The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 20 2024 16:08:01   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Zaklęty przeklęty 6


Yarvis biegł do obozu nie zważając na gałęzie bijące go po twarzy i szarpiące ubranie. Teraz jedynym o czym myślał był, być może już martwy, owinięty w koszulę sokół, którego desperacko przyciskał do piersi.
- Dajcie znać innym! – krzyknął Siekiera.
Hamloss i Valdiss nie przestając biec wypuścili w niebo strzały. Kiedy w końcu dobiegli do obozu, wszystko było sprzątnięte i przyszykowane do drogi, a ludzie tali w gotowości bojowej po obu stronach karawany.
- Co się dzieje? – pytała nerwowo Julne Ostrovnic wychylając się z wozu.
- Schować się! – wrzasnął stojący najbliżej wojownik. Kobieta aż wzdrygnęła się i schowała do środka.
- Gamari! Meldunek! – Krzyknął Siekiera kiedy cała trójka w końcu dobiegła. Ogolony na łyso olbrzym z mnóstwem kolczyków w prawym uchu i ogromnym toporem trzymanym w obu rękach podbiegł i wyrzucił z siebie:
- Jaśniepaństwo robili problemy, ale już ok, zagrożenia z zewnątrz brak.
- Dzięki, powiedz chłopakom, ze ruszamy natychmiast. – Olbrzym skinął głową i odbiegł przekazać polecenie.
Tymczasem Yarvis delikatnie położył przyciskane do piersi zawiniątko na ziemi.
- Ante, nie umieraj, błagam cię – powiedział łamiącym się głosem ostrożnie rozchylając materiał.
- Yarvis, nie czas teraz na to. – Siekiera złapał go za rękę. Wojownik spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem. – Zostaw go tak. Póki jest sokołem, ma większe szanse, niż by wrócił do ludzkiej postaci. Spytaj Maryla. Jest leśnikiem, więc wie jak się opiekować leśnym zwierzem.
- To nie zwierze, to człowiek – odparł Yarvis łamiącym się głosem, na co Siekiera westchnął ciężko. Odwrócił się i krzyknął: - Maryl, chodź tu!
Podszedł do nich krótko ostrzyżony szatyn ubrany w spodnie, koszulę i kamizelkę koloru zgniłej zieleni. Przy pasie miał przytwierdzoną pochwę z niewielkim nożem, a w ręku trzymał drugi, trzykrotnie większy od tamtego.
- Chłopaki są gotowi, czekamy tylko na was – powiedział.
- Powiedz mu – Siekiera wskazał na Yarvisa – że w tej postaci Anterus ma więcej szans na przeżycie.
Leśnik podszedł do zawiniątka i ostrożnie rozchylił materiał. Zaczłą ostrożnie obmacywać nieprzytomnego ptaka. Yarvis pilnie śledził każdy jego ruch i gdy tylko z dzioba ptaka wydobył się żałosny pisk , gotów był się rzucić na Maryla, jednak został powstrzymany przez Siekierę.
Tymczasem Maryl sięgnął do jednego z przywieszonych do pasa woreczków i wyciągnął z niego słoik z sobie tylko znaną maścią. Posmarował nią ranę sokoła, po czym owinął go podartą na pasy koszulą, w która był wcześniej owinięty.
- Hamlos nie będzie zadowolony – mruknął Siekiera lecz leśnik puścił jego uwagę mimo uszu. Tym co zostało z ubrania owinął ptaka tak szczelnie, że było mu widać tylko dziób, po czym podał go Yarvisowi.
- Przez najbliższe kilka godzin powinno być spokojnie. Jak dojedziemy do Ureus, pójdziemy do medyka, rozumiesz?
Yarvis popatrzył na niego tak bardzo nieprzytomnym wzrokiem, że musiał powtórzyć jeszcze raz, dopiero wtedy wojownik kiwnął twierdząco głową.
- Więc wsiadaj na konia i wynosimy się stąd. Nie wiadomo czy wróg nie uderzy ponownie – powiedział Siekiera podprowadzając jednocześnie konia Yarvisa już przygotowanego do drogi. Wojownik wsiadł, uważając by w żadne sposób nie urazić sokoła, po czym ruszył przed siebie.
- Maryl, weź go za uzdę, bo jeszcze gotów kark se złamać – mruknął Siekiera do leśnika widząc, że wojownik zupełnie nie zwraca uwagi na konia, który po paru krokach stanął, wciąż wpatrując się w swój niecodzienny pakunek.
Leśnik posłusznie złapał lejce i szybko ruszyli dalej, doganiając resztę karawany. Mimo obaw Siekiery aż do wieczora, kiedy to w końcu dojechali do Ureus, nie napadł na nich nikt, ani nic nie zakłóciło spokoju. Ponieważ Yarvis wciąż nie reagował na to, co się wokół niego dzieje, Siekiera przejął jego obowiązki i rozliczył się z rodzeństwem Ostrovnic, które z ulgą zniknęło w stojącym na przedmieściach domu jakiegoś bogacza, który bardziej przypominał niewielki pałacyk niż dom.
Po załatwieniu niezbędnych formalności wszyscy strażnicy zatrzymali się w gospodzie „Fenix”. Siekiera przykazał Marylowi by miał oko na Yarvisa, a sam poszedł szukać medyka.
- Ależ panowie, tak nie można – usłyszał jakiś czas potem leśnik, który siedział w pokoju na wprost Yarvisa wciąż przytulającego do piersi sokoła. Chwilę później otworzyły się drzwi i wszedł Siekiera prawie ciągnąc siwowłosego staruszka z długą brodą.
- To rozbój w biały dzień – jęczał staruszek. – Ja mam pacjentów. Nie możecie tak po prostu wchodzić i wyciągać mnie z domu.
- Cicho bądź – mruknął zirytowany Siekiera wciskając w rękę staruszka wypchany mieszek. – Mówiłem, że ci to wynagrodzę. A teraz bierz się do roboty.
Medyk szybko schował mieszek w zakamarkach ubrania i wyciągnąwszy z kieszeni okulary, powiedział:
- To gdzie mój pacjent?
Siekiera wskazał na Yarvisa. Staruszek popatrzył na niego znad okularów.
- Proszę wybaczyć, ale nie sądzę by ten mężczyzna potrzebował mojej pomocy. Mogę już iść? – popatrzył na Siekierę.
- Nie o niego mi chodzi, tylko o tego sokoła.
Staruszek wydał bliżej nieokreślony dźwięk.
- Pan raczy chyba żartować – pisnął – ja leczę ludzi, nie ptaki.
- Maryl, możesz już iść – mruknął Siekiera. Gdy leśnik posłusznie opuścił pokój, tropiciel podszedł do Yarvisa i wyjął mu z rąk zawiniątko. Wojownik na początku próbował protestować, ale uciszył go, mówiąc, że przyszedł medyk.
Siekiera położył sokoła na łóżku i ostrożnie odwinął ochronny kokon. Spojrzał sugestywnie na medyka. Ten chrząknął, poprawił okulary na nosie i powoli podszedł.
- Mówiłem, że nie zajmuję się ptakami.
- Oddaj pieniądze – warknął Siekiera wyciągając rękę w stronę medyka.
- Em, to może ja jednak spróbuję. – podszedł do sokoła i zaczął go badać. Yarvis podniósł się z krzesła na którym siedział i naprężył się cały, wpatrując się w ręce medyka.
- Przykro mi, ale nawet gdyby to był człowiek, niewiele mógłbym tu zdziałać – powiedział po badaniu medyk. – Potrzebny tu jest potężny czarodziej.
- Jak to? – Siekiera zmarszczył brwi.
- To nie jest zwykła rana. Widzę na niej ślady potężnej magii. Moje mikstury tutaj nie pomogą.
- A możesz chociaż sprawić żeby odzyskał przytomność? – odezwał się w końcu Yarvis.
- Mogę, ale czy warto? – zapytał niepewnie medyk. – On już teraz cierpi. Jak wróci mu przytomność, będzie to odczuwał jeszcze bardziej. Tego chcesz?
- Ocuć go – warknął Yarvis.
- Yarvis… - zacżął niepewnie Siekiera.
- Wyjdź – mruknął wojownik, lecz tropiciel nie ruszył się, więc spojrzał na niego groźnie i wysyczał: - Wynoś się!
Dopiero wtedy blondyn bez słowa wyszedł z pokoju.
Medyk podszedł do swojej torby i zaczął z niej wyciągać różne buteleczki. Przez chwilę mieszał ich zawartość, odmierzał, próbował. Kiedy skończył, podszedł do łóżka i zatrzymał się zdezorientowany. Podrapał się po głowie.
- Co jest? – zaniepokoił się Yarvis.
- Normalnie to bym powiedział, żeby wlać to – pokazał niewielki flakonik – choremu do ust, ale ptakowi…
- Daj – warknął Yarvis i wyrwał zdezorientowanemu medykowi flakonik z ręki – i wyjdź.
Staruszkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zebrał swoje rzeczy i wyszedł.
- I jak? – w drzwiach ukazała się głowa wyraźnie zatroskanego Siekiery. Yarvis nie odpowiedział, tylko podszedł do drzwi i wypchnąwszy tropiciela na zewnątrz, zamknął drzwi na zasówkę.
Podszedł do łóżka. Uklęknął i delikatnie pogłaskał wciąż nieprzytomnego sokoła po łebku.
- Ante – wyszeptał czule – proszę, ocknij się. Chociaż troszeczkę – dodał łamiącym się głosem.
Dziób sokoła drgnął, jego pierś drgnęła nieznacznie.
- Proszę, kochany – powtórzyć Yarvis. Sokół powoli otworzył ślipia. Wojownik uśmiechnął się przez łzy. – Tak, kochany. Teraz wleję ci kilka kropel mikstury od medyka, spróbuj ją połknąć, dobrze?
Wlał kilka kropel do dzioba sokoła i delikatnie pomasował go po gardle i brzuchu.
- Przełknij, proszę – wyszeptał urywanym głosem.
Dziób ptaka poruszył się kilkakrotnie.
- Tak, tak – Yarvis uśmiechnął się przez łzy. – A teraz, proszę, spróbuj wrócić do swojej postaci. To bardzo ważne.
W następnej chwili wojownik widział jak poszczególne części ciała sokoła próbują przetransformować się w bardziej ludzkie. Niestety za każdym razem nie udawało mu się to.
- Dobrze ci idzie – zachęcał go Yarvis – jeszcze trochę wysiłku. No!
W końcu po paru próbach Anterusowi udało się. Leżał na łóżku w swojej pokrytej łuskami postaci. Był strasznie blady, a jego pierś, w której widniała spora krwawa rana, unosiła się ledwo ledwo.
- Kochany! – Z oczu Yarvisa pociekły łzy. Zamknął dłoń maga w swoich , po czym przytulił ją do policzka. Młody mag próbował się uśmiechnać, lecz jego usta drgnęły tylko nieznacznie. – Wybacz, kochany – wyszeptał wojownik, po czym wyciągnął z kieszeni nóż i przeciął bandaże na lewej dłoni maga odsłaniając bliznę. Naciął własny palec wskazujący i skapnął kilka kropel krwi na bliznę. Sekundę potem, tuż za jego plecami rozległ się trzask i nagle pojawił się dym.
- Czuję krew. – Yarvis usłyszał najpierw głos, a potem z mgły wyszedł demon. – Świeżą krew – zamruczał wyraźnie zadowolony. – Ty mnie przywołałeś? – zainteresował się widząc Yarvisa. Ten tylko skinął twierdząco głową. – O, czy to znaczy, ze chcesz zawrzeć kontrakt? A wiesz jaka za to jest cena?
- Wiem – odparł spokojnie wojownik, na co demon uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony.
- A więc dobrze. Czego chcesz?
- Przywróć go do życia – wskazał na Anterusa.
- O, mój ulubieniec – demon jakby dopiero teraz zobaczył maga – zaklęty dzieciak. Przykro mi, ale nic z tego. Zawarł ze mną kontrakt i nadszedł czas aby za niego zapłacił.
Yarvis skoczył i błyskawicznie wyciągnął z pochwy swój miecz, po czym przystawił go do gardła demona.
- Przywróć mu życie, ale już! – wykrzyknął, na co demon tylko roześmiał się drwiąco.
- Bo co? Zabijesz mnie? No wybacz, ale prędzej od śmiechu porobią mi się zajady niż ty mnie choćby zranisz.
Yarvis zamachnął się i ciął demona. Kilka kropel czarnej niczym smoła krwi spadło na podłogę i z sykiem wypaliło dziury. Demon popatrzył zdumiony na ranę na ramieniu.
- No, no – stwierdził ze zdumieniem – zaskakujesz mnie. Nie wiem czy to determinacja, głupota czy też może coś innego.
- Przywróć go do życia – wysyczał Yarvis znowu nakierowując miecz na demona – bo znowu to zrobię i będzie mi obojętne czy mnie przy tym zabijesz czy nie.
- Aż tak ci zależy na tym zaklętym dzieciaku? Doprawdy – demon westchnął teatralnie – nigdy nie zrozumiem ludzi. Ale dobra, niech ci będzie, zawrę z tobą kontrakt. W zamian za jego życie ty oddasz mi swoją dusze, kiedy nadejdzie pora.
- Dobrze – powiedział Yarvis wciąż trzymając miecz blisko gardła demona.
- Więc zabierz mi ta wykałaczkę sprzed oczu, bo mnie irytuje – mruknął demon, a kiedy wojownik schował miecz, dodał: - daj mi rękę.
Yarvis wyciągnął w jego stronę lewą dłoń. Demon złapał ją i przejechał po nim długim niczym wąż językiem. Yarvis wzdrygnął się i odruchowo chciał wyszarpnąć rękę, lecz demon trzymał ją zbyt mocno.
- Mniam – wymruczał demon – pyszna duszyczka. Już nie mogę się doczekać aż dołączysz do mojej kolekcji – zachichotał zadowolony. Ostrym kłem nakłuł swój palec, po czym przesunął go nad dłoń wojownika tak, by spadła na nią kropla krwi. Zasyczało i rozszedł się swąd palonego ciała. Yarvis krzyknął z bólu i chciał znowu wyszarpnąć rękę. Miał wrażenie jakby tysiąc psów rozszarpywało go na strzępy. Ból był przerażający, że aż skulił się. I chociaż trwało to zaledwie krótką chwilę, to jednak zostawiło wyraźny ślad na duszy Yarvisa.
- Gotowe – stwierdził demon puszczając dłoń Yarvisa. – Ta blizna będzie ci codziennie przypominać o naszym kontrakcie, a gdy nadejdzie czas, przyjdę, by odebrać co moje. I lepiej dobrze wykorzystaj czas jaki ci został, bo nie wiesz, kiedy znowu się spotkamy – zachichotał niezwykle rozbawiony swoim dowcipem, po czym zniknął w tumanach białej mgły.
- Uch, co się dzieje? Gdzie ja jestem? – usłyszał nagle cichy głos za plecami, a Yarvisowi mocniej zabiło serce.
Podskoczył do łóżka i przyklęknął łapiąc leżącego za rękę.
- Ante? – w jego oczach pojawiły się łzy. – Żyjesz.
- No pewnie, ze żyję, głupolu, chociaż nie pamiętam jak się tu znalazłem. I gdzie właściwie jest to „tu”?
- Ja cię przywiozłem. Jesteśmy w Ureus.
- Doprowadziliśmy karawanę?
- Tak. Udało nam się doprowadzić ich bezpiecznie.
- To dobrze – Anterus uśmiechnął się słabo. – Chociaż martwi mnie, że nic nie pamiętam.
- A co ostanio pamiętasz? – zainteresował się Yarvis.
- Jak szybowałem w górze sprawdzając okolicę. Nagle poczułem ból. Następne co pamiętam to ta komnata.
- Nie zauważyłeś kłusownika. Trafił cię strzałą. Unieszkodliwiłem go. Niestety strzała była zatruta i Maryl nie mógł sobie poradzić z raną, więc przywiozłem cię tutaj i miejscowy medyk dał specyfik, po którym doszedłeś do zdrowia. Jednak jesteś jeszcze zbyt słaby, musisz poleżeć parę dni żeby dojść do siebie – powiedział Yarvis chowając przed wzrokiem ukochanego dłoń z blizną podobną do tej, którą nosił młody mag.
- Przepraszam – wyszeptał Anterus.
- Za co? – zdziwil się wojownik.
- Pewnie przeze mnie mieliście opóźnienia…
- Ależ skąd. Dotarliśmy o czasie, więc nie myśl już o tym.
Anterus zamknął oczy i próbował ukryć za zasłoną swój wygląd. Niestety był zbyt słaby i co chwila ludzki wygląd znikał, by ukazać jego prawdziwą postać.
- Zostaw – Yarvis czule pogłaskał go po policzku – jesteś zbyt słaby. Nikt nas nie widzi, nie musisz się ukrywać. Zużyj siły na uleczenie się.
- Ale… - Anterus próbował protestować, lecz Yarvis zamknął jego usta pocałunkiem.
- Już ci mówiłem, nie obchodzi mnie jak wyglądasz, więc nie marnuj sił na tą głupotę – powiedział kładąc się obok i okrywając ukochanego kołdrą. – Może się prześpisz? Mówią, ze sen jest najlepszym lekarzem na wszystkie dolegliwości ciała i duszy.
- Dobrze – Anterus uśmiechnął się i przewrócił na bok, by wtulić się w pierś ukochanego.
Yarvis objął go i pocałował w głowę. Postanowił, że bez względu na wszystko, nigdy nie powie ukochanemu za jaką cenę powrócił do życia.











Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum