣r贸d kt贸rych przewa偶nie dochodzi艂o do symbiozy 艢wiat艂a i Cienia, gdy偶 ch艂opcy najbardziej si臋 znali i wsp贸艂pracowali. Mimo to nikt nigdy do ko艅ca nie wiedzia艂 w jaki spos贸b magia wybiera艂a Anio艂贸w. Nieraz najlepsi ch艂opcy nie zostawali Anio艂ami, tylko pozostawali zwyk艂ymi wojskowymi w swoich miastach. Czasem wychodzi艂o im to na dobre i zostawali p贸藕niej dow贸dcami oddzia艂贸w, lecz byli i tacy, kt贸rzy zawiedzeni swoj膮 pora偶k膮 pope艂niali samob贸jstwo. Lior pami臋ta艂 jednego ch艂opaka, na ceremonii siedem lat temu, kt贸ry dowiedziawszy si臋, 偶e zostanie tylko zwyk艂ym cz艂owiekiem, wyj膮艂 zza pazuchy kr贸tki n贸偶 i wbi艂 sobie w serce. Musieli przerwa膰 ceremoni臋 na dobrych kilkana艣cie minut nim zabrali cia艂o z placu i oszala艂膮 z rozpaczy matk臋 ch艂opaka do szpitala. Teraz on niecierpliwie czeka艂 na swoj膮 kolej i si臋 zastanawia艂 co b臋dzie je艣li nie zostanie 艢wiat艂em. Czy wtedy i jego 偶ycie legnie w gruzach?
Do okr臋gu wszed艂 zesp贸艂 pierwszy. Po chwili otoczy艂o ich jasne 艣wiat艂o i znikn臋li na sekund臋 z oczu widz贸w by po chwili pojawi膰 si臋 znowu, gdy 艣wiat艂o zgas艂o. Magia dokonywa艂a wyboru. Moment p贸藕niej pierwsi ch艂opcy upadli na kolana aby zmieni膰 si臋 w 艢wiat艂a lub Cienie. Ci, kt贸rzy zacz臋li przemian臋 w 艢wiat艂a zacz臋li l艣ni膰 od 艣rodka jasnym blaskiem, ich oczy z niebieskich czy br膮zowych zmienia艂y si臋 w bia艂e pozostawiaj膮c jedynie czarn膮 藕renic臋. W艂osy jak za dotkni臋ciem magicznej r贸偶d偶ki od cebulek a偶 po ko艅ce zmienia艂y swoj膮 barw臋 r贸wnie偶 w biel, a ich sk贸ra zblad艂a, przeobra偶aj膮c ich jakby w chodz膮ce duchy. Po chwili wstali, jakby silniejsi, pewniejsi siebie, 偶arz膮cy si臋 delikatnym blaskiem, posiadaj膮cy teraz w艂adz臋 nad magi膮. Ludzie bili brawo. W 艢wiat艂a zmieni艂o si臋 trzech ch艂opc贸w, zaraz do艂膮czy艂y do nich ich Cienie. Najpierw ich w艂osy zmieni艂y kolor w smo艂臋, t臋cz贸wki zla艂y si臋 kolorem z czarn膮 藕renic膮, a potem ca艂e ich cia艂a zmieni艂y si臋 jakby mia艂y zaraz si臋 rozp艂yn膮膰, ulecie膰 w dal. Kontury si臋 rozmywa艂y, znika艂o ubranie, sk贸ra zamienia艂a si臋 w czer艅. R贸wnie偶 przypominali duchy, lecz koszmary z mrocznych sn贸w. Nie mieli ludzkiej postaci, zamienili si臋 w dym, kt贸ry od razu ulecia艂 do wybranego 艢wiat艂a, wypali艂 mu dziury w od艣wi臋tnej kurtce, obali艂 znowu na kolana, w偶ar艂 si臋 w plecy 艂膮cz膮c si臋 w symbiozie ze 艢wiat艂em i pozosta艂 tam na kilka chwil. Po zako艅czeniu symbiozy, gdy 艢wiat艂o m贸g艂 wsta膰 z kolan, Cie艅 wylecia艂 z plec贸w i znowu stan膮艂 na nogach w ludzkiej postaci jak przedtem, zdradza艂 go jedynie kolor w艂os贸w i oczu. Jeden z ch艂opc贸w po przemianie zemdla艂 i jego 艢wiat艂o musia艂 go wynie艣膰 na r臋kach. Anio艂y skierowa艂y si臋 do Zakonu Mag贸w, gdzie mieli czeka膰 na zako艅czenie ceremonii, a pozostali czterej ch艂opcy zostali sob膮 i wyszli z okr臋gu ze spuszczonymi g艂owami, lecz rado艣nie przywitani przez dow贸dc贸w ze szko艂y.
Senka patrzy艂 na to wszystko jakby ogl膮da艂 po raz pierwszy. On r贸wnie偶 widzia艂 tak膮 przemian臋 tysi膮ce razy, razem z Liorem, ale teraz gdy on mia艂 zaraz wej艣膰 do kr臋gu, zacz膮艂 panikowa膰. Zasch艂o mu w gardle, spocone d艂onie wyciera艂 co chwila o spodnie, serce dudni艂o mu jak m艂ot, a 偶o艂膮dek si臋 艣ciska艂 w konwulsjach. Lior znowu z艂apa艂 go za r臋k臋 i spojrza艂 prosto w niebieskie oczy. Senka z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋 i skierowa艂 wzrok na spokojn膮 twarz Liora.
- Nie b贸j si臋 - szepn膮艂 do niego Lior.
- Ja si臋 niczego nie boj臋 - odpar艂 bu艅czucznie Senka, lecz cieszy艂 si臋 ze wsparcia przyjaciela.
Spojrzeli znowu na plac, gdzie w艂a艣nie wchodzi艂 nast臋pny zesp贸艂. Senka si臋 lekko zmiesza艂, gdy偶 Lior ca艂y czas trzyma艂 go za r臋k臋, ale jego dotyk by艂 ciep艂y i koj膮cy, wi臋c ch艂opak nic nie m贸wi艂, tylko dalej obserwowa艂 to co si臋 dzia艂o na placu.
W zespole drugim transformacj臋 przesz艂o w sumie o艣miu ch艂opc贸w, w zespole trzecim tylko czterech, nadszed艂 czas na zesp贸艂 Senki i Liora.
Ch艂opcy dumnie weszli w okr膮g staj膮c w r贸wnym szeregu. Senka przez sekund臋 my艣la艂 nawet 偶eby uciec, ale na szcz臋艣cie rozs膮dek zwyci臋偶y艂. Najwy偶szy Kap艂an wzni贸s艂 r臋ce w g贸r臋 i wok贸艂 nich pojawi艂o si臋 ostre 艣wiat艂o, kt贸re przes艂oni艂o wszystko woko艂o. Senka i Lior poczuli mrowienie w ca艂ym ciele a po sekundzie kr贸tki ostry b贸l, jakby przeszed艂 przez nich pr膮d. 艢wiat艂o znikn臋艂o i znowu stali przed t艂umem. Pierwsi ch艂opcy zacz臋li si臋 zmienia膰. Na kolana pod ci臋偶arem b贸lu upad艂 Lior. Czu艂 jakby 艂adunki elektryczne przechodzi艂y przez ca艂e jego cia艂o, zacz臋艂o go wype艂nia膰 ciep艂o i nieznana mu moc. Zapiek艂y go oczy i zmieni艂y sw贸j szary kolor na bia艂y, potem zmrowi艂a go sk贸ra na g艂owie i jego kr贸tkie jasne w艂osy zmieni艂y sw贸j kolor, by za chwil臋 przeszed艂 go dreszcz w ca艂ym ciele i zblad艂a mu sk贸ra. B贸l w ciele usta艂, czu艂 jedynie pal膮c膮 ale przyjemn膮 energi臋 w 艣rodku, kt贸ra rozpiera艂a go i dodawa艂a odwagi. U艣miechn膮艂 si臋 i spojrza艂 dumnie na t艂um, zauwa偶y艂 rozradowanych rodzic贸w a potem skierowa艂 sw贸j wzrok w poszukiwaniu Senki. Zobaczy艂 jeszcze trzech koleg贸w przemienionych w 艢wiat艂a, lecz Senki nie by艂o w艣r贸d nich, ten sta艂 cztery kroki za nim z przera偶eniem w oczach. Lior nie rozumia艂 co si臋 sta艂o, czy偶by Senka nie zmieni艂 si臋 w 艢wiat艂o jak on? Senka te偶 nie rozumia艂. Czterech ch艂opc贸w, w tym jego przyjaciel zmieni艂o si臋, ale nie on. Patrzy艂 z niedowierzaniem na transformacj臋 Liora wyczekuj膮c kiedy i jego wype艂ni magia, ale nic takiego si臋 nie sta艂o, czy偶by mia艂 pozosta膰 normalny? Ale to nie mo偶liwe, nie tak膮 drog臋 sobie zaplanowa艂, nie takiego 偶ycia dla siebie chcia艂. Nie chcia艂 zosta膰 rozdzielony z Liorem. Zobaczy艂 zdziwienie w jego twarzy ju偶 po przemianie, patrzy艂 pytaj膮co tymi dziwnymi bia艂ymi oczami. Nagle Senk臋 zgromi艂 mocny b贸l w trzewiach i osun膮艂 si臋 na ziemi臋 razem z innymi trzema ch艂opcami. Czu艂, jakby wn臋trzno艣ci pali艂y mu si臋 od 艣rodku, chcia艂 krzycze膰 ale brak艂o mu tchu. Z艂apa艂 si臋 za brzuch, chocia偶 powinien by艂 z艂apa膰 si臋 za ca艂e cia艂o, gdy偶 tak samo pali艂y go r臋ce, nogi i g艂owa. Na chwil臋 straci艂 wzrok by po chwili zn贸w spojrze膰 na 艣wiat nowymi czarnymi oczami. D艂ugie w艂osy r贸wnie偶 okry艂y si臋 czerni膮 i na sekund臋 zdo艂a艂 zerkn膮膰 z przera偶eniem na przyjaciela nim straci艂 przytomno艣膰 zmieniaj膮c si臋 w ob艂ok dymu.
Lior nie wiedzia艂 co ma zrobi膰 gdy Senka opad艂 na ziemi臋, pierwsze co mu przychodzi艂o do g艂owy to podbiec do niego i go ratowa膰, ale jak? Co on m贸g艂 zrobi膰? Senka zmienia艂 si臋 w Cie艅 i ju偶 nic nie mo偶na by艂o na to poradzi膰. Ale przecie偶 mieli by膰 razem 艢wiat艂ami, walczy膰 rami臋 w rami臋 przeciw z艂u tego 艣wiata, co teraz si臋 z nimi stanie? Patrzy艂 bezradnie jak jego przyjaciel rozpad艂 si臋 i ulecia艂 czarn膮 plam膮, bezradnie patrzy艂 gdy zawirowa艂 w powietrzu i uni贸s艂 brwi w zdziwieniu gdy Cie艅 jego przyjaciela pod膮偶y艂 ku niemu. W jego kurtce na plecach wypali艂a si臋 dziura, a po chwili poczu艂 b贸l w plecach, kt贸ry zwali艂 go z n贸g, by艂 silniejszy ni偶 jakikolwiek, kt贸ry czu艂 do tej pory. Krzykn膮艂 i upad艂 na kolana, zmroczy艂o go na chwil臋. Ujrza艂 dziwne obrazy bezpo艣rednio w g艂owie, wszystkie ukazywa艂y mu Senk臋 takiego jakim on sam si臋 widzia艂, jak r贸wnie偶 wszystkie jego uczucia przemkn臋艂y przez organizm Liora wczepiaj膮c si臋 z m贸zg. Poczu艂, 偶e co艣 na plecach wczepi艂o si臋 w niego, zapu艣ci艂o korzenie wg艂膮b jego cia艂a, we wszystkie nerwy, mi臋艣nie i kom贸rki. Od teraz z Senk膮 stanowili jedno艣膰, symbioz臋, kt贸rej nie mo偶na by艂o rozdzieli膰 a偶 do 艣mierci jednego z nich.
Na plecach Liora zosta艂o wypalone lub jakby wytatuowane niewielkie czarne ko艂o mi臋dzy 艂opatkami. Po sekundach, kt贸re trwa艂y dla Liora ca艂e wieki, z tego ko艂a wylecia艂 ob艂ok dymu, przemieniaj膮c si臋 w Senk臋. Ch艂opak dotkn膮wszy tylko ziemi, osun膮艂 si臋 na ni膮 p贸艂przytomny. Lior, doszed艂szy ju偶 do siebie, doskoczy艂 do niego i podni贸s艂 jego g艂ow臋.
- Senka - wyszepta艂 z trosk膮 w g艂osie.
Senka ledwo uchyli艂 powieki i spojrza艂 na przyjaciela.
- Lior, ja... - nie da艂 rady doko艅czy膰 i zemdla艂.
Lior popatrzy艂 po wszystkich zmienionych, inne Cienie te偶 ledwo trzyma艂y si臋 na nogach i ich 艢wiat艂a podtrzymywa艂y teraz ich przed upadkiem. Tylko dw贸ch ch艂opc贸w nie zmieni艂o si臋 i wychodzili teraz z kr臋gu w kierunku wojskowych. Cz臋艣膰 t艂umu wiwatowa艂a, lecz niekt贸rzy si臋 smucili, 偶e ich dzieci nie zosta艂y 艢wiat艂ami. Lior zobaczy艂 w t艂umie rodzic贸w Senki, lecz tylko jego matka u艣miecha艂a si臋 chyba szcz臋艣liwa z losu syna, ojciec mia艂 naburmuszon膮 min臋.
Wzdychn膮艂, podni贸s艂 Senk臋 na r臋ce i skierowa艂 si臋 z reszt膮 zmienionych do Zakonu Mag贸w. Min膮艂 Najwy偶szego Kap艂ana, kt贸ry pozdrowi艂 ich serdecznym u艣miechem, przeszed艂 przez wielkie drewniane drzwi i pod膮偶y艂 za jednym z Kap艂an贸w. Nigdy nie by艂 w Zakonie, zreszt膮 jak wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w, i teraz z ciekawo艣ci膮 ogl膮da艂 wn臋trze 艣wi膮tyni. Kap艂an zaprowadzi艂 ich do du偶ej sali, gdzie siedzieli ju偶 wszyscy poprzedni Anio艂owie, a kt贸rzy zwr贸cili teraz g艂owy w stron臋 nowo przyby艂ych. Cz臋艣膰 z nich siedzia艂a na krzes艂ach, lecz wi臋kszo艣膰 Cieni nadal le偶a艂a na pod艂odze na mi臋kkich kocach, dochodz膮c do siebie. Nikt nigdy nie wiedzia艂 dlaczego Cienie mocniej prze偶ywaj膮 swoj膮 transformacj臋, ale mog艂o mie膰 to zwi膮zek z utrat膮 cz臋艣ci cz艂owiecze艅stwa, jak to si臋 m贸wi艂o, czyli tym, 偶e nie tylko zmieniali si臋 z wygl膮du zewn臋trznego, ale r贸wnie偶 wewn臋trznego, co pozwala艂o im przemienia膰 kszta艂t cia艂a jak i go traci膰 przeobra偶aj膮c si臋 w dym lub wchodz膮c w cia艂o swojego 艢wiat艂a.
Lior u艂o偶y艂 Senk臋 na pos艂aniu i przysiad艂 ko艂o niego z trosk膮. Nigdy nie s膮dzi艂, 偶e Senka mo偶e sta膰 si臋 jego Cieniem. W og贸le nie brali pod uwag臋 tego, 偶e kt贸ry艣 z nich nie zostanie 艢wiat艂em, ale nigdy by nie wpadli na pomys艂, 偶e po艂膮cz膮 si臋 w symbiozie i zostan膮 razem z艂膮czeni, chocia偶 zawsze chcieli walczy膰 rami臋 w rami臋. Lior u艣miechn膮艂 si臋 gorzko na wspomnienie tych s艂贸w, teraz nabra艂y innego znaczenia. Wiedzia艂, 偶e 艢wiat艂a i Cienie 偶yj膮 razem, ale s艂ysza艂 te偶, 偶e mimo symbiozy i wsp贸lnych dzia艂a艅 tak naprawd臋 do ko艅ca si臋 nie szanuj膮.
Z zamy艣lenia wyrwa艂 go j臋k Senki. Otworzy艂 swoje nowe czarne oczy i spojrza艂 na przyjaciela sk膮panego w blasku.
- Ja jestem twoim Cieniem - wyszepta艂 z trudem, bardziej oznajmiaj膮c ni偶 pytaj膮c.
- Tak, jeste艣 - przytakn膮艂 Lior.
- Ale mia艂em by膰 艢wiat艂em. - W oczach zebra艂y mu si臋 艂zy, kt贸re Lior szybko otar艂.
- Przesta艅, niech nie widz膮, 偶e si臋 ma偶esz. - Spojrza艂 na niego gniewnie i znowu przywo艂a艂 w pami臋ci ironiczne teraz s艂owa. - Zawsze chcieli艣my walczy膰 razem, rami臋 w rami臋, pami臋tasz?
Senka przytakn膮艂 g艂ow膮 pr贸buj膮c powstrzyma膰 gorzkie 艂zy.
- To teraz b臋dzie jeszcze lepiej, nie b臋dziemy walczy膰 obok sobie, tylko wsp贸lnie i to dos艂ownie. Zobaczysz, b臋dzie jeszcze lepiej ni偶 s膮dzili艣my. - U艣miecha艂 si臋 do Senki, lecz sam czu艂 dziwne uk艂ucie w sercu.
Pom贸g艂 mu usi膮艣膰 i obaj rozejrzeli si臋 po Sali. Wszyscy byli rozradowani, a przynajmniej 艢wiat艂a, cz臋艣膰 Cieni mia艂a niet臋gie miny, ale byli te偶 tacy, kt贸rzy po doj艣ciu do siebie skakali weso艂o rozmawiaj膮c ze swoim 艢wiat艂em i innymi. Senka tymczasowo pogodzi艂 si臋 ze swoim losem, ale nie m贸g艂 si臋 pozby膰 dziwnego uczucia, jakiego dozna艂 gdy po艂膮czy艂 si臋 z Liorem. Gdy straci艂 przytomno艣膰 zmieniaj膮c si臋 w dym, odzyska艂 j膮 w momencie wlatywania do cia艂a Liora, wi臋c wiedzia艂 ju偶 z kim jego 偶ycie b臋dzie od teraz splecione. Poczu艂 wtedy jakby by艂 w tysi膮cu miejscach naraz, w ca艂ym ciele Liora, czu艂 jak wdziera si臋 w jego kom贸rki, w jego nerwy, zagl膮da mu do m贸zgu, w 艣wiadomo艣膰, czyta jego my艣li. Czu艂 si臋 jednocze艣nie obna偶ony, ale te偶 jakby sam obna偶a艂 jego. Potem si臋 zmaterializowa艂 w ludzkim ciele i straci艂 przytomno艣膰.
Senka patrzy艂 teraz na Liora i targa艂y nim dziwne odczucia. Widzia艂 go tym razem zupe艂nie inaczej, jako ja艣niej膮c膮 gwiazd臋 na tle ciemnego nieba, zna艂 jego nast臋pny ruch, s艂ysza艂 nieuporz膮dkowane my艣li, ci膮gn臋艂o go do niego jak 膰m臋 do 艣wiat艂a. Obj膮艂 go nie zwa偶aj膮c na nikogo wok贸艂 i sam zdziwi艂 si臋 z wypowiadanych s艂贸w:
- Teraz nale偶臋 do ciebie.
Lior uni贸s艂 brwi w zdziwieniu, ale zamiast wyrywa膰 si臋 z uchwytu przyjaciela, pog艂aska艂 go po g艂owie, po jego nowych czarnych w艂osach.
- Do twarzy ci w tym kolorze - szepn膮艂 jakby do siebie.
Po kilku minutach w sali zjawili si臋 nast臋pni przemienieni z zespo艂贸w pi膮tego i sz贸stego, z ka偶dego r贸wno po sze艣膰 os贸b. W sumie trzydziestu o艣miu ch艂opc贸w zosta艂o wybranych przez magi臋, kt贸ra wype艂ni艂a ich cia艂a, zmieni艂a ich wewn臋trznie jak i zewn臋trznie, aby mogli zosta膰 Obro艅cami Pa艅stwa pod skrzyd艂ami Zakonu Malachi.
Gdy ch艂opcy z zespo艂u sz贸stego r贸wnie偶 doszli do siebie, wyszed艂 do nich przedstawiciel Zakonu Malachi, kt贸ry przyp艂yn膮艂 dzisiaj rano bia艂ym statkiem.
- Witajcie w szeregach Anio艂贸w - przywita艂 ich mocnym g艂osem konsul. - Nazywam si臋 Rayko Ammar i b臋d臋 waszym opiekunem w drodze do Idy. - By艂 ubrany bardzo elegancko; czarne spodnie wpuszczone by艂y w wypolerowane czarne wysokie buty, na piersi z lewej strony, na granatowym fraku, wyszyty by艂 z艂oty emblemat Zakonu, czyli s艂o艅ce po艂膮czone z ksi臋偶ycem. Za plecami wi艂a si臋 czarna peleryna.
Rayko Ammar da艂 znak nowym adeptom do wymarszu. Mieli przej艣膰 ponownie przez Plac Galhobar, po偶egna膰 si臋 z lud藕mi, oraz nauczycielami ze Szko艂y Wojskowej, a potem, nie zabieraj膮c 偶adnych prywatnych rzeczy, uda膰 si臋 na statek.
Ch艂opcy wyszli na 艣wiat艂o dnia i us艂yszeli wiwatuj膮cy t艂um i radosn膮 muzyk臋. Pomachali swoim bliskim, z kt贸rymi zd膮偶yli po偶egna膰 si臋 rano, u艣cisn臋li d艂onie wojskowych nauczaj膮cych w szkole, a przede wszystkim Dyrektora Kapitana Durai, pozdrowili swoich koleg贸w, kt贸rzy mieli zosta膰 w mie艣cie i ruszyli r贸wnym krokiem na nabrze偶e. T艂um z Placu Galhobar ruszy艂 za nimi 偶eby ich po偶egna膰 ostatecznie w zatoce. Ulice przed nimi by艂y prawie puste, a oni l艣nili w s艂o艅cu dumnie krocz膮c przez miasto. Gdy dotarli nad wod臋, znowu rozleg艂y si臋 okrzyki i muzyka, a偶 w ko艅cu uczniowie wsiedli na statek i ostatni raz spojrzeli na oddalaj膮cy si臋 Amard.