艢CIANA S艁AWY | Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner


|
|
Witamy |
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
|
Przez zas艂on臋 5 |
Disclamer: 艢wiat Mroku, systemy "Mag: Wst膮pienie" i "Wampir: Maskarada" nale偶膮 do wydawnictwa White Wolf. Postaci pojawiaj膮ce si臋 w historii s膮 w wi臋kszo艣ci stworzone przeze mnie i moich graczy. Kilka postaci zaczerpni臋tych z podr臋cznik贸w zosta艂o przetworzonych i zinterpretowanych zgodnie z widzimisie Mistrza Gry (czyli moim). Pairing: Sporo r贸偶nych, dotycz膮 g艂贸wnie postaci autorskich.
Get away, run away, fly away
Lead me astray to dreamer's hideaway
I cannot cry 'cause the shoulder cries more
I cannot die, I, a whore for this cold world
Nightwish, The Poet and the Pendulum
5
OPIUM I JA艢MIN
Nasuwa艂o mi si臋 jedno s艂owo - op臋tanie. Najbardziej chyba adekwatne.
Go艣膰 zajmuj膮cy moje cia艂o u艣miecha艂 si臋 do Daniela, gro偶膮c mu, 偶e zrobi mi krzywd臋. A ja, uwi臋ziony we w艂asnej g艂owie, mog艂em jedynie patrze膰, jak robi, co chce.
Dra艅, dra艅, dra艅.
Poczekaj, niech no tylko si臋 uwolni臋! Wr贸c臋 tam, wywlek臋 z grobu twoje cia艂o, zniszcz臋 je!
To tylko cia艂o, Szymonie. Lubi艂em je, gdy by艂o 偶ywe.
A teraz sprawi艂e艣 sobie nowe, tak? Czemu nie mog艂e艣, ja wiem, przed艂u偶y膰 sobie 偶ycia jak normalny mag? Czemu musisz niszczy膰 moje?
To skomplikowane.
Skomplikowane twoja ma膰, skurwysynu. My艣lisz, 偶e zamierzam ci odda膰 to cia艂o? Nie 偶yjesz, do kurwy n臋dzy! Umar艂e艣, wi臋c pozwoli艂e艣 偶ebym ja si臋 narodzi艂. Pierdolony Ekstatyk! Mam ci臋 nauczy膰, czym jest ko艂o?
By艂em w艣ciek艂y. Totalnie w艣ciek艂y. Nienawidzi艂em go. P贸ki by艂 odleg艂ym widmem, by艂 fascynuj膮cy - ale gdy znalaz艂 si臋 w mojej g艂owie - czar prys艂. My艣la艂em, 偶e zamierza艂 zleci膰 mi jak膮艣 misj臋 - a on po prostu znalaz艂 sobie wygodny spos贸b na powr贸t z za艣wiat贸w. I co teraz? Zajmie moje 偶ycie? Moj膮 Nor臋? Moje ksi膮偶ki? Moich student贸w? Moje miejsce w danielowym 艂贸偶ku? O niedoczekanie.
- Znajd臋 spos贸b na ciebie - us艂ysza艂em g艂os mojego mistrza. - Wyrzuc臋 ci臋 st膮d bez krzywdy dla Szymona, s艂yszysz?
Zrobi to - ostrzeg艂em. - Jest zdeterminowany.
I kocha ci臋.
To nie jest temat do dyskusji, draniu. Pozw贸l mi z nim pogada膰, zanim wype艂ni swoje gro藕by.
Spodziewa艂em si臋 protest贸w, ale odpowied藕 by艂a kr贸tka i prosta.
No dobra.
Zaczerpn膮艂em powietrza. 艢wiadomy oddech, znak, 偶e zn贸w kontrolowa艂em moje cia艂o.
Drug膮 rzecz膮, kt贸r膮 zrobi艂em, by艂o puszczenie r臋ki mistrza.
- Daniel, Jezu, ranyboskie...
- Pr贸bowa艂 ci臋 kontrolowa膰.
- Robi艂 to. Co za kawa艂 drania...
Tak, wiem ju偶: jestem draniem.
- I m贸wi do mnie.
Nie m贸wi臋, nie mam ust, wiesz?
- I jest z艂o艣liwy.
A ty jaki by艣 by艂 po dwustu latach zamarzania w 艣niegu? A to i tak nie jest jeszcze takie z艂e - wyobra藕 sobie pi臋膰dziesi膮t lat masturbacji...
- Mo偶e by艣 tak si臋 zamkn膮艂, dewiancie, co?! - warkn膮艂em. - Ja tu pr贸buj臋 ustali膰, co z tob膮 zrobimy.
- Mog臋 go zablokowa膰 - zaoferowa艂 si臋 Daniel - do ewentualnego egzorcyzmu poszukamy mistrza Umys艂u.
Nie jestem demonem, 偶eby mnie egzorcyzmowa膰.
- Jak na m贸j gust - jeste艣 jak demon. Zamknij si臋.
Zrobi艂 to. Wybitnie niech臋tnie, ale zrobi艂.
- Wi臋c? - Daniel patrzy艂 na mnie uwa偶nie, pr贸buj膮c wy艂owi膰 moment, w kt贸rym m贸j "go艣膰" zn贸w przejmie kontrol臋.
- Blokujemy.
- Zawo艂am Twilight. Zna si臋 na tym.
Wiesz, to nie jest dobry pomys艂. Pozw贸l mi chocia偶 wyja艣ni膰...
Nie. Tak d艂ugo, jak d艂ugo mo偶esz mnie zacz膮膰 nagle kontrolowa膰, nie pozwol臋 ci.
Czu艂em strach. Co je艣li si臋 nie zgodzi, b臋dzie si臋 opiera艂, rzeczywi艣cie przejmie moje cia艂o - ju偶 do ko艅ca, niszcz膮c moj膮 osobowo艣膰.
Ale nie opiera艂 si臋, cho膰 nie podoba艂o mu si臋 to, co z nim robili艣my. A potem ju偶 by艂a b艂ogos艂awiona cisza. By艂 tam, w moim umy艣le, ale nie m贸wi艂 do mnie, nie pr贸bowa艂 mnie przejmowa膰. Z go艣ciem lub nie, by艂em sob膮.
- Zrobi艂bym mu krzywd臋 - stwierdzi艂 Daniel, nadal w艣ciek艂y.
- Gdyby艣 m贸g艂 - zauwa偶y艂em. Mia艂em przy艣pieszony puls i chyba by艂em zdenerwowany - po raz pierwszy od naprawd臋 dawna, bo nie nale偶臋 do ludzi szczeg贸lnie podatnych na stres.
- Teraz powinni艣my zastanowi膰 si臋, co z nim zrobi膰.
Zn贸w siedzieli艣my w ogrodzie Verbeny. Ciep艂e, lecz rze艣kie powietrze i wszechobecny zapach zi贸艂 dzia艂a艂y koj膮co na moje roztrz臋sione my艣li. Hjordis zrobi艂a nam herbaty - a w艂a艣ciwie herbatki, mieszaniny r贸偶nych ro艣lin. Proponowa艂a te偶 co艣 mocniejszego - odm贸wi艂em, w strachu, 偶e je艣li si臋 odurz臋, Akrites przejmie nade mn膮 kontrol臋.
Szczerze m贸wi膮c, rozs膮dek podpowiada艂 mi, 偶e powinienem pozby膰 si臋 natr臋tnego ducha z mojej g艂owy. Ju偶 raz pokaza艂, do czego jest zdolny, i, cho膰 wycofa艂 si臋 nader 艂atwo, nie mia艂em podstaw, by przypuszcza膰, 偶e zawsze da mi spok贸j. Skoro ju偶 by艂 w moim ciele, po co mia艂by z niego tak 艂atwo rezygnowa膰.
Z drugiej jednak strony, intrygowa艂 mnie. Pomy艣lcie - facet urodzony jakie艣 pi臋膰set-sze艣膰set lat temu, 艣wiadek wydarze艅, kt贸re zadecydowa艂y o obecnym kszta艂cie 艣wiata. Bohater, niew膮tpliwie w jaki艣 spos贸b bohater, nawet, je艣li raz wykaza艂 si臋 tch贸rzostwem (A i to tch贸rzostwo by艂o niepewne - r贸wnie dobrze m贸g艂 uciec, by ratowa膰 w艂asn膮 sk贸r臋, jak i zastosowa膰 taktyczny odwr贸t, by potem ocali膰 pozosta艂ych. Dowodzi艂 w ko艅cu odsiecz膮, czy偶 nie?). Celebryta, kurwajegoma膰. I ten facet w pewnym momencie swojego burzliwego 偶ycia, po egzekucji zdrajcy - przyjaciela? kochanka? - odchodzi na dalek膮 p贸艂noc, gdzie p臋dzi 偶ywot ascety godny porz膮dnego hinduskiego sadhu. W ko艅cu umiera, z wych艂odzenia organizmu, jak stwierdzi艂 Daniel widz膮c stan zw艂ok. Powolne, paskudne samob贸jstwo. Ale je艣li tak, to czemu do jasnej cholery mia艂by zrobi膰 co艣 takiego? Czemu, je艣li sam doprowadzi艂 si臋 do 艣mierci, zostawi艂 przedtem ca艂膮 sie膰 zakl臋膰, kt贸ra uruchomi艂a si臋 z chwil膮 mojego przebudzenia? M贸g艂 przecie偶 spokojnie do偶y膰 dwudziestego pierwszego wieku, przecie偶 istniej膮 magowie, nieliczni, jasne, ale istniej膮 - r贸wnie starzy, jak by艂by Akrites, gdyby nie zamarz艂. Przecie偶 Senex... Senex go zna艂, by艂 jego przyjacielem, prawda? Sam to powiedzia艂. A mistrz Porthos, dziwaczna, ekscentryczna persona przewodz膮ca Zakonowi Hermesa? Je艣li Akrites mia艂 co艣 do za艂atwienia, m贸g艂 przed艂u偶y膰 sobie to swoje cholerne 偶ycie. Albo zamrozi膰 si臋 w czasie na jaki艣 czas i wyj艣膰 w odpowiednim momencie. A on tymczasem wola艂 zamrozi膰 siebie.
Pytanie brzmia艂o wi臋c: po co, do jasnej cholery?
- Zostawi膰 - oznajmi艂em. - Na razie zostawi膰. Chc臋 wiedzie膰, o co mu chodzi.
Moja cholerna ciekawo艣膰, moja zguba. To ona popchn臋艂a mnie w ramiona Daniela, a potem kaza艂a szuka膰 akritesowego przes艂ania.
Daniel pokr臋ci艂 g艂ow膮, obie panie popatrzy艂y na mnie ze wsp贸艂czuciem. Ale nie mieli wyj艣cia. To by艂a moja decyzja, i wiedzieli o tym - w ko艅cu sp臋tali mojego go艣cia i nie m贸g艂, na razie przynajmniej, zrobi膰 nic, na co nie wyrazi艂bym zgody.
***
Reszt臋 dnia sp臋dzili艣my w domu Hjordis, noc zn贸w przespali艣my we tr贸jk臋 na jej wielkiej kanapie. Gdzie艣 w trakcie - nie spania, ale tego, co robili艣my przed, zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy i jak Akrites czuje to wszystko. Ale ze wszelkimi pytaniami zaczeka艂em do powrotu. W sumie do艣膰 d艂ugo.
Cierpliwo艣膰 sko艅czy艂a mi si臋 w domu, kiedy ju偶 rozpakowa艂em plecak i umy艂em si臋.
Szymon - us艂ysza艂em g艂os w g艂owie. - Nie spodziewa艂em si臋, 偶e tak szybko si臋 do mnie odezwiesz.
Wyczuwa艂em zaskoczenie - ale i zadowolenie.
No c贸偶, jestem raczej ciekawsk膮 osob膮.
To zaleta, wiesz. I co, o co chcesz zapyta膰, ciekawska osobo?
O, jak偶e by艂 pewien siebie. Jakby to on kontrolowa艂 wszystko.
Czego ode mnie chcesz?
Na pocz膮tek chcia艂bym ci臋 obejrze膰. Wiesz, w sumie nie do ko艅ca wiem, jak wygl膮dasz, a ty... ty widzia艂e艣 mnie zapewne na jakim艣 wizerunku, 偶e nie wspomn臋 o tym 偶a艂osnym truchle...
No c贸偶, racji nie mog艂em mu odm贸wi膰. Uda艂em si臋 do 艂azienki, stan膮艂em przed lustrem, pozwalaj膮c mu przyjrze膰 si臋 dok艂adnie mojej postaci.
Nie藕le - oceni艂 - widz臋, 偶e o siebie dbasz. Ubierasz si臋 te偶 nienajgorzej, cho膰 ten kr贸j jest do艣膰 dziwaczny... Ale spodnie m贸g艂by艣 nosi膰 odrobin臋 w臋偶sze...
I tak czasem mi si臋 kto艣 na ty艂ek gapi.
To b臋dzie si臋 gapi艂 cz臋艣ciej. Masz co艣 przeciw?
W sumie... nie.
Wspaniale. Zdejmij koszul臋.
Spokojnie wykona艂em polecenie. W g艂owie us艂ysza艂em co艣 w rodzaju odpowiednika gwizdni臋cia.
Hmmm?
Masz 艂adne cia艂o.
Wiem, staram si臋. Wiesz, czasem to moja robota.
Oooh?
Dotrzymuj臋 towarzystwa.
Akrites parskn膮艂 艣miechem.
No to trafi艂em lepiej, ni偶 s膮dzi艂em. Idea艂. Jeste艣 doskona艂y...
Mia艂em wra偶enie, 偶e po moim torsie przesuwaj膮 si臋 widmowe r臋ce. Nie by艂o to nieprzyjemne, ale co najmniej dziwne. Wzdrygn膮艂em si臋.
Hej, nie pozwalaj sobie na zbyt wiele!
Nie podoba ci si臋?
Uczucie dotyku sp艂yn臋艂o w d贸艂, na m贸j brzuch, w艣lizgn臋艂o za kraw臋d藕 spodni. Poczu艂em, 偶e m贸j cz艂onek drga. J臋kn膮艂em.
Podoba, jak cholera podoba, ale to nie jest...
Nie m贸wi艂e艣, 偶e masz jakie艣 zahamowania moralne.
Nie mam. Po prostu nie podoba mi si臋 bycie molestowanym przez okupuj膮cego moje cia艂o demona.
Pomy艣l, 偶e to taka lepsza masturbacja... Lepsza, bo nie eliminuje wi臋zi duchowej z drug膮 osob膮.
Podzi臋kuj臋.
Dobrze... Uni贸s艂 moj膮 r臋k臋, przesun膮艂 ni膮 po podbr贸dku, potem przyjrza艂 si臋 uszom. Masz przek艂ute ucho.
I owszem, nosi艂em kolczyk.
Czemu ju偶 nie nosisz?
Tak wysz艂o...
M贸g艂by艣 nosi膰 go znowu... mia艂em kiedy艣 pi臋kne kolczyki...
Mia艂em ochot臋 prychn膮膰 i rzuci膰 komentarz w stylu "masz pedalski gust", ale nie mia艂em ochoty obra偶a膰 homoseksualist贸w.
- Przesta艅! - wykrzykn膮艂em. - Przesta艅 mi si臋 naprzykrza膰, do jasnej cholery!
Wybacz.
- Nie - zapalaj膮c kadzide艂ko. - Nie ma "wybacz". Policz臋 si臋 z tob膮, zaraz sobie pogadamy, twarz膮 w twarz, skurwysynu!
Usiad艂em na 艂贸偶ku w pozycji lotosu, zamkn膮艂em oczy. Wszystko pociemnia艂o, a potem stali艣my w pustce naprzeciw siebie - Akrites i ja. Ja w d偶insach i koszuli, on w tej d艂ugiej szacie, rozpi臋tej na piersi, z wielkim rubinem zwieszaj膮cym si臋 z prawego ucha.
- First things first - podszed艂em do niego. - To jest moje cia艂o. MOJE. Rozumiesz? Bo je艣li nie, naprawd臋, oferowano mi te egzorcyzmy. Mog臋 skorzysta膰.
Roz艂o偶y艂 ramiona. U艣miechn膮艂 si臋 - bardzo przekonuj膮co, bardzo pi臋knie.
- Ale偶 Szymonie. Nie uno艣 si臋.
- A co mam robi膰? Wdzierasz mi si臋 do g艂owy. Straszysz mi Daniela. Obmacujesz mnie jak jaki艣 zboczony inkub... I my艣lisz, 偶e ja ci na to pozwol臋? Jestem amoraln膮 艣wini膮, ale nawet amoralna 艣winia ma sw贸j honor, a m贸j nie pozwala mi na bycie molestowanym. Wi臋c, panie upiorze, proponuj臋: rozwi膮偶my to jak m臋偶czy藕ni.
- To znaczy?
- Walk膮.
By艂em w ko艅cu Eutanatosem i nie waha艂em si臋 zaatakowa膰.
Zmaterializowa艂em w d艂oni n贸偶, d艂ugie, zakrzywione ostrze. Przybra艂em gro藕n膮 min臋, po偶yczon膮 z szerokiego repertuaru Ryana. Skoczy艂em w stron臋 mego wroga. Ci膮艂em powietrze, bo zd膮偶y艂 si臋 uchyli膰, lecz nast臋pny cios trafi艂 ju偶, rozrywaj膮c tunik臋 i rysuj膮c na sk贸rze krwaw膮 lini臋. Akrites potkn膮艂 si臋 i przewali艂 w ty艂. Polecia艂em za nim, wyl膮dowa艂em mu na piersi i przystawi艂em n贸偶 do szyi.
U艣miechn膮艂 si臋.
By艂 w ko艅cu Kultyst膮 Ekstazy i zna艂 moje s艂abo艣ci.
Zamiast wyrwa膰 si臋, po艂o偶y艂 mi d艂o艅 na krzy偶ach, uni贸s艂 twarz i poca艂owa艂 mnie.
Wypu艣ci艂em n贸偶.
To nie tak, 偶e da艂em si臋 pokona膰. W tej walce nie by艂o wygranych ani przegranych, ka偶dy z nas mia艂 swoj膮 szans臋 na zwyci臋stwo i ka偶dy z nas dobrowolnie z niej zrezygnowa艂. Pozostawili艣my pojedynek nierozstrzygni臋ty, zapewne z ciekawo艣ci.
Poca艂unek mia艂 upajaj膮cy smak opium. Zatopi艂em si臋 w nim.
Si臋ga艂em po niemo偶liwe. By艂 iluzj膮, wspomnieniem, snem, mn膮 samym.
Smakowa艂 miodem, opium i ja艣minem.
Si臋gn膮艂em do jego ubrania, bez problemu znajduj膮c na archaicznym stroju odpowiednie tasiemki. Nie pozostawa艂 d艂u偶ny, r贸wnie sprawnie radz膮c sobie z guzikami i zamkiem b艂yskawicznym. Chcia艂em widzie膰 jego cia艂o, dotyka膰 go, ca艂owa膰, chcia艂em czu膰 jego d艂onie i usta badaj膮ce mnie, wsuwaj膮ce si臋 pod rozpi臋te w po艣piechu ubranie.
Przewr贸ci艂 mnie, wyl膮dowa艂 na mnie, na moich plecach, przesuwaj膮c d艂o艅mi po moim kr臋gos艂upie, po po艣ladkach...
Le偶a艂em na brzuchu, jego d艂onie przytrzymywa艂y moje rozkrzy偶owane ramiona. Czu艂em na karku pachn膮cy opium oddech, wilgotny j臋zyk i szorstk膮 brod臋. Czu艂em jego brzuch ocieraj膮cy si臋 o moje plecy i cz艂onek wsuwaj膮cy si臋 pomi臋dzy po艣ladki.
Dawno nie by艂em na dole, dawno nie mia艂em partnera, kt贸ry by艂by do艣膰 zdecydowany, 偶eby mnie zdominowa膰. Potrzeba by艂o do tego dopiero martwego faceta, kt贸ry dodatkowo by艂 mn膮 samym... To by艂 sen - ale o wiele bardziej rzeczywisty i intensywny ni偶 jakikolwiek ze sn贸w erotycznych, kt贸re mia艂em.
Wi艂em si臋 pod jego cia艂em, j臋cza艂em, ocieraj膮c si臋 nabrzmia艂ym cz艂onkiem o... cokolwiek by艂o pode mn膮. Czu艂em d艂onie 艣ciskaj膮ce moje nadgarstki i delikatne uk膮szenia na karku i ramionach.
Krzycza艂em, krzycza艂em rozpaczliwie, poddaj膮c si臋 sennemu orgazmowi i s艂ysza艂em krzyk mojego nieistniej膮cego partnera, wsp贸艂brzmiej膮cy z moim. Moje odbicie, moja druga strona, cz臋艣膰 mnie.
- Remis - j臋kn膮艂em, wci膮偶 czuj膮c jego ci臋偶ar na plecach.
- Remis - zgodzi艂 si臋 i poca艂owa艂 mnie w kark.
- I co dalej?
- Nie mam ochoty walczy膰 z tob膮...
Przewr贸ci艂 si臋 na plecy. Widzia艂em jego cia艂o - g艂adkie, pi臋kne mi臋艣nie torsu i brzucha, ciemne w艂osy biegn膮ce od p臋pka i pokrywaj膮ce podbrzusze, cz艂onek spoczywaj膮cy swobodnie na udzie. Le偶膮cy obok mnie m臋偶czyzna by艂 nader atrakcyjny, i jako艣 fakt, 偶e jest tylko moj膮 fantazj膮 i swoim w艂asnym, najpewniej mocno narcystycznym, wspomnieniem, nie przeszkadza艂 mi go podziwia膰.
- Je艣li nie masz ochoty walczy膰, to na co masz ochot臋?
- Na uk艂ad. Wsp贸艂egzystencj臋. Czemu nie mo偶emy dzieli膰 twojego cia艂a? Nie jestem w nastroju na bycie z艂ym demonem op臋tuj膮cym ci臋...
- A na co jeste艣 w nastroju? - spyta艂em podejrzliwie.
- Wstawaj, umyj si臋 po tej dzikiej fantazji i poka偶 mi miasto. Chc臋 zobaczy膰, gdzie mieszkasz.
I tak, mimo jego deklaracji, s艂ucha艂em jego polece艅. Zmy艂em z siebie pot i sperm臋, ubra艂em si臋 - przy艂apuj膮c si臋 na tym, 偶e, nie艣wiadomie, si臋gam do szuflady szukaj膮c kolczyka. Dziwne si臋 poczu艂em, zak艂adaj膮c go, na szcz臋艣cie dziurka nie zd膮偶y艂a zarosn膮膰. I gapi艂em si臋 przez chwil臋 na moje odbicie w lustrze, a Akrites gapi艂 si臋 moimi oczyma. Czemu przesta艂em nosi膰 bi偶uteri臋? W jakim艣 dziwacznym pragnieniu bycia "normalnym"? Normalno艣膰 nie by艂a mi pisana. Czas si臋 z tym pogodzi膰.
Prawda?
Wi臋c, duchu, co chcesz zobaczy膰?
Wrzesie艅 by艂 ciep艂y, s艂oneczny. Zapowiada艂a si臋 z艂ota polska jesie艅. Wci膮偶 by艂o do艣膰 ciep艂o, by na ulicach ludzie chodzili w letnich ubraniach i ch艂on臋li艣my te obrazy z niewiarygodn膮 satysfakcj膮 - lecz i niebo, i s艂o艅ce, i wiatr, i drzewa na Plantach, i mury kamienic, i wie偶e ko艣cio艂贸w - na wszystko patrzy艂em jak na nowoodkryty cud. Chcia艂em biec - i bieg艂em, jak szaleniec, z wiatrem rozwiewaj膮cym mi w艂osy, ze 艣wiadomo艣ci膮, ze by艂em martwy, lecz teraz 偶yj臋, a 偶ycie jest pi臋kne.
W tej chwili byli艣my jednym - mo偶e sprawdzaj膮c, jak to jest, jakie mamy w艂a艣ciwie mo偶liwo艣ci, mo偶e po prostu czuj膮c to samo...
Ujrzeli艣my m臋偶czyzn臋 w garniturze, wygl膮da艂 do艣膰 sztywno, ale nie umkn膮艂 naszej uwadze fakt, 偶e mia艂 harmonijne rysy i pi臋kne oczy. Min臋li艣my go, u艣miechaj膮c si臋 promiennie.
- Jeste艣 pi臋kny! - zawo艂ali艣my i znikn臋li艣my w t艂umie, nim zd膮偶y艂 odpowiedzie膰 os艂upiony.
Wszyscy na ulicy byli pi臋kni, ubrani w niezwyk艂e ubrania z niezwyk艂ych tkanin, ze wszech miar godni uwagi. Chcieli艣my krzycze膰, krzycze膰, krzycze膰, 偶e 偶ycie jest pi臋kne, pi臋kne bez granic.
- 呕ycie jest pi臋kne - oznajmili艣my kobiecie o rdzawej sk贸rze. Znali艣my j膮, och znali艣my, cho膰 nie pami臋tali艣my jej imienia. Patrzy艂a na nas, jakby艣my byli pijani, a my obj臋li艣my jej w膮sk膮 tali臋 i szerokie biodra, unosz膮c j膮 i okr臋caj膮c wok贸艂 siebie. - Jeste艣 pi臋kna, nie wyobra偶asz sobie nawet, jak bardzo.
Za艣mia艂a si臋.
- Szymonie, co si臋 sta艂o, jeste艣 pijany?
- 呕yciem - rzekli艣my powa偶nie. - Powiedz, przypomnij mi, jak ci na imi臋?
- Dorianne. Szymonie, co si臋 dzieje?
- Jeste艣 pi臋kna, Dorianne.
Nim zd膮偶y艂a nic powiedzie膰, ju偶 ca艂owali艣my j膮, po艣rodku rynku, pod niewiarygodnie b艂臋kitnym niebem.
A potem, szybko, jak w jednej chwili, byli艣my w moim mieszkaniu i 艣ci膮gali艣my ubranie z pi臋knej szamanki, pie艣cili艣my spiczaste piersi, ca艂owali艣my tatua偶 na ramieniu i ciemne uda. Patrzyli艣my, jak, porwana naszym entuzjazmem, unosi si臋 nad nami, a jej czarne w艂osy powiewaj膮 niczym skrzyd艂a ogromnego ptaka. I kochali艣my j膮 w tej chwili, z bezgraniczn膮 nami臋tno艣ci膮, bo, obejmuj膮c nas udami i wci膮gaj膮c w siebie, by艂a ca艂ym 艣wiatem.
Kiedy nasz krzyk przebrzmia艂, zsun臋艂a si臋 z naszych bioder i przysiad艂a obok nas, patrz膮c na nas z t膮 niezwyk艂膮 przytomno艣ci膮, w艂a艣ciw膮 kobietom tu偶 po orgazmie.
- Jeste艣 op臋tany, Szymonie - stwierdzi艂a spokojnie.
Otrz膮sn膮艂em si臋. Popatrzy艂em na ni膮. Ja. Ja, Szymon Kubiak, Chakravanti.
- Teraz jeste艣 sob膮 - m贸wi艂a. - Ale ca艂y ten czas kontrolowa艂 ci臋 inny byt... Duch... Nie - pokr臋ci艂a g艂ow膮 - Nie do ko艅ca duch, cho膰 przypomina mi dusz臋 zmar艂ego, ale jego natura pochodzi z umys艂u, nie ze 艣wiata duch贸w.
- Wiem - powiedzia艂em. Musia艂a zdiagnozowa膰 mnie podczas seksu.
- Chcesz, 偶ebym go wyp臋dzi艂a?
- Nie. Daniel ju偶 proponowa艂, odm贸wi艂em. Przerazi艂 ci臋?
- Owszem.
- Przepraszam - mrukn膮艂em, zawstydzony. - On te偶 przeprasza. Ponios艂o mnie... jego... nas.
- Duchy... Szymon, kim on jest?
- Moim poprzednim wcieleniem. Jego pami臋ci膮. Jego osobowo艣ci膮.
- To niebezpieczne, zdajesz sobie spraw臋? Ten sam avatar... Przed chwil膮 byli艣cie jedn膮 osob膮... To zmieni ci psychik臋 na zawsze.
- Wszystko zmienia psychik臋, Dorianne - pokr臋ci艂em g艂ow膮 - A my... nie planujemy si臋 艂膮czy膰... chyba ka偶dy z nas jest zbyt wielkim egocentrykiem - za艣mia艂em si臋.
Ot, oto i co mamy ze sob膮 wsp贸lnego. Poczu艂em uk艂ucie niepokoju - och, nie pierwsze, oczywi艣cie, ca艂y czas czu艂em si臋 zaniepokojony - ale nie da艂em tego po sobie pozna膰.
- Kim on by艂? - spyta艂a.
- Kultyst膮 Ekstazy. Taaaak, erotomanem te偶 jestem po nim... Chcesz herbaty?
- Jasne.
Kiedy wr贸ci艂em z dwoma kubkami pachn膮cego ja艣minem naparu, siedzia艂a na moim 艂贸偶ku ze skrzy偶owanymi nogami, naga, gibka i pi臋kna. Pasowa艂a tu - irracjonalne - do tej etnicznej narzuty na 艂贸偶ku i do stert ksi膮偶ek, z kt贸rych jedn膮 przegl膮da艂a w艂a艣nie. I nagle pomy艣la艂em, 偶e mo偶e m贸g艂by kiedy艣 kto艣 siadywa膰 na tym 艂贸偶ku cz臋艣ciej, przegl膮da膰 moje ksi膮偶ki i pi膰 moj膮 herbat臋...
...a potem mia艂em wizj臋. Nie konkretn膮 scen臋, a obraz - twarz, kobiety, albo m艂odego ch艂opca, tr贸jk膮tn膮 i kruch膮, wielkook膮, otoczon膮 czarnymi w艂osami, przyci臋tymi r贸wno, z grzywk膮 nad czo艂em, nad uniesionymi w zdumieniu brwiami...
...a potem spojrza艂em na Dorianne i przed moimi oczyma zamajaczy艂a inna twarz, m臋偶czyzny o rdzawej sk贸rze, orlim nosie, z barwionym na czerwono irokezem na g艂owie...
...zachwia艂em si臋, w ostatniej chwili zd膮偶y艂em ocali膰 herbat臋, stawiaj膮c kubki na stole, chyba na jakiej艣 encyklopedii. Kr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie. Obrazy atakowa艂y mnie zewsz膮d. Twarze, twarze, twarze...
...celtycki wz贸r na porzuconej w k膮cie koszuli - naga kobieta z burz膮 rudych w艂os贸w, w kt贸re wplecione by艂y li艣cie...
...tomik arabskiej poezji - m臋偶czyzna w turbanie, w d艂oni trzymaj膮cy jaki艣 dziwny przyrz膮d astronomiczny, w drugiej za艣 - n贸偶...
...sztylet, prezent od danielowego mentora - p贸艂nagi m臋偶czyzna o ciemnej sk贸rze i kr臋conych w艂osach, wisior z omeg膮 zwieszaj膮cy si臋 z jego szyi...
...figurka Buddy na p贸艂ce - Chinka w prostym, szaroniebieskim stroju, z r贸偶a艅cem w d艂oni...
...olbrzymi s艂ownik 艂aciny - niski m臋偶czyzna w prostej, ciemnej szacie...
...upad艂em na kolana. Unios艂em g艂ow臋. Kolejna twarz by艂a dla mnie obca, wszystkie poprzednie widzia艂em ju偶. Kolejna by艂a twarz膮 anio艂a, kobiety i m臋偶czyzny zarazem, idealnie androgyniczna, idealnie pi臋kna...
...i anio艂 wyci膮ga艂 do mnie d艂o艅 i patrzy艂 na mnie nieodgadnionymi oczyma i odezwa艂 si臋 do mnie...
- Szymon? Szymon, w porz膮dku?
Otrz膮sn膮艂em si臋. Dorianne patrzy艂a na mnie zatroskanym wzrokiem.
- Prawie rozla艂em herbat臋... jasna cholera...
D艂onie Indianki obejmowa艂y moje ramiona, silne i delikatne zarazem... pr贸bowa艂em sobie przypomnie膰, czyj膮 twarz widzia艂em jako ostatni膮, czyje twarze widzia艂em wcze艣niej...
Zabij臋 ci臋, Akritesie, kurwa, zabij臋 ci臋 draniu.
Dorianne podprowadzi艂a mnie do 艂贸偶ka, posadzi艂a, wepchn臋艂a kubek w dygoc膮ce d艂onie. Upi艂em 艂yk, czuj膮c, jak wrz膮tek parzy mnie w j臋zyki i gard艂o. To mnie otrze藕wi艂o.
- Rany, Dorianne dzi臋kuj臋 ci za wszystko - powiedzia艂em do szamanki, k艂ad膮c d艂o艅 na jej policzku, wplataj膮c palce w l艣ni膮ce w艂osy. - Jeste艣 cudowna. Jeste艣 niesamowicie pi臋kna i w tej chwili kocham ci臋 do szale艅stwa i chcia艂bym si臋 z tob膮 kocha膰 znowu, ale chyba musisz zostawi膰 mnie... nas samych. Musimy sobie pogada膰, ja i moje wredne poprzednie wcielenie.
Przytrzyma艂a m贸j nadgarstek.
- Je艣li co艣 ci grozi, mog臋...
- Dzi臋kuj臋. Nie - pokr臋ci艂em g艂ow膮. Potem nachyli艂em si臋 i poca艂owa艂em j膮 czule. - Nie. Jeste艣 cudown膮 kobiet膮. Jeste艣... Niewiarygodna. Je艣li b臋d臋 ci臋 potrzebowa艂, przyjd臋 do ciebie. A na razie musimy zosta膰 sami. Musz臋 go spyta膰, co to by艂o... Co widzia艂em. Kogo widzia艂em.
- Daj potem zna膰, czy wszystko ok.
- Dam. Uwielbiam ci臋, Dorianne. A teraz id藕.
Kiedy ubra艂a si臋 i wysz艂a, opar艂em si臋 plecami o drzwi, oddychaj膮c z ulg膮.
Dlaczego, do cholery, akurat teraz, dlaczego akurat przy niej?
Osun膮艂em si臋 na pod艂og臋.
Czemu? Powiedz mi, do cholery, kogo widzia艂em?
Wiesz, Szymonie.
- Tak - mrukn膮艂em. - Wiem.
Widzia艂em ich twarze na pos膮gach - wszystkie poza ostatni膮, to oczywiste, nikt przecie偶 nie wystawia pomnik贸w zdrajcom. Tylko bohaterowie zas艂uguj膮 na wizerunki, zdrajcy - na wieczne pot臋pienie. Ale ukochani przyjaciele zas艂uguj膮 na pami臋膰, bez wzgl臋du na to, czy byli wierni, czy zdradzili. A w sercu Akritesa - czu艂em to teraz - byli oni wszyscy, utraceni przed wiekami.
W tej chwili kocha艂em ich. Bo偶e, co za przera偶aj膮ce do艣wiadczenie - ja, zawsze wypieraj膮cy si臋 uczucia zwanego mi艂o艣ci膮, nagle zosta艂em nim zalany. Twarze, g艂osy, imiona, gesty, dotyk, zdarzenia...
- Przesta艅, przesta艅, przesta艅!
Wybacz. Powinienem by艂 pomy艣le膰, 偶e to dla ciebie za du偶o.
Nakry艂em g艂ow臋 ramionami. Kuli艂em si臋 na pod艂odze jak zdo艂owany nastolatek.
- To dla ka偶dego za du偶o. Nie naraz, nie w jednej chwili, na Boga!
Tak. Wybacz. Musz臋 si臋 nauczy膰. Pozna膰 granice mi臋dzy tob膮 a mn膮.
- Wi臋c nie jeste艣 - m贸wi艂em na g艂os. By艂em sam w mieszkaniu, mog艂em robi膰, co chcia艂em. 艢ciany by艂y wystarczaj膮co grube, 偶eby s膮siedzi nie dowiedzieli si臋, jaka sodoma i gomora dzieje si臋 w mojej norze. - Nie jeste艣 tu po to, 偶eby sobie 偶ycie przed艂u偶y膰 moi kosztem, co?
Nie. Powtarzam ci to od samego pocz膮tku.
- Wi臋c po co, do cholery, mnie op臋ta艂e艣?
W mojej g艂owie przemkn臋艂y obrazy i uczucia - s艂absze, wyt艂umione. Poczucie winy i t臋sknota, przera偶aj膮ca samotno艣膰... Ludzka posta膰 po偶erana przez p艂omienie, dotyk pergaminu pod palcami...
Szymonie... to d艂ugie i trudne... A ja... ani nie jestem w stanie ci tego wyja艣ni膰 teraz, ani nie wiem, czy ty jeste艣 na to gotowy...
Skrzywi艂em si臋.
- To znaczy, 偶e nadal nie b臋d臋 ci ufa艂, wiesz o tym?
Jestem na to gotowy. Ale wierz mi, 艂atwiej mi b臋dzie opowiedzie膰 ci moj膮 histori臋 po trochu, ni偶 wylewa膰 ci wszystko nagle na g艂ow臋. Chc臋 mie膰 Szymona Kubiaka, nie drugiego siebie, niezale偶nie od tego, jak bardzo narcystyczny jestem.
- Eem, dzi臋ki?
Nie dzi臋kuj mi przedwcze艣nie. To mo偶e ci臋 bole膰. Ja mog臋 ci臋 bole膰. Spr贸bujemy jednak rozwi膮za膰 to jak najlepiej. Przejdziemy przez to, ty i ja, i obiecuj臋, postaram si臋 wynagrodzi膰 ci ka偶de cierpienie, kt贸rego przeze mnie zaznasz.
Mentalny g艂os w mojej g艂owie brzmia艂 nadzwyczaj powa偶nie. Nie mia艂em powod贸w, 偶eby nie wierzy膰 w szczero艣膰 jego intencji.
- A wi臋c, Akritesie - rzek艂em, wstaj膮c - s膮dz臋, 偶e pora na pierwsz膮 cz臋艣膰 twojej opowie艣ci, p贸ki mam czas, p贸ki 艣wiat nie wali mi si臋 na g艂ow臋, studenci nie stoj膮 w kolejkach po zaliczenie, a Unia Technokratyczna i Nephandi nie maj膮 o naszym istnieniu zielonego poj臋cia.
Narzuci艂em koszul臋, usiad艂em na 艂贸偶ku. Herbata by艂a ju偶 niemal zimna, ale nadal pachnia艂a ja艣minem - s艂odko i upajaj膮co.
***
Urodzi艂em si臋 w Bizancjum, na sam koniec XIV wieku. Moje dzieci艅stwo daleko odbiega od tego, co w twoich czasach uwa偶a si臋 za szcz臋艣liwe. Poniek膮d moj膮 rodzin臋 mo偶naby nazwa膰 rozbit膮, cho膰 trudno j膮 nawet nazwa膰 rodzin膮, tak po prawdzie.
Moja matka by艂a persk膮 muzu艂mank膮, niewolnic膮 pojman膮 jako dziecko i przywiezion膮 do Konstantynopola. Nigdy nie zmuszono jej do przyj臋cia chrze艣cija艅stwa, ale nie mog膮c praktykowa膰 swojej wiary, zatraci艂a j膮 cz臋艣ciowo i nie mia艂a nawet ch臋ci kultywowa膰 jej, co dopiero m贸wi膰 o wpojeniu jej synowi. Zreszt膮 m贸j ojciec kaza艂 mnie ochrzci膰, do czego jednak nigdy nie przywi膮zywa艂em wielkiej wagi.
Ojciec by艂 rycerzem, grekiem, wiernym s艂ug膮 cesarza. Uzna艂 mnie za swoje dziecko i pozwoli艂 mi wychowywa膰 si臋 razem ze swoimi legalnymi potomkami, ale nie interesowa艂 si臋 mn膮 bardzo. Zawsze by艂 dla mnie kim艣 odleg艂ym i fascynuj膮cym, kim艣, za kim t臋skni艂em. M贸g艂bym nawet powiedzie膰, 偶e w艂a艣ciwie nie mia艂em ojca, lub, 偶e mia艂em - lecz wiecznie nieobecnego. Dobry psycholog m贸g艂by z tego wywie艣膰 jakie艣 ciekawe wnioski dotycz膮ce mojej osoby... kto wie.
Moi przyrodni bracia odbierali wykszta艂cenie, z kt贸rego ja korzysta艂em jedynie po艂owicznie. Owszem, ch艂on膮艂em wiedz臋 jak g膮bka, ale nie pali艂em si臋 do tej cz臋艣ci edukacji, kt贸ra zak艂ada艂a obowi膮zki wobec cesarstwa. Bycie b臋kartem i synem niewolnicy by艂o wygodn膮 wym贸wk膮. Zapewnia艂o specyficzn膮 wolno艣膰, kt贸r膮 mog艂em wykorzysta膰 dla w艂asnej przyjemno艣ci. I to robi艂em. Du偶膮 cz臋艣膰 dzieci艅stwa sp臋dzi艂em na ulicy, poznaj膮c Biznacjum od podszewki. Zwiedzi艂em kana艂y i cysterny, nauczy艂em si臋 kra艣膰, wiedzia艂em, gdzie mieszkaj膮 wampiry, 偶e jeden z uczonych na cesarskim dworze tworzy m贸wi膮ce mechanizmy i 偶e w domu zwanym Domem Lamp mieszka z艂a wied藕ma.
Przyja藕ni艂em si臋 z dziewczynk膮 imieniem Elpis, c贸rk膮 biedak贸w, ledwo co wi膮偶膮cych koniec z ko艅cem. Przynosi艂em jej s艂odycze kradzione z domu ojca i obiecywa艂em, 偶e kiedy艣 sprawi臋 jej wielki pa艂ac. Chyba roili艣my sobie, 偶e si臋 pobierzemy, ale tak naprawd臋 byli艣my bardziej jak rodze艅stwo. Kiedy Elpis mia艂a dwana艣cie lat, zauwa偶y艂a j膮 w艂a艣cicielka jednego z dom贸w publicznych w mie艣cie. Zaoferowa艂a rodzicom dziewczynki godziw膮 sum臋 w zamian za odst膮pienie jej - a oni zgodzili si臋. Nie, nie patrz z takim przera偶eniem i oburzeniem - Elpis mia艂a naprawd臋 du偶e szcz臋艣cie. Otrzyma艂a porz膮dn膮 edukacj臋, na kt贸r膮 nie mia艂aby szans w innych warunkach, zapewniono jej 偶ycie na poziomie, o jakim zawsze marzy艂a. To by艂o dobre rozwi膮zanie. Zreszt膮 nie poby艂a kurtyzan膮 d艂ugo, ale do tego jeszcze wr贸c臋.
Mniej wi臋cej w tym czasie Przebudzi艂em si臋. Odk膮d pami臋tam, mia艂em wizje - to, co mia艂o si臋 zdarzy膰, przep艂ywa艂o przed moimi oczyma, czasem mgliste, czasem bole艣nie wr臋cz wyra藕ne. Te wizje by艂y objawem mojego daru i zapowiedzi膮 prawdziwej mocy, jak膮 mia艂em posi膮艣膰. Trudno opiera膰 si臋 tak d艂ugo tak pot臋偶nej mocy, Przebudzi艂em si臋 wi臋c wcze艣niej, ale d艂ugo nie robi艂em nic, by opanowa膰 i usystematyzowa膰 moj膮 moc, wykorzystuj膮c te drobiazgi, kt贸re otrzyma艂em, dla w艂asnej przyjemno艣ci. By艂em bowiem z natury hedonist膮, nie przywi膮zuj膮cym wielkiej wagi do powinno艣ci i uciekaj膮cym od cierpie艅. Przewidywa艂em, czym uwie艣膰 kobiet臋 lub m臋偶czyzn臋 i gdzie zdoby膰 nowy klejnot do kolekcji, kt贸r膮 zaczyna艂em gromadzi膰, kt贸ry wo藕nica wygra wy艣cigi i jakich miejsc unika膰. 呕y艂em w luksusie, w hazardzie pomna偶aj膮c pieni膮dze skradzione ojcu, a potem wydaj膮c je na kobiety, u偶ywki i nowe ubrania. Mia艂em wielu towarzyszy i kochank贸w, kt贸rych ch臋tnie obsypywa艂em prezentami i z kt贸rymi sp臋dza艂em noce na przyjemno艣ciach. Nie zaniedbywa艂em ich, zaniedbywa艂em jednak moj膮 nauk臋 i w ko艅cu zmuszony by艂em opu艣ci膰 uniwersytet, cho膰 po prawdzie nie pami臋tam nawet, bym si臋 na nim cho膰 raz pojawi艂... Ojciec wykl膮艂 mnie za to - a ja, na z艂o艣膰 mu, bo nigdy nie uwa偶a艂 mnie za warto艣ciowego i zawsze wy偶ej ceni艂 swoich legalnych syn贸w, nie powiedzia艂em ani s艂owa. Mia艂em do艣膰 w艂asnych, zarobionych na zak艂adach pieni臋dzy i mog艂em 偶y膰 na sw贸j spos贸b.
W tym czasie do Konstantynopola przyby艂o dw贸ch mag贸w, kt贸rzy odmienili moje 偶ycie i 偶ycie mojej przybranej siostry.
Pierwszym z nich by艂 Stravos, kt贸ry pojawi艂 si臋 znik膮d, a o kt贸rym us艂yszano dopiero, gdy zamordowa艂 Nephandusk臋 z Domu Lamp. Jego przybycie wprowadzi艂o w mie艣cie ferment - dot膮d tylko ja s艂ysza艂em o Layli Madeer, o mnie za艣 nie wiedzia艂 nikt. Nagle ci, kt贸rzy rz膮dzili miastem dowiedzieli si臋, 偶e w Bizancjum pojawi艂 si臋 obcy mag, 偶e przej膮艂 dom po Nephandusce, kt贸ra, o z grozo, od lat mieszka艂a tu偶 obok nich. Nagle dowiedzieli si臋, 偶e Dom Lamp stoi nad przej艣ciem w Za艣wiaty... I nagle okaza艂o si臋, 偶e najwi臋kszy hedonista w mie艣cie wie to wszystko, 偶e sam jest Przebudzony i 偶e ma, delikatnie m贸wi膮c, w nosie oficjaln膮 hierarchi臋.
Wezwali mnie do siebie - tr贸jka mag贸w, kt贸rych uwa偶a艂em za nader zabawnych. Naukowiec, konstruuj膮cy maszyny wojenne, arogancki i niemi艂y osobnik, patrz膮cy wilkiem na pozosta艂ych. Prawos艂awny biskup, uwa偶aj膮cy mnie za grzesznego i poetka, bardzo zaskoczona, 偶e mimo sp臋dzonej ze mn膮 nocy, nie by艂a w stanie rozpozna膰 we mnie maga. Ustalili, 偶e moim niekontrolowanym zdolno艣ciom nale偶y postawi膰 tam臋, i to jak najszybciej, zanim zrobi臋 co艣 g艂upiego. A ja patrzy艂em na nich i widzia艂em, 偶e kiedy za kilkadziesi膮t lat Turcy wkrocz膮 do Konstantynopola, in偶ynier zabije i poetk臋, i biskupa, po czym do艂膮czy do Porz膮dku Rozumu. 呕e spotkam go kiedy艣 i zabij臋...
W Bizancjum by艂o wi臋c w贸wczas pi臋cioro mag贸w, ale wkr贸tce mia艂o by膰 ich wi臋cej. Gdy straszna tr贸jca rozwa偶a艂a m贸j los, Stravos dzia艂a艂 na w艂asn膮 r臋k臋. Rozpozna艂 w Elpis, pi臋tnastoletniej w贸wczas, to samo, co i ja - prastar膮 dusz臋. Lecz rozpozna艂 w niej te偶 co艣 wi臋cej - dusz臋, z kt贸r膮 zwi膮zana by艂a jego w艂asna. Uczyni艂 z niej swoj膮 uczennic臋 i uwi贸d艂 j膮 - a mo偶e to ona uwiod艂a jego? Czu艂em si臋 dziwnie, widz膮c ich mi艂o艣膰, pierwsze prawdziwe uczucie, jakie dostrzeg艂em.
呕aden z w艂adc贸w miasta nie chcia艂 wzi膮膰 mnie na ucznia. Bali si臋 mnie, cho膰 powinni ba膰 si臋 siebie nawzajem. W ko艅cu poetka, uznawszy, 偶e moje miejsce winno by膰 w艣r贸d takich, jak ona, wys艂a艂a list do cz艂owieka nosz膮cego dziwaczne imi臋 - lub przydomek? - Sh'Zar. To on skierowa艂 mnie na drog臋, kt贸ra mia艂a doprowadzi膰 mnie a偶 tutaj, do ciebie.
By艂... by艂 pierwszym cz艂owiekiem, kt贸ry stanowi艂 dla mnie autorytet. Wyobra偶asz to sobie? Nagle postawiono mnie przed kim艣, kogo zacz膮艂em szanowa膰, i to od samego pocz膮tku. Mo偶e dlatego, 偶e byli艣my ulepieni z jednej gliny? Cho膰, nie, nie byli艣my. M贸j p臋d ku przyjemno艣ci by艂 czystym niepohamowanym hedonizmem, on za艣 po prostu umia艂 korzysta膰 z 偶ycia - z rozs膮dkiem i umiarem. Podziwia艂em ten umiar, to, w jaki spos贸b umia艂 podkre艣la膰 pi臋kno, zachowuj膮c zarazem prostot臋 w stroju, manierach i mowie. Bizanty艅ski przepych by艂 dla niego obcy, bli偶sza by艂a mu klasyczna harmonia.
Powiedzia艂 "p贸jd藕 za mn膮", a ja poszed艂em, bez pyta艅 i bez obiekcji. Straszna tr贸jca odetchn臋艂a chyba beze mnie.
Sp臋dzili艣my kilka lat w podr贸偶y. Widzia艂em wiele, naprawd臋 wiele. Poznawa艂em innych mag贸w - Ahl-i-Batin, mistrz贸w sztuki Korespondencji, kt贸rzy rz膮dzili Bliskim Wschodem, Eutanatoi, wci膮偶 kultywuj膮cych swe tradycje w Persji i cz艂onk贸w mojej w艂asnej grupy - Widz膮cych Chronosa, bo tak膮 nosili艣my w贸wczas nazw臋. Poznawa艂em te偶 wie艣ci o zacz膮tkach innych tradycji - o wyznawcach Jedynego Boga, pragn膮cych uczyni膰 wszystkie religie jedn膮, wied藕mach, czcz膮cych Wielk膮 Bogini臋, matk臋 ziemi臋, o ludziach wzywaj膮cych duchy - w Afryce, na dalekiej p贸艂nocy, na stepach Mongolii, o Domach Hermetycznych, rz膮dz膮cych Europ膮, o grupie niezale偶nych alchemik贸w, zw膮cych siebie Dzie膰mi Wiedzy lub Ukoronowanymi, o tajemniczych wojownikach ze Wschodu... I o cieniu, kt贸ry zawis艂 nad nami wszystkimi - grupie Przebudzonych, kt贸ra sto lat temu w Bia艂ej Wie偶y z艂o偶y艂a przysi臋g臋 i na jej mocy 艣ciga wszystkich tych, kt贸rzy nie chc膮 podporz膮dkowa膰 si臋 jej woli...
Wtedy przypomnia艂em sobie moje wizje i zadr偶a艂em, Szymonie. Konstruktor wojennych maszyn, morduj膮cy pozosta艂ych cz艂onk贸w strasznej tr贸jcy - czy偶 nie w imi臋 tego, co sta艂o si臋 w Bia艂ej Wie偶y? Czy obrazy 艣mierci i zniszczenia, kt贸re zdarza艂o mi si臋 widzie膰, nie pokazywa艂y tego, co mia艂o nadej艣膰, tego, co p贸藕niej nazwano Wojn膮 Wst膮pienia? W moich bizanty艅skich latach szuka艂bym zapomnienia w winie, opium i ramionach kochank贸w, lecz podr贸偶 z Sh'Zarem nauczy艂a mnie wsp贸艂czucia. Poma艂u stawa艂em si臋 innym cz艂owiekiem, poma艂u zmierza艂em w stron臋 tej osoby, kt贸r膮 by艂em u kresu mojego 偶ycia.
Rozumia艂em ju偶, 偶e nie mog臋 ignorowa膰 tego, co widz臋. Uda艂em si臋 do Sh'Zara. On, niewzruszony stoik, s艂ucha艂 mnie ze spokojem, opar艂szy podbr贸dek na ciemnej d艂oni.
- Masz niewiarygodny dar, Akritesie - rzek艂. - Pot臋偶ny, straszny i niebezpieczny. On ci臋 kiedy艣 zniszczy.
- To nieistotne - odpowiedzia艂em. - Wa偶ne jest, by przeciwdzia艂a膰!
- Powiedz - spyta艂 - czy wszystkie wizje jakie mia艂e艣, spe艂ni艂y si臋?
Zawaha艂em si臋.
- Ja... nie - pokr臋ci艂em g艂ow膮, przypomnia艂em sobie bowiem, jak postawi艂em kiedy艣 na wo藕nic臋, kt贸rego wygranej by艂em pewien. Lecz podczas wy艣cigu p臋k艂a o艣 i rydwan wylecia艂 z toru. Ko艅 z艂ama艂 nog臋, za艣 nieszcz臋sny wo藕nica, dot膮d faworyt wy艣cigu, z rozbit膮 g艂ow膮 trafi艂 do szpitala. Sko艅czy艂em tego dnia bez pieni臋dzy, zad艂u偶ony i nieco czasu mi zaj臋艂o odegranie si臋 i odzyskanie oddanych w zastaw kosztowno艣ci. - Nie zawsze.
- A co, je艣li pr贸buj膮c odwr贸ci膰 z艂y los, pogorszysz go jeszcze bardziej? Lub chocia偶, jak w antycznej tragedii, doprowadzisz do jego spe艂nienia?
- Nie mog臋 nie robi膰 nic! - wykrzykn膮艂em - Nie mo偶emy przecie偶 czeka膰 z za艂o偶onymi r臋koma, a偶 te wizje si臋 wype艂ni膮.
- Nie. Nie b臋dziemy tego robi膰 - zgodzi艂 si臋 ze mn膮. - Ale b臋dziemy dzia艂a膰 ostro偶nie, wizje traktuj膮c jako wskaz贸wk臋, nie pewnik.
Nie przyj膮艂em tej lekcji - m贸wi臋 to z b贸lem. Moje wizje, zbyt wyra藕ne, zbyt dominuj膮ce i wiarygodne zawsze by艂y silniejsze ode mnie. To one doprowadzi艂y mnie do upadku, do szale艅stwa i 艣mierci.
Wkr贸tce po tej rozmowie Sh'Zar zostawi艂 mnie samego, wyruszywszy na Zach贸d by spotka膰 si臋 z cz艂onkami Dom贸w Hermesa, ja za艣 wr贸ci艂em do Bizancjum, spotka膰 si臋 z moj膮 Elpis i zobaczy膰, jak wygl膮da sytuacja.
A nie wygl膮da艂a najlepiej, wierz mi. Moja przyjaci贸艂ka by艂a szcz臋艣liw膮 uczennic膮 i kochank膮 Stravosa, lecz on sam mia艂 problemy. Nie mia艂em poj臋cia, jakiej dok艂adnie by艂y one natury - nawet potem Elpis niech臋tnie opowiada艂a mi o tych wydarzeniach. Lecz wiem, 偶e co艣 niedobrego dzia艂o si臋 w mie艣cie, ja za艣 zosta艂em od tego odsuni臋ty.
- Prosz臋 ci臋 tylko o jedno - m贸wi艂a Elpis. - Nied艂ugo do miasta przyb臋dzie kto艣, kto nam pomo偶e. Przyb臋dzie z kobiet膮. Kiedy ja poprosz臋 o pomoc, zajmij si臋 kobiet膮.
Nie dopytywa艂em si臋, wyrazi艂em zgod臋. Nie spodziewa艂em si臋, o co Elpis mnie prosi.
Para, kt贸ra odwiedzi艂a nasze miasto, by艂a wampirami. Och, spotyka艂em tych, kt贸rzy zw膮 si臋 Kainitami ju偶 wcze艣niej, lecz dopiero teraz mia艂em okazj臋 obejrze膰 dwoje z nich z bliska. On by艂 osob膮 o niezwyk艂ej urodzie - sk贸rze sinej barwy i srebrzystych w艂osach. By艂 te偶 wojownikiem - min膮艂em go, gdy z Elpis wychodzi艂 z przybytku, w kt贸rym mieli艣my si臋 spotka膰. Ona... Ona by艂a dam膮, szlachciank膮 z W臋gier, kt贸ra umia艂a czerpa膰 z 偶ycia r贸wnie wiele rado艣ci, co ja.
***
Przerwa艂em mu, niedowierzaj膮c.
- Sophia! Sophia Drugeth! I Sariel! Oczywi艣cie...
Och, znasz ich? No prosz臋. Nic nie dzieje si臋 przypadkowo... - Zamy艣li艂 si臋.
- Nie ma przypadk贸w - zgodzi艂em si臋 - jedynie zbiegi okoliczno艣ci i jeszcze... - pokr臋ci艂em g艂ow膮. - Powiedz, Akritesie, chcesz z ni膮 porozmawia膰?
Z Sophi膮? Ch臋tnie. O ile mnie pami臋ta.
- B臋dziesz mia艂 okazj臋 - za艣mia艂em si臋.
Otwar艂em szuflad臋, wyjmuj膮c elegancko wykaligrafowane zaproszenie. Dosta艂em je nieco przed feraln膮 podr贸偶膮 na p贸艂noc. Zaproszenie na 艣lub Daniela i Twilight.
- Widzisz? - wskaza艂em na miejsce, w kt贸rym mia艂o si臋 odbywa膰 wesele. - Zamek Brekov na S艂owacji. Kiedy艣 by艂a to cz臋艣膰 W臋gier, a w艂a艣cicielami zamku byli Drugethowie. Z艂o偶ymy wizyt臋 Matce Hrabiego Draculi, Akritesie.
|
|
Komentarze |
dnia pa糳ziernika 09 2011 21:20:16
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Cyrograf (Brak e-maila) 10:18 27-02-2010
O bo偶e, 艣wietne!
Cho膰 nie lubi臋 takiego typu narracji, gdzie wypowiada si臋 bohater w pierwszej osobie, to tutaj nie mog艂am si臋 oderwa膰. Mag, wilko艂ak, wampir? Heh, co jeszcze? Zobacz臋, co b臋dzie dalej, ale mam nadziej臋, 偶e nie b臋dzie stereotyp贸w z ko艂kiem i czosnkiem Eh, mam ostatnio troch臋 偶alu do ludzi, kt贸rzy wprost kochaj膮 u偶ywa膰 schemat贸w typu trumna i nietoperze. Eh, dobra. Zobaczymi kim by艂 bohater no i co b臋dzie dalej.
Oh, i dz臋kuj臋 za t臋 mas臋 przymiotnik贸w xd
Cyrograf (Brak e-maila) 12:36 18-04-2010
Ale偶 publikuj, publikuj.
I wiesz co? Pewnie jestem odmie艅cem i tak dalej, ale jak widze tak d艂ugi tekst, to jako艣 nie mog臋 si臋 zebra膰 偶eby go przeczyta膰. Ksi膮zki kompletnie inna sprawa - uwielbiam te opas艂e tomy. Ale nie potrafi臋 si臋 jako艣 skupi膰 czytaj膮c co艣 w internecie. Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie obrazisz, gdy podsumuje m贸j wyw贸d pisz膮c, 偶e doczyta艂am jedynie do po艂owy. Nice XD. Jak bed臋 mia艂a wi臋cej czasu, to doko艅cz臋. Og贸lnie ostatnio rzadko w艂膮czam komputer...
Ale wiesz. Jak to jest? Puplikujesz dla siebie czy dla innych? B臋de wredna, ale ja tam nie robi臋 tego dla internaut贸w. Na nich nie mo偶na liczy膰, nie chce im si臋 komentowa膰 czy da膰 jakikolwiek znak, 偶e czytaj膮. Wiem, bo sama taka jestem . Wi臋c "Porzu膰cie nadziej臋!" ( za du偶o historii xd).
Cyrograf (Brak e-maila) 11:21 04-05-2010
Aaaale si臋 czepiasz . Z tym tytanem to by艂a przeno艣nia, 偶eby pokaza膰, 偶e jest bardzo twarde xd.
No i co艣 z tym jest (umieszczaniem w internecie). Przez jakie艣 czas pisa艂am na bloga. Na pocz膮tku pojawia艂y si臋 komentarze, lecz potem ani jednego przez d艂ugi czas. B臋d臋 teraz zapewne hipokrytk膮, ale wytrzyma艂a tylko kilka miesi臋cy. W ko艅cu za艂o偶y艂am blog specjanie dla czytelnik贸w i pisa艂am dla nich (cz臋sto nie by艂am zadowolona, bo raczej stara艂am si臋 powiela膰 schematy z innych blog贸w. Tak powsta艂o Gangsta, kt贸re sko艅czy艂am, jednak pisze od pocz膮tku, 偶eby by艂o cho膰 troszk臋 oryginalne )
Aha, jakby艣 mog艂a to jednak podaj mi te b艂臋dy stylistyczne. Wci膮偶 mam z tym problem. Z艂e skomponowanie zdania, albo o kt贸ry podmiot si臋 rozchodzi itp.
marika66tk (Brak e-maila) 12:42 27-09-2010
zaskakuj膮co zaczytowywa艣ne xD
An-Nah (Brak e-maila) 23:16 14-02-2011
Nast臋pne cz臋艣ci je艣li b臋d膮 to... nie tu.
Dzi臋kuj臋 za uwag臋. Opowiadanie jest pora偶k膮, jak wida膰. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem? Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.
Zapomniane has硂? Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze sta艂e, cykliczne projekty

|
Tu jeste艣my | Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰

|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|