Wilk 4
Dodane przez Aquarius dnia Lipca 02 2011 22:15:23
Epizod IV:

"Jak ostre są wilcze kły?"




Oparty o mur wysoki około dziewiętnastoletni chłopak o opalonej przystojnej twarzy i zaczesanych w kucyk jasnobrązowych włosach przewrócił stronę w gazecie. Przez chwilę studiował tekst. Niosący puszkę musującego napoju Lucas podszedł do niego i schylił się, zaglądając na pierwszą stronę gazety.

"O czym czytasz?" - zapytał, wyprostowując się i wypijając łyk.

"Pamiętasz tego biznesmena, który załatwiał w "Black Dahlii" swoje brudne interesy?"

"Wiesz, Rishka, jest kilku takich..." - odparł żartobliwie chłopak.

"Epletona." - uściślił, a Lucas kiwnął tylko głową, na znak, że pamięta. - "Nie żyje."

"Żartujesz!" - zawołał, szeroko otwierając oczy.

"Najciekawsze, że umarł w klubie..." - dodał Rishka, zawieszając głos.

"Ale przecież on miał dopiero około czterdziestki!"

"I miał też alergię na arachidy. Przez pomyłkę podali mu jakiegoś drinka z dodatkiem orzechów. To go zabiło." - Rishka zajrzał w gazetę. - "Żona Epletona będzie teraz skarżyć klub o nieumyślne spowodowanie śmierci."

"O kurczę!" - westchnął Lucas. - "Szef będzie wściekły..."

"I Czarny Kondor również." - dodał Rishka, a na te słowa młodszy chłopak wzdrygnął się. - "Kiedy to było?" - szybko zmienił temat, patrząc na podchodzącego do nich białowłosego chłopca w jego wieku, odzianego w czarne obcisłe skóry.

"Wczoraj wieczorem." - padła odpowiedź.

"Byłem wtedy w klubie." - zawołał Lucas.

"I nic nie widziałeś?" - zdziwił się Rishka. Chłopak wzruszył bezradnie ramionami.

"Ja widziałem." - wtrącił się białowłosy, wyciągając z dłoni Lucasa puszkę i wypijając łyk. - "Jak się domyślam, rozmawiacie o Epletonie..."

"Co widziałeś, Risei?" - zainteresował się Rishka.

"Miałem wtedy klienta." - uściślił.- "I słyszałem, jak dobijali się do drzwi jednego z pokojów. System przeciwpożarowy uwięził faceta, a kiedy w końcu przyjechała straż ogniowa i otworzyli drzwi, Epleton już nie żył." - zakończył, wypijając jeszcze trochę napoju. Rishka skinął głową i wrócił do artykułu.

"Żona zmarłego zamierza również skarżyć firmę o nierozsądne zaprojektowanie tego systemu. Będzie też prowadzone śledztwo w celu wykluczenia morderstwa." - dodał, po odnalezieniu odpowiedniego fragmentu w tekście, a Lucas westchnął.

"No to szef będzie miał trochę kłopotów." - stwierdził.

"Jak go znam, to zadba o to, żeby sprawa szybko przycichła..." - skomentował Risei.





--------------------------------------------------------------------------------




Ostre rześkie powietrze rozwiewało mi włosy i smagało twarz, uniemożliwiając zapalenie papierosa, którego już od pięciu minut trzymałem w ustach, wpatrując się przed siebie. Rozpościerający się z dziesiątego piętra widok peryferii Nowego Miasta był niecodziennym zjawiskiem. Stojąc na dachu jednego z kilkunastu ustawionych w półokręgu wysokich budynków mogłem wyraźnie dostrzec różnicę, jaka oddzielała nową i starą część Miasta.
Po jednej stronie wiły się czarne, dobrze oświetlone ulice i czyste chodniki z małej siwej kostki, cechą charakterystyczną dla drugiej były piaszczyste, zakurzone i dziurawe drogi oraz prawie całkowity brak jakichkolwiek lamp; co prawda zdarzały się równe betonowe ulice, ale tylko w na obszarach, gdzie znajdowały się kluby i hotele, odwiedzane przez turystów i gości z nowej części. Również domy były odmienne. Te z Nowych Dzielnic - wysokie i otynkowane, lub niższe, lecz zrobione z białej cegły i szkła, natomiast większość domów w Starym Mieście była niskimi, walącymi się ruderami, o mocno nadgryzionych przez ząb czasu ścianach i dziurawych dachach. Przeważało drewno i zwykłe cegły, a tylko nieliczne osiedla, niczym kępki suchej trawy na pustyni, mogły pochwalić się czymś, co usilnie starało się przypominać nowoczesne budowle. Jednak ludzie byli zadowoleni z takiego środowiska.
Życie w każdym z "miast" miało swoje plusy i minusy. W Nowym było co prawda czysto i ładnie, a komfort bytowania przewyższał niekiedy średnią krajową, lecz zarówno podatki, jak i wszystkie koszty były wyższe, a społeczeństwo stale inwigilowane prze Specjalne Oddziały Straży. W Starych Dzielnicach jej nie było i tylko nieliczne posterunki zwykłej Straży czuwały na bezpieczeństwem obywateli, a mimo to przestępczość nie kwitła tak, jak można by się tego było spodziewać, gdyż rządzące się swoimi prawami Miasto znalazło i na to sposób, wprowadzając coś takiego jak legalni Łowcy Nagród. Rozprzestrzeniał się natomiast handel narkotykami, w tym także tymi nielegalnymi. Nieoficjalnie wiadomo było, że najlepszymi klientami staromieszczańskich dealerów byli nie mający co robić z forsą bogacze z Nowego Miasta. W ten sposób Stare Miasto urozmaicało Nowemu nocne życie, a Nowe utrzymywało Stare i zasilało jego budżet. I tak obie części żyły ze sobą w osobliwej symbiozie i jednemu byłoby trudno istnieć bez drugiego. Odwróciłem się na pięcie, zeskakując z niewielkiego murku, otaczającego dach i idąc w stronę zwiniętych lin i przygotowanego sprzętu do wspinaczki. Ukucnąłem i troskliwie chroniąc dłońmi przed wiatrem nikły płomień zapalniczki odpaliłem papierosa. Wypuszczając kłęby dymu, uniosłem dłoń do twarzy, sprawdzając palcami tymczasowo umieszczone na niej mikrowyświetlacze hologramów. Moim następnym zleceniem była dwudziestosiedmioletnia Eliza O'Connor, bardzo ładna kobieta o jasnych kręconych włosach i szafirowych oczach, przykładna żona i matka dwójki dzieci - pięcioletniej Sary i siedemnastomiesięcznego Jimmiego. O szesnastej z reguły wracała z pracy do domu, a opiekunka pozostawała z dziećmi do tej godziny. Jej mąż wracał o 16:30, istniało zatem poważne ryzyko, że nie uda mi się zastać jej samej. Musiałem się więc zabezpieczyć i zapewnić sobie "inną twarz" chociaż na kilkanaście minut. Części hologramu były wyświetlane na poszczególnych partiach mojej twarzy, tworząc na niej zupełnie nowe oblicze. Oczywiście mogłem założyć zwykłą maskę, ale sprytniej było zrzucić winę na kogoś innego, kto w rzeczywistości nie istnieje i zmylić trop. "Zabawka" ta kosztowała okrągłą sumkę, jednak Applegate załatwił ją bez szemrania, kiedy wyjaśniłem mu, że jest konieczna. Nie potrzebowałem żadnych świadków, a tym samym dalszych ofiar, w które to zapewne musieliby się zamienić. Zgasiłem papierosa na murku i przyczepiłem linkę do uprzęży jaką miałem częściowo schowaną pod ubraniem. Wybrałem ten dość finezyjny sposób dostania się do jej mieszkania, gdyż w budynkach tego typu do standardu wyposażenia należały połączone z najbliższą Strażą alarmy, zamocowane tuż przy drzwiach wejściowych do mieszkania, nie wspominając już o zamkach praktycznie nie do sforsowania dla niewykwalifikowanego włamywacza i kamerach na klatce schodowej. Spojrzałem na zegarek, po czym uruchomiłem hologram, słysząc ciche brzęczenie ładunków, umieszczonych na karku. Zasilania starczało średnio na 15 minut, więc musiałem się spieszyć. Wskoczyłem na murek i asekurując się liną zacząłem powoli opuszczać w dół.




--------------------------------------------------------------------------------




"Greeeeg? Gregoryyyy!" - rozległo się w mrocznym, wypełnionym ciężkim zapachem oleju i benzyny warsztacie. Różowo-włosa dziewczyna ruszyła w stronę odległej lampy, potykając się o liczne przewody i rozrzucone narzędzia. Już zbliżała się do nieznacznego źródła światła, jakim była mała zwieszająca się z sufitu żarówka, kiedy nagle zza sterty pudeł wyłonił się wielki cień. Krzyknęła i cofnęła się wystraszona, z hukiem wpadając pomiędzy metalowe kontenery i lądując na ziemi wśród śrubek i innego żelastwa.

"Miriam?" - dobiegło z ciemności.

"Mhm." - przytaknęła niepewnie dziewczyna. Rozległo się pstryknięcie i kolejna mała żarówka bardziej rozjaśniła mrok. Gregory popatrzył na nią ze zdziwieniem i szybko wytarł ubrudzone smarem dłonie w trzymaną przez siebie szmatkę, po czym chwycił Miriam za rękę i pomógł jej wstać.

"Ale co ty tu robisz?" - zapytał zaskoczony.

"Od rana szukam Michela." - oznajmiła, rozmasowując potłuczoną tylną część ciała. - "Nie widziałeś go może? - popatrzyła na niego, aby odkryć, że na twarzy mężczyzny maluje się zagadkowy uśmieszek.




--------------------------------------------------------------------------------




Gruba wyściełająca całą podłogę wykładzina stłumiła moje kroki, kiedy dyskretnie wślizgnąłem się do salonu. W mieszkaniu panowała prawie absolutna cisza. Jedynie z kuchni dobiegały odgłosy gotowania. Stanąłem przy ścianie i zerknąłem przez przeszklone drzwi do kuchni i dostrzegłem, jak blondwłosa kobieta właśnie przechodzi do niewielkiego gościnnego pokoju. Bezszelestnie przeszedłem kilka kroków, do następnych drzwi w salonie, prowadzących również do pokoju gościnnego. Na moje szczęście były uchylone. Przez wąską szparę zobaczyłem, jak Eliza wyłącza całkiem ściszony telewizor i podchodzi do półki z książkami. Kiedy odwróciła się do mnie tyłem, cicho wślizgnąłem się do pokoju i wyciągnąłem niewielki pistolet. Sprawę miałem załatwić szybko i cicho. Niepotrzebne tu były wielkie giwery i kilogramy amunicji. Cacko w mojej dłoni było standardem wyposażenia policji. Zawierało dwa magazynki - jeden na ostrą amunicję, drugi na trzy niezbyt groźne pociski paraliżujące za pomocą silnego ładunku elektrycznego. Kobieta odwróciła się. Kiedy mnie dostrzegła jej szafirowe oczy rozszerzyły się, a wzrok niemal natychmiast przeniósł na broń w mojej ręce. Cofnęła się, przywierając plecami do półki i wypuszczając z rąk książkę, która z szelestem kartek upadła na podłogę.

"Kim jesteś? Czego chcesz?!" - zawołała. Jej głos drżał, jednak starała się nad sobą panować. Widząc, że trzymam ją na muszce nie ważyła się wykonać gwałtowniejszego ruchu. - "Chcesz pieniędzy?" - zapytała. Może mi się wydawało, ale w jej głosie usłyszałem nikłą nadzieję. Wiedząc, że nie mogę się odezwać pokręciłem tylko głową. Ona zbladła, przez co jej oczy sprawiały wrażenie jeszcze większych. Przygryzła wargę i dostrzegłem łzy, kiedy pokiwała ze zrozumieniem głową. - "Applegate..." - wyszeptała, patrząc mi prosto w hologramową twarz, jakby czekając na jakąkolwiek reakcję na nazwisko. Nie doczekała się. To, iż znała Applegate nie zrobiło na mnie wrażenia. Wszak zleceniodawca nie kazał mi mordować przypadkowych osób. Fakt, że domyślała się, kto mnie nasłał, mógł oznaczać, że miała z nim jakieś porachunki i była bystra.

"Mamo?" - rozległ się nagle cichy, dziecinny głosik. Oboje spojrzeliśmy w stronę wejścia. Zza futryny wyglądała drobna dziewczynka o złotych jak u Elizy lokach, które bujną kaskadą spływały na jej plecy. Kiedy dostrzegła mnie, celującego do jej matki, zadrżała i popatrzyła na mnie szklącymi się od łez przestraszonymi oczami w kolorze chabrów. Instynktownie cofnęła się. Zmarszczyłem brwi. Tylko dziecka mi tu brakowało. Zrobiłem dwa szybkie kroki w przód, kierując się w stronę dziewczynki. Eliza najwyraźniej domyśliła się, co chcę zrobić

"Uciekaj, Sara, włącz alarm!" - krzyknęła kobieta, ruszając w stronę wyjścia i starając się zasłonić sobą dziewczynkę. Podskoczyłem i chwyciłem Elizę za ramię, odpychając ją na bok i ruchem kciuka przestawiając dostęp do magazynku. Nie wiedziałem, jak pociski paraliżujące działają na dzieci. Na pewno nie zostały stworzone z takim zamiarem. Celowałem w nogi. Zanim Sara obróciła się, strzeliłem. Zachwiała się i upadła. - "Ty draniu!" - krzyknęła kobieta i rzuciła się na mnie. Zrobiłem unik, jednak ona była równie szybka. Dostałem silny cios w twarz czymś twardym. Nie wiedziałem co to było, ale sprawiło, że poczułem w ustach słony smak krwi i zobaczyłem czarne mroczki przed oczami. Odsunąłem się dotykając ręką twarzy. Usłyszałem ostrzegawczy pisk z tyłu szyi. Najwyraźniej uderzenie uszkodziło coś w aparaturze wyświetlaczy, a obraz hologramowy musiał na chwilę częściowo zniknąć, gdyż kobieta znieruchomiała i popatrzyła na mnie z zaszokowaniem. Ten moment dezorientacji wystarczył mi. Schyliłem się, wyszarpując nóż z cholewy buta, podrzuciłem go i chwytając w powietrzu w inny sposób przeciągnąłem pod, jak uznałem, najwłaściwszym kątem, ruchem szybkim i pewnym. Poczułem opór pod ostrzem i to, jak przenika ono przez miękką skórę i rozcina krtań. Złote loki musnęły moją dłoń, gdy wyprostowałem się i z tą chwilą usłyszałem łoskot upadającego na podłogę ciała. Zamknąłem oczy. Jasna cholera! Sprawa nie potoczyła się po mojej myśli. Spojrzałem w bok. Kobieta leżała na podłodze twarzą w dół i nie dawała znaku życia Jej jasne włosy rozsypywały się wokół głowy, nasiąkając krwią z powiększającej się błyskawicznie wokół niej kałuży. Jeśli jeszcze nie umarła, to stanie się to niedługo. Ukucnąłem i odgarnąłem zakrwawione loki, żeby dotknąć szyi. Przez cienki materiał rękawiczki wyczułem słabiutki puls. To było moje najsilniejsze i najgłębsze cięcie. Stosowałem je zazwyczaj wobec ofiar płci męskiej... Drgnąłem, kiedy puls całkiem ustał. Wstałem i dopiero teraz dostrzegłem, że leżąca w przejściu dziewczynka nie jest nieprzytomna. Wpatrywała się we mnie i swoją matkę zapłakanymi wielkimi oczami. Widziała więc całą scenę. Szlochała, a po jej policzkach płynęły wielkie jak groch łzy.

"Mamo..." - podczołgała się, najwyraźniej z jakiegoś powodu nie mogąc wstać. Może celowanie w nogi nie było takim dobrym pomysłem. Jednak co by się stało, gdybym trafił ją w plecy?... - "Mamusiu... Co ci się stało?..." - załkała. - "Mamo, wstań... proszę... mamo..."

Patrzyłem, jak przysuwa się do stygnącego ciała swojej matki, nie zważając no to, że cała brudzi się ciepłą, lepką krwią. Wciąż szlochała. Usłyszałem dwa piski z aparatury na karku. Miałem mało czasu. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do salonu. Nagle rozpaczliwy płacz ustał. Zupełnie, jakby ktoś uciął go nożem. To było dziwne. Zerknąłem za siebie. Sara leżała przytulona do ciała swojej matki, wciskając twarz w jej włosy. Nie ruszała się. Zawahałem się. To w końcu nie była moja sprawa, ale nie potrzebowałem też dodatkowych ofiar. Podszedłem i ukucnąłem przy nich, chwytając bezwładne ciałko dziewczynki i odwracając je na plecy. Była nieprzytomna, a jej usta zaczynały sinieć. Nie oddychała. Najwyraźniej pocisk paraliżujący podziałał na nią w niebezpieczny sposób. Najprawdopodobniej zablokował jakiś ważny nerw. Tylko dlaczego po tak długim czasie? Nie było jednak czasu, by się nad tym zastanawiać. Szybko wziąłem ją na ręce i podszedłem do kanapy, układając na niej Sarę. Odchyliłem jej głowę i rozchyliłem wargi, po czym nabrałem powietrza i wdmuchnąłem je w usta dziecka. Po krótkiej chwili zrobiłem to samo. Następnie przyłożyłem ucho do klatki piersiowej dziewczynki. Poderwałem się, kiedy usłyszałem, jak słabo bije jej serce. Stanowczo zbyt słabo. Szybko zlokalizowałem mostek i serce. Rozpocząłem masaż, naprzemienny z sztucznym oddychaniem. Znowu usłyszałem pisk aparatury. Zignorowałem go i zająłem się reanimacją dziewczynki. Robiłem to w spokojny sposób, nie szamotałem się, tak jak to robią sanitariusze, walczący o życie swoich pacjentów. Po jakichś trzech minutach wyczułem, że dziecko drgnęło. Nagle Sara sama złapała oddech, a jej powieki zamrugały. To był tylko tik, gdyż nie odzyskała jeszcze świadomości, jednak był dobrym znakiem. Delikatnie uniosłem jej powieki, a obie źrenice chabrowych oczu zwęziły się, kiedy tylko dopuściłem do nich światło dnia. Na szczęście mózg pozostał dobrze dotleniony. Nagle usłyszałem odgłos otwieranych w korytarzu drzwi. Cholera! Syknąwszy ze złością, że zmitrężyłem tyle czasu, zerwałem się na równe nogi i wybiegłem do salonu, zmierzając do okna, przez które się tu dostałem. Sięgnąłem po linę i przyczepiłem ją do uprzęży, po czym wskoczyłem na parapet.




--------------------------------------------------------------------------------




Gregory pchnął wielkie, pancerne drzwi i przepuścił przodem dziewczynę. Miriam niepewnie wkroczyła do ogromnego magazynu o ścianach i podłodze wykonanych z połączonych nitami stalowych płyt. Z sufitu, w równych odstępach zwieszały się niewielkie lampy, starające się rozproszyć ciemność. Tu powietrze również było gęste od paliwa i zapachu maszyn, jednak unosiło się w nim jeszcze coś... Ostra, dobrze wyczuwalna woń prochu. Popatrzyła na mężczyznę, który zamknął drzwi i minął ją, ruszając w głąb magazynu. Podążyła za nim, czując się niezwykle nieswojo w tym chłodnym i mrocznym pomieszczeniu. Kiedy w końcu dotarli do mocno oświetlonych drzwi, odczuła wyraźną ulgę. Gregory znowu otworzył kolejne pancerne wrota. Wtedy nagle rozległ się strzał, a Miriam krzyknęła przestraszona i skuliła ramiona, jednocześnie zasłaniając dłońmi uszy. Echo wystrzału rozniosło się po całym magazynie.

"Nie bój się, Miriam..." - mruknął uspokajającym tonem mężczyzna i uchylił bardziej drzwi, a dziewczyna zerknęła do sąsiedniego pomieszczenia. Jej oczy rozszerzyły się na widok fioletowowłosego młodzieńca w wojskowym stroju ćwiczebnym, stojącego na jednym ze stanowisk strzelniczych. Znowu rozległ się strzał, a Michael drgnął, kiedy siła wystrzału cofnęła jego ręce do tyłu. Gregory i Miriam weszli do dużego, jasno oświetlonego pomieszczenia. Na półkach, którymi obwieszone były ściany leżała wszelkiego rodzaju broń i pudełka z amunicją. Pozostałą część długiego pokoju zajmowała strzelnica z pięcioma stanowiskami. Mike ściągnął ochronne okulary i odłożył broń, odwracając się. Na widok Miriam, jego brwi uniosły się wysoko w zdziwieniu.

"Co wy tu robicie?" - zapytała bez ogródek dziewczyna.

"Michael chciał poprawić swoje zdolności strzeleckie..." - mruknął pod nosem Gregory i podszedł do stanowiska strzelniczego. Spojrzał na wyniki na planszy. Westchnął. - "Ciągle strzelasz za wysoko." - skarcił go. - "Mówiłem ci, że w momencie wystrzału broń jest podrzucana do góry, dlatego musisz zawsze celować niżej..." - wyjaśnił ostro. Michael rzucił mu zbolałe spojrzenie. - "Rozłóż i złóż broń." - rozkazał mężczyzna, zajmując miejsce przy niewielkim stoliku pod ścianą, który podobnie jak półki zastawiony był pudełkami z amunicją. Chłopak westchnął i odwiązał z nadgarstka chustkę, zawiązał nią sobie oczy, po czym zaczął po omacku i niezbyt pewnie rozkładać pistolet na części. Miriam zamrugała zaskoczona powiekami i rozejrzała się po pomieszczeniu.

"Macie tu tyle amunicji, że moglibyście rozpętać małą wojnę." - stwierdziła w końcu.

"To pozostałości z czasów, kiedy Gregory był przemytnikiem..." - oznajmił i urwał, słysząc, że mężczyzna chrząknął głośno i znacząco.

"Owszem, dużo tu tego, ale będzie nam potrzebne." - Gregory zwrócił się do Miriam.

"Do czego?" - zdziwiła się. - "Chyba nie idziecie na wojnę?..." - zapytała żartobliwie.

"Na wojnę nie, raczej na polowanie..." - odezwał się Michael, kończąc składać i załadowywać broń. Dziewczyna spojrzała na niego w zdumieniu.




--------------------------------------------------------------------------------




Jessie przechylił się przez blat baru i przez chwilę rozglądał po prawie pustym lokalu. Dostrzegłszy drobną postać wycierającą stolik w końcu sali, zawołał:

"Lucas! Chodź tu na chwilę!" - i zanurkował za blat baru. Chłopak trochę ociągając się podszedł do niego. Barman wyciągnął małe drewniane pudełeczko i postawił je przed Lucasem. Ten zamrugał oczami i popatrzył pytająco na mężczyznę. - "Pamiętasz tego faceta z którym tu niedawno przyszedłeś? Tego, który kupował Cordix?" - zaczął dyplomatycznym tonem Jessie. Chłopak skinął głową, patrząc na niego podejrzliwie. Barman wyciągnął z kieszeni koszuli małą karteczkę i spojrzał na nią przez moment. - "Nazywa się McCaffrey. Podał mi adres, ale nie mam pojęcia gdzie to jest. Byłeś może u niego w domu?"

"Tak." - odparł ostrożnie Lucas.

"Świetnie!" - barman zatarł ręce. - "Zamówił u mnie następną dostawę Cordix i zaniesiesz mu ją."

Lucas cofnął się jak oparzony.

"Nie ma mowy!" - zawołał. Jessie popatrzył na niego ze zdziwieniem.

"Lucas,"- zaczął powoli. - "zaniesiesz mu ją, bo cię o to p r o s z ę!" - "proszę" Jessiego nie zabrzmiało ani uprzejmie ani przyjaźnie. Zważywszy na to, że zostało wycedzone przez zaciśnięte zęby nabrało groźnej nuty.

"Ale, Jessie..." - pisnął chłopak.

"Masz teraz wolne, tak?" - upewnił się ostrym tonem.

"No tak, ale..."

"A jeśli wyświadczysz mi tą przysługę, nagrodzę cię sowicie..." - obiecał ruchem głowy wskazując na stojące na półce obok butelek szklane pudełko ze skrętami.

"Dlaczego ja?..." - zawołał z pretensją Barman wzniósł oczy do nieba.

"Bo ty..." - wcisnął mu w dłonie pudełko i położył na jego wierzchu kartkę z adresem.- "...wiesz, gdzie on mieszka!" - stwierdził dobitnie. - "Jak wyślę kogoś innego, to trafi tam za tydzień! Bez dyskusji!!" - dodał ostro. Lucas westchnął i z rezygnacją na twarzy powlókł się w stronę drzwi.




--------------------------------------------------------------------------------




Leżałem półnagi na chłodnej atłasowej pościeli, która przyjemnie dotykała mojego wilgotnego jeszcze po kąpieli ciała. Uruchomiłem swoje implanty, aby widzieć w półmroku i wpatrywałem się w sufit, w jego drobne szarobłękitne płytki, bezskutecznie starając się zająć czymś umysł. Nawet próbowałem je liczyć, jednak w mojej wyobraźni wciąż lśniły wilgotne od łez oczy tej dziewczynki. Zabiłem na jej oczach jej matkę. Nie było wyboru, musiałem wykonać zadanie... Swoją drogą miałem nadzieję, że tej małej nic się nie stało. W sensie fizycznym, rzecz jasna. O braku uszczerbku zdrowia psychicznego nie było co marzyć. Takie przeżycie na pewno jakoś wpłynie na umysł tego dziecka. Znalazła się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Ot, to wszystko... Moja reanimacja chyba odniosła skutek, jednak wciąż czułem się podle, będąc jednocześnie zabójcą i ratownikiem. Pomogłem Sarze... Ale czy nie zrobiłem tego tylko dla siebie? Wyłącznie dla swojego egoistycznego pragnienia odpokutowania za ten wyjątkowo okrutny czyn, jakim było morderstwo tej biednej kobiety? Tak, chyba tak... Zamknąłem oczy, starając się znowu rozegnać myśli. Zaczynało mnie to irytować. Te wszystkie rozważania i wątpliwości które od jakiegoś czasu mnie nawiedzały... Przecież nigdy nie miałem skrupułów, a tym bardziej czegoś takiego jak wyrzuty sumienia. Tym razem jednak coś się ze mną działo i musiałem szybko to zatrzymać, zanim narobi szkód w moim w miarę poukładanym życiu.
Usłyszałem dzwonek do drzwi. Niechętnie zwlokłem się z łóżka i podszedłem do domofonu. Nie uruchamiając nawet kamery zapytałem:

"Słucham?"

"Przyniosłem dla pana przesyłkę od Jessiego." - usłyszałem. Głos wydawał mi się znajomy. Bez słowa odpowiedzi nacisnąłem guzik otwierający drzwi do windy i poszedłem do pokoju, stając przy oknie za którym malowała się nadchodząca noc i zapalając papierosa, po czym zacisnąłem palce na kolbie małego pistoletu w kaburze zapiętej z tyłu na pasku. Nigdy nic nie wiadomo... Po krótkiej chwili rozległ się szelest windy i w drzwiach pojawił się Lucas. Nie okazując zdziwienia wskazałem szklany stolik, na którym chłopak niezwłocznie postawił pudełko.

"On wysyła ciebie w takich sprawach?" - zapytałem z lekką kpiną. - "Musi ci bardzo ufać."

"Mamy pewien układ." - odparł krótko.

"Chodź, dam ci pieniądze." - ruszyłem do sypialni i wyciągnąłem z kieszeni wiszącego tam płaszcza woreczek kredytów. Odliczając odpowiednią sumę zerknąłem na chłopaka. Stał w progu, oparty plecami o futrynę i nieruchomo wpatrywał się w podłogę. Zmrużyłem oczy i powoli powiodłem wzrokiem po jego nagich smukłych nogach w sięgających kostek butach, zatrzymując się na dłuższą chwilę na szczupłych biodrach i wąskiej talii w opiętych dżinsowych spodenkach z poszarpanymi sięgającymi połowy ud nogawkami. Z trudem oderwałem spojrzenie od jędrnych pośladków, pomiędzy którymi kilka nocy temu odnalazłem tak brakującą mi w klinice rozkosz i przeciągając wzrok przez rysujący się pod zapinaną na guziki trochę obcisłą białą koszulką bez rękawów chłopięcy jeszcze tors, utkwiłem spojrzenie w jego twarzy. Malowało się teraz na niej głębokie zamyślenie i jakiś dziwny smutek, a także pewne napięcie, które udzielało się również całej sylwetce. Opadające na lekko zaróżowione policzki jasne włosy dodawały mu uroku i drapieżnej uwodzicielskości. Przypomniała mi się chwila, kiedy obserwowałem go w nocnym klubie. Wówczas na jego twarzy również widniały rumieńce, a jasne włosy przyklejały się do wilgotnej od potu szyi i opadały na lśniące z wysiłku i zmęczenia oczy. Nagle zrozumiałem jak bardzo pragnę go znowu posiąść. Chciałem pieścić go i czuć pod sobą, wdzierając się bez litości w jego gorącą ciasnotę. Właśnie w rozkoszy znaleźć zapomnienie i ukojenie po dzisiejszych wydarzeniach. Ruszyłem w jego stronę, machinalnym gestem gasząc papierosa w stojącej na nocnej szafce popielniczce. - "Proszę." - powiedziałem, wręczając mu mały woreczek z pieniędzmi. - "Tak, jak się umawiałem z Grinnem." - dodałem. Kiwnął głową, nie patrząc mi w oczy i schował zapłatę do kieszeni, ruszając w stronę korytarza. - "Zaczekaj!" - zażądałem, kładąc rękę na futrynie i zamykając mu drogę. Zatrzymał się i przygryzł dolną wargę, zerkając na mnie niepewnie. Nie wiedziałem dlaczego był taki zdenerwowany, ale właściwie niewiele obchodził mnie jego aktualny stan ducha. Interesowało mnie tylko jedno... Wciąż zagradzając mu drogę, pochyliłem się nad nim i przesunąłem wierzchem dłoni po jego policzku. - "Zostań." - wyszeptałem do jego ucha, muskając palcami jasne włosy. Drgnął. - "Możesz?" - zapytałem, a on tylko kiwnął głową. - "Więc zostań." - wyprostowałem się, ruchem głowy nakazując mu iść w głąb sypialni. Bez słowa podszedł do łóżka i zaczął rozpinać koszulkę, jednocześnie zsuwając buty. Poczułem, że nie chcę, żeby tym razem tak to wyglądało. Nie zamierzałem być dla niego brutalny i bezwzględny, o czysto egoistycznych zachciankach. Dzisiaj nie chciałem, żeby czuł się jak prostytutka...
Podszedłem do niego szybko i złapałem, obejmując mocno ramionami i przyciskając jego plecy do swojej klatki piersiowej. Wciągnął głośno powietrze i zadrżał, jednak nic nie powiedział i tylko pochylił głowę.
Ale jak mógłbym to zrobić? Czy będąc dla niego czułym zmieniłbym relacje między nami? Warto było spróbować, choć w sumie nie wiedziałem dlaczego mi tak na tym zależało.
"Pozwól mi cię rozebrać..." - wymruczałem mu do ucha. Akceptująco kiwnął głową, a ja przygarnąłem go do siebie, odwracając w swoją stronę. Wciąż unikał patrzenia mi w oczy. Delikatnie uniosłem jego podbródek i subtelnie pocałowałem. Nasze usta zetknęły się tylko na moment, jednak mogłem poczuć, jak miękkie i cudowne były jego wargi. Objąłem go w talii i przyciągnąłem do siebie, rozkoszując się przez dłuższą chwilę bliskością gorącego szczupłego ciała. Postąpiłem krok, prowadząc go w stronę łóżka i powoli kładąc się wraz z nim na chłodnej atłasowej pościeli, jednocześnie wsuwając mu jedno kolano między nogi, które posłusznie rozłożył. Uniosłem się na rękach i spojrzałem na niego. Leżał pode mną spokojnie, jednak jego oddech był nieco przyspieszony, a oczy lśniły. Wciąż unikając kontaktu wzrokowego, sięgnął do moich spodni i zaczął je rozpinać. Pochyliłem się, całując go czule w szyję i przesuwając jedną rękę wzdłuż jego pleców, a drugą rozpinając koszulkę chłopaka. Poczułem, jak jego dłoń ostrożnie wślizguje się do moich rozpiętych spodni. Jego pieszczota była bardzo delikatna, jednak wyraźnie poczułem, jak mój członek zaczyna na nią reagować. Znowu go pocałowałem, wsuwając mu język głęboko w usta, po czym całkiem rozpiąłem i ściągnąłem z niego koszulkę. Po krótkiej chwili zrobiłem to samo ze spodenkami.
Dopiero wtedy dostrzegłem na jego ciele, a szczególnie na udach i brzuchu pokaźne siniaki i kilka czerwonych pręg i otarć.

"Lucas..." - zacząłem. Spojrzał na mnie. - "Skąd te ślady?" - zapytałem, nie zastanawiając się. Drgnął i szybko uciekł gdzieś wzrokiem, równocześnie zaprzestając swoich działań i przybierając wyraźny dystans. Nerwowym gestem odgarnął włosy z twarzy.

"Klienta trochę poniosło..." - odparł cicho, prawie niedosłyszalnie. - "Jeśli panu przeszkadzają, to proszę zgasić światło..." - dodał po krótkiej pauzie. Przyjrzałem się siniakom. Nie wyglądało to zbyt ciekawie. Zupełnie jakby ktoś bił go nie dla własnej sadystycznej przyjemności, ale tylko po to, żeby jemu sprawić jak najwięcej bólu.

"Pozwalacie się tak bić?" - zapytałem ze zdziwieniem. - "Musiał sporo zapłacić." - dodałem złośliwie.

"Nie." - odwrócił głowę w bok. - "Nie zapłacił nic..."

Otworzyłem szeroko oczy. Te słowa zaskoczyły mnie. Teraz nic nie rozumiałem. Przecież seanse sadomasochistyczne były najbardziej dochodowymi dla prostytutek.

"Jak to?" - ująłem jego brodę i zmusiłem do spojrzenia mi w oczy. Nie wyglądał na chętnego do zwierzeń. - "Lucas?"

"To sposób karania nieposłusznych dziwek." - powiedział gorzko, przez ściśnięte gardło. Zmarszczyłem brwi, czekając na ciąg dalszy. Nie nastąpił.

"Byłeś nieposłuszny? Jak?" - nacisnąłem.

"Sprzeciwiłem się klientowi." - odrzekł cicho i zamknął oczy. - "Teraz bardzo żałuję, że nie pozwoliłem mu zrobić tego, na co miał ochotę,... bo jako rekompensatę dostał za darmo od szefa całą noc i prawo do zrobienia ze mną co zechce." - podniósł powieki, a ja dostrzegłem w nich łzy. - "I, jak widać, wykorzystał ten przywilej..." - zakończył łamiącym się głosem. Poczułem prawdziwe współczucie. Nie myślałem, że tak to wygląda, ale po chwili dotarł do mnie fakt, iż chłopak ostatecznie był prawowitą własnością swojego szefa. Był przecież invitro... Zapewne został kupiony i w żadnej sprawie nie miał nic do gadania. Cofnąłem się, a Lucas zamrugał powiekami i starł brzegiem dłoni łzy.

"Jeśli nie chcesz, Lucas, to..."

"Chcę!" - zawołał szybko. Popatrzyłem na niego zaskoczony. - "Chcę." - powtórzył ciszej, lecz bardziej pewnie. - "Nie miałem zamiaru pana zniechęcić... Przepraszam." - dodał, przygryzając dolną wargę. Przyjrzałem mu się uważnie. Nie byłem pewien, czy naprawdę tego chciał, czy tylko tak mówił. Odetchnąłem głęboko, usilnie starając się opanować palącą moje lędźwie żądzę. Odwróciłem wzrok i przebiegłem nim po ścianach. Patrzenie na niego, leżącego pode mną, drżącego na całym, kompletnie nagim ciele, jeszcze bardziej mnie podniecało. Przyszło mi do głowy, że nawet jego siniaki i inne ślady po biciu, dodawały mu uroku. W nikłym oświetleniu, jakie dawała niewielka lampka na ścianie wyglądał jak przykryty płatkami róż... Zacisnąłem powieki, gwałtownie odpędzając ten pomysł. Co za głupoty przychodziły mi na myśl!... Skarciłem się w duchu. Nagle poczułem delikatny pocałunek na klatce piersiowej. Spojrzałem w dół. Chłopak przylgnął do mnie, uśmiechając się kokieteryjnie i zsuwając mi dżinsy. Wysunął język i jego koniuszkiem dotknął mojego sutka, równocześnie prawie całkiem ściągając mi spodnie. Przysunął się bliżej. Kiedy nasze biodra się zetknęły, poczułem, że jest bardzo podniecony, zrozumiałem również, że bez względu na to, co się jeszcze stanie, nic nie zdoła mnie powstrzymać, przed przeleceniem dzisiaj tego dzieciaka. Lucas objął ustami mój sutek i delikatnie przygryzł go, sprawiając, że jęknąłem z powodu przyjemnego dreszczu, jaki przepłynął po moim torsie. Przytulił się jeszcze bardziej, podsuwając do góry i muskając ustami moją klatkę piersiową, a potem szyję. - "Co chce pan robić?" - zapytał cicho. Całując mnie w krtań, a potem w brodę.

"Po pierwsze przestań z tym panem..." - mruknąłem. - "Mam na imię Jack."

Popatrzył na mnie, a na jego twarzy odmalowało się zdziwienie. Najwyraźniej uznał jednak, że to kaprys klienta, bo po chwili uśmiechnął się lekko.

"Dobrze, Jack..." - wyszeptał. - "Więc, co chcesz robić?"

Teraz to ja się uśmiechnąłem. Chwyciłem go za ręce, wyswobadzając się z jego objęć i rozkładając na łóżku. Zaskoczony wciągnął powietrze i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, z pewnym lękiem, którego nie chciałem wywołać.

"Nie... To ty mi powiedz, co chcesz robić..." - wymruczałem, a on popatrzył na mnie z wyrazem zaszokowania na twarzy. Pochyliłem się i pocałowałem go w brzuch, po czym zacząłem zsuwać się coraz niżej i niżej...