The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 27 2024 01:49:50   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Zaklęty przeklęty 5

Pod koniec dnia rozbili obóz. Strażnicy zachowywali się tak samo jak na poprzednim postoju z dala od miasta, ale w przeciwieństwie do tamtego postoju, rodzeństwo Ostrovnic nie zadawało już żadnych pytań, ani też nie składało żadnych zastrzeżeń co do sposobu ochrony.
Anterus siedział z dala od innych, czekając na ukochanego, gdy podeszła do niego Julne Ostrovnic.
- Musimy porozmawiać – stwierdziła stanowczym głosem.
- Nie musimy – burknął młody mag nawet na nią nie patrząc. – To ty chcesz, mnie nie zależy. Nie muszę z wami rozmawiać, tylko bezpiecznie odeskortować do celu podróży, za co nam zapłaciliście.
Kobieta syknęła rozdrażniona i bez słowa rzuciła mu pod nogi mieszek. Młody mag spojrzał w końcu na nią.
- To może być twoje. – Wyraz jego twarzy nie zmienił się, co zirytowało kobietę jeszcze bardziej. – Zostaw go w spokoju.
Anterus rozwiązał mieszek i wysypał jego zawartość na ziemię. Utworzyła się niemała kupka diamentów. Uśmiechnął się półgębkiem, po czym położył zabandażowaną dłoń na ziemi, następnie zaczął ją powoli podnosić do góry. Pod jego ręką wyrastała góra diamentów, coraz większa i większa. W końcu było ich tyle, że rozsypując się przemieszały się z tymi od Julne Ostrovnic.
- Siekiera… - odezwał się Anterus wpatrując się w diamenty.
- Tak? – odparł mężczyzna kręcący się podejrzanie blisko rozmawiających.
- Spytaj chłopaków czy chcą trochę diamentów.
- No pewnie!- odparł entuzjastycznie, po czym gwizdnął tak by wszyscy go słyszeli. – Chłopaki, Anterus wyczarował trochę kamyków! Bierzcie póki się nie rozmyśli!
Wszyscy jak jeden mąż rzucili się na diamenty i gdy przepychali się by jak najwięcej ich wziąć, mag spojrzał kpiąco na szlachciankę. Kobieta prychnęła wściekle i odwróciła się by odejść.
- Zapomniała pani czegoś – dogonił ją kpiący głos maga. Odwróciła się i zobaczyła wiszący na wprost jej twarzy jej własny mieszek z diamentami. Chwyciła go i z dumnie uniesioną głową, wściekłą do granic możliwości weszła do swojego namiotu. Chwilę potem można był słyszeć jak na kogoś wrzeszczy.
- Anterus… - odezwał się niepewnie jeden z mężczyzn.
- Tak?
- Mógłbyś wyczarować jeszcze kilka tych kamyków? Nie możemy równo podzielić.
- Ile?
- Sześć wystarczy.
Mag wyciągnął w stronę rozmówcy lewą rękę na której leżało sześć dorodnych diamentów.
- Dzięki – powiedział mężczyzna i szybko zabrał klejnoty. Chwilę potem wszyscy wrócili do swoich obowiązków.
- Co to było? – zainteresował się Yarvis, który podszedł do maga. – Już zdążyłeś się spić i zabawiałeś chłopaków sztuczkami magicznymi?
- Nie – odparł poważnie, chociaż w głosie wojownika wyraźnie było słychać wesołe nuty świadczące o tym iż nie mówi tego poważnie. – Dałem im trochę diamentów.
- Ante… - jęknął Yarvis. – Tłumaczyłem ci już, że nie możesz. Jeszcze chłopakom odbije z nadmiaru szczęścia, a ty znowu tracisz cząstkę siebie.
- Uwielbiam jak tak skracasz moje imię – młody mag uśmiechnął się.
- Nie zmieniaj tematu.
- Ja wiem – skulił się obejmując kolana ramionami – ale musiałem pokazać tej głupiej babie, że mnie nie można przekupić byle klejnotami.
- Mogłeś to załatwić inaczej – powiedział cicho obejmując maga, a w jego głosie słychać było ból – a nie nadużywając tej mocy. Nie chcę cię stracić.
- Nie stracisz – odparł głaszcząc kochanka po policzku. – Nadejdzie taka chwila gdy to ja będę miał kartę przetargową i odzyskam wszystko, co mi zabrał.
- Powtarzasz to odkąd się znamy, a cały czas tylko nadużywasz tej mocy. Ja naprawdę nie chcę cię stracić – wyszeptał przytulając twarz do karku młodego maga, a z jego oczu niespodziewanie pociekły łzy.
Anterus, czując co się dzieje z jego ukochanym, machnął prawą ręką i sekundę potem okrywał ich rozstawiony namiot. Dopiero wtedy odwrócił się i spojrzał w oczy Yarvisa.
- Przepraszam – wyszeptał. – Ciągle jeszcze nie mogę się przyzwyczaić, że mam dla kogo żyć.
- No pewnie, że masz, głupolu – odparł ciepło Yarvis. – Dla mnie. Dla nas.
Anterus uśmiechnął się niepewnie.
- To takie… dziwne. I ciepłe.
- Ciepłe?
- Bo mi się w środku ciepło rozlewa jak pomyślę o tobie – odparł dziwnie zmieszany odwracając głowę, by tylko wojownik nie zobaczył jak się czerwieni.
Yarvis roześmiał się rozbawiony.
- Wiesz, czasami jesteś jak dziecko. Ale kocham to w tobie – dodał szybko widząc jak mag już szykuje się by coś powiedzieć i szybko pocałował go w policzek. Anterus odwrócił twarz i kolejny pocałunek wojownika trafił w usta.
- Kocham cię – wyszeptał, na co Anterus westchnął i zamknąwszy oczy poddał się pieszczotom, które zaczął mu fundować kochanek.
- Co robisz? – zainteresował się Yarvis, kiedy odpocząwszy po seksie leżał przykryty derką. Zajrzał kochankowi przez ramię. – Talizmany? – zdziwił się widząc jak mag owija wokół długiego czarnego kryształu kosmyk swoich włosów. – Dla kogo? Dałeś je już wszystkim chłopakom. Chyba nie dla tej głupiej baby?
- Nie. Dla tych dzieciaków. Przydadzą im się, widziałem to.
- Prosiłem cię żebyś nie używał tej mocy – Yarvis skrzywił się – a ty znowu mnie nie posłuchałeś.
- Nie! – zaprzeczył gwałtownie. – To nie ta moc! To sen. Przyśniło mi się, że będą rozdzieleni i w niebezpieczeństwie.
- Na pewno? – spojrzał na niego podejrzliwie.
- Na pewno!
- No to masz szczęście, bo inaczej przełożyłbym cię przez kolano i sprał tyłek – powiedział, na co młody mag uśmiechnął się rozbawiony.
Anterus złapał kryształ w obie ręce i zamknąwszy oczy zaczął recytować zaklęcie poruszając jedynie ustami. Yarvis wiedział, że nie należy mu teraz przeszkadzać. I chociaż nie wiedział ile to potrwa, nie przeszkadzało mu to. Mógł bezkarnie patrzeć na ukochanego i napawać się jego widokiem, bez tych jego zabawnych min, kiedy czerwienił się, albo odwracał zmieszany.
Kiedy Anterus skończył, w rękach trzymał dwa kryształy barwy błękitnej z zielonymi refleksami.
- Pójdę im to dać – stwierdził, po czym wyszedł z namiotu.
Nie pytając o pozwolenie wszedł do namiotu rodzeństwa Ostrovnic.
- Jak śmiesz! – wykrzyknęła zbulwersowana Julne, a służący, którzy byli obecni, próbowali go zatrzymać, lecz wystarczyło iż spojrzał na nich wzrokiem w którym widać było ogień i przerażeni cofnęli się.
- Zrób coś! – krzyczała kobieta do brata.
- Ale co? – zapytał tamten bezradnie. – Przecież to mag, jeszcze może mnie zabić…
Anterus nic sobie nie robił z rozmowy Ostrovniców. Podszedł do rodzeństwa, które siedziało na bogato zdobionym i wyłożonym drogimi skórami łóżku.
- To ty – chłopak uśmiechnął się, a jego siostra popatrzyła z zaciekawieniem na Anterusa. – To ten mag, o którym ci mówiłem – powiedział do siostry.
W oczach Mili pojawiły się łzy. Nic nie mówić rzuciła się Anterusowi na szyję. Ten chwilę siedział jak skamieniały, aż w końcu wyciągnął rękę i ostrożnie pogłaskał ją po plecach.
- Dziękuję – wyszeptała wycierając łzy, zanim jeszcze popłynęły po policzkach. – Kamin powiedział mi, co mu pokazałeś i że to było bardzo piękne i że kiedyś to się spełni.
- Tobie tez mogę pokazać. Zamknij oczy. – Dziewczyna posłusznie wykonała polecenie i Anterus przyłożył lewą dłoń do jej czoła. Chwilę potem z jej oczu popłynęły łzy, które, jak zawsze, zamieniły się w diamenty.
- To prawda – wyszeptała, kiedy mag zabrał rękę – to było naprawdę piękne.
- I się naprawdę spełni – Anterus uśmiechnął się ciepło. – Musisz tylko cierpliwie czekać i robić, co każe ci brat.
- Dobrze – pokiwała twierdząco głową.
- Ale w zamian musisz mi coś dać.
- Co takiego? – zdziwiła się.
- Kiedy po raz pierwszy zapłaczesz ze szczęścia, chcę żebyś odłożyła dla mnie pierwszą łzę, która zmieni się w diament. Tylko tą jedną i na pewno tą.
- Ale to może wieki potrwać.
- To nic – mag uśmiechnął się uspokajająco – ja mogę poczekać. Kiedyś znowu się spotkamy.
- Dobrze, odłożę. Pierwsza łza, którą uronię ze szczęścia, nie z bólu.
- A teraz chciałbym wam dać coś jeszcze.
- Co takiego? – zainteresował się Kamin.
- Zrobiłem dla was talizmany ochronne. Weźcie je do rąk. – Podał rodzeństwu kryształy, następnie nakrył ich ręce swoimi, zamykając je na kryształach. Zamknął oczy i zaczął szeptać zaklęcie.
- To zaczyna się rozgrzewać – stwierdziła Mila i chciała zabrać rękę, lecz Anterus trzymał ją mocno, aż w końcu skończył wypowiadać zaklęcie i zabrał ręce. Mila i Kamin otworzyli swoje.
- Jakie piękne – wyszeptała dziewczyna. Trzymany przez nią klejnot miał teraz barwę miodu z zielonymi refleksami.
- Czemu mój jest inny? – zdziwił się Kamin. Jego kryształ świecił bielą z zielonymi refleksami.
- Te kamienie to wasze serca – odparł Anterus – dlatego są różne.
Uniósł dłoń najpierw nad jednym kamieniem, potem nad drugim. Oba błyskawicznie oplotła cienka niczym pajęczyna złota siateczka, która na końcu kryształów zmieniła się w łańcuszki.
- Załóż swój bratu na szyję – powiedział do Mili, a potem popatrzył wyczekująco na Kamina. Rodzeństwo bez słowa wymieniło się kryształami. – Dla innych będą to zwykłe, nic nie znaczące świecidełka, dla was świadectwo, że to drugie żyje. To na wypadek gdyby kiedyś was jednak rozdzielono. Jeśli kamienie będą świecić tak jak teraz, będzie to oznaczało, ze wszystko w porządku. Jeśli sczernieją i stracą połysk… - nie dokończył, ale rodzeństwo domyśliło się o co mu chodziło. - A te zielone refleksy to moja magia, będzie was chronić przed zagrożeniami.
- Dziękuję – powiedział Kamin chowając talizman pod koszulę. – Tyle dla nas robisz, chociaż nas nie znasz. A my nawet nie mamy się jak odwdzięczyć.
- Przecież już ustaliliśmy cenę za moją pomoc.
- Ale to tylko jedna łza – wybąkał Kamin. – nawet jako diament nie będzie warta tyle, żebyśmy mogli ci się odwdzięczyć.
- Będzie warta, uwierz mi, będzie. Ale nie myśl o tym. Rób co musisz i wyczekuj dnia, kiedy wasz los się odwróci.
Rodzeństwo pokiwało głowami. Anterus uśmiechnął się, poklepał ich jeszcze po rękach, jakby chciał im dodać otuchy i, ignorując zupełnie rodzeństwo Ostrovnic, wyszedł z namiotu.
Kiedy nadeszła noc, wszystko odbyło się tak samo jak wcześniej. Noc minęła spokojnie. Niestety nie uspokoiło to Yarvisa, wręcz zaniepokoiło.
- Coś cię trapi? – spytał Anterus nad ranem, kiedy siedzieli przy ognisku i posilali się. Yarvis skinął twierdząco głową. – Co takiego?
- Ta cisza.
- Nie wyczuwam nic złego.
- No właśnie. A powinieneś. Nieraz tędy jeździłem i wiem, że w tych rejonach można było napotkać grasujących grabieżców. Zwykle byli to pojedynczy ludzie, chociaż czasami tez zdarzały się większe grupy. Powinniśmy spotkać ich przynajmniej raz, a tu nic, cisza i spokój, niczym w ogródku jakiejś szlachcianki.
- Rozumiem. Chcesz żebym sprawdził to z góry?
- Tak.
- Dobrze – odparł mag odkładając miskę z jedzeniem.
- Siekiera, Valdiss, Hamlos, potrzebujemy was! – wykrzyknął Yarvis, a gdy wywołani podeszli, dodał: - Anterus idzie na zwiad.
Nie musiał mówić nic więcej. Mężczyźni wyjęli swoje bronie i gotowi uderzyć w każdej chwili stanęli do nich plecami tak, by móc obserwować całą okolicę.
- Możesz zaczynać – powiedział Yarvis, na co młody mag złapał go za rękę i patrząc głęboko w oczy zaczął recytować zaklęcie w jakimś nieznanym języku. Po chwili oczy Yarvisa zaszły mgłą, a on sam wyprostował się jakby ktoś pociągnął za niewidzialne sznurki. Tymczasem Anterus zaczął się zmieniać: jego kończyny kurczyły się i pokrywały piórami, a twarz wydłużała się, by na koniec zmienić się w dziób. Zamiast Anterusa na ziemi siedział sokół, który momentalnie wzbił się w powietrze.
Szybował w górze, ponad drzewami, a wszystko co widział, widział także Yarvis, dzięki zaklęciu, które połączyło ich oczy.
- Skieruj się na północny wschód – nagle w głowie Anterusa rozbrzmiał głos Yarvisa – i zniż się maksymalnie jak tylko możesz. Chciałbym zobaczyć co jest między drzewami. Kiedy ci powiem skręć w lewo o pięć stopni i utrzymuj taką pozycję, bym mógł zobaczyć całą okolicę.
Sokół bez słowa wykonał polecenie. Lecąc uważnie patrzył w dół, starając się zobaczyć jak najwięcej, by jak najwięcej przekazały jego oczy oczom wojownika.
Tymczasem na twarzy Yarvisa z każdą sekundą pogłębiał się wyraz niezadowolenia.
- Coś chyba jest nie tak – mruknął Siekiera na jedną krótką chwilę odwracając się by zerknąć na wojownika.
- Ale co? – mruknął Hamlos jeszcze bardziej wytężając wzrok i jednocześnie mocniej zaciskając palce na łuku.
- Nie wiem – odparł tropiciel - ale oni rzadko kiedy to robią, no i Yarvis nie ma zbyt zadowolonej miny. Coś musi być na rzeczy.
- Cholera – warknął Valdiss.
- Cos widzę – mruknął Siekiera nie zmieniając ani o jotę pozycji.
- Gdzie? – zainteresował się Hamlos.
- Tam za tym powalonym drzewem, jakieś dwieście metrów.
- Faktycznie, coś tam chyba jest – mruknął Hamlos po krótkiej obserwacji. – Nawet stąd widać to falujące powietrze, jakby ktoś się ukrywał za magiczną zasłoną.
- Mag? – zainteresował się Valdiss.
- Możliwe – odparł Siekiera.
- Dziwne, że Anterus go nie wyczuł. – Hamlos wyraźnie zaniepokoił się.
- Ano dziwne – mruknął Hamlos. – Musi być tylko jedno wytłumaczenie: to ktoś równie potężny jak Anterus.
Tymczasem młody mag szybował w powietrzu uważnie obserwując drzewa. Nie widział nic podejrzanego. Już miał zawrócić, gdy nagle poczuł ogromny ból w piersi, a mrok otulił wszystkie jego zmysły.
- Nie! – krzyknął przerażony Yarvis i poderwał się. Jego oczy znów były normalne.
- Co się stało?! - zaniepokoili się jego strażnicy.
- Anterus oberwał! Spada!
Mężczyźni pobladli.
Yarvis kontynuował:
- Musimy go znaleźć! Szybko! Wsadził palce w usta i gwizdnął. – Stan gotowości do odwołania! – wykrzyknął kiedy już wszyscy zwrócili się w jego stronę, po czym pobiegł do lasu. Siekiera, Hamlos i Valdiss pobiegli za nim.
- Siekiera! To gdzieś tutaj! Teraz ty szukaj! – wykrzyknął Yarvis kiedy już przebiegli spory kawałek.
Tropiciel posłusznie wysforował się na przód. Rozglądał się w koło, uważnie obserwując roślinność i zwierzynę.
- Tam! – wskazał ręką, po czym ruszył w tamtym kierunku. Co paręnaście metrów przystawał by poobserwować okolicę. I chociaż trochę to zajmowało, to jednak przez cały czas posuwał się do przodu.
- Znajdziemy go, zobaczysz – Halon próbował pocieszyć pobladłego wojownika, lecz ten zupełnie go nie słuchał, nie spuszczając wzroku z tropiciela, gotów rzucić się do walki gdyby znalazł się on w niebezpieczeństwie, albo na ratunek ukochanego, kiedy już go znajdą.
- Jest! Widzę go! – Wykrzyknął nagle Siekiera.
- Gdzie? – Serce Yarvisa zaczęło bić jak oszalałe. – Żyje?
- Tam. Za tymi krzakami. – wskazał ręką.
- Nic nie widzę – jęknął zrozpaczony. Świadomość, zę gdzieś tam lezy jego ukochany, być może ledwo żywy…
- Dlatego to ja jestem tropicielem, a nie ty – mruknął Siekiera po czym ruszył we wskazanym przez siebie kierunku.
Parę matrów dalej Yarvis w końcu zobaczył to, co dla Siekiery było widoczne już od jakiegoś czasu: leżącego nieruchomo na ziemi sokoła.
- Anterus! – Wykrzyknął zrozpaczony Yarvis i podskoczył do ptaka. Pozostali otoczyli go ciasno, lustrując okolicę.
Wojownik wziął ptaka delikatnie na ręce.
- Ante – wyszeptał błagalnym tonem – proszę, ocknij się.
- Lepiej nie – powiedział Siekiera. – Tu jest zbyt niebezpiecznie, musimy się szybko stąd wynieść. Zwierzęta są niespokojne, jakby w pobliżu coś się czaiło. Jako ptaka będzie ci go łatwiej nieść. Do obozu powinien wytrzymać.
- Jesteś pewien? – Yarvis popatrzył na niego zrozpaczony.
Tropiciel pokiwał twierdząco głową.
- Teraz jest zwierzęciem, a ja znam się na zwierzętach. I mówię, że jak się pospieszymy, to doniesiesz go do obozu.
- Owiń go w to. – W zasięgu wzroku Yarvisa pojawiła się ręka z jakimś materiałem. To Hamlos ściągnął swoją własną koszulę i teraz stał z gołą klatką piersiową. – Pewnie teraz potrzebuje ciepła, ja jakos wytrzymam. Poza tym tak będzie ci wygodniej go nieść.
- Dzięki – powiedział Yarvis i delikatnie owinął sokoła ofiarowanym ubraniem.
Kiedy skończył wszyscy czterej rzucili się biegiem w stronę obozu. Żaden z nich nie dostrzegł kryjącego się w cieniu drzew mężczyzny w stroju sugerującym, że jest magiem.
- Przeklęty… - Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. – Zapowiada się interesująco.











Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum